Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Posłaniec - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
18 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Posłaniec - ebook

Odkąd Matty przybył do wioski sześć lat temu, z niesfornego chłopca wyrósł na odpowiedzialnego młodzieńca. Kierując się wizjami ślepego mentora, Matty przenosi wiadomości przez otaczający ich las. Tylko on jeden umie bez szwanku przedrzeć się przez śmiertelnie groźne pułapki i ma nadzieję, że w końcu zasłuży na miano posłańca.

Kiedy do ich świata przenika złowieszcza moc, zatruwając niezgodą i gniewem dotąd pogodnych mieszkańców, wioska zamyka granice przed światem zewnętrznym. Matty musi raz jeszcze stawić czoło lasowi, by dotrzeć do córki ślepego jasnowidza i przyprowadzić ją bezpiecznie do domu.

Ale nie tylko wioska się zmieniła. Choć Matty wiele razy bez problemów wędrował po lesie, teraz odkrywa, że znalazł się w złowrogim, bezlitosnym miejscu, gdzie nawet jemu grozi niebezpieczeństwo. Jasnowidz dobrze go wyuczył, chłopak potrzebuje jednak czegoś więcej niż mądrości starszego człowieka, by utrzymać przy życiu siebie i Kirę. Matty musi zapanować nad budzącą się w nim niezwykłą mocą, której nie potrafi nazwać ani odrzucić. Ów tajemniczy dar może okazać się jedynym ratunkiem dla wszystkich.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64297-46-5
Rozmiar pliku: 824 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Matty nie mógł się już doczekać chwili, gdy skończy szykować obiad – chciał po prostu ugotować, zjeść i mieć to z głowy. Żałował, że nie jest dorosły. Wówczas mógłby sam decydować, kiedy jeść i czy w ogóle siadać do posiłku. Musiał coś załatwić, coś, co go przerażało, a czekanie jeszcze pogarszało sprawę.

Matty nie był już chłopcem, ale jeszcze nie mężczyzną. Czasami, kiedy stał przed domem, mierzył się przy oknie. Kiedyś sięgał zaledwie do parapetu, przyciskał czoło do drewna. Teraz był dość wysoki, by bez wysiłku zajrzeć do środka. A kiedy cofał się w bujną trawę, dostrzegał włas­ne oblicze w szklanej tafli. Jego twarz stawała się męska, choć wciąż jeszcze uwielbiał stroić miny do własnego odbicia. Głos także się obniżał.

Mieszkał ze ślepcem, którego ludzie nazywali Widzącym, i pomagał mu. Sprzątał domostwo, choć śmiertelnie go to nudziło. Mężczyzna twierdził, że to konieczne, zatem Matty codziennie zamiatał drewnianą podłogę i przygładzał pościel – starannie na łóżku ślepca, niedbale i pospiesznie na własnym, w pokoju obok kuchni. Gotowaniem zajmowali się razem. Mężczyzna śmiał się z mikstur Matty’ego i próbował go uczyć, ale chłopakowi brakowało cierpliwości. Nie obchodziły go subtelności ziół.

– Może po prostu wrzućmy wszystko do garnka? – nalegał. – W brzuchu i tak się pomiesza.

Od dawna toczyli tę przyjacielską dyskusję. Widzący zaśmiał się.

– Powąchaj. – Podsunął mu jasnozielone łodyżki, które właśnie siekał.

Matty posłusznie pociągnął nosem.

– Szczypiorek – stwierdził i wzruszył ramionami. – Moglibyśmy go wrzucić w całości albo – dodał – zjeść surowy. Tyle że wtedy śmierdziałoby nam z ust. Jedna dziewczyna obiecała mnie pocałować, jeśli będę miał słodki oddech. Ale chyba tylko żartowała.

Ślepiec uśmiechnął się do chłopaka.

– Żarty to część zabawy przed pocałunkami – poinformował go, a Matty zarumienił się zawstydzony. – Mógłbyś wymienić się na pocałunek. – Mężczyzna zaśmiał się. – Co byłbyś gotów oddać? Swoją wędkę?

– Nie. Nie żartuj o wymianach.

– Masz rację, nie będę. Kiedyś mówiło się o tym lekko, ale teraz… Masz rację, Matty, nie powinno się już z tego śmiać.

– Mój przyjaciel Ramon wybrał się na ostatnie targowisko z rodzicami. Ale nie chcę o tym mówić.

– Zatem nie będziemy. Czy masło w rondlu już się roztopiło?

Matty zerknął. Tłuszcz bulgotał lekko i przybrał złocistobrązowy kolor.

– Tak.

– W takim razie wrzuć szczypiorek i zamieszaj, żeby się nie przypalił.

Matty posłuchał.

– Teraz powąchaj – polecił ślepiec, a Matty wciągnął zapach. Smażąca się cebula wydzielała woń, od której do ust napłynęła mu ślinka. – Lepszy niż surowy? – spytał Widzący.

– Ale to zawracanie głowy – odparł niecierpliwie Matty. – Całe gotowanie to zawracanie głowy.

– Dodaj cukru. Tylko szczyptę lub dwie, niech się posmaży przez minutę, potem wrzucimy królika. Cierpliwości, Matty. Zawsze chcesz wszystko załatwić jak najszybciej, a nie ma takiej potrzeby.

– Muszę wyjść przed zmrokiem, żeby coś sprawdzić. Chciałbym zjeść obiad i dotrzeć na polanę, zanim zrobi się ciemno.

Mężczyzna zaśmiał się, zebrał ze stołu pokrojonego królika, a Matty kolejny raz zdumiał się, jak pewne są jego ruchy, jak dokładnie wie, gdzie co zostawił. Patrzył, jak ślepiec zręcznie oprósza mąką kawałki mięsa i kładzie na patelnię. Kiedy królik zaczął skwierczeć obok miękkiej cebulki, zapach się zmienił. Mężczyzna dorzucił garść ziół.

– Dla ciebie nie ma znaczenia, czy na dworze jest jasno, czy ciemno. – Matty skrzywił się. – Ale mnie trzeba światła, bo muszę czegoś poszukać.

– A czegóż to? – spytał Widzący i dodał: – Kiedy mięso się przyrumieni, dolej trochę bulionu, żeby nie przywarło.

Matty sięgnął po miskę wywaru, w którym wcześniej gotował się królik, i przechylił ostrożnie. Ciemny płyn uniósł z dna kawałki szczypiorku i posiekane zioła, które zawirowały wokół mięsa. Matty wiedział, że teraz musi przykryć rondel i zmniejszyć ogień. Gulasz zabulgotał, a on zaczął rozstawiać talerze na stole, przy którym razem jadali posiłki.

Miał nadzieję, że ślepiec zapomni o swoim pytaniu. Nie chciał odpowiadać. Matty’ego zdumiewało to, co ukrył na polanie, i przerażało, bo nie wiedział, co właściwie znaczy. Zastanawiał się chwilę, czy nie powinien tego wymienić.

Kiedy w końcu umył i pochował naczynia, a Widzący zasiadł w wyściełanym fotelu, ujmując w dłonie strunowy instrument, na którym grywał wieczorami, Matty zaczął cofać się do drzwi, w nadziei że wymknie się niepostrzeżenie.

Mężczyzna jednak słyszał wszystko, co się rusza. Wiedział nawet, kiedy pająk przebiega z jednego końca swej sieci na drugi.

– Znów ruszasz do Lasu?

Chłopak westchnął. Nie zdoła się wymknąć.

– Wrócę przed zmierzchem.

– Możliwe. Ale na wypadek gdybyś się spóźnił, zapal lampę. Po zmroku dobrze jest mieć w oknie światło, by wskazało drogę. Pamiętam, jak wygląda Las nocą.

– Kiedy go zapamiętałeś?

Mężczyzna uśmiechnął się.

– Kiedy jeszcze widziałem. Na długo przed twoimi narodzinami.

– Czy bałeś się Lasu? – spytał Matty.

Wielu ludzi się bało i nie bez powodu.

– Nie. To wszystko złudzenie.

Matty zmarszczył brwi; nie wiedział, co ma na myśli ślepiec. Czy twierdził, że strach to złudzenie? Czy może Las? Obejrzał się przez ramię. Mężczyzna polerował miękką szmatką lśniące drewno instrumentu, całą uwagę skupił na pracy, choć nie widział złocistego klonu o pofalowanych słojach. Może, pomyślał Matty, dla kogoś, kto stracił oczy, wszystko jest złudzeniem?

Wydłużył knot i sprawdził, czy w lampie jest dość oleju. Potem zapalił zapałkę.

– Teraz pewnie cieszysz się, że kazałem ci wyczyścić klosz z sadzy, co?

Ślepiec nie oczekiwał odpowiedzi, trącił palcami struny, słuchając ich brzmienia. Ostrożnie, jak niemal każdego wieczoru, obrócił instrument. Słyszał różnice w dźwiękach, które chłopakowi wydawały się identyczne. Matty przez chwilę stał w drzwiach i patrzył. Na stole migotała lampa, mężczyzna siedział z głową pochyloną ku oknu, tak że promienie wieczornego letniego słońca padały na blizny na jego twarzy. Przez chwilę słuchał, potem przekręcił niewielką śrubę z tyłu drewnianego gryfu instrumentu i znów zaczął słuchać. Teraz koncentrował się na dźwiękach, zapominając o chłopcu.

Matty wymknął się z domostwa.

Ruszył okrężną drogą w stronę ścieżki wiodącej od skraju Wioski do Lasu. Zrobił to, by minąć dom nauczyciela, poczciwego mężczyzny z ciemnoczerwoną plamą pokrywającą pół twarzy. Ludzie nazywali ją znamieniem. Po przybyciu do Wioski Matty często odkrywał, że mimowolnie gapi się na niego, bo wcześniej nie znał nikogo z podobnym znamieniem. Tam, skąd pochodził, nie pozwalano na takie skazy. Z bardziej błahych powodów skazywano ludzi na śmierć.

Ale tu, w Wiosce, znamion i okaleczeń w ogóle nie uznawano za wadę. Przeciwnie, ceniono je. Ślepcowi nadano prawdziwe imię Widzącego i szanowano go, bo w jego zniszczonych oczach pojawiały się niezwykłe wizje.

Nauczyciela, choć jego prawdziwe imię brzmiało Mentor, dzieci często z sympatią nazywały Różem, ze względu na szkarłatną plamę na twarzy. Uwielbiały go, a jako nauczyciel był mądry i cierp­liwy. Matty, w chwili przybycia do Wioski zaledwie chłopiec, zamieszkawszy ze ślepcem, przez jakiś czas chodził do szkoły. W zimowe popołudnia wciąż ją odwiedzał, by dowiedzieć się czegoś więcej. To Mentor nauczył go siedzieć spokojnie, słuchać i w końcu czytać.

Przechodził jednak koło jego domu nie po to, by ujrzeć Mentora ani by podziwiać bujnie kwitnący ogród, lecz z nadzieją, że zobaczy urodziwą córkę nauczyciela. Miała na imię Jean i niedawno, przekomarzając się z Mattym, obiecała mu całusa. Często przesiadywała wieczorami w ogródku, plewiąc grządki.

Dziś jednak nie dostrzegł ani jej, ani ojca. Zobaczył tylko grubego łaciatego psa śpiącego na werandzie, ale wyglądało na to, że nikogo nie ma w domu.

I dobrze, pomyślał. Jean zatrzymałaby go swymi chichotami i kuszącymi obietnicami, które nigdy do niczego nie prowadziły, on zaś wiedział, że zwodziła tak wszystkich chłopców. Nie powinien był w ogóle zbaczać z drogi, by ją zobaczyć.

Podniósł patyk i na ścieżce obok ogrodu ­Jean narysował serce, po czym starannie wypisał w środku jej imię i swoje pod nim. Może je zobaczy i zorientuje się, że tu był. Może jej się to spodoba.

– Hej, Matty! Co robisz? – Zza rogu wyłonił się jego przyjaciel Ramon. – Zjadłeś już obiad? Chciałbyś zjeść z nami?

Matty pospiesznie ruszył w jego stronę, zasłaniając nakreślone na ziemi serce; miał nadzieję, że przyjaciel tego nie zauważy. Lubił odwiedzać domostwo Ramona, bo jego rodzina niedawno wymieniła coś na przedmiot zwany automatem do gry – dużą, ozdobną skrzynię z rączką, za którą pociągało się, a wówczas wewnątrz obracały się trzy koła. Potem dzwonił dzwonek i koła zatrzymywały się w małym okienku. Jeśli obrazki pasowały do siebie, maszyna wypluwała cukierek. Gra była bardzo ekscytująca.

Czasami zastanawiał się, co poświęcili, żeby zdobyć automat, ale nikt nigdy nie pytał o takie rzeczy.

– Już jedliśmy – oznajmił Matty. – Muszę gdzieś pójść przed zmrokiem, więc wcześniej zrobiliśmy obiad.

– Poszedłbym z tobą, ale trochę kaszlę i Zielarz stwierdził, że nie powinienem za dużo biegać. Obiecałem od razu wrócić do domu – oznajmił Ramon. – Ale jeśli zaczekasz, pobiegnę i spytam…

– Nie – uciął Matty. – Muszę iść sam.

– O, chodzi o wiadomość?

Nie chodziło, ale Matty przytaknął. Trochę przeszkadzało mu to drobne kłamstwo, ale przecież zawsze kłamał: dorastał, kłamiąc, i wciąż wydawało mu się dziwne, że we wsi, w której teraz mieszka, ludzie uważają to za coś złego. Matty’emu kłamstwa ułatwiały czasem życie, upraszczały je, chroniły go.

– W takim razie widzimy się jutro. – Ramon pomachał i pospieszył do własnego domostwa.

Matty znał ścieżki przez Las, jakby sam je wydeptał. I w istocie część z nich była jego dziełem – kiedy krążył wśród drzew, szukając najkrótszych, najbezpieczniejszych tras z miejsca do miejsca, jego stopy przygniatały korzenie i poszycie. W Lesie był szybki i cichy, bez wskazówek odnajdywał drogę, tak samo jak wyczuwał zmiany pogody i potrafił przewidzieć deszcz na długo przed tym, nim pojawiły się chmury albo zmienił wiatr. Matty po prostu wiedział.

Inni ludzie z Wioski rzadko zapuszczali się do Lasu. Dla nich był niebezpieczny. Czasami Las zamykał się i oplatał ludzi, którzy próbowali podróżować gdzieś dalej. Ginęli straszliwą śmiercią, uduszeni przez pnącza bądź gałęzie okręcające się złowieszczo wokół gardeł i kończyn tych, którzy postanowili opuścić Wioskę. W jakiś sposób Las wiedział. W jakiś sposób wiedział też, że podróże Matty’ego są niewinne i niezbędne, toteż pędy nigdy ku niemu nie sięgnęły. Czasami zdawało się, iż drzewa niemal rozstępują się, przepuszczając go.

– Las mnie lubi – oznajmił kiedyś z dumą ślepcowi.

Widzący przyznał mu rację.

– Może cię potrzebuje – podsunął.

Ludzie także potrzebowali Matty’ego, ufali, że odnajdzie ścieżki, wierzyli, że będzie na nich bezpieczny i wykona zadania wymagające podróży przez gęstą puszczę pełną splątanych, tworzących labirynt dróżek. Przenosił ich wiadomości. Taką miał pracę. Liczył, że kiedy nadejdzie czas przyznania prawdziwego imienia, wybór padnie na Posłańca. Podobało mu się brzmienie tego słowa i nie mógł się już doczekać, kiedy przyjmie ów tytuł.

Lecz tego wieczoru Matty nie niósł ani nie odbierał wiadomości, choć tak właśnie powiedział Ramonowi. Zmierzał na znaną tylko sobie polanę leżącą tuż za gęstą kępą kłujących sosen. Zręcznie przeskoczył niewielki strumień, po czym skręcił z udeptanej ścieżki, przemykając między dwoma drzewami i przeciskając się przez zarośla. W ostatnich latach drzewa bardzo urosły, teraz całkowicie zasłaniały polanę, dzięki czemu stała się prywatną kryjówką Matty’ego.

A potrzebował prywatności z powodu tego, co w sobie odkrył; potrzebował miejsca, by wypróbować to w sekrecie, rozważyć własny strach przed tym, co w sobie odkrył.

Na polanie panował półmrok. Za jego plecami nad Wioską zaczynało zachodzić słońce i światło przenikające w głąb Lasu było słabe i różowe. Matty przeciął porośniętą mchem polanę, zmierzając w kierunku gąszczu wysokich paproci pod drzewem. Tam przykucnął, wytężając słuch. Pochylił głowę ku roślinom. Cicho wydał z siebie dźwięk, który wcześniej ćwiczył, a chwilę później usłyszał w odpowiedzi coś, na co czekał z nadzieją i niepokojem.

Sięgnął ostrożnie w gąszcz i ujął w dłoń małą żabkę. Spojrzała na niego wyłupiastymi, pozbawionymi lęku oczami i znów wydała z siebie ów dźwięk: „Karrump”.

Karrump.

Karrump.

Matty powtórzył gardłowy rechot żaby, jakby prowadził z nią rozmowę. Choć był zdenerwowany, owa wymiana odgłosów sprawiła, że zaśmiał się cicho. Obejrzał uważnie lśniące zielone ciałko. Żaba nie próbowała zeskoczyć mu z dłoni, czekała obojętnie, jej głębokie, przejrzyste gard­ło drżało lekko.

Wkrótce znalazł to, czego szukał, choć w pewnym sensie liczył, że tak się nie stanie. Wiedział, że gdyby żabka okazała się zwyczajna, pozbawiona cech szczególnych, jego życie potoczyłoby się łatwiej. Ale nie. Wiedział, że tak nie będzie, i wiedział, że teraz wszystko zacznie się zmieniać. Jego przyszłość dokonała nowego, tajemnego zwrotu. Zrozumiał, że to nie wina żaby, i delikatnie posadził małe, zielone stworzenie pośród wysokich paproci, patrząc, jak drżą lekko, gdy nieświadoma niczego oddaliła się szybko. Nagle zorientował się, że sam także drży.

Wracając do Wioski ścieżką pogrążoną w głębokim mroku, Matty usłyszał dobiegające zza rynku głosy. Z początku pomyślał ze zdumieniem, że ludzie śpiewają. W Wiosce często śpiewano, lecz zwykle nie na zewnątrz i nie wieczorami. Zaskoczony przystanął, wytężając słuch, i zrozumiał, że to wcale nie śpiew, lecz rytmiczne, żałobne głosy, które nazywali lamentami, a które towarzyszyły stracie. Odepchnął inne troski i pospieszył w dogasającym wieczornym świetle do domostwa, gdzie ślepiec będzie czekał i wszystko mu wyjaśni.2

Słyszałeś, co wczoraj wieczorem stało się ze Zbieraczem? Próbował wrócić, ale za długo zwlekał.

Ramon i Matty wybrali się razem na ryby. Obaj dźwigali wędki, a Ramon aż kipiał od wieści.

Matty skrzywił się na słowa przyjaciela. A zatem Las zabrał Zbieracza. To był pogodny człowiek kochający dzieci i małe zwierzęta, często się uśmiechał i opowiadał jowialne dowcipy.

Ramon przemawiał zadufanym tonem kogoś, kto uwielbia przekazywać nowiny. Matty bardzo lubił swojego przyjaciela, ale czasami podejrzewał, że jego prawdziwe imię może brzmieć Pyszałek.

– Skąd wiesz?

– Znaleźli go wczoraj na ścieżce za szkołą. Kiedy się pożegnaliśmy, usłyszałem ruch i zobaczyłem, jak przenoszą ciało.

– Ja słyszałem głosy. Pomyśleliśmy z Widzącym, że ktoś musiał zginąć.

Matty przybył do domostwa poprzedniego wieczoru i ujrzał ślepca szykującego się do snu, nasłuchującego uważnie niskich, chóralnych jęków dobywających się z ust wielu pogrążonych w żałobie ludzi.

– Ktoś zginął – oznajmił z zatroskaną miną, przerywając rozpinanie butów. Siedział na łóżku, odziany w nocną koszulę.

– Czy mam zanieść wiadomość Przywódcy?

– Sam z pewnością się już zorientował po tych krzykach. To lamenty.

– Nie powinniśmy iść? – spytał Matty. W pewnym stopniu chciał tam pójść, bo nigdy nie uczestniczył w lamentach. Lecz inna jego część odetchnęła z ulgą, gdy ślepiec pokręcił przecząco głową.

– Mają dość ludzi. Z tego co słyszę, zebrała się spora grupa, co najmniej dwanaście osób.

Jak zawsze Matty’ego zdumiała dokładność postrzegania towarzysza; on sam słyszał tylko chór jęków.

– Dwanaście? – powtórzył, po czym dodał zaczepnie: – Czy na pewno nie trzynaście ani jedenaście?

– Słyszę co najmniej siedem kobiet – oznajmił ślepiec, jakby nie zauważył, że Matty żartuje. – Każda ma inny głos. I chyba pięciu mężczyzn, choć jeden jest dość młody, może w twoim wieku, jego głos nie uzyskał jeszcze pełnej głębi. To może być twój kolega. Jak on się nazywa?

– Ramon?

– Tak. Chyba słyszę głos Ramona. Chrypi.

– Tak, bardzo kaszle, zażywa na to zioła.

Przypomniawszy sobie rozmowę ze ślepcem, Matty spytał przyjaciela:

– A ty lamentowałeś? Chyba cię słyszeliśmy.

– Tak. Mieli dość ludzi, ale skoro już się zjawiłem, pozwolili mi dołączyć. Ciągle kaszlę, więc mój głos brzmiał raczej kiepsko. Poszedłem tylko, bo chciałem zobaczyć ciało, nigdy jeszcze żadnego nie widziałem.

– Oczywiście, że widziałeś! Razem patrzyliśmy, jak szykują do pogrzebu Magazyniera. I widziałeś tę dziewczynkę po tym, jak wpadła do rzeki i wyciągnęli ją utopioną. Pamiętam, że tam byłeś.

– Chodziło mi o oplątane ciało – wyjaśnił Ramon. – Widziałem sporo trupów, ale do wczoraj żadnego oplątanego.

Matty także tylko o nich słyszał. Oplątanie zdarzało się tak rzadko, iż zaczął już sądzić, że to tylko legendy, historie z przeszłości.

– Jak wyglądał? Mówią, że ohydnie.

Ramon pokiwał głową.

– O tak. Zupełnie jakby pędy najpierw złapały go za szyję, a potem zacisnęły się na niej. Biedny Zbieracz, szarpał je, by się uwolnić, a wówczas okręciły mu się też wokół rąk. Był dokładnie oplątany, jego twarz wyglądała przerażająco, oczy miał otwarte, a pod powieki zaczęły wciskać się gałązki i liście. Miał je też w ustach, zauważyłem, że coś owinęło mu się dookoła języka.

Matty zadrżał.

– To był taki miły człowiek. Zawsze rzucał nam jagody, kiedy je zbierał. Otwierałem szeroko usta, a on w nie celował. Jeśli złapałem jagodę, klaskał i rzucał następną.

– Mnie też. – Ramon posmutniał. – A jego żona urodziła nowe dziecko. Ktoś mówił, że to dlatego poszedł, że chciał zawiadomić jej rodzinę o dziecku.

– Ale czy nie wiedział, co się stanie? Nie dostał ostrzeżenia?

Ramon zakasłał nagle, zgiął się wpół, głoś­no chwytając powietrze. Potem wyprostował się i wzruszył ramionami.

– Jego żona twierdzi, że nie. Poszedł już raz wcześniej, po urodzeniu pierwszego dziecka, bez najmniejszych problemów. Żadnych ostrzeżeń.

Matty zdziwił się. Zbieracz z pewnością musiał przeoczyć ostrzeżenie; te wczesne zazwyczaj bywały raczej drobne. Ogromnie żałował łagodnego, radosnego mężczyzny, tak brutalnie oplątanego; osierocił przecież dwójkę dzieci. Matty wiedział, że Las zawsze daje ostrzeżenie. Sam odwiedzał go często i zawsze bardzo uważał. Gdyby dostał ostrzeżenie, nawet najmniejsze, nigdy więcej by się tam nie wybrał. Ślepiec tylko raz przeszedł przez Las, wracając do swej rodzimej wioski, gdy potrzebowała jego mądrości. Wrócił bezpiecznie, ale w drodze powrotnej otrzymał drobne ostrzeżenie: nagłe, bolesne ukłucie z pozoru małej gałązki. Oczywiście jej nie widział, choć później mówił, że poczuł, jak się przesuwa, postrzegł ją dzięki owej osobliwej wiedzy, która sprawiła, że ludzie nadali mu prawdziwe imię Widzącego. Lecz Matty, wówczas jeszcze bardzo mały, towarzyszył mu jako przewodnik i na własne oczy zobaczył, jak gałązka urosła, wysunęła się, wyostrzyła, wycelowała i dźgnęła. Nie miał wątpliwości. To było ostrzeżenie. Ślepiec nigdy już nie będzie mógł odwiedzić Lasu, utracił szansę powrotu.

A przecież sam Matty nigdy nie został ostrzeżony. Raz po raz wkraczał do Lasu, wędrował jego ścieżkami, przemawiał do stworzeń. Rozumiał, że z jakiejś przyczyny jest dla Lasu kimś szczególnym. Od dawna wędrował po jego ścieżkach, już sześć lat od owego pierwszego razu, gdy był jeszcze bardzo mały i opuścił dom, w którym traktowano go okrutnie.

– Ja nigdy nie wejdę do Lasu – oznajmił stanowczo Ramon. – Nie po tym, co spotkało Zbieracza.

– Przecież nie masz dokąd chodzić – przypomniał mu Matty. – Urodziłeś się w Wiosce. Chodzi o tych, którzy próbują wrócić tam, skąd kiedyś odeszli.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: