Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Plejada oszustów. 40 sposobów na nieuczciwe zdobycie pieniędzy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Plejada oszustów. 40 sposobów na nieuczciwe zdobycie pieniędzy - ebook

Sylwetki 40 najsłynniejszych kombinatorów, mistyfikatorów, szulerów, fałszerzy, naciągaczy i hackerów. Są wśród nich osoby, które prowadziły przestępczy proceder wyłącznie dla pieniędzy, jak również osoby, które dokonywały oszustw dla kariery i sławy. Autor przedstawia w książce głośne oszustwa naukowe, literackie, komputerowe, medialne, fałszerstwa dokumentów, pieniędzy czy dzieł sztuki. Pokazuje malwersantów, autorów niezwykle pomysłowych przekrętów gospodarczych i piramid finansowych.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-069-9
Rozmiar pliku: 882 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Człowiek, który sprzedał wieżę Eiffla VIKTOR LUSTIG

Poniższą historię czytelnik przyjmie zapewne z lekkim niedowierzaniem. Zirytuje go nieprawdopodobna wręcz naiwność ludzi. Zdumieją prymitywne, aczkolwiek zawsze zwieńczone sukcesem metody stosowane przez jej bohatera. Łatwo dziś o taki wniosek, kiedy widziało się dziesiątki filmów o oszustach, ze sławnym Żądłem George’a Roya Hilla na czele. A przecież to właśnie jeden z genialnych numerów Viktora Lustiga posłużył twórcom filmu za scenariusz. W swoim czasie był on jednym z wielkich hochsztaplerów, jeśli nie największym. Nie tylko wystrychnął na dudka samego Ala Capone i przeżył; udało mu się również sprzedać na złom wieżę Eiffla. Dziś zapewne trudniej byłoby sprzedać Kolumnę Zygmunta, natomiast, jak wykazują rodzime kroniki sądowe, łatwiej jest nabrać na obietnicę załatwienia dobrej pracy czy piramidę finansową.

Viktor Lustig przyszedł na świat 4 stycznia 1890 roku w miasteczku Hostinné w Czechach, jako syn szanowanego burmistrza. Po ukończeniu szkoły z internatem w Dreźnie został wysłany przez rodziców na studia do Paryża. Tam, by móc prowadzić wystawny tryb życia, zajął się hazardem. Grał w brydża i pokera, ale przede wszystkim w bilard, którego stał się prawdziwym mistrzem. Wkrótce doszedł do wniosku, że swemu szczęściu trzeba dopomagać, a nie powierzać je ślepemu losowi. Na los mogli jedynie narzekać ci, którzy usiedli z nim do gry.

To właśnie Viktorowi Lustigowi przypisuje się opracowanie popularnej dzisiaj szulerskiej sztuczki pokerowej, zwanej w karcianym żargonie „ciągiem”. Polega ona na spreparowaniu kart w następujący sposób: z biorącej udział w grze talii usuwa się wszystkie króle i asy. Pozostałe karty składa się razem i ściska w imadle, po czym środkową część dłuższych boków zeszlifowuje lekko drobnoziarnistym papierem ściernym, w wyniku czego następuje minimalne przewężenie kart w środkowej części. To samo robi się z asami i królami, lecz zeszlifowuje się je w pobliżu naroży, co powoduje, że ich środek jest o pół milimetra szerszy niż pozostałych.

Tasujący karty partner daje je do przełożenia szulerowi, który przekłada tak, że lewą ręką trzyma koniec talii, a przesuwając palcami prawej ręki wzdłuż boków, wyciąga z niej i kładzie na wierzch wszystkie króle i asy. Partner, rozdając po pięć kart, utworzy z owych ośmiu istotnych jeden z następujących układów:

A - dwie pary na dwie pary,

B – trójka asów + król na trójkę króli + as,

C – kareta asów na karetę króli.

Oczywiście gdy oszust otrzyma układ niższy, nie wejdzie w ogóle do gry lub zadowoli się upozorowaniem niskiej porażki.

„Ciąg” to numer genialny, ale dobry dziś na taksówkarzy w pipidówie. Dlatego najbieglejsi wykonują go bez pomocy imadła i papieru ściernego, zgniatając lekko całą talię, a wybrane karty pozostawiając prostymi (będą one wtedy wystawać nieco z boków zagiętej talii). Zręczne palce są w stanie w odpowiednim momencie szybko je z talii wyciągnąć.

Jako szuler i oszust Lustig terminował głównie na wielkich transatlantykach, które przed I wojną światową były ulubionym miejscem spotkań bogatego świata. Podczas jednej z takich podróży wpadł w oko słynnemu Nickowi Arnsteinowi, który nauczył go tajników złodziejskiego rzemiosła. Pokazał, jak wytypować ofiarę i grać na jej próżności oraz chciwości, jak rozpoznać najodpowiedniejszy moment do ataku i jak wyjść ze wszystkiego bez szwanku.

Odtąd przez jakiś czas działali razem, stając się postrachem bogatych i naiwnych Amerykanów, którzy tłumnie zjeżdżali wówczas do Europy. Po zakończeniu I wojny światowej wyjechali do Stanów Zjednoczonych.

Nasz bohater niezmiernie łatwo aklimatyzował się we wszystkich miejscach, w których się pojawiał, wykazując duże zdolności językowe. Znał podobno siedem obcych języków, a każdym z nich posługiwał się z niezwykłą biegłością. Po angielsku mówił jak Anglik (bądź Amerykanin, w zależności od potrzeb), po francusku jak Francuz, po niemiecku jak Niemiec itd.

W rezultacie kilku udanych „operacji” stał się właścicielem autentycznych obligacji państwowych, wartych 25 tysięcy dolarów. Postanowił wtedy rozstać się z Nickiem i działać dalej w pojedynkę. Był początek szalonych lat dwudziestych. Bogacono się na giełdzie i łamano prawo prohibicyjne, nosząc w kieszeni płaskie butelki z trunkiem. Krótko mówiąc, talenty Lustiga trafiły na wyborny klimat. Wkrótce wpadł na pomysł pomnożenia posiadanego kapitału.

W 1924 roku odwiedził w miasteczku Salinas w stanie Kansas Tormuta Greena, miejscowego bankiera, który usiłował od dłuższego czasu bezskutecznie sprzedać komuś odziedziczoną w spadku farmę. Obiekt nie znajdował nabywców, ponieważ był całkowicie zrujnowany.

– Jestem hrabia Viktor Lustig – przedstawił się bankierowi niespodziewany gość. – Ma pan przed sobą uciekiniera ze Starego Świata. Nasi chłopi we wschodnim Tyrolu wzniecili powstanie i zagarnęli wszystkie dobra uczciwych ludzi, których ci dorabiali się przez pokolenia uczciwą pracą. Wzięli wszystko, nasze winnice, stada, które od pokoleń przechodziły z ojca na syna…

– Współczuję – odparł szorstko Tormut Green. – Ale co właściwie pana do mnie sprowadza?

– Widzi pan, rozglądałem się nieco po kraju i w końcu znalazłem miejsce, które mnie wręcz zauroczyło. O ile pamiętam, to farma Marsten. Czy wie pan może, kto jest jej właścicielem?

– My… to znaczy… ja – odparł bankier, jąkając się z przejęcia. Wydawało mu się, że śni. – Jest do sprzedania za… odpowiednią cenę.

– Byłem zmuszony uciec z Austrii z niewielką tylko częścią naszego rodowego majątku – powiedział ze zbolałą miną Lustig, wyciągając z kieszeni zmiętą kopertę. – Mam tylko 50 tysięcy dolarów w obligacjach państwowych… Czy to wystarczy?

Farma nie była warta nawet tysiąca, ale bankier wyczuł natychmiast niepowtarzalną okazję. Chyba same niebiosa zesłały tu tego naiwniaka z dalekiego kraju. Ostatecznie ustalili cenę na 25 tysięcy dolarów i poszli do restauracji oblać udaną transakcję.

– Oczywiście będę potrzebował kapitału obrotowego – zaznaczył Lustig. – Czy może mi pan wypłacić gotówkę za wszystkie obligacje?

– Ależ oczywiście, drogi panie – uśmiechnął się zadowolony Green. Wcześniej sprawdził obligacje, stwierdzając, że z całą pewnością są autentyczne.

Z dwóch pakietów akcji, każdy wart rzekomo 25 tysięcy dolarów, bankier przyjął jeden jako należność za farmę, a za drugi wypłacił Lustigowi 25 tysięcy w gotówce. Następnego dnia zorientował się, że tylko na wierzchu i spodzie pakietu są obligacje. Resztę stanowiły odpowiednio przycięte paski białego papieru.

Na tym jednak historia się nie zakończyła. Tormut Green był nie tylko człowiekiem ustosunkowanym i majętnym, ale także mściwym. Wynajęty przez niego detektyw odnalazł oszusta w Nowym Jorku. Tutaj Lustig wyciął numer jeszcze genialniejszy niż z obligacjami. Udało mu się mianowicie przekonać Greena, że kiedy sprawa przedostanie się do gazet, ludzie stracą zaufanie do banku, którego przedstawiciel tak łatwo dał się wywieść w pole.

– A co do uczciwości… Hm, ciekawe, jak zareaguje grono szacownych klientów na wieść o tym, że wartą grosze nieruchomość usiłował pan opchnąć za 25 kawałków.

Ostatecznie bankier zgodził się nie zawiadamiać policji, jeśli tylko oszust zwróci mu w całości poniesioną stratę.

– Zgoda – przyrzekł oszust. – Ale widzi pan, nie mam przy sobie tych pieniędzy, a potrzebuję gotówki – dodał ostrzejszym tonem. – Poniosłem przez pana wiele strat, zarówno finansowych, jak i moralnych. Skuto mnie kajdankami, oderwano od zajęć, narobiono wstydu. Za wszystko to żądam natychmiast tysiąca dolarów rekompensaty. Dopiero wtedy zwrócę panu pieniądze!

Zabrzmi to niewiarygodnie, ale Lustig wyjechał z Salinas bogatszy o kolejny tysiąc, a obiecanych dwudziestu pięciu oczywiście nigdy nie zwrócił.

W 1925 roku pojawił się w Paryżu w towarzystwie innego oszusta, Dana „Dappera” Collinsa. W jednej z miejscowych gazet przeczytał, że rząd francuski rozważa możliwość demontażu wieży Eiffla ze względu na bardzo wysokie koszty niezbędnego remontu. Przyszedł mu do głowy znakomity pomysł. Podając się za wiceministra poczty i telegrafu, rozesłał sfałszowane listy do pięciu największych przedsiębiorstw zajmujących się złomowaniem. Tydzień później przedstawiciele firm spotkali się z nim w hotelu Crillon i złożyli oferty. Na swą ofiarę Lustig wybrał Andre Poissona. Przyjął jego propozycję, lecz w trakcie spotkania zaczął niedwuznacznie narzekać na skromną ministerialną pensję. Poisson w lot pojął, w czym rzecz. Wręczył mu sporą łapówkę, a w niedługim czasie przysłał czek na kupno wieży. Kilka godzin później Lustig siedział już w wagonie pierwszej klasy ekspresu Paryż-Wiedeń z kuferkiem pełnym pieniędzy.

Był przekonany, że wkrótce monsieur Poisson zwróci się do rządu francuskiego w celu uzyskania dalszych informacji i gdy odkryje prawdę, popędzi na policję. Tymczasem oszukany niecnie przedsiębiorca tak bardzo obawiał się kompromitacji (sam zresztą nie miał czystego sumienia, wręczając łapówkę), że o dokonanym przestępstwie wolał nie informować nikogo.

Po powrocie do Ameryki Lustig znalazł znakomity „teren łowiecki” w Miami i w Hawanie. W obydwu tych modnych miastach roiło się od bogatych przemysłowców i ludzi filmu, a także opętanych hollywoodzką gorączką złota, młodych dziewcząt, prowincjonalnych królowych piękności, marzących o sławie filmowej gwiazdy.

Jedną z takich panienek, 18-letnią Stellar Swan, poderwał na przyjęciu w stolicy Kuby. Przedstawił się jako producent filmowy i teatralny, poszukujący aktorów do przygotowywanego właśnie na Broadwayu przedstawienia. Dziewczyna marzyła oczywiście o zrobieniu kariery, jej zawodowe sukcesy ograniczały się jednak dotąd do pozowania do zdjęć dla drugorzędnych magazynów. Kiedy „pan hrabia” oświadczył, iż wyczuwa w niej wielki talent i postara się z niej zrobić gwiazdę, była gotowa na wszystko.

Cała ta historia została przez niego wcześniej dokładnie zaplanowana i starannie wyreżyserowana. Dziewczyna była potrzebna tylko jako przynęta do złowienia jakiejś grubej finansowej ryby. Przez kilka następnych dni Lustig i jego nieświadoma niczego wspólniczka bywali na przyjęciach wśród śmietanki towarzyskiej Hawany. Wkrótce uwagę oszusta zwrócił pewien Amerykanin, bogaty sprzedawca narzędzi rolniczych, Ronald Dodge. Urabianie milionera trwało kilka następnych dni. W końcu żądny sławy przemysłowiec, marzący o rozgłosie i uznaniu środowiska teatralnego, sam wystąpił z propozycją:

– Chętnie sfinansuję przygotowywaną przez pana inscenizację.

– Drogi panie Dodge – zaczął Lustig – uważam pana za przyjaciela, a od przyjaciół nie lubię brać pieniędzy, zwłaszcza na hazard. Bo każde tego rodzaju przedsięwzięcie jest właśnie hazardem. Jeśli zrobimy plajtę, spłuczemy się do ostatniego centa.

– Ależ dla mnie to żadne ryzyko – zapewnił go milioner. – Trzydzieści cztery tysiące, o których pan wspomniał, to w rzeczywistości drobna kwota.

W końcu Lustig skapitulował i zgodził się łaskawie przyjąć zaoferowaną sumę. Umówili się na następny tydzień w rodzinnym mieście Dodge’a, Providence. Wtedy to w pokoju hotelowym, w którym oszust się zatrzymał, nieświadomy prowadzonej wobec niego gry sprzedawca narzędzi wręczył mu obiecaną kwotę. Następnie wspólnicy udali się do pobliskiego baru. W pewnym momencie Lustig otrzymał wiadomość, że jest do niego pilny telefon. Wstał od stolika i… tyle go widziano.

Popełnił jednak zasadniczy błąd. Jedna z głównych zasad tego rodzaju oszukańczej gry mówi bowiem, że należy wpędzić swoją ofiarę w jakieś tarapaty prawne, które zniechęciłyby ją do kontaktów z policją. Nic takiego jednak nie obciążało Dodge’a, zafascynowanego jedynie magią teatru. Wściekły, że dał się tak łatwo nabrać, ścigał potem Lustiga po całym świecie i napsuł mu sporo krwi. To właśnie z jego powodu oszust musiał po raz kolejny salwować się ucieczką z USA.

Wylądował w Montrealu, a dokonany tam przez niego genialny szwindel posłużył po latach do powstania filmu Żądło. Wyjaśnijmy tu przy okazji, że oryginalny tytuł obrazu, Sting, jest w amerykańskim slangu przestępczym synonimem wielkiego oszustwa, numeru, przekrętu.

Jak zwykle zamieszkał w najlepszym hotelu i wkrótce postanowił zarzucić sidła na Linusa Mertona, bogatego bankiera przebywającego tam w towarzystwie kochanki, uchodzącej oficjalnie za żonę. Zabrał się do tego z diabelską wręcz pomysłowością. Najpierw wynajął kieszonkowca, aby ukradł Mertonowi portfel z kieszeni. Następnie jako przypadkowy znalazca zwrócił mu „zgubę” z nienaruszoną zawartością. Merton zaproponował mu nagrodę, na co oszust zapałał świętym oburzeniem. Mało tego, następnego dnia przesłał bankierowi i jego towarzyszce dwie butelki wina do obiadu. Ucieszony, że wytworny dżentelmen wybaczył mu gafę z nagrodą, Merton zaprosił Lustiga na wspólny obiad. Gorąca przyjaźń rozwinęła się gwałtownie.

Któregoś dnia Lustig opowiedział mu swoją tragiczną historię, że jest potomkiem arystokratycznego rodu z Europy, że rewolucja odebrała mu wszystko… itd.

– Ale przecież nie wyglądasz na biednego – rzekł zdziwiony przyjaciel.

– Cóż, bieda zmusza człowieka do różnych rzeczy… Ja na przykład gram na wyścigach konnych.

– I tam dorobiłeś się majątku? Przecież to niemożliwe.

– Zapewniam cię, przyjacielu, że to całkiem możliwe, jeżeli stawia się zawsze na pewniaka.

– Jak to?

Lustig z wielkimi oporami wyznał, że ma kuzyna imieniem Emil, który obsługuje telegraf. Gdy do Montrealu przychodzą ze Stanów wyniki gonitw, Emil przekazuje je do kantorów przyjmujących zakłady. Od czasu do czasu zwleka jednak z podaniem wyników, o których wpierw zawiadamia swego kuzyna, by ten mógł właściwie obstawić.

– To bardzo proste – powiedział. – Dzisiaj postawię mały zakład za ciebie, ze swoich pieniędzy, i sam zobaczysz, jak to działa.

Wieczorem wręczył Mertonowi tysiąc dolarów, wyjaśniając, że postawił w jego imieniu sto dolarów na konia, za którego płacono w stosunku 10:1.

Jak łatwo się domyślić, bankier zapałał chęcią osiągnięcia dalszych zysków z tego procederu. Na siłę niemalże wciskał Lustigowi pieniądze, by ten obstawił w jego imieniu właściwe typy. Początkowo nie chciał grać wysoko, widać nie do końca wierzył w ten cały system, lecz kiedy w ciągu paru dni zarobił na wyścigach prawie 3 tysiące dolarów, które Lustig wypłacał mu bardzo skrupulatnie, postanowił iść na całość.

Wtedy okazało się, że Emil zamierza rzucić pracę, ponieważ jego ukochana żona zachorowała na gruźlicę i zgodnie z zaleceniami lekarzy musi natychmiast zmienić klimat.

– Ależ na miłość boską, człowieku! – przekonywał go Merton. – Czy nie poczekasz jeszcze trochę? Chcę przez to powiedzieć, że właśnie teraz, gdy ruszyliśmy z tą sprawą…

– Pan myśli, że pieniądze znaczą dla mnie więcej niż żona? – oburzył się Emil, którego rolę grał udatnie wynajęty wcześniej kieszonkowiec.

– Czy moglibyśmy zagrać jeszcze tylko ten jeden, jedyny raz? – błagał bankier. – Zrobimy wielki numer. Przecież będzie pan potrzebował niemało gotówki na leczenie.

– No dobrze – zgodził się po pewnych wahaniach Emil. – Zrobię to dla Elizy. Chciałbym, aby resztę swoich dni przeżyła w luksusie.

Następnego dnia obaj poszli do kantoru. Zdenerwowany Merton ściskał w wilgotnych dłoniach 70 tysięcy dolarów. W oznaczonym czasie zadzwonił Emil.

– Postaw na Hilda’s Way w szóstej gonitwie – powiedział.

Merton wpłacił pieniądze do kasy w ostatniej chwili. Ku jego przerażeniu okazało się, że wygrał My Man, a Hilda’s Way była dopiero druga.

– Musimy znaleźć Emila, nie wiem co się stało – powiedział równie zdenerwowany Lustig.

– Ty idioto! – wrzasnął kuzyn, kiedy się spotkali. – Mówiłem: postaw ZA „Hilda’s Way”. Za „Hildas Way”, drugi na liście był właśnie „My Man”. Zrujnowałeś mnie! Biedna Eliza!

– Trudno! – wykrzyknął Merton. – Przepadło. Ale odkujemy się za tydzień. Niech się pan nie martwi, odrobimy wszystko z nawiązką.

– Nie możemy – wyjaśnił z grobową miną Emil. – Właśnie rzuciłem pracę i mój boss mnie więcej nie przyjmie.

I tak zakończyła się ta cała historia, przynajmniej dla Linusa Mertona. Lustigowi, zanim opuścił Montreal, pozostało jeszcze wręczenie uzgodnionych działek Emilowi i wszystkim aktorom z lipnego kantoru bukmacherskiego, który otwarł przed kilkoma tygodniami.

Potem wyjechał do Europy, gdzie oczywiście dokonał kilku kolejnych błyskotliwych przekrętów, między innymi po raz drugi sprzedał wieżę Eiffla. Wciąż jednak zastanawiał się, jak wrócić do Ameryki, kraju stwarzającego największe możliwości dla ludzi takich jak on. Problem w tym, że wszystkie większe porty, do których mógł wpłynąć, były ściśle kontrolowane przez policję na skutek nieustannych interwencji niepotrafiącego mu wybaczyć zniewagi Ronalda Dodge’a. Zastosował więc chwyt tyleż genialny, co bezczelny. Zaokrętowawszy się w Hawrze na płynącą do Stanów „Mauretanię”, wysłał do amerykańskiego Secret Service depeszę o następującej treści: „Mam dla was niesłychanie ważne informacje. Stop. Przybijam w środę do N.Y na statku „Mauretania”. Stop. Hrabia Viktor Lustig”.

Secret Service ma za zadanie przede wszystkim ochronę prezydenta oraz ściganie fałszerzy pieniędzy. Agenci tajnej służby, przekonani, że poszukiwany oszust ma cenne wiadomości na ten temat, wysłali do portu dwóch pracowników. Kiedy tylko statek zacumował, weszli na pokład i odnaleźli Lustiga. Przyjął ich w kabinie pierwszej klasy, roztaczając wokół atmosferę arystokratycznego wykwintu.

– Teraz nie mogę z wami rozmawiać, ponieważ muszę się spakować i pożegnać z przyjaciółmi – oświadczył. – Potem chętnie udam się do waszego biura i wszystko opowiem. Obawiam się jednak, iż mogą nastąpić pewne komplikacje.

– Co ma pan na myśli? – spytał jeden z agentów.

– Obawiam się, że policja może chcieć mnie zatrzymać w porcie. Wiecie, panowie… Moi wrogowie mają długie ręce. Informacje, które posiadam, mogłyby zaszkodzić wielu ustosunkowanym ludziom.

– Jeżeli ma pan informacje dotyczące zagrożenia życia prezydenta lub na temat fałszerstw, to w naszych rękach może się pan czuć całkowicie bezpieczny – zapewnił agent Peter Rubano.

Tak jak oszust przewidywał, na nabrzeżu czekało już dwóch funkcjonariuszy nowojorskiej policji z zamiarem aresztowania go. Rubano błysnął swoją odznaką, wyjaśniając, że Lustig podlega jurysdykcji rządu federalnego. Policjanci wzruszyli tylko ramionami.

W nowojorskim urzędzie Secret Service mówił dużo, lecz mało konkretnie. Po kilku godzinach przesłuchującym opadły z rozpaczy ręce. Nie mogli nawet złościć się na człowieka, który usiłował się na coś przydać. Wreszcie, zmęczeni do granic możliwości, sami wygnali go na ulicę. A więc udało mu się przedostać do Stanów.

Na kilka najbliższych lat przepadł jak kamień w wodę. Wypłynął w roku 1930 na Florydzie. Amerykę ogarnął właśnie Wielki Kryzys.

Przebywając w Palm Beach, upatrzył sobie pewnego milionera, o którym dowiedział się, że interesy nie idą mu najlepiej. Nazywał się Herman Loller i był ważną figurą w przemyśle samochodowym. Zaprzyjaźniwszy się z przemysłowcem, wyznał mu w największym zaufaniu, że dys ponuje maszyną do kopiowania pieniędzy, wynalezioną przez pewnego rumuńskiego naukowca. Na dowód pokazał pięknie wykończoną drewnianą skrzynkę z dźwignią i dwiema wąskimi szczelinami w dwóch przeciwległych ściankach. W jedną wsunął prawdziwy banknot tysiącdolarowy oraz czystą kartkę papieru. Wyjaśnił, że złożony proces chemiczny wewnątrz skrzynki potrwa sześć godzin. Po upływie tego czasu nacisnął dźwignię i z maszyny wysunęły się dwa identyczne banknoty. Zaproponował wciąż trochę nieufnemu biznesmenowi, żeby sprawdził autentyczność i rozmienił je w bankach.

– Tylko w dwóch różnych – ostrzegł. – Banknoty mają przecież takie same numery. (Miały rzeczywiście, ale na jednym za pomocą odpowiednio dobranego środka kryjącego zmienił dwie ósemki na dwie trójki).

Po przekonaniu się o trafności obietnic Lustiga Loller szybko zaczął kalkulować: 4 razy na dobę – 4 tysiące, przez tydzień – 28, przez miesiąc 112, a przez rok… Jezus Maria! Kupił maszynkę za 25 tysięcy dolarów.

Po powrocie na swój jacht natychmiast przystąpił do pracy. Po sześciu godzinach ze skrzynki wyszedł jednak tylko jeden banknot. Zaniepokojony rozebrał skrzynkę. W środku znalazł dwie gumowe rolki i kilka kartek czystego papieru. Nie mógł nawet pójść na policję, bo co miałby powiedzieć, że kupił maszynę do podrabiania banknotów?

Ktoś mógłby się zdziwić, że niegłupi w końcu biznesmen, który potrafił zarobić miliony, dał się nabrać na tak prymitywny numer. Autor nie może sobie tu pozwolić – ze względu na brak miejsca – na szczegółowy opis urabiania i osaczania ofiary. Przypomnijmy tylko, że każda sztuczka wymaga najważniejszej rzeczy: przedstawienia. Grę należy przedstawić w taki sposób, by ktoś, kto nie ma talentu wielkiego filozofa, nie mógł dotrzeć do istoty rzeczy. Oszukiwany patrzy i widzi przedstawienie, a nie widzi rzeczy. Jest to podstawowa zasada oszustwa.

Kilka miesięcy później Lustig oszukał samego „człowieka z blizną”, śmiertelnie niebezpiecznego Ala Capone. Przedstawił się jako osoba biorąca udział w machinacjach na Wall Street i zagwarantował podwojenie inwestycji w ciągu dwóch miesięcy. „Scarface” powierzył mu 50 tysięcy na zrobienie transakcji. W rzeczywistości Lustig nie miał żadnego planu, lecz chciał po prostu naciąć gangstera. Ten numer stanowił dla niego wyzwanie. Wiedział jednak, że jeżeli przepuści choćby centa z wręczonych mu pieniędzy, będzie martwy. Zrobił więc inaczej.

W wyznaczonym terminie zjawił się przed obliczem padrone, wyjął 50 tysięcy dolarów i położył na biurku. Grobowym głosem wytłumaczył, że plan nie wypalił i pieniądze stracił, zarówno swoje, jak i powierzone, jednak jako człowiek honoru oddaje panu Capone resztę swych życiowych oszczędności. Capone dał się wciągnąć w tę grę.

– Jest pan w tarapatach? – zapytał.

Lustig uśmiechnął się niewinnie: – Muszę przyznać, że raczej tak.

– Ma pan tu pięć tysięcy i proszę mi się więcej nie pokazywać na oczy – powiedział gangster.

Lustig kilkakrotnie był aresztowany, ale zawsze udawało mu się wykpić małymi wyrokami. Kilkakrotnie również po prostu zwiewał. Najśmielszej ucieczki dokonał z więzienia położonego w samym sercu Manhattanu. Przebywając tam, zauważył któregoś dnia mężczyznę myjącego dużą białą szmatą okna. To nasunęło mu fantastyczny pomysł.

Każdego popołudnia więźniowie odbywali na dachu budynku przewidziane prawem spacery. Przy jednej z takich okazji Lustig spytał, czy mógłby zostać w celi, ponieważ nie czuje się dobrze. Korytarze były puste, połowa klawiszy poszła na lunch, druga połowa pilnowała przechadzających się. Spod materaca wyjął linę zrobioną z prześcieradeł, których nie oddał do pralni. Otworzył drzwi celi – skąd miał klucz, nie wyjaśniono nigdy – i wyszedł do umywalni.

Tam nożycami do przecinania drutu, które też nie wiadomo skąd wziął, przeciął żelazne kraty w oknie i wyszedł na zewnętrzny parapet. Paru przechodniów popatrzyło na niego, ale udawał, że myje okno. Nagle lina z prześcieradeł zsunęła się do ziemi i Lustig znalazł się na dole. Skłonił się zdumionym widzom i zniknął za najbliższym rogiem.

Jak głosi stara łacińska maksyma: Raro antecedentem scelestum deseruit pede poena claudo (Nierychliwa, ale sprawiedliwa kara rzadko opuszcza uciekającego przestępcę). W grudniu 1935 roku Lustigowi powinęła się noga. Pod nazwiskiem Robert Miller został aresztowany przez FBI w związku z dystrybucją fałszywych pieniędzy. Skazano go na 20 lat więzienia. Jedenaście odsiedział w Alcatraz, gdzie za uchylanie się od płacenia podatków przetrzymywano również Ala Capone. W 1947 roku zachorował i został przeniesiony do szpitala dla więźniów federalnych w Springfield (Missouri). Tam 11 marca 1947 roku zmarł na zapalenie płuc.Hen, w odeskim porcie… PIOTR SZOPOW

La belle époque to czas pomyślności, beztroski i optymizmu: przynajmniej dla tych, którzy w społecznej przestrzeni znaleźli dla siebie miejsce stosunkowo wygodne. Ludwik Pasteur ślęczący nad próbówkami, Juliusz Verne na dnie oceanu razem z kapitanem Nemo, krasomówcze oracje Wiktora Hugo z laseczką w ręku, cała impresjonistyczna cyganeria… W europejskich stolicach tętniło życie. Pospiesznie budowano miejskie pałace, luksusowe hotele, banki i instytucje użyteczności publicznej. Wzmagał się ruch uliczny. Stare, wąskie, zbyt ciasne szlaki komunikacyjne przebudowywano na szerokie arterie dla licznych pojazdów konnych i coraz częstszych automobili.

Piotr Szopow był jednym z tych, którzy w opiewanym przez poetów i pisarzy czasie potrafili znaleźć dla siebie wygodne miejsce. To bodajże największy hochsztapler przełomu wieków grasujący w Europie i Azji.

Urodził w roku 1891 w Macedonii, będącej wówczas częścią Imperium Osmańskiego. Niewiele wiadomo o jego młodych latach. W 1900 roku wyruszył do Afryki, gdzie właśnie rozgrywał się krwawy konflikt pomiędzy Wielką Brytanią a zamieszkującymi Transwal i Oranię (tereny dzisiejszej Republiki Południowej Afryki) potomkami holenderskich osadników, zwanymi Burami. Konflikt ten przeszedł do historii pod nazwą II wojny burskiej (18991902).

Skłonność do awanturnictwa, intryg i przygód Piotr miał chyba we krwi, bo zaciągnął się jako ochotnik do oddziału burskich komandosów. Walczył dzielnie, ale po jednej z bitew trafił do obozu koncentracyjnego. (Przy okazji warto wspomnieć, że to właśnie Brytyjczycy jako pierwsi na świecie wpadli na pomysł organizowania tego typu placówek). Udało mu się stamtąd uciec i wsiąść na najbliższy statek, który właśnie odpływał do Europy.

Po powrocie z Czarnego Lądu ukończył w Sofii dwa fakultety, matematyczny i inżynieryjny, a w wolnych chwilach zajmował się przygotowywaniem antytureckiego powstania w Macedonii, którego celem było utworzenie autonomicznego państwa macedońskiego i trackiego w granicach Turcji. Powstanie wybuchło po długich przygotowaniach 2 sierpnia 1903 roku, w dniu prawosławnego święta św. Eliasza, i od imienia świętego w języku macedońskim znane jest jako ilindeńskie. Z dzisiejszego punktu widzenia powstanie to ma dla narodu macedońskiego ogromne znaczenie, ponieważ w tym czasie po raz pierwszy proklamowano Republikę Macedońską, pierwszą republikę na Bałkanach. Niestety, po pierwszych sukcesach powstanie upadło i zaczęły się prześladowania jego uczestników.

Chyba właśnie wtedy Piotr Szopow doszedł do wniosku, że wojaczka to kiepskie zajęcie, bo łatwiej stracić życie, niż zyskać sławę i fortunę, a o uzyskaniu obu marzył od lat. Marzenia te zaczął realizować we Francji, gdzie wdał się w kilka afer natury politycznej i kryminalnej. Brał udział w dwóch napadach na banki, podczas których udało mu się zrabować kilkaset tysięcy franków. Uczestniczył też w przygotowaniach do zamachu na premiera Francji Émile Combesa, lecz policja zaczęła deptać mu po piętach i musiał uciekać.

Wyjechał do Chin, stamtąd do Japonii, gdzie wyłudził sporo pieniędzy, podając się za bułgarskiego kupca bławatnego. W 1904 roku zawitał do Indii, by zgłębiać tajniki hipnozy i wschodnich technik manipulacyjnych, a ponadto zgromadził imponujący zestaw orientalnych trucizn i środków oszałamiających. Odwiedził Jordanię, Palestynę, Syrię i Turcję, wszędzie zostawiając za sobą obrabowane banki i dziesiątki oszukanych.

W 1906 roku pojawił się w Odessie. Przed wybuchem I wojny światowej to położone nad Morzem Czarnym miasto było czwartym najważniejszym grodem imperium rosyjskiego, po Petersburgu, Moskwie i Warszawie. W pierwszym dziesięcioleciu XX wieku łączyło w sobie klasyczne piękno dalekich, prostych perspektyw z miłym, pociągającym sposobem życia, kosmopolitycznego w formie, lecz czysto rosyjskiego w treści. Życie miało tu szczególny smak nowości, nęcących reklam, różnorodnych towarów pachnących egzotyką krajów kolonialnych.

Powozy zdawały się dostosowane do wytwornych, długich sukien z tiurniurą, ściśniętych w pasie, opiętych w gorsie, eksponujących kobiecą sylwetkę. Gigantyczne kapelusze z pękami kwiatów romantycznie ocieniały delikatne, blade twarzyczki. Czar kobiety, czar powozu, czar wiejskiej sielanki… Zepsucie przenikało wszędzie jak zaraza. Dziewczęta ukrywały swą niewinność, żony – wierność. Dekadencja była uważana za objaw dobrego smaku, neurastenia – za oznakę wyrafinowania. Uczyli tego modni pisarze, w ciągu jednego sezonu wyłaniający się z niebytu. Ludzie wymyślali sobie rozmaite wady i perwersje, byle nie zasłużyć na opinię nudnych.

Dla człowieka takiego jak Piotr Szopow były to wprost idealne warunki. W Odessie pojawił się jako Michał Miszyc-Szop, z zawodu inżynier, chociaż wkrótce dysponował paszportami wystawionymi na kilkanaście innych nazwisk. Niektóre opatrzone były tytułami hrabiowskimi, inne książęcymi, zależnie od potrzeby i okoliczności występował również jako rosyjski lekarz wojskowy, porucznik francuskiej armii czy konsul honorowy Rosji na Cejlonie.

„Był niezwykle przystojny i wysportowany, posiadał doskonałe maniery i nienaganne stroje, co już samo wystarczało, aby kobiety szalały za nim – tak opisuje hochsztaplera w książce Oszuści, szubrawcy i zdrajcy Laura Smokowicz. – Przymiotom ciała nie ustępowały przymioty ducha: miał świetną pamięć i zdolności lingwistyczne (podobno władał aż dziesięcioma językami); posiadał rozległą wiedzę z wielu dziedzin, a oprócz tego talent rzeźbiarski i malarski, zdolności matematyczne i konstruktorskie. Jakby tego było mało, doskonale jeździł konno, należał do uczestników pierwszych wyścigów samochodowych i był brawurowym pilotem. Kochał teatr, prowadził wystawne życie, słynął z hojności – a przy tym był postacią, której przeszłość owiana była tajemnicą…”.

Czy potrzeba czegoś więcej, żeby stać się ulubieńcem kobiet? Odeskie damy z wyższych sfer łatwo traciły dla niego głowę. Jednej z nich, bogatej wdowie z Irkucka, gdzie przebywał przez kilka tygodni, zabrał majątek w postaci 50 tysięcy rubli i rozpłynął się we mgle.

Zajmował się głównie handlem fałszywymi antykami, co okazało się nader intratnym przedsięwzięciem. Miał jednak dużo większy apetyt. Dokonał napaści na pociąg kurierski, na jeden z banków w Odessie i na kasę kursującego po Morzu Czarnym parowca „Sofia”. Zagrożony aresztowaniem uciekł na Bałkany, gdzie w wirze wciąż trwającej rewolucji łatwo było zniknąć z niepożądanych oczu, a w korzystnym momencie wypłynąć. Wypłynął na kongresie anarchistów w Bośni, zniknął zaś nie wiadomo gdzie, zabierając przy okazji zawartość partyjnej kasy.

Wypłynął znowu w Londynie i już w ciągu kilku pierwszych dni dokonał brawurowego napadu na bank. Jego łupem padła rekordowa suma trzech milionów funtów, przewyższająca zdecydowanie, również ze względu na upływ czasu i inflację, kwotę zrabowaną z pociągu podczas słynnego napadu stulecia w 1963 roku.

Największe asy Scotland Yardu wszczęły pościg za zuchwalcem, ale udało im się odnaleźć jedynie niewiadomego pochodzenia zwłoki (prawdopodobnie jednego z uczestników napadu na bank). Ubrane były w szary garnitur w prążki, a w wewnętrznej kieszeni znaleziono paszport rosyjski wystawiony na nazwisko… Piotr Szopow.

Jak łatwo się domyślić, znalezione przez policję ciało nie było własnością bohatera tej historii. On sam był już w tym czasie w Turcji, gdzie jako francuski hrabia dokonał z marszu napadu na kolejny bank, potem zaś oszukał kilku naiwnych kupców znad Bosforu na kilkaset tysięcy lir. Znowu grunt zaczął palić mu się pod nogami i znowu – kierowany jakimś przedziwnym instynktem – wyjechał ze Stambułu dosłownie godzinę przed planowanym aresztowaniem.

Właściwie nie wyjechał, lecz wypłynął na parowcu „Rossija”, kierując się do ukochanej Odessy. Zanim jednak statek dopłynął do portu, Szopow zainteresował się zawartością okrętowej kasy. Ponieważ zdeponowano w niej przedstawiające niemałą wartość kosztowności pasażerów, niezwykła ciekawość jednego z nich, dotycząca zawartości sejfu, wzbudziła podejrzenia kapitana. Dowódca jednostki kazał więc swym podwładnym śledzić bacznie poczynania „francuskiego arystokraty”. Kiedy Szopow przedostał się cichcem do pomieszczenia, w którym znajdował się sejf, został nakryty na gorącym uczynku przez bosmana.

– Co pan tu robi? – zapytał go olbrzymiej postury marynarz.

– Szukam toalety – spokojnie wyjaśnił Piotr.

– Czy ten pokój wygląda na toaletę?

– No… nie.

– Więc dlaczego w ogóle wszedł pan do środka?

– Już wychodzę.

– Nie, nie, mój panie. Nie tak prędko! – Bosman zasłonił swym zwalistym ciałem drzwi. – Uda się pan ze mną do kapitana i wyjaśni, dlaczego chciał załatwiać potrzebę naturalną w pomieszczeniu, gdzie zapewne zupełnym przypadkiem znajduje się sejf.

Wyjaśnienia pasażera nie były dostatecznie przekonujące, bo kapitan „Rossiji” podjął decyzję o umieszczeniu go do końca rejsu w zamkniętej od zewnątrz na klucz kajucie. Jednak, jak wspomniano wcześniej, Szopow był człowiekiem bardzo wysportowanym i wydostanie się przez bulaj po wpłynięciu do odeskiego portu nie przedstawiało dlań większego problemu. Po wejściu do kajuty obsługa statku znalazła tam jedynie sporych rozmiarów stolec, jakby aresztant chciał przez dokonanie aktu defekacji podkreślić, iż rzeczywiście szukał toalety. Jak na hrabiego, i to w dodatku francuskiego, było to zaiste mało eleganckie zachowanie.

Przybywszy do Odessy, znów, jak przed laty, zaczął robić tam oszałamiającą karierę towarzyską. Szalały za nim księżne i pokojówki, stateczne damy i młode dziewczyny, panie z socjety i portowe dziewki. Wszyscy byli pod wrażeniem jego intelektu, stylu, bogactwa, elegancji i hojności. Na wyczyny automobilowe Szopowa odescy młodzieńcy patrzyli z podziwem pomieszanym z zazdrością. Jaśniał niczym prawdziwy brylant na odeskich salonach, podczas gdy zorganizowana przez niego szajka okradała w tym czasie mieszkania jego wielbicieli.

W nękanej przez szalejącą inflację Serbii pojawiły się w opisywanym okresie ogromne ilości fałszywych dinarów. Jak się później okazało, produkowała je szajka Szopowa. Hochsztapler wynajął w tym celu piękną willę w rekreacyjnej dzielnicy Odessy, w najbardziej malowniczym, a jednocześnie rozrywkowym zakątku miasta, zwanym Arkadią.

Okazało się również, ale dopiero znacznie później, że sprytny oszust miał w kieszeni kilku wpływowych urzędników, z samym księciem Czerczelidze – szefem odeskiej policji na czele. Stanowiska jednak nie są wieczne, w tym także dowódców policji. Najpierw został odwołany przez władze centralne burmistrz, a po kilku dniach jego los podzielił książę Czerczelidze. Nowy dowódca, baron Kugelheim, nie był przyjacielem Szopowa, a w dodatku jeszcze uchodził za człowieka „nieprzemakalnego”. Przestępca zaczął obawiać się o swoją skórę. Wpadł wtedy na niezwykle chytry plan. Tak mu się przynajmniej wydawało.

Jesienią 1911 roku w pobliżu Odessy rozbił się samolot Szopowa. Pilot cudem przeżył, ale w ciężkim stanie wylądował w szpitalu, zakuty od stóp do głów w gips i bandaże. Pod tymi bandażami znajdował się jednak nie on, lecz zupełnie inny człowiek, notabene wcale nawet nie draśnięty. Mistyfikacja miała umożliwić oszustowi spokojną ucieczkę, kiedy pod drzwiami szpitalnej separatki czuwali już policyjni tajniacy.

Szopow nie wiedział, że nie w ciemię bity Kugelheim umieścił w jego otoczeniu kilku dobrze zakamuflowanych agentów. Przeprowadzona błyskawicznie w jego domu rewizja ujawniła kilka ciekawych faktów. Po pierwsze, umierający na szpitalnym łóżku pacjent w rzeczywistości jest zdrów jak ryba. Walizki miał już spakowane i był gotów do kolejnej ucieczki.

Po drugie, w wyniku przeszukania w kilku chytrze zamaskowanych skrytkach na terenie posesji znaleziono kilkanaście fałszywych paszportów na różne nazwiska, kompletny zestaw do ich produkcji, a także gotówkę i kosztowności o astronomicznej wartości sześciuset tysięcy rubli. Gotówka i klejnoty zostały skonfiskowane, a ich właściciel natychmiast wylądował za kratkami.

Podczas trwającego prawie cztery lata śledztwa ujawniono szereg dokonanych przez niego przestępstw: napady, rabunki, oszustwa, wyłudzenia. W połowie 1915 roku zapadł wyrok: sześć i pół roku pozbawienia wolności. Widać i w sądownictwie nasz bohater miał znajomości, ponieważ, biorąc pod uwagę ogrom dokonanych przez niego naruszeń prawa, powinien otrzymać przynajmniej kilka lat więcej.

Po zaliczeniu pobytu w więzieniu podczas śledztwa, do odsiadki zostały mu niecałe trzy lata. Okres pozbawienia wolności dobiegał właśnie końca, gdy w wyniku rewolucji lutowej w 1917 roku abdykował car. 10 października odbyło się posiedzenie Komitetu Centralnego partii bolszewickiej. Lenin postawił wniosek o rozpoczęcie przygotowań do zbrojnego powstania.

W rewolucyjnym zamieszaniu Piotr Szopow zniknął gdzieś na dobre, podobnie jak czynił to już wielokrotnie w przeszłości. No, może niezupełnie tak samo, ponieważ od tego czasu nikt o nim więcej nie słyszał. Albo udało mu się zmienić całkowicie tożsamość i kraść dalej pod przybranym nazwiskiem albo też – co jest niewykluczone – podzielił los setek tysięcy ofiar Wielkiej Rewolucji Październikowej.Głód uczuć JERZY KALIBABKA

Szarmanckie maniery i głębokie spojrzenie w oczy wystarczyły, by kobiety traciły dla niego głowę. Kusił je, mamił atrakcyjnym wyglądem, obyciem, czułymi słówkami. Oddawały mu serce i ciało, ale także owoce swej ciężkiej pracy czy zawartość konta. Uwodziciel odwzajemniał uczucia tylko przez chwilę. Przy najbliższej okazji znikał wraz z biżuterią i innymi dobrami naiwnych dam. Pozostawiał ból i rany, często niegojące się do końca życia. W sumie uwiódł, rozkochał w sobie, oszukał i okradł tysiące kobiet. Za kilka słodkich chwil szczęścia przyszło im bardzo słono zapłacić. Nie tylko finansowo, lecz przede wszystkim emocjonalnie. Ktoś, kto kocha, jest bardzo podatny na zranienia…

„Nieważne, jak wyglądasz, nieważne, kim jesteś, nieważne, co robisz. Złowisz każdą dziewczynę, wystarczy, że będziesz miał dobry haczyk. A ja ci go właśnie daję” – w ten sposób Will Smith w filmie Hitch zachęcał nieśmiałych nowojorczyków do wzięcia udziału w zajęciach jego szkoły uwodzenia. Tego rodzaju placówki działają w USA od początku lat osiemdziesiątych XX wieku. W Polsce stanowią zupełną nowość i służą nie tylko zwiększaniu powodzenia u płci przeciwnej, lecz przede wszystkim pomagają w odniesieniu życiowego sukcesu w każdej dziedzinie, szczególnie w biznesie i polityce. Do tej pory ich absolwentami zostało około 100 tysięcy rodaków. Podobno szkolenie takie przeszedł w 2007 roku Donald Tusk.

„Motywy działania oszustów matrymonialnych są proste – twierdzi psycholog Joanna Wnuk. – To ludzie, którzy nic nie znaczą, są biedni i ciężko doświadczeni przez życie. Jedyną drogą kariery i jedyną możliwością zdobywania pieniędzy są dla nich kobiety. Seks – to każdy potrafi, a oni się w tym sprawdzili i czują się pewnie. Dlaczego na tym nie zarobić? Kobiety są łatwowierne, szukają prawdziwej miłości i potrzebują mężczyzny marzeń. Oszust to wyczuwa, błyskawicznie zmienia się z ponurego, nisko opłacanego pracownika zakładów mięsnych w błyszczącego dowcipem i garniturem nowych zębów światowca. Ta przemiana to dla nich nagroda, często ważniejsza niż wyłudzone pieniądze”.

Jerzy Julian Kalibabka nie ukończył żadnej szkoły uwodzenia, ale przejawiał w tym względzie wielki samorodny talent. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych stał się sławny w całej Polsce. Czytając o nim, dziewczęta wzdychały z rozmarzeniem. Ich faceci wyśmiewali Kalibabkę na wszelakie sposoby, lecz w skrytości ducha marzyli o sukcesach miłosnych, które stały się jego udziałem. Niektórzy sądzili nawet, że ten facet o nazwisku brzmiącym jak przezwisko w rzeczywistości nie istnieje, lecz został wymyślony przez reżimowych pismaków, aby odciągnąć uwagę ludzi od kryzysu i pustych półek. Ale Jerzy Kalibabka to postać jak najbardziej prawdziwa, z krwi i kości.

Urodził się w podobno w 1949 roku w Dziwnowie, maleńkim miasteczku, atrakcyjnie położonym nad Morzem Bałtyckim, Zalewem Kamieńskim i rzeką Dziwną. Pracował ciężko, wykonując trudny zawód rybaka. Marzył o tym, by się stąd wyrwać. Polskie wybrzeże w drugiej połowie lat siedemdziesiątych było miejscem szczególnym. Roiło się tu od zachodnich marynarzy i turystów, zwłaszcza Niemców i Szwedów z grubo wypchanymi portfelami. Rozwijała się gastronomia, kwitł nielegalny handel walutą. Obracano złotem, bursztynami i przywożonymi z Zachodu luksusowymi towarami, a takim towarem stawało się w tych czasach choćby i zwykłe mydło. Jurek tymczasem łowił i oprawiał śmierdzące ryby, wysłuchując każdego dnia narzekań owdowiałej matki, mającej mu wszystko za złe.

Przysłowiowym oknem na świat miały się dla niego stać kobiety. Już jako młody chłopak przyciągał je do siebie w magiczny sposób. Po prostu miał „to coś”, czego nie da się precyzyjnie określić, a co powodowało, że lgnęły do niego jak muchy do miodu. Któregoś letniego wieczoru w 1977 roku, spacerując samotnie po plaży w Międzyzdrojach, spotkał znajomą kelnerkę z „Bursztynowej”. Powiedział, że jest śliczna, że ją kocha i jeszcze parę tego typu rzeczy, po których kobietom miękną kolana…

Tej nocy już nie musiał spać sam. Następnej także. Ale Krystyna szybko mu się znudziła. Trzeciego dnia ją opuścił, zostawiając na pamiątkę swój rybacki kombinezon. Pojechał do Świnoujścia, gdzie poznał dwie siostry z bratniej NRD. Mając w pamięci to, co ich ojcowie zrobili Polsce w 1939 roku, postanowił się zemścić. Przez kilka następnych dni siostry dzieliły z nim solidarnie łoże i stół, kupując mu przy okazji wytworne stroje i inne luksusowe dobra w sklepach Peweksu. A kiedy zadowolone wyjechały do domu, Kalibabka zrozumiał, w jaki sposób bez większego trudu może wyrwać się z zapyziałego miasteczka i żyć jak król.

Zaczął bywać w szczecińskich nocnych lokalach, szczególnym sentymentem darząc osławioną w tamtych czasach „Kaskadę”. Ubrany w elegancki garnitur z ZPO Bytom, z kilkoma złotymi sygnetami na palcach i złotym łańcuchem na szyi, jak magnes przyciągał stałe bywalczynie lokalu. Trochę handlował walutą, trochę podrywał odwiedzające knajpę kobiety, głównie zaś zajmował się sutenerstwem, współpracując z trzema szczecińskimi prostytutkami. To właśnie one nadały mu słynny później pseudonim „Tulipan”. Kiedy zaczęła się nim interesować milicja, wyruszył w Polskę, łowiąc dotknięte głodem uczuć samotne panie.

Kilka lat później, siedząc w wilgotnej celi więzienia w Nowym Sączu, w prostych słowach przedstawił dziennikarzowi „Przeglądu Tygodniowego” swój równie prosty sposób na życie:

– Gdy było ich sześć, to u jednej jadłem śniadanie, u drugiej obiad, a u trzeciej kolację. Następnego dnia szedłem do czwartej, piątej, szóstej, potem zmieniałem kolejność i tak w kółko. Od każdej pożyczałem pieniądze, ale żadnej nie oddawałem „długu”. Niby dlaczego? Przecież spałem z nimi…

Był miły, czuły, ciepły, każdej kupował kwiaty i prawił komplementy, każdej mówił, że jest tą jedną jedyną, na którą czekał całe życie. Rozkochiwał biedne niewiasty tylko po to, by po zdobyciu ich zaufania grabić je z kosztowności. „Wielka miłość” trwała zwykle kilka dni (i nocy), po czym znikał jak kamfora, a wraz z nim pieniądze, biżuteria i inne rzeczy, które przedstawiały większą wartość. Było zupełnie jak w piosence Maanamu sprzed lat: „Tak mało zostawiłam sobie do obrony. Ty nienasycony, wciąż nienasycony. Oddałam ci serce, oddałam ci ciało. Odchodzisz i mówisz: Mało, mało, mało”.

– Kobiet, które uwiodłem, było kilka tysięcy – opowiadał potem z dumą. – Po dwóch tysiącach przestałem je liczyć.

Z dwoma paniami związał się na dłużej. Jedna miała na imię Jarka, druga – Niuśka. Z tą pierwszą włóczył się po całej Polsce przez dwa lata, w końcu zostawił ją z przychówkiem. (Jak skrzętnie obliczono, Kalibabka jest ojcem co najmniej 28 dzieci swoich ofiar). Romans z drugą trwał niecały rok.

W tym czasie nasz bohater przyjął stały sposób działania. Zawsze podróżował w towarzystwie dwóch kobiet.

Jedna pełniła rolę damy, druga – służącej. „Służąca” zajmowała się praniem, sprzątaniem, robieniem zakupów, podawała śniadania do łóżka. Od czasu do czasu w nagrodę raczył się z nią przespać. „Dama” miała za zadanie podrywanie innych dziewczyn, nazywanych przez oszusta „kocmołuchami”. Kiedy zobaczył kobietę, która jego zdaniem nadawała się na potencjalną ofiarę (a miał do tego oko niebywałe), wysyłał do niej „damę”, aby powiedziała, jak bardzo podoba się jej bratu. Następnie rozkochiwał w sobie „kocmołucha” (co zwykle zabierało kilka godzin), „przelatywał” gdzieś na hotelowej kanapie (a najlepiej w jej domu), okradał i znikał.

Po udanym połowie następowała szybka jazda taksówką do innego miasta, gdzie historia powtarzała się. Z czasem Kalibabka rozzuchwalił się do tego stopnia, że wraz z pomocnicami zaczął wywozić dziewczyny do lasu. Tam rozbierał je do naga i gwałcił w perwersyjny sposób, a pomocnice dokumentowały wszystko, robiąc zdjęcia (żeby dziewczyny ze wstydu nie poszły na milicję). Potem zabierał im pieniądze i biżuterię i wyruszał na polowanie na następnego „kocmołucha”. Wkrótce niegdysiejszy rybak doszedł w nowym fachu do prawdziwego mistrzostwa.

W wolnych chwilach zajmował się twórczością literacką. Pisał opowiadania, a właściwie dyktował je „służącej”. Ich bohaterem był zawsze przystojny, szarmancki, wytwornie ubrany mężczyzna, jeżdżący po kraju luksusową limuzyną i uwodzący kobiety. Pochodził z biednej rodziny, jednak dorabiał się majątku, po czym wracał w rodzinne strony piękny i bogaty.

Tworzył również wiersze, wszystkie bez wyjątku dotyczące kobiet, wokół których obracało się całe jego życie. Oto przykład:

Tylko ślepy nie ma ochoty

na kobiety.

Bo ich nie widzi.

Cóż niestety.

Jak się poruszą,

jak prowokują.

Tylko konsument

wie jak smakują.

Niektóre oszukane, zgwałcone i obrabowane kobiety zgłaszały się na milicję. Za Kalibabką rozpisano listy gończe, 11 razy był zatrzymywany, ale zawsze udawało mu się uciec. Lepszym uciekinierem w historii polskiej kryminalistyki był tylko Zdzisław Najmrodzki, ps. „Saszłyk”, który

29 razy wymykał się pościgom, uciekając z konwojów lub więzień.

W końcu wpadł na dobre. Złota passa największego oszusta matrymonialnego w dziejach Polski zakończyła się jesienią 1983 roku w hotelu „Chemik” w Pionkach koło Radomia. (Inne źródła podają, że w restauracji „Halka” w Szczawnie). W każdym razie został rozpoznany przez miejscowego milicjanta i natychmiast aresztowany.

Akt oskarżenia był bardzo długi, a w aktach sprawy znalazły się nazwiska ponad 200 ofiar! Większość z nich nie mogła uwierzyć, że zostały tak bezwzględnie wykorzystane.

– On mnie kocha i do mnie wróci – zeznawały zgodnie, stając za barierką dla świadków. – I odda wszystko, co zabrał…

Sam oskarżony przedstawiał się w swych wyjaśnieniach jako… ofiara kobiet.

– Ciągle szukałem ideału, niezepsutej dziewczyny, którą mógłbym pokochać i być z nią do końca życia – oświadczył. – Tęskniłem za normalnym życiem u boku żony i dzieci. Niestety, ciągle trafiałem na takie kandydatki, które myślały tylko o jednym. To nieprawda, że wszystkie oszukiwałem i okradałem. Tym, które pokochałem, dawałem to, co zabrałem innym. A w ogóle to żadnej nie okradłem. Zabrane pieniądze i precjoza traktuję jako zapłatę za usługi seksualne, których ode mnie żądały…

Sąd nie okazał się jednak łaskawy. 8 marca (w Dzień Kobiet!) wichrzyciel kobiecych dusz został skazany na 15 lat pozbawienia wolności oraz ponad milion złotych grzywny za gwałty, wyłudzenia, pobicia i uwodzenie nieletnich.

W więzieniu w Barczewie traktowany był z najwyższym podziwem i szacunkiem, jak żywa legenda. Dużo czytał, przyjmował wizyty, odpisywał na listy, które dostawał od kobiet z całej Polski. Dziennikarze ustawiali się w kolejkach, by móc choć przez chwilę porozmawiać z największym uwodzicielem w historii naszego kraju. Jego losy stały się inspiracją do powstania telewizyjnego serialu Tulipan w reżyserii Janusza Dymka z 1986 roku, który z zapartym tchem śledziły miliony Polaków. Rolę tytułowego amanta zagrał Jan Monczka.

Kalibabka wyszedł na wolność po dziewięciu latach, pod koniec 1993 roku, korzystając z ogłoszonej właśnie amnestii. Wrócił do Dziwnowa i rozpoczął nowe życie. Wydzierżawił kawałek gruntu, otworzył tam parking strzeżony i kiosk z napojami i słodyczami, nazwany na cześć aktualnej kochanki „Cafe Miss Angelica”. Rzeczona Andżelika, lat 15, urodziła mu przy okazji kolejne dziecko, które na cześć tatusia otrzymało imiona Jerzy Julian.

Niestety, stare przyzwyczajenia szybko dały o sobie znać. Kalibabka znów zaczął otaczać się młodymi kobietami. Znikał na całe noce, a kiedy młoda konkubina protestowała, bił ją.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: