Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Podwórko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Wrzesień 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podwórko - ebook

Akcja książki rozgrywa się gdzieś w Polsce, w małym miasteczku, na początku lat siedemdziesiątych XX wieku. Bohaterami są mali chłopcy, których świat zawężony jest do ich podwórka. Jak to chłopcy, trochę psocą, coś przeskrobią, czasami się pokłócą. Jednak kiedy trzeba chronić podwórka przed obcymi, albo uratować kolegę z opresji – wszyscy zapominają o waśniach. Wspólne zabawy, przygody odmieniają malców, powiększają krąg przyjaciół. Niestety podwórko ulega presji czasu. Zmienia się bezpowrotnie. Pozostaje tylko w pamięci. Natomiast przeżycia wzmacniają ich przyjaźń, która kto wie? – dalej może rozkwitać.




Spis treści


Podwórko
Chłopaki
Edzio
Wilhelm Tell
Zabawa w lekarza
Lody Janka
U fryzjera
Zaginiona
Kopara
Dom łobuziaków
Pospolite ruszenie
Haracz
Uwięziony
Tarcza
Szałas
Nieproszeni goście
Smok
Nie taki diabeł straszny…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-215-0
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podwórko

Wydawać by się mogło, że po prostu jest i tyle – nic dodać, nic ująć. Ale nie wtedy, kiedy jest się chłopakiem. Wówczas jest jak królestwo. Ma swoje twarde prawo oraz podział wszystkiego i wszystkich. Jest na nim miejsce dla: władców, uprzywilejowanych i wyklętych, policjantów i bandytów, rycerzy i giermków, kowboi i Indian, i innych postaci wziętych z życia, książek, filmów, lub pierwszych stron gazet. Państwo podwórka jest skomplikowane, a zarazem proste. Ma oczywiście swoje miejsce na Ziemi, ale w jednej chwili może być całym kontynentem, lub wyspą skarbów, statkiem kosmicznym, lasem Wilhelma Tell’a i tylko piaskownicą dla małych bąbli. Państwo podwórka ma właściwość rozrastania się w zależności od sytuacji. Najdalej jest do budki z pysznymi lodami Janka, to znaczy pana lodziarza. Wszystkie dzieci o nim tak mówią ale pan Janek nie gniewa się. Obok budki z lodami stoi wśród bzów stary, drewniany dom, w którym mieszka równie stara kobieta, z niemłodą już córką. One wyglądają jak by od zawsze były stare, a do tego straszne. Dorośli mówią, że to Cyganki, bo mają czarne włosy, mocno czerwone usta, noszą korale, kolorowe kwieciste chusty na ramionach i palą papierosy w długich fifkach. Obok domu jest wąska ścieżka, potem młyn i następny dom, który właściwie lubię. Lubię go raz w tygodniu, kiedy przychodzę z kimś dorosłym, dziadkiem lub z tatą, do takiego pana w czarnych rękawkach do łokci, który siedzi za okienkiem i sprzedaje kupony loterii z cyferkami, na które nakleja kolorowe paski. Dorośli mówią na to banderole. Od tego pana czasami dostaję karteczki z różnymi tajemniczymi nazwami zespołów piłkarskich. Dziadek czyta To–tten–ham i śmiejąc się powtarza Tam–ten–ham. A ja nie rozumiem jak piłkarze mogli tak nazwać swój zespół?...Raz w miesiącu nie lubię chodzić do tego domu, bo w nim również jest fryzjer, który każe mi siadać na małym stołeczku postawionym na dużym drewnianym fotelu z regulowanym zagłówkiem. Ale już niedługo i tu będę przychodził z przyjemnością, bo fryzjer powiedział mi, że do następnego razu urosnę i będę mógł wreszcie usiąść na samym fotelu (już bez tego kompromitującego stołeczka). Tak naprawdę, to lubię tu przychodzić i patrzeć na lustro z półką zastawioną różnymi ciekawymi przedmiotami. Najbardziej mnie się podoba srebrny rozpylacz z rurką, zakończoną gumową gruszką, oplecioną delikatną siateczką z kutasikiem. Gdyby nie ten okropny, kompromitujący stołeczek...

Następny dom to poczta, przed którą największa ulica miasteczka rozwidla się. Jedna część prowadzi na dworzec kolejowy, a druga skręca za pocztą i biegnie przy torach, gdzie od czasu do czasu przejeżdżają sapiące czarne parowozy z ciężkimi wagonami. Wzdłuż tej ulicy rosną kasztany, które jesienią są jak dla poszukiwacza cennego kruszcu „żyłą złota”. Kasztany to jak pieniądze w świecie dorosłych. O nie i nimi można się pobić. Z nich można zrobić ludziki, utrzeć miksturę i dać ją nieprzyjacielowi z innego podwórka do zjedzenia, a w najgorszym przypadku wyrzucić lub zasadzić. Kasztanowa aleja przemyka obok tajemniczego i poważnego budynku sądu. Za sądem, jego siatkowym ogrodzeniem, stoi duży drewniany dom z altaną oraz rzędem rozlatujących się komórek i sławojek, które graniczą z sadem i zabudowaniami ogrodnika Siary. Obok sądu rosną sosny, a pomiędzy nimi jest przychodnia. Wszyscy chłopcy boją się tego miejsca, bo tu przyjmuje dentysta co dzieciom wyrywa zęby. Jak się obejdzie przychodnię wzdłuż spokojnej uliczki z sosnami, dochodzi się do starego drewnianego domu na górce, a przed nim stoi nasz dom, a obok sąsiedni, naszych rywali. Ale oni są słabeuszami, bo większość z nich to bąble i dziewczyny. Z nimi nawet w piłkę nie można zagrać. Za ich blokiem jest jeszcze; domek szewca Suchego, garaż pana radcy z jego przedwojennym automobilem, drewniak obrośnięty dzikim winem oraz trzypiętrowy budynek łobuziaków, który omijam z daleka. Za nim rozciąga się inny świat – ruchliwa ulica, przez którą nie wolno mi samemu przechodzić. I to jest koniec podwórka.

Tu właśnie dzieją się sceny, które z nas facetów robią twardzieli lub mięczaków. A dziewczyny? Bez urazy. Dziewczyny w tych czasach nie liczą się.Chłopaki

Na tym samym piętrze co ja, niemal drzwi w drzwi, mieszka Mirek. Właściwie to kumpel i rówieśnik mojego starszego brata, ale często zaczynamy się bawić razem. Tak zaczynamy, bo Mirek przeważnie nie kończy naszych zabaw. Mirek ma rude włosy, a rodzice mówią, że rudy przynosi pecha. Tego nie rozumiem.

– No bo jak to można sobie samemu przynosić pecha?

A on właśnie ma strasznego. W czasie deszczu z chłopakami bawiliśmy się na klatce schodowej. Wpadliśmy na pomysł, że zrobimy zawody kto najefektowniej zjedzie po poręczy. Jedni zjeżdżali tyłem, bokiem, inni na leżąco. Nie zdołaliśmy wykorzystać wszystkich sposobów. Zwycięstwo Mirka i tak byłoby druzgocące. Zjeżdżał po poręczy, wzbudzając podziw i szacunek ogółu – głową w dół z tajemniczo brzmiącym okrzykiem:

– Surdna!

To było jego nazwisko wspak. Nagle drzwi wejściowe otworzyły się. A w nich ukazała się olbrzymia postać. Była to, o zgrozo, Kuśmidrowa, największa plotkara, baba wrzaskliwa a przy tym korpulentna, obdarzona przez naturę olbrzymimi cyckami, o które opierała, niosąc przed sobą, dwie tacki z kopą jaj. Mirek, dziecko pechu i nieszczęścia, jak skoczek narciarski wyrzucony ze skoczni – pochyłej poręczy, poszybował ku drzwiom... Wylądował na miękkim biuście Kuśmidrowej, po którym spływała mieszanina białka, kopy żółtek i skorupek. Jedno z jaj musiało być zbukiem, albo Mirek nie wytrzymał z przejęcia. Odór i widok był porażający. Kuśmidrowa stała, niezachwianie, twardo jak posąg i ryczała żałośnie:

– Moje jajka!

Zaś nasz akrobata, osunął się na stalową kratownicę do wycierania butów. Po chwili milczenia, Edzio pierwszy przerwał nasze osłupienie:

– Rudy, aleś sobie kratkę wyciął na czole.

Na nabrzmiałym czole Mirka pojawiły się krople krwi.

Następnego dnia, Mirek raz tylko przemknął przez podwórze w czapce z bielutkiego bandaża, w asyście swojej mamy. Kuśmidrowa jeszcze przez parę dni, każdemu sąsiadowi napotkanemu przed domem, komentowała swoje nieszczęście. Natomiast stary Kuśmider na koniec poręczy wkręcił dużą metalową kulkę klnąc przy tym:

– Żeby im pourywało... ale co miał na myśli?

Kilka dni później Mirek, już miał zniesiony zakaz wychodzenia na dwór. Wzbudzał wśród nas sensację czterema supełkami na czole. A Edzio, odtąd już nie mówił na niego Rudy tylko…Cerowany.

Edzio

Mama Edzia sprzedaje w sklepiku niedaleko sosnowej uliczki, do którego przychodzą po zakupy panowie w szarych garniturach i wyfiokowane panie z miejskiego ratusza. W sklepiku bywają rzeczy jakich nie uświadczy się gdzie indziej, na przykład cytrusy. Mama mówiła, że one są z górnej półki, a ja nie wiedziałem dlaczego zawsze leżały na najbardziej widocznym miejscu? Edzio, mówiąc do nas że ma coś ważnego, spraszał wtedy chłopaków, przed sklep. Wyciągał od swojej mamy banana i powoli na oczach innych chłopaków, otwierał go jak tajemnicze pudełko z wieczkiem. A potem niechlujnie, jakby od niechcenia, wkładał do ust cząstkę po części, czasem upuszczając jedną z nich. Robił to z uwielbieniem patrząc na nas jak wzrokiem pożeramy to egzotyczne cudo... Za każdym razem dawaliśmy się na to nabrać. Po takim przedstawieniu nie szczędziliśmy docinków na temat jego obszernej postury i flegmatycznych ruchów. Któregoś razu Edzio, nie zauważył że zamiast mandarynki wziął cytrynę, do tego spleśniałą. I jak zwykle patrząc się na nas obierał ją ze skórki. Sok ściekał mu po palcach, kryjąc konsystencję ohydnej zielonej pleśni. Kiedy była obrana Edzio włożył ją całą do ust i zagryzł. Z zadowoleniem czekaliśmy na tą chwilę. Nasz kolega wykrzywiał się okrutnie, pluł, prychał wrzeszcząc, że nie uprzedzając o ohydnej zgniliźnie otruliśmy go. Jak nigdy dotąd, lekko niczym kozica i szybko jak gepard, Edzio wyrwał do domu. Mimo pięknej pogody spędził w nim na sedesie dwa kolejne dni.

– Schudnie, za gruby jest – komentowali chłopcy.

Ale kiedy samochodem przyjeżdża, tata Edzia, który jest taksówkarzem, chwilowo zapominamy o jego wyczynach, ulegając urokowi limuzyny – czarnej Wołgi. Po raz setny przez okno auta sprawdzamy ile ma na liczniku, ile ma pedałów, a co bardziej zorientowani pokazują gdzie jest hamulec i gałka sprzęgła. Jesteśmy w siódmym niebie wyobrażając sobie jak pokonujemy niebotyczną prędkość stu kilometrów na godzinę. I jest dobrze, i fajnie bo znów możemy bawić się razem.

Edzio kilka razy udowodnił, że ma charakter. Pokazał nam jak można być przedsiębiorczym. Co prawda nie do końca to zrozumieliśmy, ale już wiemy że trzeba wielu poświęcić, aby jeden coś mógł osiągnąć. Edzio dowiedział się, że Francuzi jedzą winniczki, a że u nas jest ich dużo – postanowił zorganizować grupę łowców ślimaków. Łowcami byli: najdrobniejszy z nas, Pawcio Szwendała, Pawełek Wiśnia (który ma dwie dużo starsze siostry) no i ja. Oczywiście Edzio został jednogłośnie – samozwańczym szefem. Jako argument był przez niego przyniesiony z domu, drewniany zydelek i nieco wyższy taboret, służący jako stolik do liczenia połowów. Nasze kubełki, bądź puszki nie upoważniały do przywileju kierowania całą wyprawą. Edzio poprowadził do zbiegu dwóch ogrodzeń gdzie rosły pokrzywy, wyższe od nas. Ustawiwszy swoje biuro w cieniu akacji rozpoczął zarządzanie. Jako wskaźnik wyciął długą pokrzywę i kierował nią w głąb parzących zarośli. Co chwila słychać było pisk któregoś z łowców. Napięcie niezadowolenia rosło, szczypały nas gołe i popuchnięte nogi obute w sandałki. A z upolowanej zwierzyny było: ślimaków winniczków sztuk dwie, martwy motyl rusałka oraz ropucha, którą z zemsty wrzuciliśmy szefowi za koszulkę. Edziowi chyba bardziej niż nam, nie spodobał się ten pomysł bo ropucha była o wojowniczym usposobieniu, bowiem strzyknęła parzącym jadem po jego tłustych pleckach. Z okrzykiem radości i wrzaskiem niezadowolenia z wyzysku likwidowaliśmy nasze pierwsze w życiu przedsiębiorstwo.Wilhelm Tell

Głośnym echem obiegła podwórko wiadomość o istnieniu legendarnej, barwnej postaci Wilhelma Tella. Co tydzień bawił przez pół godziny w magicznym telewizyjnym pudle. Podziwiany za bohaterskie czyny, zdobył grono cichych wielbicieli i naśladowców. Chociaż chłopaki różnie mówili o nowym bohaterze, że to nie on jest dobry, tylko jego kusza i fajowo byłoby mieć taką. Więc chłopaki wybrali się po odpowiedni materiał – długie mocne kije oraz patyki do zrobienia strzał i łuku. Ideałem był Edziowy nowiutki łuk marki „Grom”. W ciągu jednego dnia na podwórku było już kilku Wilhelmów, a w ciągu następnych coraz mniej uciśnionych. Przedostatnią uciśnioną była kura państwa Wiśniów, a ostatnim Pawcio Szwendała. On również był najodpowiedniejszy do roli syna bohaterskiego kusznika. Został problem jabłka. W żadnej z domowych kuchni jeszcze nie pojawiły się, ale za to były już w sadzie pana Siary.

– Zielone i kwaśne, więc nie będzie wielkiej szkody – uradzili odważnie Wilhelmowie.

Jedni proponowali poprosić ogrodnika o kilka jabłek, drudzy zaś chcieli je zerwać z gałęzi wystających poza ogrodzenie. Brakowało jednak ochotnika, który porozmawiałby w dyplomatyczny sposób z właścicielem sadu. Drugie rozwiązanie mogło być bardziej emocjonujące, choć nie do końca uczciwe. Nieoczekiwanie sam pan ogrodnik przyszedł z pomocą. Widząc głośną, uzbrojoną po zęby zgraję poprosił o zebranie kilku skrzynek spadających jabłek papierówek w zamian za jedną do podziału. Propozycja była nie do odrzucenia. Mieliśmy już wszystko by rozpocząć prawdziwą zabawę. Najpierw jednak trzeba było wypróbować łuki. Chłopaki strzelali do papierowych tarczy mocowanych do drzew, potem do puszek. Ich siła rażenia była jednak słabsza niż letni zefirek. Edzio wypatrzył ruchomy cel – kura dumnie krocząca po trawniku. Była uwiązana za nogę do balustrady balkonu mieszkania rodziców Pawełka Wiśni. Czekała na kres swojego żywota na koniec przyszłego tygodnia. Edzio wystrzelił pięć strzał ze swego wspaniałego i najlepszego łuku na całym podwórku. Za każdym razem kura podskakiwała, trzepocząc skrzydłami i gdacząc w niebogłosy. W końcu ucichła kryjąc się za rynną, a za węgłem i my musieliśmy się pochować. Udaliśmy się na górkę za sosnową uliczkę. Ostatni z uciśnionych Pawcio mógł odegrać słynną scenę. Edzio ustawił go na górce pod sosną. Wypolerował o ubranko jedno z zielonych jabłek, spróbowawszy je, położył nienaruszoną stroną na głowie ufnego kolegi. Pawcio z zaciekawieniem, aczkolwiek z gapowato otwartą buzią obserwował przygotowania Edzia.

– Przecież łuk marki „Grom” jest najlepsy – pomyślał.

– Edziu a das mi postselać? – zapytał Pawcio.

– Tak, tak, tylko nie garb się – odpowiedział Wilhelm vel Edzio.

Napiął cięciwę łuku i wystrzelił strzałę uzbrojoną w grot z rozklepanego gwoździa.

– Aaaa! – rozległo się pod sosną.

Z przerażeniem patrzyliśmy na malca z głupio wyglądającym jabłuszkiem na głowie. Zdumiony, wystraszony Pawcio trzymał strzałę w buzi, nie bardzo wiedząc co się stało i co ma z nią zrobić.

– Co ty robisz, gdybyś nie schylił się, to bym wcelował w samo jabłko – usprawiedliwiająco a jednocześnie karcąco krzyczał z dołu Edzio.

Flegmatycznie podszedł do Pawcia, niczym cyrkowiec zerknął jak lwu w paszczę.

– E nic ci nie będzie – powiedział i z zimną krwią wyjął z podniebienia strzałę wiszącą jak na włosku.

Edzio chcąc wynagrodzić Pawełkowi dobrze odegraną rolę (aczkolwiek z niewielkim uchybieniem) i chcąc oszczędzić swoją skórę dał Pawełkowi piątkę z rybakiem mówiąc:

– Masz pięć złotych i nie mów nic mamie.

Malec uradowany z majątku jakim został wynagrodzony szybko zapomniał o poniesionych ranach. Zaprosił do sklepiku mamy Edzia wszystkich łuczników oraz swojego darczyńcę na wodę sodową i cukierki, bo upał był straszny. A potem w milczeniu ssaliśmy miętówki. W naszych głowach rodziły się pomysły kolejnych zabaw, chociaż nieśmiało zadawaliśmy sobie pytanie;

– Czy Edzio ładnie postąpił?

Po powrocie z wyprawy w całym domu wrzało. Na dole przed klatką schodową stała pani Kuśmidrowa i mama Pawełka Wiśni. Wzburzone wymachiwały rękami, to znowu brały się pod boki pokrzykując:

– Oj Kuśmidrowa, jakiegoście kuraka mi przywiezła ze wsi? Ledwiem go uwiązała do balkonu a ten padł. Co ja z nim zrobię?

– Trzeba było nie wypuszczać na pastwę kotów, albo psów! A co ja winna, że miernota jeden wolał nie dożyć! Oj Wiśniowa zróbcie se jakiego rosołu, albo pieczonego, albo co! – odkrywczo krzyczała Kuśmidrowa.

– Tydzień bidaka chciałam podtuczyć i dopiero potem...co mi dzisiaj po nim?

Kuśmidrowa wzruszyła ramionami i poszła pomstując na sąsiadkę.

A my schowaliśmy naszą broń w krzakach i pojedynczo wracaliśmy do domu. Tylko Edzio zmieszany, czerwony ze wstydu pozostał z łukiem, którego nie chciał porzucić na podwórku.

– A niech ma za swoje – stwierdziliśmy żałując Pawcia Szwendały i kury.

Nazajutrz Pawełek Wiśnia przyniósł kolorowe pióra. Chętnie je wymieniliśmy za kapsle od butelek. Mogliśmy bawić się w Indian i kowboi. Ale Edzio przerwał zabawę drwiąc z Pawełka:

– Te Czereśnia smakował rosół? – ubawiony grubasek przedrzeźniał Pawełka skacząc i trzepocząc jakby miał skrzydła zamiast rąk.

– Zostaw go! – Mirek stanął w obronie Pawełka.

– O, obrońca się znalazł, a do tego Cerowany – Edzio śmiał się dalej.

Mirek poczerwieniał. Przez chwilę tłumił w sobie złość, ale w końcu wybuchł.

– Ty wszystkim ciągle dokuczasz. Pawełkowi, Pawciowi, mnie i innym. Nawet biednej kurce. Co ci ona zrobiła? Musiałeś strzelać do niej i to tymi strzałami z gwoździem?

– Cicho – syknął Edzio i rozejrzał się dookoła, jakby chciał sprawdzić, czy ktoś usłyszał co powiedział Cerowany. Upewniwszy się, że nie ma w pobliżu nikogo z dorosłych, jął wypierać się.

– Nieprawda! Zmyślasz!

– Jak to zmyślam, przecież kurka gdakała jak strzelałeś, bo ją bolało! – krzyczał Mirek.

– Gdakała bo jajka znosiła! – dalej bronił się Edzio.

– Nieprawda ty... ty kłamco! – tu Cerowany zrobił przerwę by znaleźć odpowiednio mocne słowo ...

– I morderco kur! tak!

Edzio odął się. Jego grubiutkie paluszki zacisnęły się w piąstki. Napęczniał jak wielka purchawka, którą wystarczy lekko nacisnąć by wybuchła, a że był to właśnie ten moment – ruszył do ataku. Chłopcy zdumieni szybko usunęli się z drogi nacierającemu Edziowi, tworząc zamknięty krąg. Na placyku powstała jedna wielka wrzawa. Pulchne łapki Edzia opasały szczupłą sylwetkę Mirka, który zgięty w pół obłapiał nogę swojego przeciwnika, próbując w nią wbić nieco przerzedzone mleczaki. Potem obaj przewróciwszy się, spleceni w wojowniczym uścisku zawyli równocześnie. Walczący wstali. Byli spoceni, pąsowi, potargani, oblepieni piaskiem, źdźbłami trawy. Edzio darł się w niebogłosy rozcierając na udzie dużego siniaka obramowanego śladami ząbków Cerowanego. Ten zaś podskakiwał, unosząc w paluszkach ząbek, krzycząc przez łzy ale z zadowoleniem.

– Hura, nie muszę iść do pana dentysty, nie muszę, nie muszę!

Z zazdrością i współczuciem patrzyliśmy na Mirka.

– Ale jemu się udało – słychać było wątpliwe szepty.

– Przestańcie! – przerwał wrzaski Pawełek Wiśnia. Nie daliście mi powiedzieć, a ja wiem dlaczego moja kurka nie żyje. Ona przestraszyła się i zaplątała tak mocno, że kiedy rozwiązałem sznurek to już nie mogła stanąć na nóżkach. Pobiegłem po mamę do domu. Jak mama ją zobaczyła, to poszła od razu do pani Kuśmidrowej. A dalej wiecie co było.

No cóż, wszyscy mieliśmy swoją wersję wydarzeń i każda była wielce prawdopodobna.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: