Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Poeta i świat - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poeta i świat - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 346 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I DZIE­CI I KWIA­TY

Wi­dzisz tam dzie­ci na łące ubra­nej jak per­ski ko­bie­rzec w róż­no­barw­ne kwiat­ki, któ­re wio­sna, deszcz i zie­mia utka­ły, a słoń­ce po­ma­lo­wa­ło? Tam pod la­sem jest ich tro­je, dwóch chłop­ców i dziew­czyn­ka. – Je­den z chłop­ców je­dzie na kij­ko­wym ko­ni­ku, sza­blę ma drew­nia­ną u boku, sto­so­wa­ny ka­pe­lusz z pa­pie­ru na gło­wie, sło­mia­ne szli­fy i drew­nia­ne ostro­gi.– Dziew­czyn­ka ma lal­kę w ręku, któ­rą ubra­ła w kwiat­ki, w wień­ce, dwa razy więk­sze od niej, jak los, co daje cza­sem lu­dziom więk­sze od nich szczę­ście. – Dru­gi chłop­czyk pa­trzy w nie­bo i kwia­tek trzy­ma w ręku.

– Co ty tam my­ślisz o tym kwia­tecz­ku? – za­wo­ła­ła dziew­czyn­ka – od­daj go le­piej mo­jej Mag­du­si, któ­rej spra­wiam we­se­le.

– O! nie – od­po­wie­dział chłop­czyk wpa­tru­jąc się cią­gle w kie­lich po­lne­go dzwon­ka (Cam­pa­nu­la arven­sis) – nie, szko­da tego kwiat­ka! Wła­śnie my­śla­łem ze­rwaw­szy go, iż on nie na to może rósł i kwit­nął, żeby wiądł w na­szych rę­kach; patrz, moja Ma­ry­niu, jak go Bóg w pięk­ne ustro­ił su­kien­ki! W pięk­ne su­kien­ki sza­fi­ro­we, jak skrzy­dła mo­ty­la. Ta su­kien­ka sza­fi­ro­wa, któ­rą to­bie two­ja mama spra­wi­ła, da­le­ko mniej pięk­na! Słu­chaj! – mnie się zda­je, że kwia­tek musi żyć, musi ko­chać swo­je sio­strzycz­ki i bra­cisz­ki kwiat­ki; a my zry­wa­jąc za­bi­ja­my go.

– Kwiat­ki nie żyją – od­po­wie­dzia­ła dziew­czyn­ka – one są jak moja lal­ka, Gu­sta­wie.

– Prze­pra­szam! – rzekł chło­piec – two­ją lal­kę zro­bi­li lu­dzie, a on sam urósł z zie­mi, roz­kwitł pod słoń­cem, pił rosę, ssał zie­mię i ko­chał bra­cisz­ki kwiat­ki.

Na te sło­wa nad­biegł dru­gi chłop­czyk ma­cha­jąc drew­nia­ną sza­bel­ką i ści­na­jąc po dro­dze gło­wy kwiat­kom, któ­re spo­ty­kał.

– Wstydź się, Fran­ku – rzekł Gu­staw – tyle kwiat­ków za­bi­jać, gdy­byś przy­najm­niej zro­bił z nich wia­nek, jak Ma­ry­nia.

– A na cóż mi na dro­dze ro­sną? – od­po­wie­dział dru­gi chło­piec.

– A któż ci ka­zał tędy bie­gać?

– Kto mi za­bro­ni? – rzekł dum­nie Fra­nek – to moja łąka i moje kwiat­ki.

– Łąka i kwiat­ki Boże, nie two­je!

Chło­piec nie słu­chał tego i po­biegł da­lej.

Gu­staw zo­stał sam je­den z gło­wą schy­lo­ną nad kwiat­kiem.

Zna­cie tę chwi­lę, kie­dy w du­szę dzie­cin­ną zstą­pi z nie­ba myśl pierw­sza i au­re­ola po­ję­cia, bla­da jak pro­mień księ­ży­ca, ob­wi­nie śpią­cą jesz­cze gło­wę? Jest to prze­bu­dze­nie du­szy.

Zda­je się, że się wszyst­ko wy­ja­śnia przed oczy­ma dru­gi­mi, oczy­ma umy­słu – że ja­kiś głos we­wnętrz­ny mówi do du­szy, że dłu­gi czar­ny sen roz­bi­ja się ja­snym ma­rze­niem. – Ta­kie były uczu­cia Gu­sta­wa na wi­dok kwiat­ka, któ­ry mu pierw­szą myśl w du­szy za­szcze­pił. Spoj­rzaw­szy na jego su­kien­kę za­czął jak przez mgły się do­my­ślać, że ktoś ją stwo­rzył i uszyć mu­siał, że ktoś te kwiat­ki po łące roz­sy­pał, ka­zał im ro­snąć, kwit­nąć, więd­nąć, i pod­niósł Gu­staw oczy do nie­ba.

A na nie­bie był za­chód słoń­ca.

Na łożu ró­żo­wym, oto­czo­ne chmu­recz­ka­mi, umie­ra­ło ono po­wo­li, bla­dło, wzrok jego co­raz był mniej ja­sny, krąg co­raz mniej­szy, aż się skry­ło zu­peł­nie. Lecz ostat­nie jego wej­rze­nie po­wie­dzia­ło jesz­cze Gu­sta­wo­wi toż samo co kwia­tek. Wów­czas po­jął Boga i świat o tyle, o ile je po­jąć moż­na w tym wie­ku, a ma­leń­kie jego ser­ce wstrzę­sło się prze­stra­chem i nie­po­ję­tym uczu­ciem roz­ko­szy – uwiel­bie­nia, po­dzi­wu.

– Czy wi­dzisz ty słoń­ce, Fra­niu? – za­py­tał Gu­staw.

– Wi­dzę, za­cho­dzi! – od­po­wie­dział chło­piec musz­tru­jąc sio­strę.

– Czy ono ci nic nie mówi?

– Ono? al­boż słoń­ce gada? chy­ba w baj­ce.

– Czy nic nie my­ślisz, kie­dy pa­trzysz na ten za­chód?

– My­ślę, że pręd­ko da­dzą ko­la­cję, a po­tem spać pój­dzie­my.

– A ten kwia­tek?

– Wszak wiesz, że kwia­ty tyl­ko w baj­kach ga­da­ją.

– Ale my­śla­łeś co, Fra­nu­siu, spoj­rzaw­szy nań: ktoś go mu­siał stwo­rzyć i ka­zać kwit­nąć jemu i słoń­cu. Ty nie my­śla­łeś tego?

– Nie! – od­po­wie­dział Fra­nuś – bo ja o Panu Bogu my­ślę tyl­ko w ka­pli­cy, je­śli nie zim­no, i przy pa­cie­rzu, je­śli mi się spać nie chce.

– Ale on jest wszę­dzie – rzekł Gu­staw – w kwiat­ku, w słoń­cu, wko­ło. Fra­niu, po­mó­dl­my się do nie­go, ty za papę i mamę, ja za swo­ich, cho­ciaż już po­umie­ra­li.

– Ja się będę mo­dlił wie­czo­rem! Wio, hop, wio, hop! – I po­biegł na ko­niu, a za nim Ma­ry­nia z lal­ką, na któ­rej wa­hał się wie­niec, gu­biąc po dro­dze skła­da­ją­ce go kwiat­ki, jak czło­wiek gubi po dro­dze ży­cia swo­je złu­dze­nia i na­dzie­je.

Nie zro­zu­mia­ny od swo­ich ró­wie­śni­ków, Gu­staw są­dził chwi­lę, że wszyst­kie jego my­śli były tyl­ko dzi­wacz­nym ma­rze­niem. Po­trze­bo­wał się prze­ko­nać, że miał słusz­ność, bo ser­ce jego mu to mó­wi­ło, po­trze­bo­wał wy­lać się ko­muś ta­kie­mu, któ­ry by go zro­zu­miał, po­biegł więc do ciot­ki.

– Pro­szę cio­ci – rzekł Gu­staw wcho­dząc do po­ko­ju – wszak to Bóg tak pięk­nie po­ubie­rał kwiat­ki.

– Tak, moje dzie­cię.

– A wszak na to są kwiat­ki – prze­rwał mu Fra­nuś – żeby je dzie­ci zry­wa­ły?

– Wszak praw­da, że nie? – za­wo­łał Gu­staw – wszak kwia­tek żyje, cio­ciu, wszak kwia­tek ko­cha kwiat­ki, jak czło­wiek czło­wie­ka.

– Kwia­tek, moje dzie­cię – od­po­wie­dzia­ła pani Wer­ner – nie ko­cha, dla­te­go że nie ma ani du­szy, ani my­śli, kwia­tek jest dla czło­wie­ka po­kar­mem, ozdo­bą, le­kar­stwem.

– Ach! moja cio­ciu – za­wo­łał Gu­staw – czyż Bóg to wszyst­ko dla czło­wie­ka stwo­rzył? a cóż czło­wiek za to Panu Bogu robi?

– Po­wi­nien być za to na­boż­ny, po­słusz­ny, do­bry, wszyst­kich ko­chać i na ni­ko­go się nie gnie­wać, a Pana Boga ko­chać bar­dziej niż wszyst­ko.

– Ale, moja cio­ciu – prze­rwał Gu­staw – czyż to być może, aby kwia­tek za­sie­wał się, wscho­dził, żył, ssał zie­mię, pił rosę i otwie­rał się do słoń­ca dla jed­ne­go czło­wie­ka? – A w pu­sty­niach, gdzie nie ma lu­dzi, wszak są kwiat­ki?

Pani Wer­ner, tro­chę za­am­ba­ra­so­wa­na tym py­ta­niem, od­po­wie­dzia­ła chcąc się zbyć dziec­ka:

– Nie ma, moje dzie­cię. Gu­staw się za­my­ślił.

– A jak­że o tym wie­dzą lu­dzie, kie­dy tam lu­dzi nie ma? – za­py­tał.

– Cza­sem przy­cho­dzą tam – od­po­wie­dzia­ła ciot­ka.

– A kwiat­ki – czy tam za­raz wy­ro­sną, gdzie lu­dzie przyj­dą?

– Za­pew­ne, je­śli będą po­sia­ne.

– Ale same się nie znaj­dą?

– Nie.

– To mnie się zda­je, cio­ciu, że Pan Bóg mu­siał stwo­rzyć kwiat­ki dla nich, a lu­dzie tyl­ko tak so­bie po­wie­dzie­li, bo im nikt zry­wać nie bro­ni.

– Co ty ple­ciesz, Gu­sta­wie? – za­wo­łał sam pan Wer­ner gru­bym gło­sem, wsta­jąc z ka­na­py, na któ­rej spo­koj­nie faj­kę pa­lił. – Ciot­ka wie o tym le­piej od cie­bie.

Gu­staw za­milkł, bo się bar­dzo wuja lę­kał, za­milkł i spoj­rzaw­szy na róże, kwit­ną­ce na oknie w wa­zo­nie, po­my­ślał so­bie:

„One tu same nie przy­szły, bied­ne nie­wol­ni­ce; jak ich kwiat­ki po­zwra­ca­ły się do okna, jak wy­glą­da­ją na po­dwó­rze, jak im tu ciem­no być musi! Ja­kie bla­de! Tam­te róże, co ro­sną pod oknem na świe­żym po­wie­trzu, da­le­ko są pięk­niej­sze”.

– Cio­ciu – za­wo­łał zno­wu, po­cią­ga­jąc ją z lek­ka za suk­nię i lę­kli­wie na wuja spo­glą­da­jąc – wszak te róże są z ogro­du?

– Z ogro­du!

– Te same?

– Te same. – Po­tem umilkł i za­my­ślił się.

A Fra­nuś bu­do­wał pa­łac z kart na sto­li­ku i dmu­cha­niem go wa­lił. Ma­ry­nia pro­wa­dzi­ła żywą mowę ze swo­ją lal­ką. Gu­staw pa­trzył i my­ślał.

– Cio­ciu – rzekł po ci­chu, wi­dząc pa­łac Fran­cisz­ka wa­lą­cy się – czy tak i na­sze domy po­pa­da­ją, kie­dy moc­ny wiatr za­wie­je?

– Cza­sem, kie­dy są źle zbu­do­wa­ne, to się zda­rza.

– A kie­dy są do­brze zbu­do­wa­ne, to sto­ją za­wsze?

– Nie – tyl­ko dłu­go.

– Jak dłu­go?

– Roz­ma­icie, cza­sem bar­dzo wie­le lat. Da­le­ko stąd, w naj­go­ręt­szej czę­ści świa­ta, któ­ra się na­zy­wa Afry­ka, jest kraj Egipt, tam sto­ją bu­dyn­ki wiel­kie, po­dob­ne for­mą do tego pa­ła­cu, któ­ry sta­wia Fra­nuś, a że są ogrom­ne i z ka­mie­nia, prze­ży­ły już bar­dzo wie­le ty­się­cy lu­dzi.

– Jak się na­zy­wa­ją te bu­dyn­ki?

– Pi­ra­mi­dy.

– Czy to są ko­ścio­ły, czy domy?

– Gro­by.

– I gro­by prze­ży­ły lu­dzi? – za­py­tał Gu­staw. – A te domy, cio­ciu, w któ­rych my miesz­ka­my, czy pręd­ko upad­ną?

– Za sto lat pew­no ich nie bę­dzie.

– A po­tem co?

– Albo kto je od­bu­du­je, albo nie.

– To cóż bę­dzie na tym miej­scu?

– Wszyst­ko być może lub nic – pole, ko­ściół, smę­tarz, staj­nia.

Gu­staw zno­wu się za­my­ślił.

– I nikt nie bę­dzie wie­dział, że­śmy tu miesz­ka­li?

– Za­pew­ne!

– To smut­no! – rzekł Gu­staw. – I w tym miej­scu, gdzie my po­mrze­my, mogą się ba­wić? – za­py­tał zno­wu.

– Cze­mu nie!

– Gu­sta­wie, ple­ciesz bez sen­su i nu­dzisz ciot­kę – ode­zwał się pan Wer­ner – na co się zda­ły ta­kie py­ta­nia? Je­że­li chcesz py­tać, py­taj o co ro­zum­niej­sze­go. Co to­bie do tego, co jest, co bę­dzie; ucz się, to wszyst­ko zro­zu­miesz po­wo­li. Cze­mu się le­piej nie py­tasz: jak się żyto sie­je, jak się pole orze, jak się woły kar­mią, jak się ku­pu­je, przeda­je?

– A toż, wu­jasz­ku, na co się zda­ło? – za­wo­łał Gu­staw.

– Kie­dyś za­pew­ne bę­dziesz go­spo­da­rzem.

– Nie!

– Jak to nie? a cóż my­ślisz ro­bić?

– Nie wiem. Będę my­ślał o Panu Bogu i o kwiat­kach. Pań­stwo Wer­ner spoj­rze­li po so­bie, da­jąc so­bie obo­je do zro­zu­mie­nia to, cze­go nie zro­zu­mie­li, a Fra­nuś za­wo­łał:

– A ja, mamo, będę żoł­nie­rzem, będę miał szli­fy świe­cą­ce jak u pana Adol­fa i pió­ra na gło­wie, i buty z pod­ków­ka­mi, i wiel­kie bia­łe ostro­gi. Po­ja­dę na woj­nę I będę bił – po­bi­ję wszyst­kich i zo­sta­nę ge­ne­ra­łem, a po­tem kró­lem. I oże­nię się z kró­lew­ną bar­dzo pięk­ną, któ­ra bę­dzie mia­ła, jak w baj­ce Mag­du­si, księ­życ na czo­le, a suk­nię w gwiaz­dy, i per­ła­mi bę­dzie pła­kać. – Nie, nie bę­dzie pła­kać: na co pła­kać? – My bę­dziem bar­dzo szczę­śli­wi, bę­dziem mie­li wiel­ki pa­łac zło­ty, a okna w nim będą bry­lan­to­we.

– I cóż bę­dzie­cie ro­bić? – za­py­ta­ła mat­ka głasz­cząc syna pod bro­dę.

– Co? bę­dziem się pięk­nie ubie­rać i, tak jak papa z mamą, bę­dziem sie­dzie­li i bę­dziem się nu­dzić!

Ro­dzi­ce się roz­śmie­li.

– Dla­cze­go nu­dzić się? – kie­dy my się nie nu­dzim!

– Al­boż to moż­na nie nu­dzić się, sie­dząc tak cią­gle na jed­nej ka­na­pie?

– Jest ro­bo­ta.

– A kie­dy mama robi tyl­ko poń­czo­chę, a papa nogą kiwa.

– Papa czę­sto pi­sze i my­śli za­wsze, ja, kie­dy nic nie ro­bię, to my­ślę tak­że.

– A, co tam te my­śli! – od­po­wie­dział Fra­nuś; – ja nig­dy my­śleć nie będę! na co mnie się to zda­ło! To strasz­nie nud­no! Będę so­bie bie­gał! Ej! jak będę kró­lem, Ma­ry­niu, zo­ba­czysz, ja­kie two­jej lal­ce spra­wię su­kien­ki, a pa­pie i ma­mie dam dużo, dużo, cały wo­rek pie­nię­dzy, bo mama i papa bar­dzo pie­nią­dze lu­bią.

– Ma­ry­niu! a ty co bę­dziesz ro­bić? – za­py­tał oj­ciec, któ­re­go to ba­wi­ło.

– Ja nie wiem, papo, jak to bę­dzie. Ale jak mi się zda­je, że jak wy­ro­snę, to będę słusz­na pan­na; wów­czas będę sie­dzieć na ka­na­pie, a wszy­scy mi się będą kła­niać i w ręce ca­ło­wać. I nie będę mia­ła niań­ki ani lal­ki, będę ga­dać dużo i śmiać się przy go­ściach, wol­no mi się bę­dzie na­pie­rać do śnia­da­nia – bo będę bar­dzo ład­na. – Otóż je­den pan bo­ga­ty zo­ba­czy mnie i oże­ni się, wów­czas ku­pim so­bie dwo­je dzie­ci i bę­dziem cho­wać i ko­chać, tak jak papa z mamą nas. A po­tem, jak się ze­sta­rze­ję, to będę tak jak pani kasz­te­la­no­wa: za­miast lal­ki, będę mia­ła szpi­ca, będę no­sić oku­la­ry, co dzień cho­dzić na mszą, ła­jać wszyst­kich, ro­bić poń­czo­chę i zie­wać.

– A ty, Gu­sta­wie, ja­kie­go chcesz ży­cia? jak­by ci naj­le­piej, było?

Dzie­cię się za­ru­mie­ni­ło, spoj­rza­ło wko­ło i od­po­wie­dzia­ło ze łza­mi:

– Ja będę my­ślał o Bogu i o kwiat­kach.

– Czyż bę­dziesz tak szczę­śli­wy?

– O nie! – od­po­wie­dział sie­ro­ta łzy ocie­ra­jąc. – Nie będę szczę­śli­wy, aż zo­ba­czę papę i mamę.

Ciot­ka spoj­rza­ła na nie­go i z wzru­sze­niem przy­ci­snę­ła go do sie­bie, ca­łu­jąc w czo­ło, ale sło­wa nie od­po­wie­dzia­ła.

– Wszak oni kie­dyś wyj­dą z tego smę­ta­rza, spod tej tra­wy, co na nich ro­śnie, i ka­mie­ni, co ich gnio­tą? – za­py­tał ci­cho.– Wszak ja ich zo­ba­czę, cio­ciu? wszak oni mnie będą tak ko­chać, jak cio­cia Ma­ry­się i Fra­nia?

– Będą, moje ser­ce, ale nie płacz. Idź się ba­wić, graj­cie w ciu­ciu­bab­kę.

– W ciu­ciu­bab­kę!! – po­wtó­rzy­ły dzie­ci cią­gnąc za sobą Gu­sta­wa, któ­ry łzy ocie­rał jesz­cze i mó­wił po ci­chu:

– Ja bym wo­lał my­śleć o Bogu, o pa­pie, o ma­mie i o kwiat­kach.

– Oso­bli­we dziec­ko! – ode­zwał się pan Wer­ner rzu­ca­jąc faj­kę – nie­praw­daż, Zo­fio? Ja są­dzę, że on pew­nie osza­le­je, bo tak mu się coś bez sen­su krę­ci po mó­zgu i raz wraz ojca i mat­kę wspo­mi­na.”

– Bied­na sie­ro­ta! – od­po­wie­dzia­ła pani Wer­ner – bo­daj­by jej dzie­cię szczę­śliw­sze było niż ona! – A w du­chu po­my­śla­ła bied­na ko­bie­ta: „Bo­daj­by było szczę­śliw­sze niż my wszyst­kie!”

Pan Wer­ner spoj­rzał tyl­ko na żonę i śpie­wa­jąc coś po­szedł nową faj­kę na­ło­żyć.II PO­CA­ŁU­NEK

Wi­dzia­łeś kie­dy na wsi spo­koj­ny wie­czór? Nie ze wzgó­rza, z któ­re­go lasy, do­li­ny i góry u stóp się roz­wi­ja­ją, nie w pu­stym polu, nad któ­rym tyl­ko pła­czą ga­łę­zie brzóz bia­łych; ale wśród ogro­du two­je­go do­mo­we­go, zza li­po­we­go szpa­le­ru, słu­cha­jąc szcze­ka­nia two­ich psów, któ­re umiesz ro­ze­znać po gło­sie, be­cze­nia ba­ra­nów, rże­nia koni, ryku wo­łów, we­so­łych śmie­chów cze­la­dzi, przy śpie­wie sło­wi­ka w bzach roz­kwi­tłych, przy pie­śni me­lan­cho­lij­nej two­jej żony, sio­stry, cór­ki? pie­śni, któ­ra że­gna za­cho­dzą­ce słoń­ce prze­sią­kła wie­czor­nym du­ma­niem, pły­nie po spa­da­ją­cej ro­sie, mie­sza się z dy­mem two­jej pro­za­icz­nej faj­ki i gru­bym prze­kleń­stwem eko­no­ma, jak śpie­wy anio­łów z ję­ka­mi sza­ta­na.

Ta­kie­go to wie­czo­ra sie­dział Gu­staw, sie­dem­na­sto­let­ni już chło­piec, na ław­ce w ogro­dzie, pod wiel­kim kasz­ta­nem, sie­dział, pa­trzał na ru­bi­no­wy za­chód prze­glą­da­ją­cy przez drze­wa i du­mał.

Mło­da gło­wa jego już się pa­li­ła po­trój­nym ogniem: mło­do­ści, mi­ło­ści i po­ezji; ser­ce biło w pier­siach wzdę­tych, któ­re na­ci­ska­ły ty­sią­cz­ne nie­wy­raź­ne żą­dze – oczy wil­got­ne rzu­ca­ły się po wszyst­kich stro­nach, ręce drża­ły za­ła­ma­ne i czuł po­trze­bę pła­czu, choć nie wi­dział po­wo­du. Bied­ny po­eta!

Wtem koło bzo­wych krza­ków za­świe­ci­ła su­kien­ka i za­dźwię­czy­ła piosn­ka:

O, mój anie­le, pój­dziem po­łą­cze­ni

Przez świat i ży­cie, roz­kosz i bo­le­ści, Jak po­wój, co się na dę­bie zie­le­ni,

I mięk­kim list­kiem korę jego pie­ści! Jak dwie łzy oczu, dwa pier­si wes­tchnie­nia

Ra­zem – do ży­cia i świa­ta skoń­cze­nia. Ty ze mną za­wsze, ja za­wsze przy to­bie,

Na świe­cie, w nie­bie i w gro­bie!!

– Ach! i ty tu, Gu­ciu! – prze­rwa­ła Ma­ry­nia pło­nąc tro­chę i otrzą­sa­jąc z rosy bu­kiet, któ­ry skła­da­ła.

– Tak, to ja! – od­po­wie­dział Gu­staw smut­nie.

– Có­żeś tu ro­bił?

– Nic, my­śla­łem.

– My­śla­łeś? I dla­te­go je­steś smut­ny, że my­ślisz za­wsze. Po­wiedz mi, czy myśl two­ja wła­da przy­szło­ścią, czy od­mie­ni ży­cie i losy? Wszak nie? – wszak ci tyl­ko smut­ki i prze­czu­cia przy­no­si; na cóż my­śleć? A, ja nig­dy nie my­ślę!

– Ja więc mu­szę – za nas dwo­je.

– Bar­dzo dzię­ku­ję! le­piej daj temu po­kój. Czy my­ślisz, że to dla mnie we­so­ło, gdzie cię spo­ty­kam, za­wsze chmur­ne wi­dzieć czo­ło, za­wsze bo­le­ści? I cze­go? po­wiedz, pro­szę cię, bar­dzo pro­szę, cze­go ty się smu­cisz?

I zbli­ży­ła się do nie­go, pod­ska­ku­jąc z bu­kie­tem.

– Po­wiedz mi? W tym masz coś ta­jem­ne­go, a mię­dzy nami żad­nych ta­jem­nic być nie po­win­no, wszak praw­da?

– Po­wie­dzieć ci tego nie mogę – bo nie wiem.

– Żar­tu­jesz so­bie ze mnie? to nie­ład­nie, pa­nie Gu­sta­wie, to wca­le nie­ład­nie! Ja się będę gnie­wać. Ja każę.

A po­tem do­da­ła jesz­cze, pa­trząc na bu­kiet:

– Ja pro­szę, pięk­nie pro­szę, bar­dzo pro­szę! Bo przy­znam ci się, że tego zu­peł­nie nie ro­zu­miem, dla mnie to tak wszyst­ko we­so­ło. Słoń­ce świe­ci, kwiat­ki kwit­ną i pach­ną, la­ta­ją mo­ty­le, sło­wik śpie­wa, świat taki ślicz­ny, taki za­baw­ny, taki do­bry, tyle szczę­ścia przede mną. A ty – po­wiedz­że, cze­go się smu­cisz?

– Bo ko­cham cie­bie!

– A! to ślicz­na przy­czy­na, praw­dzi­wie war­ta gnie­wu; kie­dy ja ci mó­wię, że cię ko­cham, kie­dy so­bie roję przy­szłość we­so­łą, to ty za­pew­ne wi­dzisz w mo­jej mi­ło­ści same smut­ki – więc bądź zdrów!

I, niby roz­gnie­wa­na, chcia­ła od­cho­dzić. Gu­staw ją za rękę za­trzy­mał i z pa­ła­ją­cą twa­rzą, bi­ją­cym ser­cem, po­cią­gnął ku so­bie.

– Ma­ry­niu moja! anie­le dro­gi! gdy­by też nie ty, zda­je mi się, że moje ży­cie by­ło­by tak smut­ne, ach, tak smut­ne! że od nie­go ser­ce by pęk­nąć mu­sia­ło.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: