Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pro. Odzyskajmy prawo do aborcji - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
4 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pro. Odzyskajmy prawo do aborcji - ebook

Odkąd w 1993 roku praktycznie zdelegalizowano w Polsce zabieg przerywania ciąży, słowo „aborcja” coraz częściej wypowiada się z wrogością, choć przecież poddała się jej co czwarta, a może nawet co trzecia, Polka. Nawet ci, którzy popierają prawo kobiet do aborcji, często zastrzegają, że „aborcja jest złem”, „bolesną decyzją”, czyniąc z procedury medycznej coś trudnego i przerażającego. Aborcja przestaje być tym samym częścią zwykłego, codziennego życia, czymś całkowicie normalnym i potrzebnym, a staje się sprawą wstydliwą i ukrywaną. A prawo do przerywania ciąży bywa coraz częściej odbierane nawet w tych przypadkach, na które pozwala restrykcyjna polska ustawa.

 

W swojej książce Katha Pollitt pokazuje, że aborcja jest od zawsze popularnym i zwyczajnym elementem życia kobiet. Elementem, który powinien być akceptowany jako moralne prawo, mające pozytywne społeczne skutki. W Pro Pollitt rozprawia się z pojmowaniem płodu jako osoby ludzkiej na wczesnym etapie, wskazuje na pierwszeństwo życia i zdrowia kobiety, tłumaczy, dlaczego przerwanie ciąży może nieść dobre skutki zarówno dla samych kobiet, jak i ich rodzin i całego społeczeństwa. Już czas – twierdzi Pollitt – byśmy odzyskali prawo do życia kobiet i matek. Nasze wydanie książki zawiera dodatkowy rozdział poświęcony sytuacji w Polsce.

 

Katha Pollitt - poetka, eseistka, felietonistka The Nation, autorka książki Virginity or Death!. Jest laureatką wielu nagród, między innymi National Book Critics Award za jej debiutancki zbiór poezji Antarctic Traveler oraz dwukrotnie National Magazine Awards za eseje i teksty krytyczne. Mieszka w Nowym Yorku.

Błyskotliwa obrona moralnego prawa do aborcji i aborcji jako działania na rzecz społecznego dobra, autorstwa znanej amerykańskiej poetki i feministki, wieloletniej felietonistki „The Nation”.

 

Aborcja nie jest złem. Nie jest też dobrem w sensie metafizycznym. To dobro publiczne - zabieg medyczny, który musi być legalny i dostępny, dlatego po prostu, że bywa potrzebny. Sęk w tym, że jest potrzebny wyłącznie kobietom, a żyjemy w świecie rządzonym głównie przez mężczyzn. Zakaz aborcji upokarza kobiety, zagraża ich życiu i zdrowiu. Odbiera nam godność, poczucie, że mamy prawo o sobie decydować. Katha Pollitt pisze o aborcji błyskotliwie i z ogniem, a przy tym konkretnie, politycznie i życiowo, przywołując masę faktów i dziesiątki kobiecych opowieści. Pisze wprost jak jest i jak było dawniej, a przy okazji obala całą masę mitów i kłamstw. Co ciekawe, nie omija centralnej tezy przeciwników prawa do aborcji, tej o człowieczeństwie płodu, ale brawurowo rozprawia się z ich argumentacją. Ta książka jest potrzebna w Stanach, gdzie prawo kobiety do wyboru znajduje się pod obstrzałem. W Polsce, gdzie od niemal ćwierć wieku nie mamy go wcale, „PRO” jest jak haust świeżego powietrza. Rewelacyjna książka.

Agnieszka Graff

 

Pollitt pisze przejrzyście, zwięźle i celnie.  Przedstawiając  feministyczny,   pro- ludzki   punkt widzenia na aborcję  odwołuje się do realnego życia,  do prawdy.  Solidaryzuje  się z doświadczeniem  własnej matki, pokazując  w ten sposób   czytelniczkom,  jak niewiele  dzieli  współczesne   Amerykanki   od   "ciemnych wieków"  kryminalizacji  aborcji;  winy i wstydu kobiet.    "Pro" to rzecz  napisana ku przestrodze,  przypominająca, że  raz zdobyte  prawa  zawsze  mogą zostać  nam odebrane.  Tak właśnie stało się w Polsce. Każda i każdy,    kto  chce  u nas zabierać  głos  w debacie  o  przerywaniu  ciąży  -   mówić  o  prawie, medycynie, macierzyństwie,  etyce,  polityce i religii  - powinien  przeczytać tę książkę.

Kazimiera Szczuka

 

Problem aborcji to mój problem. Czuję się trochę mniej obywatelem, trochę mniej wolny i trochę mniej bezpiecznie, gdy połowie społeczeństwa odmawia się prawa do decydowania o sobie i swoim ciele.

Sławomir Sierakowski

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64682-83-4
Rozmiar pliku: 485 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Na zewnątrz śnieg pada na ulice

i ciche wzgórza, i widziany przez okno,

w ramie z nieprzerwanej zieleni pokoju,

wydaje się unicestwiać wszystkie cuda szerokiego świata.

Spoglądamy po sobie, na wpół się uśmiechając.

Jedna z nas wraca do czasopisma.

Inna delikatnie przekłada na prawe ramię

śpiącego noworodka, rozwija pączek jego dłoni.

Kolejna wchodzi do gabinetu,

gdzie kładzie się na stalowym blacie

i usuwa z ciała uporczywe życzenie.

Chcemy tego, co wy, tylko

musimy chcieć tego bardziej.

Ellen Bryant Voigt, The Wide and Varied WorldWSTĘP

W przeciwieństwie do mojej matki, nie miałam aborcji. Nigdy mi o tym nie powiedziała, ale z tego, co po jej śmierci udało mi się poskładać na podstawie fragmentu jej akt w FBI – których wydania wraz ze swoimi zażądał mój ojciec, stary radykał – zrobiła to w 1960 roku, więc jak niemal wszystkie aborcje w tym czasie, jej zabieg był nielegalny. Agent prowadzący jej akta napisał, że wiosną tamtego roku była pod opieką lekarza z powodu problemów ginekologicznych. Wolę myśleć, że był to z jego strony rycerski gest chroniący ją przed dalszym dochodzeniem, ale może po prostu on także się nie zorientował i zapisał tyle, ile wiedział. Przez jakiś czas byłam na nią zła – tak jak jesteśmy źli na zmarłych za dotrzymanie tajemnic do czasu, aż jest za późno, aby o nie spytać; i tak jak można złościć się na własną matkę o to, że część jej życia jest ukryta przed dzieckiem. Sądziłam, że powinna była szczerze wyznać mi ten ważny szczegół kobiecego losu, zamiast opowiadać mi o dziewięciu oświadczynach, które odrzuciła przed poznaniem mojego ojca (albo opowiadać nie tylko o nich), i o tym, że zakochała się od pierwszego wejrzenia i uciekła z nim po trzech miesiącach znajomości, gdy ledwie skończyła dwadzieścia jeden lat. Wiedza o jej aborcji mogła mi pomóc. Dałaby mi bardziej realistyczny pogląd na życie w młodości, kiedy miałam bardzo romantyczne usposobienie i małe pojęcie o czymkolwiek.

Zastanawiam się, czemu od tak dawna zajmują mnie prawa aborcyjne, i nie jestem pewna, czy to, co wiem o przerwaniu ciąży przez moją matkę – że było nielegalne, że nie powiedziała mojemu ojcu, że nie znam jego powodów, nie wiem, w jakim była stanie ducha i jak przyjęła to doświadczenie – jest częścią odpowiedzi. Zastanawiam się, czy człowiek przeprowadzający zabieg był prawdziwym lekarzem. Czy był dla niej dobry? Czy traktował ją z szacunkiem? Czy dołożył starań, aby jej nie bolało? Czy ktoś przy niej był? Pamiętam, jak rozmawiała ze swoją przyjaciółką Judy o tym, że jakaś ich wspólna znajoma miała „łyżeczkowanie”, co było wówczas powszechnie używanym eufemizmem na określenie aborcji – może więc krąg znajomych był w stanie skierować ją do dobrego specjalisty. Może to Judy została w poczekalni – o ile była tam poczekalnia – a potem zabrała ją do domu taksówką i zaparzyła herbatę. Taką mam nadzieję. Niedobrze byłoby, gdyby moja czuła, delikatna matka musiała przejść przez to sama.

Co to znaczyło, że moja matka musiała złamać prawo, aby przerwać ciążę? To znaczyło, że Ameryka powiedziała jej: „Mamy XX wiek, więc pozwolimy ci głosować i iść na studia, mieć rodzinę i pracę – nie jakąś super, nie taką, jakiej chciałaś, bo ta praca jest, niestety, zarezerwowana dla mężczyzn – i założyć konto kredytowe w domach towarowych Bonwit i Altman, i mieć na swoje nazwisko prenumeratę w klubie książki Heritage, ale pod tym zwyczajnym, postępowym życiem nowojorskiej klasy średniej w połowie XX wieku kryje się tajne życie kobiet, gdzie prawo cię nie chroni. Jeśli coś ci się stanie albo umrzesz, albo złapie cię policja, możesz mieć pretensje tylko do siebie, bo tak naprawdę jesteś na Ziemi po to, aby rodzić dzieci, a jeśli migasz się od tego obowiązku, robisz to na własną odpowiedzialność”.

Teraz życie kobiet wygląda inaczej – do tego stopnia, że grozi nam zapomnienie, jak było kiedyś. Legalizacja aborcji nie tylko uwolniła kobiety od zagrożenia życia i zdrowia i od strachu przed aresztowaniem, nie tylko umożliwiła im poświęcenie się edukacji i pracy, uniknięcie przymusowych małżeństw i przymusu rodzenia zbyt wielu dzieci. Zmieniła też sposób, w jaki współczesne kobiety myślą o sobie – jako o matkach z wyboru, a nie z konieczności. Jeśli aborcja jest dostępna, to nawet kobieta, która uważa ją za równoznaczną z morderstwem, dokonuje wyboru, gdy postanawia donosić ciążę. Może mieć poczucie, że musi urodzić – bo Jezus, rodzice albo jej chłopak tak mówią. Ale w rzeczywistości wcale nie musi. Postanawia urodzić. Orzeczenie w sprawie Roe vs. Wade dało kobietom swobodę egzystencjalną, która nie zawsze jest wygodna – w rzeczywistości może być dosyć bolesna – jednak stała się częścią bycia kobietą.

Na pewno jednak orzeczenie to nie sprawiło, że aborcja stała się prywatną sprawą¹.

Czasem przerywam na chwilę czytanie o trwającej kampanii przeciwko prawu do aborcji – gdy pisałam niniejszy wstęp, Luizjana wprowadziła przepisy zbliżone do tych, które wymusiły zamknięcie dziesiątek teksańskich przychodni, Missouri wprowadziło wymóg odczekania siedemdziesięciu dwóch godzin przed dokonaniem zabiegu przerwania ciąży, a pewne centrum zdrowia w Montanie, gdzie przeprowadzano aborcje w ramach usług medycyny rodzinnej, zostało zdemolowane tak bardzo (podobno przez syna lokalnego, prominentnego działacza aborcyjnego), że musiało zostać zamknięte – i myślę sobie, jakie to dziwne. W orzeczeniu w sprawie Roe vs. Wade autorstwa sędziego Harry’ego Blackmuna chodziło głównie o prywatność, ale najbardziej intymne części kobiecego ciała i najbardziej intymne decyzje, jakie kobieta może podjąć, nigdy nie miały bardziej publicznego charakteru. Każdy może dorzucić swoje trzy grosze.

Może Blackmun popełnił błąd, sądząc, że kobieta może w ogóle mieć prawo do prywatności. Dom mężczyzny to jego twierdza, ale ciało kobiety nigdy w pełni do niej nie należało. Historycznie biorąc, było własnością jej kraju, społeczności, ojca, rodziny, męża – w 1973 roku, kiedy wydawano orzeczenie w sprawie Roe vs. Wade, gwałt małżeński pozostawał legalny we wszystkich stanach. Czemu ciało kobiety nie miałoby należeć także do zapłodnionej komórki jajowej? A jeśli przyjąć, że ta komórka ma prawo żyć i rozwijać się w ciele kobiety, to czemu kobieta nie miałaby odpowiadać za jej los, być zmuszona do poddania się cesarskiemu cięciu, jeśli lekarz uzna je za najbardziej odpowiednie, albo być oskarżona o popełnienie przestępstwa, jeśli będzie zażywać narkotyki, a potem urodzi martwe czy chore dziecko? Tego rodzaju sytuacje zdarzają się w różnych miejscach kraju już od jakiegoś czasu. Odmawianie kobietom prawa do aborcji to rodzaj karania ich za zachowanie w czasie ciąży – a jeśli nawet nie karania, to nadzorowania. Wiosną 2014 roku w parlamencie stanowym Kansas pojawił się projekt ustawy, na mocy której lekarze byliby zobowiązani do zgłaszania wszystkich przypadków poronienia, nawet na początku ciąży². Można by pomyśleć, że ludzie, którzy zawsze sprzeciwiali się niezależności kobiet i ich pełnemu uczestnictwu w społeczeństwie, ciągle sobie nie odpuścili. Nie mogą całkowicie cofnąć emancypacji kobiet, ale mogą użyć ich ciał, aby utrzymać nad kobietami nadzór i kontrolę.

Kiedy o tym pomyślę, pojawia się marzenie. Marzenie, aby odnaleźć coś, jakiś środek, będący już tak czy inaczej w powszechnym użyciu, który kobiety mogłyby zażyć po seksie albo na koniec miesiąca, dzięki któremu nie groziłaby im ciąża i nikt by o niczym nie wiedział. Coś, co można by kupić w supermarkecie, może jakaś mieszanka składników tak bezpiecznych i zwyczajnych, że nie dałoby się ich zakazać – coś, co przygotowywałoby się w domu, a co przeczyszczałoby macicę, zostawiając ją różowiutką, lśniącą i pustą, i nie trzeba by się martwić, czy w ogóle było się w ciąży albo czy było takie ryzyko. Na przykład napar z earl greya, lapsang souchong i mielonego kardamonu. Albo coca-cola z łyżeczką nescafe, doprawiona pieprzem kajeńskim. Składniki, które już stoją na półkach i tylko czekają, aż ktoś będzie na tyle sprytny, aby je połączyć – jakaś gospodyni domowa z dyplomem z chemii, myszkująca późną nocą w kuchni.

Coś jak wywar ziołowy, który Jamaica Kincaid pamięta z dzieciństwa:

Jako dziecko dorastające na jednej z wysp karaibskich – której mieszkańcami byli głównie potomkowie osób sprowadzonych przemocą z Afryki – zwróciłam uwagę, że moja matka z grupą znajomych, samych kobiet, co jakiś czas zbierały się na naszym podwórku, aby poplotkować i napić się bardzo ciemnego, gorącego napoju, który przygotowywały z zebranych przez siebie liści i kory różnych drzew. Nic nie powiedziały mi wprost, ale zrozumiałam, że napój ten oczyszcza ich łona z wszystkiego, co uniemożliwiałoby im prowadzenie normalnego życia; oczyszczanie łona było jeszcze jedną pracą domową³.

Zobaczmy: żadnych farmaceutów odmawiających realizacji recepty na tabletki antykoncepcyjne albo „dzień po”; żadnych fanatyków religijnych łażących za kobietami na parkingu pod przychodnią, wyzywających je od dzieciobójczyń i spisujących numery ich tablic rejestracyjnych w nadziei podniesienia im ciśnienia na tyle, że tego dnia zrezygnują z zabiegu; bez potrzeby powiadamiania rodziców ani uzyskiwania od nich zgody. Bez całego rozbudowanego panoptikum, które obecnie nadzoruje aborcję. Podobny komfort miała zapewnić RU-486, „francuska pigułka aborcyjna”, znana dziś lepiej jako mifepriston. Każdy lekarz miał być w stanie przepisać ją w gabinecie, bez potrzeby informowania jakichkolwiek innych osób. W jednym z numerów „New York Times Sunday Magazine” z 1999 roku nazwano ją „małą białą bombą”, która „może odmienić układ sił w polityce i postrzeganie aborcji”, umożliwiając przerywanie ciąży na wcześniejszym etapie w ramach normalnej służby zdrowia. Nadzieja, że jedno rozwiązanie technologiczne czy przełom naukowy raz na zawsze rozwiąże jakiś problem społeczny, pojawia się od dawna. Trzeba jednak pamiętać, że każda nowość będzie osadzona w istniejącym systemie i będą z niej korzystać prawdziwi ludzie. Z różnych powodów – takich jak trudności z uzyskaniem leku, przepisy regulujące aborcję farmakologiczną równie ściśle, co chirurgiczną, strach przed przeciwnikami aborcji – tylko nieliczni lekarze, którzy dotychczas nie byli zaangażowani w świadczenie usług aborcyjnych, odważyli się przepisywać nową pigułkę. To, że kobiety wolą przerywać ciążę wcześnie, że wiele kobiet woli środki farmaceutyczne od zabiegu chirurgicznego, że szczególnie na prowincji dużo prościej, taniej i mniej stresująco byłoby, gdyby kobiety dostawały receptę od swojego ginekologa albo lekarza pierwszego kontaktu zamiast jechać kawał drogi do przychodni, że dobrze byłoby, gdyby kobiety nie musiały stykać się z kordonem protestujących – wszystko to nie miało znaczenia. Kobiece preferencje co do usług aborcyjnych są po prostu nieważne.

„Zaufajmy kobietom” – to sentencja popularna w ruchu na rzecz prawa wyboru. Brzmi troszkę sentymentalnie, prawda? Jak odprysk ze staromodnego feminizmu, nastawionego na „siostrzeństwo”, z którego obecnie wypada się podśmiewać. Ale „zaufajmy kobietom” nie sugeruje, że każda kobieta jest dobra i mądra albo że ma magiczną intuicję. Oznacza natomiast, że nikt inny nie może podjąć decyzji lepszej niż kobieta, bo nikt nie może przeżyć za nią jej życia. A skoro to ona, a nie parlament stanowy, Sąd Najwyższy czy ktokolwiek inny, będzie żyć z konsekwencjami własnej decyzji, to można się spodziewać, że w swojej trudnej sytuacji postara się wybrać jak najlepiej. Doktor George Tiller, który świadczył usługi aborcyjne w mieście Wichita w stanie Kansas i jako jeden z niewielu lekarzy przerywał ciąże po dwudziestym czwartym tygodniu, nosił przypinkę z hasłem „Zaufaj kobietom”. W przeciwieństwie do ogromnej większości Amerykanów nie zakładał, że kobieta chcąca przerwać ciążę na późniejszym etapie jest leniwa, głupia albo zbyt zajęta seksem, aby wcześniej wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje. Nie zakładał, że jej ciało przestało do niej należeć z racji zajścia w ciążę. Co mu dało zaufanie do kobiet? W 2009 roku został zastrzelony w kościele przez Scotta Roedera, skrajnie prawicowego, chrześcijańskiego, antyrządowego działacza antyaborcyjnego, który uważał, że ma prawo do morderstwa, bo – jak powiedział reporterowi – „życie nienarodzonych dzieci było bezpośrednio zagrożone”⁴.

Kiedy w sądach ważył się wynik sprawy Roe vs. Wade, a poszczególne stany modyfikowały swoje przepisy aborcyjne, aby umożliwić przerwanie ciąży w razie gwałtu, kazirodztwa, uszkodzenia płodu itd., radykalna feministka Lucinda Cisler, szefowa organizacji New Yorkers for Repeal of Abortion Laws, ostrzegała przed połowicznymi rozwiązaniami, po których wprowadzeniu kobiety pozostaną zależne od uregulowań państwowych i pracowników służby zdrowia. Obawiała się, że „później niezwykle trudno będzie przekonać sędziów i prawodawców do odwołania” ograniczeń tego kluczowego prawa⁵. Na jednym ze spotkań pokazała kartkę papieru z najlepszą ustawą aborcyjną. Kartka była pusta. Według Cisler orzeczenie w sprawie Roe vs. Wade było porażką – i może miała trochę racji, bo to, co wówczas wyglądało na szczegóły, okazało się krytycznymi pęknięciami. Szczególny szacunek dla lekarzy i ich opinii utrwalił przekonanie, że sama chęć przerwania ciąży przez kobietę to za mało, że wymaga ona akceptacji ze strony uznanego autorytetu – w owych czasach niemal zawsze mężczyzny (orzeczenie nie nakładało na pracowników służby zdrowia żadnych zobowiązań do świadczenia usług aborcyjnych, a tylko nieliczni lekarze i szpitale chcą mieć z nimi cokolwiek wspólnego). Co więcej, akceptacja niemal całkowitego zakazu późnych aborcji położyła podwaliny pod przekonanie, że płód ma prawa przewyższające prawa kobiety. Nietrudno zauważyć, jak z tych drobnych kwestii rozwinęło się całe współczesne upupianie, w którym ostatecznie chodzi o odmówienie kobietom zdolności do samodzielnego podjęcia decyzji w sprawie swojej ciąży: wymóg powiadamiania rodziców i ich zgody, którego ominięcie wymaga decyzji sędziego; okresy oczekiwania; kryzysowe centra ciążowe; przymus odczytywania przez lekarzy gotowych kart informacyjnych, pełnych propagandy antyaborcyjnej itd. Jednak Cisler także trochę się myliła. Gdyby w 1973 roku Sąd Najwyższy ustalił, że właściwe przepisy aborcyjne to brak przepisów, prawdopodobnie dziś sytuacja nie odbiegałaby zbytnio od faktycznej ze względu na wpływy i determinację ruchu antyaborcyjnego oraz opory, brak zdecydowania i niechęć do angażowania się wśród osób będących nominalnie za prawem wyboru. Po prostu trudno sobie wyobrazić, żeby kobiety nie były niczyją własnością.

Jednak się nie poddają. Zwlekają z zapłatą czynszu, rachunków za prąd czy wodę, aby uzbierać pięćset dolarów na aborcję w pierwszym trymestrze. Jadą na drugi koniec stanu, aby dostać się do przychodni, i śpią w samochodzie, bo nie stać ich na motel. Nie robią tego, bo są lekkomyślnymi zdzirami, ani dlatego, że nienawidzą dzieci czy nie umieją obiektywnie ocenić innych rozwiązań. Oceniają je aż nazbyt trzeźwo. Jak napisała Ellen Willis, żyjemy w społeczeństwie „aktywnie zwalczającym pretensje kobiet do lepszego życia. W tych warunkach kobiecie w niechcianej ciąży grozi przerażająca utrata kontroli nad swoim losem”⁶. Według Willis aborcja to samoobrona.

Być może nie patrzymy w ten sposób na aborcję, bo nie uważamy, że kobiety mają prawo do samych siebie. Mają żyć dla innych. Cechy uznawane za zwyczajne i pożądane u mężczyzn – ambicja, pewność siebie, asertywność – uchodzą za przejawy samolubstwa i agresywności u kobiet, szczególnie matek. Być może dlatego prywatność kobiet jest tak mało chwytliwym tematem w debacie wokół aborcji: tylko ktoś, kto ma prawo do samego siebie, może mieć prywatność.

Także równość jest możliwa jedynie wśród osób, które mają prawo do samych siebie. Wiele feministycznych prawniczek, w tym sędzia Ruth Bader Ginsburg, jest zdania, że Sąd Najwyższy powinien był zalegalizować aborcję ze względu na równość, a nie prywatność⁷. Ciąża i poród nie są w końcu kwestiami jedynie fizycznymi i medycznymi. Mają też charakter społeczny, i we współczesnej Ameryce, tak samo jak w latach 70. XIX wieku, gdy aborcja została uznana za przestępstwo, ograniczają zdolność kobiet do uczestniczenia w społeczeństwie na równi z mężczyznami. Czy nasza sytuacja byłaby z gruntu inna, gdyby Blackmun oparł prawo do aborcji na potrzebie likwidacji podległości kobiet? Pewnie jednak ci sami ludzie, którzy nie akceptują prawa kobiet do prywatności, stwierdziliby: „Cóż, skoro kobiety bez aborcji nie mogą być równe mężczyznom, będą musiały zostać na swoim miejscu”.

Kiedy piszę te słowa, reporterzy donoszą o powrocie podziemia aborcyjnego w stanach, gdzie przychodnie zostały zamknięte. W Teksasie mieszkanki doliny Rio Grande, oddalone o setki mil od przychodni (co według sędzi Edith Jones z sądu apelacyjnego piątego okręgu nie jest żadnym problemem – wystarczy dodać gazu), udają się do Meksyku, aby kupić misoprostol, środek powodujący poronienie, który jest tam sprzedawany bez recepty jako lek na wrzody. Nawet jeśli aborcja jest dostępna, niektóre kobiety nie mogą lub nie chcą iść do przychodni – bo są nielegalnymi imigrantkami i boją się zatrzymania, nie mają pieniędzy, obawiają się wstydu, jeśli zauważy je ktoś znajomy. Teraz jednak, kiedy przychodnie są zamykane, coraz więcej kobiet nie będzie miało innego wyjścia niż tylko użyć pigułek – tak jak to robią Irlandki i kobiety z innych krajów, gdzie przerwanie ciąży jest nielegalne. Niektóre trafią na pogotowie. Inne stracą zdrowie. Część może umrzeć. Taki będzie skutek prawa, którego celem ma być ochrona kobiet przed „niebezpiecznymi” przychodniami. Taki wpływ na „życie” wywrze ruch, którego członkowie nazywają się obrońcami życia.

Jak pisałam wcześniej, pojedyncze odkrycie czy wynalazek rzadko spełnia pokładane w nim nadzieje na głęboką przemianę społeczną. Nie spełniła ich nawet pigułka antykoncepcyjna, ogromny krok naprzód w stosunku do wcześniejszych, niewygodnych i nieskutecznych metod: połowa wszystkich ciąż w Stanach Zjednoczonych pochodzi z przypadku. Ale i tak wyobrażam sobie moją matkę przy kuchennym stole, w ślicznym szlafroku w niebieskie i żółte kwiaty, w zwykły dzień w 1960 roku, jak zajmuje się tym, co bardzo lubiła – wycinaniem artykułów z „New York Timesa”. Odpala B&H i sączy bardzo ciemny, gorący napój, a słońce wlewa się przez okno na ulicę.

***

Napisałam tę książkę, bo chcę, aby rzeczywiste kobiety, takie jak moja matka, ponownie znalazły się w centrum dyskusji o aborcji. Przeciwnikom aborcji doskonale udało się przenieść centralny punkt etyczny na zawartość kobiecych macic – nawet niezagnieżdżona, zapłodniona komórka jajowa jest teraz nazywana dzieckiem. O ile nie są wyjątkowo odważne, kobiety chcące przerwać ciążę zostały zepchnięte w cień. Wypowiadająca się głośno ofiara gwałtu albo kobieta w chcianej ciąży, która okazała się medyczną katastrofą, to jedno. Ale czemu kobieta nie może po prostu powiedzieć, że to był dla niej niewłaściwy moment? Albo że dwójka dzieci wystarczy? A może chce mieć tylko jedno dziecko albo nie mieć ich wcale? Czemu kobieta musi przepraszać za to, że nie urodzi dziecka, jeśli przypadkiem zajdzie w ciążę? Tak jakbyśmy uważali, że kobiece życie jest domyślnie nastawione na macierzyństwo od pierwszej miesiączki do menopauzy i że kobieta potrzebuje specjalnego pozwolenia od Boga, aby nie zgodzić się na przyjęcie każdej zygoty, która zapuka do jej drzwi – nawet jeśli większość kobiet przerywających ciążę (jak na przykład moja matka) już ma dzieci. Kryje się w tym wielka pogarda wobec kobiet i brak uznania dla tego, jak poważną sprawą jest macierzyństwo. Przez wiele lat medialni eksperci odrzucali obawy, że dostęp do aborcji zostanie kiedykolwiek poważnie ograniczony, i wyśmiewali jako histeryków działaczy ruchu na rzecz wolności wyboru, którzy ostrzegali, że zagrożone jest prawo do aborcji i dostęp do usług aborcyjnych, a także dostęp do antykoncepcji. W powszechnym przekonaniu Partia Republikańska miała nie ryzykować obudzeniem śpiącego olbrzyma, czyli umiarkowanego wyborcy będącego raczej za wolnością wyboru. Teraz widzimy, że „histerycy” mieli rację. I co z tym olbrzymem? W niektórych stanach faktycznie zaczyna się przeciągać i podnosić – Wirginia popiera teraz demokratów, bo rządzący nią republikanie przesadzili, zamykając przychodnie, próbując wprowadzić obowiązkowe USG transwaginalne itp. W innych stanach olbrzym wciąż śpi, odurzony wewnętrznie sprzecznymi, nieprzemyślanymi poglądami na temat kobiet, seksu, rasy, państwa i ogólnym poczuciem, że Ameryka schodzi na psy.

Czas już, aby olbrzym powstał.

UWAGA NA TEMAT JĘZYKA

Starałam się unikać określenia „za życiem”, „obrońcy życia” itp. Co do ogólnej zasady, warto nazywać innych w taki sposób, jakiego sobie życzą, a który pozwoli łatwo ich zidentyfikować. Jednak „za życiem” to dla mnie określenie nazbyt propagandowe, sugerujące, że zapłodniona komórka jajowa ma być życiem w tym samym sensie, co kobieta, mieć takie samo jak ona prawo do życia; że zakaz aborcji ratuje życie, że aborcja jest współcześnie głównym zagrożeniem dla „życia” i że ruch na rzecz zakazu aborcji jest motywowany wyłącznie ochroną życia, natomiast nie odgrywa w nim roli chęć ograniczenia wolności seksualnej, narzucenia poglądów jednej grupy religijnej całemu pluralistycznemu społeczeństwu i ograniczenia kobiet do odgrywania tradycyjnych ról. Sugeruje także, że każdy, kto popiera legalność aborcji, jest za śmiercią – a to absurd. O ile nie jest jasne, że piszę o zorganizowanym ruchu politycznym, który nazywa siebie „obrońcami życia”, będę używać neutralnych określeń, takich jak „sprzeciw wobec aborcji”, „przeciwnicy aborcji” albo „antyaborcyjny”.

Starałam się też unikać słowa „płód” (fetus) do opisania wszystkich etapów ludzkiego rozwoju wewnątrzmacicznego. Niestety, nie ma neutralnego politycznie, ogólnego słowa, które obejmowałoby życie rozwijające się w macicy kobiety przez wszystkie dziewięć miesięcy, a przynajmniej nie ma takiego, które byłoby zwykłym angielskim terminem („konceptus”?), ale „płód” niesłusznie sugeruje, że normą są późne aborcje. W rzeczywistości dwie trzecie aborcji jest przeprowadzanych najpóźniej w ósmym tygodniu ciąży, na embrionalnym (zarodkowym) etapie rozwoju. Gdyby przeciwnicy aborcji mówili o „prawach embrionalnych” albo „prawie zarodka do życia”, ciekawe, czy udałoby im się zajść tak daleko.

Osoby popierające prawo do aborcji będę nazywać „zwolennikami prawa wyboru” – to precyzyjny termin na tych, którzy popierają prawo kobiety do samodzielnego decydowania, czy przerwać ciążę, czy ją donosić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: