Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Poezyje - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poezyje - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 249 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DOLA GRAJ­KA

Zna­łam ja łąkę, cud­nie utka­ną

Z szma­rag­dów tra­wy i pe­reł rosy;

Zna­łam ja dziew­cze z bu­zią ru­mia­ną,

Ogni­stem okiem, dłu­gi­mi wło­sy,

I zna­łam chłop­ca, któ­ry co­ra­no

Na ową lakę przy­cho­dził bosy,

W li­chej suk­man­ce, bla­dy, ze skrzyp­ką,

I pod wierz­bi­ną sia­dy­wał gib­ką.

Tam du­mał, wsparł­szy na ręku skro­nie,

A wzro­kiem go­nił chmur­ki po nie­bie,

A pier­sią chwy­tał kwia­to­we wo­nie,

Uchem szum kło­sów, drżą­cych na gle­bie;

A po­tem, skrzyp­ce po­ry­wał w dło­nie,

Na­mięt­nym ru­chem tu­lił do sie­bie

I wle­wał w rzew­ne, uro­cze nuty

Cały świat ma­rzeń, z du­szy wy­snu­ty.

Jak­by w nim nowe ży­cie za­wrza­ło.

Mie­nił się wte­dy mój chło­piec bla­dy:

Schy­lo­ne czo­ło pod­no­sił śmia­ło,

Z ob­li­cza nę­dzy zni­ka­ły śla­dy,

Spoj­rze­nie dziw­nym bla­skiem ja­śnia­ło,

A co­raz no­wych to­nów ka­ska­dy

Pły­nę­ły, jak by hołd uro­czy­sty

Bogu, co Je­den słu­chał ar­ty­sty.

Tak było co­dzień. Co­dzień też dro­gą

Od wsi szło dziew­czę, pę­dząc dwie kro­wy.

I mia­ło tak­że odzież ubo­gą,

Na gło­wie skrom­ny wie­niec ha­bro­wy

I bose nóż­ki; ale nie mogą

Być pięk­niej­sze­mi te, co zbyt­ko­wy

Strój przy­ozda­bia; – każ­da­by zga­sła

Przy tej dziew­czy­nie, co by­dło pa­sła.

Sko­ro ją doj­rzał chło­piec, wnet skrzyp­ki

Rzu­cał, z po­śpie­chem zry­wał się z zie­mi,

Biegł, a ob­jąw­szy dzie­wy stan gib­ki,

Ust jej do­ty­kał usty drżą­ce­mi.

Lecz się nie gorsz­cie, bo od ko­leb­ki

Była już mi­łość po­mię­dzy nie­mi,

Gdy się ba­wi­li zie­mią zwil­żo­ną,

Le­piąc z niej bab­ki. On ją zwał żoną,

Ona go mę­żem. A gdy już z dzie­ci

Ma­ryś w dzie­wi­cę, Stach wzrósł w mło­dzia­na,

Po­zna­li wte­dy, jaka im świe­ci

Cu­dow­na gwiaz­da, jak ich ró­ża­na

Koka mi­ło­ści wię­zi w swej sie­ci….

I na tej łące, pew­ne­go rana,

Przy­się­gli so­bie wza­jem, że sko­ro

Stach się wspo­mo­że, to się po­bio­rą.

Ach! bo był bied­nym Sta­cho sie­ro­ta!

Ma­ry­si, cór­ki ubo­giej wdo­wy,

Nie psu­ła tak­że losu szczo­dro­ta.

Ca­łem jej mie­niem były dwie kro­wy.

Jego: gra­ją­ca owa li­cho­ta –

Tak skrzyp­ce Sta­cha zwal lud wio­sko­wy –

Jak­że więc moż­na przy ta­kiej bie­dzie

Było dać księ­dzu na za­po­wie­dzie?

I tak mi­ja­ły dnie i mie­sią­ce.

Sta­cho wciąż ko­chał i gry­wał ład­nie,

Ma­ryś wciąż kro­wy pa­sła na łące,

A jak przy­rze­kła, że nie owład­nie

Nikt jej ser­dusz­kiem, tak je go­rą­ce

Mia­ła dlań za­wsze; lecz któż od­gad­nie,

Czy to przez sta­łość, czy też że swa­ty

Do­tych­czas do jej nie przy­szły cha­ty?

Bo cho­ciaż ser­ca i wzrok mło­dzie­ży

Rwa­ły się ku niej, kra­są olśnio­ne,

Lecz gdy, by­wa­ło, któ­ry za­mie­rzy,

Cud­ną dziew­czy­nę po­jąć za żonę,

Wnet przy­ja­cie­le od­ra­dzą szcze­rzy:

Co po uro­dzie? głup­stwo sza­lo­ne!

I tak każ­de­go z nich prze­ko­na­no,

Że słał tam swa­ty, gdzie było wia­no.

Aż raz na wio­snę, zda się że w maju,

Za­chód był przy­wdział pas swój ró­żo­wy,

A Stach z ko­chan­ką, we­dług zwy­cza­ju,

Sie­dli pod wierz­bą. Ma­ry­si kro­wy

Le­ża­ły obok, na łąki skra­ju,

Ku won­nej tra­wie spu­ściw­szy gło­wy.

A ko­chan­ko­wie, choć byli sami,

Nic nie mó­wi­li… na­wet ocza­mi.

Ma­ry­sia, stroj­na w fi­joł­ków wia­nek,

Wzrok swój utkwi­ła w za­chod­niej lu­nie

I nie zwa­ża­ła, że jej ko­cha­nek

Mil­czy po­sęp­nie, raz wraz brwi zsu­nie,

Dep­ce ro­sną­cy u stóp ru­mia­nek,

Smycz­kiem bez­wied­nie trą­ca po stru­nie,

Pa­trzy przed sie­bie na łan zie­lo­ny

I zda się gniew­ny, czy też stra­pio­ny.

Aż się ode­zwał: "Ej! Ma­ryś miła!

Dłu­goż to jesz­cze tego cze­ka­nia?

Toć i tak cza­su mi­nę­ła siła;

Na co nam zwle­kać? Ma­tuś nie wzbra­nia.

A gdy­byś prze­cie moją raz była,

Rzu­cił­bym skrzyp­ki i od świ­ta­nia

Wciąż­bym pra­co­wał, aż do za­cho­du,

Byś tyl­ko ze mną nie zna­ła gło­du".

Ona mu, sku­biąc w pa­lusz­kach kwia­tek,

Rze­kła z uśmie­chem: "Na co się spie­szyć?

Toż dzie­więt­na­ście le­d­wo mi la­tek,

To­bie dwa­dzie­ścia. Sobą się cie­szyć

Bę­dzie­my mie­li cza­su do­sta­tek.

Ot, Sta­chu, prze­stań ty le­piej grze­szyć

Tem na­rze­ka­niem, bo po za­męź­ciu

Już nam nie my­śleć o ta­kiem szczę­ściu,

"Jak oto te­raz, gdy w let­nie ran­ki

Pod tą wierz­bi­ną sie­dzim na tra­wie;

Ty grasz na skrzyp­kach, ja plo­tę wian­ki,

Lub opo­wiast­kę jaką ci pra­wię.

Cze­góż chcieć wię­cej?" Stach w twarz ko­chan­ki

Pa­trząc, uśmiech­nął się ja­koś łza­wie,

I chciał coś mó­wić. Lecz mu ta pu­sta

Po­ca­ło­wa­niem za­mknę­ła usta.

Po­tem, po­wstaw­szy, rze­kła: "Już idę;

Ma­tuś mi wcze­śniej wra­cać ka­za­li,

Mają dziś z pra­niem chust wiel­ką bie­dę,

Sa­mi­by so­bie rady nie dali."

Stach, mil­cząc, pa­trzył na tę syl­fi­dę,

Jak za krów­ka­mi ni­kła w od­da­li,

Lecz z nią nie po­szedł; choć jej ró­ża­ne

Usta wo­ła­ły: "Pójdź" – rzekł: "Zo­sta­nę."

Bo chciał być sa­mym Sta­cho znę­ka­ny,

Mo­dli­twą, pie­śnią ukrze­pić du­cha.

I stłu­mić głos ten, do­tąd nie­zna­ny,

Co mu zło­wro­go szep­tał do ucha:

"Ko­chasz, lecz czyś jest rów­nie ko­cha­ny?"

A pe­wien, że go Bóg tyl­ko słu­cha,

Po­chwy­cił skrzyp­ce i drżą­cą ręką

Grał, wtó­rząc so­bie taką pio­sen­ką:

ŚPIEW STA­CHA .

Po­wiedz ty mi, oj wierz­bi­no!

Z czem ja więk­sze szczę­ście mam?

Czy ze skrzyp­ką, czy z dziew­czy­ną?

Bo ja tego nic wiem sam.

Co mil­sze – śpiew?

Czy czar­na brew?

Czy stru­ny glos?

Czy zło­ty włos?

Ja nie wiem sam;

Ko­cham i gram.

Chy­ba rów­nie dro­gie obie;

Ser­ce, oczy, myśl i słuch

Po po­ło­wie wzię­ły so­bie.

Mnie żyć tyl­ko dla nich dwóch.

Dla dzie­wy niech

Bę­dzie mój śmiech.

Dla skrzyp­ki łzy

I tę­sk­ne sny.

Obu im dam

Wszyst­ko co mam.

Po­wiedz, wierz­bo, oj je­dy­na!

Co wier­niej­sze? może wiesz,

Czy­li skrzyp­ka, czy dziew­czy­na,

Bo ja tego nie wiem też.

Co sil­niej drga,

Stru­na czy krew?

Co dłu­żej trwa,

Mi­łość czy śpiew?

Ja nie wiem sam,

Ko­cham i gram.

Śpiew umilkł, ale smy­czek Sta­cho­wy

Wciąż ze strun nowe do­by­wał tony,

Smut­ne – jak gdy­by dzwon po­grze­bo­wy,

Tę­sk­ne – jak szczę­ścia sen już prze­śnio­ny.

Snadź cze­go nie mógł wy­śpie­wać sło­wy,

To prze­lał w dźwię­ki gra­jek na­tchnio­ny.

A unie­sie­niu pu­ściw­szy wo­dze,

Nie zwa­żał, co się dzia­ło na dro­dze.

Dro­ga ta wiła się tuż przy łące,

Wio­dąc do mia­sta; na niej już chwi­lę

Stał czte­ro­kon­ny kocz: szo­ry lśnią­ce

Błysz­cza­ły na­wet w po­dróż­nym pyle;

Kare ru­ma­ki, na­przód się rwą­ce,

Le­d­wo mógł wstrzy­mać stan­gret, a w tyle,

Na je­dwa­bi­stem ko­cza wy­sła­niu,

Sie­dział pan ja­kiś w czar­nem ubra­niu.

Pan­to być mu­siał wie­kiem sę­dzi­wy,

Bo włos miał bia­ły; ale w po­sta­wie

Za­cho­wał tyle siły, tak żywy

Blask w oczach, że się mło­dym zdał pra­wie.

Wspar­ty na dło­ni, wzrok do­bro­tli­wy

Utkwiw­szy w Sta­chu, słu­chał cie­ka­wie,

A gdy prze­brzmia­ły ostat­nie dźwię­ki,

Dał mu znak gło­sem i ru­chem ręki

By się przy­bli­żył. Na to wo­ła­nie

Stach, jak zbu­dzo­ny, wstrzą­snął się cały.

Prze­lę­kłym wzro­kiem po­wiódł po ła­nie,

A gdy zo­ba­czył kocz ten wspa­nia­ły

I tego pana, co jego gra­nie

Sły­szał za­pew­nie, po­wstał nie­śmia­ły,

Z ru­mień­cem, oczy spu­ściw­szy skrom­nie,

A pan po­wtó­rzył: "Chłop­cze, pójdź do mnie."

Po­tem jął py­tać o wiek, na­zwi­sko,

A tak ła­god­nie, że mój lę­kli­wy

Gra­jek, choć nig­dy jesz­cze tak bli­sko

Przy wiel­kim panu nie stał jak żywy,

Wnet się ośmie­lił i skło­nił ni­sko.

"A kto cię uczył – rzekł znów pan siwy –

Tego co gra­łeś?" – "Nikt, ja­sny pa­nie,

Mnie samo z sie­bie przy­cho­dzi gra­nie."

Pan aż się po­rwał i rzekł: "Wi­sto­cie,

Chłop­cze, masz gie­ni­jusz! Ale ty prze­cie

Wy­ra­zu tego w swo­jej pro­sto­cie

Nie znasz, więc słu­chaj. Nie­ma na świe­cie

Więk­sze­go na­deń skar­bu, prócz w cno­cie.

Ty go po­sia­dasz, ty, wiej­skie dzie­cię,

I mo­żesz w górę zajść jak do nie­ba,

Tyl­ko dra­bin­kę dać ci po­trze­ba.

Ja ją przy­sta­wię. Je­stem bo­ga­ty,

Nie mam ro­dzi­ny, we­zmę cię so­bie.

Nowe przed tobą otwo­rzę świa­ty,

Dam ci na­ukę, wiel­kim cię zro­bię;

Lu­dzie ci da­dzą okla­ski, kwia­ty,

Zło­to, a póź­niej po­mnik na gro­bie.

Przy­szłość twa ja­sną, o ile ciem­ną

Prze­szłość. No, wsia­daj! po­je­dziesz ze mną."

Stach aż za­mę­tu do­sta­wał w gło­wie,

Sły­sząc to wszyst­ko. Czy­li to drwi­ny,

Czy szcze­ra praw­da w tej pana mo­wie?

Onby miał obce po­znać kra­iny

I sły­szeć, jak tam inni graj­ko­wie

Ucze­nie gra­ją? Jezu je­dy­ny!

I onby może gry­wał tak kie­dy,

Nie zna­jąc żad­nej tro­ski, ni bie­dy?

Już chciał przed pa­nem paść na ko­la­na,

By mu dzię­ko­wać i wsiąść… aż oto

Przy­szła mu na myśl Ma­ryś ko­cha­na!

Cóż­by się sta­ło z bied­ną sie­ro­tą?

Zmar­ła­by może tak za­po­mnia­na!

A jemu na co szczę­ście i zło­to,

Je­śli ma dla nich rzu­cać nie­bo­gę?

Więc ci­chym gło­sem szep­nął "Nie mogę."

Pan, nie prze­sta­jąc na tej re­pli­ce,

Choć go zdzi­wi­ła, co­raz-to nowe,

Pięk­niej­sze czy­nił mu obiet­ni­ce.

Stach się za­wa­hał, spu­ściw­szy gło­wę…

We­wnętrz­ną wal­ką zbla­dło mu lice.

Wresz­cie… prze­nio­sło ser­ce Sta­cho­we

Dzie­wę nad skrzyp­kę, nę­dzę nad zdra­dę,

Od­rzekł sta­now­czo "Nie, nie po­ja­dę. "

1 pan od­je­chał, gniew­ny nań pra­wie;

Ko­nie, znu­dzo­ne dłu­giem cze­ka­niem,

Jak bły­ska­wi­ca po­mkły w ku­rza­wie.

Zja­wi­sko zni­kło… Stach dłu­go za niem

Po­glą­dał, po­czem siadł­szy na tra­wie,

Gło­śnem, ser­decz­nem wy­buch­nął łka­niem.

I od­tąd wię­cej nie py­tał drze­wa:

Co mu jest mil­sze, skrzyp­ka, czy dzie­wa?

…………………………..

Tym­cza­sem, pięk­na krów pa­ste­recz­ka

Wra­ca­ła bocz­ną dróż­ką do cha­ty.

A los tak zda­rzył, że owa stecz­ka

Była taż sama, któ­rą bo­ga­ty

Kmieć z wsi są­sied­niej wra­cał z mia­stecz­ka;

Ten, wi­dząc dzie­wę, jak stroj­na w kwia­ty,

Wślad za krów­ka­mi bie­gła przez bło­nia,

Zdu­mio­ny kra­są jej, wstrzy­mał ko­nia.

"Bóg z tobą, ślicz­ne dziew­cze" – za­gad­nie;

"I z wami" – Ma­ryś pło­nąc od­po­wie.

A tak z ru­mień­cem było jej ład­nie

Że się kmie­cio­wi za­ćmi­ło w gło­wie.

Więc snadź w oba­wie, że z ko­nia spad­nie,

Zsiadł, i py­ta­jąc jako się zo­wie,

Ile ma la­tek i do­kąd śpie­szy,

Wciąż się przy­su­wa. Ma­ryś się cie­szy,

Bo wnet z by­stro­ścią zga­dła ko­bie­cą,

Że go pod­bi­ła swo­im uro­kiem.

Więc mówi wdzięcz­nie, oczki jej świe­cą…

Kmieć słu­cha… pa­trzy… i wol­nym kro­kiem

Idzie… aż sta­nął… po­du­mał nie­co,

Ujął jej rękę i rzekł: "Przed ro­kiem

Zmar­ła mi żona, nie daw­szy dzia­tek.

Grun­tu mam ka­wał, by­dła do­sta­tek,

A po nie­bosz­ce ta­kie ko­ra­le,

Że gdy się nimi szy­ję owi­nie,

To jej po bro­dę nie wi­dać wca­le.

In­nych też stro­jów mam peł­ne skrzy­nie.

A byś wie­dzia­ła, że się nie chwa­lę,

Obacz to sama. Ale dziew­czy­nie

Wstyd­no do mę­skiej za­glą­dać cha­ty;

Więc ja po cie­bie chcę przy­słać swa­ty.

Przyj­mij je, Ma­ryś, boś mi już luba."

Ona, spu­ściw­szy oczy, mil­cza­ła,

A kmieć do­rzu­cił: "Zwę się Sko­łu­ba."

Jezu! wszak nie­raz o nim sły­sza­ła,

Jak o bo­ga­czu! Toż bę­dzie chlu­ba

Zo­stać mu żoną! Toż jej wieś cała

Za­zdro­ścić bę­dzie! A Stach co po­wie?…

Lecz czyż jej te­raz Sta­cho jest w gło­wie,

Te­raz, gdy taki los jej się śmie­je?

To tyl­ko szko­da, że już nie­mło­dy

Przy­szły mał­żo­nek… tro­chę ły­sie­je.

Lecz jej przy­bę­dzie zato uro­dy,

Kie­dy te ślicz­ne stro­je przy­wdzie­je

O ja­kich mó­wił. Więc na znak zgo­dy

Kiw­nąw­szy głów­ką: "Przy­szlij­cie" – rze­kła,

Chciał ją uści­snąć, ale… ucie­kła.

…………………………

Na­za­jutrz dar­mo Stach u wierz­bi­ny

Cze­kał ko­chan­ki. Ta, któ­rej gwo­li

Zo­stał tak ni­sko, choć na wy­ży­ny

Mógł był roz­wi­nąć lot swój so­ko­li.

Dla któ­rej przy­szłej chwa­ły waw­rzy­ny

Od­rzu­cił, lep­szej wy­rzekł się doli,

Nie przy­szła… Bo i jak­że przyjść mia­ła,

Sko­ro Sko­łu­by swa­tów cze­ka­ła?

…………………………

…………………………

Od tego ran­ka, w trze­cią nie­dzie­lę,

Szła od wsi dro­gą licz­na gro­mad­ka,

Stroj­na i gwar­na, a na jej cze­le

Ma­ryś, prze­ślicz­na, choć nie­co bla­da.

Przy niej Sko­łu­ba. W bli­skim ko­ście­le

Ślub ich miał złą­czyć, po­czem bie­sia­da

Mia­ła być hucz­na. Szczo­dry pan mio­dy

Oby­dwie wio­ski spro­sił na gody.

Wła­śnie nam zna­ną łąkę mi­ja­li,

Gdy krzy­ki dziw­ne, nie­spo­dzie­wa­ne

Wstrzy­ma­ły po­chód. Pa­trzą… z od­da­li

Mknie ja­kaś po­stać: wło­sy star­ga­ne.

W źre­ni­cach strasz­ny ogień się pali,

A wiatr roz­wie­wa zdar­tą suk­ma­nę.

Czy­li to upiór?… To Stach… Jak szyb­ko

Leci, wstrzą­sa­jąc gło­wą i skrzyp­ką.

Do­bie­gł­szy, krzyk­nął: "Hej! nie­do­łę­gi!

Cóż to bez graj­ka zna­czy we­se­le?

Mnie nie pro­si­cie? Dość tej mi­trę­gi!

Ja wam urzą­dzę ślicz­ną ka­pe­lę.

Stój­cie! ksiądz cze­ka?… Ej! na przy­się­gi

Nie­wia­sty cza­su za­wsze za­wie­le.

Nim przed oł­ta­rzem za­pa­lą świe­ce.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: