Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Policz gwiazdy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Policz gwiazdy - ebook

Znudzony otoczeniem i kobietami, którym zależy jedynie na statusie społecznym, książę Brockenhurst postanawia wyruszyć w podróż z Londynu do Yorku. Chce zachować pełną anonimowość i podróżować jak zwyczajny człowiek. W drodze poznaje piękną Valorę Melford, której pomaga uciec przed ślubem z okrutnym baronetem. Ścigani, konno starają się dotrzeć bezpiecznie do Yorku. Wkrótce między księciem i Valorą pojawi się uczucie. Czy mężczyzna zdecyduje się wyjawić jej swój sekret?

 

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-11-77010-8
Rozmiar pliku: 346 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od Autorki

Mnogość rozbojów i napadów z bronią w ręku jest dzisiaj prawdopodobnie efektem pobłażliwości, z jaką traktuje się przestępców.

Natomiast w starych rejestrach więzienia Newgate znajdujemy przykłady bardzo surowych kar: dwaj rozbójnicy, którzy obrabowali obwoźnego handlarza niedaleko Harrow i zabrali mu dwa pensy i towar, zostali straceni. Tom Lympus, ścigany listem gończym, uprawiał złodziejski proceder przez kilkanaście lat okradając powozy pocztowe i kiedy został w końcu schwytany, powieszono go.

John Ram, znany jako Mocny Jack, był nadzwyczaj barwną postacią. Przed sądem stanął w zielonym garniturze, w koszuli z żabotem, a kapelusz przewiązał srebrną wstążką. Kobiety go uwielbiały. Choć skazano go na śmierć, w noc poprzedzającą egzekucję zaprosił siedem dziewcząt, aby towarzyszyły mu przy kolacji. Fama głosi, że wszyscy dobrze się bawili. Następnego ranka skazany spokojnie wkroczył na szafot. Jego ciało wystawiono na widok publiczny.

W siedemnastym i osiemnastym wieku szlachta zwykle podróżowała uzbrojona, w towarzystwie forysiów. Rusznica była standardowym wyposażeniem każdego dyliżansu. Samotni i nie uzbrojeni podróżni mogli stracić nie tylko pieniądze, ale także życie.Rozdział 1

Major Stanley, wasza wysokość — zaanonsował lokaj.

Książę Brockenhurst odłożył gazetę i spojrzał wyczekująco. Do biblioteki wkroczyło niezwykłe zjawisko.

Freddie Stanley miał na sobie tradycyjny lśniący napierśnik i wysokie wypolerowane buty do konnej jazdy oraz białe bryczesy z koźlej skóry, charakterystyczne dla Gwardii Królewskiej. Spiczasty srebrzysty hełm, wprowadzony do obowiązkowego stroju przez króla, kiedy był jeszcze księciem regentem, i białe rękawice z szerokimi mankietami zostawił w holu.

— Freddie, wyglądasz olśniewająco — zakpił książę.

— Do diabła z tym wszystkim — sarknął mężczyzna. — Otrzymałem twoją wiadomość w trakcie parady i wydała mi się ona tak pilna, że przybyłem, kiedy tylko udało mi się wyrwać. — Przeszedł przez pokój pobrzękując ostrogami i ostrożnie usiadł w fotelu naprzeciwko księcia. — O co to całe zamieszanie? Myślałem, że zastanę dom w płomieniach albo że straciłeś cały majątek na giełdzie, chociaż to wydaje mi się mało prawdopodobne.

— Nic z tych rzeczy — zaprzeczył z powagą książę. — Problem w tym, Freddie, że jestem znudzony.

— Znudzony! — wykrzyknął przyjaciel. — Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ściągnąłeś mnie tu w takim pośpiechu, żeby oznajmić mi coś, co wiem od dwóch lat.

— Doprawdy?

— Oczywiście. Wcale mnie to nie dziwi.

— Jak to nie dziwi cię to?

— Odpowiem ci, jeśli ty mi powiesz, dlaczego tak nagle to sobie uświadomiłeś.

Książę poprawił się niespokojnie na krześle.

— Zdałem sobie z tego sprawę ostatniej nocy — odrzekł — kiedy zrozumiałem, że nie mogę oświadczyć się Imogen.

Freddie Stanley wyglądał na zaskoczonego.

— Czy chcesz przez to powiedzieć — tu przerwał na chwilę — że masz zamiar się wycofać?

Książę przytaknął.

— Ależ drogi Brocku — rzekł Freddie z wyrzutem. — Wszyscy od miesięcy oczekują ogłoszenia waszych zaręczyn. Wentover zapewnił swoich wierzycieli, że spłaci długi, gdy tylko Imogen zostanie twoją żoną.

— Podejrzewałem to—odparł książę. —Ale nie pojmuję, dlaczego, u diabła, miałbym płacić za wybryki Wentovera, a zwłaszcza za brylanty, które podarował tej pięknej kurtyzanie, swojej utrzymance.

— Nawet byś tego nie odczuł — powiedział Freddie. — Trudno mi jednak zrozumieć, jak możesz ją tak porzucić w ostatniej chwili.

— Tak naprawdę, to jeszcze się jej nie oświadczyłem.

— Jednak zwodziłeś ją w taki sposób, że wydawało się to oczywiste.

— Jeśli chcesz wiedzieć, to właśnie mnie zwodzono — stwierdził książę cynicznie.

— Ale się nie wycofałeś. Wydawałeś przyjęcia na jej cześć w Londynie i na prowincji, zatańczyłeś z nią co najmniej cztery czy pięć razy na balu w Windsorze, widziałem na własne oczy.

— Nie przeczę — przyznał książę. — Jednak nagle uzmysłowiłem sobie, że pomimo swej urody Imogen ma umysł trzyletniego dziecka.

— Mogłem ci to powiedzieć wcześniej — skwitował Freddie.

— Dlaczego tego nie zrobiłeś?

— Po co? I tak byś nie słuchał. Gdy chodziło o nią, potrafiłeś tylko patrzeć, nie słuchać.

— Właśnie to zrozumiałem ostatniego wieczora.

— Opowiedz mi wszystko.

Książę odetchnął głęboko.

— Zatańczyłem z Imogen po raz trzeci na balu u Richmondów i wyszliśmy do ogrodu. Księżyc świecił, a na drzewach porozwieszano chińskie lampiony. Było tak romantycznie, że chciałem ją pocałować. Nagle ona odezwała się.

— I co powiedziała? — zapytał zaciekawiony Freddie.

— Nawet nie pamiętam dokładnie — odparł książę — ale coś tak trywialnego, tak oczywistego, że nagle mnie olśniło: właśnie takich wypowiedzi musiałbym słuchać przez następne pięćdziesiąt lat i uświadomiłem sobie, że tego bym nie zniósł.

— Naprawdę mogłeś wcześniej dojść do takiego wniosku.

— Wiem, wiem. Ale lepiej późno niż wcale. Stchórzyłem, Freddie, nie poprosiłem jej o rękę.

— Co masz zamiar zrobić?

— Właśnie liczę na twoją radę — wyznał książę.

Freddie usiadł głębiej w fotelu.

— Świetnie, Brock — rzekł — ale jakie masz inne wyjście? Człowiek z twoją pozycją musi się ożenić i spłodzić potomka.

— Mam jeszcze mnóstwo czasu — odparł książę.

— Owszem, lecz jeśli nie ożenisz się z Imogen, to na pewno z inną podobną do niej.

— Chcesz powiedzieć, że wszystkie kobiety na tym świecie są tak głupie jak ona?

— Jak sam się przekonasz, dziewczęta w jej wieku opuszczają pensję z jedną myślą w głowie.

— Wyjść za mąż — dokończył książę.

— Oczywiście. I to tak dobrze, jak to możliwe. A któż może być lepszą partią niż książę?

— No to niech na mnie nie liczy! — rzekł książę ze złością.

— W takim przypadku — odpowiedział Freddie po chwili — przygotuj się na niezłą awanturę. Chyba że zdecydujesz się zniknąć na jakiś czas.

— Całą noc zastanawiałem się, co zrobić.

— Myślałeś już, dokąd mógłbyś pojechać?

Książę wzruszył ramionami.

— A cóż to ma za znaczenie? Jak wiesz, mam domy w różnych zakątkach kraju, a mój jacht stoi zacumowany w porcie Folkstone.

— I pewnie masz nadzieję, że pojadę z tobą.

— Owszem, przeszło mi to przez myśl — odpowiedział książę uśmiechając się nieznacznie.

— Myślę, że popełniasz błąd. — Freddie zastanowił się przez chwilę.

— Nie żeniąc się z Imogen?

— Nie, uciekając w tak pospolity sposób.

— Do diabła! Wcale nie uciekam. Wycofuję się tylko.

— Bardzo ładne określenie na unikanie wroga — roześmiał się Freddie.

— Przestań się ze mną spierać i pomóż mi! — poprosił książę. — Po to cię wezwałem. — Zamilkł na chwilę. — Mam wyrzuty sumienia. Jednak jeśli Imogen nie byłaby dobrą żoną, ja z pewnością nie byłbym dla niej dobrym mężem.

— To prawda — przyznał Freddie. —Ale ożenek zawsze niesie ze sobą kłopoty.

Książę jęknął.

— A cóż innego mogę zrobić, jeśli moi krewni dzień i noc mówią o mnie, jakbym był już w wieku matuzalemowym. Insynuują, że jeszcze rok, dwa i nie będę w stanie spłodzić syna.

Freddie odchylił głowę do tyłu i zaczął się śmiać. W końcu powiedział:

— Zdaję sobie sprawę, że niełatwo być księciem.

— Rzeczywiście niełatwo — westchnął książę. — Czuję się skrępowany tyloma regułami, o których inni ludzie, jak ty chociażby, w ogóle nie mają pojęcia.

Freddie spojrzał uważnie na przyjaciela.

— Brock, chcesz usłyszeć prawdę? A może zbyt trudno będzie ci zejść z obłoków na ziemię?

— Czy uważasz, że nie chodzę po ziemi?

— Ja to po prostu wiem.

— Dobrze więc, powiedz mi prawdę, choćby nawet była nieprzyjemna.

— Martwię się o ciebie już od dłuższego czasu — zaczął Freddie. — Prawda jest taka, że jesteś zbyt ważny, zbyt przystojny, zbyt bogaty i zbyt pewny siebie.

— Dziękuję — odpowiedział z sarkazmem książę.

— Chciałeś usłyszeć prawdę, więc nie przerywaj. Chodzi o to, że nie masz do czynienia z prawdziwym światem: ani z ludźmi, ani z warunkami, w jakich większość z nich żyje.

— Tego już za wiele — książę zaprotestował. — Widzę, że masz zastrzeżenia do mojego trybu życia. Rzeczywiście był nieco inny, kiedy razem służyliśmy w armii Wellingtona.

— To było dziesięć lat temu — odparł Freddie. — Wykupiłeś się z armii zaraz po bitwie pod Waterloo, kiedy umarł twój ojciec. Od tamtej pory byłeś rozpieszczany, oklaskiwany i podziwiany na każdym kroku, jakbyś był jakimś rzadkim zwierzęciem, które trzeba chronić przed brudem tego świata.

— Obawiam się, że masz rację — westchnął książę.

— Spójrz, jak żyjesz. Twoi służący traktują cię, jakbyś był z chińskiej porcelany. Masz zarządców, sekretarzy, agentów i maklerów, którzy pilnują twoich interesów. — Książę chciał zaprotestować, ale nic nie powiedział. — Wszyscy płaszczą się przed tobą, pochlebiają ci, każda piękność z towarzystwa wzdycha, żeby cię poślubić albo przynajmniej spędzić z tobą noc.

— Czyżbym słyszał zazdrość w twoim głosie? — zaśmiał się książę.

— Może by tak było, gdybym nie znał cię wystarczająco dobrze, lecz obserwując cię, widzę, jak stajesz się coraz bardziej cyniczny i znudzony. Stanowczo wolę swoją sytuację.

— Gdyby to była jakaś francuska farsa, zamienilibyśmy się miejscami. Włożyłbyś moje ubranie i stałbyś się księciem, a ja pobrzękując ostrogami powędrowałbym do koszar.

— Tak, ale ponieważ to nie jest możliwe, mam lepszy pomysł.

— Tak? Jaki? — ożywił się książę.

— Po pierwsze, obaj rozumiemy, że musisz zniknąć. Po drugie, pomyśl o swojej duszy, jeśli masz takową, i zastanów się nad sobą i swoją przyszłością.

— Robię to dość często.

— Więc rób to dalej — stwierdził Freddie stanowczo — bo nie możesz ciągle wzbudzać nadziei w sercach dam tylko po to, żeby je potem porzucać przed ołtarzem.

— Do diabła z tobą, przecież nie dzieje się to często — zaprotestował książę.

— A Charlotte?

— Charlotte przypuszczała, że myślałem o małżeństwie — odpowiedział książę — ale jak sam wiesz, miałem wobec niej niecne zamiary.

Freddie roześmiał się.

— Lubię w tobie to, że zawsze jesteś taki bezpośredni, nawet kiedy mówisz coś podłego.

— Z Luizą było podobnie, jeśli chciałeś o niej wspomnieć.

— Nie, nie miałem takiego zamiaru — odparł Freddie. — Luiza zdecydowanie nie przypominała niewinnego dziewczątka. Wiedziała, czego chciała, i w pewnym momencie już myślałem, że cel osiągnęła.

— Zwodziła mnie dość długo — przyznał książę.

Freddie chciał się wygodniej oprzeć, ale skrzywił się, gdy poczuł, że uwiera go napierśnik.

— Właściwie o co ci chodzi, Brock? — spytał poważnie.

— Sam chciałbym wiedzieć — odparł książę. — Wiem tylko, że jestem niezadowolony i śmiertelnie znudzony.

— Czy naprawdę wydaje ci się, że jeśli wyruszymy razem do Kornwalii, Walii lub Szkocji, poczujesz się lepiej? — spytał Freddie. — Nie łudź się, wszędzie byłoby podobnie, a po powrocie do Londynu byłbyś równie znudzony jak teraz.

— Na Boga, cóż mi więc pozostaje? — zapytał rozdrażniony książę.

— Nie wiem, czy mój pomysł ci się spodoba.

— Rozważę wszystko, co mi zaproponujesz.

— Dobrze więc. Myślę, że powinieneś wyruszyć sam i w dodatku incognito.

— Często podróżuję pod jednym z moich nazwisk — odparł książę.

— Nie chodzi o to, żebyś wyruszył na przykład jako lord Hurst, ze swoimi końmi, służbą, woźnicami, lokajem i forysiami — powiedział Freddie pogardliwie. — Kiedy mówię sam, mam na myśli SAM.

Książę wyglądał na zaskoczonego.

— Zaraz ci to wytłumaczę. — Książę słuchał uważnie, a Freddie kontynuował. —Postawię mojego Canaletta, jedną z najcenniejszych rzeczy, jakie posiadam, przeciwko twoim kasztankom, że nie uda ci się dojechać do Yorku samotnie jak zwykły podróżny. Nie wytrzymasz i poślesz po służbę i powóz.

Freddie mówił powoli, starannie dobierając słowa. Przyjaciel wpatrywał się w niego, jakby nie rozumiał.

— Naprawdę postawiłbyś Canaletta w takim bezsensownym zakładzie? — zapytał.

— Zawsze podobały mi się twoje konie.

— W życiu nie słyszałem większej bzdury! — krzyknął w końcu książę. — Ale jeśli naprawdę chcesz, możemy się założyć.

— To pozwoli ci spojrzeć na życie z innej perspektywy, pozwoli ci docenić je w pełni — tłumaczył Freddie.

— Wątpię — odpowiedział książę. — Już widzę te zakurzone drogi, brudne zajazdy, a oprócz włóczęgów nikogo na poziomie do rozmowy.

— Wszystko zależy od ciebie. To mogłaby być prawdziwa przygoda.

— Czyżby?

Książę wstał i podszedł do stolika w rogu biblioteki, gdzie stał alkohol: butelka szampana w srebrnym wiaderku, madera w karafce ze rżniętego szkła, sherry, brandy i bordeaux.

— Czego sobie życzysz, Freddie? — zapytał nie patrząc na przyjaciela.

— Ponieważ mamy wznieść toast za twoją przyszłość, chyba powinniśmy wypić szampana.

— Jeszcze nie powiedziałem, że przystanę na tę dziwaczną propozycję.

— W takim razie z niecierpliwością oczekuję twojego ślubu i mam nadzieję, że uczynisz mnie swoim drużbą.

Książę śmiejąc się przeszedł przez pokój z kieliszkiem szampana.

— Chcesz mnie sprowokować. Znam twoje metody.

Podał mu szampana, podszedł do okna i popatrzył na drzewa rosnące na Berkeley Square. Dzień był słoneczny. Książę zrozumiał, że marnuje swoje życie siedząc w Londynie, zamiast wyjechać na wieś. Ogrody zamku Hurst w Hamoshire na pewno wyglądały pięknie. Pomyślał też, że już od dawna nie kąpał się w morzu u wybrzeży Kornwalii.

— Jedź ze mną, Freddie — poprosił. — We dwóch świetnie spędzimy czas. Nie będziemy się na pewno nudzić, pamiętasz, jak to było w czasie wojny.

Freddie zastanowił się przez chwilę. Kiedy wstąpili razem do armii Wellingtona, mieli po osiemnaście lat. Niewygody, głód i niebezpieczeństwo, a nawet śmierć nie były straszne, gdy wspólnie stawiali im czoło.

Książę odwrócił się i czekał na odpowiedź.

— Nie — odparł Freddie stanowczo.

— Nie?

— Nie — powtórzył przyjaciel. — Brock, wiesz równie dobrze jak ja, że służyłbym ci pomocą, słuchał twoich poleceń i wszystko byłoby jak zawsze. Teraz musisz jechać sam. — Uśmiechał się, kiedy mówił dalej: — Jeszcze nie zapomniałem, jak pod Waterloo zabrałeś moją manierkę, bo zapomniałeś własnej. A ja ci ją oddałem, zupełnie jakbyś miał do niej prawo.

— Na Boga, Freddie! — wykrzyknął książę. — Co to ma do rzeczy?

— Bardzo dużo. Zawsze tak było. „Freddie, zrób to”, „Freddie, zrób tamto”. A ja się zawsze chętnie zgadzałem, bo cię lubiłem. Raz w życiu będziesz mógł rozkazywać tylko swojemu koniowi.

— Dziwne, że nie chcesz, żebym się udał do Yorku pieszo.

— To jest myśl! Ale zajęłoby ci to za dużo czasu. Będzie mi ciebie brakowało, jeśli chcesz znać prawdę.

— Ty naprawdę myślisz, że zgodzę się na twój bezsensowny pomysł!

— Kiedy przemyślisz go dokładnie, przyznasz, że to świetny plan. Powiesz służbie, że wyjeżdżasz za granicę, i Imogen nie będzie mogła nic zrobić, a twój sztab niewolników odwoła wszelkie zobowiązania i odpowie na listy miłosne.

Książę wybuchnął śmiechem.

— Freddie, ależ ty jesteś niemądry! Ale ponieważ zawsze cię lubiłem, nalegam, żebyś ze mną jechał.

— Albo jesteś podszyty tchórzem, albo myślisz, że się zgubisz, jak tamtej mglistej nocy, kiedy twój oddział prawie wszedł na francuskie okopy.

— Do diabła, ta mgła była tak gęsta, że nie widziałem własnego nosa — odrzekł książę. — Zresztą znam drogę do Yorku. Byłem dwa razy na wyścigach w Doncaster.

— Zapomniałem jeszcze o czymś wspomnieć — przyznał Freddie.

— O czym?

— Musisz dojechać do Yorku nie rozpoznany. Jeśli wyjawisz, kim jesteś, albo ktoś sam to odkryje, kasztanki będą moje.

— Zapewniam cię, że nie mam zamiaru ich stracić — odrzekł książę. — I mam w zamku doskonałe miejsce na twojego Canaletta.

— Pozostanie ono puste — odrzekł Freddie pewien siebie. — Ale powiem mojemu stajennemu, żeby przygotował boksy na wspaniałe konie.

— Idź do diabła. Udowodnię, że się mylisz. Wygram ten zakład, choćbym w życiu niczego więcej nie miał dokonać. —Mówiąc to przeszedł przez pokój do barku, wziął butelkę z szampanem i napełnił swój kieliszek. Na twarzy przyjaciela widać było troskę. Nikt nie wiedział lepiej niż Freddie, że książę zmarnował kilka ostatnich lat oddając się tak zwanym „przyjemnościom życia”: grał na wyścigach, oglądał zawody bokserskie i walki kogutów, uprawiał hazard, a ponadto bywał na niezliczonych balach i przyjęciach. Znano go wszędzie, gdzie można było beztrosko się bawić. W ten sposób szlachetni tego świata spędzali większość swego czasu.

Freddie był świadkiem, jak ten młody człowiek, niezwykle odważny i pełen entuzjazmu idealista, stopniowo przemienia się w rozleniwionego i znudzonego cynika.

Kiedy wojna skończyła się, obaj mieli po trzydzieści lat. Freddie pozostał w regimencie, książę po śmierci ojca zajął się odziedziczonym majątkiem. Uporządkował swoje sprawy i spoczął na laurach. Miał zbyt wielu pracowników, którzy sumiennie wypełniali jego polecenia, aż z czasem nawet jego dziedziczna funkcja w sądzie stała się rutyną.

Freddie myślał od jakiegoś czasu, że powinien zrobić coś dla najlepszego przyjaciela, ale dopiero teraz miał szansę powiedzieć to, co myśli.

— Więc kiedy mam wyruszyć na tę wyprawę? — spytał książę.

— Jak najszybciej. W przeciwnym razie możesz być pewien, że Wentover dopadnie cię tu i zacznie się domagać wyjaśnień.

Książę wyglądał na wystraszonego.

— Mało mnie wczoraj nie zrugał za to, że jeszcze się nie oświadczyłem Imogen.

— Czemu nie? W klubie chodzą zakłady, że przed końcem tygodnia ogłosicie zaręczyny.

— Dlaczego tak sądzą?

— Wentover przechwalał się, że jeszcze tej zimy będzie dosiadał twoich koni i już zdecydował, że zwiększy swą sforę psów myśliwskich.

— Cóż za bezczelność! Przecież on waży ponad setkę! Nie pozwolę mu nawet zbliżyć się do moich koni.

— Jeśli zostaniesz w Londynie, będziesz musiał mu to wyłożyć w kilku zwięzłych słowach.

— Dobrze więc. Wyruszam natychmiast po lunchu.

— Za twoją podróż, i obyś znalazł to, czego szukasz. — Freddie uniósł kieliszek.

— Niczego nie szukam — odparł książę zagniewany.

Freddie chciał zaoponować, ale zrezygnował.

— Idę do koszar przebrać się — rzekł wstając. — Jeśli wrócę i zastanę cię jeszcze, powiem ci „Do widzenia”. Jeśli już cię nie będzie, udam zdziwienie. Nie omieszkam też rozgłosić w klubie, że jestem niepocieszony, iż wyjechałeś bez słowa pożegnania.

Książę upił łyk szampana i odstawił kieliszek na stół.

— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z szaleństwa tego pomysłu.

— Zabierz ze sobą dość pieniędzy, aby starczyło ci na powrót. I pamiętaj o rozbójnikach, którzy tylko czekają, żeby ci odebrać sakiewkę. — Książę wyglądał, jakby trochę się przeląkł. — A pamiętasz — ciągnął dalej Freddie — jak Generał mawiał, żebyśmy zawsze byli gotowi na każdą ewentualność i spodziewali się najgorszego?

— Pamiętam — książę uśmiechnął się. — Chcesz mnie nastraszyć?

— Kiedyś niebezpieczeństwo wzbudzało w tobie dreszczyk emocji — rzekł Freddie zadumany. — Ale teraz, kiedy przytyłeś i zestarzałeś się...

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, ponieważ książę złapał jedwabną poduszkę i cisnął nią w przyjaciela.

— Wykorzystujesz sytuację — powiedział. — Powaliłbym cię na ziemię, ale w tym śmiesznym stroju leżałbyś tylko na plecach jak przewrócony żółw.

— Kiedy wrócisz w lepszej formie niż teraz — odparł Freddie — podejmę twe wyzwanie i wtedy zobaczymy, czy wytrzymasz dziesięć rund. Teraz nie pociągnąłbyś więcej niż trzy.

— Precz, przeklęty! — zakrzyknął książę. — Wiem, że mówisz to tylko po to, żebym zrobił to, czego żądasz. Dobrze, Freddie. Pojadę do Yorku, ale jeśli poderżną mi gardło gdzieś po drodze, albo jeśli umrę z wyczerpania, będę cię po śmierci nawiedzał.

— Zabiorę twoje kasztanki do zamku i złożę kwiaty na twym grobie. Przypuszczam, że zostaniesz pochowany w rodzinnym grobowcu? — rzucił pytanie i nie czekając na odpowiedź wyszedł z biblioteki trzaskając za sobą drzwiami.

Książę śmiejąc się podszedł do biurka. Usiadł na krześle o szerokim oparciu, na którym wyrzeźbiono herb rodzinny Brockenhurstów. Na biurku stał złoty dzwoneczek, złoty kałamarz i księga bieżących rachunków z herbem na obwolucie. Zadzwonił na służbę i otworzył księgę. Służący stawił się niemal w mgnieniu oka i książę wezwał swego zarządcę Dunhama.

Pan Dunham był mężczyzną w średnim wieku. Pracował dla poprzedniego księcia przez kilka ostatnich lat jego życia, a teraz służył jego następcy fachową i lojalną pomocą, dzięki czemu wszystko chodziło jak w zegarku.

— Dzień dobry, Dunham — rzekł książę na powitanie.

— Dzień dobry, wasza miłość. Przyniosłem plany budowy toru wyścigowego, jak pan prosił.

— Nie mam teraz na to czasu — odparł książę. — Opuszczam Londyn natychmiast po lunchu, który chciałbym zjeść o dwunastej trzydzieści.

— Dopilnuję wszystkiego, wasza miłość. Czy jedzie pan powozem?

— Wyruszam sam, wierzchem. — Zarządca popatrzył na księcia z niedowierzaniem. — Masz mówić wszystkim w domu i komukolwiek, kto by o mnie pytał, że wyjechałem za granicę.

— Pański jacht czeka w porcie gotów na każde zawołanie.

— Wiem o tym — powiedział książę — ale nie ma potrzeby zawiadamiania kapitana. Jeśli zdecyduję się skorzystać z jachtu, chcę, żeby to była dla załogi niespodzianka. —Dunham wyglądał na lekko zaniepokojonego, ale nic nie mówił. — Proszę osiodłać Herkulesa, albo nie, niech Samson czeka na mnie przed frontowymi drzwiami dokładnie o trzynastej. Potem nie będziesz mógł się ze mną skontaktować, aż zawiadomię cię, gdzie jestem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: