Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powrót - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
30 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Powrót - ebook

Bestsellerowa autorka Nie pozwól mu odejść zachwyca nowym, przyprawiającym o dreszcze i zawał serca thrillerem!

Dwa lata temu Farrah Conway porzuciła męża i półroczną córeczkę. Teraz znowu chce wrócić do ich życia. Ale czasu nie da się cofnąć, a jej rodzina nauczyła się żyć bez niej. I nie chce mieć nic wspólnego z kobietą, która odtrąciła własne dziecko.

Dla wyrodnych matek nie ma przebaczenia.

Farrah chce jednak odzyskać córkę i nic jej nie powstrzyma. Nawet były mąż i jego nowa partnerka, którzy zrobią wszystko, by chronić małą Kaylę. Zwłaszcza że Farrah już raz ją skrzywdziła.

Ale za złe decyzje dorosłych najwyższą cenę już wkrótce zapłaci niewinna Kayla. Bo czasem nie można po prostu wrócić.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-804-7
Rozmiar pliku: 982 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Wszyscy popełniamy błędy. Robimy rzeczy, których nie da się cofnąć, niezależnie od tego, jak bardzo chcielibyśmy wrócić po własnych śladach, zatrzymać się na moment i rozważyć konsekwencje naszych działań.

Ale to nie był błąd. Jeszcze nigdy żaden akt nie przyniósł mi takiej satysfakcji.

I niczego nie żałuję.

Tobie też udało się popełnić kilka błędów, prawda? Chociaż do ostatniej chwili nawet nie przyszło ci do głowy, że akurat TO był błąd. I to pewnie też ci zaszkodziło, bo gdyby w twoich oczach pojawiła się chociaż odrobina skruchy, może zatrzymałaby mój cios.

Ale trzeba cię było powstrzymać.

Za wszelką cenę.1

Już czas.

Wiem o tym, gdy tylko się budzę i przeciągam, i czuję łokieć Jamiego zdecydowanie za blisko mnie. To podwójne łóżko, a jednak gdy on u mnie nocuje, zawsze mam wrażenie, jakbyśmy tłoczyli się w przestrzeni równie klaustrofobicznej jak trumna. Z westchnieniem szturcham go, żeby się odsunął. Nie jest to przejaw okrucieństwa; po prostu czasami nie mogę znieść gorąca i lepkości czyjegokolwiek ciała dociśniętego do mojego.

Jamie mamrocze coś przez sen i znowu się do mnie przysuwa, więc siadam szybko i zrzucam kołdrę z nóg mokrych od potu. Nie ma jeszcze szóstej rano, jednak blask słońca już wlewa się przez okno, sprawiając, że w mieszkaniu jest gorąco, jakby zdążyło się nagrzać do trzydziestu stopni. Mamy dopiero maj, ale wedle doniesień takiej fali upałów nie widziano od lat siedemdziesiątych. Cały kraj się cieszy, tymczasem ja po cichu odliczam dni do chwili, gdy zmierzch zacznie zapadać wcześnie, a ja znowu poczuję na skórze lodowaty chłód.

– Dokąd się wybierasz? – mruczy Jamie, wciąż nie otwierając oczu.

Powinnam była wiedzieć, że się obudzi, gdy tylko spróbuję ukraść kilka chwil dla siebie. Kładzie dłoń na moich plecach, a ja czuję jej nieznośny żar przez przyduży T-shirt, w którym spałam. Należał kiedyś do Aidena i zastanawiam się, jak w ogóle znalazł się wśród moich rzeczy i dlaczego go jeszcze nie wyrzuciłam.

– Mam mnóstwo roboty – wyjaśniam, przeciągając się na siedząco.

To nie jest naturalny gest; po prostu próbuję skupić na czymś uwagę, bo czuję, jak ściany zamykają się wokół mnie. „Bo już czas”.

Sypię wymówkami jak z rękawa: mam zaległości w sprawdzaniu prac, muszę zaplanować korepetycje i przygotować się do spotkań z uczniami. Nie mogę ich zawieść.

– Farrah… – mówi Jamie ochrypłym szeptem. – Kilka dodatkowych minut spędzonych w łóżku niczego nie zmieni, prawda? Daj się przekonać…

Próbuje ująć moją dłoń, ale się odsuwam.

– Przykro mi, ale naprawdę nie mogę.

Jamie nie ma pojęcia, jak ważny jest dla mnie ten dzień; nie zdaje sobie sprawy z mdłości kłębiących się w moim żołądku.

Poddaje się za szybko.

– No dobrze. Nie umiesz się bawić. To może wpadnę wieczorem po pracy? Możemy zamówić coś do jedzenia. Wypić butelkę wina.

Czyli zapomnieć o wszystkim, właśnie to chce powiedzieć. Zawsze tak robimy, gdy jesteśmy razem. Ja wiem doskonale, co przed nim ukrywam, ale przed czym on ucieka? Znamy się od czterech miesięcy, jednak wszystko, czego zdążyłam się o nim dowiedzieć, mogłoby się zmieścić na karteczce samoprzylepnej: trzydzieści trzy lata – dwa lata młodszy ode mnie – projektant stron internetowych pracujący na własny rachunek, młodsze siostry bliźniaczki, z którymi się nie dogaduje, no i mieszka niedaleko mnie, w Enfield. To wszystko. Cały zakres mojej wiedzy. Ale to nie jest tak, że on nie dzieli się ze mną żadnymi informacjami na swój temat, raczej to ja nie pozwalam, by do mnie docierały. Nie mogę dopuścić do tego, by poznać go lepiej. Zażyłość mnie przeraża. Zresztą gdybym zadała mu jakieś osobiste pytanie, on zrobiłby to samo i prędzej czy później coś by mi się wymsknęło.

– Muszę wziąć prysznic – mówię. – Wybaczysz, że nie odprowadzę cię do drzwi?

Mój mały stół w jadalni jest jak zawsze przygotowany do korepetycji. Podręczniki, których będę potrzebowała, leżą ułożone w równą stertę, piórnik równolegle do nich, a pośrodku blatu umieściłam stos kartek, żeby można było z łatwością po nie sięgać. Obok postawiłam talerz ciasteczek, chociaż pominęłam te z waniliowym nadzieniem. Dziś mam zajęcia z Mayą i ani razu nie widziałam, żeby któreś tknęła, chociaż czekoladowe zawsze znikają.

Dzisiaj bardziej niż zwykle cieszę się z czekającej mnie lekcji, na której będę mogła skupić całą uwagę. Wiem, że Maya zjawi się punktualnie o dziesiątej, o ile nie kilka minut wcześniej, uginając się pod ciężarem plecaka pełnego podręczników. „Nienawidzę się spóźniać, proszę pani – poinformowała mnie podczas naszego pierwszego spotkania. – Przez to robię się nerwowa i potem nie mogę się skoncentrować na lekcji”. Podziwiam punktualność u tak młodej osoby i wspomniałam jej o tym, chociaż nie powiedziałam, że mam taki sam problem.

Dzwonek rozlega się dokładnie o 09:59, a ja szybko wpuszczam ją do środka.

– Och, proszę pani, ale mi gorąco – sapie, ściągając cienki sweter. – Jak to możliwe, że w maju jest taki upał? Przecież to Londyn, a nie Ibiza!

Staram się nie wzdragać na określenie „proszę pani”; które przypomina mi o kimś, kim już nie jestem, ale dawno temu zrezygnowałam z przekonywania Mai, by mówiła mi po imieniu. „To byłoby dziwne, proszę pani – stwierdziła, gdy zaproponowałam to po raz pierwszy. – Jakbym okazywała pani brak szacunku”. Nie wytknęłam jej, że ma osiemnaście lat i spokojnie mogłaby nazywać mnie Farrah.

– Długie spodnie pewnie tylko pogarszają sprawę – mówię teraz i wskazuję na jej obcisłe dżinsy z dziurami na kolanach. – Szorty lepiej by się dziś sprawdziły.

– Chyba raczej bikini – żartuje, wachlując się kartą Oyster, i obie chichoczemy.

Dopiero gdy siada, zdaję sobie sprawę, że wygląda dziś jakoś inaczej, i wcale nie chodzi o to, że jej skóra lśni od potu, a grube czarne włosy ma ściągnięte w kucyk. Nie chodzi też o jej strój. Włożyła jeden ze swoich licznych obcisłych topów, przez które zawsze czuję się staro. Chociaż mam zaledwie trzydzieści pięć lat, dawno przestałam nadążać za modą. Noszę teraz tylko to, co pozwala mi się wtopić w tłum; ciemne kolory i stroje, dzięki którym wyglądam przeciętnie i nijako – ani olśniewająco, ani bezgustownie.

Nie. Chodzi o coś innego. Mam wrażenie, że Maya nie jest dziś sobą.

– Do egzaminów zostały jeszcze tylko dwa tygodnie – mówię, wyciągając z teczki dwie kopie próbnego testu, i podsuwam jej jedną. – Pomyślałam, że możemy wspólnie porobić zadania. Co ty na to?

Nieznacznie kiwa głową i wbija wzrok w arkusz, ale nie otwiera plecaka ani nic z niego nie wyjmuje. To zupełnie do niej niepodobne. Coś zdecydowanie jest nie tak. Od razu zakładam najgorsze: dowiedziała się o mnie. Przeszłość dopadła mnie, jeszcze zanim spróbowałam wszystko naprawić. Znowu ogarniają mnie mdłości.

– Wszystko w porządku? – pytam z wysiłkiem.

Wcale nie chcę usłyszeć, że wie, co zrobiłam, ale muszę się upewnić, że nic jej nie jest. No i ostatecznie jednak tu przyszła, więc może chce dać mi szansę, żebym wszystko wyjaśniła.

– Tak – mówi, przyglądając się własnym dłoniom leżącym na blacie.

Z zaskoczeniem zauważam, że lakier poodpryskiwał jej z paznokci, a zazwyczaj bardzo dba o swój wygląd.

– Wiem, że tylko udzielam ci korepetycji, ale jeśli coś leży ci na sercu, jestem dobrą słuchaczką. – „Proszę, żeby tylko nie chodziło o mnie”.

Otwiera usta, ale nie patrzy na mnie i dalej milczy.

– Mayu?

Nie widzę jej oczu, więc dopiero, gdy łzy zaczynają kapać na stół, zauważam, że płacze. Ignoruję własne skrępowanie, zrywam się i kucam przy niej, niepewnie obejmując ją ramieniem. Ewidentnie potrzebuje pocieszenia.

– Mayu, proszę, porozmawiaj ze mną. Może będę mogła ci pomóc. Zrobię, co w mojej mocy, nawet jeśli to nie ma związku ze szkołą.

Podnosi wzrok, a jej duże brązowe oczy są mokre od łez.

– Nie chodzi o szkołę – mówi. – Nic z tych rzeczy.

A zatem problemy rodzinne. Coś się stało w domu. Przez głowę przelatują mi najokropniejsze scenariusze i próbuję sobie przypomnieć, co wiem o jej życiu prywatnym. Z tego, co mi wiadomo, dobrze się dogaduje z rodzicami i jest blisko związana ze starszą siostrą, która studiuje na uniwersytecie. Nic z tego, co mi opowiadała o rodzinie, nigdy mnie nie zaniepokoiło. Przygotowuję się psychicznie na to, by ją ostrzec, że jeśli jej życiu zagraża niebezpieczeństwo, będę musiała to zgłosić odpowiednim władzom.

– Zatem o co chodzi? Co się stało?

– Jestem w ciąży – wyrzuca z siebie w końcu.

Ma dopiero osiemnaście lat, ale jej słowa nie powinny sprawić, że czuję, jakby coś miażdżyło mnie od środka.

Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to to, że nie powinna była mi o tym mówić.2

Wcześniej

Idę przez parking zdecydowanie za szybko, ryzykując, że poślizgnę się i przewrócę na lodzie. Dociskam dłoń do brzucha, ale nie zwalniam kroku.

Zazwyczaj lubię jazdę powrotną do domu, cieszy mnie ta mała przerwa między pracą a życiem prywatnym, jednak w tej chwili żałuję, że chciałam zamieszkać w innej części Londynu, żeby nie natykać się w weekendy na uczniów ze szkoły, w której uczę. Dotrę do domu najwcześniej za czterdzieści pięć minut, a z każdą mijającą sekundą krwawię coraz bardziej.

Mimo wszystko wciąż tli się we mnie nadzieja i modlę się, by krwotok ustał, by okazało się, że tym razem to tylko jedno z tych niewyjaśnionych plamień, które czasem się zdarzają. Że tym razem moje dziecko wciąż żyje.

– Pani Conway?

Nie odwracam się, chociaż natychmiast rozpoznaję ten głos. Ojciec Justina Foleya. Irytujący rodzic, który odczuwa potrzebę spotykania się z nauczycielami niemal co tydzień, chociaż jego syn radzi sobie w szkole nadzwyczaj dobrze i nigdy nie pakuje się w kłopoty. Właściwie jest niemal pewne, że Justin uzyska najwyższe noty na wszystkich egzaminach.

Jeśli się nie zatrzymam, może tym razem jego ojciec odpuści. Ostatecznie nie byliśmy umówieni, więc pewnie przyjechał po syna i tylko przypadkiem zauważył mnie na parkingu dla personelu.

– Pani Conway? – woła, tym razem głośniej.

Jest bliżej. Mam ochotę na niego nawrzeszczeć. Władze szkoły powinny mieć sposób na rodziców, którzy stanowią takie utrapienie. Krzyk narasta mi w gardle, czeka na eksplozję. Powinnam uwolnić cały swój ból, dać temu człowiekowi do zrozumienia, że właśnie tracę kolejne dziecko i musi mnie zostawić w spokoju. Przez ułamek sekundy rozważam tę możliwość, słowa czekają w gotowości na końcu języka, ale szybko zmieniam zdanie. Nie zamierzam się dzielić osobistymi sprawami z tym irytującym mężczyzną.

Dalej go ignoruję i tylko przyspieszam kroku. Jestem już niemal przy samochodzie i grzebię w torebce w poszukiwaniu kluczyków, marząc o tym, by wrócić do domu, do Aidena, i wylać z siebie cały ten żal, który się we mnie skumulował.

Ale wtedy ojciec Justina w końcu mnie dogania i nie mogę już udawać, że go nie widzę.

– Przepraszam – mówi. – Wołałem, ale strasznie tu głośno, prawda? – Wskazuje w górę.

Jeszcze nigdy nie byłam tak wdzięczna za ryk samochodów dobiegający z pobliskiej drogi.

– Panie Foley, w czym mogę panu pomóc? – Przybieram najbardziej profesjonalny ton, na jaki mnie stać.

Cały dzień musiałam chodzić z uśmiechem przyklejonym do twarzy i dalej pracować, chociaż ciało znowu mnie zawiodło, a mój świat legł w gruzach.

– Zastanawiałem się, czy miała już pani okazję porozmawiać z nauczycielem matematyki Justina? O jego udziale w tych dodatkowych wieczornych zajęciach?

Nie po raz pierwszy zastanawiam się, dlaczego w ogóle podjęłam się roli opiekuna roku. To, co kocham, to nauczanie – doświadczanie tych chwil, gdy do ucznia wreszcie dociera treść materiału – a nie użeranie się z rodzicami. Zwłaszcza teraz.

Ten człowiek był u mnie w gabinecie zaledwie wczoraj, prosząc, żebym zgłosiła jego syna do grupy uczniów wymagających dodatkowych zajęć. Wczoraj. Gdy wciąż nosiłam w sobie moje dziecko.

– Przykro mi, panie Foley…

– Proszę mi mówić Alex.

– Hmm, przykro mi, ale jak już wspominałam, te zajęcia zostały zorganizowane dla uczniów, którzy mają zaległości i potrzebują dodatkowej pomocy. Justin ewidentnie nie…

– No tak, w porządku. Rozumiem. Ale naprawdę chciałbym mu zapewnić dodatkowe wsparcie. To decydujący moment w jego edukacji, czyż nie? Nie możemy ryzykować jego przyszłości.

Powstrzymuję się od stwierdzenia, że dramatyzuje.

– W takim razie ma pan prawo zorganizować korepetycje dla syna poza szkołą, panie Foley, ale to nie jest coś, co możemy zapewnić uczniom, którzy nie są…

– Łapię! – Unosi ręce w przepraszającym geście i się uśmiecha. – Ale czy naprawdę nie dałoby się urządzić dodatkowych zajęć dla tych uczniów, którzy są… bardziej uzdolnieni?

Po raz pierwszy usłyszałam, jak przyznaje, że jego syn jest bardzo bystry. Mam ochotę zetrzeć mu z twarzy ten zadowolony z siebie uśmieszek, ale mówię:

– Zbadam tę możliwość, jednak nie mogę niczego obiecać. Wszystko zależy od dostępnych funduszy.

„Proszę, zostaw mnie w spokoju. Muszę wracać do domu”.

– Wysłałem do pani e-mail – ciągnie dalej, nieświadomy mojego bólu, nie zważając na to, że już się odwracam.

– Czyżby? – Zauważyłam go po południu i nie otworzyłam.

Z góry wiedziałam, że to nie będzie nic ważnego.

– Tak. Właściwie to chciałem się dowiedzieć, na czym stoimy, jeśli chodzi o angielski. Ciągle rozmawiam z panią o innych przedmiotach Justina, a zapominam, że przecież jest pani jego nauczycielką angielskiego, nie tylko opiekunką roku. – Zerka na mój brzuch, który znowu nie miał okazji się zaokrąglić.

Mam wrażenie, jakbym miała prawdę wypisaną na twarzy i obwieszczała całemu światu to, co się stało. Ciaśniej owijam się płaszczem.

„Pozbądź się go. Powiedz cokolwiek, żeby ten głupi człowiek zostawił cię w spokoju”.

– Idzie mu wyjątkowo dobrze, podobnie jak w przypadku innych przedmiotów. Musi pan być z niego bardzo dumny, panie Foley.

Uśmiecha się. Zadziałało. Może to jeden z tych rodziców, którzy chcą być nieustannie zapewniani, jak wspaniałe jest ich dziecko.

– Dziękuję. To świetnie. Cóż, nie będę pani dłużej zatrzymywał. – Zbiera się do odejścia, ale nagle się waha i znowu na mnie spogląda. – Eee, dobrze się pani czuje? Proszę mi wybaczyć, ale wygląda pani trochę blado.

Troska w jego głosie sprawia, że z trudem powstrzymuję łzy. Czają się tuż pod powiekami, a nie mogę sobie pozwolić na to, by rozpłakać się w obecności rodzica. Czy kogokolwiek ze szkoły poza Sophie.

– Nic mi nie jest. To był po prostu bardzo długi dzień.

– W porządku. Proszę mnie na bieżąco informować, dobrze?

– Informować? – Już nie pamiętam, na co się zgodziłam.

– W sprawie tych dodatkowych zajęć z matematyki dla Justina. Jego mama i ja trochę się martwimy, że nie jest tak skupiony na nauce, jak powinien. Jestem pewien, że pani to rozumie.

Co jest nie tak z tym człowiekiem? Jego syn jest jednym z najbardziej sumiennych uczniów, z jakimi mam w tym roku styczność. Czy oni w ogóle się z nim nie komunikują?

– A swoją drogą, czy to pani będzie prowadziła korepetycje z angielskiego? – ciągnie, chociaż nie odpowiedziałam na poprzednie pytanie.

„Nie ma żadnych korepetycji. I pewnie nie będzie. Po prostu zostaw mnie w spokoju”.

– Wiem, że Justin uważa panią za wspaniałą nauczycielkę i jesteście w dobrych relacjach. Obawiam się, że nauka pod kierunkiem innego nauczyciela mogłaby zahamować jego postępy.

Ten koleś jest niewiarygodny. Wcale nie mam z Justinem lepszych relacji niż z którymkolwiek z uczniów.

– Cóż, to miło z pana strony, ale…

– W każdym razie chyba się pani śpieszy. Może zwyczajnie umówię się na spotkanie? Na przyszły tydzień? Oczywiście to musiałoby być po szkole, bo nie mogę za wcześnie wyjść z pracy.

„Nie!”

Mam ochotę krzyknąć, ale nie chcę mu dać powodu do złożenia na mnie skargi. To dokładnie taki rodzic, który zrobiłby coś takiego, nie zdając sobie sprawy, że jest tak irytujący, iż sam się o to prosił.

– Tak, oczywiście. Przepraszam, muszę już iść.

Czuję na sobie jego wzrok, gdy odchodzę, i notuję w myślach, żeby pochwalić Justina bardziej niż zwykle na następnej lekcji, chociażby za to, że wytrzymuje z takim ojcem.

***

Gdy docieram do domu, zastaję Aidena w kuchni. Przegląda lodówkę, wyciąga warzywa jedno po drugim, wącha je i wrzuca z powrotem do środka.

Jak mam mu to powiedzieć? Już po raz czwarty muszę przekazać mu wieści, że jednak nie będziemy mieli dziecka. Chociaż to moje ciało przechodzi przez to wszystko, za każdym razem, gdy tracimy ciążę, on też jest zdruzgotany.

– Wcześnie wróciłeś – zauważam, ściągając płaszcz i przerzucając go przez oparcie krzesła.

Nie mam siły, by powiesić go w szafie pod schodami. Nie obchodzi mnie, gdzie będzie leżał.

– Chciałem przygotować dla ciebie kolację, tak dla odmiany. Musisz wypoczywać i się oszczędzać. – Uśmiecha się i wraca do szperania w lodówce. – Chociaż nie wiem, co mógłbym upichcić z tego, co mamy. Możliwe, że czeka mnie wyprawa na zakupy do Sainsbury’s.

– Nie muszę wypoczywać i się oszczędzać – mówię. – Już nie. – Potoki łez zalewają mi policzki i ściekają po nadgarstkach, gdy próbuję je otrzeć nasadami dłoni.

Mam wrażenie, że nigdy nie przestaną płynąć.

– O nie! – Aiden podbiega i obejmuje mnie najmocniej, jak może. – Tak mi przykro, tak bardzo przykro. Kiedy to się stało? Dlaczego nie zadzwoniłaś?

Odsuwam się od niego odrobinę i jakoś znajduję siłę, żeby odpowiedzieć na pytania.

– Dziś po południu, w trakcie lekcji. Poczułam to, ale nie mogłam sprawdzić aż do przerwy. Wciąż miałam nadzieję… Myliłam się.

– I zostałaś w pracy? Powinnaś była wrócić do domu.

– Nie mogłam zawieść uczniów z jedenastej klasy. Przygotowywaliśmy się do egzaminów.

– O Boże, Farrah. – Znowu mnie przytula.

Moim ciałem wstrząsa szloch, a przy każdym oddechu z gardła wydobywają się nieludzkie wręcz dźwięki.

Aiden tuli mnie w milczeniu i gładzi po włosach, aż w końcu mój oddech się uspokaja.

– A ty dobrze się czujesz? – pytam, bo to dotyka nie tylko mnie.

– Jestem załamany. – Kręci głową. – Naprawdę myślałem, że będzie dobrze. Tym razem udało ci się utrzymać ciążę dłużej niż wcześniej. Byłem taki pewien.

Ostrzegałam go, żeby tak nie myślał, żeby nie był niczego pewien, dopóki to dziecko nie znajdzie się w naszych ramionach.

– Muszę wziąć prysznic – mówię, odwracając się od niego, bo widok jego bólu jest gorszy od mojego.

– Zróbmy więcej testów, Farrah. To się zdarzyło już zbyt wiele razy. Musi być jakiś powód, tylko jeszcze go nie znaleźli. Musimy się dowiedzieć, prawda?

– Okej – zgadzam się, chociaż z góry wiem, że przeszłam już wszystkie możliwe badania.

Niektórych rzeczy po prostu nie da się wyjaśnić, brakuje odpowiedzi. Ale będę podtrzymywać tę iskrę nadziei ze względu na dobro nas obojga.3

Jest piękna. Włosy sięgają jej ramion, są gęste i lśniące, nie ciemne jak moje, lecz w odcieniu brudny blond, niemal identyczne jak włosy jej ojca. Nie mam wątpliwości, że to Kayla.

Myślę o Claire, o tych wszystkich godzinach, które spędziłam, siedząc naprzeciwko niej, podczas gdy pozwalała mi mówić i pomagała zrozumieć, że mogę być matką, na jaką zasługuje moja córka. Teraz, gdy tu jestem i widzę Kaylę po raz pierwszy, od kiedy odeszłam, wiem, że cała ta ciężka praca się opłaciła. W końcu jestem gotowa.

Kobieta, z którą jest, trzyma ją za rączkę, gdy przechodzą przez ulicę, a Kayla spogląda na nią z uśmiechem. Ewidentnie swobodnie się czują w swoim towarzystwie.

To oczywiste, że Aiden musiał zatrudnić opiekunkę. Jest architektem i nie było mowy, żeby mógł rzucić pracę i zostać ojcem na cały etat. Jego rodzice, kiedy jeszcze miałam z nimi kontakt, mieszkali w Edynburgu, a od emerytury dzieliło ich wiele lat, więc wątpię, by się tu z powrotem sprowadzili, chociaż jestem pewna, że chcieli pomóc.

Miałam nieco ponad dwa lata, by przygotować się na ten moment, a jednak wciąż zaskakuje mnie fala przytłaczającego żalu. Zaplanowałam, że dziś tylko na nią popatrzę, choćby przez sekundę, i nie spodziewałam się, że poczuję taką samotność. Bezradność. Wyrzuty sumienia.

Kayla ma już niemal dwa i pół roku, a ja nic o niej nie wiem poza tym, jaka była w tych pierwszych tygodniach po urodzeniu. Jaki jest jej ulubiony kolor? Lubiłam sobie wyobrażać, że ciemnoniebieski, tak jak mój, ale gdy teraz na nią patrzę, jest jasne, że uwielbia różowy. Moja nieobecność ją ukształtowała, zmieniła w dziecko, którym by się nie stała, gdybym nie odeszła.

Nie ma szans, by którakolwiek z nich mnie rozpoznała, ale i tak zachowuję dystans, jakby jakaś niewidzialna bariera powstrzymywała mnie przed podejściem za blisko. Zupełnie jakbyśmy znalazły się z Kaylą w dwóch różnych światach i nie były w stanie nawiązać ze sobą kontaktu.

Gdy tak obserwuję ją ukradkiem, czuję się jak przestępczyni, ale nie odchodzę. Nie ma mowy, bym tak szybko zrezygnowała.

Aiden na pewno nie pokazał Kayli żadnych moich zdjęć. Gdy już pogodził się z tym, co zrobiłam – chociaż pewnie nigdy tego nie zaakceptował – pogrzebał wszelkie myśli i wspomnienia związane ze mną i z naszym wspólnym życiem. Właśnie taki jest; zawsze radził sobie z problemami, zamiatając je pod dywan, udając, że nie istnieją, skupiając się na tu i teraz. Może to było słuszne podejście. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby przyszłość tak mnie nie przerażała i gdybym nauczyła się żyć chwilą.

Kayla i jej opiekunka docierają na drugą stronę ulicy – jestem pewna, że zmierzają do parku – i akurat w chwili, gdy wchodzą na chodnik, Kayla się potyka i traci równowagę. Kobieta z trudem próbuje ją podtrzymać. Instynktownie rzucam się do przodu, ale szybko się powstrzymuję. Nic jej nie jest, a kobieta bierze ją na ręce i przytula mocno, szepcząc do ucha słowa pocieszenia. Czuję ostry ból, który przeszywa mój brzuch i grozi, że powali mnie na kolana. To ja powinnam ją pocieszać. Zwalczam ochotę, żeby podbiec i porwać ją w ramiona.

Po kilku chwilach Kayla zaczyna się śmiać. Nie słyszę tego, ale radość na twarzy mojej córki sprawia mi zbyt wielki ból. Odwracam się i ruszam z powrotem do stacji metra East Putney.

To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, co muszę zrobić.

– Ma dziś kiepski dzień – ostrzega mnie Jo, jedna z pielęgniarek.

Zawsze, gdy odwiedzam mamę, przesiaduję z nią godzinami, aż do kolacji. I za każdym razem, gdy przychodzę, mam nadzieję, że pracownicy domu opieki powiedzą mi, że tego dnia była szczęśliwa, że widzieli, jak się śmieje albo chociaż blado uśmiecha. Bo raczej nie ma co liczyć na to, by wzięła udział w licznych wspólnych zajęciach codziennie organizowanych przez personel.

To przyzwoite miejsce. Chciałam umieścić mamę gdzieś blisko mnie w Southgate i znalazłam ten zupełnie nowy ośrodek, który nawet teraz, dwa lata po otwarciu, wciąż wygląda czysto i świeżo. Wprawdzie tutaj też czuć ten charakterystyczny odór choroby i starości, wymieszany z lawendą maskującą wszystkie inne zapachy, ale jestem już do niego tak przyzwyczajona, że w ogóle go nie zauważam. Pracownicy są bardzo sympatyczni i wiem, że dbają o mamę. Nie, nawet więcej – oni naprawdę ją lubią, to widać. Ale mimo wszystko nigdy nie chciałam, by jej życie potoczyło się w takim kierunku.

– Pokłóciła się z Matildą i oskarżyła ją o kradzież – wyjaśnia Jo, chowając ręczniki do szafki.

Unoszę brwi, zastanawiając się, czy to możliwe, że Matilda rzeczywiście coś jej zabrała? Że tym razem mama się nie pomyliła i wie, o czym mówi? Wspominam o tym Jo.

Kręci głową.

– Chciałabym, żeby to była prawda, ale Matilda cały dzień leżała w łóżku z przeziębieniem.

Jo dobrze mnie zna, pracuje tutaj od samego początku, a ja przychodzę w odwiedziny co najmniej trzy razy w tygodniu. Jestem wdzięczna, że czasem z nami siada i dotrzymuje nam obu towarzystwa, dopóki ktoś inny jej nie wezwie.

– Okej, dzięki, że mnie uprzedziłaś. Pójdę i sprawdzę, czy wszystko u niej dobrze.

Spieszę korytarzem do pokoju mamy, ale waham się pod drzwiami, bo nigdy nie wiem, czego się spodziewać. Zazwyczaj cieszy ją mój widok, ale zdarzało się, że krzyczała, żebym zostawiła ją w spokoju, jakbym była zupełnie obcą osobą. Albo błagała, żebym wypuściła ją z tego hotelu i pomogła zdążyć na autobus do domu. „Jest po drugiej stronie ulicy”, upiera się zawsze, chociaż w okolicy Pine View nie ma żadnego przystanku autobusowego.

– Cześć, mamo, to ja – mówię, wślizgując się do środka.

Napływa do mnie zapach jej perfum wymieszany z wonią środków czyszczących. Chanel N°5. Mama często nie poznaje ludzi albo zapomina, do czego służą różne przedmioty, ale co rano niezawodnie skrapia się ulubionymi perfumami.

Gdy tu przychodzę, zostawiam za sobą cały bagaż przeszłości, który mnie przytłacza, i próbuję się skupić tylko na niej. Chociaż trudno mi patrzeć na to, w jakim jest stanie, pod pewnymi względami to dla mnie ucieczka.

Dziś mama siedzi przy oknie, z książką na kolanach, i wygląda na zewnątrz. W pierwszej chwili jestem zaskoczona, bo dawno zrezygnowała z czytania, ale po chwili orientuję się, że to jej album ze zdjęciami.

– Farrah, tak się cieszę, że tu jesteś. Oni… oni znowu mnie zamknęli i nie mogę wyjść. Wciąż im powtarzam, że spóźnię się na autobus, ale w ogóle nie słuchają! Co to za hotel? – Odwraca się z powrotem do okna. – A na dodatek pada. Widziałaś gdzieś moją parasolkę? Tę czerwoną w żółte paski?

Podchodzę do niej i obejmuję ją ramieniem. Opisuje parasolkę, którą miała, gdy byłam małą dziewczynką, i nie pamiętam, żebym później gdzieś ją widziała.

– Nie martw się, mamo, jestem tutaj i wszystko będzie dobrze. – Jest tak wychudzona, jakby skórę oddzielał od kości zaledwie milimetr ciała.

– Pomożesz mi się dostać na przystanek? – Patrzy na mnie błagalnym wzrokiem, a ja z trudem powstrzymuję łzy. Ale muszę być silna. Jestem dla niej jedyną stałą w tym nieznanym świecie. – Na ten po drugiej stronie ulicy, wiesz – kontynuuje. – Naprawdę muszę wrócić do domu. Ale potrzebuję parasolki. Gdzie ja ją posiałam?

– Tak, mamo. Pomogę ci pójść na przystanek i poszukamy twojej parasolki, ale może najpierw napijemy się herbaty? Opowiem ci, co dziś porabiałam.

Mama uwielbia słuchać moich opowieści, chociaż gdy tylko wychodzę, o wszystkim zapomina. Nigdy nie opowiadam jej o niczym ekscytującym, więc może po prostu lubi słuchać mojego głosu.

Ze względów bezpieczeństwa w pokoju nie ma czajnika, więc wychodzę do części wspólnej, by zaparzyć nam herbatę. Skupiam się na tej czynności i próbuję zapanować nad lękiem. Tyle czytałam o uzdrawiających właściwościach medytacji uważności, ale łatwiej o niej mówić, niż rzeczywiście ją praktykować. Zawsze będę się czuła dziwnie, robiąc dla mamy herbatę gdzieś indziej niż w jej domu. Umieściłam ją tutaj nieco ponad rok temu i wciąż dręczą mnie wyrzuty sumienia, że nie dałam rady sama się nią opiekować. Ale gdy po raz trzeci jakiś przechodzień znalazł ją snującą się niebezpiecznie blisko ruchliwej głównej drogi, uświadomiłam sobie, że muszę to zrobić.

Gdy wracam i podaję jej kubek z herbatą, dziękuje mi i stawia go na stoliku. Za chwilę o nim zapomni, chyba że będę jej wciąż przypominać, aby piła.

– A więc przeglądałaś album ze zdjęciami.

Kiwa głową.

– Tak, chciałabyś go obejrzeć?

Mówię jej, że owszem, i nie wspominam, że znam na pamięć każde zdjęcie i kolejność, w jakiej są ułożone. Mogłabym też opisać strój każdej osoby ze wszystkich fotografii.

– O, tutaj, patrz! – woła, przerzucając kartki, aż wreszcie znajduje zdjęcie, którego szukała.

Zerkam na fotkę z dzieciństwa, na której mama trzyma mnie na rękach. Mam na sobie coś, co wygląda jak sukienka do chrztu, chociaż ona upiera się, że był to jeden z moich zwykłych strojów.

– Piękna. Popatrz na tę buzię! – zachwyca się, a ja czuję nieuchronny ból w sercu, bo to nie siebie widzę na tej fotografii, lecz Kaylę.

Jako niemowlęta byłyśmy niemal identyczne. Szybko przewracam stronę, bo nie chcę teraz o tym myśleć, nie chcę wyobrażać jej sobie w parku z opiekunką i nie chcę pamiętać o tym, co zrobiłam.

Na szczęście mamie chyba to nie przeszkadza i cieszy się, że przeglądam resztę albumu. Pozostałe zdjęcia są nieszkodliwe. Mój tata. Dziadkowie. Ja, ale już znacznie starsza od Kayli.

Gdy kończymy, trochę jej czytam, a potem zbieram się do wyjścia, bo nadchodzi pora kolacji z pozostałymi rezydentami z tego piętra. Jest ich tylko pięcioro, z czego się cieszę, bo mama nie lubiła, gdy wszyscy mieszkańcy spożywali posiłki razem w dużej jadalni na dole.

Wstaję i sięgam po nasze kubki; dziś oba pozostały niemal nietknięte.

– Gdzie ona jest? – pyta nagle mama, podczas gdy wylewam herbatę do zlewu w łazience.

– Kto, mamo? – Przywykłam do tego rodzaju pytań i zastanawiam się, kogo tym razem ma na myśli.

Dawną przyjaciółkę czy może koleżankę z pracy? Wspomnienia formują się w jej głowie bez ostrzeżenia.

– Twoje dziecko – mówi. – Gdzie jest twoja córka? Co z nią zrobiłaś?

A kubek, który trzymam, wypada mi z dłoni i rozbija się w drobny mak.

Gdy docieram do domu, Jamie czeka na mnie przed wejściem, a mnie ogarnia rozczarowanie. Nie powinnam tak na niego reagować, ale to zrozumiałe, biorąc pod uwagę, jaki miałam dzień. Instynkt podpowiada mi, że to przyzwoity człowiek, jednak jego towarzystwo to ostatnie, na co mam teraz ochotę.

– Może już pora, żebym dostał własny klucz? – pyta z uśmiechem. – Twoi sąsiedzi jeszcze pomyślą, że cię śledzę!

Mieszkam na piętrze odremontowanej wiktoriańskiej kamienicy przy dość ruchliwej drodze, ale przecież w Londynie nikt na nikogo nie zwraca uwagi. Widziałam na latarniach ulotki informujące o działaniu straży sąsiedzkiej, jednak wprowadziłam się tu ponad rok temu i nikt ani razu nie zorganizował żadnego spotkania w tej sprawie.

– Ja ich nawet nie znam – mówię słabo.

Uśmiech znika z twarzy Jamiego.

– Tylko żartowałem, Farrah.

Zastanawiam się, co zrobić, by poprawić mu humor, ale z marnym skutkiem. Nie potrafię przestać myśleć o Kayli, o mojej ciężarnej uczennicy i o tym, jak fatalnie poradziłam sobie z sytuacją, gdy mama zapytała o dziecko. Nie poruszała tematu Kayli od miesięcy i myślałam, że zupełnie o niej zapomniała. Początkowo tłumaczyłam, że Kayla jest z Aidenem i że przyprowadzę ją następnym razem, i wkrótce mama przestała o nią dopytywać.

– Masz na myśli mnie, gdy byłam malutka? – Udałam głupią, gdy już otrząsnęłam się z szoku.

To było podłe z mojej strony. Czy moje kłamstwa nie zraniły już wystarczająco wielu osób?

– Nie. Nie! Dziecko! Moje dziecko. Twoje dziecko. – Zerwała się z krzesła, wzburzona, i złożyła kościste ramiona w kołyskę, jakby trzymała w nich niemowlę. – Gdzie jest twoje dziecko? – zaczęła powtarzać, ignorując moje próby uspokojenia jej.

Więc w końcu usiadłam i powiedziałam jej, że porzuciłam dziecko i męża, bo nie mogłam już dłużej znieść ukrywania przed nią prawdy. A może zrobiłam to tylko dlatego, bo wiedziałam, że następnym razem, gdy się zobaczymy, nie będzie nic z tego pamiętała? Naprawdę mam nadzieję, że kierował mną ten pierwszy powód.

Gapiła się na mnie przez kilka bolesnych minut, a ja przygotowywałam się psychicznie na atak. Gdy w końcu się odezwała, zapytała, czy mam najnowszy rozkład jazdy autobusów.

– Dobrze się czujesz? – pyta Jamie, bo wciąż stoję jak wrośnięta w ziemię pośrodku chodnika.

– Jestem wykończona – mówię z bladym uśmiechem.

– To może zamówimy coś do jedzenia, żebyśmy nie musieli gotować? – pyta, ale nie daje mi szansy na odpowiedź i kontynuuje: – Słuchaj, wiem, że nie umawialiśmy się dziś na sto procent i pewnie masz mnóstwo roboty, ale… cóż, tęskniłem za tobą. No i w końcu to powiedziałem. Tęskniłem za tobą. I lubię cię, do cholery. Bardzo. Jaki sens mają jakieś gierki i udawanie, że jest inaczej?

Gapię się na niego, nie mogąc wydusić ani słowa, a on badawczo przygląda się mojej twarzy, zapewne szukając w niej śladów jakiejkolwiek pozytywnej reakcji.

– No dobrze. Widzę, że się pomyliłem – stwierdza, gdy dalej milczę, po czym odchodzi, trącając mnie lekko po drodze.

Powinnam za nim pójść, nie zasłużył na takie traktowanie. Chciał tylko spędzić ze mną miły wieczór, więc dlaczego nie mogłam mu tego dać?

„Bo musisz iść. Teraz, natychmiast. Musisz iść i odzyskać swoją córkę. Za wszelką cenę”.4

Wcześniej

Gdy poznałam Sophie, nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Nigdy jej tego nie powiedziałam, chociaż raczej nie poczułaby się urażona. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że ona też za mną jakoś szczególnie nie przepadała.

Pracowałam już w szkole przez rok, gdy dołączyła do zespołu – nowa, pewna siebie, świeżo wykwalifikowana nauczycielka. Chętnie jej wszystko pokazałam i pomogłam się zadomowić, ale szybko zdałam sobie sprawę, że jest powściągliwa, niekoleżeńska i nie pali się do zawierania przyjaźni ze współpracownikami, więc nie zamierzałam się narzucać. Właśnie poznałam Aidena i skupiałam się na nim i na pracy, dopóki któregoś dnia Sophie nie poprosiła mnie o pomoc w sprawie wyjątkowo trudnego ucznia, którego obie miałyśmy pod opieką.

Sophie była jedną z najsurowszych nauczycielek, jakie znałam, ale nie dawała sobie rady z Ryanem Hartem. Ja też początkowo miałam z nim trudności, jednak z czasem nabraliśmy do siebie nawzajem szacunku. Nie potrafiłam jej wyjaśnić, jak do tego doszło.

– Ciągle mi przerywa. Doprowadza mnie to do szału – przyznała. – Próbowałam już wszystkiego poza zabiciem go, więc co mam robić?

Obie się zaśmiałyśmy, co było równie niestosowną reakcją jak sam jej komentarz, i tak zaczęła się nasza przyjaźń, bez której nie wyobrażam sobie życia.

Teraz, siedem lat później, siedzę na sofie w jej salonie, zastanawiając się, jak to możliwe, że jej dom jest tak czysty i schludny, chociaż dopiero co urodziła bliźnięta. A ona siedzi obok mnie, bez wysiłku karmiąc piersią jednego z synów, podczas gdy drugi leży w huśtawce dla niemowląt i kopie nóżkami, jakby brał udział w zajęciach fitness.

– Proszę, nie patrz tak na mnie – mówię, zmuszając się do uśmiechu.

– Jak?

– Ze współczuciem. Albo z poczuciem winy. Sama nie wiem.

Sophie kręci głową.

– Och, Farrah, tak mi przykro. Naprawdę trzymałam kciuki, żeby tym razem się udało. Nie mogę uwierzyć, że znowu do tego doszło. – Zerka na Jaspera leżącego w huśtawce – a może to Jensen?

Mają już niemal pięć miesięcy, a ja wciąż nie potrafię ich odróżnić.

– To nie twoja wina – zapewniam ją. – Proszę, nie czuj się z tego powodu źle.

Wypowiadam takie frazy automatycznie, żeby ludzie nie czuli się skrępowani w moim towarzystwie, ale czy naprawdę tak myślę? Chciałabym, aby tak było, jednak nie jestem tego pewna.

– Wiem – wzdycha Sophie, ocierając odrobinę mleka z podbródka Jaspera albo Jensena. – Ale czuję się okropnie, że sama nie byłam zbyt podekscytowana, gdy się dowiedziałam, że jestem w ciąży.

To niedopowiedzenie. Wciąż pamiętam tamten lunch: weszłam do pokoju nauczycielskiego i zastałam Sophie we łzach. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie, nawet gdy zmagała się z trudnymi uczniami. Nie planowała tego i nie była w stanie się tego podjąć, wyznała mi, płacząc rozpaczliwie. Damien i ona mieli tyle planów, chcieli zrobić tak wiele rzeczy, zanim zostaną rodzicami. To byli właśnie tacy ludzie: para, która nie potrafiła usiedzieć spokojnie w miejscu i spędzała wszystkie szkolne przerwy za granicą. Szlak Inków w Peru był następny na liście.

„Jestem za młoda”, argumentowała, chociaż dość szybko przyznała, że oczywiście trzydzieści dwa lata to wcale nie za młody wiek na posiadanie dziecka. „Ale wiesz, co mam na myśli. Nie jestem gotowa”. Potem mnie objęła i zaczęła przepraszać, mówiąc, jakie to niesprawiedliwe po tym wszystkim, co ja przeszłam.

Mimo wszystko Sophie świetnie się odnalazła w roli matki i wychowywanie dzieci przychodzi jej na pozór bez wysiłku, chociaż urodziła bliźnięta.

– No, ale popatrz teraz na siebie – mówię. – Jesteś wspaniałą mamą i kochasz ich nad życie.

I znowu widzę tę minę: wyrzuty sumienia wymieszane z litością.

– Ale to się stało w najgorszym możliwym momencie, czyż nie? – Przygryza wargę.

Sama właśnie zaliczyłam drugie poronienie, więc trudno mi było znieść jej rewelacje, a jednak wciąż miałam nadzieję. Z samym zachodzeniem w ciążę najwyraźniej nie miałam problemów; to jej donoszenie sprawiało mi trudności. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że po tylu miesiącach wciąż będę się z tym zmagać.

– To, co się ze mną dzieje, to nie twoja wina – mówię jej. Zerkam na Jensena czy Jaspera bawiącego się w huśtawce. Muszę zmienić temat, bo ta rozmowa nie służy żadnej z nas. – Dziwnie się będziesz czuła, gdy wrócisz do szkoły?

Sophie rozumie moją potrzebę skierowania konwersacji na inne tory.

– Naprawdę myślałam, że nie będę mogła się doczekać powrotu do pracy, ale wcale nie mam na to ochoty. Czy to nie dziwne? Kto by pomyślał, że znajdę szczęście w domu, oglądając bajki? Ale minęło pięć miesięcy i wdrożyłam się już w ten tryb. Właściwie to miłe, że nie muszę sobie zawracać głowy robieniem makijażu co rano. I przygotowywać materiałów na lekcje. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale opieka nad bliźniętami jest łatwiejsza niż radzenie sobie z trzydziestoma nastolatkami jednocześnie.

Milknie, gdy dociera do niej, że nie damy rady uciec od tematu dzieci, niezależnie od tego, jak bardzo się staramy. Macierzyństwo to teraz cały jej świat.

– A więc co tam słychać w szkole? – pyta w końcu.

– Nic się nie zmieniło – mówię, chociaż być może zmieniło się wszystko. Nie była w pracy od tak dawna, że nawet nie pamiętam, o czym jej opowiadałam, a o czym nie. – Pomijając tego nowego nauczyciela matematyki, Owena. Wspominałam ci o nim?

– Owszem. – Uśmiecha się znacząco. – Czy wszystkie wolne nauczycielki wciąż się za nim uganiają?

Śmiejemy się obie i przez ułamek sekundy jest tak jak kiedyś. Jak przed moim pierwszym poronieniem, gdy byłam w stanie śmiać się beztrosko, nie czując tego ciężaru, który hamuje teraz wszelkie przejawy radości.

– Chodź, zjedzmy jakiś lunch – mówi Sophie, zrywając się z sofy z jednym z bliźniaków, a potem pochyla się, żeby wyjąć drugiego z huśtawki. – Tym dwóm brzdącom przydałaby się drzemka. Położę ich i zejdę na dół, żeby coś przygotować. Może być omlet i sałatka? Nie sądzę, byśmy mieli coś więcej do jedzenia.

Już wychodzi z salonu, gdy za nią wołam:

– Czuję się okropnie, że tego nie wiem, ale jak ty ich rozróżniasz?

Sophie chichocze.

– To proste, Jensen ma trochę więcej włosów. – Wskazuje na dziecko, które właśnie karmiła. – Ale nie miej wyrzutów sumienia. Damien też wciąż ich myli. – Waha się w progu. – Przepraszam, powinnam była zapytać, czy chcesz wziąć któregoś na ręce? Nie chcę, żebyś myślała, że nie pozwalam ci ich dotykać. Po prostu starałam się szanować twoje uczucia.

– Z przyjemnością – mówię automatycznie i zanim zdążę się nad tym porządnie zastanowić, Sophie umieszcza jedno z dzieci w moich ramionach.

Przez chwilę jego ciężar wydaje mi się dziwny, ale szybko się do niego przyzwyczajam. Chłopczyk wtula się we mnie i zaczyna mi się to wydawać naturalne. Mogłabym zamknąć oczy i udawać, że to moje dziecko.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: