Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Próba krwi i stali. Sasha - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 maja 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Próba krwi i stali. Sasha - ebook

Lanayin jest krajem podziałów. Z jednej strony hołdujący dawnym zasadom wyznawcy starego kodeksu Goeren-yai, z drugiej Varenthane, nowowiercy, politycy i szlachetnie urodzeni, którzy chcą odciąć się od korzeni. Gdy jeden z lordów zabija sąsiada, nie trzeba wiele, by odwieczny spór rozgorzał na nowo i pogrążył całe Lanayin w chaosie wojny.

Sashandra była kiedyś księżniczką Lenayin, wybrała jednak życie u boku Goeren-yai i naukę tradycyjnej sztuki walki, svaalverd. Jednak nawet mistrzostwo miecza nie zmienia jednego - Sasha jest córką króla i musi być gotowa, by stawić czoła nie tylko armiom, ale również intrygom, od których aż kipi dwór.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-206-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

dwa

Jestem bezpieczniejsza przy twoim boku? – wyszeptała z niedowierzaniem Sasha, gdy wraz z Kesslighiem opuściła gospodę tylnymi drzwiami, wychodząc na znajdujący się za budynkiem niewielki brukowany dziedziniec. – Kim ja jestem, jakąś delikatną dworską dziewką z Baen-Tar, potrzebującą na każdym kroku ochrony?

W ostrym nocnym powietrzu każdemu wypowiedzianemu słowu towarzyszył obłoczek pary. Wokół dogasającego na placyku ogniska tłoczyli się zbrojni, nadal z kubkami w dłoniach lub też odstawionymi gdzieś w pobliżu. Kessligh maszerował bez słowa, dopóki niezauważeni nie minęli prowizorycznego obozowiska, zanurzając się w mroku nocy.

– Damon nie przybył tutaj po mnie, Sasho – powiedział ponuro Kessligh, maszerując z dłońmi wbitymi w kieszenie kurtki. – Przyjechał z twojego powodu.

– Z mojego powodu? Nawet nie chce, żebym wam towarzyszyła.

– Do diabła, uważaj na to, co mówię – warknął Kessligh, z czymś więcej niż jedynie śladem irytacji w głosie. – Jeszcze do tego nie doszłaś? Pomimo wszystkiego, co w kółko powtarzam ci o twoich przyjaciołach, waszych wspólnych popijawach w gospodzie i o tym czymś, sterczącym z jednej strony twojej głowy? Krayliss wykonał swój ruch, Sasho.To desperackie, głupie posunięcie, ale czego innego można było się po nim spodziewać? Pozuje na męczennika. I jeśli nie zachowamy wszyscy wyjątkowo zimnej krwi, naprawdę może nim zostać.

Sasha zmarszczyła brwi. Nie lubiła, kiedy Kessligh wpadał w podobny nastrój i sprawiał, że wszystko wydawało się tak skomplikowane. Dlaczego nie mógł po prostu zaakceptować tego, jaka była i co w związku z tym czuła. Dlaczego inni nie mogli?

– Krayliss. – Potrząsnęła głową, usiłując oczyścić umysł. – Krayliss nie może użyć mnie jako figury w swojej grze. – Usiłowała być racjonalna. – Jestem kobietą, ktoś taki jak on nigdy nie zaakceptuje kobiety jako symbolu odrodzenia goeren-yai.

– Jesteś gorzej niż kobietą – przerwał jej Kessligh. – Należysz do Nasi-Kethu Krayliss nienawidzi wszystkich cudzoziemców, Sasho, a to oznacza, że nienawidzi Serrinów w równej mierze jak mieszkańców nizin, nie czyniąc między nimi rozróżnienia. Ale jesteś także kimś najbliższym prawdziwemu wyznawcy goeren-yai w królewskim rodzie, kogo ma do dyspozycji i może okazać się wystarczająco zdesperowany. Widziałaś, w jakim stanie były konie Sokolej Straży? Damon pędził tu ze wszystkich sił. Przybył, aby zapewnić ci bezpieczeństwo, upewnić się, że Krayliss nie zdoła dosięgnąć cię pierwszy. To efekt działań doradców króla. Twój ojciec niespecjalnie się ciebie obawia. Oni boją się bardzo.

– Jednym z doradców monarchy jest teraz Wyna Telgar – mruknęła Sasha. – Przynajmniej tak słyszałam od Sofy. Jestem pewna, że żona mojego najstarszego brata nie była zachwycona wieścią o śmierci swego ojca. Zastanawiam się, czemu Koenyg nie pojawił się osobiście, zionąc ogniem.

– Książę Koenyg traktuje literę prawa niezwykle dosłownie – odparł ponuro Kessligh. – Zbliża się Rathynal i dziedzic nie ma czasu na włóczęgę po odległych prowincjach, aby stuknąć o siebie głowami nieposłusznych lordów. Od tego właśnie są młodsi książęta.

W oknach leżących przed nimi stajni płonęły światła. Zbrojni trzymający wartę zabijali czas rozmową z niewielką grupką miejscowych, pośród których byli też chłopcy stajenni. Na zewnątrz nadal panował ruch. Kilku młodzieńców targało wypchane torby wcześniej przytroczone do siodeł, grube koce oraz ciasno upakowane bele siana. Powietrze pachniało sianem, nawozem i końmi, swojską mieszaniną zapachów zaprawioną słodkim aromatem płonącego w lampach oleju.

– Chodzi o Rathynal, prawda? – zapytała Sasha, obejmując się ramionami jedynie po części dlatego, aby stłumić drżenie wywołane chłodem nocnego powietrza. – To dlatego wszyscy są tak nerwowi.

– Jest wiele powodów do zdenerwowania – odparł Kessligh, gestem dłoni odpowiadając na pełne szacunku pozdrowienia zbrojnych. – Tak wielkie zebranie otworzyć może wiele starych ran. Zwłaszcza biorąc pod uwagę obecność zagranicznych gości. Nadciąga wojna, Sasho. My, stare wojenne rumaki, wyczuwamy już jej zapach w powietrzu. Masz cholerną rację, że jesteśmy nerwowi z tego powodu. Ty również powinnaś być.

– Nie dojdzie do żadnej wojny – odpowiedziała Sasha z wymuszoną pewnością w głosie, gdy idąc ramię w ramię, mijali stajnie. – Nie wyobrażam sobie, abyśmy mieli zaangażować się w jakiś durny konflikt w Bacosh. To po prostu zbyt daleko od naszych granic.

– Bacosh leży bliżej niż Saalshen – mruknął ponuro Kessligh. – A mimo tego Serrini pojawiają się u nas cały czas. Uważaj na mistrza Jaryda. Wiem, że nic nie sprawia ci większej frajdy od nacierania uszu takim młodym zadufanym w sobie idiotom jak on i rozumiem cię. Ale Rathynal to czas podejmowania ważnych decyzji przez wielkich lordów. Poza tym ten będzie ważniejszy niż wcześniejsze. Lord Krayliss zawsze był zakałą tych spotkań. Jak długo będzie nadal sial niezgodę, Lenayin pozostanie podzielone, a verentyjska arystokracja nie zjednoczy się i nie skupi na żadnym wielkim wspólnym celu. Lord Krayliss uwielbia wiercić w tej ranie nożem, rujnując wszystkie wzniosłe plany w najbardziej niefortunnych momentach. – Bez względu na to, czy ci się to podoba, czy też nie, do verentyjskich wielmożów dotarły plotki łączące cię z goeren-yai i Kraylissem Są nimi zaniepokojeni. W oczach lorda Aystina może nie być wielkiej różnicy pomiędzy Kraylissem a tobą i byłbym niezwykle zaskoczony, gdyby dziedzic Jaryd myślał inaczej. Możesz być pewna, że lord Rashyd oraz inni północni lordowie nie są jedynymi lenayińskimi wielmożami, którzy widzieliby chętnie upadek Kraylissa i odsunięcie całej jego linii od panowania w Tanerynie. Dzięki temu mogliby przekazać władzę w ręce jakiegoś dobrego verentyjskiego rodu. Nie byłbym wcale zaskoczony, gdyby okazało się, że do jakiegokolwiek incydentu doszło, był on następstwem knowań Rashyda, wspieranego przez innych lenayińskich lordów, w szeregi tych ostatnich wliczając najprawdopodobniej wielkiego lorda Aystina Nyvara z Tyree.

– Mówisz mi, że ten szarmancki, fircykowaty mistrz Jaryd Nyvar może marzyć o wbiciu mi noża w plecy? – zapytała z lekkim niedowierzaniem Sasha.

– Mówię ci, żebyś była ostrożna. Verentyjczycy bez przerwy powtarzają, że wszystkie stare waśnie krwi oraz niezgody zniknęły z nastaniem Wyzwolenia oraz ich religii. Nie wierz w to. Animozje nadal są, po prostu kryją się pod powierzchnią. Cała ta gadanina to podstępny egoizm skryty za uśmiechniętą maską verentyjskiego braterstwa, a to czyni go jeszcze niebezpieczniejszym niż za dawnych czasów, kiedy był wystawiony na widok publiczny. W każdym razie bardziej niebezpiecznym, gdy to ty jesteś celem. Zaufaj mi, urodziłem się w Petrodorze i widziałem podobne rozgrywki. W tego typu przepychankach o władzę nóż w plecy wbije ci ten, po którym najmniej będziesz się tego spodziewać.

– Bardziej podobał mi się sposób, w jaki podobne kwestie rozstrzygano za dawnych czasów – parsknęła Sasha.

– Przynajmniej rywalizujący wodzowie zabijali się, walcząc twarzą w twarz.

– Nie bądź niemądra – parsknął Kessligh. – Tysiące zabitych w honorowej walce nie są w niczym lepsze od garstki podstępnie uduszonych nocą.

Słysząc, jak nadchodzą, Terjellyn wystawił łeb przez prowadzące do stajni drzwi Kessligh pogłaskał go czule. Chłopiec stajenny przystanął obok, czekając, czy będzie mógł w czymś usłużyć dwójce najbardziej znanych mieszkańców Baerlyn.

– Spędzisz całą noc na rozmowie z Jaegarem? – zapytała Sasha. Niezadowolenie z podobnego stanu rzeczy musiało odbić się na jej twarzy. Kessligh rzucił jej sardoniczne spojrzenie.

– Sądzę, że jakoś wytrzymasz jedną noc z własnym bratem – stwierdził. – Powinienem omówić z Jaegarem sprawy miasteczka, zanim wyjedziemy. Może nie być nas kilka tygodni.

Terjellyn trącił go pyskiem w ramię. Wielki ogier o kasztanowej maści był bezpośrednim potomkiem Tamaryna, wierzchowca Kessligha z czasów cherrovańskiej Wielkiej Wojny przed trzydziestu laty. Kessligh przybył na Tamarynie z Petrodoru, będąc wówczas zaledwie sierżantem torovańskich Brygad Ochotniczych, napływających do Lenayin w odpowiedzi na inwazję cherrovańskiego watażki Markielda. Wyzwolenie miało miejsce siedemdziesiąt lat wcześniej i arcybiskup Torovanu nie życzył sobie, aby rozkwitające „verentyjskie królestwo” przegrało z hordą rozszalałych barbarzyńców. Nakazał więc swoim współwyznawcom ruszyć na zachód i wziąć udział w świętej wojnie. Kessligh jednakże wziął w niej udział z powodów niemających nic wspólnego z religią.

Tamaryn służył mu potem przez większą część roku pełnego starć, toczonych w lesistych dolinach i górach Lenayin. Kessligh awansował wpierw na porucznika, potem kapitana. W końcu został dowódcą lenayińskich Zjednoczonych Armii i poprowadził miażdżące uderzenie na Cherrovańczyków, z którego skutków ci ostatni nie otrząsnęli się po dziś dzień. Od tamtego czasu główny wierzchowiec Kessligha zawsze był bezpośrednim potomkiem Tamaryna, będącego prapradziadkiem Terjellyna. Stanowiło to jedyne zbliżone do przesądu zachowanie, jakie Sasha zaobserwowała kiedykolwiek u swojego mentora.

– Bądź miła dla Damona, spróbuj nie prowokować go za bardzo.

Sasha odwróciła wzrok. Kessligh uchylił drzwi stajni i obrzucił Terjellyna spojrzeniem, upewniając się co do stanu wierzchowca, po czym, nie kłopocząc się brakiem siodła, dosiadł go na oklep. Wielki ogier, bardziej dojrzały i o lepszych manierach niż jej Peg, wyszedł spokojnie na dziedziniec.

– Wyruszymy przed świtem – powiedział Kessligh z wysokości końskiego grzbietu. – Najpierw zajrzymy do domu, aby zabrać sprzęt. Potem dołączymy do kolumny na wiodącym do Tanerynu szlaku. – Sasha pokiwała głową, dla ochrony przed chłodem ciaśniej obejmując się ramionami. – Co znowu ci się nie podoba?

– Co stanie się z Kraylissem? – zapytała.

– Naprawdę aż tak cię to obchodzi?

– Mówisz o losie goeren-yai – odpaliła Sasha. – Jak mógłby mnie nie obchodzić?

Kessligh odetchnął głęboko, spoglądając w dal i marszcząc brwi.

– Nie wiem, co ci odpowiedzieć – rzekł w końcu. – Sama wybrałaś tę ścieżkę.

– Nieprawda – odparła ponuro. – To raczej ta ścieżka wybrała mnie.

– Pozostajesz córką swego ojca, Sasho. Bez względu na to, jaką odgrywasz obecnie rolę i jaki nosisz tytuł. – Jego wzrok ponownie spoczął na niej, czujny i skupiony. – Żadne z nas nie ucieknie łatwo od własnego dziedzictwa.

– Nie to powiedziałeś wcześniej Damonowi. Po co w takim razie cała ta gadanina o tym, że jestem twoją umą i nikim więcej?

– Prezentowałem jeden punkt widzenia – odrzekł spokojnie Kessligh. – Jestem przekonany, że Damon może przedstawić ci inny, odmienny, osobiście.

– Powinieneś był wybrać inną umę, kogoś bez bagażu urodzenia.

Kessligh pochylił się w siodle. Rysy ogorzałej twarzy wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu. – Nie pamiętam, abym cię wybierał. To raczej ty wybrałaś mnie.

Sasha spojrzała na niego, unosząc wzrok. Twarz Kessligha, ożywiona tańczącymi cieniami rzucanymi przez olejną lampę, miała niemal tkliwy wyraz.

– Nie zaśpij – ostrzegł ją. – I na litość boską, trzymaj się z dala od tego żytniego piwa. Jest mordercze. – Powiedziawszy to, trącił boki Terjellyna obcasami, z cichym stukiem kopyt ruszając tonącą w ciemności brukowaną ścieżką w kierunku dziedzińca i płynących z niego radosnych śmiechów.

*

Sen nie chciał nadejść. Sasha leżała przez długi czas pod ciężkimi futrami i wpatrywała się w sklepienie Komnatę rozświetlało pomarańczowe migotanie ognia. Z drugiego, odleglejszego od drzwi posłania, które zajął Damon, dobiegały ją stłumione dźwięki.

Wolałaby wynająć własny, oddzielny pokój, jak miała to w zwyczaju, jeśli okoliczności zmuszały ją do noclegu w Gwieździe. Ale Damon, zająwszy najlepsze kwatery, uznał, że jeden potomek królewskiego rodu nie powinien nocować w mniej komfortowych komnatach niż drugi. Podobne wydarzenie mogłoby zaowocować mówiącymi o niezgodzie pogłoskami.

Sasha nienawidziła podobnych sytuacji. Nienawidziła plotek oraz ukradkowych spojrzeń, przyjezdnych, którzy gapili się i szeptali, przybyszów z północy uśmiechających się drwiąco, by we własnym gronie wygłaszać ironiczne komentarze. Jak daleko sięgała wspomnieniami, nie znosiła podobnego zachowania. A jej pamięć, jak często zauważał Kessligh z nutą czegoś bynajmniej nieprzypominającego zadowolenia w głosie, sięgała naprawdę daleko. Pamiętała aż nazbyt dobrze przystrojone wyszukanymi arrasami i malowidłami kamienne sale pałacu w Baen-Tar, w których echo niosło się tak wybornie. Doskonale zapamiętała fakturę trawników na niewielkich, rozdzielających budynki dziedzińcach, na których w słoneczne dni odbywała lekcje, bardziej zainteresowana chrząszczami oraz kwietnymi ogrodami niźli antycznymi tekstami lub historią Torovanu… nie wspominając już o świętych pismach czy haftowaniu.

Zapamiętała spojrzenia nauczycieli, pokojówek oraz nieprzebranej rzeszy opiekunów. Miny mówiące, iż Sashandra-zawsze-sprawia-kłopoty. Oczekiwali po niej złego zachowania i w efekcie często otrzymywali dokładnie to, czego właśnie się spodziewali. Nigdy nie potrafiła pojąć wszystkich tych zasad. Czyż sprężystych materacy nie stworzono specjalnie, aby po nich skakać? I co, na matkę ziemię, było złego w rzucaniu okruszków gołębiom przysiadającym na parapecie okna jej komnaty? A bieganie korytarzami, cóż niedobrego mogło z niego wyniknąć?

Zachowanie nieprzystające damie, brzmiała rutynowa odpowiedź. Niegodne księżniczki Lenayin. – W takim razie nie chcę być księżniczką Lenayin! – głosiła zwyczajowa nietaktowna riposta sześcioletniej Sashy. Za karę zamykano ją w komnacie i aby wypełnić czymś czas, kazano napisać esej. Nawet teraz pamiętała stos czystych kartek oraz niewielkie zaostrzone pióro, niegdyś należące zapewne do jakiegoś wodnego ptaka.

Czy pamięć wydarzeń z tak wczesnego dzieciństwa z podobną dokładnością była naturalna? Kessligh powiedział kiedyś, niby na wpół żartem, iż uporczywe trzymanie się wspomnień nie pozwala jej dorosnąć. Sasha odparła, że wręcz przeciwnie. Daje ostrogę, która pozwala zostawić przeszłość jeszcze dalej w tyle. Ale teraz, gdy leżała w ciepłym, skąpanym w pomarańczowej poświacie najlepszym apartamencie Gwiazdy, zaczynała się zastanawiać.

Wspomniała, jak cisnęła stos kartek za okno, strasząc gołębie na parapecie; białe strony rozrzucone po leżącym poniżej ogrodzie. Niemożność robienia tego, na co miała ochotę, wydawała się wówczas tak wielką niesprawiedliwością. Opiekunowie uznając ją za zepsutą, postanowili utrudnić życie Sashy jeszcze bardziej, odbierając kolejne przywileje, stosując coraz surowsze kary. To tylko ją rozzłościło. Następnym razem, kiedy wyrzuciła coś przez okno, wybrała przedmiot cięższy od rulonu papieru i nie zadała sobie trudu, aby wcześniej rozsunąć okiennice.

Damon, oczywiście, zapamiętał owe wydarzenia inaczej. Opiekunowie nie ponosili winy, oświadczył, kiedy dwunastoletnia Sasha odwiedziła Baen-Tar, po raz pierwszy od czterech lat. Sam Damon był wówczas piętnastolatkiem, tykowatym i nieco niezgrabnym, jakby natura dała mu dwie lewe stopy – co nie było niczym niezwykłym wśród chłopców w tym wieku, jak zapewnił ją Kessligh, i stanowiło jeden z powodów, dla których dziewczęta łatwiej było trenować. Urodziła się dzikuską, oświadczył Damon. Dziką niczym ryś, niszczącą przedmioty i kąsającą ludzi od momentu, gdy tylko nauczyła się chodzić. Opiekunowie próbowali jedynie powstrzymać ją przed skrzywdzeniem kogoś, najprawdopodobniej siebie samej. Tak więc większość tego wszystkiego była wyłącznie jej winą, nikogo innego.

Dwunastoletnia Sasha w odpowiedzi zdzieliła go pięścią w nos.

Jakikolwiek był powód jej szaleństwa, Krystoff stanowił lekarstwo. Krystoff, dziedzic lenayińskiego tronu, z falą opadających na plecy czarnych włosów, zawsze skory do śmiechu, zawadiacki, roztaczający dobroduszny urok. Starszy o jedenaście lat od Sashy, będący drugim najstarszym królewskim dzieckiem po Maryi, obecnie bezpiecznie poślubionej rodowi rządzącemu Petrodorem. Wspomnienia napłynęły w nagłym przebłysku. Ukryta za belą siana w stodole obserwowała Krystoffa sparującego zaciekle z Kesslighiem. Bogowie, musiała być wówczas taka młoda. Usiłowała przypomnieć sobie sukienkę, którą nosiła tego dnia – sukienki wyjątkowo dokładnie wryły się jej w pamięć, podobnie jak odsiadujący długi wyrok więzień zapamiętuje niewątpliwie najprzeróżniejsze kajdany i łańcuchy. Ta z falbankami, o wąskich ściegach, nad kolana? Tak, musiała mieć na sobie właśnie tę. Zapamiętała, jak klękając, ściskała trzeszczące szwy, starając się nie rozedrzeć materiału. Miała wówczas pięć lat, w tej stodole… i cóż to była za noc, nieprawdaż? Wspomniała migoczące chwiejnie światło lampy, ciężki aromat płonącej oliwy wpleciony w znajomy zapach siana.

Natomiast żadne uszkodzenia północnej ściany, stanowiące wynik pożaru, nie zapisały się w jej pamięci. Wkrótce po swoich szóstych urodzinach niemal spaliła stodołę, gdy przyłapaną na podglądaniu, usiłowano usunąć ją siłą. Ogarnięta nieopanowaną furią, złapała i cisnęła służącym do przenoszenia bali hakiem. Rozbiła pobliską lampę, a ryczące płomienie ogarnęły sąsiednie bele siana. Serrińska oliwa, co zapamiętała na zawsze po tym wydarzeniu, była niezwykle łatwopalna.

Kessligh widział rzut i był pod wrażeniem. Wydarzenie miało miejsce mniej więcej w czasie, kiedy Krystoff zaczął się nad nią litować, okazując zainteresowanie jednej z sióstr, w wieku, w którym pozostałe, oprócz Maryi, równie dobrze mogłyby być niewidzialne. Wspomniała, jak następnego dnia po pożarze odwiedził jej pokój, dobrze zbudowany, atletyczny siedemnastolatek, bez wątpienia najsilniejszy i najprzystojniejszy młodzian w Baen-Tar, przynajmniej w pełnych uwielbienia oczach Sashy. Płakała. Zapytał dlaczego. Wyjaśniła, że nie wolno jej opuścić komnaty przez tydzień. Żadnego słońca, pomijając wpadające oknem promienie. Żadnego kontaktu z naturą, nie licząc zabawnego gruchania przysiadających na parapecie i wykłócających się gołębi Żadnej zabawy na trawnikach dziedzińców. Ani też biegania oraz, zdecydowanie, najmniejszych szans, aby wyślizgnąć się do skrzypiącej stodoły przy starym zamku i poobserwować dowódcę lenayińskich Zjednoczonych Armii usiłującego uczynić z jej starszego brata godnego szacunku dziedzica tronu i umę Nasi-Kethu.

Krystoff zmiękł. I nieoczekiwanie w nadchodzących dniach odzyskała wolność. Obiecał, że jeśli będzie grzeczna, wieczorem może przyjść, popatrzeć, jak trenuje. Przez cały dzień zachowywała się uprzejmie i usłużnie, pilnie wypełniając polecenia, którą to zmianę traktowano nieufnie. Krystoff dotrzymał słowa i po kolacji znalazł siostrze miękką, wysoką belę siana, z której obserwowała rozgrywające się w stodole zmagania. Krystoff, jak dowiedziała się zaskoczona, trenował dwa razy dziennie, wykonując obszerny zestaw ćwiczeń. Zamierzał być nie tylko dziedzicem Lenayin, lecz także na wzór Kessligha członkiem Nasi-Kethu. Oczywiście nie pojęła żadnej z szerokich implikacji owego historycznego wydarzenia. Niepokoju, jaki niewątpliwie budziło wśród wszystkich pobożnych verentyjczyków, mimo zapewnień, że większość petrodorskich nasi-kethów wyznawała verentynizm, nie znajdując konfliktu pomiędzy jedną i drugą ścieżką. Wiedziała wówczas jedynie, iż wszystko to wydaje się szalenie ekscytujące.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: