Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pokonać giełdę - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Marzec 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pokonać giełdę - ebook

 

Opracuj swoją strategię inwestowania w akcje lub fundusze rynku akcji według rad jednego z najlepszych na świecie menedżerów funduszy inwestycyjnych.

Średnioroczna stopa zwrotu zarządzanego przez Lyncha funduszu inwestycyjnego Fidelity Magellan nieprzerwanie przez 13 lat wynosiła 27 %! Z takim wynikiem Lynch jako jeden z nielicznych pokonywał systematycznie amerykański indeks szerokiego rynku S&P 500. 
Według Lyncha nie należy zapominać, że akcje nie są losami na loterii. Za każdą akcją stoi jakaś spółka i od jej kondycji zależy, co się będzie z akcjami działo. Peter Lynch instruuje, jak wybrać odpowiednie spółki i jak zbudować dochodowy portfel inwestycyjny, opierając się na własnym doświadczeniu i wiedzy. Jako doświadczony ekspert od zarządzania funduszem Lynch daje także wskazówki, jak wybrać właściwy fundusz inwestycyjny.  Książka Petera Lyncha pokazuje jak skutecznie wykorzystać potencjał giełdy.

Kategoria: Ekonomia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63773-55-7
Rozmiar pliku: 5,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP DO WYDANIA POLSKIEGO

Mam wiel­ką przy­jem­ność od­dać w Pań­stwa ręce pierw­szą pol­ską edy­cję „Be­ating the Stre­et”, na­pi­sa­ną przez wy­bit­ne­go ame­ry­kań­skie­go me­ne­dże­ra fun­du­szu Pe­te­ra Lyn­cha. Książ­ka ta jest nie­zwy­kle cen­ną po­zy­cją, peł­ną rad i prak­tycz­nych przy­kła­dów do­ty­czą­cych sztu­ki in­we­sto­wa­nia w ak­cje, w któ­rej au­tor za­warł całą swo­ją wie­dzę i bo­ga­te do­świad­cze­nie. Mam na­dzie­ję… że fakt wy­da­nia książ­ki w ję­zy­ku pol­skim przy­czy­ni się do po­pu­la­ry­za­cji tej war­to­ścio­wej po­zy­cji, któ­ra do tej pory była do­stęp­na je­dy­nie w ory­gi­na­le. Wie­rzę, że zwłasz­cza w obec­nym cza­sie, na­zna­czo­nym nie­pew­no­ścią i wy­so­ką zmien­no­ścią, kie­dy więk­szość za­da­je so­bie py­ta­nie jak in­we­sto­wać, książ­ka ta oka­że się cen­nym źró­dłem wie­dzy i in­spi­ra­cji.

Je­stem prze­ko­na­ny, że wie­lu in­we­sto­rów z po­wo­dze­niem może pójść śla­da­mi Lyn­cha, po­dob­nie jak pew­ne­go dnia 2002 roku zro­bi­łem to z moim ze­spo­łem. Był to rok, kie­dy wie­le fun­du­szy in­we­sty­cyj­nych od­ra­dza­ło się po bes­sie spo­wo­do­wa­nej bań­ką in­ter­ne­to­wą, tym­cza­sem nasz fun­dusz Arka BZ WBK Ak­cji FIO no­to­wał wy­ni­ki po­ni­żej ryn­ku. Wte­dy przy­szedł czas na re­flek­sje i szu­ka­nie no­wej dro­gi. Wró­ci­łem wów­czas do książ­ki Lyn­cha, któ­rą co praw­da czy­ta­łem wcze­śniej, ale po pierw­szej lek­tu­rze wy­da­ła mi się nie­ade­kwat­na do pol­skiej rze­czy­wi­sto­ści lat 90. W tam­tym cza­sie, kie­dy za­wo­do­wo mo­głem zaj­mo­wać się tyl­ko spół­ka­mi z na­szej gieł­dy, na GPW było nie­wie­le firm. Mały wy­bór spół­ek bar­dzo utrud­niał ko­rzy­sta­nie z do­świad­czeń Lyn­cha. Po kil­ku la­tach, we wspo­mnia­nym roku 2002, na­sze moż­li­wo­ści in­we­sty­cyj­ne były znacz­nie więk­sze. GPW roz­wi­ja­ła się dy­na­micz­nie, a my mo­gli­śmy in­we­sto­wać tak­że za gra­ni­cą.

Z per­spek­ty­wy cza­su mogę po­wie­dzieć, że to wła­śnie ta książ­ka za­ofe­ro­wa­ła nam naj­wię­cej i sta­no­wi­ła naj­więk­szą in­spi­ra­cję. Od 2003 Arka BZ WBK Ak­cji FIO i in­dy­wi­du­al­ne port­fe­le ak­cyj­ne sys­te­ma­tycz­nie każ­de­go roku po­ko­ny­wa­ły swój bench­mark – in­deks WIG. Wy­jąt­kiem był rok 2008, rok głę­bo­kiej bes­sy, kie­dy Arka BZ WBK Ak­cji FIO oraz port­fe­le za­no­to­wa­ły sil­ne spad­ki, ale ich wy­ni­ki nie od­bie­ga­ły zna­czą­co od po­zio­mu ryn­ku (war­to­ści sze­ro­kie­go in­dek­su WIG).

Dla wie­lu z Pań­stwa fi­lo­zo­fia Lyn­cha oka­że się mniej lub bar­dziej zna­na. Ta­kie za­sa­dy, jak „in­we­stuj w spół­ki, któ­re znasz”, „in­we­stuj w war­tość i fun­da­men­ty fir­my” czy „ku­puj ak­cje, gdy ich ceny są ni­skie” wie­lu z Pań­stwa za­pew­ne sły­sza­ło, być może pró­bo­wa­ło na­wet za­sto­so­wać w prak­ty­ce. Mimo to zdu­mie­wa­ją­co wie­lu in­we­sto­rów wciąż kie­ru­je się przy wy­bo­rze ak­cji tyl­ko spe­ku­la­cja­mi i prze­czu­cia­mi. In­we­sto­wa­nie sta­je się wów­czas grą, w któ­rej o wy­ni­ku de­cy­du­je przy­pa­dek. W kon­se­kwen­cji in­we­sto­rzy nie­jed­no­krot­nie po­no­szą stra­ty, a je­śli osią­ga­ją zy­ski, to są one prze­waż­nie mniej­sze w od­nie­sie­niu do moż­li­wo­ści, ja­kie ofe­ru­je gieł­da w dłu­gim ter­mi­nie.

Wspól­nie z Lyn­chem, któ­ry miał po­dob­ną re­flek­sję na te­mat ame­ry­kań­skich in­we­sto­rów, chciał­bym Pań­stwa prze­ko­nać i za­chę­cić do praw­dzi­we­go in­we­sto­wa­nia, któ­re po­le­ga na świa­do­mym wy­bo­rze ak­cji firm w opar­ciu o do­stęp­ne dane. Je­stem prze­ko­na­ny, że wów­czas zde­cy­do­wa­nie wię­cej bę­dzie in­we­sto­rów, któ­rych ry­nek ak­cji nie roz­cza­ru­je, a wręcz prze­ciw­nie, z po­wo­dze­niem go wy­ko­rzy­sta­ją, aby osią­gnąć fi­nan­so­wy suk­ces. Jak po­wie­dział Lynch oczy­wi­ście „nie mamy żad­ne­go dzwo­necz­ka, któ­ry się ode­zwie, gdy ku­pi­my do­brą ak­cję, ale je­śli wie­my, ja­kie czyn­ni­ki spra­wia­ją, że dana spół­ka osią­gnie do­chód lub nie to zde­cy­do­wa­nie po­pra­wia­my swo­je szan­se”. Wie­le z tych czyn­ni­ków zo­sta­ło w książ­ce przed­sta­wio­nych.

Mu­szę Pań­stwa jed­nak szcze­rze uprze­dzić, że fi­lo­zo­fia Lyn­cha, choć wy­da­je się nie­skom­pli­ko­wa­na, nie jest ła­twa do za­sto­so­wa­nia w prak­ty­ce. Przede wszyst­kim wy­ma­ga bo­wiem że­la­znej kon­se­kwen­cji, a czę­sto umie­jęt­no­ści pój­ścia pod prąd. Jej re­ali­za­cja wy­ma­ga rów­nież cięż­kiej pra­cy i cza­su. I to jak są­dzę są głów­ne po­wo­dy, dla któ­rych wie­lu na­śla­du­ją­cych Lyn­cha czy­ni­ło to bez suk­ce­su. Sam Lynch za­py­ta­ny w cza­sie swo­je­go pierw­sze­go wy­wia­du te­le­wi­zyj­ne­go w 1983 roku, jak przez 5 lat osią­gnął wy­nik 305% dla Fi­de­li­ty Ma­gel­lan, od­po­wie­dział „Od­wie­dzam 200 przed­się­biorstw rocz­nie i czy­tam 700 rocz­nych spra­woz­dań fi­nan­so­wych”. Po­cie­sza­ją­cy może być fakt, że prze­cięt­ny in­we­stor in­dy­wi­du­al­ny bę­dzie miał zde­cy­do­wa­nie mniej spół­ek w port­fe­lu niż za­rzą­dza­ją­cy fun­du­szem in­we­sty­cyj­nym, a za­tem bę­dzie mu­siał wy­ko­nać znacz­nie mniej pra­cy.

Prze­glą­da­jąc kart­ki pierw­sze­go pol­skie­go wy­da­nia tej na­pi­sa­nej przed pięt­na­stu laty książ­ki, mogę z czy­stym su­mie­niem po­wie­dzieć, że nie stra­ci­ła ona na swej ak­tu­al­no­ści. Lek­tu­ra co praw­da od­no­si się do ryn­ku ame­ry­kań­skie­go i nie­co in­nej rze­czy­wi­sto­ści go­spo­dar­czej, ale za­sa­dy in­we­sto­wa­nia i fi­lo­zo­fia Lyn­cha są uni­wer­sal­ne i mogą być sto­so­wa­ne z po­wo­dze­niem tak­że dziś. Po­nad­to książ­ka ta za­cho­wa­ła cha­rak­ter cie­ka­wej opo­wie­ści, któ­ra ma dużą moc prze­ko­ny­wa­nia i po­zwo­lę so­bie wy­ra­zić na­dzie­ję, że prze­ko­na rów­nież Pań­stwa.

Na ko­niec tego wstę­pu chciał­bym po­ru­szyć jesz­cze je­den wą­tek, na któ­ry Czy­tel­nik na pew­no zwró­ci uwa­gę. Lynch jest zna­ny z nie­przy­chyl­nej opi­nii o swo­ich ko­le­gach po fa­chu, czy­li za­rzą­dza­ją­cych z Wall Stre­et. Tak­że w Be­ating the Stre­et nie­jed­no­krot­nie for­mu­łu­je bar­dzo kry­tycz­ne uwa­gi wo­bec nich. W tym świe­tle może wy­da­wać się dziw­ne, że pa­tro­nem pol­skie­go wy­da­nia książ­ki jest wła­śnie to­wa­rzy­stwo fun­du­szy in­we­sty­cyj­nych. War­to jed­nak zwró­cić uwa­gę, że au­tor nie tyle kry­ty­ko­wał in­sty­tu­cje za­rzą­dza­nia ak­ty­wa­mi jako ta­kie, ile nie­umie­jęt­ność za­rzą­dza­ją­cych osią­ga­nia wy­ni­ków lep­szych od ryn­ku. Pla­nu­jąc pro­ces in­we­sty­cyj­ny sta­ra­li­śmy się uni­kać pu­ła­pek, z po­wo­du któ­rych Lynch ne­ga­tyw­nie oce­niał fun­du­sze in­we­sty­cyj­ne. Ufam, że nam się to uda­je, cze­go po­twier­dze­niem są na­sze wy­ni­ki – w dłu­gim ter­mi­nie jako jed­ni z nie­licz­nych po­ko­nu­je­my ry­nek.

Koń­cząc, ży­czę Pań­stwu po­wo­dze­nia na ryn­ku ak­cji i wie­rzę, że książ­ka, któ­rą trzy­ma­cie w rę­kach, oka­że się po­moc­na w osią­ga­niu po­nad­prze­cięt­nych wy­ni­ków in­we­sty­cyj­nych.

Krzysz­tof Grze­go­rek

Pre­zes Za­rzą­du

BZ WBK AIB As­set Ma­na­ge­ment SAPODZIĘKOWANIA

Dzię­ku­ję Joh­no­wi Ro­th­chil­do­wi za wspa­nia­ły ta­lent, cięż­ką pra­cę i cu­dow­ne po­czu­cie hu­mo­ru, dzię­ki któ­rym po­wsta­ły One Up on Wall Stre­et i Be­ating the Stre­et.

Peg­gy Ma­la­spi­na pod­wa­ża­ła każ­de przyj­mo­wa­ne tu za­ło­że­nie i ode­gra­ła waż­ną rolę w kształ­to­wa­niu kon­cep­cji przed­sta­wio­nych w oby­dwu tych książ­kach. Po go­dzi­nach pra­cy gro­ma­dził dane i spraw­dzał fak­ty tak­że jej ze­spół ana­li­ty­ków: Da­vid Sher­man, An­drew Wolf, Mi­cha­el Gra­ber, Chri­sti­ne Coy­ne, Lyn Had­den i Erik Ma­sci.

Dzię­ku­ję pra­cow­ni­kom Fi­de­li­ty, szcze­gól­nie mo­jej współ­pra­cow­ni­cy Eve­lyn Flynn, a tak­że Bo­bo­wi Hill’owi i lu­dziom z Fi­de­li­ty Chart Room, w któ­rym pra­cu­ją: Guy Ce­run­do­lo, Bob Bec­kwitt, Lau­ren Al­lan­smith, Phil Thay­er, and Ja­cqu­es Pe­rold.

W po­szu­ki­wa­niu in­for­ma­cji nikt nie prze­ści­gnie pra­cow­ni­ków Fi­de­li­ty’s Fi­xed In­co­me i Equ­ity Re­se­arch In­for­ma­tion Cen­ters: Shaw­na Ba­stie­na, Ka­ren O’To­ole i She­ili Col­lins. W zgro­ma­dze­niu wie­lu wy­li­czeń i wy­kre­sów bar­dzo mi po­mo­gli Jeff Todd i Chri­sto­pher Gre­en z Ma­na­ge­ment In­for­ma­tion and Ana­ly­sis Gro­up.

Dzię­ku­ję tak­że wy­daw­cy Bo­bo­wi Ben­de­ro­wi, jego asy­stent­ce Jo­han­nie Li oraz re­dak­to­rom Gyp­sy da Si­lva i Ste­ve­no­wi Mes­si­na z Si­mon & Schu­s­ter.

Książ­ka ta nie po­wsta­ła­by bez pra­cy, jaką wło­żył Doe Co­over, agent li­te­rac­ki z Bo­sto­nu, któ­ry nad­zo­ro­wał wie­le eta­pów jej po­wsta­wa­nia.

John Ro­th­child dzię­ku­je swo­jej agent­ce, Eli­za­beth Dar­han­soff. Po­ma­gał mu też Bru­ce Lem­le z Mia­mi.PETER LYNCH WSTĘP DO BEATING THE STREET¹

Trzy­dzie­ste­go pierw­sze­go maja 1990 roku za­mkną­łem sys­tem Qu­otron w fun­du­szu Fi­de­li­ty Ma­gel­lan. Wła­śnie mi­nę­ło trzy­na­ście lat, od­kąd pod­ją­łem tam pra­cę. Jim­my Car­ter, któ­ry był wte­dy pre­zy­den­tem, przy­znał, że ma w ser­cu żą­dzę. Ja też mia­łem żą­dzę. Żą­dzę ak­cji. W okre­sie kie­ro­wa­nia Ma­gel­la­nem ob­ra­ca­łem mi­lio­na­mi ak­cji, a ak­ty­wa Fun­du­szu prze­kro­czy­ły 12 mld, kie­dy za­my­ka­łem sys­tem Qu­otron. Nic dziw­ne­go, że za­sły­ną­łem jako ten, dla któ­re­go nie ma złych ak­cji.

Od­sze­dłem na­gle, ale de­cy­zji nie pod­ją­łem z dnia na dzień. Pra­ca po­le­ga­ją­ca na śle­dze­niu dzia­łal­no­ści mnó­stwa firm za­czę­ła da­wać się we zna­ki w po­ło­wie lat 80., gdy in­deks Dow prze­kro­czył po­ziom 2000, a ja prze­kro­czy­łem 43 lata. Wpraw­dzie po­do­ba­ło mi się za­rzą­dza­nie port­fe­lem o wiel­ko­ści PKB Ekwa­do­ru, ale tę­sk­ni­łem za do­mem i pa­trze­niem, jak do­ra­sta­ją moje dzie­ci. A one zmie­nia­ły się szyb­ko. Co week­end nie­mal na nowo mu­sia­ły mi się przed­sta­wiać. Wię­cej cza­su spę­dza­łem z Fan­nie Mae, Fred­die Mac i Sal­lie Mae niż z nimi.

Gdy za­czy­nasz my­lić Fan­nie Mae, Fred­die Mac i Sal­lie Mae z człon­ka­mi ro­dzi­ny, pa­mię­tasz dwa ty­sią­ce sym­bo­li gieł­do­wych, ale za­po­mi­nasz o uro­dzi­nach wła­snych dzie­ci, to ist­nie­je spo­re praw­do­po­do­bień­stwo, że pra­ca po­chło­nę­ła cię za bar­dzo.

W 1989 wiel­ką ko­rek­tę 1987 roku mie­li­śmy już za sobą, gieł­da ra­dzi­ła so­bie spraw­nie, a ja ob­cho­dzi­łem czter­dzie­ste szó­ste uro­dzi­ny z żoną Ca­ro­lyn i cór­ka­mi: Mary, An­nie i Beth. W po­ło­wie przy­ję­cia do­zna­łem olśnie­nia. Gdy czło­wiek uświa­da­mia so­bie, że żyje już dłu­żej od wła­snych ro­dzi­ców, za­czy­na czuć się śmier­tel­ny. Zda­je so­bie spra­wę, że ży­cie trwa le­d­wie chwi­lę, a śmierć cią­gnie się w nie­skoń­czo­ność. Za­czy­na ża­ło­wać, że czę­ściej nie cho­dził na szkol­ne przed­sta­wie­nia, czę­ściej nie wy­jeż­dżał na nar­ty i nie grał w pił­kę. Przy­po­mi­na so­bie, że jesz­cze nikt na łożu śmier­ci nie na­rze­kał, że „za mało cza­su spę­dził w biu­rze”.

Pró­bo­wa­łem prze­ko­ny­wać sam sie­bie, że dzie­ci są już star­sze i nie wy­ma­ga­ją tyle uwa­gi, co daw­niej, choć w głę­bi ser­ca czu­łem, że jest zu­peł­nie in­a­czej. Nie­mow­la­ki obi­ja­ją się o me­ble, prze­wra­ca­ją, a ro­dzi­ce mu­szą sta­le mieć je na oku. Ale mimo wszyst­ko wy­ma­ga­ją mniej cza­su i wy­sił­ku niż po­ma­ga­nie przy od­ra­bia­niu hisz­pań­skie­go czy ma­te­ma­ty­ki, z któ­rej już wszyst­ko za­po­mnia­łeś, pod­wo­że­nie na kor­ty lub za­ku­py albo za­pew­nia­nie, że by­cie na­sto­lat­kiem nie jest ta­kie złe.

Aby być na bie­żą­co z na­sto­lat­ka­mi i ich spo­so­bem my­śle­nia, w week­en­dy ro­dzi­ce mu­szą słu­chać ich mu­zy­ki, wku­wać na pa­mięć na­zwy ze­spo­łów roc­ko­wych i oglą­dać fil­my, któ­rych w in­nym ra­zie nie obej­rzał­by ża­den do­ro­sły czło­wiek. Sam też tak po­stę­po­wa­łem, ale dość rzad­ko. W nie­dzie­le sia­dy­wa­łem przy biur­ku na­prze­ciw fo­to­ta­pe­ty z Hi­ma­la­ja­mi. Gdy od cza­su do cza­su za­bie­ra­łem cór­ki do kina albo na piz­zę, nie prze­sta­wa­łem my­śleć o in­we­sto­wa­niu. To one po­ka­za­ły mi Piz­za Time The­ater i ża­ło­wa­łem, że nie ku­pi­łem ak­cji tej fir­my. One też po­ka­za­ły mi Chi-Chi, fir­mę, któ­rej ak­cje chcia­łem ku­pić.

W 1990 roku Mary, Anne i Beth mia­ły już od­po­wied­nio 15, 11 i 7 lat. Mary była w szko­le z in­ter­na­tem i przy­jeż­dża­ła do domu tyl­ko w pa­rzy­ste week­en­dy. Je­sie­nią za­gra­ła w sied­miu me­czach pił­kar­skich, a ja wi­dzia­łem tyl­ko je­den. W tym sa­mym roku kart­ki bo­żo­na­ro­dze­nio­we od ro­dzi­ny Lyn­chów zo­sta­ły wy­sła­ne z trzy­mie­sięcz­nym opóź­nie­niem. Ga­ze­to­we wy­cin­ki z ar­ty­ku­ła­mi opi­su­ją­cy­mi osią­gnię­cia na­szych dzie­ci ukła­da­li­śmy na pół­ce z pa­miąt­ka­mi, ale nie było cza­su ich prze­czy­tać.

W te dni, kie­dy mu­sia­łem sie­dzieć w biu­rze do nocy, cho­dzi­łem na ze­bra­nia licz­nych or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nych, w któ­rych na ochot­ni­ka za­sia­da­łem w za­rzą­dach. Czę­sto or­ga­ni­za­cje te za­pra­sza­ły mnie do dzia­łal­no­ści w ko­mi­sji in­we­sty­cyj­nej. Wy­bie­ra­nie ak­cji dla or­ga­ni­za­cji słu­żą­cych do­brej spra­wie to dzia­łal­ność ze wszech miar po­zy­tyw­na, ale moje obo­wiąz­ki wo­lon­ta­riu­sza mno­ży­ły się rów­nie szyb­ko jak za­da­nia w Ma­gel­lan Funds i obo­wiąz­ki wo­bec có­rek, któ­re z każ­dym dniem mia­ły za­da­wa­ne co­raz trud­niej­sze lek­cje i co ty­dzień mu­sia­ły być pod­wo­żo­ne na co­raz częst­sze za­ję­cia po­za­lek­cyj­ne.

W tam­tym cza­sie moje ma­rze­nia za­przą­ta­ła Sal­lie Mae, a do naj­ro­man­tycz­niej­szych spo­tkań z żoną Ca­ro­lyn do­cho­dzi­ło je­dy­nie na pod­jeź­dzie sa­mo­cho­do­wym, gdy ja wra­ca­łem, a ona wy­jeż­dża­ła, albo od­wrot­nie. Pod­czas rocz­nych ba­dań okre­so­wych przy­zna­łem się le­ka­rzo­wi, że moje ćwi­cze­nia fi­zycz­ne ogra­ni­cza­ją się do co­dzien­ne­go my­cia zę­bów. Od pół­to­ra roku nie prze­czy­ta­łem żad­nej książ­ki. Przez dwa lata wi­dzia­łem trzy przed­sta­wie­nia ope­ro­we, La­ta­ją­ce­go Ho­len­dra, Cy­ga­ne­rię i Fau­sta, ale ani jed­ne­go me­czu. To mi przy­po­mnia­ło o Pierw­szej Za­sa­dzie Pe­te­ra²:

Je­śli licz­ba obej­rza­nych przed­sta­wień ope­ro­wych prze­wyż­sza licz­bę obej­rza­nych me­czów pił­kar­skich w sto­sun­ku trzy do zera, to z two­im ży­ciem dzie­je się coś złe­go.

W po­ło­wie 1990 roku do­tar­ło do mnie, że mu­szę odejść z pra­cy. Przy­po­mnia­łem so­bie, że pa­tron mo­je­go fun­du­szu, Fer­di­nand Ma­gel­lan, rów­nież osiadł na od­le­głej wy­spie Oce­anu Spo­koj­ne­go, cho­ciaż jego dal­sze dzie­je nie na­pa­wa­ły opty­mi­zmem (zo­stał za­dźga­ny przez tu­byl­ców). Z na­dzie­ją, że roz­wście­cze­ni ak­cjo­na­riu­sze nie zgo­tu­ją mi po­dob­ne­go losu, po­pro­si­łem o spo­tka­nie Neda John­so­na, mo­je­go sze­fa w Fi­de­li­ty, i Gary’ego Bur­khe­ada, dy­rek­to­ra ope­ra­cyj­ne­go, aby omó­wić mo je odej­ście.

Roz­mo­wy to­czy­ły się w przy­ja­znej at­mos­fe­rze. Ned John­son za­pro­po­no­wał, abym prze­jął kie­row­nic­two nad gru­pą fun­du­szy po­wier­ni­czych. Za­pro­po­no­wał, że­bym ob­ra­cał mniej­szy­mi ak­ty­wa­mi, po­wiedz­my 100 mi­lio­nów, a nie 12 mi­liar­dów jak do tej pory. Ale mnie się wy­da­wa­ło, że cho­ciaż to parę cy­fe­rek mniej, pra­cy będę miał tyle samo i so­bo­ty znów będę spę­dzał w biu­rze. Uprzej­mie od­rzu­ci­łem pro­po­zy­cję Neda.

Nie­wie­le osób wie­dzia­ło, że pro­wa­dzi­łem tak­że fun­dusz pra­cow­ni­czy z mi­liar­do­wy­mi ak­ty­wa­mi w imie­niu kil­ku du­żych przed­się­biorstw, wśród któ­rych były mię­dzy in­ny­mi Ko­dak, Ford i Eaton: naj­więk­sze udzia­ły miał Ko­dak. Fun­dusz ten osią­gał lep­sze wy­ni­ki niż Ma­gel­lan, bo in­we­stu­jąc pie­nią­dze nie mu­sia­łem prze­strze­gać wie­lu ogra­ni­czeń. Choć­by ta­kie­go, że fun­dusz po­wier­ni­czy nie może za­in­we­sto­wać wię­cej niż 5 pro­cent w ak­cje jed­nej spół­ki, a fun­du­szu pra­cow­ni­cze­go nie obo­wią­zu­ją ta­kie re­stryk­cje.

Lu­dzie z Ko­da­ka, For­da i Eaton chcie­li, abym po­mi­mo odej­ścia z Ma­gel­la­na, nadal za­rzą­dzał ich pie­niędz­mi z fun­du­szu pra­cow­ni­cze­go, ale ich proś­bę rów­nież od­rzu­ci­łem. Pa­dły też licz­ne pro­po­zy­cje za­ło­że­nia Fun­du­szu Lyn­cha. Miał­by to być fun­dusz za­mknię­ty, któ­ry był­by no­to­wa­ny na No­wo­jor­skiej Gieł­dzie Pa­pie­rów War­to­ścio­wych. Zwo­len­ni­cy twier­dzi­li, że wy­star­czy „to­ur­née” po kil­ku mia­stach, aby sprze­dać udzia­ły w Fun­du­szu Lyn­cha za mi­liar­dy do­la­rów.

Z punk­tu wi­dze­nia me­ne­dże­ra atrak­cyj­ność fun­du­szu za­mknię­te­go po­le­ga na tym, że na­wet je­śli osią­ga sła­be wy­ni­ki, nie tra­ci in­we­sto­rów A to dla­te­go, że jed­nost­ki są sprze­da­wa­ne na gieł­dzie w taki sam spo­sób jak ak­cje Merck czy Po­la­ro­id, a więc każ­dy sprze­daw­ca jed­nost­ki fun­du­szu za­mknię­te­go musi mieć kup­ca. W efek­cie licz­ba ty­tu­łów uczest­nic­twa po­zo­sta­je za­wsze taka sama.

In­a­czej wy­glą­da spra­wa fun­du­szy otwar­tych typu Ma­gel­lan. Tu­taj, gdy uczest­nik chce wy­co­fać pie­nią­dze, fun­dusz musi w za­mian za jed­nost­ki wy­pła­cić mu go­tów­kę i w ten spo­sób wiel­kość fun­du­szu ule­ga zmniej­sze­niu. Je­śli ja­kiś otwar­ty fun­dusz tra­ci po­pu­lar­ność, może skur­czyć się w bły­ska­wicz­nym tem­pie, bo klien­ci prze­nio­są pie­nią­dze do kon­ku­ren­cyj­nych fun­du­szy albo na ryn­ki pie­nięż­ne. Dla­te­go me­ne­dże­ro­wie fun­du­szy otwar­tych nie sy­pia­ją tak spo­koj­nie jak za­rząd­cy fun­du­szy za­mknię­tych.

Dys­po­nu­ją­cy 2 mi­liar­da­mi Fun­dusz Lyn­cha no­to­wa­ny na NYSE ob­ra­cał­by ta­ki­mi pie­niędz­mi już za­wsze (chy­ba że po­peł­nił­bym se­rię in­we­sty­cyj­nych po­my­łek i stra­cił całą kasę). A ja rok w rok otrzy­my­wał­bym 75 punk­tów ba­zo­wych (15 mi­lio­nów do­la­rów) ho­no­ra­rium.

Pod wzglę­dem fi­nan­so­wym była to pro­po­zy­cja ku­szą­ca. Za­trud­nił­bym masę asy­sten­tów ana­li­zu­ją­cych ceny ak­cji, ogra­ni­czył­bym czas pra­cy do mi­ni­mum, grał w gol­fa, wię­cej cza­su spę­dzał z żoną i cór­ka­mi, a po­nad­to cho­dził na me­cze Red Sox, Cel­tics i na Cy­ga­ne­rię. Obo­jęt­nie, czy wy­prze­dził­bym gieł­dę, czy zo­stał da­le­ko w tyle, otrzy­my­wał­bym so­wi­tą za­pła­tę.

W ta­kim ukła­dzie po­ja­wia­ły się tyl­ko dwa pro­ble­my. Po pierw­sze moje pra­gnie­nie prze­ga­nia­nia gieł­dy znacz­nie prze­wyż­sza to­le­ran­cję na spa­da­nie po­ni­żej śred­niej gieł­do­wej. A poza tym za­wsze uwa­ża­łem, że wy­bo­ru ak­cji po­wi­nien oso­bi­ście do­ko­ny­wać me­ne­dżer fun­du­szu. Więc zno­wu tkwił­bym w so­bo­ty w biu­rze Fun­du­szu Lyn­cha za­sy­pa­ny po uszy rocz­ny­mi spra­woz­da­nia­mi. Dys­po­no­wał­bym mnó­stwem kasy i nie­do­bo­rem cza­su.

Za­wsze scep­tycz­nie pod­cho­dzi­łem do mi­lio­ne­rów, któ­rzy skła­da­li so­bie gra­tu­la­cje, bo re­zy­gno­wa­li z szan­sy dal­sze­go bo­ga­ce­nia się. Nie­wie­le osób może po­zwo­lić so­bie na luk­sus mach­nię­cia ręką na po­kaź­ną sum­kę. Je­śli jed­nak ktoś ma w ży­ciu tyle szczę­ścia, co ja, i był szczo­drze wy­na­gra­dza­ny, to w pew­nym mo­men­cie musi do­ko­nać wy­bo­ru, czy zo­stać nie­wol­ni­kiem po­więk­sza­nia swo­je­go ma­jąt­ku, czy też ko­rzy­stać z tego, co już zgro­ma­dził.

Toł­stoj na­pi­sał opo­wia­da­nie o am­bit­nym rol­ni­ku. Pe­wien szczo­dry pan za­pro­po­no­wał, że da mu tyle zie­mi, ile zdo­ła obejść w je­den dzień. Chłop biegł z ca­łych sił przez kil­ka go­dzin i wy­bie­gał so­bie tyle zie­mi, że ży­cia by mu nie star­czy­ło na jej upra­wia­nie. Już mniej­szy ob­szar za­pew­niał kil­ku na­stęp­nym po­ko­le­niom ży­cie w do­stat­ku. Dy­szał ze zmę­cze­nia i za­le­wał się po­tem. My­ślał na­wet, aby się za­trzy­mać, ale nie mógł nad sobą za­pa­no­wać – bo na czym niby miał­by po­prze­stać? Pra­gnął wy­ko­rzy­stać swo­ją szan­sę do mak­si­mum, aż w koń­cu padł i umarł z wy­cień­cze­nia.

Mia­łem na­dzie­ję unik­nąć ta­kie­go koń­ca.WSTĘP DO WYDANIA KIESZONKOWEGO

Dzię­ki edy­cji wy­da­nia kie­szon­ko­we­go nada­rzy­ła się szan­sa, aby od­po­wie­dzieć na po­ja­wia­ją­ce się – po wy­da­niu w twar­dej okład­ce – re­ak­cje za­rów­no pra­sy jak i ra­dio­słu­cha­czy, dzwo­nią­cych pod­czas wie­czor­nych au­dy­cji.

Jest kil­ka spraw, któ­re moim zda­niem wy­raź­nie pod­kre­śli­łem w pierw­szym wy­da­niu, a moi re­cen­zen­ci o nich nie wspo­mi­na­li. Inne rze­czy czy­tel­ni­cy wy­ła­pa­li z książ­ki wbrew moim in­ten­cjom. I dla­te­go cie­szę się, że mogę na­pi­sać nowy wstęp i wy­ja­śnić naj­waż­niej­sze nie­po­ro­zu­mie­nia.

Na cze­le li­sty jest za­rzut, że Lynch sta­wia się na pie­de­sta­le i prze­ma­wia ni­czym gwiaz­dor ba­se­bal­la do tramp­ka­rzy, da­jąc im fał­szy­we na­dzie­je, że kie­dyś za­gra­ją w su­per­li­dze. Po­rów­na­nie do ba­se­bal­li­sty Babe’ego Ru­tha – jak­kol­wiek po­chle­bia­ją­ce – jest z dwóch wzglę­dów nie­traf­ne. Po pierw­sze zbyt czę­sto mam po­tknię­cia i zbyt czę­sto chy­biam, żeby mnie po­rów­ny­wać do słyn­ne­go Suł­ta­na. A po dru­gie uwa­żam, że tramp­ka­rze (czyt. drob­ni in­we­sto­rzy, prze­cięt­ni in­we­sto­rzy, czy ogól­nie spo­łe­czeń­stwo) nie po­win­ni pró­bo­wać na­śla­do­wać pierw­szo­li­go­wych pro­fe­sjo­na­li­stów.

Sta­ra­łem się ja­sno dać do zro­zu­mie­nia, że prze­cięt­ny in­we­stor dzia­ła zu­peł­nie in­a­czej niż me­ne­dżer fun­du­szu in­we­sty­cyj­ne­go czy eme­ry­tal­ne­go z Wall Stre­et. In­dy­wi­du­al­ny in­we­stor nie musi sto­so­wać wie­lu re­guł, któ­re uprzy­krza­ją ży­cie me­ne­dże­ro­wi fun­du­szu. Prze­cięt­ny in­we­stor ma ak­cje kil­ku spół­ek i pro­wa­dzi ro­ze­zna­nie w wol­nym cza­sie. Je­śli w da­nym mo­men­cie nie po­do­ba ci się żad­na fir­ma, mo­żesz scho­wać go­tów­kę i po­cze­kać na oka­zję. Nie mu­sisz kon­ku­ro­wać z są­sia­da­mi – a pro­fe­sjo­na­li­ści mu­szą – za po­śred­nic­twem kwar­tal­nych ze­sta­wień pre­zen­to­wa­nych w miej­sco­wym skle­pie.

Do­wo­dem na to, że prze­cięt­ny in­we­stor nie­ob­cią­żo­ny prze­pi­sa­mi me­ne­dże­ra fun­du­szu może so­bie zna­ko­mi­cie ra­dzić, jest NAIC³, or­ga­ni­za­cja zrze­sza­ją­ca 10 tys. lo­kal­nych klu­bów in­we­sto­ra, do któ­rych na­le­żą zwy­czaj­ni lu­dzie. We­dług NAIC 69,4 pro­cent lo­kal­nych klu­bów osią­gnę­ło wy­ni­ki po­wy­żej śred­niej S&P 500 w 1992 roku. A po­nad po­ło­wa z nich wy­prze­dza S&P 500 od pię­ciu lat. Wy­glą­da na to, że klu­by, ko­rzy­sta­jąc z prze­wa­gi ama­to­rów, co­raz spraw­niej wy­bie­ra­ją ak­cje.

Je­śli osią­gasz suk­ce­sy jako in­we­stor, to praw­do­po­dob­nie mię­dzy in­ny­mi dzię­ki temu, że je­steś ama­to­rem. Prze­pro­wa­dzi­łeś wła­sne ro­ze­zna­nie i ku­pi­łeś ak­cje wiel­kich spół­ek, któ­re Wall Stre­et być może prze­oczy­ła. Zna­ko­mi­te wy­ni­ki lo­kal­nych ban­ków i kas oszczęd­no­ścio­wo-po­życz­ko­wych świad­czą o tym, że in­we­sto­wa­nie w fir­my z są­siedz­twa się opła­ca.

Dru­gie nie­po­ro­zu­mie­nie to prze­ko­na­nie Lyn­cha, że wszy­scy cho­dzą z kal­ku­la­to­ra­mi w dło­ni, czy­ta­ją bi­lan­se księ­go­we, ana­li­zu­ją spół­ki i ku­pu­ją ak­cje. Praw­da wy­glą­da tak, że mi­lio­ny Ame­ry­ka­nów stro­nią od ak­cji. Są to lu­dzie, któ­rych nie in­te­re­su­je ana­li­za spół­ek ani prze­glą­da­nie ze­sta­wień zy­sków i strat, i któ­rzy w spra­woz­da­niach rocz­nych oglą­da­ją tyl­ko ry­sun­ki. Naj­gor­sze, co moż­na zro­bić, to za­in­we­sto­wać w nie­zna­ną so­bie fir­mę.

Nie­ste­ty ku­po­wa­nie ak­cji w ciem­no to w Ame­ry­ce nadal po­pu­lar­ne hob­by. Wróć­my do po­rów­nań ze spor­tem. Gdy lu­dzie od­kry­wa­ją, że nie idzie im w ho­ke­ju lub ba­se­bal­lu, od­kła­da­ją kije i za­czy­na­ją grać w gol­fa, upra­wiać dział­kę albo zbie­rać znacz­ki. Ale gdy od­kry­ją, że nie idzie im ku­po­wa­nie ak­cji, wca­le nie prze­sta­ją in­we­sto­wać.

Oso­by nie­umie­ją­ce wy­bie­rać ak­cji mó­wią czę­sto, że „gra­ją na gieł­dzie”, jak­by to była lo­te­ria. Je­śli „grasz”, ocze­ku­jesz uzy­ska­nia szyb­kiej gra­ty­fi­ka­cji bez na­kła­dów pra­cy. Fa­scy­nu­je ich eks­cy­ta­cja pły­ną­ca z ku­po­wa­nia w jed­nym ty­go­dniu jed­nych ak­cji, w in­nym ko­lej­nych. Albo z ku­po­wa­nia opcji i kon­trak­tów fu­tu­res.

„Gra na gieł­dzie” to za­ję­cie de­struk­cyj­ne. Gra­cze gieł­do­wi przed po­dró­żą po­świę­ca­ją całe ty­go­dnie na ana­li­zo­wa­nie pro­mo­cji lot­ni­czych albo stu­dio­wa­nie prze­wod­ni­ków tu­ry­stycz­nych, a in­we­stu­ją 10 tys. do­la­rów w fir­mę, o któ­rej nic nie wie­dzą. Na­wet ci, któ­rzy po­waż­nie pod­cho­dzą do pla­no­wa­nia wa­ka­cji, dają się zła­pać w „grę na gieł­dzie”. To kom­plet­ne wy­pa­cze­nie pro­ce­su ku­po­wa­nia ak­cji.

Wła­śnie do tych osób kie­ru­ję swo­ją książ­kę. Do tych, któ­rzy kie­ru­ją się prze­czu­cia­mi i za­wsze prze­gry­wa­ją. Ku­pu­ją po 100 dol. ak­cje IBM, bo czu­ją, że fir­ma ma przed sobą „co­me­back” albo in­we­stu­ją w ak­cje spół­ki bio­tech­no­lo­gicz­nej lub ka­sy­na, bo sły­sze­li, że te ak­cje mają „sko­czyć”.

Je­śli uda im się coś ura­to­wać po tych stra­tach, in­we­stu­ją w opcje albo kon­trak­ty fu­tu­res, bo mają prze­czu­cie, że w tym mie­sią­cu S&P 500 pój­dzie w górę. W koń­cu utwier­dza­ją się w prze­ko­na­niu, że Wall Stre­et to jed­na wiel­ka lo­te­ria. Ale to wła­śnie oni zro­bi­li z niej grę.

Trze­cie nie­po­ro­zu­mie­nie jest ta­kie, że Lynch jest prze­ciw­ni­kiem fun­du­szy in­we­sty­cyj­nych. Dla­cze­go miał­bym ką­sać rękę, któ­ra przez lata tak wspa­nia­le mnie kar­mi­ła? Fun­du­sze ak­cji są zna­ko­mi­tym roz­wią­za­niem dla osób, któ­re chcą mieć ak­cje, a nie chcą pro­wa­dzić wła­snych ana­liz. Ostat­nio in­we­sto­rzy fun­du­szy ak­cji pro­spe­ro­wa­li zna­ko­mi­cie i nie ma po­wo­dów przy­pusz­czać, że w przy­szło­ści bę­dzie in­a­czej. Nie ma za­ka­zu in­we­sto­wa­nia i w ak­cje i w fun­du­sze ak­cji. Nie ma za­ka­zu po­sia­da­nia jed­no­stek kil­ku fun­du­szy. Na­wet je­śli cza­sa­mi wy­pa­da­ją go­rzej niż śred­nia gieł­do­wa, to na dłuż­szą metę przy­no­szą sa­tys­fak­cję. Wy­ni­ki w bliż­szej per­spek­ty­wie są trud­niej­sze do prze­wi­dze­nia. Dla­te­go nie na­le­ży ku­po­wać jed­no­stek fun­du­szu, je­śli nie ma moż­li­wo­ści odło­że­nia tych pie­nię­dzy na kil­ka lat i to­le­ro­wa­nia wszel­kich ce­no­wych wzlo­tów i upad­ków.

Otu­chą na­pa­wa mnie fakt, że in­dy­wi­du­al­ni in­we­sto­rzy uczą się nie bać o swo­je ak­cje i jed­nost­ki fun­du­szy w ta­kich okre­sach spad­ków jak w paź­dzier­ni­ku 1987 roku. Mo­ment stra­chu po­ja­wił się w 1989 roku, gdy in­deks Dow Jo­nes In­du­strial Ave­ra­ge spadł o 200 punk­tów, a po­tem w 1990 roku o 500 punk­tów. W oby­dwu przy­pad­kach oka­za­ło się, że więk­szość in­we­sto­rów ku­po­wa­ła ak­cje w tym cza­sie.

Naj­wy­raź­niej prze­ko­na­ło ich twier­dze­nie, że w dal­szej per­spek­ty­wie ak­cje za­wsze wy­pa­da­ją ko­rzyst­niej niż ob­li­ga­cje lub cer­ty­fi­ka­ty de­po­zy­to­we. Ostat­nio z prze­ra­że­niem od­kry­łem, że moja ro­dzi­ma fir­ma Fi­de­li­ty tyl­ko w nie­wiel­kim pro­cen­cie in­we­stu­je w fun­du­sze ak­cji pie­nią­dze z kont eme­ry­tal­nych, któ­re otwo­rzy­ło tam ty­sią­ce lu­dzi. Więk­szość z nich tra­fia do fun­du­szy ryn­ku pie­nięż­ne­go, fun­du­szy ob­li­ga­cji albo fun­du­szy ak­cji z wy­so­ki­mi dy­wi­den­da­mi. A prze­cież dla środ­ków z kont eme­ry­tal­nych, na któ­rych po­zo­sta­ją przez 10–30 lat, ide­al­nym miej­scem są wła­śnie ak­cje.WPROWADZENIE Ucieczka z niewoli

EME­RY­TO­WA­NY ME­NE­DŻER FUN­DU­SZU ma pra­wo udzie­lać tyl­ko po­rad in­we­sty­cyj­nych, a nie du­cho­wych, ale po­sta­no­wi­łem jesz­cze raz sta­nąć na am­bo­nie, po­nie­waż więk­szość pa­ra­fian nadal wy­bie­ra ob­li­ga­cje. Oczy­wi­ście mu­sie­li prze­spać ostat­nie ka­za­nie, On Up on Wall Stre­et., w któ­rym sta­ra­łem się raz na za­wsze prze­ko­nać, że pie­nią­dze ulo­ko­wa­ne w ak­cjach przy­no­szą więk­sze do­cho­dy niż z ob­li­ga­cji, świa­dectw de­po­zy­to­wych albo na lo­ka­tach oszczęd­no­ścio­wych. Bo czy w prze­ciw­nym ra­zie nadal 90 pro­cent na­ro­du lo­ko­wa­ła­by pie­nią­dze w te gor­sze środ­ki?

W la­tach 80. XX w., czy­li w dru­giej pod wzglę­dem ko­rzy­ści de­ka­dzie no­wo­żyt­nej hi­sto­rii (tro­chę lep­sze były tyl­ko lata 50.), od­se­tek ak­ty­wów lo­ko­wa­nych w ak­cje spadł! A wła­ści­wie cały czas spa­da – od 40 pro­cent w la­tach 60., do 25 pro­cent w 80. i 17 w 90. Gdy śred­nia Dow Jo­ne­sa i wszyst­kie inne in­dek­sy wzro­sły czte­ro­krot­nie, więk­szość in­we­sto­rów prze­rzu­ci­ła się na ob­li­ga­cje. Tak­że ak­ty­wa za­in­we­sto­wa­ne fun­du­sze po­wier­ni­cze in­we­stu­ją­ce w ak­cje skur­czy­ły się z 70 pro­cent w la­tach 80. do 43 pro­cent w la­tach 90.

W przy­szło­ści może to pro­wa­dzić do skur­cze­nia ma­jąt­ku in­dy­wi­du­al­ne­go i kra­jo­we­go. Za­cznę więc od tego, czym skoń­czy­łem ostat­nim ra­zem: je­śli ju­tro chcesz mieć wię­cej pie­nię­dzy niż dzi­siaj, to część swo­je­go ka­pi­ta­łu mu­sisz za­in­we­sto­wać w ak­cje. Może bę­dzie­my mie­li bes­sę przez naj­bliż­sze dwa czy trzy lata lub przez naj­bliż­szych pięć wca­le nie bę­dziesz chciał sły­szeć o ak­cjach. Ale w XX wie­ku mie­li­śmy wie­le bess, nie mó­wiąc już o re­ce­sjach, a mimo to wy­ni­ki są nie­pod­wa­żal­ne: wcze­śniej czy póź­niej port­fel ak­cji lub fun­dusz po­wier­ni­czy in­we­stu­ją­cy w ak­cje oka­zu­je się cen­niej­szy niż port­fel ob­li­ga­cji, cer­ty­fi­ka­tów de­po­zy­to­wych czy ry­nek pie­nięż­ny. Pod­kre­ślam to z całą sta­now­czo­ścią.

Naj­bar­dziej prze­ko­nu­ją­cy do­wód tego twier­dze­nia zna­la­złem w rocz­ni­ku Ib­bot­son SBBI Year­bo­ok 1993, roz­dział 1, stro­na 17 pod ty­tu­łem Śred­ni rocz­ny zwrot w de­ka­dach 1926–1989. Jest to pod­su­mo­wa­nie zy­sków, któ­re czło­wiek osią­gnął­by, in­we­stu­jąc w ak­cje z in­dek­su S&P 500, in­deks ma­łych firm, dłu­go­ter­mi­no­we ob­li­ga­cje rzą­do­we, dłu­go­ter­mi­no­we ob­li­ga­cje kor­po­ra­cyj­ne i krót­ko­ter­mi­no­we bony skar­bo­we. Wy­ni­ki wi­dać w Ta­be­li I-1.

Ci z nas, któ­rzy od­zna­cza­ją się ge­niu­szem in­we­sty­cyj­nym, mo­gli za­in­we­sto­wać pie­nią­dze w ak­cje z in­dek­su S&P 500 w la­tach 20., w 1929 roku prze­rzu­cić się na dłu­go­ter­mi­no­we ob­li­ga­cje kor­po­ra­cyj­ne, prze­trzy­mać je przez całe lata 30., w la­tach 40. prze­rzu­cić się na ak­cje ma­łych firm, w la­tach 50. wró­cić do in­dek­su S&P 500, w la­tach 60. i 70. wró­cić do ma­łych firm, a w 80. znów do in­dek­su S&P 500. Oso­by, któ­re po­stą­pi­ły zgod­nie z tą in­spi­ru­ją­cą stra­te­gią, są te­raz mi­liar­de­ra­mi i miesz­ka­ją na Fran­cu­skiej Ri­wie­rze. Sam bym za­re­ko­men­do­wał tę stra­te­gię, gdy­bym w od­po­wied­nim cza­sie był na tyle mą­dry. Oczy­wi­sta sta­ła się do­pie­ro po fak­cie.

Po­nie­waż jed­nak nig­dy nie spo­tka­łem mi­liar­de­ra, któ­ry w ten spo­sób do­ro­bił­by się for­tu­ny, mu­szę przy­jąć, że ge­niu­szy jest nie­wie­lu i więk­szość z nas od­zna­cza się zwy­czaj­ną in­te­li­gen­cją. Ra­czej nikt nie jest w sta­nie prze­wi­dzieć, kie­dy na­stą­pi taki rzad­ko spo­ty­ka­ny okres, w któ­rym ob­li­ga­cje przy­no­szą wię­cej zy­sków niż ak­cje. Fak­ty wy­glą­da­ją jed­nak tak, że tyl­ko w jed­nym dzie­się­cio­le­ciu na sie­dem (w la­tach 30.) prze­gra­li in­we­sto­rzy wy­bie­ra­ją­cy ak­cje (w la­tach 70. był re­mis). Tak czy in­a­czej ist­nie­je praw­do­po­do­bień­stwo sie­dem do jed­ne­go, że lu­dzie le­piej wyj­dą na ak­cjach niż na ob­li­ga­cjach.

Ta­bla I-1. Śred­ni rocz­ny zwrot (proc.)

--------------------------------------------------- -------- ------- ------- ------- ------- ------- -------
1920–* 1930– 1940– 1950– 1960– 1970– 1980–
S&P 500 19,2 0,0 9,2 19,4 7,8 5,9 17,5
Ak­cje ma­łych firm -4,5 1,4 20,7 16,9 15,5 11,5 15,8
Dłu­go­ter­mi­no­we ob­li­ga­cje rzą­do­we 5,0 4,9 3,2 -0,1 1,4 5,5 12,6
Dłu­go­ter­mi­no­we ob­li­ga­cje kor­po­ra­cyj­ne 5,2 6,9 2,7 1,0 1,7 6,2 13,0
Bony skar­bo­we 3,7 0,6 0,4 1,9 3,9 6,3 8,9
In­fla­cja -1,1 -2,0 5,4 2,2 2,5 7,4 5,1
--------------------------------------------------- -------- ------- ------- ------- ------- ------- -------

* W okre­sie: 1926-29.
Źró­dło: Ib­bot­son SBBI Year­bo­ok, 1993.

Poza tym, ra­czej nie ma co li­czyć, że w tych rzad­kich mo­men­tach, gdy wy­gry­wa­ją po­sia­da­cze ob­li­ga­cji, za­ro­bią oni tyle, co ak­cjo­na­riu­sze w la­tach 40. i 60. Przez sześć­dzie­siąt czte­ry lata uwzględ­nio­ne w ta­bel­ce, 100 tys. do­la­rów za­in­we­sto­wa­ne w dłu­go­ter­mi­no­we ob­li­ga­cje rzą­do­we te­raz by­ło­by war­te 1,6 mi­lio­na, pod­czas gdy ta sama suma ulo­ko­wa­na w S&P da­ła­by 25,5 mi­lio­na. To pro­wa­dzi do Dru­giej Za­sa­dy Pe­te­ra:

Dżen­tel­me­ni in­we­stu­ją­cy w ob­li­ga­cje nie wie­dzą, co tra­cą.

A mimo to nadal je­ste­śmy na­ro­dem in­we­stu­ją­cym w ob­li­ga­cje. Mi­lio­ny lu­dzi de­cy­du­je się na od­set­ki, któ­re na prze­strze­ni kil­ku lat prze­wyż­szą – albo nie – in­fla­cję o naj­wy­żej 5–6 pro­cent war­to­ści net­to. Ku­puj­cie ak­cje! Je­śli ktoś wy­nie­sie tyl­ko tyle z tej książ­ki, to war­to ją było pi­sać.

Dys­ku­sja na te­mat tego, czy in­we­sto­wać w małe fir­my, w duże, czy też wy­bie­rać fun­du­sze po­wier­ni­cze in­we­stu­ją­ce w ak­cje (o wszyst­kim tym bę­dzie mowa w na­stęp­nych roz­dzia­łach), to kwe­stia dru­go­rzęd­na. Naj­waż­niej­sze, aby ku­po­wać ak­cje – ma­łych, du­żych czy śred­nich firm. Za­kła­dam oczy­wi­ście, że wy­bie­rasz ak­cje i in­we­stu­jesz w spo­sób in­te­li­gent­ny. I że nie da­jesz się za­stra­szyć, gdy gieł­dę do­pa­da ko­rek­ta.

Dru­gi po­wód, dla któ­re­go pod­ją­łem się re­ali­za­cji tego pro­jek­tu, to pra­gnie­nie za­chę­ce­nia ama­to­rów, aby nie zra­ża­li się, gdy w prze­szło­ści do­ko­na­li błęd­ne­go wy­bo­ru ak­cji. Już wcze­śniej po­wie­dzia­łem, że ama­tor, któ­ry po­świę­ci tro­chę cza­su na prze­ana­li­zo­wa­nie przed­się­biorstw z bran­ży, w któ­rej tro­chę się orien­tu­je, osią­gnie lep­sze wy­ni­ki niż 95 pro­cent spe­cja­li­stów za­rzą­dza­ją­cych fun­du­sza­mi – a do tego bę­dzie miał spo­ro za­ba­wy.

Spo­ra część me­ne­dże­rów fun­du­szy nie zga­dza się z tym twier­dze­niem, uwa­ża je za bzdur­ne, a cza­sa­mi na­wet na­zy­wa „wy­po­ci­na­mi Lyn­cha”. Nie­mniej jed­nak dwa i pół roku spę­dzo­ne poza fun­du­szem Ma­gel­la­na utwier­dzi­ły mnie w prze­ko­na­niu, że ama­to­rzy mają prze­wa­gę. Dla nie­do­wiar­ków szarp­ną­łem się na do­dat­ko­wy do­wód.

Wy­kres 1-1

Moż­na go zna­leźć w Roz­dzia­le i pod ty­tu­łem Cud świę­tej Agniesz­ki „ któ­ry opo­wia­da o tym, jak gru­pa bo­stoń­skich siód­mo­kla­si­stów z dwu­let­niej in­we­sty­cji osią­gnę­ła wy­ni­ki, któ­rych pro­fe­sjo­na­li­ści z Wall Stre­et mogą im tyl­ko po­zaz­dro­ścić.

Tym­cza­sem znacz­nie więk­sza gru­pa do­ro­słych in­we­sto­rów-ama­to­rów bije ko­le­gów-za­wo­dow­ców przez kil­ka lat z rzę­du. Ci sku­tecz­ni in­we­sto­rzy na­le­żą do se­tek klu­bów spon­so­ro­wa­nych przez Na­sio­nal As­so­cia­tion of In­we­stors , ich rocz­ne osią­gi są tak samo god­ne po­zaz­drosz­cze­nia jak uczniów ze szko­ły świę­tej Agniesz­ki.

Wszy­scy in­we­sto­rzy od­zna­cza­ją się bo­wiem pew­ną szcze­gól­ną ce­chą – ich me­to­da in­we­sty­cyj­na jest prost­sza i bar­dziej do­cho­do­wa niż ba­ro­ko­we tech­ni­ki sto­so­wa­ne przez so­wi­cie opła­ca­nych za­wo­dow­ców.

Nie­za­leż­nie od tego, jaką tech­ni­ką wy­bie­rasz ak­cje lub jed­nost­ki fun­du­szy, to w osta­tecz­nym re­zul­ta­cie twój suk­ces za­le­ży od tego, jak dłu­go bę­dziesz po­tra­fił opie­rać się zmar­twie­niom tego świa­ta, aby two­je in­we­sty­cje mo­gły oka­zać się suk­ce­sem. O lo­sie in­we­sto­ra de­cy­du­je nie gło­wa lecz ner­wy. Czło­wiek pło­chli­wy, choć­by nie wia­do­mo jak in­te­li­gent­ny, za­wsze bar­dziej na­ra­żo­ny jest na uciecz­kę przed niedź­wie­dziem.

Co roku w stycz­niu gru­pa spe­cja­li­stów gieł­do­wych zbie­ra się na pa­ne­lu dys­ku­syj­nym spon­so­ro­wa­nym przez cza­so­pi­smo „Bar­ron’s”, któ­re póź­niej pu­bli­ku­je spra­woz­da­nie. Je­śli ku­pi­łeś ak­cje spół­ek, któ­re po­le­ca­li­śmy, za­ro­bi­łeś dużo pie­nię­dzy, ale je­śli zwra­ca­łeś uwa­gę na na­sze opi­nie na te­mat kie­run­ku roz­wo­ju gieł­dy i go­spo­dar­ki, to by­łeś zbyt prze­stra­szo­ny, aby ku­pić ak­cje. Roz­dział dru­gi zaj­mu­je się tym, jak po­stę­po­wać w przy­pad­ku „week­en­do­we­go prze­ra­że­nia” i jak je igno­ro­wać.

W trze­cim roz­dzia­le Wy­ciecz­ka po Fun­du­szu pró­bu­ję za­ry­so­wać stra­te­gię dla fun­du­szu in­we­sty­cyj­ne­go. Cho­ciaż w głę­bi ser­ca po­zo­sta­ję zwo­len­ni­kiem ak­cji, to eme­ry­tu­ra upraw­nia mnie do oma­wia­nia tej kwe­stii, któ­rą jako me­ne­dżer fun­du­szu po­ru­sza­łem nie­chęt­nie. Gdy czyn­nie dzia­łasz w bran­ży, każ­de two­je sło­wo może zo­stać uzna­ne za wy­po­wia­da­ne dla wła­snej ko­rzy­ści lub po to, aby w pod­stęp­ny spo­sób przy­cią­gnąć no­we­go klien­ta – a te­raz cze­goś ta­kie­go za­rzu­cić mi nie moż­na.

Ostat­nio po­ma­ga­łem pew­nej do­bro­czyn­nej or­ga­ni­za­cji z No­wej An­glii opra­co­wać nową stra­te­gię dla port­fe­la in­we­sty­cyj­ne­go. (Na­zwa tej in­sty­tu­cji musi po­zo­stać ta­jem­ni­cą dla do­bra sy­tu­acji, któ­rą chcę za­pre­zen­to­wać). Naj­pierw na­le­ży za­de­cy­do­wać, ile pie­nię­dzy ulo­ko­wać w ob­li­ga­cjach, a ile w ak­cjach, a tak­że jak każ­dą z czę­ści za­in­we­sto­wać. Ta­kie de­cy­zje musi po­dej­mo­wać każ­dy me­ne­dżer fun­du­szu i dla­te­go szcze­gó­ło­wo opi­sa­łem, jak to ro­bić.

Roz­dzia­ły czwar­ty, pią­ty i szó­sty sta­no­wią trzy­czę­ścio­wą re­tro­spek­ty­wę – jak kie­ro­wa­łem Ma­gel­la­nem przez trzy­na­ście lat i dzie­więć po­waż­nych ko­rekt. Za­ję­cie to dało mi wy­mów­kę, aby wró­cić my­śla­mi do prze­szło­ści i do­kład­nie prze­ana­li­zo­wać, ja­kie czyn­ni­ki zło­ży­ły się na mój suk­ces. Nie­któ­re wnio­ski za­sko­czy­ły na­wet mnie – cho­ciaż sie­dzia­łem w sa­mym środ­ku.

W tej czę­ści książ­ki sta­ra­łem się kon­cen­tro­wać na me­to­do­lo­gii i wy­ty­ka­niu swo­ich błę­dów. Za­pew­ne moż­na na nich na­uczyć się cze­goś tak samo jak na zwy­cię­stwach.

W roz­dzia­łach od siód­me­go do dwu­dzie­ste­go, czy­li w po­ło­wie ob­ję­to­ści tej książ­ki, opi­su­ję, w jaki spo­sób wy­bra­łem 21 spół­ek, któ­re w stycz­niu 1992 roku za­re­ko­men­do­wa­łem czy­tel­ni­kom pi­sma „Bar­ron’s”. Wcze­śniej omó­wi­łem teo­rię in­we­sto­wa­nia, a tam po­ka­zu­ję, jak to ro­bi­łem w prak­ty­ce. Sta­ra­łem się moż­li­wie naj­do­kład­niej prze­ana­li­zo­wać wszyst­kie swo­je na­wy­ki zwią­za­ne z wy­bo­rem ak­cji. Mię­dzy in­ny­mi wy­ła­wia­nie obie­cu­ją­cych sy­tu­acji i pod­da­wa­nie ich ana­li­zie.

Dwa­dzie­ścia je­den spół­ek, któ­re po­słu­ży­ły za ilu­stra­cję Me­to­dy Lyn­cha, na­le­ży do róż­nych sek­to­rów (ban­ki, kasy oszczęd­no­ścio­wo-po­życz­ko­we, spół­ki cy­klicz­ne, de­ta­li­ści, fir­my uży­tecz­no­ści pu­blicz­nej), w któ­re naj­czę­ściej lu­dzie in­we­stu­ją. Tak uło­ży­łem roz­dzia­ły, że każ­dy typ spół­ek zo­stał opi­sa­ny w jed­nym. Roz­dział dwu­dzie­sty pierw­szy Pół­rocz­ny prze­gląd opi­su­je pro­ces re­gu­lar­ne­go ana­li­zo­wa­nia sy­tu­acji każ­dej fir­my po­sia­da­nej w port­fe­lu.

Nie mam do za­pre­zen­to­wa­nia go­to­wych prze­pi­sów. Nie ma żad­ne­go dzwo­necz­ka, któ­ry od­zy­wa się, gdy ku­pu­jesz do­brą ak­cję, bo choć­byś nie wia­do­mo jak do­kład­nie znał fir­mę, to nie mo­żesz mieć stu­pro­cen­to­wej pew­no­ści, że na za­in­we­sto­wa­niu w nią zy­skasz. Je­śli jed­nak wiesz, ja­kie czyn­ni­ki spra­wia­ją, że de­ta­li­sta, bank albo spół­ka mo­to­ry­za­cyj­na osią­gnie do­chód lub nie, to po­pra­wiasz swo­je szan­se. Wie­le z tych czyn­ni­ków zo­sta­ło tu­taj omó­wio­nych.

Tekst uroz­ma­ica­ją apli­ko­wa­ne w umiar­ko­wa­nych daw­kach Za­sa­dy Pe­te­ra, dwie z nich już mu­sia­łeś prze­łknąć. Wie­le z prze­ka­zy­wa­nych tu nauk zdo­by­łem dzię­ki do­świad­cze­niu, któ­re za­wsze jest na­uczy­cie­lem dro­gim. Tu­taj – w książ­ce – do­sta­jesz wie­dzę po ce­nie pro­mo­cyj­nej.

(W okre­sie, w któ­rym pro­wa­dzi­łem ana­li­zy, ceny ak­cji dwu­dzie­stu je­den spół­ek opi­sa­nych w dru­giej czę­ści książ­ki, sta­le ule­ga­ły zmia­nie. Na przy­kład gdy za­czy­na­łem się przy­glą­dać Pier 1, jej ak­cje cho­dzi­ły po 7,50 dol., a gdy w koń­cu za­re­ko­men­do­wa­łem je w „Bar­ron’s”, kosz­to­wa­ły 8 dol. Dla­te­go cza­sa­mi mó­wię, że kosz­to­wa­ły 7,50, a cza­sa­mi, że 8. W ca­łym tek­ście jesz­cze kil­ka razy moż­na spo­tkać po­dob­ne roz­bież­no­ści.)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: