Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Powieści - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powieści - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 276 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DLA ANU­SI.

Nie było mię­dzy nami żad­ne­go po­kre­wień­stwa, ale jej stry­jen­ka była moją sio­strą od cio­tecz­nych cio­tecz­ną, i z tego po­wo­du wmó­wi­łem Anu­si, że by­łem jej wu­jasz­kiem, i że w chwi­lach, w któ­rych nikt inny jej nie wy­cho­wy­wał, nikt inny nie da­wał jej rad i wska­zó­wek, mnie przy­pa­da­ła rola kie­row­ni­ka i wy­cho­waw­cy.

– Praw­da, Eli­zo? – za­py­ta­łem owej stry­jen­ki, za­raz w parę dni po jej przy­jeź­dzie z Anu­sia do domu mo­ich ro­dzi­ców – praw­da, Eli­zo, że ja je­stem wu­jasz­kiem Anu­si?

– Skąd­że się zno­wu wzię­ło to po­kre­wień­stwo?

Eli­za mia­ła dwa­dzie­ścia lat wię­cej ode mnie i była oso­bą nie­zmier­nie po­waż­ną, nie­zmier­nie na se­ryo rze­czy bio­rą­cą i nig­dy nie ro­zu­mie­ją­cą żar­tu w pierw­szej chwi­li.

– A, no, jak­że? – rze­kłem, śmie­jąc się – sko­ro ty je­steś moją sio­strą cio­tecz­ną, a ja two­im bra­tem, więc Anu­sia jest moją sio­strze­ni­cą.

– Tak­by rze­czy­wi­ście wy­pa­da­ło – od­par­ła Eli­za, któ­ra na­resz­cie we­szła w moją grę.

– Idź­my do kon­se­kwen­cyi – mó­wi­łem da­lej. – Sko­ro je­stem wu­jasz­kiem Anu­si i czu­je się być jej wu­jasz­kiem w ca­łem zna­cze­niu tego wy­ra­zu, więc ile razy zo­ba­czę, że Anu­sia błą­dzi, mu­szę ją na­pro­wa­dzać na do­brą dro­gę. Mu­szę jej też słu­żyć mo­jem do­świad­cze­niem, ile razy po­trze­ba tego się oka­że. Mam osiem lat wię­cej od niej, a przez osiem lat… o, ho, ho, co to czło­wiek do­świad­cze­nia na­by­wał Osiem lat temu! Toć ja by­łem dziec­kiem praw­dzi­wem! Ta­kiem na­tu­ral­nie, jak Anu­sia te­raz!

– Wiem, mój Ja­siu, – rze­kła po­waż­nie Eli­za, – że Anu­sia może z two­ich ust sły­szeć same zdro­we rady. Do­brze cię znam, więc ufam, że wszyst­ko, co jej po­wiesz, be­dzie dla niej zba­wien­ne.

– O, zba­wien­ne z pew­no­ścią! – od­par­łem. – To jest okre­śle­nie tak wła­ści­we, że lep­sze­go zna­leźć trud­no!

Anu­sia śmia­ła się i krę­ci­ła prze­czą­co gło­wą.

– Moja stry­jen­ko – rze­kła, – ja prze­szłe­go roku by­łam z pew­no­ścią więk­szem dziec­kiem, niż te­raz, i mniej mia­łam do­świad­cze­nia, a Jaś ani my­ślał mię wy­cho­wy­wać.

– Bo do­pie­ro w tym roku po­czu­łem w so­bie zdol­no­ści pe­da­go­gicz­ne. Zresz­tą ja je­stem pro­fe­so­rem, nie na­uczy­cie­lem. Ja nie je­stem do ucze­nia al­fa­be­tu, lecz do re­to­ry­ki, do wy­mo­wy, do de­kla­ma­cyi… Na­tu­ral­nie, to prze­no­śnia. Prze­szłe­go roku wy­da­wa­łaś mi się ta­kiem dziec­kiem, iż czu­łem, że wy­kła­dy moje by­ły­by przed­wcze­sne.

– Pa­mię­taj – rze­kła Anu­sia, – że ja je­stem na wa­ka­cy­ach i że o żad­nych wy­kła­dach sły­szeć nie chcę!

– Moje wy­kła­dy są tak zaj­mu­ją­ce! Prze­szłe­go roku, w He­idel­ber­gu, pro­fe­sor Me­ier po­je­chał z nami na wy­ciecz­kę na­uko­wą. Było to pod­czas wa­ka­cyi, a ża­den z nas nie ża­ło­wał tego po­tem. Nic przy­jem­niej­sze­go nad ta­kie wy­kła­dy, któ­re mają za pod­sta­wę do­świad­cze­nie do­raź­ne. Moje wła­śnie będą ta­kie i nic a nic Anu­si mę­czyć nie będą. Znaj­dzie się w nich, na­tu­ral­nie, i teo­rya, bo bez teo­ryi wszyst­ko by­ło­by gma­chem bez fun­da­men­tu, ale bę­dzie­my też uży­wa­li dużo prak­ty­ki! Sło­wem, pa­mię­taj Anu­siu, że masz mię uwa­żać za wu­jasz­ka, a co więk­sza, za wy­cho­waw­cę.

– I może, jako wu­jasz­ka, mam cię sza­no­wać i mieć wzglę­dy na­leż­ne?

– Nie. Wzbu­dze­nie sza­cun­ku bę­dzie już do mnie na­le­ża­ło. Te­raz wy­ma­gam od cie­bie tyl­ko to, co mi już data two­ja stry­jen­ka: bez­gra­nicz­ne­go za­ufa­nia.

Anu­sia śmia­ła się, a ja do­strze­głem był od kil­ku go­dzin, że mia­ła śmiech cza­ru­ją­cy.

– Kie­dy ja so­bie nig­dy nie po­tra­fię wmó­wić za­ufa­nia bez­gra­nicz­ne­go do cie­bie, jako do wy­cho­waw­cy!

– Dla­cze­go? Po­wiedz mi, w czem ja nie od­po­wia­dam ide­ało­wi wy­cho­waw­cy?

– Je­steś za mło­dy.

– Prze­ko­nasz się, że umy­słem i do­świad­cze­niem je­stem sta­ry.

– Nie je­steś wca­le nud­ny…

– Po­tra­fię nim być, po­tra­fię, prze­ko­nasz się! Znaj­dzie­my jaką nud­ną na­ukę… Ale będę cię szcze­gól­nie kształ­cił przy­kła­dem! Umiesz wio­sło­wać?

– Skąd­że­bym umia­ła, kie­dy w Skom­le­wie nie­ma sta­wu, a ty mi tu nig­dy wio­sła do­tknąć nie da­łeś, ani prze­szłe­go roku, ani lat daw­niej­szych, a za­wsze wio­sło­wa­li­ście tyl­ko z pan­ną Ro­za­lią?

– Tego roku na­uczę cię wio­sło­wać. A kon­no umiesz jeź­dzić?

– Prze­cie­żeś mi nig­dy nie po­zwo­lił siąść na sio­dle! Za­wsze mnie od­pę­dza­łeś, mó­wiąc, że dzie­ci nie po­win­ny się plą­tać koło koni. Ta­kem za­zdro­ści­ła pan­nie Ro­za­lii, że z tobą kon­no jeź­dzi­ła!…

– Już wi­dzę, że będę miał z cie­bie po­cie­chę! Zda­je mi się, że za­czy­nasz już na­bie­rać ku mnie owe­go za­ufa­nia, któ­re­go nie mo­głaś so­bie wmó­wić przed chwi­lą. A do celu strze­lać umiesz?

– O, już co tego, to nie! – za­wo­ła­ła Eli­za. – Wio­sło­wa­nie pod mo­jem okiem, jaz­da kon­na, gdy wam bę­dzie to­wa­rzy­szył sta­ry No­sow­ski, to już i tak są wiel­kie ustęp­stwa z mej stro­ny i wiel­kie do­wo­dy za­ufa­nia; ale żad­nych re­wol­we­rów, żad­nych pi­sto­le­tów, żad­ne­go na­bi­ja­nia bro­ni! Na to, to już się nie zgo­dzę! Moja Anu­siu, przy­nieś mi ro­bo­tę z mo­je­go po­ko­ju.

Gdy Anu­sia była za drzwia­mi, Eli­za rze­kła do mnie przy­ci­szo­nym gło­sem:

– Mu­sze tyl­ko na se­ryo cię pro­sić, mój Ja­siu, że­byś Anu­się uwa­żał za dziec­ko i że­byś wo­bec niej nig­dy nie po­wie­dział ta­kie­go sło­wa, któ­re­go dziew­czyn­ka w jej wie­ku sły­szeć nie po­win­na.

– Bądź spo­koj­na, Eli­zo, prze­cie wiem, jak wy­cho­wa­łaś Anu­się.

– Żeby mi ona nig­dy nie sły­sza­ła o żad­nych mi­ło­ściach, za­ko­cha­niach się…

– No, mi­łość, to prze­cie…

– Nie, nie, nie! Dla Anu­si jest mi­łość sy­now­ska, mi­łość bliź­nie­go, mi­łość…

– Mi­łość męża do żony – pod­da­łem.

– Tak, za­pew­ne, ale da­le­ko le­piej nie mó­wić wca­le o mał­żeń­stwie.

– Dla­cze­go?

– Bo wi­dzisz, mał­żeń­stwo to taka rzecz… Pan­na wca­le nie po­win­na o tem roz­my­ślać. Wiesz, jak się psa uczy pły­wać? Rzu­ca się go do wody z wy­so­kie­go brze­gu, a on swo­im prze­my­słem musi się do­stać do miej­sca, gdzie brzeg jest niż­szy. Tak samo z mał­żeń­stwem dla pan­ny.

– Nie ro­zu­miem.

– Pies pły­wa, choć go tego po­przed­nio nie uczo­no. Nie wy­kła­da­no mu żad­nej teo­ryi. Tak samo pan­nie teo­rya nie po­trzeb­na. Je­stem szczę­śli­wa, żem dla Anu­si mo­gła do­stać na­uczy­ciel­kę, któ­ra się zu­peł­nie ze mną zga­dza pod wzglę­dem po­glą­dów. Jest z Anu­sia cią­gle, utrzy­mu­je bo­wiem, że tyl­ko tym spo­so­bem moż­na do­pil­no­wać, by się o uszy Anu­si nie obi­ło coś nie­po­trzeb­ne­go. Pro­szę cię też, mój Ja­siu, byś się nig­dy nie ro­ze­śmiał, gdy Anu­sia po­wie coś ta­kie­go, co ci wy­ka­że całą jej na­iw­ność.

– Bied­ny psiak – rze­kłem, – któ­re­go rzu­ca­ją bez żad­ne­go przy­go­to­wa­nia! Ale cię ro­zu­miem, Eli­zo, i za­sto­su­ję się…

– Przy­rzek­nij mi, że wo­bec Anu­si nie wyj­dzie z ust two­ich żad­ne sło­wo ta­kie, któ­re­by zgor­szy­ło Po­pe­le­wi­czów­ne.

– Do­brze, do­brze. Jak­kol­wiek…

– Co, jak­kol­wiek?

– Mu­siał­bym wie­dzieć nie­któ­re le­gen­dy pan­ny Po­pe­le­wi­czów­ny.

– Le­gen­dy?

– No, na­przy­kład czy to bo­cia­ny, czy gło­wy ka­pu­sty ob­da­rzo­ne są nad­zwy­czaj­ną wła­sno­ścią…

Anu­sia we­szła z ko­szycz­kiem Eli­zy, któ­ra rzu­ci­ła mi wej­rze­nie po­grom­cy. Po­gro­mio­ny, uci­chłem.

– Ale i ja wu­jasz­ka cze­goś na­uczę – rze­kła dziew­czyn­ka, po­ka­zu­jąc bia­łe ząb­ki w uśmie­chu.

– Co za za­ro­zu­mia­łość! – za­wo­ła­łem – cze­góż to Anu­sia na­uczyć mię może?

– Na­uczę cię cier­pli­wo­ści! Pan­na Po­pe­le­wi­czów­na mówi mi za­wsze przy lek­cyi mu­zy­ki, któ­ra idzie, jak z ka­mie­nia: "Ach, to trze­ba świę­tej cier­pli­wo­ści U Albo zno­wu: "O, ty mię uczysz cier­pli­wo­ści!" Wi­dzisz, ja umiem uczyć cier­pli­wo­ści.

– To chodź­my za­raz na ową wza­jem­ną na­ukę. A że­by­śmy tak za­czę­li od par­tyi kro­kie­ta?

– Bę­dziesz grał ze mną w kro­kie­ta? – za­wo­ła­ła z ra­do­ścią Anu­sia.

– Cze­muż­bym grać nie miał?

– A pa­mię­tasz, prze­szłe­go roku, jak nie lu­bi­łeś tego, je­że­lim przy­szła się przy­pa­try­wać, gdy ty gra­łeś z pan­ną Ro­za­lią?

– Daj­że mi już po­kój z tą pan­ną Ro­za­lią! Eli­zo, wszak moge grać w kro­kie­ta z Anu­sią?

– W czte­ry kule! Mój Ja­siu, w czte­ry kule! – mó­wi­ła Anu­sia.

– Co to zna­czy w czte­ry kule? – za­py­ta­ła Eli­za.

– To zna­czy – od­par­łem, – że ja będę grał dwie­ma ku­la­mi i Anu­sia dwie­ma. Ja, daj­my na to, zie­lo­ne­mi, a Anu­sia nie­bie­skie­mi. Dwie zie­lo­ne będą so­bie po­ma­ga­ły i będą mia­ły wspól­ny in­te­res, jak gdy­by były mę­żem i żoną…

Wzrok pio­ru­nu­ją­cy Eli­zy przy­bił mię do zie­mi i prze­rwał po­tok mo­jej wy­mo­wy. Aj, aj, po­wie­dzia­łem coś, cze­go uszy Anu­si sły­szeć nie były po­win­ny! Ale Anu­sia mię wy­ba­wi­ła.

– Dwie przy­ja­ciół­ki nie­bie­skie będą wal­czy­ły z nie­przy­ja­ciół­ka­mi zie­lo­ne­mi.

Eli­za ode­tchnę­ła.

– Graj so­bie w kro­kie­ta z Anu­sia – rze­kła, a po­nie­waż Anu­sia bie­gła przo­dem i nie mo­gła nas wi­dzieć, więc Eli­za po­ło­ży­ła pa­lec na ustach, da­jąc mi tym zna­kiem do po­zna­nia, żem po­wi­nien pil­no­wać słów swo­ich.

Kro­kiet, zło­żo­ny w skrzyn­ce, był w zu­peł­nem za­nie­dba­niu. Nikt w nie­go nie gry­wał, a ja na ową skrzyn­kę pa­trza­łem na­wet z obo­jęt­no­ścią, gra­ni­czą­cą z ro­dza­jem po­gar­dy. W tej chwi­li jed­nak wy­da­ło mi się, żem miał na­mięt­ność do kro­kie­ta. Trze­ba mi tę nie­sta­łość wy­ba­czyć ze wzglę­du na to, że z tej Anu­si, któ­ra prze­szłe­go roku mia­ła łok­cie ko­lą­ce, jak szpil­ki, a fi­gu­rę bez żad­ne­go wcię­cia i bez żad­nych za­okrą­gleń, nos za duży do szczu­płej twa­rzy i usta za sze­ro­kie, te­raz zro­bi­ła się cud­na dziew­czy­na. Rok za­le­d­wie jej nie wi­dzia­łem, a nie mo­głem się na­dzi­wić zmia­nie, nie mo­głem się na­pa­trzyć! Gdzie się po­dział ten duży nos, skąd się wzię­ły te kształ­ty bez za­rzu­tu? Dziw­ne do­praw­dy!… Prze­cie Anu­sia, prze­szłe­go roku, mu­sia­ła mieć już te same ząb­ki, a mnie się wy­da­wa­ło, że je wi­dzę po raz pierw­szy, że one do­pie­ro w tym roku wy­ro­sły.

Co praw­da, po­przed­nich wa­ka­cyi nie­wie­le zwa­ża­łem na Anu­się. Zaj­mo­wa­ła mię Ro­zal­ka, cze­go so­bie da­ro­wać nie mo­głem.

Usta­wia­li­śmy tedy bram­ki kro­kie­ta. Nie wy­obra­ża­łem so­bie, żeby to mo­gło być taką roz­ko­szą. Anu­sia fru­wa­ła przy mnie jak mo­tyl, śmia­ła się z mej nie­zgrab­no­ści, utrzy­my­wa­ła, że nie wi­dzę wca­le, co jest pro­ste, a co jest krzy­we.

Pod­nio­słem ku niej za­chwy­co­ne oczy.

– Do­sko­na­le wiem, co jest pro­ste, co ład­ne, co jest miłe, co jest…

Urwa­łem. Ach, Boże, toć ja już za­czy­na­łem prze­stę­po­wać za­le­ce­nia Eli­zy! Tyl­ko co Anu­si nie po­wie­dzia­łem, że była prze­ślicz­ną. Omal się to nie sta­ło, a dziew­czy­na była w Mich­nie­wie do­pie­ro od dni kil­ku. Boże, jak­że tu bę­dzie moż­na wy­trzy­mać przez całe trzy ty­go­dnie! Eli­za bo­wiem za­po­wie­dzia­ła, że po­byt jej w Mich­nie­wie trwać bę­dzie trzy ty­go­dnie.

Wie­dzia­łem, że się tak stać musi, sko­ro Eli­za tak po­sta­no­wi­ła, bo po­sta­no­wie­nia jej by­wa­ły nie­złom­ne, nie­wzru­szo­ne, nie­zmien­ne i dzia­ła­ją­ce z taką bez­względ­no­ścią, jak gdy­by były pra­wa­mi na­tu­ry.

Usta­wi­li­śmy na­resz­cie kro­kiet, a że było go­rą­co dnia tego, więc uda­wa­łem, żem się zmę­czył okrop­nie za­bi­ja­niem w zie­mię koń­co­wych pa­łe­czek i że mu­si­my wy­po­cząć tro­chę obo­je. Za­pro­wa­dzi­łem tedy Anu­się do al­ta­ny gra­bo­wej, zro­bio­nej w ten spo­sób, że gra­by po­sa­dzo­ne w kwa­drat, mia­ły wierz­choł­ki zwią­za­ne z sobą nie­gdyś, te­raz zaś tak się zro­sły i za­gę­ści­ły, że sta­no­wi­ły ścia­ny i skle­pie­nie nie­do­stęp­ne dla pro­mie­ni słoń­ca. Usia­dłem na ław­ce z miną czło­wie­ka mdle­ją­ce­go, a Anu­sia, wziąw­szy swój pa­ster­ski ka­pe­lusz, chło­dzi­ła mię nim, jak wa­chla­rzem.

– Wi­dzisz, jak rola wu­jasz­ka stwo­rzo­na jest dla mnie – mó­wi­łem. – Oto te­raz, gdy­by kto na mnie pa­trzał, od­ra­zu­by po­znał, że to sio­strze­ni­ca chło­dzi uzno­jo­ne czo­ło wu­jasz­ka wła­snym ka­pe­lu­szem. Wiesz. Anu­siu, ta al­ta­na to bę­dzie two­ja szko­ła. Tu bę­dziesz się kształ­ci­ła pod moim kie­run­kiem i na­by­wa­ła teo­ryi tych wszyst­kich nauk, któ­rych bę­dziesz się też uczy­ła w prak­ty­ce. Tu bę­dziesz ze swej stro­ny uczy­ła mie cier­pli­wo­ści, lub może ja­kiej in­nej ości…

– We­so­ło­ści, ule­gło­ści, mi­ło­ści! – za­wo­ła­ła Anu­sia. Spoj­rza­łem prze­ra­żo­ny na dziew­czy­nę. Je­zus, Ma­rya!…coby po­wie­dzia­ła Eli­za, gdy­by sły­sza­ła, że Anu­sia wy­mó­wi­ła to sło­wo za­ka­za­ne, ukry­wa­ne przed nią, cho­wa­ne w ta­jem­ni­cy!

– Cze­goś się tak prze­stra­szył? – za­py­ta­ła Anu­sia.

– Prze­stra­szy­łem się tych two­ich nauk.

– Pew­no bał­byś się mi­ło­ści.

– Mi­ło­ści? – py­ta­łem, ją­ka­jąc się. – Jak ty to ro­zu­miesz?

By­łem co­raz bar­dziej prze­ra­żo­ny i by­łem pew­ny, że przy tak nie­bez­piecz­nej roz­mo­wie pech mój spra­wi, że Eli­za sta­nie przy wej­ściu do al­ta­ny.

– Bo mi­łość to taka rzecz, za któ­rą za­raz stoi po­świe­ce­nie i ra­zem z nią cho­dzi – rze­kła Anu­sia. – Gdy­bym cię więc na­uczy­ła mi­ło­ści, za­raz mu­siał­byś się po­świę­cać.

Za­po­mnia­łem o Eli­zie i po­wie­dzia­łem:

– Na­ucz mię tyl­ko mi­ło­ści, a będę się po­świę­cać!

– No, to za­cznij od po­świę­ce­nia i chodź grać w kro­kie­ta.

– Do­brze, ale po­wiedz, czy za po­świę­ce­niem stoi mi­łość, czy też po­świę­ce­nie pro­wa­dzi ją za sobą?

– Ale gdzie tam! – rze­kła Anu­sia. – Po­świę­ce­nie robi się dla byle cze­go! Robi się je przez próż­ność, przez fał­szy­wy wstyd, przez wzgląd na zwy­cza­je. Więc po­świę­ce­nie ma wpraw­dzie jed­nę tyl­ko mat­kę ro­dzo­ną – mi­łość, ale wie­le, wie­le ma­coch!

Po­ki­wa­łem gło­wą zdzi­wio­ny.

– Moja Anu­siu, ty je­steś bar­dzo za­awan­so­wa­na w psy­cho­lo­gii i bar­dziej, niż ta pan­na, któ­ra utrzy­my­wa­ła, że to jest na­uka o psach. Do­praw­dy, tra­cę od­wa­gę jako na­uczy­cie! i sta­ję się za­wsty­dzo­nym i skrom­nym…

– To trze­ba, że­byś mie­wał wy­kła­dy z ka­te­dry! Ka­te­dra bar­dzo do­da­je po­wa­gi pro­fe­so­ro­wi.

– Nie, nie! Ka­te­dra do­da­je wpraw­dzie po­wa­gi, ale przez nią trud­niej się prze­do­sta­je ten prąd sym­pa­tycz­ny, któ­ry po­wi­nien łą­czyć pro­fe­so­ra z ucze­ni… to jest z uczniem każ – dym. Nie chciał­bym, moja Anu­siu, ta­kie­go prze­dzia­łu mię­dzy tobą a mną.

– To mu­sisz zre­zy­gno­wać z po­wa­gi.

– Może z olim­pij­skiej, ale mi zo­sta­je po­wa­ga wu­jow­ska, któ­ra ka­te­dry nie po­trze­bu­je.

– Kto wie, czy­by na ka­te­drze nie zy­ska­ła. Wresz­cie niech już be­dzie bez ka­te­dry. Ła­twiej w ta­kim ra­zie za­mie­nić na­ukę na wy­ści­gi pie­sze. Chcesz, to spró­bu­je­my za­raz. Kto prę­dzej do­bie­gnie do kro­kie­ta?… Sta­waj tu, koło mnie! Raz, dwa, trzy!

Mia­ła taką ru­mia­ną bu­zie i taki uśmiech roz­kosz­ny, żem, nie na­my­śla­jąc się, po­pę­dził jak strza­ła. Nie­da­le­ko al­ta­ny wpa­dli­śmy obo­je na Eli­zę, któ­ra mię zmie­rzy­ła ta­kim wzro­kiem, że nogi moje sta­ły się na­raz jak­by z ma­sła. Anu­sia, wy­mi­nąw­szy prze­szko­dę, do­bie­gła do kro­kie­ta, wo­ła­jąc:

– Je­że­li we wszyst­kich na­ukach uczen­ni­ca bę­dzie mia­ła wyż­szość nad pro­fe­so­rem, to wy­je­dzie z Mich­nie­wa rów­nie ogra­ni­czo­na, jak tu przy­by­ła.

Za­czę­li­śmy grać w kro­kie­ta, ale Eli­za sta­ła nad nami, jak za­wie­szo­na nad ho­ry­zon­tem chmu­ra, i choć Anu­sia była zu­peł­nie swo­bod­na, mnie, jak­by kto skrzy­dła pod­ciął. Nie wiem, co to zna­czy, że choć­by ta trze­cia, star­sza oso­ba, mia­ła wszyst­kie przy­mio­ty i cno­ty ewan­ge­licz­ne i to­wa­rzy­skie, to jest ona nie­zno­śnym cię­ża­rem i uoso­bie­niem nie­dy­skre­cyi. Prze­cie ja nic zdroż­ne­go, nic za­ka­za­ne­go nie chcia­łem po­wie­dzieć Anu­si, ale wi­docz­nie te wszyst­kie przy­zwo­ite, te wszyst­kie po­waż­ne i zu­peł­nie cen­zu­ral­ne rze­czy, któ­re­bym jej był po­wie­dział, mia­łem ocho­tę po­wie­dzieć jej na czte­ry oczy. Tak wi­docz­nie było, bo Eli­za, pil­nu­ją­ca Anu­si, jak smok za­cza­ro­wa­nej księż­nicz­ki, draż­ni­ła mię i zło­ści­ła. Z tego po­wo­du da­wa­łem młot­kiem ta­kie ude­rze­nia ku­lom, że to­czy­ły się 7. jed­ne­go koń­ca pla­cu kro­kie­to­we­go w dru­gi, jak sza­lo­ne, jak po­strze­lo­ne. By­łem bar­dzo do­brze wy­cho­wa­nym mło­dzień­cem, no, po pro­stu mło­dzień­cem bez za­rzu­tu, ale pra­wie je­stem pew­ny, że gdy­bym so­bie nie był przy­swo­ił tej ca­łej kul­tu­ry, to nie jed­no z tych ude­rzeń młot­kiem, któ­re do­sta­wa­ło się ku­lom, by­ło­by się do­sta­ło Eli­zie. Ale kul­tu­ra jest przedew­szyst­kiem na­uką hy­po­kry­zyi, bo ja nie­tyl­ko trzy­ma­łem mło­tek zda­la od Eli­zy, ale uśmie­cha­łem się bar­dzo uprzej­mie, ile razy prze­mó­wić do mnie ra­czy­ła, i zwra­ca­łem się w spo­sób dwor­ski, pe­łen uwa­gi ku temu, co z jest ust wy­cho­dzi­ło. Bez­czel­ność moja do­cho­dzi­ła na­wet do tego stop­nia, żem umyśl­nie pra­wie igno­ro­wał Anu­się. Z tego, co się jej ty­czy­ło, ist­nia­ły niby dla mnie tyl­ko dwie kule z pa­ska­mi zie­lo­ny­mi, któ­re­mi ona gra­ła.

– Gdzie ty je­steś, Anu­siu? – mó­wi­łem do dziew­czy­ny pięk­nej, jak pą­czek róży, i to mia­ło zna­czyć, że szu­kam kuli z zie­lo­nym pa­skiem, i że je­dy­nie o nią mi cho­dzi, a o Anu­się nic a nic.

Zda­je się, że wkoń­cu moja tak­ty­ka uła­go­dzi­ła za­zdro­sne­go smo­ka, że się uspo­ko­ił o księż­nicz­kę. Eli­za ode­szła. Wte­dy, na­gle ję­zyk mi się roz­wią­zał i oczy mi przej­rza­ły. Kule sta­ły mi się pre­tek­stem – a dziew­czy­na ce­lem.

– Wiesz – rze­kła Anu­sia, – wi­dząc, jak ty te kule roz­trą­casz i z jaką za­ja­dło­ścią na nie ude­rzasz, my­ślę, że nie za­wsze do­brze temu, co się na twej dro­dze znaj­dzie.

– To mię wzrok two­jej stry­jen­ki hyp­no­ty­zo­wał do ta­kiej za­ja­dło­ści.

– Ona tak nie­na­wi­dzi Bi­smarc­ka, a jej wzrok na­ka­zu­je siłę przed pra­wem?

– Siła przed pra­wem to cza­sem śro­dek wy­bor­ny!

– Ale siła przed zręcz­no­ścią na nic się nie zda­ła, mia­no­wi­cie w kro­kie­cie.

– Może i w ży­ciu?

– Nie wiem.

– Praw­da, ty nie wiesz! Ty tak mało mu­sisz wie­dzieć o ży­ciu, Anu­siu! Ach, to mię na­wet za­chwy­ca, że na two­ich ustach, w two­ich oczach, na two­jem czo­le, na­pi­sa­ne jest: "Nie wiem!" To prze­ślicz­ne sło­wo: "Nie wiem!… "

– Mo­gła­bym się nie na żar­ty ob­ra­zić za to, coś mi w tej chwi­li po­wie­dział. Ślicz­na rzecz, żeby ma­jąc lat siedm­na­ście, po­wy­pi­sy­wa­ne mieć na ca­łem czo­le sło­wo: "Nie wiem". Toś do­pie­ro wy­dał pa­tent na­uczy­ciel­ski pan­nie Po­pe­le­wi­czów­nie!

Mia­ła min­kę na­praw­dę ob­ra­żo­ną, więc po­czą­łem ją prze­pra­szać.

– Moja Anu­siu, nie ob­ra­żaj się, ja do­praw­dy nie chcia­łem po­wie­dzieć ci nic przy­kre­go! A może na two­jem czo­le na­pi­sa­ne jest co in­ne­go i tyl­ko ja czy­tać nie umiem; może wi­dzę "Nie wiem" tam, gdzie stoi "Wiem".

– Ja mam pa­mięć do­sko­na­łą i na czo­le mo­jem po­win­no stać: "Pa­mię­tam!"Śmia­łem się.

– Moja Anu­siu, co też ty wy­ga­du­jesz? Cóż ty mo­żesz pa­mię­tać? kasz­kę z mle­kiem, któ­rą cię kar­mio­no, gdyś wy­szła z nie­mow­lęc­twa?

– Je­że­li mi bę­dziesz mó­wił nie­grzecz­no­ści, to nie chcę cię ani za wu­jasz­ka, ani za na­uczy­cie­la.

– Po­wiedz mi tyl­ko, co ty pa­mię­tasz?

– Pa­mię­tam do­sko­na­le daty, na­zwi­ska, re­gu­ły gra­ma­tycz­ne… Pan­na Po­pe­le­wi­czów­na wy­ku­ła to na mnie do­sko­na­le!

– Uspo­ko­iłaś mię zu­peł­nie i prze­ję­łaś mię uzna­niem dla twej wie­dzy! Było tedy mię­dzy nami tyl­ko nie­po­ro­zu­mie­nie! Ja mó­wi­łem o ży­cio­wem do­świad­cze­niu, a ty mó­wi­łaś o re­gu­łach gra­ma­tycz­nych. Wszyst­ko za­tem jest w po­rząd­ku. Mogę się na­wet zgo­dzić na taki na­pis na twem bia­łem czo­le: "Nie wiem, choć pa­mię­tam".

– Ale dla­cze­go ma być: "Nie wiem?" – Mógł­bym to okre­ślić… no, jak­że­by ci to okre­ślić? Na­przy­kład tak, że wszyst­ko to, cze­go nie wiesz, jest da­le­ko cie­kaw­sze od tego, co wiesz.

– Kie­dy ja wiem! – bro­ni­ła się po­waż­nie Anu­sia. – Prze­cie pan­na Po­pe­le­wi­czów­na uwa­ża­na jest za do­sko­na­łą na­uczy­ciel­kę, a jak ja na­pi­szę ćwi­cze­nie fran­cu­skie, to na­wet pan­na Bau­rin nie ma nic do za­rzu­ce­nia. Wca­le nie tłó­ma­czę z pol­skie­go.

– Go­tów je­stem przy­znać, że pi­szesz sty­lem sa­me­go Bo­ile­au, a my­ślisz tak lo­gicz­nie, jak sam Go­ethe, ale prze­cie mu­sisz się zgo­dzić na to, że jest ży­cio­we do­świad­cze­nie, któ­re­go nie moż­na na­być, słu­cha­jąc wy­kła­dów pan­ny Po­pe­le­wi­czów­ny.

– Dla­cze­go? Wiesz, my cza­sem, o sza­rej go­dzi­nie, mó­wi­my o roz­ma­itych rze­czach… o obo­wiąz­kach, o za­da­niach ży­cio­wych, o su­mie­niu, o od­po­wie­dzial­no­ści…

– Anu­siu – za­wo­ła­łem, – to i my bę­dzie­my mó­wi­li o ta­kich przed­mio­tach!

– O uczu­ciach, o mi­ło­ści, o współ­czu­ciu…

– O, to, to, Anu­siu, to są dla nas te­ma­ty do­sko­na­łe!

– Więc wi­dzisz, przy ta­kich roz­mo­wach to się wie­le do­świad­cze­nia na­by­wał – Na­tu­ral­nie, je­że­li pan­na Po­pe­le­wi­czów­na sama je ma.

– Ma się ro­zu­mieć, że je ma! Ona była wy­cho­wa­na w klasz­to­rze, a tam ka­te­chi­zo­wał ksiądz Mro­czyń­ski, któ­ry wy­ma­gał wiel­kiej tkli­wo­ści su­mie­nia.

– Wiel­kiej tkli­wo­ści su­mie­nia – po­wtó­rzy­łem.

– I wiel­kiej, a cią­głej kon­tro­li nad sa­mym sobą.

– Cze­kaj-no, Anu­siu!… " Wiel­kiej a cią­głej kon­tro­li nad sa­mym sobą… « Mo­że­bym ja tego też po­trze­bo­wał! Czy w za­kres tego wcho­dzi tak­że kon­tro­la nad swo­im ję­zy­kiem?

– Kon­tro­la nad ję­zy­kiem – mó­wi­ła po­waż­nie Anu­sia – kon­tro­la nad uczu­cia­mi, nad my­śla­mi, nad spoj­rze­nia­mi…

– I tego tak­że uczy­ła cię pan­na Po­pe­le­wi­czów­na? Ee, Anu­siu, to ja cie­bie nie zna­łem zu­peł­nie! Ty masz ży­cio­we do­świad­cze­nie! Cze­kaj-no, przyj­rzę się le­piej two­im oczom i two­im ustom, bo ja, co do tego na­pi­su, to się mu­sia­łem gru­bo omy­lić! Mo­że­byś mi co po­wie­dzia­ła o kon­tro­li nad spoj­rze­nia­mi.

– Za­raz ci po­wiem i mu­sisz uznać, że pan­na Po­pe­le­wi­czów­na ma ra­cyę. Trze­ba mieć kon­tro­lę nad spoj­rze­nia­mi.

Na­przy­kład spo­ty­kasz ka­le­kę od­ra­ża­ją­ce­go; mu­sisz za­pa­no­wać nad wy­ra­zem twe­go spoj­rze­nia, by temu bie­da­ko­wi nie oka­zać wstrę­tu. Albo, coś w two­im bliź­nim jest śmiesz­no­ścią, któ­rej on nie jest wi­nien; twój wzrok nie po­wi­nien oka­zać tego, że śmiech, aż się pro­si, żeby się prze­do­stać na usta.

– Że­bym był śmie­chem, to­bym to samo ro­bił.

– Co­byś ro­bił?

– Aż­bym się pro­sił, żeby się do­stać do buzi. Anu­sia spoj­rza­ła nie­co zdzi­wio­na, a mnie aż dreszcz prze­szedł. Aj, żeby mię Eli­za sły­sza­ła! Czu­łem, że mię zu­peł­nie po­czy­na opusz­czać owa in­tu­icya tego… co się mówi sie­dem­na­sto­let­niej pa­nien­ce, a cze­go się jej nie mówi. Spo­waż­nia­łem na­gle.

– Tak, moja Anu­siu – rze­kłem, – zu­peł­nie cię ro­zu­miem i zu­peł­ną słusz­ność przy­zna­ję pan­nie Po­pe­le­wi­czów­nie… jest to wy­bor­na na­uczy­ciel­ka. Ale wiesz, któ­ra kon­tro­la ze wszyst­kich jest naj­trud­niej­sza?

– O, wiem! – za­wo­ła­ła Anu­sia.

– No, któ­ra? Zo­ba­czy­my, czy ta sama, co u mnie.

– Kon­tro­la, czy też pa­no­wa­nie nad ru­mień­ca­mi?

– Cze­kaj-no, ja do­brze nie ro­zu­miem. Trze­ba mi się od cie­bie na­uczyć, Anu­siu! Co to jest pa­no­wa­nie nad ru­mień­ca­mi?

– I ze śmie­chem jest już okrop­na trud­ność, bo cię tak cza­sem zła­pie, że on pa­nu­je, nie ty, ale z ru­mień­ca­mi to po pro­stu nie­ma spo­so­bu!

– Aha! Wy­pły­wa­ją na po­licz­ki i wte­dy z po­licz­ków ro­bią się praw­dzi­we ja­go­dy. Tyl­ko skosz­to­wać.

Anu­sia ru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Kie­dy ty wca­le nie umiesz mó­wić po­waż­nie! – Owszem, owszem, Anu­siu, mów­my po­waż­nie!

– Więc ci po­wiem, że z tymi ru­mień­ca­mi to ist­na męka.

– Nie­chże Bóg bro­ni, żeby ich nie było! Nie lu­bię pa­nien' ane­micz­nych, w któ­rych ży­łach pły­nie bled­ni­ca!

– Bo wi­dzisz, za­wsze się ma tro­che ru­mień­ców i te nic nie szko­dzą, ale są inne, któ­re gdzieś sie­dzą pod skó­rą i do­pie­ro wte­dy na po­licz­ki wy­cho­dzą, kie­dy są naj­nie­po­trzeb­niej­sze! Chcia­ło­by się być bla­dą, jak trup… nie, wła­śnie wte­dy wy­sko­czą ci ta­kie pło­mie­nie na twarz, że się choć pod zie­mię scho­waj! A gdy czło­wiek po­my­śli: "Żeby się choć" nie za­czer­wie­nić" oho, to już się jest, jak pons!

– A cóż na to Po­pe­le­wi­czów­na?

– Ona tak­że pod­le­ga temu i mówi, że to jest nie­zba­da­ne. I ja tak samo my­ślę.

– Że nie­zba­da­ne?

– Tak, bo to nie­wia­do­mo dla­cze­go Pan Bóg dał.

– A ja wy­bor­nie wiem, po co Pan Bóg pan­nom dał ru­mień­ce.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: