Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pijany z radości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 czerwca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pijany z radości - ebook

Opowieść o życiu spełnionym – napisana przez niepełnosprawnego mężczyznę, który urodził się z dziecięcym porażeniem mózgowym.

Autor skłania nas do innego spojrzenia na niepełnosprawność, otwarcie mówiąc o swoich trudnych emocjach, ograniczeniach fizycznych i niezaspokojonych potrzebach. Ale jednocześnie daje świadectwo niezwykłej radości życia, gdyż czerpie z niego maksimum przyjemności i szczęścia, przede wszystkim dzięki rodzinie, pracy i swoim hobby.

Ta napisana z pasją, dynamiczna, pełna humoru i autoironii książka podniesie na duchu każdego, kto jest przygnębiony i zmaga się z rozmaitymi komplikacjami życiowymi, a także sprawi, że inaczej będziemy patrzeć na osoby niepełnosprawne – bez lęku, niepotrzebnego użalania się i poczucia winy, ale ze świadomością ich pełnego, bogatego człowieczeństwa.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7516-904-1
Rozmiar pliku: 781 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Ro­dzi­my się po raz pierw­szy, a po­tem – nie­kie­dy – ro­dzi­my się po raz drugi…

Ale czym są owe po­wtór­ne na­ro­dzi­ny, je­śli te pierw­sze nie przy­nio­sły czło­wie­ko­wi tego wszyst­kie­go, cze­go ma pra­wo ocze­ki­wać od na­tury? To zna­czy zdro­wia i sil­ne­go cia­ła… Są tacy, któ­rzy od po­cząt­ku są obar­cze­ni nie­peł­no­spraw­no­ścią, „han­di­ca­pem”, jak sam o so­bie mówi Au­tor. „Han­di­cap” – za­baw­ne sło­wo… ale rze­czywi­stość już nie jest za­baw­na. Nie­sie z sobą wal­kę, zwąt­pie­nie, po­kusę pod­da­nia się w przed­bie­gach. Wszyst­kie co­dzien­ne, ba­nal­ne czyn­no­ści sta­ją się staw­ką więk­szą niż życie, a suk­ce­sem – na­ucze­nie się, w wie­ku pięt­na­stu lat, sa­mo­dziel­ne­go za­wią­zywa­nia sznuro­wa­deł… ale ten ro­dzaj suk­ce­su oczywi­ście nie in­te­re­suje ni­ko­go!

W tym wła­śnie to­nie utrzymu­je swo­ją opo­wieść Jean-Bap­ti­ste Hi­bon, dzie­ląc się z nami swo­im do­świad­cze­niem. Pi­sze z dy­stan­sem, hu­mo­rem, au­to­iro­nią, nie wpę­dza­jąc czytel­ni­ka, któ­re­go na­tura nie obar­czyła (przy­najm­niej wi­docz­ną!) nie­peł­no­spraw­no­ścią, w po­czucie winy!

Ską­di­nąd nie­jed­no­krot­nie ła­pa­łem się na tym, że opo­wie­ści mo­ich nie­peł­no­spraw­nych bra­ci wpę­dza­ją mnie wła­śnie w po­czucie winy, z któ­rym nie bar­dzo wiem, co po­cząć. Bo po pierw­sze mia­łem so­bie za złe, że nie po­świę­cam im dość uwa­gi, a po drugie, jako oso­ba spraw­na i zdro­wa, za­czą­łem umniej­szać wła­sne cier­pie­nie. Lek­tura ni­niej­szej książ­ki wy­wo­ła­ła we mnie zgo­ła inne re­ak­cje. Po­sta­wi­łem so­bie pyta­nie, któ­re chciał­bym, aby za­da­li so­bie tak­że inni czytel­ni­cy.

Nie­peł­no­spraw­ność nie jest je­dynie ob­cią­że­niem, do­dat­ko­wym ba­la­stem: jest ję­zykiem. Co wię­cej, sta­je się prze­sła­niem o sen­sie na­sze­go życia – prze­sła­niem, któ­re mu­si­my od­ko­do­wać. Bo – chciał­bym, że­byśmy się do­brze zro­zu­mi i – w swej opo­wie­ści Jean-Bap­ti­ste Hi­bon nie ma nam za złe, że zo­stał oka­le­czo­ny… ale za­chę­ca nas do tego, abyśmy za­sta­no­wi­li się nad isto­tą wła­sne­go oka­le­cze­nia. To kwe­stia praw­dy. Fakt, iż jego oka­le­cze­nie jest wi­dzial­ne, a na­sze głę­bo­ko ukryte (być może na­wet nie zda­je­my so­bie z nie­go spra­wy), nie ozna­cza, że nie wy­wie­ra ono wpływu na na­sze życie. Poza tym ist­nie­je duże praw­do­po­do­bień­stwo, że je­śli go so­bie nie uświa­da­mia­my, obar­cza­my jego cię­ża­rem in­nych. Je­śli na­to­miast z po­ko­rą uzna­my jego ist­nie­nie – ono prze­mó­wi.

Co po­wie? Spyta, czy już uro­dzi­łeś się na nowo! A może, na­wet nie zda­jąc so­bie spra­wy ze swo­je­go głę­bo­kie­go zra­nie­nia, nie­co przy­sta­ną­łeś w miej­scu?

Jean-Bap­ti­ste Hi­bon wy­zna­je, że bun­to­wał się, za­mykał się w so­bie, a na­wet… chciał po­peł­nić sa­mo­bój­stwo. Tym­cza­sem ja, peł­no­spraw­ny i zdro­wy czło­wiek, czę­sto ule­ga­łem po­kusie myśle­nia, że wszyst­ko ze mną w po­rząd­ku. Ile razy stra­ci­łem przez to szan­sę na spo­tka­nie z Bo­giem? Uzna­nie wła­sne­go zra­nie­nia jest dro­gą do po­wtór­nych na­ro­dzin. In­a­czej mó­wiąc, zra­nie­nie – je­śli je roz­po­zna­my i sami przed sobą przy­zna­my się do nie­go – to prze­strzeń, w któ­rej mo­że­my od­kryć Boże za­pro­sze­nie do zba­wie­nia. W tej kon­kret­nej prze­strze­ni roz­brzmie­wa­ją peł­ne mi­ło­ści sło­wa, któ­re kie­ruje do mnie Bóg!

Jean-Bap­ti­ste Hi­bon słusz­nie obu­rza się, słysząc stwier­dze­nie, że jego nie­peł­no­spraw­ność jest da­rem od Boga. Sam Bóg cier­pi na­szym cier­pie­niem. W tym miej­scu do­tyka­my sub­tel­nej al­che­mii Męki i Zmar­twych­wsta­nia Chrystusa, któ­ry bie­rze na sie­bie wszyst­kie na­sze cier­pie­nia. Nie wszyst­kie na raz, ale tro­skli­wie – jed­no po drugim… Dla­te­go że Bóg nie stwo­rzył mi­ło­ści „glo­bal­nej”, któ­ra mia­ła­by się ni­jak do na­sze­go cier­pie­nia, lecz mi­łość, któ­ra trwa przy każ­dym z nas.

Co za­tem bę­dzie­my ro­bić w raju? Bę­dzie­my się ra­do­wać sza­lo­ną mi­ło­ścią Boga, któ­ry chce się po­łą­czyć z czło­wie­kiem w naj­in­tym­niej­szych ob­sza­rach jego isto­ty. Do tego spo­tka­nia – któ­re oso­bi­ście prze­żył Jean-Bap­ti­ste – nie­ustan­nie za­pra­sza nas Bóg.

Ta książ­ka to hi­sto­ria czło­wie­ka, któ­ry uczy się… rzucać w ra­mio­na Boga.

Jean-Fra­nço­is Noël,

ka­płan i psy­cho­ana­li­tyk

„Han­di­cap” w ję­zyku pol­skim od­no­si się wy­łącz­nie do wy­ści­gów kon­nych: sys­tem han­di­ca­po­wy po­le­ga na prze­pro­wa­dza­niu go­nitw, w któ­rych szan­se koni są wy­rów­nywa­ne przez zmniej­sze­nie albo zwięk­sze­nie wagi no­szo­nej przez ko­nia. W ję­zyku fran­cu­skim ozna­cza tak­że „nie­peł­no­spraw­ność”. Au­tor być może ma na myśli to, że bie­rze udział w bie­gu (życiu), dźwi­ga­jąc więk­szy cię­żar niż inni. Por. s. 131.Nie­zły numer

Skut­ki sko­ków na tram­po­li­nie

18 grud­nia 1972 roku. Moja mama uda­je się do Cli­ni­que de l’Espéran­ce, peł­na ra­do­ści z po­wo­du roz­po­czę­tej ak­cji po­ro­do­wej. Wła­śnie pcha się na świat pierw­sze z czwór­ki jej dzie­ci, skła­da­ją­ce­go się w su­mie – jak się oka­że w przy­szło­ści – z jed­ne­go chłop­ca i trzech dziew­czynek. Nie­ste­ty, mama bę­dzie mu­sia­ła się nie­co wstrzymać ze swo­ją ra­do­ścią.

Dają jej za­strzyk prze­ciw­skur­czo­wy i – mimo iż zwi­ja się z bólu – od­sy­ła­ją ją do domu, na­ka­zując grzecz­nie cze­kać na ter­mi­no­wy po­ród, prze­wi­dzia­ny na przy­szły mie­siąc… W domu po chwi­li wy­tchnie­nia bóle nie­mal na­tych­miast wra­ca­ją ze zdwo­jo­ną siłą i wkrót­ce sta­ją się nie do wy­trzyma­nia: naj­wyraź­niej pcham się na ten świat. Szko­da tyl­ko, że nie w swo­im cza­sie! Mło­de mał­żeń­stwo na­tych­miast wra­ca do kli­ni­ki, abym jak naj­prę­dzej mógł wy­do­stać się na świat… Bo ja na­praw­dę po­trze­bu­ję świa­tła i tle­nu. Bóle mo­jej mamy to guzik alar­mo­wy, któ­ry wci­skam ze wszyst­kich sił: pę­po­wi­na trzykrot­nie owi­nę­ła mi się wo­kół szyi.

Prę­dzej! Prę­dzej! Prę­dzej… Jak mnie oca­lić? Ce­sar­ka nie wcho­dzi w grę, bo po­ród trwa w naj­lep­sze. Moje je­dyne wyj­ście to po­ród si­ła­mi na­tury. Tym­cza­sem po­trój­na pę­tla z życio­daj­nej w nor­mal­nych wa­run­kach pę­po­wi­ny nie po­zwa­la mi wy­do­stać się z tune­lu. Oto skut­ki ska­ka­nia w brzuchu mamy jak na tram­po­li­nie! Na szczę­ście spo­strze­gam świa­tło i bęc! – lą­du­ję na łó­żecz­ku, któ­re dla mnie przy­go­to­wa­no.

Le­d­wie zdą­żyłem po­znać swo­je imię i przy­wi­tać się z ro­dzi­ca­mi i le­ka­rzem, któ­ry ura­to­wał mi życie, a już prze­wo­żą mnie na od­dział in­ten­syw­nej opie­ki me­dycz­nej.

Tym­cza­sem moi ro­dzi­ce, za­miast cie­szyć się z na­ro­dzin pier­wo­rod­ne­go, drżą z nie­po­ko­ju, któ­ry do­dat­ko­wo pod­sy­ca ner­wo­wość i tro­ska le­ka­rzy. „Co wy­ro­śnie z tego dziec­ka, in­ne­go od in­nych? Czy to na­sza wina? Czy chło­piec prze­żyje? Co się wła­ści­wie sta­ło? Co te­raz zro­bi­my, a ra­czej – co po­win­ni­śmy te­raz zro­bić? Jak bę­dzie żył i jak bę­dzie wy­glą­da­ło jego życie?” – to pyta­nia, któ­rymi dniem i nocą za­drę­cza­ją się moi ro­dzi­ce…

Pod­czas mo­jej pierw­szej wal­ki o życie do­szło do nie­do­tle­nie­nia oko­ło­po­ro­do­we­go, a w jego kon­se­kwen­cji – do za­bu­rzeń funk­cjo­no­wa­nia mó­zgu, któ­rych głów­nymi prze­ja­wa­mi są trud­no­ści rucho­we. Dia­gno­za wy­da­na przez wy­bit­nych znaw­ców te­ma­tu ra­czej nie na­pa­wa optymi­zmem: „To dziec­ko praw­do­po­dob­nie nig­dy nie bę­dzie cho­dzić bez spe­cjal­ne­go gor­se­tu i oprzyrzą­do­wa­nia”. Nikt też nie jest w sta­nie wy­po­wie­dzieć się na te­mat mo­jej przy­szło­ści neu­ro­lo­gicz­nej.

Cze­ka­jąc na osta­tecz­ny wer­dykt, moja mama oczyma wy­obraź­ni wi­dzi swo­je­go uko­cha­ne­go syn­ka za­kute­go od stóp do głów w strasz­li­wy gor­set, ni­czym w zbro­ję, któ­ra ma go utrzymać w po­zycji pio­no­wej, i z po­wykrę­ca­nymi no­ga­mi wło­żo­nymi w me­ta­lo­we szyny. Wi­zja bar­dzo przy­gnę­bia­ją­ca!

Mama nie może po­go­dzić się z myślą, że jej dziec­ko jest „nie­nor­mal­ne”, a sło­wo „upo­śle­dzo­ny” nie może jej przejść przez gar­dło. Wy­pie­ra fak­ty ze świa­do­mo­ści, a w każ­dym ra­zie – utrzymu­je je w ta­jem­ni­cy.

Ra­dość z na­ro­dzin dziec­ka na­gle prze­ra­dza się w kosz­mar. Mimo to mama cie­szy się z mo­je­go przyj­ścia na świat. Umoc­nio­na in­stynk­tem ma­cie­rzyń­skim, jest go­to­wa sta­wić czo­ło bo­le­sne­mu do­świad­cze­niu, któ­re od­ci­śnie się tra­gicz­nym pięt­nem na ca­łym na­szym życiu.

Na od­dział, na któ­ry zo­sta­łem prze­nie­sio­ny pierw­szej nocy, tata przy­no­si mi mat­czyne mle­ko. Jed­nak bo­le­sne se­an­se ścią­ga­nia po­kar­mu wkrót­ce oka­żą się zbęd­ne. Mle­ko mat­ki zo­sta­nie uzna­ne za po­karm nie­ste­ryl­ny, a ja – z oba­wy przed za­truciem – zo­sta­nę go po­zba­wio­ny. Je­dyny sy­gnał od mo­jej mamy, na­miast­ka jej obec­no­ści, jej po­karm, zo­sta­ną mi ode­bra­ne…

Na­stą­pi dłu­gi okres od­dzie­le­nia mat­ki od dziec­ka – do­dat­ko­wo po­tę­gują­cy nie­za­wi­nio­ne cier­pie­nie. Płacz in­nych dzie­ci w są­sied­nich sa­lach rani zroz­pa­czo­ną ko­bie­tę, przy­po­mi­na­jąc o sa­mot­no­ści i nie­obec­no­ści jej wła­sne­go dziec­ka. Nie­ustan­nie przy­gnia­ta ją po­czucie winy i bez­użytecz­no­ści. Mój tata i nasi bli­scy pró­bu­ją ją ja­koś po­cie­szyć, choć wszyscy zda­ją so­bie spra­wę, że mój stan jest bez­na­dziej­ny.

I w koń­cu – kar­ty na stół. Moi ro­dzi­ce mu­szą uznać fakt, że mają cho­re dziec­ko, inne od in­nych.

Nad­cho­dzi dzień wy­pi­su. Ale i tym ra­zem na dro­dze sta­ją nie­prze­wi­dzia­ne trud­no­ści. Sil­ny krwo­tok, za­koń­czo­ny łyżecz­ko­wa­niem, na ko­lej­ne trzy dni przy­kuwa mamę do łóż­ka. Wresz­cie mama może iść po swo­je dziec­ko, któ­re nadal prze­bywa na od­dzia­le in­ten­syw­nej te­ra­pii.

I tym ra­zem nie obywa się bez nie­spo­dzia­nek. Ku swe­mu naj­wyż­sze­mu zdu­mie­niu, mama znaj­du­je mnie w to­wa­rzystwie czar­no­skó­re­go no­wo­rod­ka, któ­re­go pie­lę­gniar­ka okła­da po ple­cach – do­syć moc­no i z za­an­ga­żo­wa­niem. Prze­ra­żo­na za­bie­ga­mi wy­ko­nywa­nymi na tym od­dzia­le mama do­wia­du­je się, że to okle­pywa­nie, któ­re ma za za­da­nie po­móc dziec­ku od­krztusić śluz za­le­ga­ją­cy w płucach i tym sa­mym – da­cie wia­rę? – uła­twić no­wo­rod­ko­wi od­dycha­nie. Tym­cza­sem ja, zupeł­nie nie­świa­dom tego, co mnie cze­ka, cze­kam spo­koj­nie na swo­ją ko­lej. Wi­dać grzbiet mo­jej pra­wej dło­ni, a na nim zie­ją­cą ranę. To efekt kro­plów­ki z glu­ko­zy – żrą­ce­go płynu, któ­ry wy­pa­la tkan­ki, o ile nie tra­fi tam, gdzie po­wi­nien. Tro­kar – ogrom­ny w po­rów­na­niu z moją ma­leń­ką rącz­ką – wy­padł z mi­kro­sko­pij­nej żyły i w związ­ku z tym – nie przy­niósł spo­dzie­wa­nych re­zul­ta­tów. To zna­czy nie po­wstrzymał kon­wul­sji. Jed­na z pie­lę­gnia­rek w roz­mo­wie z mo­imi ro­dzi­ca­mi po­twier­dzi­ła ten fakt, wy­zna­jąc, że mały -Bap­ti­ste miał drgaw­ki przez spo­rą część nocy. Bli­zna na mo­jej pra­wej dło­ni to pa­miąt­ka tam­tych wy­da­rzeń.

Na wi­dok tej po­ra­nio­nej isto­ty moja mama po­wstrzymu­je łzy i moc­no mnie przy­tula, jak­by chcia­ła od­cza­ro­wać całe zło, któ­re­go za­zna­łem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: