Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Portrety na porcelanie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 czerwca 2022
Ebook
19,99 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Portrety na porcelanie - ebook

Granica między światem żywych i zmarłych nigdzie nie jest tak cienka jak na cmentarzu. Wie o tym doskonale strażnik Knut, który - choć żywy - całe dnie spędza w towarzystwie nieboszczyków. Mieszkańcy grobów wydają mu się chwilami bliżsi i bardziej żywiołowi niż odwiedzający ich krewni. Zwłaszcza, że Knut potrafi jak nikt inny ożywiać ich postaci w swoich opowieściach. Młoda Karina jest ich wierną słuchaczką. Błąkając się z tą parą pomiędzy grobami, czytelnik uświadamia sobie jednoczesną wartość i kruchość życia. "Portrety na porcelanie" to przejmująca i refleksyjna, lecz w gruncie rzeczy optymistyczna lektura.

Zofia Mossakowska - autorka powieści obyczajowych (m.in. "Kobiety z Ptasich Wysp", "Portrety na porcelanie"), opowiadań (m.in. "Faraonka", "Koty i reksy"), napisała również bajkę "Jaś w Mądrym Lesie". Kobieta-instytucja: z wykształcenia romanistka, pracowała jako nauczyciel ka francuskiego i polskiego, tłumaczka, sekretarka, pilotka wycieczek. Od lat najwięcej satysfakcji daje jej pisanie. Mieszka w niemieckiej miejscowości Moenchengladbach, gdzie wyemigrowała przed 1989 r. Pochodzi z Torunia, który wciąż uważa za swoje miasto. Ma męża i córkę.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-28-29184-9
Rozmiar pliku: 472 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

- Znamy się bardzo długo. Dwa, może trzy lata – odpowiedziała dziewczyna.

- To dwa czy trzy? – spytał człowiek w mundurze. – Proszę mówić dokładnie.

- Dokładnie dwa lata i siedem miesięcy.

- Przypomniała sobie pani?

- Tak. Poznaliśmy się krótko potem, jak wzięłam do siebie psa.

- Tego psa?

- Nie! Mojego psa. Przyszłam z nim na spacer.

*

Patrząc na tego psa, Karina nie mogła pozbyć się myśli, że wygląda jak składanka wszystkich możliwych brzydot świata. Niezgrabny, długi, na krótkich nóżkach, z długą szarawą sierścią, która mimo starań nigdy nie wyglądała na wyczesaną, niesymetrycznie opadłymi uszami i wyblakłymi oczami. Stuprocentowy kundel. Gdyby sądzić po zewnętrznej nędznej powłoce, powinien być wredny. A jednak zabrała go ze schroniska, gdzie przeżył ponad dwa lata tylko dlatego, że trafił na takie, w którym nie usypiano zwierząt. Karina zdecydowała się na niego, ponieważ był żywym dowodem na to, że nigdy nie należy tracić nadziei. Miał tyle energii... W swoim języku krzyczał do każdego przychodzącego człowieka z pasją i oczekiwaniem, których nie zmieniły te dwa, dla psa nieznośnie długie, lata. Wśród ładniejszych od niego, bardziej pokornych i często rasowych towarzyszy odróżniał się tym, że nie pozwalał się ominąć. Rzucał się na ściany klatki z plecionego drutu i wołał, a Karina, usłyszawszy go i zobaczywszy, jak wspina się na swych niezgrabnych, króciutkich kończynach pomyślała, że gdyby miał dłonie, chwytałby przechodniów za ręce.

Teraz prowadziła go na spacer i chociaż była jego oficjalną właścicielką już od ponad tygodnia, ciągle bała się spuścić go ze smyczy. Nie była pewna, czy jej nie ucieknie, nie znała go i dopiero uczyła się rozumieć. Pies wykazywał niezależny charakter i mimo wdzięczności za zabranie ze schroniska, wcale nie był wylewny. Umiarkowanie machał ogonem, nie rzucał się na jedzenie, leżał w kącie i nie od razu reagował na wołania. Wyglądało na to, że i on czujnie bada reakcje swej nowej pani, ustalając własną pozycję. Teoretycznie surowo nastawiona do zwierząt Karina była rozczarowana. Mimo wszystko wolałaby, by kładł jej głowę na kolana, prosząc o pieszczoty, i wbrew zasadom higieny pozwoliłaby zapewne, by ułożył się w nogach jej łóżka. Dlatego przecież zabrała go ze schroniska – miała nadzieję, że w swoim nowym mieszkaniu poczuje dzięki niemu czyjąś bliską obecność.

Jak dotąd nie nadała mu imienia, nazywając go po prostu Psem. Tak też zawołała za nim, gdy pociągnął ją w stronę cmentarnej bramy, oddzielającej ruchliwą ulicę od ukrytego za wysokim murem świata umarłych. Pies lepiej od niej wyczuł to jedyne w okolice miejsce wolne od warczących pojazdów, obfite w zieleń drzew i spokój żwirowanych alejek. Karina chętnie przeszłaby przez szeroką bramę, jednak ogarnęły ją wątpliwości dotyczące psa. Nie wiedziała, czy miejsce wiecznego spoczynku ludzi dostępne jest zwierzętom. Mimo że dawniej często bywała na cmentarzu, jej pamięć nie zapisała informacji na ten temat.

Zdecydowała się podejść do niewielkiej wartowni przy bramie. Siedział w niej ubrany w ciemny uniform mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat, znakomicie widoczny przez cztery szyby szklanej budki, w której prócz niego, dwóch półek z segregatorami oraz stołu z telefonem i z kawą nic już nie mogło się zmieścić. Na widok Kariny wartownik podniósł oczy znad gazety i natychmiast otworzył małe, okrągłe okienko.

- Przepraszam pana – powiedziała – nie wiem, czy można tu wchodzić z psami.

- Można, jeśli są trzymane na smyczy – odpowiedział.

Jego głos był oficjalny i bez wyrazu. Karina podziękowała i chciała odejść, przemilczawszy, że nie zamierza spuszczać ze smyczy psa, którego ciągle mało zna, jednak wartownik pośpieszył z dalszymi wyjaśnieniami:

- Jeśli pies nabrudzi, musi pani posprzątać, na przykład w woreczek. Za pozostawienie psich odchodów grozi kara pieniężna.

Karina kiwnęła głową na znak, że rozumie i zaczęła się oddalać.

- Wszystkie zasady obowiązujące na cmentarzu zebrane są na tej dużej tablicy – zawołał jeszcze za nią, wskazując gablotę umieszczoną na murze obok bramy.

Cmentarz był piękny. Nie tylko wysoki mur bronił go przed hałasem ulicy - także równy szpaler starych drzew wyciszał warkot przejeżdżających samochodów i skutecznie walczył z falami spalin. Dumne platany rosnące tuż za murem nosiły ślady tej zwycięskiej walki w postaci liści bardziej pożółkłych niż te, które rosły w głębi cmentarza.

Karina mimowolnie zwolniła kroku i choć pies, który ją tu zaciągnął, nie poddawał się wcale nastrojowi spokoju, szła jak zaczarowana śladem smugi światła, łamiącego się w miękką tęczę odcieni wśród gałęzi drzew. Pies zapamiętale węszył z nosem tuż przy ziemi, a ona śledziła wszystko, co zielone, odnajdując miejsca, w których kolor ten mnożył się w całe palety barw, od mlecznej bieli po niebieskawy odcień antracytu. Kwiaty, nagrobne płyty z marmuru lub granitu oraz zwykłe, polne kamienie, luźno ułożone wśród nagrobków, jedynie podkreślały dominację zieleni, nadawały ostatni szlif kompozycji drzew i krzewów, zbyt pięknej, by poprzestała na roli tła.

Utraciwszy poczucie czasu, Karina zagłębiała się coraz dalej w ten magiczny świat i w jej głowie zakręciło się od myśli, że cmentarz może być miejscem wcale nie smutnym, lecz pełnym uroku, zdolnym wywołać w sercu uczucie, które, choć z lękiem, nazwałaby radością. Jeszcze zaskoczona odkryciem oceniła myśl jako nową w kontekście dawnych przeżyć i informacji, według których cmentarz jawił się jej wyłącznie jako finał i początek tragedii.

Minęło sporo czasu, nim zdecydowała się na powrót. Nie wiedząc dokładnie, w jakim miejscu cmentarza się znajduje, odszukała główną aleję. Wtedy dostrzegła idących z przeciwka dwóch chłopaków w wieku około osiemnastu lat i uświadomiła sobie, że są pierwszymi żywymi ludźmi, których - jeśli nie liczyć strażnika – spotyka za cmentarnymi murami. Zdziwiła się, gdy zatrzymali się na jej widok, ale nie czuła strachu w jasny, słoneczny dzień w miejscu przestrzennym i spokojnym. Stan ten zmienił się gwałtownie, kiedy młodzieńcy zastąpili jej drogę.

- Pani wie, że nie wolno tu chodzić z psami? – zapytał jeden z nich.

- Nie – odpowiedziała sucho.

- Możemy panią spisać.

- Nie – powtórzyła.

- Co to znaczy „nie”? Mamy tu dyżur i pilnujemy porządku – oświadczył chłopak, podchodząc do niej.

- Tu wolno wchodzić z psami – powiedziała, siląc się na spokój i odstępując kilka kroków do tyłu – a porządku pilnuje strażnik przy bramie.

- Właśnie, przy bramie – wycedził drugi z wyrostków. – Natomiast na samym cmentarzu porządku pilnujemy my. Sprawdzamy, czy ktoś nie kradnie kwiatów, nie niszczy nagrobków albo czy jakieś psy nie zanieczyszczają alejek. A ten kundel właśnie zanieczyścił alejkę. Proszę o dokumenty! Musimy panią spisać.

Karina rozejrzała się, ale nie dostrzegła nikogo. Strach coraz szybciej pulsował jej w skroniach. W oczach chłopaka, który stał nieco dalej, odnalazła coś bardzo złego. Mierzył ją wzrokiem od czoła do stóp, rozglądając się przy tym ukradkiem, jakby sprawdzał, czy nikt nie nadchodzi. Jego spojrzenie było zimne, a na ustach czaił się złowróżbny uśmiech. Karina poczuła, że właściwie powinna zacząć krzyczeć, jednak była pewna, że żaden głośniejszy dźwięk nie przejdzie jej przez gardło.

- Mój pies niczego nie zrobił. Patrzyłam na niego cały czas – powiedziała, lecz zamiast zamierzonej arogancji w jej głosie zabrzmiała histeria. - Zresztą i tak już stąd wychodzę.

Udając stanowczość, zrobiła dwa kroki na drżących nogach, lecz tamci znów zastąpili jej drogę.

- Nie tak szybko – powiedział chłopak z lodowatym, sadystycznym uśmiechem.

Pies, który już od dłuższego czasu nie ciągnął za smycz i kręcił się tuż przy jej nogach, nagle zaczął zachowywać się jeszcze dziwaczniej. Głośno skowycząc, położył się na plecach między nią a chłopakami i przebierał łapami w powietrzu, jakby o coś prosił. Uciszył się w jednej chwili, kiedy na alei niespodziewanie pojawił się strażnik cmentarza.

Zbliżył się szybkimi krokami, w jednej, lekko uniesionej w górę dłoni ściskał telefon komórkowy z przezornie wysuniętą anteną, w drugiej trzymał mały pojemnik gazu obezwładniającego. Nie spuszczając badawczego wzroku z chłopaków, zapytał Karinę, czy wszystko jest w porządku i nazwał ją przy tym „panienką”. Kiedy potwierdziła, upewnił się raz jeszcze, dodając, że gotowy jest wezwać policję, jeśli cokolwiek zakłóca spokój jego cmentarza. Karina uspokoiła go raz jeszcze, poparta przez jednego z wyrostków, który nagle stał się układny i nawet chciał pogłaskać psa.

Pragnęła już jedynie znaleźć się daleko od cmentarza i jego oszukańczego spokoju. Wdzięczni za dyskrecję młodzieńcy zaczęli żegnać się pospiesznie, na co wartownik dodał mimochodem, że wszystkich przychodzących pamięta dokładnie i nie zdarzyło się jeszcze, by miał z kimkolwiek kłopoty. Razem ruszyli w milczeniu ku bramie, za psem, ciągnącym Karinę, od której nie odstępował wartownik. Chłopcy jednak systematycznie zwalniali kroku, aż odległość do nich wydłużyła się do kilkudziesięciu kroków.

- Może napije się pani czegoś? – spytał wartownik, kiedy dotarli do cmentarnej bramy i szklanej budki. – Wody albo kawy? Dobrze pani zrobi po tych... emocjach.

- Jakich emocjach? – zapytała sucho, lecz nie zaczepnie, nie chcąc prowokować dalszej rozmowy.

Jeszcze drżały jej kolana. Stała przy nim w milczeniu, aż wyrostki zniknęły za bramą. Odczekała jeszcze parę minut i pożegnała się. Wartownik spoglądał za nią, gdy oddalała się w kierunku przeciwnym do tego, w którym udali się tamci.

Wróciła po trzech dniach. Starannie maskując skrępowanie, dźwigała siatkę w wolnej ręce, w drugiej jak poprzednio ściskała smycz, szarpaną przez swego kudłatego i niewyszczotkowanego psa. Strażnik zobaczył ją z daleka przez szybę budki i wyszedł jej na spotkanie. Nie wiedział nawet, czy dziewczyna zamierza z nim rozmawiać. Jednak skierowała się wprost do niego i kiedy podniosła oczy – różnica wzrostu między nimi wynosiła przynajmniej dwadzieścia centymetrów – mimo ostrego makijażu i dorosłej fryzury wydała mu się zupełnym dzieckiem.

- Ja wtedy... wie pan, wcale panu nie podziękowałam za to, że pomógł mi pan z tymi gówniarzami– powiedziała nieskładnie.

- Pomógł? – zapytał. – Przecież mówiła pani, że wszystko jest w porządku.

- Bo było – odpowiedziała szybko – ale i tak...

Plątała się w słowach, co wzbudzało w niej rosnącą irytację. Rola dziękującej dziewczynki niezbyt jej chyba odpowiadała, bo nawet niepewny uśmiech na jej ustach nie mógł się zdecydować na jakąś trwałą formę. Zadarła w końcu podbródek i rzuciła szybko:

- Przestraszyłam się jak głupia, sama nie wiem dlaczego. Było tak pusto, a tyle słyszy się o napadach.

- I miała pani rację – potwierdził spokojnie – ponieważ napady się zdarzają. Na cmentarzach bywa sporo samotnych, zamożnych wdów, które z zasady są bezbronne.

- Właśnie! Wcale nie miałam ochoty stracić portmonetki.

Uśmiechnęła się do niego szerokim, wystudiowanym uśmiechem, jednak ruch, którym wyszarpała z reklamówki zgrzewkę półlitrowych puszek piwa, znów okazał się dość niezdarny. Gwałtownie wyciągnęła prezent w jego kierunku.

- To takie małe podziękowanie. Za oszczędzoną portmonetkę.

Machinalnie zrobił dwa kroki w tył.

- Nie mogę tego przyjąć. Mówiłem już, pilnowanie porządku na cmentarzu to mój obowiązek.

Znowu straciła pewność siebie i znowu próbowała to ukryć.

- Proszę. To drobiazg – powiedziała i nieśmiały uśmiech pojawił się na jej ustach. – Nie miałam pomysłu, co mogłabym przynieść lepszego... Sama wiem, że piwo to nic oryginalnego.

Wziął od niej puszki, ponieważ zrobiło mu się jej żal.

- Nie mogę pić na służbie - powiedział, ale panią mogę poczęstować.

- Nie mogę pić wcale - odpowiedziała z ulgą - bo właściwie to nie jestem pełnoletnia.

Na chwilę wrócił do budki, aby wstawić piwo do środka. Ona tymczasem bawiła się z psem.

- Jak ma na imię pani pies? – zapytał, ze względu na mundur, przezornie trzymając się z daleka od zwierzęcia.

Zrobiła śmieszną minę, by pokryć nią zakłopotanie.

- Beks – odpowiedziała.

- Sympatycznie – pochwalił, nie rozumiejąc jej niepewności.

Zastanowiła się kilka sekund, nim wyjaśniła:

- On jeszcze wcale nie reaguje na to imię, już prędzej na Pies. Dopiero niedawno go tak nazwałam, wtedy, no wie pan, tutaj...

- Tak?

- Bo wcale mnie nie bronił... jak pan – dokończyła szybko. – Tylko skowyczał i piszczał, tchórz jeden.

Uśmiechał się, więc i ona odpowiedziała uśmiechem pełnym ulgi. „Karina” - odpowiedziała od razu, kiedy zapytał o jej imię. I dodała, że nie musi do niej mówić „pani”. Kiedy i on się jej przedstawił, zdziwiła się - Knut? - otwierając swe niebieskie, jeszcze bardzo dziecinne oczy.

- Nie myślałam, że spotkam kogoś o takim imieniu! Skandynawskie, prawda?

- Fryzyjskie – odpowiedział.

*

Mężczyzna w mundurze nie spuszczał oka z Kariny. Mijała druga godzina ich rozmowy. Dodawszy do tego czas czekania na twardym krześle w korytarzu, były to prawie trzy godziny słonecznego letniego popołudnia, które gdyby tylko mogła, znowu spędziłaby spacerując z Beksem po cmentarzu. W towarzystwie Knuta.

Od tamtego pierwszego, niefortunnego razu nigdy już nie chodziła po cmentarzu sama. Właściwie wcale nie chciała tam wracać, choć spokój tamtego miejsca głęboko zapadł w jej pamięć. Wspomnienie zieleni i prawie nierealnie doskonałej ciszy okazały się silniejsze od przeżytego strachu. Gdy wróciła, Knut sam zaproponował jej towarzystwo, na które nie od razu ośmieliła się zgodzić. Jednak on z wielką radością opuszczał swą szklaną budkę, by spożytkować w ten sposób przysługującą mu przerwę w godzinach pracy i przechadzki z psem wkrótce nabrały rangi rytuału dla nich obojga.

- I co robiliście podczas takich spacerów? – zapytał mężczyzna w mundurze, jak Karina zdradzający objawy zmęczenia.

- Rozmawialiśmy – odpowiedziała.

- O czym?

- O ludziach z cmentarza.

- O ludziach?

- Tak, to znaczy... On opowiadał mi o nich.

Mężczyzna zniecierpliwił się.

- O jakich ludziach? Spotykanych, znajomych? Proszę mówić precyzyjnie!

- On opowiadał mi o zmarłych, którzy leżą na cmentarzu. Całe historie... Potrafił doskonale opowiadać i wiedział wszystko. To znaczy, tak mi się wydaje, że wiedział.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: