Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Polowanie na Wilka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lipca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Polowanie na Wilka - ebook

Zło wygrywa tylko wtedy, gdy dobrzy ludzie są obojętni. Alan Berg nie jest.

Komisarz Alan Berg jest oficerem Centralnego Biura Śledczego Policji. Każdego dnia styka się z brutalnym światem przestępczości narkotykowej. Dowodzi grupą operacyjną „Szakal” i jest jednym z najlepszych w wydziale. Jednak w jego karierze pojawiła się czarna plama – dochodzenie ciągnące się miesiącami, które komisarz traktuje w wyjątkowo drażliwy sposób. Dotyczy ono bowiem narkotykowego bossa – Wilka, człowieka niezwykle inteligentnego, ale też niebezpiecznego i brutalnego. Przeszłość powraca, Berg pragnie zemsty. Zadanie staje się coraz trudniejsze, ponieważ na drodze policjanta pojawiają się osoby dbające o własne interesy. W kluczowym dla sprawy momencie okazuje się, że otaczający komisarza świat, przesiąknięty jest korupcją, kłamstwem i zdradą.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-808-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zanim został ikoną wydziału narkotykowego elitarnej jednostki policyjnej, był zwyczajnym chłopakiem z blokowiska, którego nieustannie trzymały się kłopoty. Należał do tych, których życie nie rozpieszcza, przez co rzeźbi charaktery niekonwencjonalne i nieugięte. Jego ojciec – Andrzej Berg – Czech, który zakochał się w Polce (jednak nie wystarczająco mocno, by zrezygnować dla niej ze swojej drugiej miłości – alkoholu), zmarł, gdy chłopak miał zaledwie piętnaście lat. Marskość wątroby. Pozostawił rodzinę z mieszanymi uczuciami żalu oraz ulgi.

Starszy z dwóch synów – Alan, o którym jest ta opowieść – tylko w pewnym sensie odczuwał brak ojca. Ten za życia, kiedy już bywał w domu, przysparzał najbliższym przede wszystkim cierpienia. Po śmierci Andrzeja na chłopaka spadły dodatkowe obowiązki i zaczął oswajać się z terminami „dojrzałość” oraz „odpowiedzialność”. Czuł się zobligowany do wykonywania wielu zadań i pewnie dlatego wyróżniały go rozsądek oraz przezorność, często obce nastolatkom rozpoczynającym naukę na wyższej uczelni.

Alan studiował resocjalizację, lecz przychodziło mu to z trudem. Nie dlatego że był głupi albo że nie lubił tego kierunku, wręcz przeciwnie – miał dobre oceny i w przyszłości chciał pomagać ludziom. Po prostu jego sytuacja rodzinna nie sprzyjała nauce.

Porządek i spokój, jakich Bergowie doświadczyli po śmierci Andrzeja, nie trwały zbyt długo. Joanna została samotną matką dwóch prawie dorosłych synów. Pracowała jako pielęgniarka w państwowym szpitalu. Nieobecności koleżanek z powodu choroby postrzegała jako szczęśliwy traf. Zastępowała je z radością, choć nieraz zdarzało się jej przypłacać harówkę wycieńczeniem trudnym do ukrycia. Alan to dostrzegał. Próbował wspierać matkę finansowo, malując domy, wyprowadzając psy czy pracując na zmywaku w barze mlecznym. Wszystko to robił weekendami lub po wykładach, jednak sytuacja uległa zmianie zaledwie kilka lat po śmierci Andrzeja.

Drugi z braci, szesnastoletni Maksym, nieumyślnie idąc śladami ojca, został nałogowcem. Matka nie miała pojęcia, skąd ani dlaczego zaczął brać narkotyki. Podejrzewała, że skłonność do używek odziedziczył po Andrzeju, choć spodziewałaby się, że przeżyte doświadczenia raczej powinny uświadomić Maksowi konsekwencje podobnego postępowania. Niestety. Po raz kolejny w swoim życiu Joanna Berg była zmuszona oglądać nieuchronny proces autodestrukcji ukochanej osoby. Co gorsza – nie wiedziała, jak synowi pomóc, bo w tamtych czasach, przynajmniej w Polsce, narkomania nie była powszechnym problemem. Dopiero wtedy, w 1994 roku, zaczęto oszacowywać skalę narkomanii w kraju. Zatroskany o zdrowie i życie brata Alan zasięgnął porady u jednego z wykładowców, który wyznając zasadę, że akademik musi uczyć się przez całe życie, był nieco rozeznany w temacie rozpoznawania narkomanii oraz przeciwdziałania jej. Polecił chłopakowi przytrzymać brata przez kilka dni pod kluczem. „Musisz odciąć go od źródła. Uniemożliwić dostęp do narkotyków!” – powiedział. Tak też Alan zrobił, serwując całej rodzinie istny szeol. Maksym wył wniebogłosy, jakby rozrywano go na kawałki. Błagał, żeby go wypuścili, błagał o dawkę. Joanna Berg zatykała sobie uszy palcami. Pragnęła trwać przy cierpiącym dziecku, a jednocześnie uciec jak najdalej, bo jego udręka stawała się jej własną. Słuchanie agonii własnego dziecka sprawiało, że czuła w sercu fizyczny ból. Po kilku godzinach wrzasków sama zaczęła prosić Alana, żeby wypuścił brata. Ten odmówił, nie chcąc, by dotychczasowy wysiłek poszedł na marne. Przetrwali ten trudny okres i Maksym przez kilka tygodni był czysty. Mógł teraz swobodnie poruszać się po pokojach, kiedy jednak mama szła do pracy, a brat na uczelnię, zamykano go w mieszkaniu na klucz.

Nadszedł pewien październikowy, deszczowy dzień, który wiele zmienił w życiu Alana. Dzień przynoszący misję, zmuszający, by nastolatek został mężczyzną.

Zazwyczaj starał się przychodzić z uczelni prosto do domu, najkrótszą możliwą drogą. Odmawiał sobie integracji z rówieśnikami i wszelkich dodatkowych wykładów, które nie były obowiązkowe. Tamtego dnia osiemnastolatek wracał do praskiego mieszkania nieco później niż zwykle; po drodze wstąpił na chwilę do sklepu, by kupić kilka podstawowych produktów i warzyw na zupę. Mama zasługiwała chociaż na ciepły posiłek po pracy.

Drzwi kamienicy, w której mieszkał, otworzyły się raptownie, pchnięte przez mieszkającego po sąsiedzku komendanta policji.

– Dzień dobry, panie komisarzu… – przywitał go chłopak, lecz komisarz był zbyt pijany, żeby odpowiedzieć. Wychodził do roboty w pełnym umundurowaniu. Przyjrzał się Alanowi od stóp po czubek głowy, jakby starając się przypomnieć sobie, skąd zna tego niewysokiego młodzieńca o łagodnym spojrzeniu. W końcu skinął głową na powitanie i w milczeniu, zataczając się z lekka, ruszył przed siebie. Chłopak odprowadził go wzrokiem pełnym rozczarowania – nie miał dla niego zbyt wiele współczucia, widząc w nim upadek i słabość własnego ojca.

Cała klatka schodowa śmierdziała teraz przetrawionym alkoholem, więc na jego twarzy wystąpił mimowolny grymas obrzydzenia. Wszedł na pierwsze piętro i gdy mijał drzwi innego sąsiada, ten wychodził właśnie na spacer ze swoim potężnym psem. Zwierzę zaszczekało tak głośno, że chłopakowi zadzwoniło w uszach. Właściciel mocno przyciągnął psa do siebie, uniemożliwiając mu atak. Alan odskoczył na barierkę schodów i z naciskiem w głosie zasugerował:

– Może w końcu kupi mu pan kaganiec…

– To jest czystej krwi owczarek niemiecki! Jemu kaganiec założyć, to jakby ptaszka do klatki wsadzić!

– Kiedyś ten ptaszek odgryzie komuś nogę.

– Ee! Jakby chciał krzywdę zrobić, to od razu do szyi by poszedł.

Alan uśmiechnął się nieznacznie. Raczej po to, żeby zamaskować strach i zawstydzenie swoją odruchową reakcją. Odczekał, aż sąsiad się oddali, po czym ruszył na górę. Z mieszkania na trzecim piętrze znów dochodziły krzyki i trzaski. Kolejna awantura… Gdy zbliżał się do najwyższego w budynku czwartego piętra, na którym mieszkał, wyciągnął klucze z kieszeni przetartych na kolanach dżinsów. Zwolnił żwawy krok, dostrzegając kogoś przed drzwiami mieszkania. Z początku zauważył jedynie buty wyłaniające się nieśmiało zza balustrady. Po chwili widział już całą postać. Rozpoznał ją doskonale. Był to jego rówieśnik, Rodion Vlacić – chłopak z sąsiedztwa, który wraz z matką przyjechał do Polski w 1988 roku. Zdaje się, że w poszukiwaniu lepszego życia.

Nie był zwyczajnym nastolatkiem. Szczególnie w oczach Maksyma – jawił mu się jako swoisty autorytet. Nieco starszy, mądrzejszy, zabawny, wyjątkowy, bo przybywający z innego świata. Alan z kolei dostrzegał w nim niebywałą charyzmę. Niepokoiło go, że ma duży wpływ na brata, był nawet o to zazdrosny. Wściekał się, bo widział, że Rodion wykorzystuje naiwnego szesnastolatka, i był przekonany, choć nie miał dowodów, że to właśnie on dostarczał bratu narkotyki.

– Rodia? – zapytał, nie ukrywając zdziwienia w głosie. – Czego chcesz?

Chłopak uśmiechnął się lekko. Jego kruczoczarne włosy połyskiwały od żelu, a oczy skrzyły się przenikliwie i złowieszczo. Spojrzenie, które teraz rzucił, nieco pyszne i aroganckie, często wprawiało ludzi w poczucie dyskomfortu i bezradności. Zdaniem Alana było wyzywające. Nie znosił go, wręcz nie trawił.

Rodion zrobił krok ku niemu i przywitał się.

– Serwus… – powiedział swobodnie, ze swoim lekkim wschodnim akcentem. – Chciałem zobaczyć, jak się miewa mój przyjaciel, ale nawet mnie nie wpuścił. Zamknęliście go czy co? No nic, to może wpadnę innym razem… – Wyminął Alana i chowając ręce do kieszeni, ruszył wolnym krokiem na schody.

Alan momentalnie włożył klucz do zamka. Wszedł do środka i dostrzegłszy brata w przedpokoju, poczuł ulgę. Posłał mu pełne pretensji spojrzenie.

– No co? – zapytał Maksym.

Alan milczał. Spotkanie z Rodionem przywołało wspomnienie ostatnich miesięcy, tych wszystkich łez i strachu. Brat dostrzegł w nim ten moment zawieszenia. Chcąc rozładować atmosferę, rzucił bezmyślnie: „Chciał się tylko przywitać…”, lecz to zadziałało wręcz odwrotnie. Naiwny głupek! – pomyślał o swoim bracie Alan. Zdjął plecak, odłożył go na podłogę i oparłszy się ręką o ścianę, wziął głęboki oddech, po czym ruszył za Rodionem.

– Alan, nie! – krzyknął za nim brat, ale ten był już na korytarzu. Szybko przeskakiwał po kilka stopni, aż w końcu dogonił znajomego na pierwszym piętrze.

– Rodia! Na słówko…

– Jakiś problem?

– Tak. Nie chcę, żebyś tu więcej przychodził. Trzymaj się z daleka od Maksa!

– On sam nie może decydować za siebie?

– Nie. Jest młody i głupi. Nie masz pojęcia, przez co ostatnio przeszliśmy!

– Mogę się jedynie domyślić. Nie chcę go skrzywdzić. Do niczego go nie zmuszam, nie okłamuję, nie wykorzystuję. Przyjaźnimy się.

– I co? To nie ty przynosiłeś mu ten syf?

– Tak jak powiedziałem, nic na siłę. – Odwrócił się, lecz Alan złapał go za kurtkę i mocno przycisnął do ściany, mówiąc:

– Przysięgam, że jeśli jeszcze raz cię tu zobaczę, to zatłukę!

– Nie masz innych argumentów oprócz siłowych? – wykrztusił Rodia, bezskutecznie próbując uwolnić się z uścisku. Alan puścił go, po czym grożąc palcem, powtórzył:

– Ostrzegam cię! Trzymaj się z daleka…

– Jak chcesz… Chociaż czuję, że jeszcze się zobaczymy. – To powiedziawszy, zszedł na parter.

Alan wrócił do mieszkania i już od progu zawołał brata. Nim również zamierzał potrząsnąć, żeby wybić mu z tej naiwnej głowy wszelkie głupie pomysły. Maks nie odpowiadał. W łazience paliło się światło, więc chłopak stanął pod drzwiami i zapukał.

– Maksym, jesteś tam? Wyłaź, musimy pogadać. Maks? – Odpowiadała mu cisza. Złapał za klamkę, ale było zamknięte od środka. – Wiesz, że nie wolno ci się zamykać! Otwieraj! – zaczął wołać coraz głośniej i walić pięścią w drewno. – Kurwa, otwieraj, bo drzwi wypierdolę!

Cofnął się dwa kroki i uderzył barkiem z rozpędu. Ponowił atak i drzwi ustąpiły. Maks leżał na podłodze nieprzytomny. Jego głowa opierała się o ścianę wanny, a ręce spoczywały bezwładnie po obu stronach ciała. Był blady jak trup. Z lewego ramienia zwisał opleciony wokół bicepsa pasek od spodni. Obok leżała opróżniona strzykawka.

– Chryste! Coś ty zrobił?! – zawołał Alan, podbiegając do brata. Przez głowę przebiegało mu milion myśli. Jakim cudem? Skąd wziął odpał? Rodia, ty bydlaku! Pod drzwiami! Musiał mu to przecisnąć pod drzwiami! Poklepał Maksa po twarzy, próbując go ocucić. Złapał za nadgarstek w poszukiwaniu pulsu. Serce stanęło mu z przerażenia. Rzucił się biegiem do przedpokoju, w którym stał telefon. Poślizgnął się przy tym na kafelkach łazienkowych. Wykręcił numer pogotowia.

– Mój brat wziął narkotyki. Jest nieprzytomny. Nie oddycha. Nie czuję pulsu… – Podał dyżurnemu adres, próbując mówić wyraźnie, lecz panika ściskała mu gardło. Mężczyzna zapewnił, że karetka zaraz przyjedzie, i zapytał, czy Alan wie, jak przeprowadzić resuscytację. Wiedział. Rozłączył się i pędem wrócił do łazienki. Położył brata równo na podłodze, odchylił mu głowę do tyłu i zaczął uciskać klatkę piersiową. Trzydzieści uciśnięć i dwa wdechy. Trzydzieści uciśnięć i dwa wdechy.

– Dalej, Maks! Walcz… – Z czasem zaczęło do niego docierać, że to już koniec, i w oczach stanęły mu łzy. Odpychał od siebie tę fatalną myśl i dalej uparcie ratował Maksa, aż powietrze wypełniły dźwięki syren. Zmordowany odsunął dłonie od torsu brata. Nachylił się nad nim i tuląc czule jego głowę, płakał, aż zabrakło mu łez.Rozdział 1

Ciemność wylała się z zakamarków, bram i kamienic, spowijając całe miasto, które w tej części jak co noc tętniło życiem. Małe kebaby, chińszczyzna na wynos i monopolowy otwarty całą dobę, rozświetlały nieco ulicę, odwalając robotę nieobecnego tego dnia księżyca. Niebieski neon z napisem „Panama” pomrugiwał nieznacznie, zachęcając nabuzowanych już przechodniów do wejścia. Poza zasięgiem ich wzroku, w bramie skrywającej tyły klubu, zaparkował bordowy golf. Kierowca wyjął z bagażnika plastikowe pudło wypełnione jakimiś rzeczami i z nieskrywanym niezadowoleniem przywitał się z barczystym mężczyzną stojącym przy tylnych drzwiach lokalu.

– Czekają na ciebie w stołowym – burknął ochroniarz. Przybysz wszedł do środka i podążył zwinnym krokiem do celu. Dobrze znał te pokoje i korytarze. Bywał tu nieraz, jednak nigdy nie miał okazji zwyczajnie się zabawić. Przyjeżdżał, by wykonać najbrudniejszą robotę.

Pokój stołowy był „stołowym” jedynie z nazwy. Ochrzczono go tak tylko ze względu na duży, umieszczony w rogu stół, przy którym rzadko kiedy kto jadał. Zazwyczaj służył hazardowym rozgrywkom w kameralnym gronie lub jako krótki przystanek pod przewożone z miejsca na miejsce narkotyki. Pośrodku przestrzennego pomieszczenia stało dwóch mężczyzn – Kafel i Pała. Pierwszy drapał się po kilkudniowym zaroście. Drugi, łysy jak kolano, trzymając ręce w kieszeniach, pochylał się nad czarnym kocem skrywającym ludzkie zwłoki.

– I po chuj mu to było? – zapytał Pała z czymś na kształt współczucia w zachrypniętym głosie.

– Pewnie myślał, że to się nie wyda – odparł Kafel obojętnie.

– Przed Wilkiem nic się nie ukryje.

Drzwi otworzyły się i do środka wszedł niski mężczyzna trzymający plastikowe pudło.

– Co tym razem? – zapytał, odstawił pakunek i podszedł do dwóch gangusów.

– Sie masz, Mario! Szef wkurwił się na Matygę – wyjaśnił Kafel, a po chwili dodał: – Wkurwem ostatecznym.

– Za co? Buchnął kasę czy gadał z psami?

– Wyruchał jego dupę – dodał Pała.

– Niefortunnie… A z nią co? Też do kasacji?

– E tam. Dla dup zawsze jest wyrozumiały. Banicja do Ruslandii zamiast audiencji u świętego Piotra.

Mario wcisnął na dłonie przymałe lateksowe rękawiczki, wyjął z pudła połacie czarnej plastikowej folii i rozłożył je na ziemi. Jednym pewnym ruchem uniósł z ciała koc i wpakował go do torby na śmieci, również wydobytej z pudła. Spojrzał na nagie, pokryte krwią zwłoki Matygi. Obejrzał je pobieżnie, oceniając stan ciała i przyczynę zgonu.

– A gdzie reszta?

– Szef mu obciął. Chyba leży w śmieciach w łazience.

– To, kurwa, przynieście te śmieci. Wiecie, że muszę mieć wszystko razem. Później pójdziecie do pierdla za kutasa i będzie, że to moja wina.

Kafel wyszedł do łazienki. Wszystkim udzielała się nerwowa atmosfera. Sprzątanie po egzekucji w wykonaniu szefa było ostatnim, na co mieli ochotę w sobotni wieczór.

– Na żywca go ciął? – zapytał Mario fachowym tonem. Patrzył na zwłoki jak na pospolity kawałek mięsa, bez specjalnego obrzydzenia, a już na pewno bez cienia empatii.

– Niby na żywca, ale Matyga był tak naćpany, że nie skumał, co się dzieje, aż było po wszystkim – wyjaśnił Pała, starając się nie patrzeć na trupa. Robiło mu się niedobrze.

– Jak już zaczął go ćwiartować, to mógł dokończyć. Miałbym mniej roboty.

Na dźwięk tych słów Pała mało nie zwymiotował. Powstrzymał się, oddychając głęboko.

– Żartowałem, kurwa – wyjaśnił Mario i uśmiechnął się po raz pierwszy tej nocy. – Nie jestem rzeźnikiem, bardziej grabarzem…

– Trochę będziesz tam miał sprzątania – wydukał Kafel, wracając z niewielkim koszem na śmieci w dłoni.

– Jak zawsze. I po chuj cały kosz mi niesiesz? – zapytał Mario, po czym wydobył ze śmieci członek Matygi. Rzucił go na środek rozłożonej folii, a całą zawartość kosza przesypał do torby z zakrwawionym kocem. – Dobra, weźcie mi go chociaż przenieście na folię, a ja się zajmę łazienką – zarządził. Pała i Kafel z wahaniem podeszli do ciała. Byli twardzielami, ale obcowanie z bliska ze śmiercią zmniejszało ich hardość. – W rękawiczkach, kurwa, i w ochraniaczach! – warknął Mario, wskazując plastikowe pudło. Sam wyjął z niego biały kombinezon ochronny, który włożył sprawnie niczym strażak, wielką torbę na śmieci, szmaty oraz trzylitrową butlę wybielacza i ruszył do łazienki. Godzinę później skończył. Na kafelkach nie pozostała ani kropla krwi. Ciało w całości zostało szczelnie owinięte folią i obwiązane taśmą. Pała i Kafel zanieśli je do bordowego golfa. Mario umył dokładnie dłonie. Nie mógł doczekać się porządnego prysznica. Wiedział, że na to będzie musiał jeszcze nieco poczekać. Tymczasem czuł, że zasłużył chociaż na szluga. Włożył sobie jednego do ust, a kolejnym poczęstował ochroniarza przy tylnych drzwiach.

– Ciężka noc – ocenił ochroniarz, zaciągając się. Mario kiwnął głową na przechadzających się ulicą imprezowiczów.

– A ci nawet nie zdają sobie sprawy…

– To zaraz może się zmienić. Wilk mówi, że niedługo będzie o nas głośno.

– Wątpię. Temu biznesowi rozgłos nie służy. Może oznaczać jego koniec… Proca depcze nam po piętach. Wilk się boi, i tyle! Jak będzie ostrożny i przytrzyma głowę nisko, wszystko zostanie przynajmniej tak, jak jest.

– Jebany Proca.

– Nie spinaj się tak. Każdy ma swoje zadania. Zobacz – ty tylko pilnujesz drzwi, bo jesteś wielki jak słoń, ja tylko sprzątam, bo jestem dokładny i w dupie miałem edukację, a Proca, zwyczajnie, zamyka takich jak my, bo jest upartym skurwysynem.Rozdział 2

Słońce nieśmiało wyglądało znad horyzontu. Gdyby wybudzone właśnie ze snu ptaki umiały się zachwycać otaczającym je światem, z pewnością zapatrzyłyby się z zadumą na dostojne niebo, jakby smagnięte przez malarza czerwoną farbą. Tymczasem jak zazwyczaj skakały z gałęzi na gałąź, wyśpiewując poranne psalmy. Lekkie, nieco wilgotne powietrze wiło się między liśćmi, pozostawiając na nich kropliste pocałunki. Gdzieś w okolicy pieczono chleb i w powietrzu roznosił się przyjemny zapach, a w niejednym domu wstawaniu towarzyszył aromat pierwszej kawy. Doświadczając poranka jak ten, człowiek spodziewałby się miłego, spokojnego dnia. Lecz to nie wszystko, co wydarzyło się zaraz po wschodzie słońca. W powietrzu rozległ się dziwny odgłos. Jakby wybuch, ale nie do końca. Ziemia bowiem pozostała niewzruszona. Potem ten dźwięk jeszcze dwukrotnie się powtórzył. Strzały. Stary Edmund Kaczmarek, mimo że był na emeryturze, miał w zwyczaju wstawać bardzo wcześnie. Odstawił swój kubek czarnej „przedłużonej” kawy. Okolica, w której mieszkał, należała do bardzo spokojnych, więc nie miał powodu, żeby się bać czy wahać. Zaciekawiony, śmiało wyjrzał przez okno.

Białe bmw 5 ruszyło z piskiem opon. Chmura dymu poleciała spod kół. Tak rozpoczął się spokojny do tej pory poranek mieszkańców przy ulicy Dębowej. Dla oficera policji, Alana Berga, poranek ten rozpoczął się już o trzeciej w nocy i wcale nie był spokojny. Berg wybiegł z na pozór opuszczonej rudery, chowając do kabury pistolet, w którym pozostało jeszcze piętnaście naboi. Złapał się za prawe ramię, purpurowe od krwi. Wskoczył do swojego czarnego taurusa, z hukiem zatrzasnął drzwi i ruszył za bmw. Był już tak blisko złapania gnoja! Wiedział, że nie odpuści. Nie tym razem! Złapie go. Musi, za wszelką cenę.

– Berg, co się dzieje?! Zgłoś się! Wysłaliśmy już oddział na Grochowską! – odezwał się męski głos z policyjnego radia.

– Niech się spinają! Podejrzany jedzie w kierunku A2 białą beemką, Wanda Ania dwa cztery osiem cztery Sławek. Jestem tuż za nim. – Ramię paliło go żywym ogniem. Syknął z bólu przy zmienianiu biegu.

– Berg, co się dzieje? Dostałeś?

– Tak. Nic poważnego.

– Nie zgub go! Chłopaki już jadą. Zablokują drogę. Złapiemy go jeszcze przed autostradą.

– Tak jest!

Była siódma. Ruch na drogach zaczynał się zagęszczać. Po chwili Berg musiał jechać slalomem. Omijał wozy osobowe, autobusy, trąbił na przechodzących przez ulicę pieszych. Serce waliło mu jak oszalałe, ale umysł pozostawał jasny. Jadący przed nim samochód prowadził chyba furiat – desperacko wjeżdżał pod prąd, przecinał chodnik i trawniki. Policjant wiedział, że jeśli wjadą na autostradę, ten pościg może trwać godzinami i zakończyć się wypadkiem albo ucieczką podejrzanego. Utrzymywał niezmienną odległość. Ostry skręt w prawo. Komisarz zaciągnął ręczny i taurus podryfował po asfalcie. Rozpęd. Niebezpieczny skręt w lewo. Troje pieszych ledwo uniknęło zderzenia z rozpędzoną beemką. Skrzyżowanie. Podejrzany przemknął w ostatniej sekundzie pomarańczowego światła. Czerwone. Samochody wjechały na środek z obu stron. Rozległ się hałas klaksonów, kiedy Berg przejechał między nimi i z sercem na ramieniu dodał gazu. Bmw było wciąż w zasięgu wzroku. Ostro skręciło w prawo. Jednokierunkowa. Pod prąd. Jechali bokiem drogi. Prawe koła na ulicy. Lewe na chodniku. Piesi rzucili się na ściany budynków, szukając bezpiecznej przestrzeni. Z naprzeciwka nadjeżdżała ciężarówka. Jej kierowca uderzył w klakson, gdy tylko zauważył zbliżający się ku niemu pościg. Droga była zbyt wąska. Bmw odbiło w pierwszą w lewo. Tuż przed ciężarówką. Taurus był zmuszony zjechać całkiem na chodnik i bokiem zaczepił o ścianę budynku. Posypały się iskry. Zatrzymał się gwałtownie, minąwszy zjazd. Przełożył dźwignię na wsteczny i wycofał. Dociskając pedał gazu do oporu, skręcił w lewo. Spod kół poszedł dym.

Autostrada była tuż przed nimi, a droga pozostawała czysta. Policjant rozglądał się nerwowo za wsparciem. Gdzie ta blokada? Radiowozy dopiero nadjeżdżały z podporządkowanej. Spóźnili się, a on minął znak początku autostrady.

– Berg! Chłopaki już tam są! – odezwało się radio.

– Za późno! Jesteśmy na autostradzie.

– Kurwa mać!

– Złapię skurwysyna.

– Nie, wiemy, dokąd jedzie. Zablokujemy autostradę przed Mińskiem. Właśnie do nich dzwonimy.

– Nie będę ryzykował! Do tego czasu albo zjedzie przed miastem, albo kogoś zabije.

– Berg, odmawiam! Nie zatrzymuj go! To rozkaz!

Komisarz wyłączył radio. Droga była prosta. Samochodów na pasach było niewiele. Bmw wyprzedzało wszystkich. Taurus nie ustępował mu tempa. Licznik dobił do stu osiemdziesięciu. Wielki znak zapowiedział zbliżający się pierwszy zjazd z autostrady. Pozostały do niego dwa kilometry. Kilometr. Beemka zaczęła zmieniać pasy. Zjechała na prawy. Policjant nie mógł dłużej czekać. Musiał go zatrzymać teraz. Docisnął gaz, zbliżył się do uciekiniera i wyrównał tempo jazdy. Udo lewej nogi docisnął do kierownicy, by utrzymać ją w stabilnej pozycji. Wyjął pistolet z kabury i wymierzył w prawą oponę beemki. Strzelił raz, drugi. Kula przeszła przez przednią szybę, rozległ się nagły huk i pisk opon. Beemkę zarzuciło. Uderzyła w barierkę, obróciła się i przekoziołkowała po asfalcie. Ruch za nimi ustał gwałtownie. Zatrzymał się również Berg. Wysiadł i podbiegł do wraku z pistoletem wycelowanym w kierowcę. Ten był nieprzytomny. Policjant schował broń i wyciągnął uciekiniera z wnętrza samochodu. Próbując ignorować ból ramienia, przeciągnął go za własny samochód. Włączył ponownie radio.

– Tu Proca. Melduję, że zatrzymałem padalca.

Pół minuty później autostradę wypełniły radiowozy i karetki. Komisarz, jakby niechętnie, przekazał zatrzymanego w ręce kolegów i ratowników. Zawsze prześladowała go myśl, że tylko on może dopilnować najważniejszych spraw, a powierzenie ich komuś innemu z pewnością zakończy się klęską wymiaru sprawiedliwości. Jednak w tym wypadku sam został ranny, więc chcąc nie chcąc, musiał podzielić się obowiązkami, a samemu oddać się pod opiekę lekarzy. Nienawidził tych sytuacji, kiedy go badano, pytano, jak się czuje, czy boli. Czuł się zawstydzony, że zabiera lekarzom czas, i niekompetentny, bo marnował swój.

Godzinę po wypadku do Centralnego Szpitala Klinicznego przy Wołoskiej wszedł inspektor wydziału narkotykowego Filip Tyszka. Nawet z nim nie rozmawiając, po samej postawie i minie można było poznać, że jest zdenerwowany. To, że czasami tolerował niesubordynację podwładnego, wcale nie oznacza, że się do niej przyzwyczaił.

– Berg! Gdzie on jest?! – krzyczał, zmierzając do wskazanej przez pielęgniarkę sali szpitalnej. – Czyś ty, kurwa, oszalał, człowieku?!

Komisarz milczał, patrząc na Tyszkę łagodnym wzrokiem. Pielęgniarka sprawdzająca opatrunek zostawiła ich samych, co ranny przyjął z ulgą. Wolał, by na niego krzyczano, niż użalano się nad jego ranami.

– Dziesięć uszkodzonych samochodów, dwa całkiem skasowane, narażone bezpieczeństwo publiczne i postrzelony policjant! – krzyczał Tyszka, wskazując ręką na Berga.

– Jacyś ranni cywile?

– Na szczęście nie.

– Zatrzymany?

– Jeszcze dycha.

– Narkotyki?

– Miałeś rację, rudera była nimi wypchana.

– Nie ma za co, inspektorze… – zakończył rozmowę Berg. Tyszka otworzył usta w celu wypowiedzenia kolejnego zarzutu, kiedy do sali weszła szczupła brunetka. Jej oczy płonęły z przerażenia.

– Alan! – Przytuliła mocno rannego.

– Nic mi nie jest, kochanie – zapewnił z uśmiechem. Złapała w dłonie jego twarz i spojrzała mu prosto w oczy, po czym odwróciła się gwałtownie do inspektora.

– Obiecałeś, że będziesz go trzymał z dala od kłopotów!

– Próbowałem, Ewa! Wiesz, jaki on jest! Zawsze na przekór! – bronił się Tyszka. Alan patrzył na nich pytająco.

– Co to znaczy: „obiecałeś, że będziesz go trzymał z dala od kłopotów”?

– Zostawię was samych – odpowiedział wymijająco inspektor i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wiedział, że żona komisarza również nie będzie szczędziła mężowi wyrzutów, ale może zrobi to znacznie dobitniej niż sam przełożony. Usiadła na łóżku obok Alana.

Patrzył na nią badawczo. Znał dobrze to jej spojrzenie i gesty. Przekroczył pewną granicę i ona czuje się teraz fatalnie, ma mu do powiedzenia wiele niewygodnych, ale ważnych rzeczy. Lepiej, żeby słuchał uważnie i wziął sobie głęboko do serca wszystko, co usłyszy. Podobne rozmowy miewali nieczęsto, ale zawsze były na tyle intensywne (choć nie mieli w zwyczaju na siebie wrzeszczeć), żeby zrozumiał ich wagę.

– Ile już jesteśmy małżeństwem? – zapytała.

– Czternaście lat – odparł po chwili namysłu.

– Od czternastu lat codziennie żyję w strachu, czy wrócisz do domu…

– Ewo, proszę…

– Daj mi skończyć. Jesteś zdeterminowany, uparty jak osioł, a praca jest twoją pasją, wiedziałam to od początku. I wiedziałam, na co się piszę, kiedy za ciebie wyszłam. Nie pamiętam, ile już razy byłam w tym szpitalu, Alan… Ale kocham cię i dlatego jestem z tobą przez tyle lat. Mimo tego strachu… Ale to musi się zmienić.

Patrzył na żonę uważnie. Z jednej strony rozumiał jej obawy, z drugiej zastanawiał się, dlaczego ta rozmowa nieco różni się od poprzednich. Ewa spojrzała na niego z lekkim uśmiechem i powiedziała:

– Będziemy mieli dziecko.

Poczuł, jakby postrzelono go ponownie – tym razem w głowę. Jego serce zalała fala gorąca. Fala szczęścia i ekscytacji. Tak długo na to czekał! A jednak… Będzie ojcem. To dzieje się naprawdę. Teraz! Czy da radę? Jak to będzie? Wiele się zmieni… A może nie zmieni się nic. Mimo wszystko wciąż pozostaną Ewą i Alanem. Czy w ogóle dobrze ją zrozumiał? Czy to się dzieje naprawdę?

– Mówisz, że…

– Jestem w ciąży – powiedziała, a on wziął głęboki oddech, uśmiechnął się szeroko i przytulił ją mocno. – Cieszysz się?

– Przecież wiesz, że tak! Myślałem, że nie chcesz. Że nigdy…

– Alan, kocham cię. Wiesz, że to była dla mnie trudna decyzja. Przez twoją pracę. Dziecko nie może żyć w takiej niepewności jak ja… Teraz, kiedy jest już w drodze, musisz mi przysiąc, musisz NAM przysiąc, że będziesz na siebie uważał. Koniec z akcjami na własną rękę, wypadkami samochodowymi i szaleńczym bohaterstwem. Masz ludzi od takich akcji!

– Przysięgam. Tobie i temu maleństwu. Przysięgam – powtórzył, trzymając dłoń na jej brzuchu.

– Pan płacze, komisarzu?

– Bardzo cię kocham!

Serce łomotało Ewie w piersi. Dla Alana historia ojcostwa zaczęła się przed chwilą. Ona z kolei nosiła w sobie ów sekret od dwóch tygodni. Zaczęło się tak, jak zazwyczaj to się zaczyna; od dziwnego samopoczucia i spóźnionego okresu. Kupiła test ciążowy. Ekspedientka patrzyła na nią jak na każdego innego klienta, lecz Ewa poczuła się naga, winna i oceniana. Niemal każdy przechodzień jakby rzucał jej w twarz oskarżenie: jakie to nierozsądne zachowanie, co ty sobie myślałaś? W waszym życiu nie ma miejsca na dziecko! Ale przecież Ewa jest już dojrzałą kobietą. Jeśli nie zostanie matką teraz, to kiedy? Jeśli nie z Alanem, to z kim? Są małżeństwem, mają pieniądze, dom, kochają się i szanują, najwyższa pora na dziecko.

Gdy zobaczyła na teście mały, zmieniający życie plus, od razu chciała powiedzieć o tym mężowi. Chciała lub raczej wiedziała, że powinna. Ale kiedy wracał z pracy, wydawał się wykończony. Później był zestresowany, później mówili o czymś ważnym, później nie miał czasu, później ona go nie miała… I tak to trwało aż do teraz. Liczyła, że podzielenie się nowiną przyniesie jej ulgę. Czuła jednak jeszcze większy stres. Będą mieli dziecko. Nie ma już odwrotu.

Komisarz pogładził żonę po gładkich brązowych włosach. Poczucie wielkiej radości wymieszało się nagle z konsternacją. Chciał dla swojej rodziny jak najlepiej. Pragnął dla niej spokoju, radości i bezpieczeństwa. Zatrzymanie Kozaka zwiastowało, że zbliżał się czas, w którym o to wszystko będzie trudno. Czołowy magazynier gangu Wilka za kratkami mógł być kluczowym elementem dochodzenia i zakończyć je sukcesem, albo okazać się kijem wsadzonym w mrowisko. A raczej w gniazdo os, które w poczuciu zagrożenia przystąpią do ataku.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: