Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pod presją - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Pod presją - ebook

Pewnego dnia na twarzy Kary rośnie pryszcz. Dziewczyna za nic nie chce się przyznać do tego przed przyjaciółkami. Ukrywa też przed nimi zżerający ją nieustannie stres, dlatego ich relacja wkrótce dobiega końca.
Rok później Kara żyje już właściwie tylko dla ocen, dopingowana przez ambitnych rodziców, by dostać się do najlepszego college’u. Po ataku paniki w trakcie ważnego testu Kara widzi tylko jedną drogę, by zaliczyć egzamin: tabletki, zaproponowane przez nową koleżankę. Oczywiście w tajemnicy. Tabletki połknięte, egzamin zaliczony, sprawa zapomniana.
Nie wszyscy jednak zapomnieli…
Poza Karą i jej przyjaciółką o pigułkach wie ktoś jeszcze. Ktoś, kto nie zawaha się użyć tej informacji w odpowiedni sposób, jeśli Kara czegoś dla niego nie zrobi…
Wkrótce okazuje się, że nie tylko Kara nie jest jedyną osobą, która ma porachunki z tajemniczym wrogiem. Kto trzęsie całą szkołą? Czy Karze i innym uda się wydostać z macek szantażu?

Nowa książka autorki „Playlist for the Dead”

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7229-641-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Latem, zanim poszłam do liceum, zmieniłam się w potwora.

Nie w czasie jednej nocy; nie było tak, że wstałam któregoś ranka, spojrzałam w lustro i zaczęłam wrzeszczeć. Ale mimo wszystko wydawało mi się, że ta zmiana zaszła szybko.

Zaczęło się na basenie, z moimi dwiema najlepszymi przyjaciółkami, Beccą Walker i Isabel DeLucą. Dopiero co pożegnałyśmy szkołę na czas wakacji i chociaż pogoda nadal była bardziej wiosenna niż letnia, to słońce tak mocno świeciło i przyjemnie nagrzewało wodę w basenie, że żal było nie korzystać z jego uroków. Zresztą Isabel miała nowe bikini, w którym chciała się pokazać. Normalnie nie cierpiała z nami pływać, bo Becca i ja większość czasu spędzałyśmy w wodzie, ćwicząc do eliminacji przed zawodami drużynowymi, ale Isabel była typem krągłej, gorącej i napalonej na chłopaków dziewczyny, a na pływalni był nowy ratownik, więc w końcu udało się nam ją także wyciągnąć.

Co prawda, nie namówiłyśmy jej na pływanie, ale to nie problem, bo ja i Becca cały dzień się ścigałyśmy. Stylem dowolnym zawsze wygrywałam, ale motylkiem Becca była nie do pobicia. Ja za to radziłam sobie tragicznie. Pływałyśmy tak, dopóki nie poczułyśmy się kompletnie wycieńczone, a potem, ociekając wodą, poszłyśmy w naszych strojach Speedo pod prysznic.

– Coraz lepiej sobie radzisz z pływaniem motylkiem. – Becca wyciągnęła swoje długie, umięśnione ręce nad głową.

Ona ma taką rozpiętość ramion i energię, że nigdy nie uda mi się jej prześcignąć, ale miło, że tak powiedziała. Becca zawsze była miła. Isabel to kompletnie inna historia.

– Dzięki – odparłam. – Ale nie jestem pewna, czy będę wystarczająco dobra, żeby się dostać do drużyny.

– Tego nigdy nie wiadomo. Wcale nie musimy być perfekcyjne, żeby się dostać. Musimy być jedynie dość dobre. A jeśli pogadasz z rodzicami, może będziemy mogły ćwiczyć przez całe lato.

Obrałam więc sobie za cel spędzić wakacje z Walkerami, zamiast jechać na rodzinny wyjazd zaplanowany przez mamę. Tata został właśnie zmuszony do odejścia z firmy, którą sam kiedyś założył, bo stała się firmą publiczną, i mama uznała, że powinien się oderwać od starych spraw, by przemyśleć następny ruch. Wynajęła więc na całe lato mieszkanie w Lake Tahoe, a ja naprawdę, ale to naprawdę nie chciałam tam jechać. Co prawda, jeszcze nie rozmawiałam z rodzicami o wakacjach z Walkerami, ale i tak z trudem sobie wyobrażałam, że mogliby się zgodzić.

– Niedługo z nimi pogadam – obiecałam. – Po prostu czekam na odpowiedni moment.

Szybko opłukałyśmy się pod prysznicem i zdjęłyśmy czepki. Poczułam wtedy, że coś mnie zabolało, a gdy dotknęłam dłonią czoła, wyczułam lekkie zgrubienie. Rzuciłam się przejęta do lustra, podczas gdy Becca w tym czasie spokojnie wyplątywała z czepka swoje warkoczyki.

– Będzie mi ich brakowało, kiedy je obetnę.

– Jesteś pewna?

Opuchlizna na skórze lekko bolała, chociaż widziałam jedynie czerwoną kropkę, a nie wielki krater, który, jak mi się zdawało, wyczułam. Rozpuściłam kok, żeby Becca i Isabel nie dostrzegły pryszcza. Zawsze żartowały z mojej idealnej cery i byłam pewna, że uznałyby za bardzo zabawne, gdyby się zmieniła.

– Niewygodnie się pływa, kiedy masz długie włosy. Poza tym obiecałaś, że razem je obetniemy. Nie zamierzasz chyba się na mnie wypiąć?

– Nie. Zrobimy to razem. – Nigdy nie miałam krótkiej fryzury, ale właściwie, co to za różnica? I tak zawsze czeszę się w koczek albo kucyk. Teraz jednak długie włosy, które mogły zakryć to coś na moim czole, okazały się szalenie przydatne.

Wróciłyśmy do Isabel powiedzieć jej, że na dziś skończyłyśmy. Leżała na ręczniku niedaleko ratownika, który siedząc na wysokim krześle, miał idealny punkt obserwacyjny na jej dekolt.

– W końcu! – zawołała. – Już myślałam, że zostaniecie w tej wodzie na zawsze. Nieźle się wynudziłam. Chodźmy na mrożony jogurt.

– Dziś nie mogę – odmówiłam. To nie była prawda, ale nie mogłam przestać myśleć o moim czerwonym pryszczu. Po prostu chciałam już być w domu.

– Jak chcesz – odparła Isabel. – Pójdziemy bez ciebie.

Zazwyczaj tyle wystarczyło, żebym zmieniła zdanie – nie cierpiałam czuć się wykluczona. Ale nie dziś.

– Bawcie się dobrze – powiedziałam i napisałam do mamy, żeby po mnie przyjechała.

– Wpadnij potem. Będziemy u mnie – odezwała się Becca.

– Zobaczę, czy dam radę. – Może ten pryszcz jest tylko chwilowy. Gdy tylko dziewczyny zniknęły mi z oczu, natychmiast z powrotem upięłam włosy w kok.

– Kochanie, chyba wyskoczył ci pryszcz – zauważyła mama, gdy tylko wsiadłam do auta. – W domu zamaskujemy go korektorem.

To było typowe – mama zawsze dostrzegała problem i natychmiast chciała go rozwiązać. W końcu na tym polegała jej praca, bo prowadziła doradztwo biznesowe i wskazywała wszystkim małym lokalnym firmom, które inwestycje są bezpieczne.

– Lepiej rozwiązywać problemy, zanim urosną – mawiała, ale gdy myślała, że nie słyszę, opowiadała tacie, że większość czasu poświęca jednak na pomoc w sytuacjach kryzysowych.

W domu zaciągnęła mnie prosto do łazienki, opuściła klapę sedesu i kazała mi na niej usiąść, a sama zaczęła kopać w swojej toaletce. Rzuciłam okiem na krostę, która wyglądała zupełnie inaczej niż białe lub czarne zaskórniki, na które narzekały Becca i Isabel. Ich pryszcze były złośliwymi, małymi kropkami, które dało się pokonać paznokciem albo szorstkim, złuszczającym peelingiem. Mój rósł, jakby tuż pod skórą mościł się wściekły robal czekający tylko na okazję, żeby się uwolnić i uciec. A może to wcale nie był pryszcz. Może to ukąszenie pająka. Albo jakiś pasożyt.

– Nie opowiadaj głupstw – odparła mama, gdy zwierzyłam się jej z tych myśli. – A teraz nie ruszaj się przez chwilę. – Wycisnęła nieco korektora na wierzch dłoni między kciukiem i palcem wskazującym, nabrała go na pędzelek i delikatnie nałożyła mi na czoło. – Z tym trzeba ostrożnie, bo inaczej zrobi się skorupa.

Powstrzymałam się od przewracania oczami. Wiedziałam, że mama stara się mi pomóc, ale myślałam tylko o tym, co powiedziałaby Isabel, gdyby mnie teraz widziała. Od początku gimnazjum błagała mamę, żeby pozwoliła jej się malować, a odkąd w tym roku dostała w końcu zielone światło, za każdym razem, gdy szłyśmy do galerii, ciągnęła Beccę i mnie do stoisk z kosmetykami do makijażu w drogeriach. Któregoś razu wymogła na jednej ze starszych ekspedientek, tych, których twarz wygląda jak gładka maska, i które noszą fartuch, jakby ładniejszy wygląd był jakimś eksperymentem naukowym, żeby przeprowadziła naszą metamorfozę. Kobieta pokryła twarz Becki podkładem o ton jaśniejszym od jej ciemnej cery; mnie nałożyła grubą warstwę brązowego cienia do powiek i koralową szminkę. Wszystkie moje piegi zniknęły pod podkładem. Wyglądałyśmy wtedy jak siedem nieszczęść.

Ale Isabel nie zamierzała się przyznać do porażki.

– Okej, spróbujemy gdzie indziej – stwierdziła. – Poczekajcie tylko, aż zacznie się szkoła i zjawią się przystojniacy. Musimy wykorzystać wszystkie dozwolone chwyty, jeśli mamy wygrać.

W jej ustach brzmiało to jak zapowiedź zawodów pływackich.

– Spotykanie się z chłopakami to nie sport.

Isabel wybuchnęła śmiechem.

– Owszem, jeśli podchodzisz do tego właściwie.

Wiedziała lepiej niż my, bo pierwsza z nas miała chłopaka, ja i Becca nieustannie zakochiwałyśmy się nieszczęśliwie.

– Musicie zamienić stroje do pływania na bikini – mówiła Isabel. – Nie wiecie, ile tracicie.

Chciałam ją zapytać, co konkretnie tracimy, ale nie tym razem. Z tego, co obserwowałam dookoła, posiadanie chłopaka oznaczało zgodę na to, by jakiś niższy ode mnie dzieciak lizał mnie po twarzy w miejscach publicznych. Gdy wyobrażałam sobie pocałunki z chłopakiem, to wyglądało to jakoś bardziej romantycznie, intymnie. Po prostu przyjemniej. Z radością czekałam, aż pójdę do liceum, gdzie, jak podejrzewałam, chłopcy będą przynajmniej tak wysocy jak ja. Byłam przekonana, że przy nich moja nieporadność w jakiś magiczny sposób zniknie. „Perfekcyjna Kara chce perfekcyjnego całowania” – powiedziałaby Isabel.

Nie cierpiałam, gdy mnie tak nazywała. To stare przezwisko pochodziło z czasów, gdy jeden z nauczycieli w podstawówce podawał wyniki moich testów z matematyki za wzór całej klasie, by zmotywować moich kolegów.

– Popatrzcie na Karę, w stu procentach perfekcyjna, za każdym razem.

Moja piegowata twarz robiła się czerwona i modliłam się, by nikt nie zwrócił na to uwagi. Ale zawsze zwracali, a ja nigdy nie mogłam tego przeboleć. Jedyną osobą, która nigdy nie nazwała mnie „Perfekcyjną Karą”, była Becca.

Cóż, na pewno taka idealna już nie byłam.

– No, gotowe – stwierdziła mama. – Nie, czekaj, nie rozprowadziłam go dobrze. Daj mi jeszcze coś dołożyć. – Przeszukiwała kolejne kosmetyczki, co było nieco zabawne, bo wcale nie nosiła dużo makijażu. Ta, w której teraz grzebała, pokryta była wzorkiem z błyszczących ust.

– Żadnej szminki – zastrzegłam.

– Żadnej szminki. Trzymam tutaj podkład.

Chętnie spytałabym, dlaczego trzyma podkład w kosmetyczce w usta, ale nie chciałam wydać się zbyt zainteresowana jej zestawem kosmetyków. Mama tymczasem wyciągała kolejne tubki i pudełeczka, nakładała kapkę każdego preparatu na mój nadgarstek, marszczyła brwi i wracała do szukania. W końcu trafiła na odcień, który jej się spodobał. Nałożyła koniuszkami palców nieco specyfiku na moje czoło i policzki, po czym rozsmarowała go trójkątną gąbeczką.

– Zamknij oczy – poleciła, otwierając pudełeczko z beżowym pudrem, który nabrała na wielki, puchaty pędzel. Skrzywiłam się i powstrzymałam kichnięcie, gdy pudrowała mi twarz. – Możesz otworzyć. – Dostrzegłam, że uważnie mi się przygląda. Uśmiechnęła się, a ja już się przeraziłam, że będę musiała znowu poradzić sobie z maską podobną do tej, którą nałożyła mi ekspedientka-laborantka w tamtym sklepie. Pewnie wyglądałam, jakbym miała zaraz wybuchnąć, bo mama się roześmiała.

– Nie jest tak źle, jak myślisz. Sama zobacz.

Wstałam i obróciłam się do lustra. Nieco się zdziwiłam, ale poczułam też ulgę: nie miałam na sobie grubej warstwy kosmetyków, mogłam rozpoznać się bez problemu. I nie było widać pryszcza. Ale nie było też piegów, moja skóra wyglądała na gładką i delikatną. To było nawet fajne, naprawdę. Gdyby tamta babka w drogerii zrobiła coś takiego, może nie zraziłabym się tak bardzo do makijażu.

– No i? – spytała mama. – Miałam rację?

Wiedziała, że nienawidzę tego przyznawać, ale dzięki niej poradziłam sobie z problemem. Zresztą wolałam, żeby Becca i Isabel natrząsały się z makijażu, a nie z pryszczy.

– Tak, miałaś. Dzięki.

Pocałowała mnie w czubek głowy.

– I było fajnie, prawda?

– W sumie. – Rzeczywiście, było. Przypomniałam sobie, jak byłam mała, a pierwsza firma taty właśnie wystartowała, więc on bez przerwy przesiadywał w pracy. Mama i ja spędzałyśmy wtedy większość czasu przy kuchennym stole, rozwiązując zagadki logiczne. Z początku to było świetne, poświęcała mi tyle czasu i uwagi, podczas gdy zazwyczaj była tak samo skupiona na pracy jak tata.

Ale w pewnym momencie zorientowała się, że jestem dobra w tych zagadkach, i w ogóle w matematyce, i nagle wszystko zaczęło się wiązać ze szkołą. Coraz częściej pytała mnie, co robimy w klasie, czy było trudno i czy się nie nudziłam, a gdy popełniłam ten błąd i przyznałam, że nic tam nie jest dla mnie problemem, zaczęła mi wyszukiwać dodatkowe zadania domowe.

– Masz wyjątkowy talent – stwierdziła. – Ćwiczenia to jedyna droga, by być coraz lepszą.

Lepszą w czym? – chciałam zapytać, ale czułam, że znam odpowiedź. Lepszą we wszystkim. To się nigdy nie skończy. A przynajmniej dopóki nie będę perfekcyjna. Może to dlatego tak przeraziłam się jednego pryszcza. Wiedziałam, że nie jestem idealna, ale moja twarz nie musiała tego pokazywać.

– Cieszę się, że spędzimy razem więcej czasu w te wakacje – powiedziała mama.

To mógł być dla mnie dobry początek. Ale nie chciałam wymigiwać się od wyjazdu zaraz po tym, jak mi pomogła. Będzie inna okazja. Skinęłam więc tylko głową.

– Obiecałam Becce, że do niej wpadnę. Mogę iść?

– Jasne – potaknęła. – Potem mi powiesz, co dziewczyny sądzą o makijażu.

– No pewnie – obiecałam, chociaż miałam nadzieję, że go nie zauważą.

Niestety.

– Coś się zmieniło – rzuciła Isabel, gdy tylko weszłam do domu przyjaciółki.

Siedziałyśmy w sypialni Becki, jak zawsze. Była ogromna, wielkością przypominała apartament, i Becca umeblowała ją jak pokój typu studio: po jednej stronie łóżko i komoda, a po drugiej część wypoczynkowa z sofą i dwoma fotelami. Usiadłam jak zwykle w jednym z nich i przewiesiłam nogi przez podłokietnik, drugi fotel zajęła Becca, a Isabel wylegiwała się na kanapie, jakby czekała, aż ktoś poda jej winogrona. Becca zapaliła dużą zapachową świeczkę w słoiku, więc cały pokój pachniał melonem.

– Ja nic nie widzę – stwierdziła Becca. – T-shirt, conversy, szorty. – Takie same jak zawsze.

– Naprawdę musimy się wybrać na zakupy – odparła Isabel. – Ale serio. – Przechyliła głowę i przyjrzała mi się. – Czekaj, wiem. Piegi. Zniknęły. Co zrobiłaś, myłaś twarz sokiem z cytryny?

– Nie bądź wredna – wtrąciła Becca.

– Nie jestem. Zgaduję. Wstań – nakazała mi, lustrując mnie spojrzeniem od góry do dołu. – Makijaż. Kara Winter się umalowała. – Machała dłonią, jakby się wachlowała. – O niebiosa – mówiła z udawanym akcentem z Południa. Opadła z powrotem na sofę. Uwielbiała dramatyzować.

Usiadłam.

Becca zmarszczyła brwi.

– Myślałam, że nie lubisz się malować. Mówiłaś, że w życiu nie będziesz tego robić. Co się zmieniło?

– Nic. – Nie znosiłam ich okłamywać, ale gdybym powiedziała o pryszczu, Isabel natychmiast zaczęłaby żartować o Perfekcyjnej Karze, a Becce byłoby przykro – ani jedno, ani drugie nie wydawało się pociągające. Isabel miała dar do wynajdowania moich słabych punktów i dźgania ich ostrym kijem, a ja byłam tym zmęczona. Z kolei współczucie Becki sprawiało, że czułam się, jakbym nie była dość fajna, żeby się z nią przyjaźnić. Nie chciałam ciągle przypominać sobie, że nie jestem taka, jaką ludzie chcieliby mnie widzieć. Lepiej ukrywać swoje uczucia pod warstewką korektora.

– Chodzi o twoją mamę? – spytała Becca. – Ona cię namówiła? – To zabrzmiało, jakby mama wytatuowała mi twarz, kiedy spałam.

– Sprytna próba, żeby ją zmiękczyć – zauważyła Isabel. – A więc spytałaś w końcu?

Pokręciłam głową.

– Straciłaś taką dobrą okazję. Musisz to w końcu zrobić. Bądź dzielna! – Bojowo wyrzuciła pięść w powietrze.

Gdyby to było takie proste.

– Wciąż nie wiem, co mam powiedzieć. Robią z tego taką wielką sprawę. – Nikt nie mógł wiedzieć, jak bardzo moi rodzice potrzebowali tego wyjazdu. Ostatnio tyle się działo, tata miał mnóstwo stresów związanych z nowymi projektami, a mama wzięła kolejną pracę, żeby wypełnić lukę po jego pensji, więc była wyczerpana. Mówiła o tych wakacjach od miesięcy.

– Musisz po prostu sprawić, żeby łatwiej było im się zgodzić. Powiedz, że wszystko już ustalone, że mama Becki nie ma nic przeciwko.

– Powiedz, że dostałaś pracę ratownika – dodała Becca.

– Nie chcę kłamać.

– Nie będziesz. Teraz szefem na obozie jest moja dawna wychowawczyni i powiedziała, że możemy tam popracować, jeśli będziemy chciały. Musiałybyśmy tylko spotkać się z nią dwa tygodnie przed rozpoczęciem turnusu.

– Becca, to super! Są tam jakieś zajęcia teatralne, które mogłaby prowadzić Isabel? Mogłybyśmy jechać we trzy. – Byłam tak podekscytowana, że wizja rozmowy z rodzicami stała się mniej przerażająca niż kilka minut temu.

– Zapisałam się na obóz teatralny w San Francisco – rzuciła Isabel. – Nie zamierzam siedzieć cały czas z wami w basenie, nudziary. Dostałabym świra. – Posłała nam całusa, łagodząc nieco przykrość, jaką sprawiło nam nazwanie nas „nudziarami”, chociaż wiedziałam od razu, że tylko żartuje. Isabel mówiła podobne rzeczy bez przerwy.

– No cóż, będziemy musiały jakoś sobie poradzić bez ciebie – stwierdziła Becca. – Mamy sporo pracy przed eliminacjami pływackimi.

Poczułam falę mdłości. No tak, eliminacje. Trenowałyśmy przez cały rok i nie miałyśmy zamiaru przerywać, dlatego właśnie nie chciałam jechać na wakacje. Nie miałam jednak pojęcia, czy będziemy dość dobre. A co, jeśli jednej się uda, a drugiej nie? Nigdy wcześniej nie byłam pod taką presją i denerwowałam się na samą myśl. Pomóc mogły jedynie ciągłe treningi, a żeby móc trenować, musiałam tu zostać.

I nagle poczułam jeszcze jedno ukłucie strachu. Co będzie, jeśli Becca i Isabel spędzą razem wakacje beze mnie? Przyjaźniły się wcześniej; ja poznałam Beccę na basenie, a ona zapoznała mnie z Isabel. Chociaż teraz wszystkie trzy byłyśmy blisko, cały czas czułam się tak, jakby to było tylko czasowe, jakby mogły znów w każdej chwili zacząć przyjaźnić się tylko we dwójkę. Już raz tak było, po jakiejś głupiej kłótni w szkole, i pamiętam, jak bolała mnie samotność. Co, jeśli spędzą razem fantastyczne wakacje i nie będą chciały, żebym wracała? Myślałam intensywnie. A jeśli widziały pryszcz i nie chcą, żebym pokazywała się z nimi w szkole? Nie, gadam głupoty. To tylko jeden pryszcz.

– Nie martw się – odezwała się Becca. – W stylu dowolnym jesteś rewelacyjna, a nad motylkiem popracujemy. Będziesz świetna. Musimy tylko spędzić to lato razem. Musisz to załatwić.

– Załatwię. Obiecuję.

* * *

Gdy wstałam następnego ranka, z jednego pryszcza zrobiło się pięć. Poprosiłam więc mamę, żeby poszła do sklepu i kupiła mi preparat z nadtlenkiem benzoilu, który ostatnio widziałam w telewizji. Nie poruszyłam kwestii wakacji, zamiast tego siedziałam w łazience, ćwicząc nakładanie makijażu. To była katastrofa.

Dzień później było ich dziesięć. Nabrzmiały, stały się czerwone i bolały. Wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze, marząc, by okazały się tylko moim wymysłem. Ale nie znikały. Wróciłam do łóżka i przeleżałam tak cały dzień, usiłując nie wyobrażać sobie, że pojawiam się pierwszego dnia w liceum z taką twarzą.

Z każdym dniem przybywało czerwonych wyprysków pulsujących pod moją skórą. Preparat nie pomógł. Becca dzwoniła, ale powiedziałam jej, że mam jakieś dziwne letnie przeziębienie, więc nie musiałam się z nią spotykać. Wiedziałam, że prawdopodobnie nie uznałaby trądziku za coś strasznego, pewnie wsparłaby mnie i była miła jak zawsze, ale za jej wsparciem kryłoby się współczucie, o którym nawet nie chciałam myśleć. A Isabel… ona nie chciałaby pokazywać się z potworem, tym bardziej, jeśli mogłoby to wpłynąć na jej życie towarzyskie. Becca musiałaby więc wybrać, a dlaczego miałaby wybrać mnie? Z Isabel łączyły ją wspólne wspomnienia, natomiast ze mną jedynie pływanie.

Może ta twarz potwora utrzyma się tylko w czasie lata? A może mama mogłaby mi pomóc znaleźć lekarza, który przepisze jakieś lekarstwo i pryszcze znikną. Albo pokazałaby mi, jak się malować, żebym mogła sama je ukryć. Po prostu potrzebowałam czasu. Zdałam sobie sprawę, że nie unikam już pytania jej o wakacje z Walkersami, zdecydowałam, że w ogóle nie będę o to prosić.

Kiedy na mojej twarzy pojawiło się tyle czerwonych krost, że przykryły wszystkie piegi, zadzwoniłam do Becki.

– Nie zgodziła się – oznajmiłam. – Próbowałam wszystkiego.

– To beznadzieja – nawet nie próbowała ukryć swojego rozczarowania.

– Jestem pewna, że Isabel tak nie uważa.

– Nie mów tak. – Becca wiedziała, że czasem martwiłam się tym, że Isabel zaledwie mnie toleruje. – Będzie za tobą tęsknić tak jak ja. Baw się dobrze i znajdź jakieś miejsce do treningów. A ja umówię nas do fryzjera, jak tylko wrócisz.

– Super – rzuciłam, nie mogąc sobie wyobrazić, jak z taką twarzą miałabym ściąć włosy. Ale będę się tym martwić, jak przyjdzie co do czego.

Odłożyłam słuchawkę i powiedziałam mamie, że chciałabym pójść do lekarza, zanim wyjedziemy do Lake Tahoe. I że chciałabym kupić trochę kosmetyków.

Do końca lata miałam już diagnozę: trądzik młodzieńczy, co w skrócie oznaczało, że całą moją twarz i szyję pokryły pryszcze. Raz w tygodniu odwiedzałam dermatologa, który powiedział, że cały problem mógł zacząć się od nadmiaru chloru i zasugerował, że powinnam się zastanowić, czy dalsze pływanie jest dobrym pomysłem. Przez całe lato nie weszłam do wody ani razu.

Gdy zaczęła się szkoła, miałam dwóch sojuszników – lekarstwa i kosmetyki. Każdego dnia wstawałam, brałam tabletki i liczyłam wypryski, sprawdzając, czy jest ich mniej niż poprzedniego dnia. Wyniki zapisywałam w notatniku, który trzymałam w łazience. A potem pokrywałam twarz podkładem, powieki odrobiną cienia, a wargi błyszczykiem, żeby sam podkład nie wyglądał dziwnie. Ocenić, zakryć, pomalować.

OZP.2.

Gdy weszłam do stołówki ze swoją brązową torbą na lunch, „mózgowcy” okupowali ten sam stolik co zawsze. Jak zwykle musiałam minąć „stół teatralny”, przy którym siedziała Isabel ze swoimi przyjaciółmi, i „stół pływacki”, gdzie jadła Becca. Nawet nie podniosły wzroku, gdy przechodziłam. Norma.

Mama przygotowała mi sałatkę ze szpinakiem i fetą w sosie winegret. Jedzenie dla mózgowców. Przeprowadziła setki badań, jak poprawić kondycję mojej skóry i próbowała milionów diet, które – jak wszystko inne – nic nie dały. Podwoiła wysiłki przed egzaminem SAT¹. Miałam do niego przystąpić za tydzień z kawałkiem, i chociaż uczyłam się tyle, że mój Princeton Review² był w strzępach, bałam się, że nie zdam.

Odkąd moja przyjaźń z Beccą i Isabel się posypała, zakopałam się w podręcznikach. Cały czas spędzałam na zadaniach i nauce, żeby mieć jak najlepsze wyniki. Tylko to mi zostało. Wciąż skrywałam twarz pod makijażem, ale czasem czułam się tak, jakbym ukrywała też całą siebie. Albo jakby nie pozostało za wiele mnie do ukrycia. Na oko minął jakiś rok, odkąd rozmawiałam z kimkolwiek na inny temat niż szkoła. Moi rodzice powtarzali, że świetnie sobie radzę i że są dumni z mojej ciężkiej pracy. Nie wydawali się zaniepokojeni, że wiecznie jestem sama. Jasne, z początku mama pytała o Beccę i Isabel, ale wymamrotałam coś o tym, jak to w liceum ludzie się zmieniają, i odpuściła. Wmówiłam sobie, że wszystko się zmieni, gdy pójdę do odpowiedniego college’u.

Ale osiągnę to tylko wtedy, gdy perfekcyjnie zdam SAT.

Testy zawsze szły mi dobrze, ale ten to co innego. Nie wiem, czy to presja spowodowana świadomością, jak wiele od niego zależy, czy jakaś część mnie była przekonana, że standaryzowany test odsłoni prawdę o tym, jak daleka jestem od perfekcji, ale już podchodząc do egzaminu próbnego, przeżyłam regularny atak paniki. Nawet nie dokończyłam testu, wyszłam z sali, zanim ludzie mieli szansę zobaczyć moją histerię. Myśl o SAT była tak przerażająca, że ociągałam się z nim aż do tego roku, zamiast przystąpić do niego wcześniej, jak wszyscy pozostali. Trust Mózgów był grupą dzieciaków, które poznałam dzięki programowi Gifted and Talented³ w szkole. Właściwie nie byliśmy przyjaciółmi, ale mieliśmy razem lekcje i łączył nas wspólny cel – dostanie się do college’u na Wschodnim Wybrzeżu. A konkretnie na Harvard. Arthur Cho był skrzypkiem, któremu rodzice zabronili iść do Juilliard, bo twierdzili, że to ograniczy jego możliwości. David Singer marzył o zostaniu przedsiębiorcą jak Mark Zuckerberg, chociaż powtarzałam mu to, co mówili mi rodzice, że Dolina Krzemowa pełna jest absolwentów Stanford, którzy gardzą tymi z Harvardu. Julia Jackson, moja nemezis, ubiegała się o stypendium i zaraz po szkole chciała zacząć naukę w Harvard Med.

Jeśli chodzi o mnie, to chciałam po prostu wyjechać jak najdalej od Marbelli. Plan z Harvardem mi się podobał, bo Harvard brzmiał jak miejsce, w którym mogłabym zacząć od nowa, gdzie wszystko mogłoby być inaczej. Nikt nie będzie mnie tam znał jako Perfekcyjną Karę, a myślenie o matematyce i skupianie się na nauce bardziej niż na czymkolwiek innym będzie czymś normalnym. Ale to niekoniecznie musiał być Harvard, każda dobra szkoła położona na Wschodnim Wybrzeżu byłaby okej. Na nazwisko mam Winter⁴, a śnieg widziałam jedynie w Tahoe. Chciałam czerwonych i pomarańczowych liści jesienią, wiosennych tulipanów i piekącego słońca w lecie. Chciałam zmian.

– Dzisiaj pojawiła się lista National Merit Semifinalist⁵ – rzuciła Julia słodkim głosem. – Nie widziałam cię na niej.

Julia i ja chodziłyśmy razem do szkoły od przedszkola i nauczyciele bez przerwy nastawiali nas przeciwko sobie. Kaligrafia w pierwszej klasie, w drugiej sztuka płynnego czytania, w trzeciej – tabliczka mnożenia. Dla mnie przestało to już być ważne, ale dla Julii nie. Teraz byłam pierwsza w klasie, ale ona deptała mi po piętach, i wiedziałam, że postawiła sobie za cel mnie prześcignąć.

– Nie – starałam się, żeby mój głos brzmiał lekko. – Ale pewnie tobie mogę pogratulować.

Julia skinęła głową, tak jak pozostała dwójka. Super. Czyli jestem jedyna.

– No cóż, naprawdę fajnie, cieszę się z wami. – I cieszyłam się naprawdę, ale jednocześnie poczułam ukłucie lęku, które powoli stawało się czymś normalnym. Fala mdłości, dziwne dudnienie w głowie, a potem moje tętno zaczynało galopować. Było mi zimno, ale pociłam się, i najczęściej szłam wtedy się przejść albo robiłam coś innego, żeby się uspokoić. Ci ludzie byli moimi znajomymi, ale również konkurentami, jak powtarzał mój wychowawca. Problem polegał na tym, że oni doskonale wiedzieli, czego chcą, i robili wszystko, by to osiągnąć. Ja nie miałam pojęcia, czego chcę, poza tym, że powinno się to wiązać z matematyką, a to stawiało mnie na gorszej pozycji. Jedyną szansą, żebym mogła wybić się z tłumu – żebym naprawdę mogła zacząć nowe życie – było skończyć z wyróżnieniem jedną z najbardziej wymagających szkół publicznych w kraju, jaką była Marbella High. No i roznieść SAT.

Krótko mówiąc, musiałam być perfekcyjna.

Musiałam jednak jakoś wyrzucić egzaminy z głowy, jeśli chciałam uniknąć ataku paniki, więc skupiłam się na tymczasowym zadaniu, jakim było brylowanie w klasie. W tamtym momencie oznaczało to świetnie zdane testy z analizy matematycznej i ekonomii, które czekały nas w następnym tygodniu.

– Powinniśmy się zbierać – oznajmiłam. – Nie chcę się spóźnić na zajęcia.

Po lunchu wszyscy mieliśmy analizę matematyczną, czyli mój ulubiony przedmiot, z panią Davenport, moją najlepszą nauczycielką. Tego dnia miała być lekcja powtórzeniowa przed zbliżającym się testem, a ja bardzo na nią czekałam.

Uwielbiałam w matematyce to, że zwykle wiadomo, kiedy otrzyma się poprawny wynik. Jak w zagadkach logicznych, które kiedyś rozwiązywałam z mamą, a teraz robię to sama, dla zabawy: jeśli siedem dziewczyn idzie nocować do koleżanki z okazji jej urodzin i każda weźmie inny prezent i przekąskę, a potem rano wyjdzie o innym czasie, jak, z listą podpowiedzi, rozpoznasz, która jest która? Wypełnianie tabelki iksami i ptaszkami i rysowanie powiązań między podpowiedziami tak, by wszystkie elementy do siebie pasowały, było naprawdę satysfakcjonujące. Analiza, ze wszystkimi tymi wykresami i równaniami, była równie zabawna.

Szybko napisałam część praktyczną, pewna swojej wiedzy i tego, że wszystkich odpowiedzi udzieliłam poprawnie. Reszcie dokończenie testu zajęło jakieś dziesięć minut, po czym pani Davenport zaczęła czytać odpowiedzi. Była doskonałą nauczycielką – objaśniała wszystko tak dokładnie, że nie wyobrażałam sobie, jak ktoś może nie nadążać. Tak samo było, kiedy uczyła mnie geometrii, przedmiotu, który uważałam za znacznie trudniejszy niż analiza. I była naprawę odjazdowa – farbowała włosy na kasztanowo i kręciła je w fantazyjne loki jak z lat dwudziestych, a do tego nosiła staromodne sukienki i kowbojskie buty. Wydawała się o wiele młodsza od pozostałych nauczycieli, chociaż wiedziałam, że nie może być tak młoda, jak się wydawało, bo uczyła już dość długo.

– Gotowa na test? – spytała mnie, gdy wychodziłam z klasy.

– Wystarczająco, mam nadzieję.

– A ja nie – odezwał się jakiś głos za mną. – To znaczy, nie jestem gotowa.

Odwróciłam się i zobaczyłam Alex Nguyen, dziewczynę, która chodziła ze mną na analizę i ekonomię. Nie znałam jej zbyt dobrze – dopóki pani Davenport nie wyciągnęła jej do odpowiedzi, raczej się nie odzywała, a nasze kontakty ograniczały się do „cześć” rzuconego od czasu do czasu na korytarzu. W zeszłym roku zdarzało jej się przysypiać na zajęciach, ale ostatnio jakoś się pozbierała.

– Nie będzie tak źle – powiedziałam.

– Pocieszasz mnie. Dla ciebie to wszystko jest takie proste.

Nie znosiłam, gdy ludzie tak mówili. Nie mieli pojęcia, jak harowałam, pod jaką byłam presją. Czasami czułam się, jakbym płynęła w wodzie, z trudem usiłując utrzymać się na powierzchni. A chciałam tylko płynąć. Jednak Alex chyba nie miała nic złego na myśli.

– Zamierzam się uczyć cały weekend – stwierdziłam.

– Chcesz pouczyć się razem? Możesz do mnie przyjść. Możesz zostać na obiad, mój tata naprawdę świetnie gotuje.

W pierwszej chwili chciałam odmówić, miałam swoje przyzwyczajenia, jeśli chodzi o naukę, i nie sądziłam, żeby praca z nią mogła mi pomóc. Ale wtedy przypomniałam sobie, jak tata, ucząc się ze mną, kazał mi tłumaczyć sobie cały materiał, bo to pomagało mi lepiej go zrozumieć. Może to byłoby dobre dla nas obu. I wtedy przypomniałam sobie jeszcze coś.

1. SAT (Scholastic Assessment Test) – obok ACT (American College Testing) jeden z ważniejszych testów dla uczniów szkół średnich w Stanach Zjednoczonych. Jego wyniki stanowią podstawę podczas selekcji kandydatów na uczelnie wyższe. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza)

2. Princeton Review – wydawane przez The Princeton Review repetytorium pomocne w przygotowaniu do różnego rodzaju egzaminów.

3. Gifted and Talented Program – program w ramach Gifted and Talented Education (GATE) przeznaczony dla młodzieży wybitnie uzdolnionej i utalentowanej.

4. Ang. zima

5. National Merit Semifinalist – lista półfinalistów National Merit Scholarship Program, czyli programu stypendialnego dla uczniów szkół amerykańskich, który został utworzony w 1955 r. w Evanston w stanie Illinois.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: