Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pod szkarłatnym niebem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pod szkarłatnym niebem - ebook

 

Oparta na wydarzeniach z życia zapomnianego bohatera bestsellerowa powieść Pod szkarłatnym niebem to triumfalna historia niezwykłej odwagi i wytrzymałości pewnego młodego człowieka w jednym z najmroczniejszych okresów historii.

Pino Lella nie chce mieć nic wspólnego z wojną czy nazistami. Jest zwyczajnym włoskim nastolatkiem, którego myśli krążą wokół muzyki, jedzenia i dziewcząt – lecz dni jego niewinności są policzone. Gdy mieszkanie rodziny Lellów w Mediolanie zostaje zniszczone podczas alianckiego bombardowania, Pino przyłącza się do kolei podziemnej pomagającej Żydom w ucieczce przez Alpy i zakochuje w Annie, starszej od niego o sześć lat pięknej wdowie.

Rodzice Pina, chcąc zapewnić mu bezpieczeństwo, zmuszają go, by zaciągnął się do niemieckiej armii. Sądzą, że to posunięcie uchroni go przed walką. Jednak gdy młody Pino zostaje ranny, po wyjściu ze szpitala zostaje zwerbowany na osobistego kierowcy lewej ręki Adolfa Hitlera we Włoszech, generała Hansa Leyersa, jednego z najbardziej tajemniczych i potężnych dowódców Trzeciej Rzeszy.

Dzięki temu zyskuje możliwość prowadzenia działalności szpiegowskiej dla aliantów wewnątrz niemieckiego Głównego Dowództwa. Pino przeżywa horrory wojny i nazistowską okupację walcząc w sekrecie, a jego odwagę podtrzymuje miłość do Anny i marzenia o wspólnej przyszłości.

Ta porywająca saga historyczna o miłości spodoba się fanom książek Światło, którego nie widać, Słowik i Niezłomny.

Prawa sprzedane do 22 krajów. Wkrótce pojawi się ekranizacja powieści z Tomem Hollandem w roli głównej, wyprodukowana przez Pascal Pictures.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8117-186-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Na początku lutego 2006 roku miałem czterdzieści siedem lat i przechodziłem najgorszy okres w życiu.

Mój młodszy brat, a zarazem najlepszy przyjaciel, zapił się na śmierć poprzedniego lata. Napisałem powieść, która nikomu się nie podobała, byłem uwikłany w spór dotyczący interesów i stałem na skraju bankructwa.

Pewnego dnia, podczas samotnej jazdy o zmierzchu przez Montanę, zacząłem rozmyślać o swoich polisach ubezpieczeniowych. Dotarło do mnie, że o wiele więcej byłem wart dla rodziny martwy niż żywy. Rozważałem, czy nie wjechać samochodem w podporę autostrady. Padał śnieg, widoczność była słaba. Nikt nie podejrzewałby samobójstwa.

Nagle wyobraźnia ukazała mi w śnieżnej zamieci moją żonę i synów. Zmieniłem zdanie. Gdy zjechałem z autostrady, wstrząsały mną spazmy. Zrozpaczony i bezradny pochyliłem głowę i zacząłem błagać Boga i Wszechświat o pomoc. Modliłem się o jakąś historię, opowieść ważniejszą od moich losów, projekt, w którym mógłbym się zatracić.

Wierzcie lub nie, ale jeszcze tego samego wieczoru, na przyjęciu w Bozeman w stanie Montana – któż by się spodziewał, że zdarzy się to właśnie tam – usłyszałem fragmenty niezwykłej, nieopowiedzianej dotąd historii z czasów II wojny światowej. Bohaterem tej opowieści był siedemnastoletni Włoch.

W pierwszej chwili pomyślałem, że historia życia Pina Lelli, tocząca się w ostatnich dwudziestu trzech miesiącach wojny, nie może być prawdziwa. Z pewnością usłyszelibyśmy o niej wcześniej. I wtedy się dowiedziałem, że Pino nadal żyje. Wrócił do Włoch po prawie trzydziestu latach spędzonych w Beverly Hills i Mammoth Lakes w Kalifornii.

Zadzwoniłem do niego. Z początku pan Lella nie był skory do rozmowy ze mną. Powiedział, że nie jest żadnym bohaterem, raczej tchórzem, czym jeszcze bardziej mnie zaintrygował. Po kilku kolejnych rozmowach telefonicznych zgodził się ze mną spotkać, jeśli tylko przyjadę do Włoch.

Poleciałem do Włoch i spędziłem trzy tygodnie z Pinem w starej willi w miasteczku Lesa nad jeziorem Maggiore, na północ od Mediolanu. Pino miał wówczas siedemdziesiąt dziewięć lat, ale był postawnym mężczyzną, silnym, przystojnym, czarującym i zabawnym. Godzinami słuchałem, jak przywoływał dawne dzieje.

Niektóre wspomnienia Pina były tak obrazowe, że miałem wrażenie, iż oglądam film. Inne wymagały doświetlenia wielokrotnie powtarzanymi pytaniami. Niektórych wydarzeń i postaci gospodarz unikał, opowiadając o nich zdawkowo; o innych wcale nie chciał mówić. Gdy naciskałem na starszego pana, aby jednak podzielił się ze mną wspomnieniami tych bolesnych chwil, wypowiadane przez niego słowa obu nas doprowadzały do płaczu.

Podczas tamtej pierwszej podróży rozmawiałem też w Mediolanie z historykami zajmującymi się tematem zagłady Żydów i przeprowadziłem wywiady z księżmi katolickimi oraz członkami partyzanckiego ruchu oporu. Odwiedziłem z Pinem wszystkie najważniejsze miejsca. Jeździłem na nartach i chodziłem po górach, aby lepiej poznać drogi ucieczki przez Alpy. Podtrzymywałem starszego pana, gdy omdlał z rozpaczy na Piazzale Loreto, i patrzyłem, jak przeszywają go fale bólu po przeżytej stracie na ulicach pod Castello Sforzesco. Pokazał mi, gdzie po raz ostatni widział Benita Mussoliniego. Patrzyłem na jego drżącą rękę, gdy w wielkiej mediolańskiej katedrze, zwanej Duomo, zapalał świeczkę za pomordowanych i umęczonych.

Przez ten cały czas słuchałem wspomnień dotyczących dwóch lat niezwykłego życia: siedemnastoletni Pino musiał dorosnąć, a osiemnastoletni był już starcem. Opowiadał mi o swoich wzlotach i upadkach, próbach i triumfach, miłości i złamanym sercu. Moje własne problemy wydały mi się wtedy niewiele znaczące w porównaniu z tym, co przeżył Pino. Jego spostrzeżenia dotyczące tragedii życiowych pozwoliły mi spojrzeć na wiele spraw inaczej. Mój stan psychiczny zaczął się poprawiać, a Pino i ja zaprzyjaźniliśmy się. Gdy wróciłem do domu, czułem się lepiej niż przez wiele ostatnich lat swojego życia.

Tamta podróż prowadziła do kolejnych czterech w ciągu następnej dekady, co pozwoliło mi na zgłębienie historii Pina pomiędzy pisaniem innych książek. Konsultowałem ją z pracownikami Jad wa-Szem w Izraelu, największego ośrodka pamięci i edukacji o Holocauście, oraz z historykami we Włoszech, Niemczech i Stanach Zjednoczonych. Spędziłem wiele tygodni w archiwach wojskowych tych trzech krajów oraz Wielkiej Brytanii.

Przeprowadziłem wywiady z żyjącymi naocznymi świadkami – przynajmniej tymi, których udało mi się odnaleźć – aby potwierdzić różne wydarzenia z relacji Pina, a także z potomkami i przyjaciółmi tych dawno zmarłych, między innymi z Ingrid Bruck, córką tajemniczego nazistowskiego generała, który komplikuje sedno tej opowieści.

Gdy tylko było to możliwe, trzymałem się faktów z owych archiwów, wywiadów i relacji świadków. Prędko jednak zrozumiałem, że w związku z powszechnym paleniem nazistowskich dokumentów pod koniec II wojny światowej, papierowy trop otaczający przeszłość Pina jest mocno niekompletny.

Pracę utrudniała mi także swoista zbiorowa amnezja, jaka dotknęła Włochy i Włochów po wojnie. Napisano stosy książek o lądowaniu w Normandii, kampaniach aliantów na terenie Europy Zachodniej i wysiłkach dzielnych ludzi, którzy ryzykowali życie, aby ratować Żydów w innych krajach europejskich. Ale okupacji Włoch przez nazistów, jak również katolickiej kolei podziemnej, utworzonej w celu ratowania włoskich Żydów, poświęcono znikomą uwagę. Około 60 000 alianckich żołnierzy zginęło w walkach o wyzwolenie Włoch. Około 140 000 Włochów zginęło podczas nazistowskiej okupacji. A jednak tak niewiele napisano o bitwie o Włochy, że historycy zwykli nazywać ją „zapomnianym frontem”.

Za znaczną część amnezji odpowiadali sami ocalali Włosi. Jak powiedział mi pewien partyzant: „Byliśmy wciąż młodzi, chcieliśmy zapomnieć. Chcieliśmy zostawić za sobą te straszne doświadczenia. We Włoszech nie mówi się o II wojnie światowej, więc nikt o niej nie pamięta”.

W związku z paleniem dokumentów, zbiorową amnezją oraz śmiercią tak wielu bohaterów tej historii, jeszcze zanim ją poznałem, miejscami byłem zmuszony konstruować sceny i dialogi wyłącznie w oparciu o to, co pozostało w pamięci Pina wiele dziesięcioleci później. Posiłkowałem się nikłymi ocalałymi dowodami i wyobraźnią, zasilaną kwerendą i domysłami snutymi na podstawie strzępków informacji. W pewnych wypadkach łączyłem lub skupiałem wydarzenia i postaci, by zachować spójność narracji, i adaptowałem na potrzeby tekstu fakty przedstawione mi w o wiele bardziej okrojonej formie.

Dlatego też, w rezultacie tych zabiegów, historia, którą przeczytacie, nie jest dziełem narracyjnej literatury faktu, lecz powieścią biograficzną i historyczną, która opowiada o tym, co przydarzyło się Pinowi Lelli między czerwcem 1943 a majem 1945 roku.Rozdział pierwszy

9 czerwca 1943

Mediolan, Włochy

1

Podobnie jak liczni faraonowie, cesarze i tyrani przed nim, Duce był świadkiem rozkwitu i nieuchronnego upadku swego imperium. Zaiste, tamtego popołudnia późną wiosną władza wymykała się z rąk Benita Mussoliniego, tak jak radość ucieka z serca młodej wdowy.

Sponiewierane wojska faszystowskiego dyktatora wycofały się z Afryki Północnej. Siły alianckie czekały w gotowości u wybrzeży Sycylii. A Adolf Hitler codziennie wysyłał kolejne oddziały i posiłki na południe, aby umocnić włoski but.

Pino Lella wiedział o tym wszystkim z raportów BBC, których co noc słuchał przez swój odbiornik krótkofalowy. Na własne oczy widział, że nazistów przybywało, gdziekolwiek się ruszył. Ale spacerując średniowiecznymi uliczkami Mediolanu, Pino beztrosko ignorował siły konfliktu zacieśniające się wokół niego. Druga wojna światowa była dla niego jedynie komunikatem radiowym, znikającym po wysłuchaniu – natychmiast wypierały go trzy ulubione tematy Pina: dziewczęta, muzyka i jedzenie.

W końcu miał tylko siedemnaście lat. Wysoki i tyczkowaty – metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, siedemdziesiąt pięć kilogramów – o dużych dłoniach i stopach, niesfornej czuprynie i widocznym trądziku, był przy tym tak nieporadny, że żadna z dziewcząt, które zapraszał do kina, nie zgodziła się mu towarzyszyć. A jednak, jak to miał w naturze, Pino nie zrażał się niepowodzeniami.

Pewnym krokiem wszedł z przyjaciółmi na plac przed Duomo, wielką gotycką Katedrą Narodzin Świętej Marii, stojącą w samym sercu Mediolanu.

– Dzisiaj poznam piękną dziewczynę – oświadczył Pino, wymachując palcem w stronę szkarłatnego, groźnego nieba. – Połączy nas szalona, tragiczna miłość i przeżyjemy wspaniałe przygody, a każdy dzień będzie wypełniony muzyką, jedzeniem, winem i romansem.

– Marzyciel – skwitował to Carletto Beltramini, najlepszy przyjaciel Pina.

– Wcale nie – prychnął Pino.

– Jasne, że tak – potwierdził Mimmo, brat Pina, młodszy od niego o dwa lata. – Zakochujesz się w każdej ładnej dziewczynie, którą zobaczysz.

– Ale żadna nie odwzajemnia jego miłości – zauważył Carletto. Drobny i pyzaty, był o wiele niższy od Pina.

– To prawda – przytaknął Mimmo, najniższy z całej trójki.

– Nie macie w sobie za grosz romantyzmu – zbył ich obu Pino.

– Co oni tam robią? – spytał Carletto, wskazując na grupy mężczyzn wokół Duomo.

Niektórzy umieszczali wycięte z drewna formy w otworach, gdzie zwykle znajdowały się okna witrażowe. Inni przenosili worki z piaskiem z ciężarówek na mur rosnący wokół podstawy budowli. Jeszcze inni montowali reflektory pod czujnym okiem grupki księży stojących w pobliżu podwójnych głównych drzwi katedry.

– Pójdę sprawdzić – zaproponował Pino.

– Ja będę pierwszy – oznajmił jego młodszy brat i pobiegł w stronę robotników.

– Mimmo we wszystkim widzi zawody – zauważył Carletto. – Musi się nauczyć panować nad sobą.

– Jeśli wiesz, jak miałby to zrobić, powiedz to mojej matce – Pino rzucił przez ramię ze śmiechem.

Ominąwszy robotników, Pino podszedł od razu do księży i delikatnie dotknął ramienia jednego z nich.

– Przepraszam, ojcze.

Około dwudziestopięcioletni kleryk dorównywał wzrostem Pinowi, ale był od niego bardziej masywny. Odwrócił się, zmierzył nastolatka wzrokiem – nowe buty, szare lniane spodnie, świeżo wyprasowana biała koszula i zielony fular, który matka podarowała mu na urodziny – a potem spojrzał mu prosto w oczy, jakby potrafił zajrzeć w głąb jego umysłu i poznać grzeszne nastoletnie myśli.

– Jestem w seminarium – oświadczył. – Nie mam święceń. Ani koloratki.

– Och… Przepraszam. – Pino się speszył. – Chcieliśmy tylko zapytać, dlaczego montujecie lampy.

Zanim tamten zdążył mu odpowiedzieć, przy prawym łokciu seminarzysty pojawiła się sękata dłoń. Gdy młody mężczyzna się odsunął, Pino ujrzał niskiego, szczupłego księdza po pięćdziesiątce, w białej szacie i czerwonej piusce. Pino od razu go rozpoznał. Poczuł się nieswojo i padł na kolano przez kardynałem Mediolanu.

– Księże kardynale – powiedział Pino z pochyloną głową.

– Powinieneś powiedzieć: Wasza Eminencjo – skarcił go surowo seminarzysta.

Pino podniósł wzrok, zmieszany.

– Moja angielska niania uczyła mnie, abym zwracał się do kardynała „księże kardynale”, jeśli kiedykolwiek jakiegoś spotkam.

Twarz srogiego młodego kleryka zastygła w grymasie, ale kardynał Ildefonso Schuster roześmiał się dobrotliwie.

– On chyba ma rację, Barbareschi – powiedział. – W Anglii tytułowano by mnie „księże kardynale”.

Kardynał Schuster był w Mediolanie zarówno sławny, jak i potężny. Jako katolicki przywódca północnych Włoch i człowiek cieszący się posłuchem papieża Piusa XII, kardynał często pojawiał się w gazetach. Pino uważał wyraz twarzy Schustera za jego najbardziej charakterystyczny element; uśmiech emanował życzliwością, lecz w oczach czaiła się groźba potępienia.

– Jesteśmy w Mediolanie, Wasza Eminencjo, a nie w Londynie – sprostował wyraźnie urażony seminarzysta.

– To nie ma znaczenia – odparł Schuster. Położył dłoń na ramieniu Pina i polecił mu wstać. – Jak ci na imię, młodzieńcze?

– Pino Lella.

– Pino?

– Moja matka nazywała mnie Giuseppino – wyjaśnił Pino i podźwignął się. – Zostało „Pino”.

Kardynał Schuster spojrzał na „Józinka” i roześmiał się.

– Pino Lella. Takiego imienia się nie zapomina.

Pino nie rozumiał, dlaczego ktoś taki jak kardynał miałby powiedzieć coś takiego, i poczuł się zakłopotany. Zapadła cisza.

– Spotkałem księdza już wcześniej, księże kardynale – wypalił nagle Pino.

Jego słowa zaskoczyły Schustera.

– Gdzie to było?

– W Casa Alpina, na koloniach u ojca Re nad Madesimo. Wiele lat temu.

Kardynał Schuster uśmiechnął się.

– Pamiętam tę wizytę. Powiedziałem wtedy ojcu Re, że jest jedynym księdzem we Włoszech z katedrą wspanialszą niż Duomo i Katedra Świętego Piotra. Młody Barbareschi będzie pracował u ojca Re w przyszłym tygodniu.

– Polubi go ksiądz. Casa Alpina też się księdzu spodoba – powiedział Pino. – Bardzo dobra okolica na wspinaczki.

Tym razem Barbareschi szczerze się uśmiechnął.

Pino ukłonił się niepewnie i zaczął się wycofywać, co jeszcze bardziej rozbawiło kardynała Schustera.

– Myślałem, że ciekawiły cię lampy?

Pino przystanął.

– Tak?

– To mój pomysł – wyjaśnił Schuster. – Dzisiejszej nocy zaczyna się zaciemnienie. Od tej pory tylko Duomo będzie oświetlona. Modlę się, aby jej piękno zrobiło takie wrażenie na pilotach bombowców, że postanowią ją oszczędzić. Budowa tego wspaniałego kościoła zajęła prawie pięćset lat. Tragedią byłoby, gdyby zniknął w jedną noc.

Pino spojrzał na kunsztowną fasadę potężnej katedry. Zbudowana z bladoróżowego marmuru z Candoglii, z niezliczonymi iglicami, balkonami i pinaklami, Duomo wydawała się równie mroźna, wspaniała i nierzeczywista, co Alpy zimą. Uwielbiał jazdę na nartach i wspinaczkę górską niemal tak bardzo, jak muzykę i dziewczęta, a widok tego kościoła zawsze w myślach przenosił go w góry.

Kardynał najwyraźniej uważał, że katedra i Mediolan były zagrożone. Po raz pierwszy możliwość nalotu wydała się Pinowi realna.

– A więc zbombardują nas? – spytał.

– Modlę się, aby do tego nie doszło – odparł kardynał Schuster – ale przezorny człowiek zawsze przygotowuje się na najgorsze. Do widzenia, Pino! I niech twoja wiara w Boga ochroni cię w nadchodzących dniach.

2

Kardynał Mediolanu oddalił się. Pino, przepełniony trwogą, wrócił do Carletta i Mimma, którzy wyglądali, jakby poraził ich piorun.

– To był kardynał Schuster – powiedział Carletto.

– Wiem – odparł Pino.

– Długo z nim rozmawiałeś.

– Naprawdę?

– Tak – potwierdził jego młodszy brat. – Co ci powiedział?

– Powiedział, że zapamięta moje imię i że światła mają powstrzymać bombowce przed zniszczeniem katedry.

– Widzisz? – Mimmo zwrócił się do Carletta. – Mówiłem ci.

Carletto podejrzliwie zmierzył Pina wzrokiem.

– Dlaczego kardynał Schuster miałby zapamiętać akurat twoje imię?

Pino wzruszył ramionami.

– Może spodobało mu się jego brzmienie. Pino Lella.

Mimmo parsknął.

– Naprawdę lubisz sobie pomarzyć.

Gdy opuścili plac katedralny, przeszli na drugą stronę ulicy i weszli pod wspaniałym łukiem do Gallerii^(), pierwszego zadaszonego pasażu handlowego na świecie, usłyszeli grzmot. Dwie przecinające się szerokie aleje obramowane sklepami do tej pory były przykryte kopułą z żelaza i szkła, jednak teraz szklane tafle usunięto; została jedynie konstrukcja rzucająca na targ sieć prostokątnych cieni.

Grzmiało coraz bliżej, a Pino widział niepokój na twarzach wielu ludzi w Gallerii, lecz nie podzielał ich obaw. Grzmot był tylko grzmotem, nie wybuchem bomby.

– Kwiaty?! – zawołała jakaś kobieta przy wózku ze świeżo ściętymi różami. – Dla dziewczyny?

– Wrócę, gdy ją znajdę – odparł Pino.

– Poczeka sobie pani na to wiele lat, signora – powiedział Mimmo.

Pino zamachnął się na młodszego brata, ale Mimmo się uchylił i wybiegł z Gallerii na plac ozdobiony pomnikiem Leonarda da Vinci. Za posągiem, po drugiej stronie ulicy i torów tramwajowych znajdowały się otwarte na oścież drzwi Teatro alla Scala. Słynna sala operowa była wietrzona. Z wnętrza płynęły dźwięki strojonych skrzypiec i wiolonczeli, i głos tenora ćwiczącego gamy.

Pino gonił brata, gdy nagle ujrzał ładną dziewczynę: miała czarne włosy, mleczną cerę i błyszczące ciemne oczy. Szła przez plac w kierunku Gallerii. Przystanął i przyglądał się jej. Owładnięty jakąś nagłą tęsknotą nie mógł wypowiedzieć ani słowa.

– Chyba straciłem dla niej głowę – westchnął Pino, gdy go minęła.

– Raczej straciłeś rozum – skomentował Carletto, który podszedł do niego od tyłu.

Mimmo zawrócił do nich.

– Ktoś właśnie powiedział, że alianci będą tu przed Bożym Narodzeniem.

– Chciałbym, aby Amerykanie wcześniej zjawili się w Mediolanie – powiedział Carletto.

– Ja też – przytaknął Pino. – Więcej jazzu! Mniej opery!

Puścił się biegiem, przeskoczył nad pustą ławką i wskoczył na zaokrągloną metalową barierkę chroniącą pomnik da Vinci. Zgrabnie prześlizgnął się kawałek po gładkiej powierzchni, po czym zeskoczył po drugiej stronie i wylądował jak kot.

Mimmo, który nigdy nie pozwalał, aby ktokolwiek go prześcignął, spróbował tej samej sztuczki, ale spadł na ziemię przed ciemnowłosą przysadzistą kobietą w kwiecistej sukni. Wyglądała na trzydzieści kilka lat, może niedawno przekroczyła czterdzieści. Niosła futerał na skrzypce, a na głowie miała niebieski słomiany kapelusz z szerokim rondem, chroniący przed słońcem.

3

Kobieta była tak zaskoczona, że o mało nie upuściła futerału. Gniewnie przycisnęła go do piersi, a Mimmo jęczał i łapał się za żebra.

– To jest Piazza della Scala! – zbeształa go. – Ku czci wielkiego Leonarda! Nie macie za grosz szacunku? Znajdźcie inne miejsce na te swoje sztubackie zabawy.

– Dla pani jesteśmy dziećmi? – zapytał Mimmo, wypinając pierś. – Małymi chłopcami?

Kobieta spojrzała na niego.

– Małymi chłopcami, którzy nie rozumieją prawdziwych rozgrywek, toczących się wokół nich.

Nad placem zbierały się ciemne chmury, przysłaniając słońce. Pino odwrócił się i ujrzał duży czarny samochód sztabowy Mercedes-Benz, wolno przejeżdżający ulicą dzielącą plac od opery. Na obu błotnikach powiewały czerwone nazistowskie flagi. Na antenie radiowej łopotała flaga generalska. Pino ujrzał na tylnym siedzeniu sylwetkę generała. Siedział sztywno, jakby kij połknął. Z jakiegoś powodu na ten widok przeszył go zimny dreszcz.

Gdy Pino się znów odwrócił, skrzypaczka oddalała się już z podniesioną głową. Z hardą miną przeszła na drugą stronę ulicy za nazistowskim samochodem sztabowym i wmaszerowała do budynku opery.

Chłopcy ruszyli dalej. Mimmo kuśtykał i narzekał, rozcierając prawe biodro. Ale Pino ledwie go słuchał. Z naprzeciwka szła chodnikiem płowowłosa kobieta o ciemnoszarych oczach. Wyglądała na niewiele ponad dwadzieścia lat. Miała harmonijne rysy, delikatny nos, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i usta uniesione w niewymuszonym uśmiechu. Smukła, średniego wzrostu, ubrana w żółtą letnią sukienkę. W ręce trzymała płócienną torbę na zakupy. Tuż przed nimi skręciła z chodnika do piekarni.

– Znowu się zakochałem – oznajmił Pino, przyciskając obie dłonie do serca. – Widzieliście ją?

– Ty nigdy się nie poddajesz? – prychnął Carletto.

– Nigdy – odparł Pino. Podbiegł do okna piekarni i zajrzał do środka.

Kobieta wkładała do torby bochenki chleba. Zobaczył, że nie ma obrączki na lewej dłoni, więc zaczekał, aż zapłaci i wyjdzie. Wtedy stanął przed nią i z dłonią na sercu powiedział:

– Przepraszam, signorina. Oszołomiła mnie pani uroda i musiałem panią poznać.

– Co ty powiesz – zakpiła, ominęła go i poszła dalej.

Pino poczuł jej zapach, upojną woń kobiety i jaśminu, nieprzypominającą niczego, co znał.

Pobiegł za nią.

– To prawda. Widziałem wiele pięknych dam, signorina. Mieszkam w dzielnicy mody, San Babila. Jest tam wiele modelek.

Zerknęła na niego z ukosa.

– San Babila to znakomita okolica.

– Moi rodzice mają sklep z torebkami, Le Borsette di Lella. Zna go pani?

– Moja… moja pracodawczyni kupiła tam torbę w zeszłym tygodniu.

– Tak? – powiedział zachwycony Pino. – Widzi pani zatem, że pochodzę z szanowanej rodziny. Zechciałaby pani obejrzeć ze mną film dziś wieczorem? Grają „Moja najmilsza”. Fred Astaire. Rita Hayworth. Tańczą. Śpiewają. Tacy eleganccy. Jak pani, signorina.

W końcu odwróciła głowę i spojrzała na niego przenikliwie.

– Ile masz lat?

– Prawie osiemnaście.

Roześmiała się.

– Jesteś dla mnie trochę za młody.

– To tylko film. Pójdziemy po koleżeńsku. Chyba na to nie jestem za młody, prawda?

Bez słowa ruszyła dalej.

– Tak? Nie? – dopytywał Pino.

– Dziś wieczorem jest zaciemnienie.

– Będzie jeszcze widno, gdy zacznie się seans, a potem odprowadzę panią do domu, wróci pani cała i zdrowa – zapewnił ją Pino. – W nocy widzę jak kot.

Przez kilka kroków nic nie mówiła, a Pino się zasmucił.

– Gdzie grają ten film? – spytała.

Pino podał jej adres.

– Spotkamy się na miejscu, tak? – spytał. – O wpół do ósmej przed kasą?

– Jesteś całkiem zabawny, a życie jest krótkie. Dlaczego nie?

Pino uśmiechnął się od ucha do ucha, położył dłoń na piersi i powiedział:

– Do zobaczenia!

– Do zobaczenia – odparła. Uśmiechnęła się i przeszła na drugą stronę ulicy.

Triumfujący Pino patrzył z zapartym tchem, jak odchodzi. Na przystanku odwróciła się w jego stronę i spojrzała z rozbawieniem w oczach. Pino nagle o czymś sobie przypomniał.

– Przepraszam, signorina – krzyknął do niej – ale jak pani na imię?!

– Anna! – zawołała.

– Ja jestem Pino! – odkrzyknął. – Pino Lella!

Tramwaj zatrzymał się z piskiem, zagłuszając jego nazwisko i zasłaniając Annę, po czym odjechał, zabierając ją ze sobą.

– Nie przyjdzie – stwierdził Mimmo, który przez cały czas biegł za nimi. – Zgodziła się tylko po to, żebyś przestał za nią łazić.

– Jasne, że przyjdzie – odparł Pino i spojrzał na Carletta, który też za nimi szedł. – Widziałeś to w jej oczach, w oczach Anny, prawda?

Zanim jego brat i przyjaciel zdążyli odpowiedzieć, błyskawica przecięła niebo i spadły pierwsze pękate krople deszczu, z chwili na chwilę coraz grubsze. Cała trójka ruszyła biegiem.

– Wracam do domu! – zawołał Carletto i odłączył się od nich.Rozdział drugi

1

Niebo się otworzyło. Zaczął się potop. Pino gnał za Mimmem w stronę dzielnicy mody, nie zważając na to, że jest coraz bardziej mokry. Anna zgodziła się pójść z nim do kina. Prawie oszalał ze szczęścia.

Bracia przemokli do suchej nitki, a gdy schronili się w Valigeria Albanese, należącym do ich wuja sklepie z galanterią skórzaną i zakładzie kaletniczym, które mieściły się w rdzawoczerwonym budynku przy Via Pietro Verri pod numerem siódmym, uderzył piorun.

Ociekający wodą chłopcy weszli do długiego wąskiego sklepu, gdzie otoczyła ich intensywna woń nowej skóry. Półki były zastawione aktówkami pierwszorzędnej jakości, torebkami i saszetkami, walizkami i kuframi. W szklanych gablotach leżały portfele z plecionej skóry i pięknie wykonane papierośnice i teczki. W środku było dwoje klientów, starsza kobieta przy drzwiach, a w głębi pomieszczenia nazistowski oficer w czarno-szarym mundurze.

Pino przyglądał się mu, gdy usłyszał głos starszej kobiety:

– Która, Albercie?

– Proszę wybrać tę, którą serce pani podpowiada – odparł obsługujący ją wąsaty mężczyzna za ladą. Potężny, o beczkowatej piersi, miał na sobie piękny mysioszary garnitur, wykrochmaloną białą koszulę i zawadiacką błękitną muszkę w grochy.

– Obie są cudowne – poskarżyła się klientka.

– Wobec tego proszę kupić obie! – powiedział, przygładzając wąsy ze śmiechem.

Zawahała się i zachichotała.

– Wobec tego może tak zrobię!

– Doskonale! Doskonale! – Zatarł dłonie. – Greto, czy możesz przynieść pudła dla tej wspaniałej damy o nienagannym guście?

– Jestem teraz zajęta, Albercie – odparła austriacka ciotka Pina, Greta, która obsługiwała nazistę. Była to wysoka szczupła kobieta o krótkich brązowych włosach i naturalnym uśmiechu. Niemiec palił papierosa i oglądał oprawioną w skórę papierośnicę.

– Ja przyniosę pudła, wujku Albercie – zaoferował Pino.

Wuj Albert obrzucił go spojrzeniem.

– Osusz się, zanim je weźmiesz.

Rozmyślając o Annie, Pino ruszył w kierunku drzwi do zakładu, mijając ciotkę i Niemca. Oficer odwrócił się i obserwował Pina. Liście dębu w klapie wskazywały na to, że był pułkownikiem. Na płaskiej przedniej części oficerskiej czapki znajdował się Totenkopf, symbol przedstawiający czaszkę i skrzyżowane piszczele, pod orłem trzymającym swastykę. Pino wiedział, że był to członek Geheime Staatspolizei, Gestapo, oficer wysokiej rangi w tajnej policji Hitlera. Średniego wzrostu i budowy, o wąskim nosie i ponurych ustach, nazista miał beznamiętne ciemne oczy, które nie zdradzały żadnych emocji.

Wstrząśnięty Pino wszedł do zakładu, pomieszczenia o wiele większego i wyższego od sklepu. Szwaczki i krojczy właśnie kończyli pracę. Znalazł jakieś szmatki i wytarł ręce. Następnie wziął dwa kartonowe pudła z wytłoczonym logo Albanese i ruszył z powrotem do sklepu, z radością wracając myślami do Anny.

Była piękna, starsza od niego i…

Zawahał się, zanim przecisnął się przez drzwi. Pułkownik Gestapo właśnie wychodził na deszcz. Ciotka Pina stała przy wyjściu, patrzyła na odchodzącego pułkownika i kiwała głową.

Gdy tylko zamknęła drzwi, Pino odetchnął z ulgą.

Pomógł wujowi zapakować dwie torebki. Po wyjściu ostatniej klientki wuj Albert kazał Mimmowi zamknąć frontowe drzwi na klucz i zawiesić w oknie tabliczkę: „Zamknięte”.

– Słyszeliście jego nazwisko? – zapytał wuj Albert, gdy Mimmo zrobił, o co go poproszono.

– Standartenführer Walter Rauff – odparła ciotka Greta. – Nowy dowódca Gestapo dla północnych Włoch. Przyjechał z Ukrainy. Tullio ma na niego oko.

– Tullio wrócił? – zdziwił się i ucieszył Pino. Tullio Galimberti, starszy od niego o pięć lat, był jego idolem i bliskim przyjacielem rodziny.

– Wczoraj – odparł wuj Albert.

– Rauff powiedział, że Gestapo zajmuje hotel Regina – rzekła ciotka Greta.

– Kto tu rządzi: Mussolini czy Hitler? – mruknął z dezaprobatą jej mąż.

– To nie ma znaczenia – powiedział Pino, próbując przekonać samego siebie. – Wojna niedługo się skończy, przyjadą Amerykanie i wszędzie będzie jazz!

Wuj Albert pokręcił głową.

– To zależy od Niemców i Duce.

– Widziałeś, która godzina, Pino? – spytała ciotka Greta. – Wasza matka czeka na was od godziny, żebyście pomogli w przygotowaniach do przyjęcia.

Pino przeląkł się. Jego matce lepiej było nie sprawiać zawodu.

– Zobaczymy się później? – spytał Mimmo, zmierzając za nim w stronę drzwi.

– Nie moglibyśmy tego opuścić – zapewnił go wuj Albert.

2

Gdy chłopcy dotarli na Via Monte Napoleone 3, sklep ich rodziców, Le Borsette di Lella, był już zamknięty. Na myśl o matce Pino poczuł strach. Miał nadzieję, że ojciec będzie w pobliżu, aby obłaskawić ten ludzki huragan. Już na schodach poczuli smakowite zapachy duszonej jagnięciny z czosnkiem, świeżo posiekanej bazylii i ciepłego chleba prosto z pieca.

Otworzyli drzwi do wystawnie urządzonego mieszkania Lellów, w którym panowały ruch i gwar. Zatrudniona na stałe gosposia i tymczasowa pomoc krzątały się w jadalni, rozkładając kryształową zastawę, srebrne sztućce i porcelanę na bufet. W salonie stał wysoki szczupły mężczyzna o przygarbionych ramionach, zwrócony plecami do holu. Grał na skrzypach utwór, którego Pino nie znał. Wybrzmiała fałszywa nuta i mężczyzna przerwał, kręcąc głową.

– Tato?! – zawołał cicho Pino. – Czy mamy kłopoty?!

Michele Lella opuścił skrzypce i odwrócił się, zagryzając policzek. Zanim zdążył odpowiedzieć, z kuchni wymaszerowała gniewnym krokiem sześcioletnia dziewczynka. Młodsza siostrzyczka Pina, Cicci, stanęła naprzeciwko niego i stanowczym tonem zapytała:

– Gdzie byłeś, Pino? Mama się na ciebie gniewa. Na ciebie też, Mimmo.

Pino zignorował ją, skupiając się na lokomotywie w kuchennym fartuchu, która wytoczyła się z kuchni. Mógłby przysiąc, że widzi parę buchającą z uszu matki. Porzia Lella była przynajmniej o trzydzieści centymetrów niższa od swego starszego syna i o co najmniej dwadzieścia kilogramów lżejsza. A jednak podeszła do Pina, zdecydowanym ruchem zdjęła okulary i potrząsnęła nimi w jego stronę.

– Prosiłam, abyś wrócił do domu o czwartej, a jest kwadrans po piątej – zbeształa go. – Zachowujesz się jak smarkacz. Już bardziej mogę polegać na twojej siostrze.

Cicci zadarła nos i kiwnęła głową.

Przez chwilę Pino nie wiedział, co powiedzieć. Nagle jednak natchnęło go; ze zbolałą miną zgarbił się i chwycił za brzuch.

– Przepraszam, mamo – jęknął. – Zjadłem coś na mieście i mam niestrawność. A potem zaczęło się błyskać i musieliśmy przeczekać u wuja Alberta.

Porzia skrzyżowała ręce i spojrzała na niego uważnie. Cicci przyjęła tę samą sceptyczną pozę.

Ich matka spojrzała teraz na Mimma.

– Czy to prawda, Domenico?

Pino zerknął nieufnie na brata.

Mimmo pokiwał głową.

– Mówiłem mu, że ta kiełbasa nie wygląda zbyt dobrze, ale nie chciał słuchać. Pino musiał po drodze wejść do trzech kawiarni, żeby skorzystać z toalety. A u wuja Alberta w sklepie był pułkownik Gestapo. Powiedział, że naziści zajmują hotel Regina.

Porzia zbladła.

– Co takiego?

Pino skrzywił się i jeszcze bardziej skulił.

– Muszę iść, w tej chwili.

Cicci nadal miała podejrzliwą minę, ale u matki Pina gniew zastąpiła troska.

– Idź. Idź! Tylko umyj potem ręce.

Pino pobiegł korytarzem.

– A ty dokąd, Mimmo? – spytała stojąca za nim Porzia. – Przecież nic ci nie jest.

– Oj, mamo – poskarżył się Mimmo. – Pino zawsze ze wszystkiego się wymiga.

Pino nie czekał na odpowiedź matki. Szybko minął kuchnię i niesamowite zapachy, wszedł po schodach prowadzących na drugi poziom mieszkania i do toalety. Przesiedział tam, jak należy, dziesięć minut, które spędził na rozmyślaniach o każdej chwili z Anną, zwłaszcza o jej rozbawionym spojrzeniu zza torów tramwajowych. Zarumienił się, zapalił zapałkę, aby zatuszować brak brzydkiego zapachu, i położył się na łóżku. Nastawił BBC; nadawano audycję jazzową, której prawie nigdy nie przegapił.

Zespół Duke’a Ellingtona grał „Cotton Tail”, ostatnio jeden z ulubionych utworów Pina. Zamknął oczy, aby rozkoszować się solówką Bena Webstera na saksofonie tenorowym. Pino pokochał jazz od pierwszej chwili, gdy usłyszał nagranie Billie Holiday i Lestera Younga wykonujących „I Can’t Get Started”. Choć w domu Lellów takie słowa uważano za herezję – niepodzielnie panowały tu opera i muzyka klasyczna – od tamtej chwili Pino wierzył, że jazz jest najwspanialszą formą sztuki muzycznej. Dlatego też pragnął wybrać się do jego kolebki, do Stanów Zjednoczonych. Było to jego najskrytsze marzenie.

Pino zastanawiał się, jak wyglądałoby życie w Ameryce. Język nie stanowił problemu. Wychował się z dwiema nianiami, jedna pochodziła z Londynu, druga – z Paryża. Mówił we wszystkich trzech językach niemal od urodzenia. Czy wszędzie w Ameryce grano jazz? A co z amerykańskimi dziewczętami? Czy któraś z nich dorównywała urodą Annie?

„Cotton Tail” dobiegła końca. „Roll ‘Em” Benny’ego Goodmana zaczęła się rytmem boogie-woogie, który rozwinął się w solo na klarnecie. Pino zerwał się z łóżka, ściągnął buty i zaczął tańczyć, oczyma wyobraźni widząc siebie z piękną Anną w szalonym lindy hop – żadnej wojny, żadnych nazistów, tylko muzyka, jedzenie, wino i miłość.

Nagle dotarło do niego, jak głośno nastawił radio, ściszył więc muzykę i przestał tańczyć. Nie chciał ściągnąć ojca na górę na kolejną kłótnię o muzykę. Michele gardził jazzem. Tydzień wcześniej przyłapał Pina ćwiczącego melodię boogie „Low Down Dog” Meade’a „Lux” Lewisa na rodzinnym steinwayu i zachowywał się potem, jakby jego syn dopuścił się świętokradztwa.

Pino wziął prysznic i przebrał się. Kilka minut po tym, jak dzwony katedralne wybiły szóstą, położył się znów do łóżka i wyjrzał przez otwarte okno. Burzowe chmury były już tylko wspomnieniem, a z ulic San Babila dobiegały znajome dźwięki. Zamykano ostatnie sklepy. Zamożny i modny Mediolan spieszył z powrotem do domów. Pino słyszał ożywione głosy, niczym uliczny chór – kobiety śmiały się z drobnych radości, dzieci płakały przez drobne dramaty, mężczyźni kłócili się o nic, z czystej włoskiej miłości do słownych utarczek i udawanego oburzenia.

Pino ocknął się, gdy na dole rozbrzmiał dzwonek do drzwi mieszkania. Usłyszał głosy powitania. Zerknął na zegar. Był kwadrans po szóstej. Film zaczynał się o siódmej, a od kina i Anny dzielił go długi spacer.

Był już jedną nogą za oknem i szukał po omacku gzymsu prowadzącego do schodów pożarowych, gdy usłyszał za plecami wybuch śmiechu.

– Nie przyjdzie – oznajmił Mimmo.

– Jasne, że przyjdzie – odparł Pino i wyszedł przez okno.

Do ziemi miał przynajmniej dziewięć metrów, a gzyms nie był zbyt szeroki. Musiał przywrzeć plecami do ściany i przesunąć się bokiem do kolejnego okna, przez które dostał się na tylne schody. Minutę później był już jednak na ziemi i ruszył w drogę.

3

Ekran powitalny kina był niepodświetlony w związku z nowymi zasadami dotyczącymi zaciemnienia. Ale Pino poczuł, jak serce mu rośnie na widok nazwisk Freda Astaire’a i Rity Hayworth na afiszu. Uwielbiał hollywoodzkie musicale, zwłaszcza te ze swingującą muzyką. I miał sny o Ricie Hayworth, w których… och…

Pino kupił dwa bilety. Podczas gdy inni widzowie napływali do kina, on stał i rozglądał się za Anną, przemierzając wzrokiem chodnik. W końcu, po długim oczekiwaniu, poczuł druzgocącą pustkę i ból. Uświadomił sobie, że Anna nie przyjdzie.

– A nie mówiłem – powiedział Mimmo, bezszelestnie zjawiwszy się obok niego.

Pino chciał się rozgniewać, ale nie potrafił. W głębi serca uwielbiał intuicję młodszego brata, jego optymizm, intelekt i cwaniactwo. Podał Mimmowi bilet.

Chłopcy weszli do środka i znaleźli miejsca.

– Pino? – odezwał się cicho Mimmo. – Ile miałeś lat, gdy zacząłeś rosnąć? Piętnaście?

Pino stłumił uśmiech. Jego brat ciągle przejmował się tym, że był taki niski.

– Tak naprawdę dopiero, gdy skończyłem szesnaście.

– Ale mogło to być wcześniej?

– Mogło.

Zgasły światła i zaczęły się kroniki faszystowskiej propagandy. Pino nadal czuł się przygnębiony w związku z tym, że Anna go wystawiła, gdy na ekranie pojawił się Duce. Ubrany w strój dowódcy armii: upstrzoną medalami kurtkę z pasem, bluzę mundurową, spodnie i lśniące oficerki do kolan, Benito Mussolini szedł z jednym ze swoich dowódców polowych stromym urwiskiem nad Morzem Liguryjskim.

Narrator oznajmił, że włoski dyktator przeprowadza przegląd fortyfikacji. Na ekranie Duce maszerował z dłońmi splecionymi za plecami. Podbródkiem wskazywał horyzont. Plecy wygiął w łuk. Pierś wyprężył ku niebu.

– Wygląda jak kogucik – zauważył Pino.

– Cśś! – szepnął Mimmo. – Nie tak głośno.

– Dlaczego? Za każdym razem, gdy go widzę, wygląda, jakby chciał zawołać: Kukuryku!

Jego brat zachichotał. Kronika wychwalała włoską obronę i rosnącą pozycję Mussoliniego na arenie światowej. Była to czysta propaganda. Pino codziennie wieczorem słuchał BBC. Wiedział, że to, co ogląda w tej chwili, nie było prawdą, i ucieszył się, gdy kronika dobiegła końca i rozpoczął się film.

Komediowa fabuła szybko go wciągnęła. Pino był zachwycony scenami tańca Hayworth z Astaire’em.

– Rita – westchnął Pino, gdy po serii obrotów sukienka owinęła nogi Hayworth niczym peleryna matadora. – Jest taka elegancka, zupełnie jak Anna.

Mimmo się skrzywił.

– Przecież cię wystawiła.

– Ale była taka piękna – szepnął Pino.

Zawyła syrena ostrzegająca o nalocie. Ludzie zaczęli krzyczeć i zrywać się z foteli.

Ekran zastygł na zbliżeniu Astaire’a i Hayworth, tańczących policzek przy policzku, zwróconych uśmiechniętymi ustami do spanikowanego tłumu.

Gdy film zniknął z ekranu, wokół kina huknęły działa przeciwlotnicze, a pierwsze niewidoczne alianckie bombowce zrzuciły ładunki, rozpoczynając uwerturę ognia i zniszczenia nad Mediolanem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: