Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pocztówki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 czerwca 2019
Ebook
29,90 zł
Audiobook
36,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pocztówki - ebook

PIERWSZA SERIA AGNIESZKI LIS!

 

Wakacje na Wyspach Kanaryjskich w styczniu, kiedy w Polsce jest szaro i zimno, wydają się strzałem w dziesiątkę. Słoneczne plaże, piękne widoki, hotel all inclusive. Żyć, nie umierać!

 

A jednak i w słonecznym raju nie zawsze może być idealnie. Trudno powstrzymać się od złośliwych komentarzy, widząc turystkę w zbyt skąpym stroju czy małżeństwo objadające się w hotelowej restauracji. Gdy okazuje się, że przewodnik testuje nową trasę, w której nie ma ani widoków ani wygód, maski opadają - do głosu dochodzą najgłębiej skrywane sekrety i ukrywane latami kłamstwa. Bohaterowie będą zmuszeni spojrzeć w głąb siebie i odkryć swoje prawdziwe ja.

 

Agnieszka Lis w swojej nowej powieści kreśli wyraziste portrety psychologiczne. Pokazuje jakie emocje rodzą się w nas, gdy wymarzone wakacje zamieniają się w nieporozumienie. Czy ten urlop na zawsze zmieni życie bohaterów?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66278-57-8
Rozmiar pliku: 698 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Agata, Darek i Kacper

O czwartej czterdzieści rano, szesnastego stycznia, był środek nocy. Jak każdego innego dnia.

Budzik nie miał skrupułów. Zadzwonił dokładnie o czwartej czterdzieści jeden, spóźniał się o minutę. Agata Lipińska nie lubiła budzika w telefonie – chociaż nigdy się nie spóźniał. Miała zawsze irracjonalne obawy, że telefon się rozładuje, zawiedzie. Z ustawionym alarmem w telefonie zwykle budziła się w nocy kilkakrotnie, za każdym razem przerażona, że zaspała. Nie potrafiła wtedy wypocząć.

Tego dnia szczególnie zależało jej na punktualności. Ustawiła więc budzik tradycyjny, ruski, z bazaru – ojciec kupił go, gdy była jeszcze dzieckiem. Wtedy bardzo jej się podobał, tata kupił go właściwie na jej prośbę. Czerwona plastikowa obudowa o dziwo przez blisko czterdzieści lat nie popękała ani nie wypłowiała, terkot budzika zaś wciąż potrafiłby poderwać umarlaka z trumny. Dwa okazałe dzwony rezonowały tak, że ustawione przy uchu, wywoływały drgania głowy.

Agata nie spała dobrze, dręczyły ją złe sny. W niektórych spóźniali się na lotnisko, w tych gorszych samolot rozbijał się zaraz po starcie. W jeszcze innym traciła kontrolę nad kierunkiem, w którym pchał ją tłum, gubiła z oczu rodzinę, bała się.

Latem już świta – pomyślała, zwlekając się z łóżka.

– Darek – powiedziała półgłosem, chrypiąc jeszcze po nocy. Bez odzewu. – Darek! – Powtórzyła głośniej.

– Wstaję, wstaję – odpowiedział mężczyzna, przeciągając się. – Nieludzka godzina – stwierdził, ziewając. – Anielcia kupiła już olej słonecznikowy?

– Ty znowu swoje – westchnęła Agata. – Idę budzić Kacpra – dodała.

Syn był niejako kopią ojca, tylko oczy miał po matce. Ciemne i z ciemną oprawą. Miał czternaście lat i związaną z wiekiem nieustanną potrzebę sprzeciwiania się rodzicom, uświadomił sobie jednak, że dzisiaj nie jest budzony do szkoły. Odchrząknął tylko coś niewyraźnie, żeby nie powiedzieć wprost „wstaję”. Być może zaniepokojona Agata po takiej zgodnej odzywce syna poszłaby po termometr. Kacper od trzech lat przeżywał rozterki dojrzewania i dla nikogo z rodziny to nie był łatwy czas.

Słyszała w sypialni krzątaninę męża, weszła do łazienki. Gdy z niej wyszła, była gotowa do drogi. Nie zamierzała szykować śniadania. Poszła prosto do przedpokoju.

Świeżo umyte, sięgające ramion czarne włosy rozsypywały się wokół twarzy. Zdyscyplinowała je okularami przeciwsłonecznymi, które nasunęła na czubek głowy jak opaskę. Poza tymi okularami cała była zimowa i ciemna. Czarne oczy podkreślone grubą czarną kreską, czarny opięty sweterek, obcisłe skórzane, czarne legginsy. Nasunęła czarne botki do kostki na piętnastocentymetrowym cienkim obcasie, pociągnęła wargi czerwoną matową szminką. Chanel, wyłącznie takiej używała. Chwyciła torebkę, tej samej marki.

Szczupła i efektowna, mogłaby uchodzić za seksowną i atrakcyjną, gdyby nie usta – nie schodził z nich wyraz niezadowolenia.

– Idziecie już? – Agata uchyliła drzwi przedpokoju, zza których słychać było męskie głosy. – Jestem gotowa!

– Idziemy, idziemy – odpowiedział Darek, wspierany pomrukiwaniem syna.

Schodzili po schodach, taszcząc trzy spore walizki. Nie były nadmiernie wypchane, Agata zostawiła miejsce na zakupy.

– Mówiłam, żebyście walizki znieśli wczoraj.

– Co się denerwujesz? Taksówka będzie dopiero za dziesięć minut.

– Jestem już gotowa – powtórzyła.

Darek na wszelki wypadek nie odpowiedział. Sam też był niewyspany, w tych warunkach jedno słowo za dużo mogło spowodować wybuch. A po cóż psuć sobie sam początek urlopu?

Ustawili walizki przy ścianie, Agata stała przed drzwiami, stukając obcasem.

– Na podróż, takie szpilki? Będzie ci niewygodnie – powiedział Darek.

– Pięćset kilometrów potrafię w takich przejechać, w samolocie też sobie poradzę.

– Ale to jest cztery i pół tysiąca, a nie pięćset – wtrącił Kacper.

Ojciec szturchnął syna.

– Nie pyskuj. Ubieraj się.

Chłopak wzruszył ramionami. Generalnie był milczący, otwierał usta głównie po to, by coś zanegować. Uczył się do niedawna nieźle, w ostatnim roku jednak oceny poszybowały w dół. Nie budowało to dobrej atmosfery w domu. Młody wolał więc siedzieć z nosem w telefonie. Teraz jego głównym zmartwieniem było upewnienie się, czy zabrał ładowarkę.

Kacper był szczupły, wręcz chudy, jak zwykle ubrany w dżinsy i t-shirt z kolorowym nadrukiem. Miał ciemne oczy i podobnie jak ojciec, krótko ostrzyżone włosy. O to dbała Agata – żeby rodzina dobrze wyglądała.

Darek guzdrał się najdłużej.

– Nie przygotowałeś sobie kurtki? – zapytała Agata z przekąsem.

– Wszystko przygotowałem, tylko okularów szukam.

– Więc nie wszystko – skwitowała.

Młody oparł się o ścianę i spokojnie czekał.

Darek był w końcu gotów. Średniego wzrostu, trochę misiowaty, z niewielkim brzuszkiem, sprawiał sympatyczne wrażenie. Miał włosy w ciepłym odcieniu ciemny blond, ciut dłuższe niż zwyczajowo na męskich głowach, co było celowym zabiegiem fryzjerskim. Piwne oczy patrzyły ciepło i na ogół wprost na rozmówcę, co wzbudzało zaufanie. W przeciwieństwie do żony, zupełnie nie rzucał się w oczy.

– Jest taksówka – powiedziała Agata, wyglądając przez szybkę w drzwiach.

Młody odkleił się od ściany na wyraźny znak matki i chwycił walizkę.

– O ku…! – wyrwało mu się, gdy wyszedł na zewnątrz. Było minus jedenaście stopni, wiało i padał śnieg.2

Sandra, Luiza i Patrycja

W śródmieściu o czwartej czterdzieści szesnastego stycznia był taki sam środek nocy jak na Bemowie. A jednak było jasno. Sandra, Luiza i Patrycja Wielickie mieszkały na wprost dużego neonu, dzięki czemu w ich przypadku powiedzenie o „mieście, które nigdy nie śpi” było nadzwyczaj trafne. Przywykły już jednak, a sześcioletnia Patrycja w ogóle nie wyobrażała sobie prawdziwie ciemnej nocy.

Również godzina nie wydawała im się abstrakcyjna. Luiza od wielu lat pracowała po sąsiedzku, na stoisku mięsnym w Hali Mirowskiej, wstawała więc wcześnie. Sandra od niedawna pracowała w Biedronce na Grzybowskiej, przysłowiowy rzut beretem od matki. Często stawiała się w pracy przed szóstą, bo to i dostawę trzeba było przyjąć, i towar po sklepie rozwieźć. Zwyczajowo Wielickie wstawały przed piątą, mała Patrycja najczęściej szła z babcią na godzinę do hali, potem, na siódmą, odprowadzana była do przedszkola numer 1, do którego chodziła kiedyś także Sandra. Niewiele się w nim zmieniło, standardem pozostało także to, że nieodmiennie witał je uśmiechnięty personel. Niedawno odmalowane, było blisko, wystarczyło przejść przez niewielki park, aleję Drzewieckiego, miało zatem wszelkie możliwe atuty. Zazwyczaj Patrycja była w przedszkolu jako pierwsze z dzieci, jeszcze przed siódmą; lubiła tam przychodzić, chociaż lubiła także siedzieć w kącie stoiska babci, przyglądając się krojeniu i odważaniu mięsa.

Luiza, Sandra i Patrycja nie wyjeżdżały często. Właściwie prawie w ogóle nie wyjeżdżały. Czasami w upalne dni jechały SKM nad Świder. Na ten – daleki – wyjazd Sandra namawiała matkę od kilku lat, zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie. Zbierały i oszczędzały, ale w międzyczasie trzeba było wymienić kanapę, kupić weselny prezent dla córki ciotki, która niespodziewanie w siedemnastym roku życia miała zostać mamą… Zawsze coś przeszkadzało w spełnieniu marzenia o dalekich i ciepłych krajach. Aż w końcu Sandra zauważyła na drzwiach agencji turystycznej, obok której codziennie przechodziła, ofertę last minute tak atrakcyjną, że wpłaciła zaliczkę i postawiła matkę przed faktem dokonanym.

Wczesnoporanne wstanie nie było dla żadnej z nich problemem, nie różniło się zasadniczo od dnia codziennego. Było jednak podszyte wielkimi emocjami. Luiza była kiedyś za granicą, na pielgrzymce u papieża. Jechała wtedy autokarem, po drodze zwiedziła Wiedeń i Pragę. Samolotem żadna z nich nie leciała jeszcze nigdy.

Spakowane były od dwóch dni. Walizki ważyły kilkakrotnie, żadna nie przekraczała dozwolonej wagi. Luiza odkładała, dokładała, Sandra powtarzała to samo po matce. Patrycja ciągle donosiła jakąś zabawkę, Sandra wkładała ją do walizki – by wyjąć, gdy dziewczynka nie widziała.

– Wzięłaś ręczniki? – pytała nerwowo Luiza.

– Będą tam – odpowiadała Sandra.

– A jak będzie za mało? – pytała retorycznie matka i dokładała dwa ręczniki do bagażu.

Sandra wyjmowała je później, wymieniając na dodatkowy kostium kąpielowy, sprzed dwóch lat wprawdzie, ale ciągle dobry.

Może się tam trafi kto ciekawy – myślała. – Będę mogła się przebrać.

Dwudziestoośmiolatka miała żal do świata, że jej ukochany zniknął jak sen złoty, gdy tylko test ciążowy pokazał dwie kreski. Teraz, stojąc przed lustrem, zebrała w efektowny kuc na czubku głowy długie blond włosy. Regularnie rozjaśniane, były przesuszone, a fryzura eksponowała rozdwojone końcówki. Sandra obejrzała świeżo zrobione paznokcie – były długie i elektryzujące, po dwa czerwone i dwa pomarańczowe na każdej ręce, środkowe palce miały paznokcie srebrne.

Zagęszczone specjalnie na wyjazd rzęsy, kruczoczarne i wywinięte jak szczotki na myjni samochodowej, bardzo jej się podobały. Na ich tle intensywnie modre oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie. Jak oczy jej matki. A przecież o tym nie pisały na pewno żadne gazety. O lazurze oczu proporcjonalnym do długości rzęs.

Będę sobie takie ekstra rzęsy robić częściej, nie tylko na wyjazd – pomyślała Sandra.

Dziewczyna dbała o siebie – była bardzo szczupła, wręcz chuda. Niedojadała, co zupełnie jej nie przeszkadzało. Uważała, że w ten sposób nie tylko o siebie dba, ale także oszczędza, a pieniędzy nigdy nie miała za wiele. Wcisnęła się w bardzo obcisłe dżinsy i trykotową różową bluzeczkę z cekinowym wzorem.

– Idziemy! – zarządziła piskliwym głosem, gdy wyszła z łazienki.

– Też mi – prychnęła Luiza. – Siedziałaś tam pół dnia, nie jesteś jedyna. – Po czym zamknęła drzwi od środka.

Luiza przebolała już swój los samotnej matki i dawno przestała szukać partnera. Głośno o tym zresztą mówiła.

– W moim wieku już nie ma potrzeby – powtarzała często. – Chłop to tylko obowiązek. Ugotuj, upierz, popieść. Do niczego mi to niepotrzebne.

Przestała też w związku z tym ostentacyjnie dbać o siebie, nie tleniła włosów, nie malowała się. Nie malowała nawet paznokci, zniszczonych, jak i całe ręce, od noszenia skrzynek z mięsem, codziennie w porannym chłodzie. Marzła, ale nie zakładała rękawic ani nie smarowała dłoni kremem. Przed wyjazdem jednak poszła do fryzjerki – namówiła ją na eleganckie podcięcie włosów i balejaż, którego nigdy wcześniej Luiza nie robiła. Czuła się w nim… dziwnie. W lustrze spoglądała na nią inna kobieta. Niby ta sama twarz, z tymi samymi zmarszczkami i śladami po licznych zmartwieniach, zmęczona i szara, a jednak – w jakiś tajemny sposób elegancka.

Może będę sobie robić na głowie takie coś częściej? – zastanawiała się Luiza.

Zapięła bardzo obcisłe dżinsy, miała figurę nastolatki. Na czarną koszulkę założyła luźny szary sweter i wyszła do córki i wnuczki. Czekały na nią, siedząc na walizkach, już w butach i kurtkach, trzymały czapki w rękach.

– Babciu, a kupisz mi loda? – zapytała Patrycja, patrząc niebieskimi oczami na babkę. Jasnoblond loki rozsypały się wokół szalika. Na wyjazd Sandra nakleiła na paznokcie córki białe kwiatki. Zanim babka odpowiedziała, Patrycja już oglądała swoje rączki, wciąż zachwycona efektem.

– I będziesz mi częściej, mama, takie naklejać, prawda? – zapytała piskliwym głosem, modulowanym dokładnie tak, jak robiła to Sandra.

– Będę, będę – odpowiedziała ta nieuważnie.

– Tak chyba nie pojedziecie! – Luiza patrzyła wstrząśnięta na kusą czarną spódniczkę wnuczki, podszytą kilkoma warstwami tiulu, z naszytymi dżetami. – Przecież ona zamarznie!

– Tam jest dwadzieścia pięć stopni – odpowiedziała Sandra.

Luiza pokręciła głową. – Ale tutaj…

– Zakładaj czapkę – przerwała jej Sandra, zwracając się córki.

– Uważaj, mamo, na psinki! – odpowiedziała dziewczynka, osłaniając przed czapką dwa różowe jednorożce. – Żeby nie zgubić!

– Spinki, nie psinki. Będę uważać.

Pomimo dyskusji szesnastego stycznia nad ranem Wielickie zebrały się sprawnie. Zdążyły na SKM o piątej pięćdziesiąt trzy z dworca Śródmieście.3

Julita i Zbyszek

– Idź już do auta – powiedziała Julita Szałomska, wiecznie odchudzająca się czterdziestolatka.

– Śtoi w garaźu, nie trzeba go grzać – odparł zapatrzony w rudowłosą żonę Zbyszek. – Daj bagaź, źaniośę.

Wysoki i szczupły, o lekko szpakowatych ciemnych włosach, robił piorunujące wrażenie na kobietach. Dopóki nie otworzył ust. Żaden logopeda nie był w stanie pomóc, szczególnie w mowie swobodnej. Podczas wielkich prezentacji Zbyszek mówił poprawnie, cyzelując każde s, z, c i dz oraz sz, ż, cz i dż. Na co dzień próby poprawnego mówienia storpedowała Julita, która szybko się zorientowała, że chętnych kandydatek do boku obrotnego i przystojnego męża jest bez liku, a gdy mówił dużo – jakby mniej. „Jakby mniej” podobało jej się bardziej.

– Pięknie wyglądaś – powiedział do żony Szałomski, przytulając ją zdecydowanym ruchem. Wtulił twarz w gęste rude loki, które zwyczajowo nosiła puszczone luźno aż do pasa. Julita odruchowo spojrzała w lustro. Mleczna cera, mnóstwo piegów, niemal w kolorze mlecznej czekolady, prawie jak włosy. I jak oczy. Okrągłe usta, z lekko rozmytym konturem. Nie lubiła siebie. Uważała się za rozmazaną i niewyraźną.

Przeglądając się w lustrze, dostrzegła na brązowej spódnicy plamę.

Jak mogłam nie zauważyć? – zastanawiała się. – Całą spódnicę sobie zapaprała… Klęła na potęgę! W myślach, oczywiście.

– Moja rubenśowśka piękność. – Zbyszek miał inne zdanie na temat urody żony.

Wywinęła się z jego objęć. Nerwowo ruszyła do garderoby, przed którą stanęła bezradnie. Nadmiar nigdy nie ułatwia wyboru, a decyzja Julity musiała oscylować wokół niezliczonych spódnic: za kolano, do pół łydki lub do kostek i kolorów: brązowego, kasztanowego i czekoladowego. Czasem przebłyskiwał zielony i szary, ale w innej części szafy.

– Następnym razem nie będziemy kupowali wycieczki z tak wczesnym odlotem – powiedziała Julita, patrząc w lustro w przedpokoju, gdy wróciła przebrana. Poprawiła na wydatnym biuście puchaty szary sweter, obciągnęła kasztanową spódnicę z grubej wełny, krytycznie oceniając pospieszny wybór. Obróciła się, zerkając na łydki w brązowych matowych rajstopach. Dzięki tym kolorom praktycznie nie było jej widać. Dla osób postronnych Julita zlewała się w wielką ciepłą plamę.

– Przecieź źmieniono nam godzinę odlotu – odpowiedział Zbyszek, wpatrując się w żonę z zachwytem.

– No tak, pamiętam. Pierwotnie była tam czternasta czterdzieści. Rzeczywiście. Okropna gapa ze mnie. Jesteś gotów?

Zbyszek kiwnął głową.

Otworzył przed żoną drzwi. Niezwykle operatywny biznesmen był w stanie zapewnić rodzinie wszystko. Począwszy od eleganckiego domu w podwarszawskiej Lesznowoli, aż po luksusowe przedmioty codziennego użytku. Julita mogła być rozrzutną panią domu, i taką była. Z nudów poszła do pracy, na pół etatu, jako sekretarka. Miała tylko jeden warunek – biuro nie mogło być daleko od domu, na dojazdy była zbyt delikatna. Miało to być wyjście do ludzi, pretekst do ubrania się. Trafiła do firmy dwóch Wietnamczyków. Szefów więcej nie było niż byli, zadaniem Julity było odbieranie telefonów i informowanie właścicieli o pojawiających się sprawach. Obcokrajowcy mówili po polsku, zniekształcając go jednak dość silnie, więc Julita tłumaczyła ich polski na nasz i pisała listy. Czasami. Nasza mowa ojczysta po wietnamsku sprawiała Julicie przyjemność – przypominała sposób mówienia Zbyszka, do którego przywykła i który ją rozczulał. Większość spraw szefowie załatwiali sami, Julita była właściwie tylko dla pozoru. Przyniosła tam kilka doniczkowych kwiatków, bujnie rosły pod jej czujnym okiem. Parzyła dobre herbaty. Używała odświeżaczy powietrza. Dwa razy w tygodniu pojawiała się księgowa i raz w tygodniu sprzątaczka. „Wyjście do ludzi” nie było więc najtrafniejszym opisem jej pracy, jednak Julicie wystarczało. Resztę potrzeb towarzyskich realizowała na zakupach.

Zbyszek ze zniewalającym uśmiechem przepuścił żonę w drzwiach do garażu. Jego uśmiech po prostu taki był, i już. Zniewalający odruchowo. Podobnie działała jego wysportowana sylwetka, trzy razy w tygodniu utrwalana na siłowni, i zawsze nienagannie odprasowany ubiór. W walizce leżącej w bagażniku mercedesa nie miał ani jednego t-shirta, wyłącznie koszulki polo z niegniotącej się bawełny. I odprasowane cztery pary szortów. I turystyczne żelazko.

– Okropna godzina – powiedziała Julita, sadowiąc się wygodnie w aucie. Od razu po włączeniu silnika uruchomiła podgrzewanie siedzenia. – Trochę jestem niewyspana.

– Ale kochanie, będziemy dzięki temu mieli duźo ćaśu na miejśću.

– Tak, kochanie, to dobra wiadomość – odparła Julita. – Jedźmy już.4

Lotnisko

Jak każde większe lotnisko na świecie, Okęcie o godzinie szóstej rano było w środku dnia. Walizki, wózki, pośpiech. Kolejka do odprawy ich lotu zakręcała osiem razy, Agata była niezadowolona.

– To właściwie skandal – mówiła do Darka, który potakiwał w milczeniu. On wciąż ziewał i mrużył oczy. – Tylko dwa stanowiska, a ludzi? Ze trzysta osób – gardłowała oburzona Agata. – Dwudziesty pierwszy wiek! Jak bydło nas traktują!

Darek nie słuchał uważnie. Przesuwał walizki, posapując. Kacper stał obok i patrzył w smartfona. Agata mówiła cały czas.

– Nie rozpychaj się – powiedziała Luiza do wnuczki.

– Ale mi zimno – odpowiedziała dziewczynka.

– Tu ciepło jest, nie marudź, zaraz się rozgrzejesz.

– Straszny tłok – wtrąciła Sandra.

– Otwierają następne okienko – dopowiedziała Luiza.

– A mi jest gorąco! – poskarżyła się Patrycja.

– To się zdecyduj, zimno czy gorąco – zapytała Sandra, kucając przed małą.

– Było zimno, ale teraz jest gorąco. Bo się rozgrzałam. Uważaj! – krzyknęła do matki zdejmującej jej czapkę. – Bo pogubisz jednorożce!

– Jednorożce, jasne. Przypniemy jeszcze raz. Kurtkę też zdejmujemy?

– Co ty pytasz sześciolatkę. Zdejmuj i już – wtrąciła się babka.

– Pani uważa! – Sandra zdenerwowała się, gdy potrąciła ją przechodząca Agata.

– Przepraszam. Taki tu tłok okropny. – Agata przeszła dalej.

– Proszę. – Julita podała Sandrze spinkę z jednorożcem, która wypadła jej z dłoni, gdy podpierała się ręką przed upadkiem. – Pomóc pani?

– Ja pomogę, ty śobie śtań i się nie kłopoć – powiedział Zbyszek.

– Ale pani jest ładna! – Patrycja zachwyciła się Julitą. – Całkiem ciepła!

– Nie mów tak do pani! – wtrąciła Luiza.

– Nie powiedziała przecież niczego złego.

– Straszny tu tłok dzisiaj – powtórzyła Sandra, wstając z kucek.

– Tak jest chyba zawsze przy czarterach – odpowiedziała Julita. – Ale już następne okienko otwierają.

– Dla ciebie to nawet okienka otwierają – odpowiedział Zbyszek. – Moja źona to najmilśa ośoba pod śłońćem. – Skierował słowa do Sandry i Luizy, ale odwróciło się kilka głów.

– A ten pan jest bliski z brzydka – wyszeptała Patrycja do matki na tyle głośno, że usłyszało kilka osób. Sandra się skupiła.

– Kochanie, tak nie można…

– Nić nie śkodzi – powiedział. – Pani się nie przejmuje. To tylko dziećko.

– Ale obciach – powiedziała Agata do Darka. – Całe szczęście, że otworzyli trzecie okienko.

Kolejka przesuwała się sprawnie. Do dwóch młodych dziewczyn, jednej bardzo chudej, drugiej grubej jak serdelek, dołączył śniady chłopak.

– Szczęście, że jesteś – powiedziała gruba, której kusa spódniczka podjechała tuż pod pachwinę. – Zaraz by nas tu zjedli.

– Oj tam, zaraz zjedli, nieobudzeni jeszcze, napoczęliby tylko. Zobaczcie, większość ziewa.

– Ziewa, ziewa, jak nie musi czekać w kolejce. – Zaśmiała się pierwsza. – Do roboty!

– Już się robi! – Chłopak zasalutował, chociaż już siedział przy stanowisku i odpalał komputer.

– Masz taśmę? Jak na złość mi się skończyła.

– Proszę – odpowiedział chłopak, podając grubej koleżance rolkę. Uśmiechał się szelmowsko.

– No weź! Ty zobacz, co on mi dał! – poskarżyła się chudej.

– Taśmę – odpowiedziała pierwsza, czekając akurat, aż kolejni pasażerowie włożą walizkę na podajnik.

– Do kodów kreskowych – odpowiedziała gruba, ocierając urojoną łezkę. – A ja chciałam do identyfikatorów.

– Żarcik taki – odparł chłopak, podając dziewczynie właściwą taśmę.

– Zobacz, ta trójka świetnie się bawi – powiedziała Agata do Darka. Zbliżali się już do stanowiska.

– To dobrze. O tej godzinie trzeba się śmiać, inaczej człowiek zaśnie – odpowiedział Darek, znów ziewając.

Agata prychnęła.

– Może byłoby szybciej, gdyby nie te żarciki? – powiedziała do dziewczyny za kontuarem. Chuda zacisnęła usta w krzywym uśmiechu.

– Coś jeszcze do nadania? – odpowiedziała.

Agata pokręciła głową. Dziewczyna zdjęła z drukarki karty pokładowe, przy ostatniej drukarka się zacięła. Bez problemu mogła wydrukować kartę na stanowisku koleżanki, wolała jednak wyciągnąć zacięty papier, otworzyć pokrywę, zresetować drukarkę… Wszystko to i tak musiała zrobić, mogła jednak w międzyczasie poprosić koleżankę o wydruk karty dla Kacpra. Nie zrobiła tego, uśmiechając się niewinnie do Agaty.

– Nie mamy za dużo czasu! – Agata, rozzłoszczona, spojrzała na kolejkę do kontroli bezpieczeństwa. – Chciałam jeszcze zakupy w bezcłowym zrobić!

Darek po prostu chwycił żonę pod rękę i lekko pociągnął.

– Nie ma co się denerwować, kochanie – powiedział. – I tak musisz przejść security, nerwy nie pomogą.

Ochrona uwijała się bardzo szybko. Agata jednak wygięła usta, gdy kazano jej zdjąć wysokie botki, a potem otworzyć torebkę. Zabrano jej dużą tubę kremu do rąk, o którym zupełnie zapomniała przy pakowaniu.

Darek przeszedł praktycznie bez kontroli. Buty, pasek – standard, który go nie zirytował. Kacper zorientował się w zmianie położenia w przestrzeni wyłącznie dlatego, że zabrano mu smartfona.

– Zamierzałam zrobić zakupy! – powtórzyła Agata już po drugiej stronie.

– To idź – odpowiedział Darek. – Czekamy przy bramce.

I po prostu odwrócił się w drugą stronę. Spojrzał na zegarek. Prawie dwadzieścia minut do otwarcia gejtu. I tak wyda za dużo. Usiadł w niewielkiej kawiarni. Tylko na lotnisku można było o tej porze spotkać w pełni sprawną intelektualnie obsługę.

Zlani potem kelnerzy nieśli nad głowami zmatowiałe kufle piwa, pokrzykując ochryple i wrogo: „Przepraszam, obywatelu!” – wyszeptał. Kacper nie zwracał uwagi na ojca.

Julita ze Zbyszkiem trafili na krótką kolejkę. Szybko przeszli kontrolę bezpieczeństwa i niemal równocześnie z Agatą i Darkiem znaleźli się po drugiej stronie.

– Mam jeszcze prawie dwadzieścia minut! – Julita się ucieszyła. – Pójdę pochodzić po sklepach.

– Oćywiście, moja ty Wenuś, kochana moja. Idź po śklepach i kup, ćo potrzeba.

Nic nie było trzeba, ale Julita wróciła do męża z kilkoma torbami zakupów. Apaszka od Hermesa, baleriny od Ferragamo, trochę kosmetyków.

Sandra, Luiza i Patrycja przeszły odprawę najpóźniej. Dziewczynka denerwowała się, być może przejęła emocje od babki.

– Muszę zdejmować buciki? – zapytała, wtulając nos w mamę.

– Musisz, kochanie.

– Nie chcę. – Podkówka na buzi małej nie wróżyła spokojnej podróży.

– Pomogę ci – odpowiedziała Sandra.

Zajęło im to sporo czasu, w końcu, spocone i zmęczone, przeszły kontrolę.

Jak to dobrze, że mam mało czasu – pomyślała Sandra. – Nie stać mnie na te sklepy – westchnęła.

– Mamo, idziemy do sklepu – radośnie wykrzyknęła mała.

– Śpieszymy się na samolot. – Babka złapała ją za rękę.

Nie wchodziły do sklepów, ale Patrycja oglądała uważnie niemal każdą wystawę. Przypadkiem udało im się pójść stroną, na której nie było wystawy z zabawkami. Dzięki temu doszły do bramki idealnie o czasie, niemal równocześnie z Agatą. Podobnie jak Julita, Agata miała ze sobą kilka reklamówek, w każdej była tylko jedna rzecz.

Agata zaległa na siedzeniu obok Darka i powiedziała:

– Jeszcze się ta nasza podróż nie zaczęła, a już jestem zmęczona.

– Jesteśmy niewyspani. – Mąż wzruszył ramionami.

– Jest strasznie wcześnie, tak dobrze jest się w ciebie wtulić – powiedziała Julita do Zbyszka dwa rzędy dalej.

– Nudno tu siedzieć, mamoooo – kaprysiła Patrycja. Luiza siedziała obok ze zsuniętymi kolanami i rękami złożonymi w małdrzyk. Sandra przytuliła małą. – Zaraz wchodzimy na pokład – powiedziała.

– Ciii… – Darek pochylił się do ucha żony, widząc, że ta znów chce coś powiedzieć. – Szminka ci się rozmazała.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: