Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Polak z Ukrainy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Polak z Ukrainy - ebook

Ukraińskie serce na polskiej ziemi! Dima Garbowski zaprasza czytelników do swojego świata imigranta, w którym życie tylko z pozoru wydaje się proste i nieskomplikowane. Opowiada o drodze, jaką musiał przejść, by spełnić marzenie o lepszej przyszłości dla siebie i swojej rodziny. Dlaczego postanowili opuścić Ukrainę? Czemu wybrali właśnie Polskę? Czy nie żałują swojej decyzji?

Ta książka jest odpowiedzią na te pytania i wiele innych, które często boimy się zadać. Polak z Ukrainy to opowieść o poszukiwaniu szczęścia i walce o lepsze jutro. Poznaj historię polskiej duszy o ukraińskim sercu.

Emigracja jest jak poród. Po niewinnym początku w ciepłym pęcherzu płodowym, zaczynasz zdawać sobie sprawę, że długo już tu nie zabawisz. Brzuch mamy osiąga swoje maksimum i przestaje się rozciągać, a tymczasem ty wyprostowałbyś już nogi w kolanach. Łokcie wędrują pod mamine żebra, kiedy tylko chcesz podrapać się po głowie. Wystarczy, że kichniesz, albo dostaniesz czkawki, a twoja gospodyni już cała podskakuje. I tobie niewygodnie, i mama by już odpoczęła od twojego słodkiego ciężaru. A jak się zasiedzisz i zbyt głęboko zapuścisz korzenie, to w pewnym momencie zaczyna też brakować tlenu, dusisz się, tętno spada. Czujesz, że zaczyna napierać z każdej strony, wszystko cię gniecie, jest coraz ciaśniej i duszniej. Szybko okazuje się, że wyjście z twojej sytuacji jest tylko jedno – na zewnątrz! Nie ma odwrotu, musisz znaleźć sobie nowe miejsce.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-5264-2
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

Długo się zastanawiałem, jak opowiedzieć historię naszej emigracji z Kijowa do Warszawy. Napisać wszystko na poważnie, o wszelkich trudnościach i radościach? Byłoby trochę nudno. Uciążliwości przemilczeć? Wtedy można by uznać, że emigracja to sam miód. Dlatego starałem się, żeby ta książka była prawdziwa, ale jednocześnie lekka i wesoła – zwłaszcza tam, gdzie mogłem pośmiać się z samego siebie.

Ta historia jedynie opiera się na faktach, tak więc nie trzeba jej brać całkowicie serio.

Poniedziałek, 18 kwietnia 2016 roku, 2:00 w nocy. Siedem godzin do odlotu

– Szczoteczki do zębów? – Julia z pamięci recytuje naszą listę rzeczy.

– Są! – odpowiadam.

– Ładowarka do telefonu?

– Jest!

– Lala Daszy?

– Jest! Razem z całą armią pluszaków. – Mówiąc to, jestem już myślami w łóżku i przekręcam się na lewy bok.

– Dima, a co myślisz o tym? – Julia wskazuje na pięciolitrowy słoik miodu. – Zostawiamy rodzicom czy bierzemy ze sobą?

– Sam nie wiem. To oczywiste, że taki miód jest najlepszy. Przydałby się dla dziecka. Ale z tym szklanym słoikiem będzie nam za ciężko. Trzeba by przelać miód do butelek po wodzie mineralnej, a to nam zajmie minimum trzy godziny. A mnie się już tak chce spać!

– Wiesz, z drugiej strony nie jestem pewna, czy w Polsce znajdziemy taki dobry miód. Ten sprzedawany w sklepach to przecież sam cukier.

– Tam też chyba mają jakieś ule, nie?

– Dima, no dobrze, ale on jest od twojej mamusi. Dwa tygodnie pracowała nad znajomym z daczy, żeby jej go załatwił.

Szach-mat. Na argumenty o mamie jestem bezsilny. Moja piękna żona wręcza mi lejek i bierze pierwszą plastikową butelkę. Kucamy razem na środku świeżo umytej kuchni. Nie mamy już wątpliwości – miód też przeprowadza się z nami do Polski.

Po godzinie wszystko się lepi. Miód cieknie mi po palcach, dłoniach, nadgarstkach. Moje nowe dżinsy, kupione specjalnie na wyjazd, są upstrzone bursztynowym, gęstym płynem.

– Julia, wymyśliłem kawał: „Co robi Ukrainiec na noc przed wyjazdem do Polski?”.

– Bardzo śmieszne. – Moja ukochana żona też już prawie zasypia, ale dzielnie przytrzymuje lejek.

Trzecią butelkę udaje nam się napełnić tuż po trzeciej. Zostały nam trzy godziny snu, więc czym prędzej wtulam głowę w poduszkę. Słońce jeszcze nie wstało, słowiki za oknem zaczęły już swoje trele. Jest błogo. Julia też przestała się kokosić w łazience, wskoczyła do łóżka i wtuliła się we mnie. Sen zaraz przyjdzie.

Tę słodką ciszę przerywa głośny krzyk z sąsiedniego pokoju:

– Tatoooo! Pićku!

Uwaga, przedstawiamy się!

Jest nas troje: Dima (lat 35), Julia (lat, hm, powiedzmy, że 18) i Dasza (lat 3). Jesteśmy rodziną niczym z chińskiego modelu (dwa plus jeden). Kochamy się i jesteśmy ze sobą szczęśliwi.

Jesteśmy wykształceni, przedsiębiorczy, lubimy podróżować i znamy języki obce. To znaczy ja z Julią, bo Dasza musi jeszcze trochę nadrobić.

Jesteśmy też jednymi z milionów. A właściwie miliona. Miliona Ukraińców, którzy pewnego dnia rzucili swoje dotychczasowe życie nad Dnieprem i zapragnęli żyć nad Wisłą. Od pewnego czasu kręcimy o tym filmiki i wrzucamy je na YouTube’a. Część z was pewnie zna nas z serii o szoku kulturowym, którego doznajemy jako Ukraińcy, którzy zdecydowali się osiedlić w Warszawie.

Po co wyjechaliśmy? Dlaczego przybyliśmy właśnie tutaj? Czy nie żałujemy? O tym właśnie będzie ta książka.

Narodziny emigranta

Emigracja jest jak poród. Po niewinnym początku w ciepłym pęcherzu płodowym zaczynasz zdawać sobie sprawę, że długo już tu nie zabawisz. Brzuch mamy osiąga swoje maksimum i przestaje się rozciągać, a tymczasem ty wyprostowałbyś już nogi w kolanach. Łokcie wędrują pod jej żebra, kiedy tylko chcesz podrapać się po głowie. Wystarczy, że kichniesz albo dostaniesz czkawki, a twoja „gospo-dyni” już cała podskakuje. Tobie jest niewygodnie, a ona chętnie już by odpoczęła od twojego słodkiego ciężaru. A jeśli się zagnieździsz i zbyt głęboko zapuścisz korzenie, to w pewnym momencie zacznie ci brakować tlenu, będziesz się dusić, tętno spadnie. Poczujesz napór z każdej strony, wszystko cię gniecie, jest coraz ciaśniej i duszniej. Szybko się okazuje, że jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji – na zewnątrz! Nie ma odwrotu, musisz znaleźć sobie nowe miejsce.

Jak już znajdziesz sobie to nowe miejsce, jesteś jak niemowlak (dosłownie: nie-mow-lak): nie umiesz mówić ani nie rozumiesz, czego inni od ciebie chcą. Nie potrafisz kupić biletu w autobusie (serio, 20-minutowe?!), nie wiesz, jak się umówić na wizytę do lekarza. Wszystkiego uczysz się od początku.

A żeby z własnej woli poczuć się bezradnie jak bezzębny bobas, spakować całe życie w trzy walizki, zostawić za sobą wyremontowane mieszkanie, rozkręcającą się firmę, przyjaciół i niedzielne obiadki u mamy, trzeba mieć naprawdę dobry powód.

___ Dima wyjaśnia: ile kosztuje ukraińskie mleko

Dobrym powodem do wyjazdu może być drożyzna w sklepach.

Słyszysz „drożyzna” i pewnie myślisz, że chodzi o kostkę masła za 9 złotych. Otóż nie. Żeby lepiej to wyjaśnić, pożyczyłem od Daszy plastikową różdżkę. Wypowiadam magiczne: „Trzy, dwa, raz, szka-

rabemc!” i wszystkie ceny w Polsce zamieniają się na ukraińskie.

Jak to niby ma działać? Już tłumaczę. Od dziś wszyscy Polacy dostają taką samą wypłatę, jaką dostawali, tylko że w hrywnach. Jeśli wczoraj zarabiałeś 3000 złotych, dziś zarobisz 3000 hrywien. Przyjmujemy, że to średnia płaca w Polsce. I dobrze się składa, bo dokładnie tyle samo średnio zarabiają Ukraińcy.

Trzeba przy tym jednak zaznaczyć, że bardzo trudno określić, ile średnio zarabiają Ukraińcy. Płace i ceny żywo reagują na kurs euro i dolara, a kurs skacze i tańczy jak szalony. Oczywiście są tacy, co zarabiają 10 tysięcy, 20 tysięcy czy nawet 200 tysięcy hrywien, ale nam chodzi o to, żeby porównać los zwykłego Kowalskiego i zwykłego Kowalczuka.

No i proszę. Właśnie dostałeś swoją wypłatę – 3000 hrywien.

Na co możesz wydać taką sumę? Po pierwsze, musisz zapłacić za mieszkanie. Opłata za twoje dwupokojowe gniazdko wynosi

1000 hrywien. Plus ogrzewanie – 1500. Czyli miesięcznie wychodzi 2500 hrywien. To oczywiście w przypadku, gdy masz własne mieszkanie. Jeśli wynajmujesz, za miesiąc płacisz 6000. Plus czynsz i liczniki. Czyli ponad 8000 hrywien miesięcznie. Spokojnie, poradzisz sobie (jeśli twoja żona skończyła ekonomię)! Jeśli jednak nie dasz rady, w kawalerce też się pomieścicie. Za jednopokojowe mieszkanie zapłacisz jedynie 4000 hrywien plus czynsz i ogrzewanie.

To, co ci zostanie, możesz wydać w Biedronce. A tam:

ziemniaki – 10 hrywien za kilogram,

mleko – 20 hrywien za litr,

jabłka – 26 hrywien za kilogram,

masło – 30 hrywien za kostkę,

pomidory – 46 hrywien za kilogram,

papryka – 80 hrywien za kilogram,

filet z kurczaka – 83 hrywny za kilogram,

winogrona jasne bezpestkowe – 95 hrywien za kilogram.

Jeżeli przyjdzie ci ochota na łososia, proszę bardzo – 510 hrywien za kilogram. Za filet z pstrąga zapłacisz 600.

Przejdźmy do poważniejszych rzeczy: prezerwatywy Durex (12 sztuk) – 150 hrywien. Ale spokojnie, jeśli będziesz uprawiał seks nie więcej niż raz na miesiąc, całe opakowanie starczy ci na rok!

Jeśli jednak stać cię na łososia, a prezerwatyw używasz dwa razy w tygodniu, to do wyjazdu może skłonić cię wojna.

Ja jednak marzyłem o wyjeździe, kiedy na Kremlu jeszcze nikomu się nie śniło przesuwanie ukraińskich granic.

No dobra, jedziemy

Nawet gdy cztery lata później ogródki piwne na Majdanie Niezależności zamieniły się w zasieki, a ceny żywności wzrosły trzykrotnie, moja Julia wciąż powtarzała, że emigracja nie jest dla niej. Będziemy bulić za filet z kurczaka 83 hrywny za kilo i omijać centrum miasta szerokim łukiem, ale ona nigdzie się nie przeprowadzi. Nie naciskałem, bo mimo wszystko dobrze się nam żyło.

Na moje szczęście Julia miała w kieszeni dyplom z ekonomii.

Z moim zapałem i jej wiedzą szybko udało nam się rozkręcić firmę zajmującą się sprzedażą drewnianych podłóg. Zaczynaliśmy skromnie: biuro domowe w garażu i dwójka pracowników: Julia i ja. Najpierw sprzedawaliśmy parkiety sąsiadom i znajomym. Początkowo nasz dział marketingu polegał głównie na marketingu szeptanym. Znajomi mówili swoim znajomym, a tamci kolejnym. Podłogi kładliśmy dobrze, klienci byli zadowoleni i nas polecali. Ale wciąż nie było nas stać na wynajem biura z prawdziwego zdarzenia.

Ruszyło się naprawdę dopiero wtedy, gdy w Kijowie padły pierwsze strzały, a znajomi zaczęli zwijać swoje biznesy i wyjeżdżać za granicę. Wówczas nasza firma rozkwitła. No cóż, może brakowało nam konkurencji? Może konkurencja już zdążyła się wynieść nad Wisłę? Tego nie wiem, ale to właśnie wtedy złapaliśmy wiatr w żagle.

Naszym pierwszym poważnym klientem był urzędnik z inspekcji podatkowej. Po nim zgłosił się naczelnik inspekcji drogowej. Ten ostatni rozpuścił wici wśród swoich ziomków z wielkiego świata polityki i w ciągu kilku następnych miesięcy mieliśmy pierwszego ministra na koncie. Po tym pierwszym pojawił się kolejny, a zakres naszych usług znacznie się rozszerzył dzięki temu, co zarobiliśmy. Już nie tylko sprzedawaliśmy deski własnej produkcji, lecz także sami je kładliśmy, cyklinowaliśmy, lakierowaliśmy albo woskowaliśmy.

Staliśmy się parkietowymi specami! Z garażu przenieśliśmy się do biura, a nieopodal wyrosły nasze hale produkcyjne. I dopiero wtedy Julia zmieniła zdanie odnośnie do wyjazdu.

– A co, jeśli biznes przestanie nam się kręcić? A co, jeśli się komuś nie spodobamy? Wiesz, jacy są politycy. Nie takie firmy jak nasza ogłaszały bankructwo – martwiła się moja ukochana.

Czułem jednak, że to, czego boi się naprawdę, to nasze bezpieczeństwo. Niebezpiecznie być na świeczniku i prowadzić dochodową firmę w kraju, w którym szaleje wojna. Skoro możemy zarabiać gdzie indziej i nie martwić się o jutro raptem kilkaset kilometrów dalej, to może warto spróbować?

Ale nie myślcie sobie, że przyszło nam to łatwo. Decyzja nie była ani prosta, ani oczywista. Nie podjęliśmy jej w jeden wieczór. Mieliśmy za sobą prawie 365 przegadanych wieczorów. Dzień w dzień klepanie o tym samym: co, jeśli tam nam się nie uda? Co, jeśli tu zrobi się gorzej? Co z rodzicami? Co z przyjaciółmi? I co, znowu zaczynać wszystko od początku? I czy tam można kupić pielmieni?

Do emigracji skłoniło nas jeszcze jedno. W 2013 roku (dokładnie 13 stycznia, 6 minut po północy) w naszym życiu pojawiło się dodatkowe 3495 gramów i 56 centymetrów. Urodziła się nasza Daria. Pomyśleliśmy sobie tak: wiadomo, że dziecko to wydatki. A jeśli wyjedziemy, to przynajmniej zaoszczędzimy parę stówek na kursie językowym. Drugi język Dasza dostanie od nas w prezencie.

Tylko dokąd?

Skoro już oboje dojrzeliśmy do myśli o wyjeździe, przyszedł czas na główne negocjacje: dokąd? Ja koniecznie chciałem słońce i palmy. Julia upierała się przy kraju z rozsądnym rynkiem nieruchomości.

– Na przykład Litwa. Tam tanio kupimy mieszkanie! – Aż podskoczyła przy laptopie, sprawdzając ceny za metr kwadratowy.

– A palmy tam są? – Starałem się zatrzepotać rzęsami.

Ukochana uszczypnęła mnie w filet (to znaczy boczek) i oświadczyła, że zdamy się na los. Przyniosła stary globus mojego dziadka, zamknęła oczy, wystawiła palec i zakręciła globusem. Jej czerwony paznokieć zarył w piaski koło Alice Springs.

– Teraz twoja kolej!

Mój palec wskazujący zatrzymał się na Montrealu.

O cenach australijskich czy kanadyjskich mieszkań nie mieliśmy pojęcia. W ogóle mieliśmy dość blade wyobrażenie na temat tych krajów oprócz tego, że w Australii jest koala (i są palmy), a w Kanadzie przystojny premier – Justin Trudeau.

Do głosu doszedł więc mój wewnętrzny pedagog. Kazał mi wyciągnąć dużą kartkę i flamastry. Po prawej stronie narysowaliśmy kangura, po lewej listek klonu i zaczęliśmy przeczesywać sieć w poszukiwaniu plusów i minusów. Po godzinie bilans wyszedł nam dodatni. W obu przypadkach.

Australia:

– palmy,

– jedna wielka plaża (ponad 10 tysięcy kilometrów piachu nad oceanem),

– słońce średnio 9 godzin dziennie przez cały rok,

– dziesiąte miejsce w oenzetowskim rankingu World Happiness Report,

– firmę można podobno założyć w pół godziny,

– tanie awokado (co ważne dla przedstawicieli klasy średniej).

Jedyny minus, że za gorąco.

Kanada:

– przystojny premier (Julia kazała wpisać),

– las po horyzont (prawie połowa powierzchni tego kraju to drzewa),

– siódme miejsce w oenzetowskim rankingu World Happiness Report,

– firmę można założyć w 40 minut,

– najniższy podatek od sprzedaży,

– tani syrop klonowy (równie ważny dla klasy średniej).

Jedyny minus, że za zimno.

___ Dima wyjaśnia: emigracja po ukraińsku

Gdy moja żona na hasło „emigracja” pukała się w czoło, kijowskie redakcje traktowały temat równie lekko. W gazetach właściwie nie istniał. O Ukraińcach, którzy zdecydowali się opuścić swoją ojczyznę, pisano sporadycznie i raczej w egzotycznym kontekście. Na przykład tak: „Emigranci z Ukrainy nauczyli Brazylijczyków jeść kaszę gryczaną, a pisanki sprzedają po 30 dolarów za sztukę!” (rosyjskojęzyczny dziennik „Siewodnia”, maj 2008).

Dzisiaj ukraińskie portale porzuciły temat kaszy gryczanej w Brazylii i martwią się „masowym exodusem” i „wielką falą emigracji”, która może poważnie zagrozić narodowej gospodarce. Jeśli spojrzeć na liczby, to ukraińscy rządzący rzeczywiście mają się czym martwić. Kraj opuściło już blisko 4,5 miliona osób.

W Polsce mieszka już ponad milion Ukraińców (w momencie pisania tej książki). W 2019 roku mają być nas już 3 miliony, jak zapowiadają ekonomiści. Wyliczyli też, że stanowimy obecnie aż 87 procent wszystkich cudzoziemców osiedlających się w Polsce. Z kolei polskie Biuro Informacji Kredytowej podaje, że w polskich bankach zaciągnęliśmy już ponad 8000 kredytów na kwotę 43,6 miliona złotych i że spłacamy 5100 zobowiązań o wartości 7,7 miliona złotych, czyli 1510 złotych na osobę.

Ale wyjeżdżamy nie tylko nad Wisłę. W Kanadzie jest nas tyle samo, co w Polsce. Nieco mniej – ponad 900 tysięcy – w Stanach Zjednoczonych, po 200 tysięcy we Włoszech i w Niemczech. Natomiast w Brazylii – 0,5 miliona (ciekawe, po ile teraz hulają pisanki).

Wielu z nas wyjeżdża jedynie po to, aby dorobić. Na szybko, na czarno, byle gdzie, byle kasa się zgadzała. Bo wielu z nas nie sprzedaje całego majątku i nie rusza w nieznane, żeby tak jak my budować swoje życie od początku, tylko zostawiają na Ukrainie swoje dzieci, swoich mężów, swoje żony, jadą na parę miesięcy, żeby trochę zarobić, i wracają. Pracują na budowach, w kuchniach, przy dzieciach, niezależnie od tego, jakie pokończyli szkoły, ile znają języków i co mają w CV. Za granicą ich zdolności intelektualne wykorzystuje się w pracy biurowej (odkurzanie biurek, drukarek i komputerów), inżynierskiej (zakładanie rusztowania, mieszanie cementu) lub usługach (gotowanie, prasowanie, zmienianie pieluch). Ale są też tacy, którzy chcą tego, co my – zacząć swoje życie od nowa. Zasymilować się. Czuć się w Polsce jak u siebie.

I nie tylko z tego powodu, że łosoś tańszy.To wszystko jest bardzo proste

Długo dyskutowaliśmy, dokąd pojechać. Wahając się między Australią a Kanadą, wybraliśmy Polskę. I znowu Sasza odegrał tu pierwsze skrzypce.

– Stary, a czy próbowałeś starać się o Kartę Polaka? – pyta Sasza. – Da, ty szto³?! – Wierci się na naszym kuchennym zydelku. – Z twoimi

polskimi korzeniami już dawno powinieneś był to zrobić! Przecież to na twojego tatę wołali w szkole „Polak”, nie? To twoi dziadkowie mówią po polsku, tak?

– Eee, no tak. Ale z tą Kartą sam nie wiem. Kiedyś próbowałem. Ale to wszystko jest takie trudne.

– Czaj pić budziesz⁴? – Julia stara się szybko zmienić temat. Bo Polska to raczej nie Kanada.

– Budu⁵! – odpowiada Sasza i znów zwraca się do mnie: – Ja ci zaraz wytłumaczę, jak to zrobić, to wszystko jest bardzo proste…

– Proste, proste… Porozmawiać z konsulem oczywiście mógłbym, ale dostać się do jego gabinetu? To mission impossible. Można się

zapisać tylko przez stronę internetową. Raz na dwa miesiące rzucają kilka terminów. I jak rzucą o 7:00 rano, to o 7:15 może już nic nie być i znowu trzeba czekać dwa miesiące.

– Wyjawię ci jeden sekret. – Sasza bardzo się stara. Widać, że chce się zmieścić w trzech zdaniach, ale się męczy. – Jest na to prosty sposób! – Gestykuluje tak mocno, że prawie spada z zydelka, a potem się z niego zsuwa i zaczyna dreptać wokół stołu. – Kumpel mojego kumpla mówił mi o takich jednych, którzy robią na tym biznes. Napisali program, który automatycznie rezerwuje wolne miejsca, jak tylko pojawią się na stronie. 70 dolarów na głowę i już macie wizytę u konsula! – Uśmiecha się szeroko.

– Sasza – przerywam ten chocholi taniec – mamy płacić komuś, kto zarabia na tym, że polski konsulat nie ogarnia internetu? Przecież to nie fair.

– Fair nie fair. Kiedyś dawało się w łapę i nikt nie narzekał – mówi mój przyjaciel rozgoryczony, że zabiłem jego entuzjazm.

– Już to sobie wyobrażam. Konsul siedzi przy stole i gryzie ołówek, starając się ogarnąć jakieś papiery. Podchodzę bliżej, mrugam do niego porozumiewawczo i pytam: „Ile za tę Kartę Polaka?”. Od razu wbiegają strażnicy i lekarze. Strażnicy, żeby odprowadzić mnie na policję, a lekarze, żeby uratować konsula, który z zaskoczenia połknął swój ołówek. Nie, nie, międzynarodowy skandal nie jest nam potrzebny. Jeśli już mamy wykorzystać fakt, że moja babka urodziła się wtedy, kiedy Wołyń należał do II Rzeczypospolitej, to wszystko będziemy robić legalnie.

– Czyli co, jednak Polska? W końcu bliżej niż Australia. – Sasza się szczerzy.

– A jak wygląda ta rozmowa z konsulem? Dima, wiesz coś o tym? – woła Julia z salonu.

___ Dima wyjaśnia: co trzeba powiedzieć konsulowi, żeby otrzymać Kartę Polaka

No co, no co. Sprawdź w internecie. Trochę Sienkiewicza, trochę Prusa, może jakaś Rota. Jak spędzacie święta i kiedy Polacy wygrali pod Grunwaldem.

A teraz na poważnie. Zapnijcie pasy, uporządkujcie notatki i do dzieła. Oto lista pytań, które może zadać (albo i nie) konsul:

1. Kto napisał Mazurka Dąbrowskiego? (Mała podpowiedź: nie był to Jan Henryk Dąbrowski).

2. Kto wygrał bitwę pod Płowcami?

3. Co w Polsce oznacza data: 13 grudnia?

4. Kto był pierwszym królem z dynastii Jagiellonów?

5. Kto i kiedy założył Uniwersytet Jagielloński?

6. Kiedy i o której wybuchło powstanie warszawskie?

7. Wymień wszystkie stolice Polski.

8. Podaj nazwiska wszystkich prezydentów Polski po 1989 roku.

9. Kto był pierwszym władcą z dynastii Piastów?

10. W którym roku była bitwa pod Legnicą?

11. W którym roku Polska wstąpiła do Unii Europejskiej?

12. Co to jest Środa Popielcowa?

13. Co to za święto: Trzech Króli?

14. Jaką powierzchnię ma Polska?

15. Z jakimi państwami Polska graniczy?

16. Wymień wszystkie polskie województwa.

17. Gdzie znajduje się Muzeum Hymnu Narodowego?

18. Które polskie obiekty są na liście światowego dziedzictwa UNESCO?

19. Wymień polskie pasma górskie.

20. Kiedy obchodzimy Dzień Papieża Jana Pawła II?

To oczywiście tylko mała próbka. W internecie znajdziecie podobnych pytań na kopy.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: