Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pol Pot. - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pol Pot. - ebook

Była to najbardziej radykalna rewolucja w dziejach ludzkości. W ciągu zaledwie kilku lat unicestwiła jedną czwartą ludności Kambodży – zwanej wówczas Demokratyczną Kampuczą – i wprowadziła w życie idee, które były zbyt skrajne dla wszystkich wcześniejszych reżimów. Celem Czerwonych Khmerów stała się likwidacja wszelkich przejawów indywidualności, zaprzeczenie wszystkiego, co ludzkie. 

Realizacji utopijnego celu służyła nie tylko hekatomba ofiar, ale również – a może przede wszystkim – wprost niewyobrażalne okrucieństwo, które zmieniło w koszmar zarówno życie, jak i śmierć mieszkańców Demokratycznej Kampuczy.

Szaleństwo, w jakim pogrążyła się Kambodża, było dziełem jednego człowieka, występującego pod pseudonimem Pol Pot, przywódcy Czerwonych Khmerów, nauczyciela, a niegdyś studenta jednej z paryskich uczelni.

Dlaczego rewolucja Czerwonych Khmerów posunęła się do niepojętej skrajności? Dlaczego tak wielu kambodżańskich intelektualistów zaangażowało się ślepo w ruch, który okazał się tak upiorny? Dlaczego wreszcie wielu dawnych działaczy Czerwonych Khmerów, wykształconych, myślących ludzi, w tym wielu takich, których krewnych zgładzono pod rządami Pol Pota, wciąż utrzymuje, że był on wielkim patriotą, a jego zasługi usprawiedliwiają winy? 

W swojej fascynującej książce „Pol Pot. Pola śmierci” Philip Short próbuje odpowiedzieć na te wszystkie pytania. 

Zbierając informacje do tej książki, autor wykonał tytaniczną pracę, której rezultat to wielki i bardzo ważny krok naprzód na drodze do zrozumienia kambodżańskiej tragedii.  

„The Guardian”

Philip Short przez ponad dwadzieścia pięć lat był zagranicznym korespondentem „The Times”, „The Economist” i BBC na Dalekim Wschodzie. Jest autorem biografii Mao Zedonga. Przebywał w Kambodży w latach siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-489-0
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Historyk jest w dużej mierze detektywem. Współczesne dokumenty, zeznania świadków, ich późniejsze wspomnienia, porównane i połączone z innymi źródłami dostarczają zasadniczych wskazówek co do natury ukrytej za nimi „zbrodni”, czyli prawdy historycznej. Badacz stara się wydobyć z tej amorficznej masy szczegółów portret bohatera lub antybohatera opowieści.

Wiele osób pomogło mi ułożyć mozaikę składającą się z fragmentów prawd, półprawd i kłamstw, która przedstawia twórców kambodżańskiego koszmaru, jak również ich ofiary. Caroline Gluck udzieliła mi pierwszych wskazówek. Bill Herod i Michael Vickery zachęcali mnie na wczesnym etapie prac. David Ashley, Ben Kiernan, Henri Locard, William Shawcross, Sacha Sher i Serge Thion udostępnili mi dokumenty. Christopher Goscha pozwolił mi przełożyć wietnamskojęzyczne kopie dziesiątek oryginalnych tekstów Czerwonych Khmerów, na których przepisanie udzielono mu pozwolenia w Bibliotece Wojskowej w Hanoi. Inni pomogli mi z chińskimi materiałami archiwalnymi. Nil Samom, Khmer i mój asystent badawczy, przez dwa lata towarzyszył mi w podróżach po całej Kambodży, czytając i tłumacząc z niesłabnącym dobrym humorem tysiące stron mętnych wewnętrznych czasopism Czerwonych Khmerów, notatek Stałego Komitetu Komunistycznej Partii Kambodży i zeznań więźniów, które stanowią większą część dokumentacji do ostatnich rozdziałów. Stephen Heder i David Chandler byli uprzejmi przeczytać maszynopis i przedstawili trafne, a często ostre komentarze, które dały mi dużo do myślenia, nawet jeśli w pewnych kwestiach nadal się różnimy.

Kilku czołowych uczestników rewolucji Czerwonych Khmerów opowiedziało mi historie swojego życia, co często trwało miesiącami. Należą do nich była głowa państwa Khieu Samphân, szwagier Pol Pota, minister spraw zagranicznych Czerwonych Khmerów Ieng Sary, Nikân, którego brat, Son Sen, był ministrem obrony, Phi Phuon, szef służby bezpieczeństwa w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Czerwonych Khmerów, oraz dwóch innych urzędników, Suong Sikoeun i In Sopheap, a także mnóstwo osób niższych rangą. Jednak, jak to zwykle bywa z rozmówcami, im więcej mówili, tym więcej ujawniali o sobie samych. Bez ich współpracy napisanie tej książki nie byłoby możliwe.

Niektórzy historycy twierdzą, że nie należy z zasady wierzyć w nic, co mówią byli przywódcy Czerwonych Khmerów. Przyjmuję inny punkt widzenia. Jeśli rozmówca nie miał oczywistego interesu w kłamaniu, jeśli jego historia jest wiarygodna i jeśli nie ma przekonujących dowodów przemawiających przeciwko nim, jestem skłonny wierzyć, że to, co mówi, jest niejedyną prawdą, ale przynajmniej pewną jej wersją. Tak samo jest – choć ze znacznie większą liczbą zastrzeżeń – w przypadku zeznań wymuszonych torturami w centrach przesłuchań Czerwonych Khmerów. Informacji, które zawierają, nie można od ręki odrzucić po prostu dlatego, że ich źródło przyprawia o mdłości.

Kilku kambodżańskich studentów, którzy byli z Pol Potem w czasie spędzonym przez niego w Paryżu na początku lat pięćdziesiątych XX wieku, zwłaszcza Keng Vannsak, później zajadły antykomunista, Thiounn Mumm, który został ministrem Czerwonych Khmerów, Ping Sây i nieżyjący Mey Mann, również rzucili światło na aspekty jego życia pozostające dotychczas poza podejrzeniami. Vannsak i Mumm zechcieli udostępnić mi niepublikowane dotychczas fotografie ze swoich prywatnych zbiorów, podobnie jak Bernard Hamel, były korespondent agencji Reuters w Phnom Penh. Youk Chhang i jego współpracownicy z Centrum Dokumentacyjnego w Kambodży udzielili mi dostępu do posiadanych przez nich dokumentów i zdjęć Czerwonych Khmerów. Jestem wdzięczny Serge’owi Corrierasowi, Christowi Goschy, Michaelowi Hayesowi z „Phnom Penh Post”, Benowi Kiernanowi, Rolandowi Neveu i Kathleen O’Keeffe za pomoc w uzyskaniu innych ilustracji.

Wiele podziękowań kieruję również do moich redaktorów, Rolanda Philippsa w Londynie i Johna Macraego w Nowym Jorku, do moich agentów Jacqueline Korn i Emmy Sweeney oraz do Jane Birkett, której czujnemu wzrokowi nie umknęło żadne powtórzenie, żadna niejasna metafora, żaden brakujący przecinek czy inna usterka interpunkcyjna.

Phnom Penh – La Garde-Freinet

1 lipca 2004Informacje o pisowni

Nie ma standardowego systemu transkrypcji języka khmerskiego. W związku z tym wioska zapisana na mapach Samlaut nazywa się Samlot, Kamrieng na granicy z Tajlandią to także Kamrean, port Kampâng Saom to Kompong Som i tak dalej. W tej książce stosuję, gdy tylko jest to możliwe, albo najpowszechniej używane warianty, albo warianty, które są najbardziej zbliżone do wymowy angielskiej. Niemniej pomocne mogą być następujące podstawowe zasady:

„a” wymawia się jak krótkie „o”: tak więc Saloth wymawia się Soloth, a Samphân – Somphon.

„â” to dłuższe „o”: Sâr wymawia się Sor, Samphân – Somphon.

„au”, jak w Pauk, brzmi jak ok; „ay”, jak w Chhay i Say, brzmi jak aj.

„eo” jak w Keo, brzmi jak eo; „eu” jak w Deuch, brzmi jak u; „ey”, jak w Mey, brzmi jak ej; „ê”, jak w Chhê, brzmi jak ai.

„Ch”, „P” i „T”, po których występuje „h”, wymawia się z przydechem, Chham wymawia się Ćham (natomiast Cham, bez przydechu, jak Ćam). Phem wymawia się Phem, a Thirith – Thirith . „-ch” na końcu wyrazu wymawia się -k.

Nazwiska i imiona kambodżańskie, podobnie jak w Chinach i Wietnamie, pisze się w odwrotnym porządku niż w językach europejskich. Nazwisko Khieu Samphâna to Khieu, a imię to Samphân. Jednak w przeciwieństwie do Chin uprzejmą formą zwracania się jest pan Samphân – albo po prostu Samphân – a nie pan Khieu. Jedynym wyjątkiem są nazwiska, które wywodzą się z pseudonimów rewolucyjnych. Na przykład Long Bunruot przyjął pseudonim Nuon, do którego dodał później imię Chea. Dlatego mówi się o nim pan Nuon, a nie pan Chea. Podobnie do Pol Pota zwraca się Pol, do Vorn Veta – Vorn i tak dalej. To samo rozróżnienie występuje w Wietnamie, gdzie imiona stosuje się w formalnych zwrotach, ponieważ jest tak niewiele nazwisk, że ich stosowanie wprowadzałoby zamieszanie: dlatego Ho Chi Minh (pseudonim rewolucyjny) to prezydent Ho, ale Vo Nguyen Giap (prawdziwe nazwisko) to generał Giap.Prolog

Wieści dotarły do Ieng Sary’ego w Hanoi krótko po dziesiątej rano.

Przybył posłaniec z zaszyfrowanym telegramem przekazanym alfabetem Morse’a z kwatery głównej Czerwonych Khmerów położonej na północny zachód od Phnom Penh. Kiedy odszyfrowano te kilka słów, Sary zatelefonował do biura Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Wietnamu i poprosił o połączenie z Le Duc Tho, członkiem Biura Politycznego, który w poprzednim roku wraz z Henrym Kissingerem dostał Pokojową Nagrodę Nobla za zakończenie wojny w Wietnamie. Tho odpowiadał za relacje z kambodżańskimi komunistami.

„Zajęliśmy Phnom Penh” – oświadczył Sary z dumą.

Ćwierć wieku później wciąż przechowywał w pamięci odpowiedź wietnamskiego przywódcy. „Uważajcie, żeby nie zmyliły was fałszywe raporty! – powiedział kwaśno Tho. – Pamiętajcie, co stało się, kiedy powiedziano wam, że Takeo padło”. Było to przypomnienie rozmowy, którą odbyli tydzień wcześniej, kiedy Sary poinformował go – przedwcześnie – że to położone na południe od stolicy miasto się poddało1.

Ieng Sary był jednym z sześciu członków Komitetu Stałego Komunistycznej Partii Kambodży (KPK), najwyższego przywództwa Czerwonych Khmerów. Miał pięćdziesiąt lat, łysiał, zaczynał zarysowywać mu się brzuch. Przebiegły manipulator, raczej podstępny niż sprytny; gładkie, wypukłe czoło, blada cera i częściowo chińskie pochodzenie w uderzający sposób upodabniały go do ultralewicowego członka chińskiego Politbiura Yao Wenyuana, należącego do „Bandy Czworga”, której przewodziła wdowa po Mao Zedongu, Jiang Qing. Sary był zdolny do szczególnej mściwości, ale również do lojalności wobec użytecznych podwładnych, którzy odpłacali mu dozgonnym oddaniem. Nieszczerość skrywał pod maską wyrachowanej sympatyczności. Ambasador brytyjski, który przez wiele lat chadzał na lunche z Sarym i jego żoną, Khieu Thirith, porównywał to doświadczenie do herbatki z Rosemary West i jej mężem, parą zboczonych morderców na tle seksualnym, których nazwisko stało się w Wielkiej Brytanii przysłowiowym określeniem makabrycznej perwersji. Ale ten niesmak był niesmakiem po fakcie, z czasu gdy obraz przywódców Czerwonych Khmerów stał się niemożliwy do oddzielenia od okropieństw, które popełnił ich reżim. Na początku lat siedemdziesiątych XX wieku, w heroicznej epoce indochińskiego komunizmu, Sary i jego towarzysze znajdowali się na wznoszącej fali przyszłości, symbolizując dla radykałów na całym świecie i dla milionów sympatyków na Zachodzie nadzieję na bardziej sprawiedliwy i demokratyczny świat.

Zmartwienie Sary’ego trwało krótko. Kilka godzin później pojawił się Tho we własnej osobie, rozpływający się w uśmiechach, w towarzystwie pomocników niosących ogromne bukiety kwiatów – z prośbą, przemyconą zgrabnie między gratulacjami od wietnamskiego przywództwa, żeby nowe władze Kambodży pozwoliły na swobodny przemarsz przez swoje terytorium zbliżających się od południa oddziałów wietnamskich, które zdążały na rozstrzygającą ofensywę przeciwko wspieranemu przez Amerykanów reżimowi w Sajgonie.

Pozwolenia udzielono. Tego dnia, 17 kwietnia 1975 roku, Czerwoni Khmerzy mogli pozwolić sobie na wspaniałomyślność, ponieważ delektowali się tryumfem, który smakował tym bardziej, że wyprzedzili nim traktujących ich lekceważąco wietnamskich sojuszników.

Zdobyli Phnom Penh, co niezmordowanie powtarzali, bez pomocy z zewnątrz. Amerykańscy urzędnicy twierdzili, że ostateczny szturm na kambodżańską stolicę poprzedzał atak regularnych oddziałów wietnamskich wspieranych przez ciężką artylerię, ale – podobnie jak wiele innych rzeczy, które Amerykanie twierdzili w tym czasie – było to nieprawdą. Od 1973 roku żaden oddział głównych sił wietnamskich nie walczył w Kambodży. Amerykanie zrzucili ponad 500 tysięcy ton bomb na bazy kambodżańskiego ruchu oporu i wydali setki milionów dolarów na wsparcie skorumpowanego i niekompetentnego antykomunistycznego reżimu marszałka Lon Nola, który przejął władzę w 1970 roku od dziedzicznego władcy kraju, księcia Sihanouka. Ale na próżno. Czerwoni Khmerzy mówili sobie z dumą, że ich oddziały złożone ze słabo wykształconych chłopów pokonały wszystko, co najpotężniejsza siła militarna na świecie była w stanie rzucić przeciwko nim.

Pycha jest grzechem gnębiącym despotyzm na całym świecie. W późniejszych latach przywódcy Czerwonych Khmerów, w tym sam Ieng Sary, oglądając upadek utopijnej wizji, której poświęcili życie, twierdzili, że już sama szybkość, z jaką odnieśli zwycięstwo w 1975 roku, zasiała ziarno ich późniejszej klęski. Jak ujął to szef Czerwonych Khmerów z pewnej wsi: „Pociąg jechał za szybko. Nikt nie mógł nim pokierować”.

Jednak nawet w takiej mierze, w jakiej jest to prawdą, takie rozumowanie jest samospełniającą się przepowiednią. Ogromna tragedia, która spadła na Kambodżę w ostatniej ćwierci XX wieku, miała wiele przyczyn, a odpowiedzialnością trzeba obarczyć wiele osób. Zbytnia pewność siebie nowego przywództwa kraju, przede wszystkim najważniejszego lidera, człowieka, który miał stać się Pol Potem, była tylko jedną z nich, a w okresie tryumfu Czerwonych Khmerów była zręcznie ukrywana.

***

Minął cały rok, zanim samotnik, który powiódł kambodżańskich komunistów do zwycięstwa, wyszedł z ukrycia i przybrał imię, pod którym mieli zapamiętać go jego krajanie i reszta świata.

Nawet wtedy zrobił to niechętnie. Przez dwie dekady działał pod wieloma pseudonimami: Pouk, Hay, Pol, 87, Wielki Wujek, Starszy Brat, Brat Numer Jeden, w późniejszych latach pojawiły się jeszcze 99 i Phem. „Dobrze jest zmieniać imiona – powiedział kiedyś jednej ze swoich sekretarek. – Im częściej zmieniasz, tym lepiej. To myli wroga”. A następnie dodał coś, co miało stać się mantrą Czerwonych Khmerów: „Jeśli zachowa się tajemnicę, bitwa jest w połowie wygrana”. Architekt kambodżańskiego koszmaru nie był człowiekiem, który lubił działać otwarcie2.

Przez pięć lat wojny domowej toczonej przez komunistów z prawicowym rządem Lon Nola większość ludzi zarówno w kraju, jak i poza nim była przekonana, że ruchem kierował Khieu Samphân, znany z nieprzekupności lewicowy intelektualista, który zyskał szerokie poparcie jako rzecznik sprawiedliwości społecznej w czasie, gdy na tronie zasiadał Sihanouk. Przyłączył się do ruchu oporu w 1967 roku i po obaleniu księcia trzy lata później stał się głównym rzecznikiem Czerwonych Khmerów. Jako nominalny minister obrony i głównodowodzący armii ruchu oporu Samphân pojechał do Pekinu na spotkanie z Mao. Wydawał komunikaty opisujące szczegółowo postępy działań wojennych, a w 1973 roku, kiedy Sihanouk po zawiązaniu nieprawdopodobnego sojuszu z dawnymi komunistycznymi przeciwnikami wizytował „strefy wyzwolone”, Samphân odgrywał rolę gospodarza.

Ale to była zasłona dymna. Władza leżała w rękach innych, których nazwisk nie znano poza wewnętrznym kręgiem samych przywódców komunistycznych.

Na przykład Nuon Chea zwrócił na siebie uwagę rządu kolonialnego w 1950 roku jako członek ruchu Issarak, walcząc o niezależność od Francuzów, którzy uczynili z Kambodży protektorat niemal wiek wcześniej. Jednak w tamtym czasie nazywał się Long Rith. Nikt nigdy nie skojarzył Ritha z korpulentnym khmerskim biznesmenem zatrudnionym przez chińsko-kambodżański dom handlowy, który podróżował po całym kraju w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, na pozór handlując materiałami budowlanymi. W jeszcze mniejszym stopniu ktokolwiek, czy to w rządzie Sihanouka, czy Lon Nola, kojarzył „Nuona” z drugim pod względem rangi Czerwonym Khmerem.

A kto słyszał o Saloth Sârze, którego w 1971 roku wymieniano jedynie jako jednego z mniej więcej dziewięćdziesięciu „intelektualistów-patriotów” zjednoczonych dla sprawy rewolucyjnej?3

Nauczyciel o tym nazwisku, który bywał w „kręgach postępowych”, zwrócił na siebie uwagę policji w Phnom Penh dwadzieścia lat wcześniej, a później figurował na czarnej liście podejrzanych wywrotowców. Jednak nigdy nic nie sugerowało, że był kimś więcej niż tylko kolejnym rozczarowanym nauczycielem4. Nawet kiedy nazwisko Sâra wypłynęło ponownie w 1972 roku jako szefa Dyrektoriatu Wojskowego powstańczej armii Frontu, obok nazwiska Nuon Chei, szefa Dyrektoriatu Politycznego, zakładano, że są oni jednymi z wielu mniej lub bardziej anonimowych figur z drugiego szeregu w niejasnej hierarchii Czerwonych Khmerów5. Zdjęcia z wizyty Sihanouka na obszarach kontrolowanych przez ruch oporu pokazują, jak Sâr siedzi skromnie z boku, przyglądając się uprzejmie, jak gwiazdy tego wydarzenia, Khieu Samphân i inny były parlamentarzysta, Hu Nim, roztaczają przed oczarowanym królewskim gościem perspektywę zbliżającego się zwycięstwa. Na innych zdjęciach Sâra ledwo widać, jak siedzi w tylnym rzędzie na przedstawieniu teatralnym albo kręci się gdzieś na obrzeżach przyjęcia powitalnego6.

Niczym hollywoodzki reżyser pojawiający się przelotnie i incognito w jednym ze swoich filmów, Saloth Sâr, dawniej nauczyciel, był zachwycony, uchodząc za kogoś, kim nie był – bezimienną twarz w tłumie, na którą wszyscy przelotnie spoglądali, ale której nikt nie zapamiętywał. Dziesięć lat wcześniej powiedział jednemu ze zwolenników:

Wróg szuka nas wszędzie. Oni są jak przekupnie siekający wieprzowinę. Siekają od góry i z boku. Wróg próbuje nas posiekać, ale nie trafia Oznacza to, że wróg jest słaby. Wróg musi przegrać, a my musimy wygrać7.

Policja Sihanouka w latach pięćdziesiątych, wspominał ze swoim charakterystycznym, miłym uśmiechem, „wiedziała, kim jestem, ale nie wiedziała, czym jestem”8.

Gdy siły Czerwonych Khmerów zmierzały do zwycięstwa w kwietniu 1975 roku, ta przechwałka wciąż była aktualna. Prawdopodobnie mniej niż dwieście osób w całej Kambodży – członkowie Komitetu Centralnego KPK, dowódcy oddziałów i ich zastępcy, zaufani działacze i osobiści adiutanci, w tym jego lekarz i ochroniarze z górskich plemion – wiedzieli, czym był Sâr, a nawet wtedy w większości przypadków znali go nie pod tym nazwiskiem. Jeden z tajnych agentów Lon Nola zbliżył się do niego w 1974 roku, ale nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia Sâra. CIA wiedziała, że istnieje, ale nie powiązała go z tajemniczym „Polem”, którego agencja zidentyfikowała jako szefa ruchu khmerskich komunistów. Nie było zaskoczeniem, kiedy niektórzy działacze średniego szczebla w ramach samej KPK nie poznali tożsamości swojego przywódcy jeszcze przez dwa lata po zwycięstwie komunistów.

17 kwietnia 1975 roku Saloth Sâr znajdował się w wysuniętej kwaterze głównej Komitetu Centralnego KPK w pasie rzadkiej dżungli gęsto usianej lejami po bombardowaniach przez B-52, w pobliżu nędznej wioski o nazwie Sdok Toel, na południe od dawnej królewskiej stolicy Udongu. Warunki były spartańskie. Kadry mieszkały w bambusowych chatkach pokrytych liśćmi palmowymi, zbudowanymi na palach i otwartymi z wszystkich czterech stron. Chatka Sâra stała pod rozłożystymi gałęziami bananowca, którego szerokie, ciemnozielone liście uniemożliwiały rozpoznanie jej z powietrza. Nie miał żadnych mebli ani łóżka, spał po prostu na macie na podłodze. Drugą chatkę, oddaloną o niecałe trzydzieści metrów, zajmował Khieu Samphân9.

Tego dnia, gdy radio chrypiało, przynosząc wieści ze świeżo „oswobodzonego” Phnom Penh, jedli wspólnie południowy posiłek. Było to mniejszej wagi, wręcz drobne wydarzenie, „zupełnie inaczej, niż byłoby to na Zachodzie – wspominał Samphân. – Unikaliśmy okazywania uczuć. Nie było wybuchu radości ani niczego w tym rodzaju. Nie pogratulowałem mu. Powiedział po prostu, że było to wielkie zwycięstwo, które lud Kambodży odniósł samodzielnie. To wszystko”. Ochroniarz potwierdził jego wspomnienia: „Nie było to nic szczególnego – opowiadał. – To był taki sam dzień jak inne”.

Kilka tygodni później nieśmiałość ustąpiła miejsca apokalipsie.

17 kwietnia „zakończyła się licząca dwa tysiące lat historia Kambodży”, a jej mieszkańcy zaczęli budować przyszłość „wspanialszą od Angkoru”, którego królowie w szczytowym okresie swojej władzy w XIII wieku rządzili imperium rozciągającym się od Malezji po Laos i od Wietnamu po Birmę. Nowy reżim miał odwrócić trwający od tego czasu długotrwały upadek. Miał zbudować socjalizm „bez odwoływania się do jakiegokolwiek istniejącego wzorca”, jak powiedział Ieng Sary swojemu rozmówcy. KPK miała poprowadzić Kambodżę drogą, którą „nigdy w historii nie podążał żaden kraj”10.

Próba wskazania momentu, w którym Kambodża zaczęła pogrążać się w szaleństwie, jest zarówno niemożliwa, jak i pozbawiona sensu. Jak średniowieczna zmora wyłonił się on z połączenia różnych przyczyn i idei. Z pewnością jednak można postawić pytanie o to, w którym momencie ten koszmar stał się nieodwracalny. Jesienią 1974 orku, kiedy podjęto decyzję o ewakuacji Phnom Penh? 19 kwietnia 1975 roku – dwa dni po upadku Phnom Penh – kiedy Sâr po raz pierwszy przedstawił Stałemu Komitetowi zwodniczo prostą wskazówkę dotyczącą nowej polityki, którą chciał stworzyć: „Budować i bronić!”? Czy też w styczniu 1976 roku, kiedy Komitet Centralny KPK formalnie zaakceptował zniesienie pieniędzy?

Najbardziej prawdopodobną odpowiedzią nie jest żadna z powyższych, lecz robocza konferencja przywództwa, której tajemnica była tak ściśle strzeżona, że przez ćwierć wieku po niej nikt spoza kręgu dwudziestu uczestników nie wiedział, że kiedykolwiek się odbyła.

Przywódcy Czerwonych Khmerów spotkali się w maju 1975 roku w Srebrnej Pagodzie, najświętszym z buddyjskich miejsc znajdującym się na terenie Pałacu Królewskiego w Phnom Penh, w czasie gdy reżim wciąż rozważał, jaki kurs obrać w przyszłości11. Drukowano nową walutę, ale czy powinno się ją puścić w obieg, czy wycofać? Stolica została ewakuowana, ale czy miała pozostać opustoszała na stałe, czy tylko przez pewien czas? Jaką rolę należało przydzielić księciu Sihanoukowi, przebywającemu wciąż na wygnaniu w Pekinie? Jaką politykę należało przyjąć, by stawić czoła zagrożeniu ze strony większych i potężniejszych sąsiadów Kambodży, Tajlandii, a przede wszystkim Wietnamu?

Pagoda zbudowana na przełomie wieków dla dziadka Sihanouka, króla Norodoma, jest bardziej symbolem niż zabytkiem. Jej schodkowy dach pokryty zielonymi i złotymi dachówkami, z zawile wyciętymi złoconymi belkami i ostro zagiętymi zakończeniami, jest uosobieniem khmerskiej tradycji. Ale tak zwany Szmaragdowy Budda w jej centralnym pomieszczeniu został wykonany przez francuskiego mistrza szklarskiego Lalique’a, kamienna podstawa posągu zaś jest obłożona włoskim marmurem. Niepasująca do niej weranda ozdobiona fałszywymi greckimi kolumnami została dobudowana w latach sześćdziesiątych. Tam spali na wolnym powietrzu zgromadzeni przywódcy nowej Kambodży, jak uczniowie na letnim obozie, na żelaznych łóżkach, które przyniesiono z pobliskiego szpitala. Fakt, że dzierżyli teraz władzę, wydawał się nic nie zmieniać. W swoich oczach wciąż byli partyzantką toczącą bój w dżungli.

Tylko Saloth Sâr postanowił spać gdzie indziej. Jego adiutanci przygotowali dla niego łóżko z moskitierą na podwyższeniu w centrum sanktuarium, które zazwyczaj zajmowały posągi Buddy.

Khmerskie świątynie buddyjskie rzadko budzą taki respekt i uniesienie, jak wielkie katedry chrześcijańskie. Bez wiernych Srebrna Pagoda to tandetnie wyglądające miejsce. Ale to miejsce święte. Sihanouk mieszkał tam jako mnich w 1947 roku, kiedy został wyświęcony, co w rytualny sposób potwierdziło jego władzę królewską. Na zewnętrznym dziedzińcu wznoszą się cztery ozdobione ornamentami stupy zawierające prochy zmarłych królów. Sztuczne wzgórze symbolizuje górę Kailash, buddyjski raj. Wewnętrzna przestrzeń otoczona jest krytą galerią, długą na ponad 500 metrów, ozdobioną freskami przedstawiającymi Reamker, khmerską wersję Ramajany, eposu opisującego wojnę między siłami zła i dobra. Należący do personelu eksprofesor objaśnił Samphânowi i kilku innym przywódcom znaczenie różnych scen, które są okrutniejsze i bardziej przepełnione przemocą niż indyjski oryginał.

Wybór kwatery dokonany przez Sâra ujawniał więcej, niż on sobie uświadamiał. Nigdzie indziej w kambodżańskiej stolicy wspomnienia minionej chwały i miraże przyszłej wielkości nie stopiły się tak łatwo. Żaden z kambodżańskich władców – niezależnie od tego, jak bardzo zdeterminowany, by wymazać to, co stare – nie mógłby spędzić czasu w miejscu tak mocno nasyconym tożsamością narodową i pozostać niewrażliwym na pomniki historii i dziedzictwa Khmerów.

W tym surrealistycznym otoczeniu arbitrzy najbardziej radykalnej rewolucji na świecie podjęli po dziesięciu dniach dyskusji brzemienną w skutki decyzję o rozwiązaniu tak zwanego zjednoczonego frontu ze zwolennikami Sihanouka i innymi niekomunistycznymi grupami, które pomogły im zdobyć władzę, o odrzuceniu stosunkowo umiarkowanej polityki, którą zakładało takie przymierze, i o dokonaniu zamiast tego skoku – „skrajnie zadziwiającego, skrajnie cudownego, ogromnego skoku”, jak brzmiało khmerskie określenie – wprowadzenia za jednym zamachem pełnego komunizmu bez kompromisów i ustępstw12. Kości zostały rzucone.

Kiedy Sâr śnił swoje przerażające i przerażająco urzekające sny, lud Kambodży wpatrywał się w halucynacyjną przepaść między złudzeniem a rzeczywistością.

Mieszkańcy Phnom Penh, podobnie jak wielu intelektualistów z miast, którzy przyłączyli się do sprawy Czerwonych Khmerów, oczekiwali, że koniec wojny sprawi, iż wszystko wróci do normalności. Rewolucja – tak, ale również pokój i cywilizowane życie.

Thiounn Thioeunn, minister zdrowia Czerwonych Khmerów, i jego żona Mala byli dziedzicami dwóch najzamożniejszych arystokratycznych rodzin w Kambodży. Mala lubiła powtarzać, tylko na wpół żartem: „Nikt nie miał więcej od nas, może z wyjątkiem Króla”. Potępiali Sihanouka, którego uważali za pozbawionego wartości playboya. Przejście na stronę Czerwonych Khmerów cztery lata wcześniej odpowiadało w realiach Kambodży wstąpieniu prezydenckiej pary Kennedych w szeregi Al-Kaidy. Sâr dopilnował, żeby wszyscy wiedzieli, że para cieszy się jego osobistą ochroną. Thioeunn był kapryśnym, roztargnionym człowiekiem, którego życie kręciło się wokół pracy chirurga. Najstarszej córce dał na imię Genevieve po samochodzie, który był tytułowym bohaterem musicalu z lat pięćdziesiątych z Kennethem More’em i Kay Kendall w rolach głównych. W dniu, w którym Phnom Penh upadło, Genevieve pracowała jako pielęgniarka w wojskowym szpitalu polowym położonym niedaleko od kwatery głównej w Sdok Toel: „Wszyscy się cieszyliśmy – wspominała. – Wszyscy zaczęli mówić o tym, co zrobimy, gdy znów zobaczymy naszych krewnych, i jak – teraz, gdy wojna się skończyła – nastąpi pojednanie narodowe”. Mala myślała bardziej przyziemnie o swoich starszych rodzicach: „Powiedziałam sobie, że upiekę im ogromny tort z wielką ilością rumu i będziemy świętować razem”.

Jednak zanim dziesięć dni później Thiounnom pozwolono wrócić do miasta, Phnom Penh było już opustoszałym miejscem, a rum był ostatnią rzeczą, o jakiej mogli pomyśleć. Zamiast do rodzinnego domu, ogromnej posiadłości w stylu kolonialnym w pobliżu Pałacu Królewskiego, zabrano ich do bloku przypominającego koszary w dawnym Szpitalu im. Przyjaźni Khmersko-Radzieckiej, gdzie odkryli, że dyrektor polityczny z ramienia Czerwonych Khmerów nakazał usunięcie wszystkich materaców i foteli. „Luksus zatruwa umysł” – powiedział im.

Pomimo wysokiej pozycji Thioeunna i jego bliskich stosunków z Sârem Mala mogła zobaczyć się z rodzicami tylko raz, kilka miesięcy później, przez kilka godzin w małym miasteczku na prowincji. Później zagłodzono ich na śmierć.

Przez cały koniec wiosny i początek lata 1975 roku kolumny ewakuowanych przemierzały kraj. Współpracownik Khieu Samphâna, Hou Yuon, którego bezceremonialne wypowiedzi zaczęły wprawiać we wściekłość wyższych przywódców, był świadkiem, jak niekończąca się procesja mieszkańców usiłowała przedostać się na początku maja przez zbombardowane miasto Skoun położone około 80 kilometrów na północny wschód od Phnom Penh. Prześladował go widok płomieni buchających w ciemności na poboczu drogi: „Ci ludzie byli naprawdę biedni – powiedział później Nuon Chea. – To nienormalne, to nierozumne ewakuować wszystkich w ten sposób. To, co zrobił Stały Komitet, było złe”.

Dwa miesiące później mieszkańcy Kambodży wciąż byli w ruchu. Chiński tłumacz wspominał „długie szeregi z tobołkami i naczyniami” kierujące się w lipcu na południe ku portowi Kompong Som. Zaczął się już głód, po którym miała nastąpić katastrofalna klęska. Przemoc była zarazem przypadkowa i systematyczna. Morderstwa stały się rutyną, narzędziem administracyjnym wykorzystywanym w pierwszej kolejności. Wszyscy, którzy zajmowali wyższe stanowiska w proamerykańskim reżimie Lon Nola, oficerowie od porucznika wzwyż, wyżsi urzędnicy publiczni i policjanci ryzykowali śmierć. Podobnie jak wszyscy inni, którzy nie wpasowali się w system Czerwonych Khmerów.

Chińscy eksperci, którzy znali Phnom Penh z wcześniejszego okresu, a teraz wrócili, by nieść „bratnią pomoc” nowemu rządowi komunistycznemu, nie poznawali miasta. „Ulice były opustoszałe – opowiada tłumacz. – Nikogo nie widzieliśmy. Niektóre domy miały drzwi zamknięte na kłódkę, inne były otwarte na oścież. W fabrykach i ministerstwie wszyscy byli ubrani na czarno. Mieli sandały zrobione z opon samochodowych i kraciaste chusty krama. Próbowaliśmy z nimi rozmawiać ale w ich wypowiedziach pojawiała się jedynie propaganda”.

Dla studenta z Kambodży, który wrócił z zagranicy, wszystko było nieskończenie bardziej przerażające:

To, co ujrzałem, przekraczało wszelkie wyobrażenie. Ludzie na lotnisku nie przypominali istot ludzkich. Można było pomyśleć, że byli przedmiotami, automatami z innej planety. Należeli do rasy, której nie dawało się zdefiniować, nijakiej, byli fantomami obleczonymi w ciemność z jakiejś bardzo odległej planety. Fizycznie wyglądali tak jak ja, jak reszta nas . Wyglądali na Azjatów, na mieszkańców Kambodży. Ale to były tylko pozory. Pod każdym innym względem nic nas nie łączyło . nikt nie powiedział ani słowa. Czy była to więc ta nowa Kampucza, nowe społeczeństwo równości i sprawiedliwości, bez bogatych i biednych? Czy była to rewolucja?13

Przez następne trzy lata półtora miliona ludzi z populacji liczącej siedem milionów zostało poświęconych w imię realizacji idei Saloth Sâra. Mniejszość z nich została stracona, reszta zmarła od chorób, przepracowania albo z głodu14.

Żaden inny kraj nie stracił nigdy tak ogromnej części swoich mieszkańców w jednej, inspirowanej politycznie hekatombie przeprowadzonej przez jego własnych przywódców.

Łatwo jest potępiać – choć to bezcelowe – Pol Pota i jego zwolenników jako nazistów albo maoistów sprowadzających koszmar nie w pełni zrozumiałych obcych idei na rzekomo pogodny i spokojny kraj. Zrozumiałe jest – choć do niczego nie prowadzi – mówienie o ludobójstwie: słowo to pozwala odczuć natężenie horroru, który wydarzył się wówczas w Kambodży, ale pozwala odrzucić w zbyt wygodny sposób reżim Pol Pota jako jednorazową aberrację. Takie pojęcia tworzą zgubną mieszankę, zaciemniając rzeczywistość, która była zarazem bardziej banalna i znacznie bardziej złowieszcza.

Sama liczba ofiar w Demokratycznej Kampuczy, jak oficjalnie nazywała się Kambodża Czerwonych Khmerów, stanowi element makabrycznej fascynacji. Ale za statystykami obrazującymi ludzką bezduszność kryją się bardziej kłopotliwe kwestie.

Dlaczego tak wielu kambodżańskich intelektualistów zaangażowało się ślepo w ruch, który okazał się tak upiorny? Dlaczego tak wielu dawnych działaczy Czerwonych Khmerów, wykształconych, myślących ludzi, w tym wielu takich, których krewnych zgładzono pod rządami Pol Pota, wciąż utrzymuje, że był on wielkim patriotą, a jego zasługi przeważają winy? Dlaczego rewolucja Czerwonych Khmerów posunęła się do tak nieubłaganej, nieznośnej skrajności? Reżimy komunistyczne na całym świecie dążyły do zmniejszenia nierówności dochodów, do uczynienia z prawa narzędzia polityki, do zmonopolizowania prasy, do ograniczenia ruchu ludności ze wsi do miast i do kontrolowania połączeń pocztowych i telekomunikacyjnych z resztą świata. Ale w Kambodży wybrano bardziej radykalne i bardziej szalone rozwiązanie. Pieniądze, sądy, gazety i system pocztowy oraz łączność z zagranicą – nawet pojęcie miasta – zostały po prostu zakazane. Prawa jednostki nie zostały ograniczone na rzecz kolektywu, lecz całkowicie zlikwidowane. Indywidualna kreatywność, inicjatywa, oryginalność zostały potępione jako takie. Systematycznie łamano jednostkowe sumienia.

Nie ma prostej odpowiedzi na te pytania, a na ile można na nie odpowiedzieć, nie są to odpowiedzi zadowalające – zarówno dla mieszkańców Kambodży, jak i dla ludzi z zewnątrz.

Osiemnaście miesięcy po śmierci Pol Pota w 1998 roku, kiedy ostatnia z jego partyzanckich armii złożyła broń, a do Kambodży po dziesiątkach lat wojny powrócił pokój, szesnastoletnia dziewczyna usiadła przy straganie na jednym z targów w Phnom Penh i zamówiła zupę ryżową dla siebie i swojej trzyletniej siostrzenicy. Dobrze ubrana kobieta w towarzystwie kilku ochroniarzy stanęła za nią, chwyciła ją za włosy i rzuciła na ziemię, a mężczyźni kopali i bili ją, dopóki nie zemdlała. Dwóch ochroniarzy otworzyło wtedy ostrożnie szklane naczynie zawierające kwas azotowy, który kobieta wylała dziewczynie na głowę i górną część ciała. Ból sprawił, że ofiara odzyskała świadomość i zaczęła krzyczeć – rozpryskując kwas na kobietę i jednego z ochroniarzy, którzy uciekli do czekającego na nich samochodu. Ludzie z pobliskiego domu obmyli dziewczynę wodą, ale zanim dotarła do szpitala, miała poparzenia trzeciego stopnia obejmujące 43 procent powierzchni ciała.

Tat Marina była olśniewająco piękną młodą aktorką, która zarabiała na życie, występując w filmach do karaoke. Rok wcześniej zwróciła na siebie uwagę ministra rządu Kambodży, Svay Sitthy, który ją uwiódł i umieścił w tanim mieszkaniu jako swoją konkubinę. Atak został przeprowadzony przez żonę Sitthy, Khoun Sophal, którą amerykańska przyjaciółka opisała później jako „najwrażliwszą duszę, jaką można sobie wyobrazić, naprawdę cudowną osobę”.

Młoda kobieta przeżyła, ale jej głowa i ciało od pasa w górę pokryte zostało bliznami. Osób, które przypuściły na nią atak, nigdy nie przesłuchano, nie mówiąc już o oskarżeniu o jakieś przestępstwo.

Dziesiątki kambodżańskich nastolatek zostało oszpeconych, a w wielu przypadkach oślepionych, wskutek zaatakowania kwasem przez żony bogatych mężczyzn. Starsze Kambodżanki mówią, że Tat Marina i dziewczyny podobne do niej „kradną mężów innym kobietom” i dostały to, na co zasłużyły. Mężczyźni traktują je jak przedmioty jednorazowego użytku, „jak chusteczki, które zużywa się i wyrzuca”.

Paralela z okrucieństwami Czerwonych Khmerów jest uderzająca. Aby spróbować zrozumieć, dlaczego kambodżańscy komuniści działali tak, jak działali, należy przyjąć punkt widzenia dobrze wykształconej, inteligentnej kobiety, która bierze pomstę, oblewając kwasem głowę młodej dziewczyny i patrząc, jak wypala on jej ciało i wszelką nadzieję na szczęście w życiu. Co może być bardziej odrażającego od zniszczenia przyszłości dziecka? Czerwoni Khmerzy mogli przynajmniej twierdzić, że działali dla sprawy, a nie kierowali się osobistymi uczuciami. Jednak wynik pozostawał zasadniczo taki sam. Była to orwellowska wizja przyszłości: „But depczący ludzką twarz, wiecznie”.

W każdej akcji z użyciem przemocy, czy to na wojnie, czy podczas rewolucji, cierpią niewinni ludzie. Amerykańscy urzędnicy mówią o „stratach ubocznych”, maoiści o rozbijaniu jaj w celu zrobienia omletu. W Demokratycznej Kampuczy „straty uboczne” nie miały granic. Wszystko poza rewolucją stało się uprawnionym i koniecznym celem.

Nie chodzi po prostu o to, że życie nie miało wartości, że zabijanie stało się aktem bez konsekwencji. Cały kraj został oddany w niewolę dystopijnego ideału, który odrzucał wszystko, co ludzkie. A pytanie, na które mieszkańcy Kambodży nieustannie żądają odpowiedzi, brzmi: Dlaczego? Dlaczego takie okropności spadły na nas? Dlaczego musiało się to zdarzyć tutaj?

Niewypowiedziane założenie stwierdza, że okropności przyszły z zewnątrz – wzięły się z bombardowania kambodżańskich wiosek przez Amerykanów na początku lat siedemdziesiątych, z maoizmu, ze stalinizmu, z dziedzictwa rewolucji francuskiej przeniesionego przez kolonialnych nauczycieli, z nędznych, wypaczonych umysłów małych grupek złych ludzi.

Kambodżanie – nie tylko obecny rząd zdominowany przez byłych Czerwonych Khmerów, którzy nie mają żadnego interesu w rozliczaniu przeszłości, ale naród jako całość – w dziwnie niechętny sposób podchodzą do prób głębszego spojrzenia na przeszłość. Zrobienie tego wymagałoby w pewnym stopniu zbadania samych siebie, na co są nieprzygotowani i czego instynktownie wolą unikać. Ludzie chcą rozliczenia, ale celem jest potępienie grubych ryb, sprawców – „ich”, a nie „nas” – małych rybek.

Nikt nie chce robić „zupy z krewetek”, jak głosi kambodżańskie powiedzenie. Krewetek – drobnych rzezimieszków i morderców na małą skalę – jest zatrzęsienie w każdej wsi. Masakra, która dotknęła Kambodżę, wymagała współudziału tak wielkiej części ludności, że trzeba zadać pytanie, jak zachowałyby się ofiary, gdyby role się odwróciły.

Pytanie: „dlaczego?” trzeba zastąpić innym.

Kwestią kardynalną jest to, co w kambodżańskim społeczeństwie pozwoliło i nadal pozwala na to, by ludzie odwracali się plecami do wszystkiego, co wiedzą o łagodności i współczuciu, dobroci i przyzwoitości, i dopuszczali się przerażających okrucieństw najwyraźniej bez poczucia potworności swoich czynów, a z pewnością bez wyrzutów sumienia. Jest to pytanie, które w mniejszym lub większym stopniu można postawić w odniesieniu do Niemców (i innych) z czasów nazizmu, Rwandyjczyków, Turków (w Armenii), Serbów (w Bośni), Bośniaków (w Serbii), Izraelczyków w Palestynie i Palestyńczyków w Izraelu, nie wspominając o organizacjach terrorystycznych występujących ze stanowiska moralnej wyższości inspirowanej islamskim fundamentalizmem.

Wyjaśnienie nie leży w jakiejś nieprawidłowości w chromosomach, jakiejś genetycznej predyspozycji do przemocy, neuropatycznej „krzywej Bella” odnoszącej się do danego narodu. Kambodżanie czy Rwandyjczycy nie są biologicznie bardziej skłonni do okrucieństwa niż Amerykanie albo mieszkańcy Europy Zachodniej. Przyczyny tkwią w historii – która stworzyła warunki do tego, żeby naród szukał skrajnych remediów na dostrzegane choroby, w geografii – rodzącej presje, które wydają się ją usprawiedliwiać (Lebensraum, jak mówił Hitler; „przetrwanie narodu”, jak mówił Pol Pot), w kulturze – która tworzy (albo i nie) moralne i intelektualne zakazy przeciwko nim, oraz w systemie politycznym i społecznym – który przyznaje jednostkom prawa do działania zgodnie z własnymi przekonaniami albo im ich odmawia.

Jednak kontekst to nie wszystko. Zło kryje się w czynach.

Jednostka, niezależnie od kontekstu, ponosi osobistą odpowiedzialność. Zło na tym poziomie polega na rozmyślnym ignorowaniu tego, o czym wiemy, że jest słuszne. Im słabszy jest kodeks moralny, tym łatwiej wyrządza się zło. Jacques Vergès, francuski prawnik radykalista, który jako student w latach pięćdziesiątych przyjaźnił się z wieloma przyszłymi przywódcami kambodżańskich komunistów, utrzymuje, że tym, co różni człowieka od zwierzęcia, jest zbrodnia. Natura nieznająca ludzkiego prawa jest dzika. Tylko człowiek jest zbrodniarzem. Czy też, by ująć to w kategoriach starotestamentowych, tylko człowiek jest zły. Kiedy rozmyślamy nad tym, co wydarzyło się w Kambodży, przyglądamy się nie jakiejś egzotycznej okrutnej historii, tylko spoglądamy w mrok, w plugawe zakątki naszych własnych dusz.

Historia, kultura, geografia, polityka i miliony jednostek odegrały swoje role w kambodżańskim koszmarze, choć w różnym stopniu. Tak samo jest w przypadku wszystkich takich tragedii i dlatego szczególna agonia małego, odległego kraju miała większe znaczenie; powinni je dobrze rozważyć ci, którzy kształtują politykę i opinię publiczną. Jest to wystarczający powód, żeby przypomnieć historię człowieka, który stał się Pol Potem. Jeśli bowiem warto wyciągnąć jakąś naukę z zimnej wojny i nieszczęść, które ze sobą przyniosła, to jest nią to, że poszukiwanie prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania jest głupotą. Jest to nauka, której rządy, jak nieustannie dowodzą, wciąż nie potrafiły wyciągnąć.

1 Opis wydarzeń zaczerpnięty z wywiadów przeprowadzonych z Ieng Sarym w Phnom Penh, 30 listopada 2000, 9 marca i 12 listopada 2001.

2 Wywiad z Mey Makiem, Pailin, 25 czerwca, 20 i 21 września 2000; 13, 14, 15, 16 i 17 marca 2001.

3 Zob. Caldwell i Lek Tan, s. 418–433, gdzie przedrukowany jest tekst deklaracji i lista sygnatariuszy.

4 RC, 1 marca 1968.

5 Lista została ogłoszona 23 marca 1972 (zob. Serge Thion, Chronology, w: Chandler i Kiernan (red.), Aftermath, s. 300).

6 „China Pictorial”, czerwiec 1973.

7 Sien An, zeznanie, 25 lutego 1977.

8 Pol Pot, Yugoslav interwiev.

9 Opis zaczerpnięty został z wywiadów z Khieu Samphânem (Pailin, 28 i 29 marca, 2, 3 i 20 kwietnia 2001) i Phi Phuonem (Malay, 4 maja i 6, 14 i 15 listopada 2001); oraz z rozmów z wieśniakami w czasie wizyty w Sdok Toel 16 grudnia 2001.

10 „Der Spiegel”, 2 maja 1977.

11 Phi Phuon, Khieu Samphân, wywiady.

12 Phi Phuon, wywiad.

13 Ong Thong Hoeung, Récit, s. 8.

14 Szacunki dotyczące liczby ofiar za rządów Czerwonych Khmerów od kwietnia 1975 do stycznia 1979 roku sięgają od 250 tysięcy do 3 milionów. „Nieznośna niepewność co do liczb”, jak ujął to pewien demograf, wynika z dwóch głównych przyczyn. Szacunki oparte na próbach – innymi słowy, wywiadach z indywidualnymi osobami, które przeżyły, dotyczących liczby członków ich rodzin, którzy zginęli – mogą być zawyżone z powodu podwójnego liczenia ofiar, a co ważniejsze, nie uwzględniają ogromnych różnic, jakie istniały nie tylko między strefami i regionami, ale nawet między okręgami, a w obrębie jednego okręgu między kooperatywami i wsiami. Co więcej, nieproporcjonalnie dużą grupą uchodźców, z którymi przeprowadzono wywiady, byli dawni mieszkańcy miast, którzy stanowili tylko 800 tysięcy z ogólnej liczby ludności wynoszącej około 7 milionów w 1975 roku i wśród których panowała znacznie większa śmiertelność niż w jakiejkolwiek innej grupie w Demokratycznej Kampuczy. (Należy zauważyć, że wśród szacunkowo 3 milionów osób mieszkających w kambodżańskich miastach w kwietniu 1975 roku ogromną większość stanowili chłopi, którzy schronili się tam, by uciec przed walkami, i którzy wrócili do swoich wsi, gdy tylko wojna dobiegła końca).

Szacunki oparte na trendach demograficznych napotykają na trudności związane z niepewnością co do dokładnej liczby ludności w 1970 roku, co do całkowitej liczby zgonów spowodowanych wojną i stopy przyrostu naturalnego w latach 1970–1975, co do poziomu emigracji i liczby ofiar głodu po inwazji wietnamskiej w 1979 roku.

Przyjąłem liczbę 1,5 miliona zgonów jako stanowiącą rozsądny punkt pośredni. Podejrzewam, ale nie mogę tego dowieść, że prawdziwa liczba zgonów może być niższa. Gdyby zginęli wszyscy dawni mieszkańcy miast (co się nie stało), liczba zgonów wyniosłaby 800 tysięcy, a jeśli zginęłoby 10 procent z pozostałych 6,2 miliona chłopów (co znów niemal na pewno jest zawyżonym szacunkiem), w sumie dałoby to 1,42 miliona. Z pewnością jest więc możliwe, że faktyczna liczba zgonów jest rzędu 1 miliona.

Jest to i tak wystarczająco przerażające. To, czy faktyczna liczba to 3 miliony, 1,5 miliona, czy „tylko” 750 tysięcy, nie zmienia barbarzyństwa reżimu, który wygubił od 10 do 40 procent mieszkańców swojego kraju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: