Pixel - ebook
Pixel - ebook
„Pixel” węgierskiej pisarki Krisztiny Tóth to jeden z najbardziej oryginalnych przykładów współczesnej prozy węgierskiej. Książka jest zbiorem krótkich, pozornie odrębnych opowiadań, w których w sposób ciekawy, miejscami wzruszający, zaskakująco trafnie opisane są perypetie zwykłych ludzi. Składa się z trzydziestu rozdziałów (pixeli), zatytułowanych różnymi częściami ciała. Głowa, serce, ręka: z każdym z nich związana jest jakaś historia. Opowiadania w luźny sposób łączą się ze sobą, krzyżują, przenikają, tworząc powieść. Z bliska widać jedynie pixele, jednak gdy patrzymy z pewnej odległości, wszystko zlewa się w jedno ciało. „Fragmenty nieraz płowieją, z upływem czasu zmienia się ich barwa. Należy o tym pamiętać. Czasem ciemnieją i trzeba je poprzekładać. Na pierwszy rzut oka dzieło wygląda jak bezforemna pryzma, skupisko nieregularnych wypukłości. Lecz jeśli kilkakrotnie obejdziemy je dookoła, powoli, krok po kroku nabierze ono wyraźnych kształtów.” To cytat z opowiadania „Historia kolana”, które idealnie zwieńcza cały zbiór.
„Pixel” cechuje oryginalność ujęcia, ironiczny dystans, zaskakujące skojarzenia. Język opowiadań – często chropowaty, potoczny, pełen przemilczeń, niedopowiedzeń, urwanych zdań, powtarzanych słów – jest silnie zmetaforyzowany i obfituje w oryginalne środki poetyckie, co nie powinno dziwić, ponieważ Krisztina Tóth to przede wszystkim znakomita poetka.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64437-60-1 |
Rozmiar pliku: | 433 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na krótkich, poduszkowatych palcach dłoni paznokcie obgryzione do samej skóry. To ręka sześcioletniego chłopca. Na palcach dłoni można liczyć, dłońmi można zasłonić twarz. Dziecko siedzi na taborecie i na blacie stołu kreśli krawiecką kredą kręgi, choć wielokrotnie proszono je, by tego nie robiło. Chłopiec rysuje kółka w kształcie spirali i wydaje mu się, że gdyby zataczał kręgi nieskończenie długo, nakładające się na siebie linie wyrosłyby z blatu stołu, tworząc kształt trójwymiarowej sprężyny. Próbował to wytłumaczyć reszcie, ale wszyscy mu przerywali, dlatego teraz z lekko przechyloną głową sam pracuje nad drewnianym blatem, zasłaniając rysunek ramieniem. Krawiecką kredę znalazł w szufladzie, tam schowali ją duzi. A tak w ogóle to chłopczyk ma na imię Dawid i mieszka z matką Bożeną oraz z jej siostrami w warszawskim getcie. Nagle otwarto gwałtownie drzwi i zapędzono w kąt pokoju znajdujące się w nim trzy osoby. Celina zrywa się, zauważa kredę, ale nie ma już czasu nic powiedzieć, bo zostaje zastrzelona. Kreda krawiecka spada i rozbija się o podłogę. Później, kiedy obcy ludzie przeszukiwali szufladę w celu znalezienia sztućców i srebra stołowego, ktoś na nią nadepnął. Niestety, Dawid nigdy nie mógł dokończyć eksperymentu z kredą, ponieważ nie przeżył wojny. Zginął w Treblince.
Pomyliłam się, pomyliłam się. Wcale nie zginął w Treblince. I to nie był chłopiec, tylko dziewczynka. Ale cóż, te dziecięce dłonie są niemalże jednakowe: obgryzione na krótko paznokcie, miękkie, bulwiaste palce. To jednak dłoń dziewczynki, która ma na imię Irena. Jest Litwinką, pochodzi z Wilna. Co ja mówię? To dlatego, że chciałabym opowiedzieć wszystko naraz. Skądże Litwinka! Jedynie na pierwszy rzut oka wydawała się blondynką. Tak, wyglądała na blondynkę, a przecież ma całkiem ciemne, kręcone włosy. W rzeczywistości – i tym razem to prawda – nazywa się Gavriela. Urodziła się w Tesalonikach, a do Auschwitz trafiła w lutym 1943 roku. Wojnę przeżyje, lecz straci matkę i ojczyznę. Później osiedli się w Paryżu i zostanie francuską księgową. Tak, tak też się może zdarzyć.
Jej mąż jest bardzo miły, ma rzadkie włosy i pracuje jako urzędnik w BNP Paris Banku, ale to nie ma żadnego związku z fabułą. Gavriela myśli po francusku, a zapomina po grecku. Imię matki, Domna, coraz częściej odbija jej się echem na kształt francuskiego słowa klątwa. Ze swoimi dziećmi rozmawia tylko po francusku, literaturę grecką również czyta w przekładach na francuski. Jej dłonie są zdecydowanie brzydkie, ma krótkie palce, dlatego nie nosi nawet biżuterii, którą dostała od męża. Trzyma ją w skórzanym pudełku. Gavriela nie czuje się szczęśliwa, bo to nawet w Paryżu niewielu się udaje, ale w gruncie rzeczy jest usatysfakcjonowana. Ma przyjaciółkę, z którą chodzi na zakupy.
Przyjaciółka jest uderzająco podobna do Gavrieli; kiedy siedzą obok siebie w metrze, pasażerowie za każdym razem mają je za siostry. A tak na marginesie, przyjaciółka jest pół Rumunką, pół Węgierką i również ma kręcone, siwiejące włosy. Wiem, że to brzmi coraz bardziej zawile, ale nie możemy tak po prostu wygładzić kłębka poplątanych i rozgałęzionych nici rzeczywistości. Przyjaciółka także ma brzydkie dłonie, ale już się tym nie przejmuje, bo jest stara.
Ktoś niegdyś tę dłoń puścił. Matka miała wówczas kochanka w Kluż-Napoka. Gdy przyszła wieść o likwidacji getta, kochanek załatwił dwa glejty. Matka była w rozterce przez trzy dni, po czym wyjechała z kochankiem, zostawiając czteroletnią Cosminę samą sobie. Pomyślała, że lepiej ratować własne życie. Położyła paczkę na kolanach dziecka i nie oglądając się za siebie, odeszła. Stało się to na osiedlu Irys 13 maja 1944 roku. Wszystko to jest ciekawe wyłącznie dlatego, że syn Cosminy, David, również urodził się 13 maja. Naturalnie, nie ma on nic wspólnego z chłopcem z warszawskiego getta o tym samym imieniu, o którym później nikt nie pamiętał. Tego Davida nie zapomniano. Jego pradziadek, który był Węgrem, a który jakimś sposobem przeżył piekło wojny, ale raju Ceauşescu już nie, zdążył jeszcze dowiedzieć się o jego narodzinach. Nazwanie chłopca imieniem David uważał za zły pomysł, ale to już inna historia. Jednak chłopak (na szczęście) dowiedział się o historii puszczonej ręki nie od niego, tylko od innych mieszkańców getta w fabryce cegieł, którzy mimo gniewu i przerażenia zaopiekowali się osieroconą Cosminą.
Skłamałam, ale z jakiegoś powodu uważałam to za słuszne. David nigdy nie dowiedział się o tym, że ktoś kiedyś puścił dłoń matki. Nikt nie ocalał z tych, którzy mogliby się z nim spotkać i opowiedzieć mu, jak wówczas matka błagała kochanka, by dał jej obydwa glejty, i jak to w końcu w jej otumanionej zakochaniem głowie zwyciężyła chęć życia. Gavriela też nie zna historii puszczonej ręki, słyszała jej inną wersję. Mianowicie taką, że to wszystko stało się na dalekiej Litwie, w Wilnie, a dziewczynka nazywała się Irena. Ze to Ireny dłoń puszczono, i to ją zostawiła matka. Słyszała też, że żadna z nich nie przeżyła wojny.
Wszystko to oczywiście jest nie do sprawdzenia. Imiona się przeplatają, trudno dociec prawdy. W dużej mierze musimy zdać się na przypuszczenia. Eksperyment z kredą teoretycznie jest do przeprowadzania, albowiem linie są obiektami przestrzennymi. Dawid przypuszczalnie ma rację. Jeśli człowiek nieskończenie długo zatacza kręgi po tej samej powierzchni, po jakimś czasie rysunek nabiera kształtu stożka, odrywa się od powierzchni stołu i tworzy namacalne wypukłości, które nie są tożsame z sękatymi wypukłościami drzew. Można ten eksperyment wykonać na kartce papieru, jednak nikt nigdy nie miał tyle cierpliwości, aby wystarczająco długo próbować.