Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Posag szwaczki - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Posag szwaczki - ebook

Barwna opowieść o miłości, historii i tajemniczym morderstwie, splatająca losy dwóch niezwykłych kobiet w XIX-wiecznym San Francisco i współcześnie.

San Francisco 1876

Dwie imigrantki z Europy, Niemka Hannelore Schaeffer oraz Irlandka Margaret O’Brien pracują jako szwaczki, naprawiają  eleganckie suknie i garnitury zamożnych mieszkańców San Francisco. Gdy do zakładu, w którym pracują, wkracza Lucas, ich życie odmieni się na zawsze – Hanna za namową przyjaciółki zakłada wytworną aksamitną suknię i – niczym Kopciuszek – idzie na spotkanie z młodzieńcem. Tej samej nocy znika Margaret, a Hanna zwraca się do Lucasa o pomoc w poszukiwaniach. Razem przemierzają mroczne zaułki San Francisco i zakazane spelunki dzielnicy Barbary Coast. Hanna odkryje, jak straszny los spotkał Margaret, i będzie musiała podjąć rozdzierającą serce decyzję... która odciśnie swoje piętno na życiu następnych pokoleń. 

San Francisco obecnie

Przypadek sprawił, że Sarah Havensworth natknęła się artykuł w gazecie z 1876 roku o zaginięciu dwóch młodziutkich szwaczek. Dziennikarski instynkt kazał Sarah wyjaśnić, co naprawdę spotkało Hannelore i Margaret. Tymczasem sama ukrywa przed  mężem tajemnicę o tragedii sprzed czternastu lat.  

Powieść o losach dwóch kobiet, które uczą się, że miłość to konieczność dokonywania wyborów, a dar wybaczania jest kluczem do wolności...

W swojej cudownie porywającej opowieści o miłości i woli przetrwania Meredith Jaeger przenosi nas do dziewiętnastowiecznego San Francisco, maluje żywy, poruszający obraz krańcowej biedy sąsiadującej z ogromnym bogactwem, splata losy bohaterów w misterne wielopokoleniowe wątki. Doprawdy nie sposób oderwać się od lektury.

Lori Nelson Spielman

Meredith Jaeger zręcznie przeplata ze sobą dwie opowieści o miłości i lojalności oraz granicach, jakie niektórzy są gotowi przekroczyć, by chronić swoich najbliższych. Fascynujący debiut, trzymał mnie w napięciu do ostatniej strony.

Kristina McMorris

Debiutancka powieść Jaeger przybliża czytelnikom historię San Francisco. Każda z trzech bohaterek, Hanna, Margaret i Sarah, szuka swojego miejsca w życiu. Poruszająca lektura, zgłębiająca odwieczne tajemnice miłości i woli przetrwania.

"Booklist"

Jaeger opowiada dwie równoległe historie rozgrywające się w różnych epokach, a czytelnik daje się wciągnąć w tę pasjonującą zaskakującą i wzruszającą opowieść. Przeszłość i teraźniejszość łączą się w sugestywnych opisach i barwnych, wyrazistych postaciach bohaterek. Jaeger, obdarzona niezwykłym gawędziarskim talentem, napisała pasjonującą książkę. 

„RT Book Reviev”

Meredith Jaeger, córka Szwajcara i Amerykanki, urodziła się i dorastała nas zatoką San Francisco. Pracując dla jednego z licznych w tym rejonie start-upów spełniała swoje marzenie o napisaniu powieści - tak powstał Posag szwaczki. Meredith mieszka w Alamedzie z mężem, niedawno urodzoną córeczką i buldogiem.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8123-478-8
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Sarah Havensworth, obecnie

Portier skierował mnie do ogrodu urządzonego na historycznym krytym dziedzińcu hotelu Palace; cekiny na mojej krótkiej złotej sukience migotały, łapiąc światło. Mężczyźni w garniturach towarzyszyli kobietom w strojach koktajlowych. Pod wielkim kryształowym żyrandolem i łukowatym szklanym sufitem miałam wrażenie, że cofnęłam się w czasie do początku dwudziestego wieku. Hunter, mój mąż, stał przy jednej z marmurowych kolumn. Świetnie skrojona marynarka układała się ładnie na jego szerokich ramionach. Włosy miał rozdzielone bieg­nącym z boku przedziałkiem.

– Szampan dla pani? – zaproponował kelner.

– Poproszę.

Wzięłam z tacy smukły kieliszek. Słodkie bąbelki łaskotały mnie w język, pomyślałam, że odpowiednia ilość szampana pomoże mi się odprężyć. Na imprezach dobroczynnych mojej teściowej często czułam się jak ryba wyciągnięta z wody. Przede wszystkim nie lubiłam tłumu, już w tym momencie czułam na plecach dreszcz niepokoju.

Podmuch wiatru z otwartych drzwi uniósł mi grzywkę. Przygładziłam ją szybko, żeby ukryć cienką białą bliznę na czole. Czy ktoś ją zauważył? Wzięłam głęboki oddech. Znajdowałam się w bezpiecznym miejscu. Nikt nie zwracał uwagi na moją bliznę. Poza mną, rzecz jasna. Powoli wypuściłam powietrze.

Przedarłszy się przez morze ludzi, położyłam dłoń na ramieniu Huntera i lekko uścisnęłam. Odpowiedział uśmiechem przeznaczonym specjalnie dla mnie, prezentując słodkie dołki w policzkach w pełnej krasie.

– Cześć, dziecinko. Cieszę się, że zdążyłaś. Jak się miewa moja ulubiona młoda dama?

Zachichotałam. Sądząc po liczbie siwych czupryn, które pojawiły się na tym artystycznym benefisie, rzeczywiście mogłam uchodzić za podlotka... co stanowiło przyjemną odmianę, bo przy Jen i Nicku, moich przyjaciołach i dawnych współpracownikach z czasopisma „Puls Miasta”, czułam się jak staruszka.

W swoje trzydzieste urodziny przed miesiącem uświadomiłam sobie, że lubię kłaść się spać o dziesiątej, a w weekendy chodzić wcześnie rano na targ warzywny bez kaca. Czułam się coraz bardziej wyobcowana ze świata dwudziestoparoletnich hipsterek. Nie do końca rozumiałam, o co chodzi z Tinderem, i trudno mi było przekonać młodszych znajomych, że naprawdę można dostać bólu głowy już po dwóch kieliszkach wina.

Gwyneth z uśmiechem przeciskała się przez ciżbę w stronę Huntera. Miała na sobie długą jasnoniebieską sukienkę i brylantową bransoletkę w kształcie luźnego, wąskiego paska. Schowałam ręce za siebie, żałowałam, że nie pomalowałam na tę okazję paznokci. Żelowy manikiur mojej teściowej był jak zwykle nienaganny. Cmoknęła Huntera w policzek, a następnie podeszła, by mnie uścisnąć.

– Witaj, Sarah. Ślicznie dziś wyglądasz. Bardzo się cieszę, że mogłaś przyjść.

– Dziękuję – odparłam, otoczona delikatnym ciepłem jej ramion.

Hunter nachylił się.

– Wyglądasz cudownie w tej sukience – szepnął mi do ucha. – Chyba jestem tu największym szczęściarzem.

Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele od miejsca, gdzie jego oddech owiał mi skórę.

– Sarah, pamiętasz o gali Canova by Moonlight? – spytała Gwyneth. – Przyda mi się twoja pomoc przed otwarciem.

O nie... Na śmierć zapomniałam.

– Oczywiście, że pomogę – obiecałam, choć zostało mi tylko parę tygodni na dokończenie pracy magisterskiej i miałam zamiar poświęcić się wyłącznie pisaniu. Ściskało mnie w żołądku na myśl o niekompletnej powieści zalegającej w komputerze, bolesnym przypomnieniu o mojej niemocy twórczej.

– Trzydziestego maja. Zapisz sobie w kalendarzu. Przylatuje dyrektor irlandzkiej Galerii Narodowej, będzie naszym gościem. – Uśmiechnęła się z dumą. – Walter też jest zaangażowany. Minister kultury wybrał go na pięcioletnią kadencję. Walter i Colin przed laty studiowali razem w London School of Economics. Rozumiesz, stara przyjaźń.

Skinęłam głową; talenty mojego teścia nigdy nie przestawały mnie zadziwiać. Choć mocno się starałam, nie udawało mi się sprostać jego standardom. Ale komu by się udało? Wykształcony na Harvardzie, był prezesem własnej firmy inwestycyjnej Havensworth & Associates i dyrektorem założonej przez jego przodków Akademii Sztuk Pięknych.

Hunter odchrząknął.

– Mamo, Sarah pisze pracę magisterską. Powinna ją oddać na początku przyszłego miesiąca, więc jest w tej chwili bardzo zajęta.

– Och, cicho bądź – skarciła go Gwyneth, mrugając do mnie porozumiewawczo. – Na pewno wykroi trochę czasu. Podamy stary rocznik rosé i ktoś musi mi pomóc je wcześniej wypróbować. Zgodzisz się, prawda, moja droga?

Parsknęłam śmiechem.

– Oczywiście.

– Przypomnij mi, nad czym konkretnie pracujesz? – poprosiła Gwyneth, udając, że poprawia nieskazitelną fryzurę. – Chodzi o powieść, tak?

Opuściłam wzrok na swoje dłonie. Prostokątny szmaragd oprawiony w różowe złoto zabłysnął odbitym światłem obok złotej obrączki ślubnej. Ważył ponad trzy karaty, był otoczony dwunastoma drobnymi brylantami, stanowił rodowy klejnot Havensworthów i zbierał pochwały nawet od obcych ludzi. Jednak choć lubiłam opowiadać o tym, że ma ponad sto lat, wielki, cenny kamień otaczała aura tajemnicy. Nikt z rodziny Huntera nie potrafił mi powiedzieć, do kogo kiedyś należał.

Odwróciłam ciężki pierścionek oczkiem do góry. Dzięki finansowemu wsparciu męża mogłam się skupić na pisaniu, nie wiedzieć czemu nie potrafiłam wykorzystać tej możliwości.

– Owszem – potwierdziłam z wymuszonym uśmiechem. – To powieść historyczna, która rozgrywa się pod koniec dziewiętnastego wieku w Barbary Coast, rozrywkowej dzielnicy San Francisco. Piszę o owdowiałej właścicielce gospody i różnych dziwnych indywiduach, które u niej mieszkały.

Zrobiłam pauzę. Poczułam żar rumieńca na policzkach, wiedziałam, że to głupi pomysł. Tak naprawdę od tygodni gapiłam się w pusty ekran komputera, wyzuta z natchnienia. Moi bohaterowie już do mnie nie przemawiali. Byłam zwykłą oszustką – dawną dziennikarką, niespełnioną powieściopisarką, marnującą czas w pogoni za mrzonką. Nie mogłam uwierzyć, że Hunter pozwolił mi zrezygnować z posady, abym się mogła temu w pełni poświęcić.

– W ramach przygotowania materiału czytam artykuły prasowe ukazujące się od tysiąc osiemset siedemdziesiątego roku – paplałam. – Trudno uwierzyć, jaka wówczas panowała przestępczość. W takim North Beach musiało być strasznie, skoro wszyscy policjanci i politycy byli skorumpowani. Pomyśleć, że kupiłam moją śliczną suknię ślubną Very Wang w tym samym miejscu, gdzie ludzi mordowano na ulicy!

– Nasze miasto bez wątpienia ma malowniczą przeszłość – przyznała Gwyneth i z promiennym uśmiechem poklepała mnie po ręce. – Z przykrością ci przerwę, moja droga, ale przybył dyrektor muzeum De Young i muszę go przywitać. – Pomachała do natapirowanej kobiety i się oddaliła.

– Uważam, że to brzmi nieźle – odezwał się Hunter, dodając mi otuchy spojrzeniem. – Znam cię, Sar. Każda historia, jaką napiszesz, będzie dobra. Masz talent, a do tego ciężko pracujesz. Mam nadzieję, że kiedyś wydasz swoją powieść, a ja pochwalę się światu, że moja żona jest sławną pisarką.

– Dzięki, skarbie – wymamrotałam, kiedy całował mnie w czoło. Nie miałam serca mówić Hunterowi, że nie jestem prawdziwą pisarką i w przyszłości nie będzie autorskich tras promocyjnych. Wszystko, co napisałam, po pięciu minutach kasowałam. Popołudniami wędrowałam wokół Jackson Square, siedziby mojego dawnego miejsca pracy, w nadziei, że spłynie na mnie natchnienie. Spoglądałam w górę na fasady ceglanych budynków, które przed wiekiem mieściły tancbudy, saloony i burdele, i czułam się zagubiona jak jeszcze nigdy wcześniej.

Uświadomiłam sobie, jak wielu ludzi zapełnia ogród na hotelowym dziedzińcu. Miałam wrażenie, że przestrzeń się zacieśnia, było mi za gorąco. Dlaczego wszyscy na mnie patrzyli? Na wszelki wypadek poprawiłam grzywkę, by mieć pewność, że nie widać blizny.

Nadal słyszałam szepty, które towarzyszyły mi na ulicach rodzinnego miasta i korytarzach liceum. Czułam na sobie mroczne, oskarżycielskie spojrzenia, jak sztylety wbijane w plecy. Zakręciło mi się w głowie, jakbym była pijana, mimo iż nie dopiłam pierwszego kieliszka szampana.

„Nie myśl o tym”.

– Hej – odezwałam się, spoglądając w oczy Huntera, o ciepłym brązowym kolorze z zielonymi punkcikami. – Pójdę poszukać łazienki. Zaraz wrócę.

– Nigdzie się stąd nie ruszę.

Czułam, że Hunter mnie obserwuje, kiedy obciągając brzeg sukienki, szybko przedzierałam się przez tłum. Wiedziałam, że jeśli będę głęboko oddychać i patrzeć w podłogę, opuszczą mnie natrętne myśli o pisku hamulców i uderzeniu.

Weszłam do damskiej toalety; w głównym pomieszczeniu stały kanapy z drewna różanego wyściełane aksamitem. Światło kryształowych żyrandoli ze złoconymi elementami odbijało się w lśniących marmurowych posadzkach. Podeszłam do umywalki i odkręciłam kurek, żeby ochlapać sobie wodą policzki.

Zobaczyłam w lustrze swoje odbicie: bladą twarz z wielkimi brązowymi oczyma, włosami w odcieniu szarego blondu i trochę za dużym nosem, który szybko przypiekał się na słońcu. Na Wisconsin wystarczało mi urody, ale z pewnością brakowało mi wielkomiejskiego szyku mieszkanki San Francisco.

Wychowałam się na kanapkach z masłem orzechowym i dżemem i zapiekance z tuńczyka. Podczas letnich wakacji wyjeżdżałam z rodzicami na kemping, mieszkaliśmy w śmierdzącym starym namiocie, a spanie na dmuchanym materacu uchodziło za luksus. Hunter wprowadził mnie do swojego świata jachtów, letnich domów i country clubów. Czasami pytał, czy chciałabym go zabrać do Eagle River, żeby mógł zobaczyć miejsce, gdzie spędziłam dzieciństwo.

„Moi rodzice nie żyją”, odpowiadałam mu wtedy. „Nie mam tam czego szukać”.

Tak naprawdę tęskniłam za widokiem rozgwieżdżonego nieba nad jeziorami, marzyłam o spędzeniu nocy z mężem w myśliwskiej chacie. Ale nie mogłam wrócić. Hunterowi podobała się osoba, którą byłam obecnie, ponieważ nie znał dawnej mnie. Tamtą zachowałam przed nim w tajemnicy.

Kiedy nasze dwa światy zderzyły się przed czterema laty na „najlepszym party w San Francisco” wydanym przez moje czasopismo, stałam przy barze z owocami morza i udawałam, że wcale nie zjadłam co najmniej pięciu surowych ostryg.

– Hej! Masz na sobie mój T-shirt. – Hunter zwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem.

– Słucham? – Wzdrygnęłam się, a potem skuliłam w sobie, przygotowana na jakiś okropny dowcip o seksualnym podłożu.

Wskazał na mój szary podkoszulek z trójkątnym dekoltem.

– Z Have-Clothing, tak?

Ujęłam w dwa palce miękki materiał. Kupiłam ten podkoszulek przez internet, bo wiedziałam, że firma Have-Clothing przekazuje pewną sumę z każdej transakcji na organizacje pomagające bezdomnym, a poza tym podobała mi się uczciwie uprawiana organiczna bawełna. Przyjemna faktura tkaniny i ładny wzór w piórka sprawiały, że często nosiłam ten T-shirt.

– No... tak – przyznałam. – Skąd wiedziałeś?

– Jestem współzałożycielem tej firmy – wyjaśnił z uśmiechem Hunter, prezentując swoje urocze dołeczki.

– Niemożliwe! – zaśmiałam się. – To niesamowite. Bardzo mi się podoba to, co robicie.

Czułam ożywienie w całym ciele od herbacianych cocktaili. W blasku okrągłych światełek rozwieszonych na ceglanych ścianach widać było, jak mu błyszczą oczy.

– Czym się zajmujesz? – spytał.

– Jestem redaktorką czasopisma „Puls Miasta”. – Nie potrafiłam ukryć entuzjazmu, tak wielką dumą napawał mnie mój nowy tytuł.

Uniósł kieliszek w geście toastu.

– Na zdrowie! Lubię czytać wasze artykuły. Fantastyczna praca.

Przyjrzałam się dyskretnie jego dopasowanej flanelowej koszuli, obcisłym dżinsom i ładnym skórzanym butom. W istocie wyglądał na założyciela innowacyjnego start-upu. Brakowało mu jednak arogancji powszechnej u bogatych, młodych specjalistów IT.

– Wiesz, najlepsze ostrygi naprawdę wcale nie są łowione w San Francisco – powiedział Hunter, ściszając głos.

Ogarnęła mnie fala gorąca. Na sali roiło się od przystojnych facetów, ale Hunter miał w sobie coś szczególnego.

– Nie mów tak – odpowiedziałam szeptem. – To bluźnierstwo.

Znów się uśmiechnął.

– Byłaś kiedyś na Hog Island w Tomales Bay?

Poczęstowałam się kolejną ostrygą, jedwabiście gładkim mięsem z morską solą. Miałam pełne usta, więc zaprzeczyłam ruchem głowy.

– To niedaleko, kilka minut samochodem wzdłuż wybrzeża przez Marin. Możesz tam sama wyłowić swoje ostrygi i zjeść je na miejscu, przy piknikowym stoliku nad wodą. – Zamilkł na moment, po czym odchrząknął i spytał: – Pojedziesz ze mną?

– Oczywiście – zgodziłam się bez namysłu i odstawiłam drinka. – Dlaczego nie?

Hunter wziął ode mnie numer telefonu, po czym ruszył zabawiać pozostałych gości. Po jego odejściu dołączyła do mnie moja współpracownica Jen. Chwyciła mnie mocno za ramię.

– Auć! Co z tobą? – żachnęłam się.

Jen zmrużyła oczy.

– Wiesz, kto to jest?

Równocześnie spojrzałyśmy na Huntera. Uśmiechnęłam się do niej szeroko.

– Współzałożyciel Have-Clothing, producent T-shirtu, który mam dziś na sobie. Jest uroczy i zależy mu na zwalczaniu bezdomności. Naprawdę fajny facet.

Jen przyłożyła otwartą dłoń do czoła.

– Sarah. Ten fajny facet to Hunter Havensworth, z tych Havensworthów od Akademii Sztuk Pięknych i firmy inwestycyjnej Havensworth & Associates. Oczywiście, że ma własnego start-upa. Jest nieprzyzwoicie bogaty! Zaczynasz kumać?

Parę razy mijałam budynki akademii, gdy wybierałam trasę joggingu przez Financial District, ale nazwisko nie zapadło mi w pamięć.

– Chcesz powiedzieć, że należy do jego rodziny?

Jen przeczesała palcami lśniące czarne włosy.

– Owszem, należy. Hej, wiesz, ile budynków ma na swoim kampusie ta uczelnia? Są właścicielami całego tego miasta. A on jest członkiem tutejszej rodziny królewskiej.

Hunter posłał mi uśmiech z drugiego końca sali.

– Nie dlatego jestem nim zainteresowana – powiedziałam, czując dziwne napięcie w całym ciele.

– No to powodzenia. Każda inna dziewczyna w tym mieście próbuje go usidlić. Uważaj, bo może być totalnym podrywaczem.

Bogaty, przystojny facet, który nie musiał zarabiać na życie, rzeczywiście mógł stanowić zagrożenie. Tylko że on pracował na siebie i do tego pomagał ludziom, którzy mieli mniej szczęścia. W ogóle nie zachowywał się jak playboy, tylko jak normalny miły człowiek.

I taki był. Na naszej pierwszej randce na Hog Island w Tomales Bay łowiliśmy ostrygi i rozmawialiśmy o wszystkim: o domowych zwierzakach z dzieciństwa, ulubionych książkach i restauracjach sushi. Hunter był ujmujący, śmiał się, kiedy nóż do ostryg wyskoczył mi z ręki i łukiem poleciał do wody, potem ucałował czubek mojego palca, kiedy się skaleczyłam ostrym brzegiem muszli. Czułam się w jego towarzystwie swobodnie i naturalnie. Po raz pierwszy od dawna miałam poczucie, że znów mogę komuś ufać.

Po powrocie z toalety rozglądałam się po morzu garniturów i błyszczących sukni, wypatrując Huntera. Czekał dokładnie tam, gdzie go zostawiłam. Uśmiechnął się na mój widok, co od razu dodało mi otuchy.

– Cześć, skarbie – powiedziałam, dotykając jego ręki. – Czy twoja mama byłaby urażona, gdybym wyszła wcześniej?

Hunter oplótł palcami moją dłoń.

– Dobrze się czujesz, kochanie? Dopiero co przyszłaś.

– Chyba coś mi zaszkodziło. Mam mdłości.

Popatrzyłam mu w oczy z niewypowiedzianym błaganiem, żeby mnie zrozumiał. Hunter wiedział, że miewam ataki paniki, ale nie znał ich przyczyny. Moja blizna na czole pulsowała, żołądek się kurczył. Miałam w torebce butelkę klonazepamu na wypadek, gdyby mój lęk wymknął się spod kontroli. To była moja wina. Moja wina.

Uśmiech na ustach Huntera zgasł.

– Zostań jeszcze godzinkę. Nie chcę być tu sam. Przyniosę ci wody mineralnej na uspokojenie żołądka.

– Nie. – Zagryzłam wargę. – Przepraszam. Naprawdę kiepsko się czuję.

Ogarnęło mnie poczucie winy, ale nie mogłam znieść tych wszystkich zwróconych na mnie spojrzeń. Jak wtedy. Istniały grupy wsparcia dla ludzi z uzależnieniem od alkoholu czy zakupów, dla zażywających nałogowo heroinę czy kokainę. Ale tacy jak ja nie mieli gdzie się zwrócić.

– Chcesz, żebym poszedł z tobą? – spytał, przyciągając mnie do siebie. Uścisk Huntera był jak lina ratunkowa, trzymał mnie na stałym gruncie.

A gdybym go po prostu objęła? Albo wyznała mu prawdę?

– Nie. – Pokręciłam głową. – Ty zostań.

Hunter opuścił rękę i dostrzegłam w jego oczach rozczarowanie. To ja stanowiłam problem, powód, dla którego oddalaliśmy się od siebie.

– Powiedz mamie, że mi przykro – poprosiłam. – Zobaczymy się w domu.

Odchodząc, zastanawiałam się, jakim jestem człowiekiem, skoro zostawiam męża samego, kiedy wyciąga do mnie dłoń i obiecuje się mną zaopiekować, tak jak zawsze to robił. Uczucie paniki straciło na sile, mogłam bez trudu zawrócić. Ale brakowało mi ochoty. Już dokonałam wyboru.

Już w naszym apartamencie w dzielnicy Marina, z kubkiem rumiankowej herbaty w dłoni wsłuchiwałam się w spokojny chlupot fal. Na granitowej wyspie pośrodku kuchni stał chromowany włoski ekspres do kawy, ale nie piłam niczego z kofeiną po południu, nawet jeśli musiałam pracować do późna. Jak magazyn „San Francisco Style” nazwał nasze mieszkanie? Nowoczesny szyk? W niczym nie przypominało mojego domu z dzieciństwa, z blatami z laminatu i pstrokatą brązową wykładziną.

Redford wdrapał mi się na kolana. Pogłaskałam rude futro. Zaczął ugniatać moje udo, mrucząc jak mały silniczek. Pazury strzępiły materiał ulubionych obcisłych dżinsów, ale wyglądał na szczęśliwego i nie miałam serca go przegonić. Za wysokimi aż po sufit oknami wisiała gęsta mgła, na najwyższych punktach mostu Golden Gate migały czerwone światełka. Po drugiej stronie zatoki odcinały się wyraźnie na tle fioletowoszarego nieba wzniesienia Marin Headlands.

Rozległo się przeciągłe, niskie buczenie syreny przeciwmgielnej. W ciszy swojego bezpiecznego domu znów mogłam swobodnie oddychać. Otwarłam na laptopie dokument Worda i skupiłam wzrok na pulsującym kursorze. Moja promotorka wyznaczyła mi spotkanie w następnym tygodniu, żeby porozmawiać o „postępach”. A ja miałam do pokazania jedynie pięćdziesiąt beznadziejnych stron powieści, do której straciłam serce. Moja główna bohaterka, pani McGeary, owdowiała właścicielka gospody po czterdziestce, wydawała mi się postacią niepełną, wręcz papierową. Kim była i czego chciała?

Z westchnieniem włączyłam przeglądarkę, wolałam tę formę aktywności od pisania. Zawsze pociągały mnie obrazy San Francisco w dziewiętnastym wieku, piękno i surowość Dzikiego Zachodu. Dziennikarska dusza kazała mi szperać w cyfrowych archiwach „Daily Alta California” oraz „Sacramento Daily Union”, najstarszych gazetach wydawanych w San Francisco, w poszukiwaniu wiadomości, które mogłabym wykorzystać w swojej książce.

Rozparta w fotelu przy biurku popatrzyłam na nasze ślubne zdjęcie. Oboje uśmiechaliśmy się jak idioci. Przebiegł mnie zimny dreszcz. Mój mąż wiedział o mnie tylko tyle, ile mu powiedziałam. Byłam sierotą. Studiowałam na UCLA dzięki stypendium. Nie utrzymywałam kontaktów ze znajomymi z liceum, ponieważ z Eagle River wiązało się zbyt wiele smutnych wspomnień.

Kiedy na dokumencie ślubnym wpisałam swoje nowe nazwisko, wielki kamień spadł mi z serca. Nie byłam już Sarah Schmidt, dziewczyną wzbudzającą znaczące szepty. Byłam Sarah Havensworth. Hunter czekał na mnie przy ołtarzu, obiecując mi nowe życie. Kiedyś myślałam, że powiem mu prawdę. Lęk przed utratą wszystkiego kazał mi milczeć.

Odetchnąwszy głęboko, wpisałam w Google „Barbary Coast”, ponieważ oglądanie widoków San Francisco z końca dziewiętnastego wieku często pomagało mi pisać. Ekran zapełnił się linkami. Dawna dzielnica czerwonych latarni obejmowała dziewięć kwartałów wokół Montgomery Street, Washington Street, Stockton Street i Broadway. Obecnie pośród smukłych wieżowców nie dało się już znaleźć brukowanych ulic z przeszłości.

Klikałam w kolejne linki, odrzucając strony przeznaczone dla turystów, w poszukiwaniu natchnienia. Rozważałam romans pomiędzy panią McGeary i Herr Blumbergiem, kupcem pochodzenia niemiecko-żydowskiego, który miał sklep jubilerski naprzeciwko jej gospody. Umieściłabym tę historię na tle wydarzeń związanych z „gorączką srebra”, okresem, gdy biznesmeni zarabiali fortuny na srebrze wydobywanym w kopalni Comstock Lode w Nevadzie.

Podobnie jak w przypadku kontrowersji otaczających współczesny boom technologiczny, oceny sytuacji w San Francisco pod koniec dziewiętnastego wieku również znacząco się różniły. Przypływ bogactwa po gorączce srebra zwiększył przepaść pomiędzy zamożnymi i ubogimi mieszkańcami miasta. Miałam zamiar wpleść ten wątek w moją powieść, skupiając się na losie przedstawicieli klasy robotniczej.

Znów spojrzałam na ślubne zdjęcie i zagryzłam wargę. Pragnęłam kameralnej, prostej ceremonii na jakiejś farmie albo w winnicy, ale Gwyneth i Walter uparli się na Flood Mansion, wytworną posiadłość w Pacific Heights należącą kiedyś do Jamesa Clair Flooda, jednego z „królów bonanzy” i spekulantów giełdowych.

Wielkodusznie zaproponowali, że pokryją koszty ślubu, a ja się zgodziłam, ponieważ moi rodzice już nie żyli. Wystawna uroczystość i przyjęcie na dwieście osób były piękne, choć zupełnie nie w moim stylu. Wiktoriańska siedziba moich teściów w snobistycznym Pacific Heights niemal dorównywała posiadłości Flooda rozmiarem i wytwornością. Jednak Gwyneth i Walter mieszkali tam sami, nie licząc ich gospodyni Rosy.

Potarłam skronie i pomyślałam o przeciętnych ludziach żyjących w latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku: dokerach, Chińczykach budujących kolej, rodzinach imigrantów. Właśnie tacy ludzie mnie interesowali. A jednak nie udało mi się o nich opowiedzieć. Może wprowadzenie nowej postaci ożywiłoby moją wyobraźnię?

Otworzyłam kolejnego linka: „Wydarzenia na Zachodzie, 1876” na publicznej stronie informacyjnej. Jeszcze parę kliknięć i znalazłam kilka ciekawych wiadomości z San Francisco.

8 czerwca. Tom Williams utonął w zatoce. Mężczyzna o nazwisku Jones umarł nagle w saloonie.

3 czerwca. John Miller aresztowany jako fałszerz.

7 sierpnia. Jim McGreevy, blacharz, spadł z rusztowania i się zabił.

15 września. Tramwaj obciął stopę dziecku pani Wilson.

Wstrzymałam oddech. Jakie to straszne.

10 października. Fabryki tytoniowe Harris & Co. oraz Moore & Co. zniszczone przez ogień. Chiński chłopiec śmiertelnie poparzony.

17 listopada. Przechwycono ogromną ilość szmuglowanego opium.

6 grudnia. Dotarła do nas wiadomość, że Francja wypowiedziała wojnę Prusom.

10 stycznia. Uważa się, że zaginiona szwaczka została zamordowana.

Dostałam gęsiej skórki. Pracujące kobiety epoki wiktoriańskiej nie miały łatwego życia. Kliknęłam na cytat z „Daily Alta California” z dziesiątego stycznia tysiąc osiemset siedemdziesiątego szóstego roku, żeby przeczytać więcej o tej szwaczce. Hunter często żartował z moich feministycznych zapędów, ale niedola kobiet w historii zawsze interesowała mnie bardziej niż niezliczone rzesze mężczyzn, którzy przypisywali sobie prawo do gwałtu i grabieży, odbierając ziemię zamieszkującym ją od wieków plemionom. Świetnie. „Daily Alta California” stanowił część cyfrowego zbioru kalifornijskich gazet.

Na ekranie ukazał się zeskanowany egzemplarz gazety. Powiększyłam wyblakły tekst i przeglądałam kolumny, dopóki nie trafiłam na właściwy artykuł. Mrużąc oczy z wysiłku, próbowałam rozszyfrować niewyraźną czcionkę.

Zaginiona szwaczka uznana za zmarłą

Dziś od rana krążą plotki, że w południowej części miasta popełniono przerażającą zbrodnię. Fakty są następujące: panna Margaret O’Brien, młoda Irlandka, oraz panna Hannelore Schaeffer, dziewczyna z Niemiec, były zatrudnione jako szwaczki w zakładzie krawieckim Waltona przy Montgomery Street 42. Wymienione młode kobiety nie stawiły się na swojej zmianie wczoraj o ósmej rano.

Zarządzająca zakładem pani Jane Cunningham twierdzi, że widziała z okna pannę O’Brien w towarzystwie mężczyzny, idącą w kierunku saloonów na Kearny Street. W okręgu San Francisco popełniono ostatnio kilka odrażających morderstw na wyróżniających się urodą młodych kobietach.

Przed czterema miesiącami na skrzyżowaniu Hinkley Alley i Dupont Street znaleziono martwą prostytutkę. Zwłoki leżały przed lokalem o złej reputacji, mieszczącym się nad Tawerną. Krew ciekła ofierze z uszu, jakby otrzymała potężny cios w głowę, miała też ślady na szyi i ustach, które nasuwały przypuszczenie, że została zamordowana. Czy dwie szwaczki spotkał ten sam los?

Hannelore Schaeffer ma około dwudziestu lat, ciemne włosy, jasne oczy i kształtną figurę. Zachowuje się dość śmiało i dobrze mówi po angielsku z niemieckim akcentem. Margaret O’Brien ma dziewiętnaście lat, rude włosy i niebieskie oczy, jest bardzo ładna i zgrabna i mówi płynnie po angielsku z irlandzkim akcentem.

Wprawdzie ciał Schaeffer i O’Brien nie znaleziono, ale mieszkańcy boją się, że znów usłyszą krzyki: „Morderstwo, morderstwo, pomocy, na litość boską, pomocy!”, dopóki sprawca tych potwornych zbrodni przebywa na wolności.

Gęsia skórka pokrywała mi już całe ramiona. Dwie młode szwaczki zniknęły, kiedy zabójca był na wolności? Obraz na ekranie nabrał ostrości, cała reszta jakby zaszła mgłą. Przepełniała mnie energia, jakiej nie czułam od czasów, gdy pracowałam w redakcji czasopisma – wiedziałam, że znalazłam niesamowity temat.

Zamknęłam folder z moją powieścią i otworzyłam nowy. Pani McGeary mogła zaczekać. Palce same zaczęły mi biegać po klawiaturze.

W tej historii – prawdziwej historii – było coś, czego nie potrafiłam zignorować. Kim były tamte kobiety? Co się z nimi stało? Dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy napisałam nagłówek: „Zaginione szwaczki z Barbary Coast”.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: