Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poza błękitem oceanu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 maja 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Poza błękitem oceanu - ebook

„Mądra i dowcipna książka o naszych sekretnych pragnieniach”

Marie Claire

Selena Harper w przypływie fantazji decyduje się spędzić tydzień na idyllicznej greckiej wyspie – Krecie, w towarzystwie Alekosa, mężczyzny, który, jak jest przekonana, jest niepoprawnym kobieciarzem.

Przesycona mitologią wyspa wkrótce zaczyna wywierać na Selenę magiczny wpływ, a co bardziej niepokojące tyczy się to również Alekosa.

Idealna książka – abyś i Ty zaczęła myśleć o swoich wymarzonych wakacjach!

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-435-1
Rozmiar pliku: 735 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Trze­ba wy­zbyć się na­dziei, że mo­rze kie­dy­kol­wiek będzie spo­koj­ne. Trze­ba na­uczyć się żeglo­wać przy sil­nym wie­trze.

Ary­sto­te­les Onas­sis

O nie. Znów się zbliżał.

Pew­nie kro­czył w moją stronę w ide­al­nie wy­pra­so­wa­nym białym mun­du­rze ze sztyw­ny­mi czar­ny­mi epo­le­ta­mi, w miękkich białych mo­ka­sy­nach i w czap­ce z la­kie­ro­wa­nym dasz­kiem, ozdo­bio­nej złoty­mi in­sy­gnia­mi. Na­wet jego śródziem­no­mor­ska opa­le­ni­zna i błyszczące oczy przy­po­mi­nały pla­kat rej­su wy­ciecz­ko­we­go z błęki­tem oce­anu w tle.

Rzu­ciłam się ko­ry­ta­rzem z po­wro­tem do ka­bi­ny i oparłam o drzwi. Odkąd ofi­cer Ale­kos Dia­man­ta­kis za­okrętował się mie­siąc wcześniej na Ala­sce, moje życie stało się jed­nym długim ske­czem Ben­ny’ego Hil­la. Mogłam z ręką na ser­cu po­wie­dzieć, że przez dwa­naście lat pra­cy w Sho­re Excur­sions nikt tak za­wzięcie na mnie nie po­lo­wał. Nie byłam w sta­nie pojąć, dla­cze­go ktoś, kto wygląda o nie­bo le­piej niż ja, od­da­wał się temu z po­dob­nym poświęce­niem. Cho­ciaż te roz­ważania nie miały już większe­go sen­su, bo wkrótce miałam od­frunąć do bez­piecz­nej przy­sta­ni – mój ośmiomie­sięczny kon­trakt do­bie­gał końca i cze­kały mnie te­raz dwa mie­siące wol­ne­go.

W ostat­nie wie­czo­ry na stat­ku zwykła do­pa­dać mnie me­lan­cho­lia. Co chwi­la prze­la­ty­wały mi przed ocza­mi ob­ra­zy miejsc, które od­wie­dziłam pod­czas ostat­niej podróży, a także twa­rze tych, z którymi mu­siałam się pożegnać. Jed­nak ten wieczór był inny, bo po raz pierw­szy złożyłam prośbę o powrót na ten sam sta­tek. Nie dla­te­go, że był lep­szy od in­nych, ale zaczęłam od­czu­wać dziw­ne pra­gnie­nie bli­skości, obce mo­jej na­tu­rze. A przy­najm­niej tak mi się wy­da­wało. Gdy­bym miała podjąć próbę zde­fi­nio­wa­nia tego uczu­cia, byłoby naj­bar­dziej zbliżone do tęskno­ty za do­mem. Ale jak mogło to być możliwe, sko­ro nie miałam domu?

W zeszłym roku ro­dzi­ce prze­nieśli się do No­wej Ze­lan­dii, żeby być bliżej mo­jej sio­stry i jej nowo na­ro­dzo­ne­go dzi­dziu­sia. Przez chwilę czułam się jak po­rzu­co­ne dziec­ko, ale nie miałam do nich żalu. Może fak­tycz­nie nad­brzeżny Wel­ling­ton, uzna­ny za dwu­na­ste z miast o naj­wyższym stan­dar­dzie życia na świe­cie, miał prze­wagę nad Wat­ford. A, jak mówiła moja mama, i tak nig­dy nie było mnie w domu, a szan­sa, że po­ja­wię się na­gle na południo­wej czy północ­nej półkuli, była taka sama.

Poza tym nie mu­siałam re­zy­gno­wać z wy­praw do lo­kal­ne­go cen­trum han­dlo­we­go, bo moja nowa naj­lep­sza przy­ja­ciółka, Ju­les, miesz­kała tyl­ko kil­ka prze­cznic od sta­re­go domu ro­dziców. Na ra­zie mogłam więc zo­sta­wić moje urządze­nia na­pro­wa­dzające na tych sa­mych współrzędnych. Właśnie z nią miałam miesz­kać pod­czas po­by­tu w An­glii. Pra­co­wała wcześniej na stat­kach wy­ciecz­ko­wych (dzie­liłyśmy ka­binę na Ha­wa­jach), co bar­dzo ułatwiało prze­nie­sie­nie się z po­wro­tem na ląd – ro­zu­miała nasz żar­gon i na­turę pokłado­wych plo­tek. Nie tyl­ko dla­te­go, że często sama była ich przed­mio­tem.

Na stat­ku naj­bar­dziej roz­chwy­ty­wa­ny­mi przed­sta­wi­ciel­ka­mi ro­dza­ju żeńskie­go były dziew­czy­ny spa (te pra­cujące w sa­lo­nie piękności i fit­ness) i tan­cer­ki, zwłasz­cza gdy cho­dziło o ry­wa­li­zujących ze sobą grec­kich ofi­cerów. Za­sta­na­wiałam się, czy to nie dla­te­go Ale­kos zagiął na mnie pa­rol, przy­najm­niej na początku. Kie­dy zro­bił pierw­sze po­dejście, byłam aku­rat z wi­zytą w sa­lo­nie u przy­ja­cie­la – fry­zje­ra Kir­by’ego. Nie uciekł, gdy zo­rien­to­wał się, że ra­czej ob­ser­wuję, niż ma­suję, ale sam fakt, że szwen­dał się po sa­lo­nie, od razu dał mi do myśle­nia.

A pro­pos spa, Ju­les miała mnie umówić na za­bieg usu­wający wszel­kie tok­sy­ny, ja­kie mogłyby za­le­gać w moim cie­le po dzie­sięcio­go­dzin­nym lo­cie z Van­co­uver. Po­tem pla­no­wałyśmy zro­bić ma­ra­ton ogląda­nia za­ległych od­cinków Bra­ci i sióstr i opy­chać się bez­glu­te­no­wy­mi, do­mo­wy­mi muf­fin­ka­mi. Samo słowo bez­glu­te­no­wy za­prze­cza at­mos­fe­rze do­ga­dza­nia so­bie, ale ciało Ju­les jest tak har­mo­nij­nie ukształto­waną świątynią, że mogłam się tyl­ko cie­szyć, że to nie ja będę oglądać te­le­wizję w najróżniej­szych po­zy­cjach jogi. Pod jej da­chem nikt nie wy­ma­gał ode mnie po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji, więc miałam szansę na praw­dzi­we wa­ka­cje. Na co dzień mu­siałam być su­perzor­ga­ni­zo­wa­na, opie­kując się licz­ny­mi gru­pa­mi tu­rystów, a w to­wa­rzy­stwie Ju­les mogłam odłożyć obo­wiązki na bok i re­lak­so­wać się w sie­dze­niu pasażera. I to już w następnym ty­go­dniu, bo po­wie­działa, że zor­ga­ni­zo­wała mały wy­pad do Bri­gh­ton na moje uro­dzi­ny, gdzie miałyśmy ubie­rać się w mod­ne ciu­chy i ko­tur­ny, na­wet idąc na łódki. Taką pew­ność sie­bie prze­niosła chy­ba z pra­cy – gdzie wy­krzy­ku­je po­le­ce­nia pod­czas zajęć ae­ro­bi­ku, ko­ry­gu­je po­stawę, pil­nu­je, żeby lu­dzie wy­ko­ny­wa­li ćwi­cze­nia w po­praw­ny sposób. Jest tak samo do­gma­tycz­na, gdy cho­dzi o życie uczu­cio­we in­nych, a wia­do­mo, że tu po­trze­bo­wałam po­moc­nej dłoni.

Przy­po­mniało mi się, kie­dy pierw­szy raz weszła na pokład; spo­ty­kałam się wte­dy z nor­we­skim ra­dio­ofi­ce­rem – Nil­sem. W za­sa­dzie nie lubiłam wcho­dzić w związki z in­ny­mi człon­ka­mi załogi, chy­ba że albo mnie, albo tej dru­giej stro­nie bra­ko­wało je­dy­nie paru ty­go­dni do końca kon­trak­tu. Pierw­sze py­ta­nie, ja­kie za­da­wałam, brzmiało: „Ile ci jesz­cze zo­stało?”. Jak­byśmy byli śmier­tel­nie cho­rzy. Ta­kie związki mogły być zbyt ry­zy­kow­ne – wy­star­czająco strasz­ne jest zry­wa­nie z kimś, kto miesz­ka w tym sa­mym mieście, a na tym sa­mym stat­ku, z mak­sy­mal­nym dy­stan­sem trzy­stu metrów? Okrop­ne. Ale nie spo­ty­kałam się z ni­kim przez dwa lata, a on był tak cho­ler­nie przy­stoj­ny i kul­tu­ral­ny, że złamałam swoją za­sadę. I nie była to do­bra de­cy­zja.

Nie wiedząc, że Ju­les jest moją współlo­ka­torką, Nils ude­rzył do niej. Przyszła pro­sto do mnie, pro­sić mnie o ak­cep­tację za­pro­sze­nia do jego ka­bi­ny, żeby mogła spraw­dzić e-ma­ile w jego lap­to­pie. Wzięła ze sobą pa­kiet do za­biegów spa i uparła się, żeby od razu prze­te­sto­wał go pod prysz­ni­cem, dzięki cze­mu mogła trochę po­mysz­ko­wać. Po­czułam się strasz­nie upo­ko­rzo­na, kie­dy od­kryła ogrom i różno­rod­ność jego oszustw – fa­cet był tak nie­wia­ry­god­nie biegły w utrzy­my­wa­niu bez ko­li­zji wie­lu krzyżujących się związków, że można by po­wie­rzyć mu zarządza­nie kon­trolą ru­chu na lot­ni­sku. A przy­najm­niej do tam­tej chwi­li. Sko­pio­wała wszyst­kie e-ma­ile i przesłała na swo­je kon­to, żeby mi je po­ka­zać: Dro­ga Ca­te­ri­no… Dro­ga Olu… Dro­ga Na­rin­do… Dro­ga She­ilo… Mówi się o dziew­czy­nie w każdym por­cie, ale w jego przy­pad­ku cho­dziło ra­czej o każdą dziurkę. A po­wia­dają, że mężczyźni nie po­tra­fią być wie­lo­za­da­nio­wi.

Na­prawdę do­brze się stało, że tam poszła.

Po­dob­nie z Ale­ko­sem; wszy­scy prze­ko­ny­wa­li mnie, że po­win­nam dać mu zie­lo­ne światło, Ju­les co praw­da też myślała, że po­win­nam się z nim prze­spać, ale z zupełnie in­ne­go po­wo­du.

– To naj­szyb­szy sposób, żeby się go po­zbyć! – po­wie­działa, kie­dy po raz pierw­szy zaczęłam się żalić na jego nie­ustające za­lo­ty.

– No su­per! – od­parłam. – Su­ge­ru­jesz, że coś jest nie tak z moją spraw­nością w łóżku?

– Nie! – zaśmiała się. – Nic oso­bi­ste­go. Po­dej­rze­wam, że tak się na cie­bie za­sa­dza tyl­ko dla­te­go, że sta­wiasz opór.

Do­bry przy­ja­ciel za­wsze mówi ci prawdę pro­sto w oczy: „Je­dy­ne, o co mu cho­dzi, to po­lo­wa­nie!” i nie zaśmie­ca ci głowy bzdu­ra­mi o tym, jaki ten fa­cet jest inny niż wszy­scy i war­to dać mu szansę.

Ju­les nie była ty­pem ro­man­tycz­ki, a mimo wszyst­ko nie na­rze­kała na brak za­in­te­re­so­wa­nia ze stro­ny płci prze­ciw­nej. Po­mi­mo wie­lu pro­po­zy­cji od ofi­cerów, w tym jed­nej nie­sto­sow­nej od ka­pi­ta­na, tym, który za­trium­fo­wał, był okrętowy DJ. Do­mi­nic był mar­nym ma­ry­na­rzem, nig­dy nie myślał o mor­skich wy­pra­wach, nie mówiąc o pra­cy na pokładzie stat­ku, ale jego po­przed­nia dziew­czy­na – try­skająca ener­gią sze­fo­wa roz­ryw­ki o imie­niu Cher­ry – namówiła go, żeby rzu­cił pracę i miesz­ka­nie w Ip­swich i zajął się pro­wa­dze­niem okręto­we­go klu­bu noc­ne­go. Parę ty­go­dni później do­stała lepszą ofertę, nie od in­ne­go mężczy­zny, ale z in­ne­go stat­ku! Na szczęście na miej­scu była Ju­les i po odejściu Cher­ry do­da­wała Do­mi­ni­ko­wi otu­chy. Wkrótce zo­sta­li parą, a kie­dy zakończył się kon­trakt Ju­les, Dom ze­rwał swój i wrócili ra­zem do An­glii. To było pra­wie roku temu.

Bra­ko­wało mi jej na pokładzie, ale pra­ca tam była dla Ju­les tyl­ko spo­so­bem na dobrą opa­le­niznę; dla mnie był to sposób na życie. Może nie całkiem ide­al­ny – cza­sem przy­po­mi­nał szkołę z in­ter­na­tem i nie zbi­jało się ko­kosów – ale w moim przy­pad­ku prze­wyższał wszyst­kie inne.

Mama często do­szu­ki­wała się zaczątków mo­je­go wy­bo­ru ka­rie­ry za­wo­do­wej w przyjęciu o te­ma­ty­ce sy­re­nek, które urządziła na moje dzie­wiąte uro­dzi­ny, a sio­stra przy­pi­sy­wała je ogląda­niu ukrad­kiem Stat­ku miłości, ale na­prawdę to Shir­ley Va­len­ti­ne spra­wiła, że uciekłam na mo­rze.

Prze­ga­piłam ten film, kie­dy wszedł na ekra­ny, a było to – trud­no uwie­rzyć – pra­wie dwa­dzieścia lat temu. Obej­rzałam go ja­kieś osiem lat później, kie­dy sama miałam dwa­dzieścia lat. Myślałam wte­dy o re­zy­gna­cji z uni­wer­sy­te­tu (i pla­no­wa­nej ma­gi­ster­ki z tu­ry­sty­ki), żeby za­szyć się w domu ze swo­im chłopa­kiem – Ric­kym. Nig­dy nie za­pomnę tego, jak się po­zna­liśmy – myłam ręce w łazien­ce mod­nej re­stau­ra­cji i po­czułam spla­tające się z mo­imi na­my­dlo­ne pal­ce. Od­sko­czyłam, zaj­rzałam pod krawędź lu­stra i zo­ba­czyłam po­tar­ganą blond głowę i oczy wpa­trujące się we mnie z za­nie­po­ko­je­niem. Oka­zało się, że pro­jek­tant łazien­ki wymyślił, że będzie za­baw­nie połączyć umy­wal­ki z dam­skiej i męskiej ubi­ka­cji, ale tak, żeby nie było tego widać. Zaczęliśmy roz­ma­wiać i roz­ma­wialiśmy przez cały week­end, a w nie­dzielę wie­czo­rem moje ser­ce i umysł były już na stra­co­nej po­zy­cji. Uczu­cie ab­so­lut­ne­go od­da­nia było w pew­nym sen­sie miłe – tyle jest w życiu za­sta­na­wia­nia, roz­ważań, roz­pi­sy­wa­nia naj­gor­szych sce­na­riu­szy. Dla nie­go byłam go­to­wa poświęcić wszel­kie pla­ny bez żad­nych wątpli­wości. Wszyst­ko inne prze­stało się li­czyć, był tyl­ko on. A kie­dy za­miesz­ka­liśmy ra­zem, mój świat jesz­cze bar­dziej się skur­czył.

Miesz­ka­nie ra­zem nie ozna­czało je­dy­nie przy­tu­la­nia, jak to so­bie wcześniej wy­obrażałam. Pra­co­wał na bu­do­wie i po po­wro­cie do domu ener­gii star­czało mu na to, żeby uwa­lić się przed te­le­wi­zo­rem, na­wet bez zrzu­ce­nia ubra­nia po­kry­te­go ce­gla­nym pyłem. W tym sa­mym cza­sie se­zo­no­wa pra­ca, którą podjęłam la­tem w miej­sco­wej agen­cji tu­ry­stycz­nej, prze­ro­dziła się w pełny etat, a swa­ta­nie urlo­po­wiczów z ho­te­la­mi dawało mi dużo radości. O iro­nio – miałam moc wy­pra­wia­nia lu­dzi w da­le­kie podróże, a nie mogłam spra­wić, żeby mój chłopak pod­niósł tyłek z ka­na­py. Ale co tam. Czy przy­tu­lan­ki przed te­le­wi­zo­rem nie są przy­jem­ne? Zro­biło się jesz­cze bar­dziej przy­jem­nie, kie­dy stra­cił pracę. Nie było wte­dy jesz­cze możliwości cy­fro­we­go na­gry­wa­nia pro­gramów, a on zupełnie nie mógł się zde­cy­do­wać, co oglądać. Samo uczest­ni­cze­nie w bez­myślnym prze­rzu­ca­niu kanałów spra­wiało, że czułam, jak ula­tu­je ze mnie życie. Po­mi­mo wszel­kich zachęt nie robił nic, aby szu­kać no­wej pra­cy – no bo dla­cze­go obo­je mamy cier­pieć? Można prze­cież pra­co­wać na zmianę!

Ma­rian­ne z agen­cji zo­stała za­pro­szo­na na za­po­znawczą wy­cieczkę do no­we­go ku­ror­tu w Gre­cji i po­pro­siła, żebym wpadła na mo­us­sakę w dzień po­prze­dzający jej wy­jazd i ogląda­nie Shir­ley Va­len­ti­ne na wi­deo. Była obu­rzo­na, że nig­dy nie wi­działam tego fil­mu. Bie­dacz­ka nie spo­dzie­wała się po mnie ta­kiej re­ak­cji. Ta miła ko­me­dia wstrząsnęła mną bar­dziej niż ja­ki­kol­wiek hor­ror – to wszyst­ko mogło się na­prawdę wy­da­rzyć, no i się zda­rza – ko­bie­ty się za­ko­chują, wy­chodzą za mąż, rodzą dzie­ci i gubią sie­bie. I spędzają resztę życia na po­szu­ki­wa­niu, jak mówią słowa prze­wod­niej pio­sen­ki, dziew­czy­ny, która kie­dyś była mną.

Oglądając film, po­czułam przebłysk przyszłości, sy­gnał ostrze­gaw­czy – w wie­ku dwu­dzie­stu lat mogłam już coś po­wie­dzieć o do­mo­wych udrękach i – to właśnie to? – roz­cza­ro­wa­niu. Czy za dwa­dzieścia lat będę gadać do ścia­ny i nosić po­domkę z po­lie­stru? Wyślę tysiące lu­dzi na eg­zo­tycz­ne przy­go­dy, a nie zro­bię jed­nej cho­ler­nej rze­czy ze swo­im życiem? Wróciłam do domu oszołomio­na. Ric­ky, nie od­wra­cając wzro­ku od ekra­nu, rzu­cił, że po­trze­bu­je piątaka na lunch. Po­wie­działam, że nie byłam w ban­ko­ma­cie i mam w port­fe­lu tyl­ko drob­ne. Zaczął się wście­kać, bo jak mogę być tak bez­myślna, a on ma głodo­wać? Wte­dy do­tarło do mnie, że moje życie może po­to­czyć się trochę go­rzej niż Shir­ley, bo jej mąż przy­najm­niej miał pracę.

Kie­dy następne­go dnia weszłam do biu­ra, moją pierwszą myślą było, żeby gnać za Ma­rian­ne na My­ko­nos. Ale przeżyłam już wcześniej okrop­ne wa­ka­cje w Gre­cji i na­wet gdy­by te oka­zały się fan­ta­stycz­ne, i tak ura­to­wałyby mnie tyl­ko na dwa ty­go­dnie. Po­trze­bo­wałam ra­dy­kal­nej zmia­ny. Cze­goś, co nie po­zwo­liłoby mi wy­co­fać się w chwi­li tęskno­ty za pocałunka­mi Ric­ky’ego, właśnie one wpędziły mnie w ten kram. I wte­dy do biu­ra weszła para, żeby za­re­zer­wo­wać miej­sca na stat­ku wy­ciecz­ko­wym.

Wypływa­li na rej­sy co roku przez ostat­nie dzie­sięć lat, za­przy­jaźnili się z pra­cow­ni­ka­mi każdego de­par­ta­men­tu, łącznie z tym, który or­ga­ni­zo­wał i sprze­da­wał wy­ciecz­ki w por­tach, do których za­wi­jał sta­tek – Sho­re Excur­sions.

Moja pra­ca miała z tym wpraw­dzie coś wspólne­go, ale to, o czym mówili, było całko­wi­tym prze­ci­wieństwem mo­jej ówcze­snej eg­zy­sten­cji i lata świetl­ne od przed­mieść, na których żyłam.

– To nie tyl­ko pra­ca – po­wie­dział mężczy­zna. – To całko­wi­ta zmia­na sty­lu życia.

Pod­czas po­by­tu na stat­ku nie trze­ba go­to­wać, sprzątać czy dojeżdżać. Nie mu­siałabym za­wra­cać so­bie głowy pra­niem i od­po­wia­dać za cu­dze żołądki – jeśli fa­cet chce się napić her­ba­ty o szóstej, idzie do bu­fe­tu. Wy­da­wało się to zbyt do­bre, żeby mogło być praw­dzi­we. Bez sta­nia na przy­stan­ku au­to­bu­so­wym z wrzy­nającymi się w dłonie rączka­mi pla­sti­ko­wych sia­tek z za­ku­pa­mi. Bez tor­tu­ro­wa­nia się pa­trze­niem na pla­ka­ty przed­sta­wiające eg­zo­tycz­ne miej­sca – mogłabym sączyć ka­ra­ibską wodę ko­ko­sową, siedząc pod palmą, zwie­dzać ru­iny miast Majów, pro­mo­wać wy­pra­wy nur­ko­we na Po­li­ne­zji.

Brzmiało to o nie­bo le­piej niż grze­ba­nie się żyw­cem z ma­rud­nym gnil­cem ka­na­po­wym. Wypełniając po­da­nie o pracę, przy­rze­kałam so­bie, że nig­dy więcej nie zbliżę się do gra­nic sta­gna­cji. Zde­cy­do­wałam na­wet, że nie wyjdę za mąż, żeby mieć całko­witą pew­ność, że nig­dy nie zo­stanę kurą do­mową. Moje życie miało być jed­nym nie­ustającym szczęśli­wym rej­sem. Cho­ciaż w po­je­dynkę.

***

Pamiętam swój pierw­szy dzień no­we­go eta­pu w życiu. Byłam wy­stra­szo­na. Za­miast tłuma­cze­nia so­bie, że muszę wy­trzy­mać tyl­ko osiem go­dzin i będę mogła wrócić do domu, miałam przed sobą dzień pra­cy obej­mujący osiem mie­sięcy. Ale za każdym ra­zem, gdy do­pa­dała mnie myśl o odejściu, przy­po­mi­nałam so­bie, do cze­go bym wróciła. A kie­dy je­chałam do An­glii w ra­mach przerw w rej­sach, już po dwóch ty­go­dniach nie mogłam spo­koj­nie usie­dzieć. Jak­bym do­stała bi­let do ma­gicz­ne­go świa­ta i nie mogła się do­cze­kać, gdzie następnym ra­zem za­nie­sie mnie wiatr.

Większości przy­ja­ciół po­do­bała się moja pra­ca, ale również pamiętam, jak parę lat wcześniej wy­bie­ra­liśmy dla każdego z nas pio­sen­ki do ka­ra­oke na przyjęciu gwiazd­ko­wym i ktoś podał mi I’ve Ne­ver Been Me Char­le­ne… Nie byłam do końca pew­na, jak to ode­brać.

W owym cza­sie nie bar­dzo mogłam zro­zu­mieć roz­cza­ro­waną życiem pio­sen­karkę. Na co ona tak na­rze­ka? Była w Ni­cei i na Wy­spach Grec­kich, sączyła szam­pa­na na jach­cie – to chy­ba niezłe życie? Przy­po­mi­nała mi trochę po­stać z Shir­ley Va­len­ti­ne graną przez Jo­annę Lum­ley – pamięta­cie koleżankę z kla­sy Mar­jo­rie Ma­jors, która zo­stała między­na­ro­dową luk­su­sową dziwką? Byłam w Geo­r­gii i Ka­li­for­nii bez ucie­ka­nia się do pro­sty­tu­cji. Może nie roz­bie­ra­li mnie królo­wie, ale też miałam swoją porcję między­na­ro­dowych ro­mansów i cho­ciaż żaden z nich nie wy­pa­lił, uznałam je za wspa­niałą edu­kację kul­tu­rową.

Tak czy in­a­czej, z prze­ka­zu Char­le­ne wy­ni­kało, że za­mie­niłaby swo­je po­zor­nie wspa­niałe, ale sa­mot­ne życie na co­dzienną rze­czy­wi­stość z mężem i dziec­kiem. Za­sta­na­wiałam się tyl­ko, czy wybór tej pio­sen­ki miał jakiś pod­tekst, bo przy­ja­ciółka, która podała mi kartkę z tek­stem, była matką dwójki dzie­ci.

Dużo roz­myślałam o różni­cach między nami. (Nie­zwykłe, jak ta pio­sen­ka nie­spo­dzie­wa­nie do­pa­dała mnie w naj­dziw­niej­szych miej­scach – su­per­mar­ket na Bar­ba­dos, dys­ko­te­ka w An­cho­ra­ge). Ale wciąż nie mogłam się prze­ko­nać do kom­pro­mi­su. Kim byś nie był, za­wsze będzie prześla­do­wać cię uczu­cie, że cze­goś ci brak. Nie­praw­da? Czy nie jest to ce­cha ro­dza­ju ludz­kie­go? In­a­czej niż Char­le­ne, ja byłam sobą. Wie­działam, kim je­stem. Mniej lub więcej. Mar­twiło mnie tyl­ko to, że za­czy­nało mi bra­ko­wać świa­ta do zwie­dza­nia, bo właśnie to pchało mnie naprzód – dresz­czyk związany z od­kry­wa­niem no­wych rze­czy.

Przy­najm­niej tak za­wsze czułam. Jako man­try używałam „Ru­szaj się!”, więc wciąż nie byłam pew­na, czy de­cy­zja po­wro­tu na ten sam sta­tek jest słuszna – miałam tyl­ko na­dzieję, że nie okaże się równią po­chyłą. Czy zwal­niałam bieg, kie­dy to, cze­go na­prawdę po­trze­bo­wałam, to ko­lej­na zmia­na? Ale jaka? Naj­bar­dziej ra­dy­kalną rzeczą, jaką może zro­bić człowiek będący w ciągłym ru­chu, jest za­trzy­mać się! A tego ra­czej nie mogłam zro­bić.

Za za­bu­rzoną równo­wagę winiłam po części Ale­ko­sa. Kie­dy zo­ba­czyłam go po raz pierw­szy, byłam tak za­uro­czo­na jak resz­ta obsługi na stat­ku, ale po­tem roz­niosła się wieść o jego re­pu­ta­cji: łamacz serc pierw­szej wody. Wy­co­fałam się więc, co nie jest łatwe, kie­dy jest się mile połech­ta­nym za­in­te­re­so­wa­niem sza­leńczo przy­stoj­ne­go fa­ce­ta. Tkwiąc w swo­im po­sta­no­wie­niu (w ma­nie­rze „ucie­kaj i kryj się”), przy­po­mi­nałam so­bie, jak okrop­nie czułam się po Nor­we­gu – nie chciałam więcej tego przeżywać. Przy­najm­niej zo­stałam ostrzeżona.

Oczy­wiście in­ten­cje to jed­no, ale niełatwo wyłączyć pra­gnie­nia. Na­wet jeśli skreśliło się tę jedną osobę, nie prze­szka­dza to, leżąc w łóżku, myśleć o al­ter­na­ty­wach… A jeśli­bym tak po­znała kogoś miłego, kogoś, kogo za­apro­bo­wałaby Ju­les? A gdy­byśmy za­miesz­ka­li ra­zem i zno­wu gni­li na ka­na­pie, czy byłoby to ta­kie złe po tym, jak już liznęłam trochę świa­ta?

Ale później je­chałam na jakąś wy­cieczkę i ogar­niał mnie za­chwyt, gdy pa­trzyłam na wy­so­kie na sześćdzie­siąt metrów czoło lo­dow­ca połyskujące na nie­bie­sko, więc myślałam: „Nie mogę za­mie­nić tego wszyst­kie­go na fa­ce­ta”.

Byłam lek­ko po­iry­to­wa­na – oto ja ukry­wam się w ka­bi­nie, kie­dy po­win­nam po­pi­jać z przy­ja­ciółmi pożegnal­ne mar­ti­ni. Po­sta­no­wiłam po­cze­kać jesz­cze dwie mi­nu­ty, żeby upew­nić się, że po­szedł, i do­pie­ro wyjść. Może gdy­bym skończyła się pa­ko­wać, czułabym przy­najm­niej, że zro­biłam coś bar­dziej kon­struk­tyw­ne­go…

Otwo­rzyłam wa­lizkę i upchnęłam po bo­kach kil­ka par butów. Nie to, że bra­ko­wało mi miej­sca – pla­nując powrót na sta­tek, nie mu­siałam za­bie­rać do An­glii ciepłych swetrów i kur­tek. Nie mogłam już do­cze­kać się dnia, kie­dy będę mogła wyjść na zewnątrz w sa­mej ko­szul­ce. No, może nie w sa­mej… Za­dzwo­nił te­le­fon.

– Se­le­na? – To była Ju­les.

– Hej! – krzyknęłam. – Właśnie się pa­kuję!

Za­chi­cho­tała, wiedząc, że to sy­gnał, żeby za­cy­to­wać je­den z na­szych ulu­bio­nych frag­mentów z Go­to­wych na wszyst­ko.

– Hej! Mówiłam, żebyś spa­ko­wała tyl­ko naj­ważniej­sze rze­czy! – pa­ro­dio­wała Car­lo­sa zwra­cającego się do swo­jej żony, Ga­briel­le. – Czy to jest boa?

Chwy­ciłam wy­ima­gi­no­wa­ny szal z czar­nych piór i po­wie­działam nadąsana:

– Jeśli za­bie­rasz mnie gdzieś, gdzie nie będę po­trze­bo­wała boa, to nie chcę tam je­chać!

Uśmiałyśmy się set­nie, a po­tem przeszłam do plo­tek – miałam ją zo­ba­czyć już za dwa dni, ale i tak mu­siałam szyb­ko streścić ostat­ni i osta­tecz­ny od­ci­nek z Ale­ko­sem.

– Ha, to ty mówisz, że ostat­ni. Daję głowę, że będzie dziś wie­czo­rem w ba­rze i za­sta­niesz go pod drzwia­mi ka­bi­ny o dru­giej nad ra­nem!

– Nie kracz! – jęknęłam, bojąc się, że nie będę w sta­nie wiecz­nie opie­rać się temu fa­ce­to­wi.

– Pew­nie ucie­szysz się, gdy już wy­je­dziesz – pod­su­mo­wała Ju­les.

– A jesz­cze bar­dziej się ucieszę, gdy cię zo­baczę! Jaką flaszkę mam kupić na bezcłowym?

Ci­sza.

– Ju­les?

– Se­le­na, na­prawdę nie wiem, jak ci to po­wie­dzieć…

– Po­wie­dzieć mi co? Chy­ba nie rzu­ciłaś pi­cia.

Ci­sza.

– Ju­les?

– Wy­chodzę za mąż!

Mój żołądek opadł w dół, aż do ma­szy­now­ni.

– Za Doma?

Nie wiem, dla­cze­go o to za­py­tałam. Bo za kogo in­ne­go? Wyraźnie grałam na zwłokę.

– Tak! – wy­krzyknęła. – To miała być ta wiel­ka nie­spo­dzian­ka, ale po­tem zna­lazłam bi­le­ty na Mau­ri­tius.

– Bie­rze­cie ślub na plaży? Na boso i tak da­lej?

Wresz­cie zaczęło to mieć sens. Ju­les będzie piękną panną młodą w bi­ki­ni.

– Dom po­wie­dział, że po­win­niśmy być nago, ale ho­tel się na to nie go­dzi.

– Psują całą za­bawę!

– Nie ma spra­wy. Odpłacą mi za to w spa. Już je­stem umówio­na na kil­ka za­biegów.

To ja­sne, że Ju­les ko­cha te mod­ne ma­zidła i okłada­nie pięścia­mi, ale za­brzmiała, jak­by bar­dziej cie­szyło ją spa niż ślub.

– To kie­dy ten wiel­ki dzień? – spy­tałam. – A może ra­czej wiel­kie wa­ka­cje?

– Wyjeżdżamy w nie­dzielę.

– W nie­dzielę nie­dzielę? Tę nie­dzielę? – Czyżby miała na myśli dzień, w którym miałam po­ja­wić się na jej pro­gu. – Czy­li po­ju­trze?

– Trochę na­gle, co? Do­brze, że udało mi się wziąć wol­ne na twój przy­jazd.

– No tak. Cóż. Hm. – Usiadłam na łóżku, rozpłasz­czając słomko­wy ka­pe­lusz kow­boj­ski. – Domyślam się, że je­dzie­cie tyl­ko we dwo­je. Czy może dołącza do was ro­dzi­na?

Na­gle po­czułam się jak out­si­der – co przy­po­mniało mi, jak krótko trwała na­sza przy­jaźń.

– Nie, tyl­ko my dwo­je. Hm… Mam na­dzieję, że nie je­steś urażona?

– Nie bądź głupia – znie­cier­pli­wiłam się. – Je­stem po pro­stu zszo­ko­wa­na. To zna­czy za­sko­czo­na. – Sku­bałam brew, sta­rając się zna­leźć właściwą od­po­wiedź. – Chciałam po­wie­dzieć, że je­stem za­chwy­co­na! – Wy­du­kałam wresz­cie, żeby za­raz dodać: – Jeśli to jest to, cze­go chcesz?

Nie wspo­mi­nała w ogóle o Do­mie w ostat­niej ko­re­spon­den­cji, ale pew­nie to do­bry znak – jak wy­ni­kało z mo­je­go doświad­cze­nia lu­dzie mają zwy­kle więcej do po­wie­dze­nia o swo­ich part­ne­rach, kie­dy są na nich źli i chcą tę złość rozłado­wać. Pamiętam, jak wpadłam na daw­ne­go ko­legę w cza­sie po­przed­niej podróży do An­glii i spy­tałam, jak mu się żyje, odkąd wpro­wa­dziła się do nie­go dziew­czy­na. On od­po­wie­dział, że spo­koj­nie. Według nie­go to była za­le­ta.

Po­sta­no­wiłam ominąć roz­ter­ki emo­cjo­nal­ne i przejść pro­sto do sed­na:

– Co zakładasz?

– Coś sta­re­go. Mam dia­men­to­we kol­czy­ki po bab­ci, coś no­we­go – nie­sa­mo­wi­te białe ce­ki­no­we bi­ki­ni, które ju­tro od­bie­ram, a mama pożycza mi swo­je oku­la­ry prze­ciwsłonecz­ne od Guc­cie­go.

– A coś nie­bie­skie­go?

– Na pew­no znajdę coś na miej­scu.

Słuchałam, jak mówi o nabłysz­czającym bal­sa­mie do ciała o ko­ko­so­wym za­pa­chu i we­lo­nie z po­wiew­ne­go sa­ron­gu, próbując stłumić ogar­niające mnie uczu­cie nie­po­ko­ju.

Oczy­wiście byłam roz­cza­ro­wa­na, że się z nią nie zo­baczę i że na­sze pla­ny wzięły w łeb. Od­czu­wałam to jako afront ze stro­ny Doma – Ju­les wzięła ty­dzień wol­ne­go, żeby pobyć ze mną, a on prze­bił moje to­wa­rzy­stwo pro­po­zycją małżeństwa i za­biegów w spa. Po­czułam się na­gle zupełnie zbędna. Przy­najm­niej nie mu­siałam się mar­twić o miesz­ka­nie, bo uprzej­mie za­pro­po­no­wała, że mogę się u niej za­trzy­mać pod­czas ich nie­obec­ności. A kie­dy wrócą? Czy on od razu się wpro­wa­dzi?

Wzdrygnęłam się. Dla­cze­go tak ego­istycz­nie roz­pa­truję tyl­ko to, co do­ty­czy mo­je­go życia?! To prze­cież czas święto­wa­nia, a co ważniej­sze, czas na za­zdrość. Na pew­no ta ostat­nia trochę mnie zakłuła. I nie cho­dziło mi o samo małżeństwo, a o wspólnotę – by­cie ra­zem z przy­ja­cie­lem czy ko­chan­kiem, podążanie przez życie z kimś u boku. Wes­tchnęłam. To ko­niec pew­nej epo­ki. Szko­da mi było tyl­ko tego, że w przy­pad­ku Ju­les miał nas ominąć wieczór pa­nieński. Gdy zo­baczę ją następnym ra­zem, będzie już czyjąś żoną.

– Oj, muszę kończyć – rzu­ciła na­gle. – Za­czy­na się po­ran­na se­sja pi­la­tes!

Odłożyłam te­le­fon, odwróciłam głowę i wyj­rzałam na zewnątrz, wpa­trując się w skłębioną czarną otchłań. Następne­go dnia miałam napięty har­mo­no­gram obej­mujący au­to­bus, sa­mo­lot i kil­ka pociągów. Biorąc pod uwagę lo­gi­stykę, wie­działam, kie­dy i dokąd zmie­rzam. Ale nig­dy nie czułam się tak za­gu­bio­na pośrod­ku oce­anu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: