Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Próba uczuć - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Rok wydania:
2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Próba uczuć - ebook

Amanda i Jason dorastają na sąsiadujących ranczach. Mimo dzielącej ich różnicy wieku zakochują się w sobie. Amanda marzy o tym, że pewnego dnia będą razem. Matka nie zamierza jednak zaakceptować jej wyboru, ponieważ Jason pochodzi z biednej rodziny. Gdy nagle umiera ojciec Amandy, a ich ranczo zostaje zajęte za ukryte długi, Amanda wyjeżdża do miasta. Po kilku miesiącach powraca jednak w rodzinne strony ze względów zawodowych. Szybko okazuje się, że uczucie między Jasonem i Amandą wcale nie osłabło…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-3210-4
Rozmiar pliku: 702 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wysoki mężczyzna i smukła młoda kobieta zastygli w bezruchu, stojąc naprzeciw siebie niczym bokserzy czekający na rozpoczęcie walki.

– Nigdy! – oświadczyła kobieta z gniewnym błyskiem w piwnych oczach. – Wiem, że potrzebujemy nowych zleceń i zrobiłabym dla ciebie dużo, oczywiście w granicach rozsądku. Natomiast to, co proponujesz, nie ma nic wspólnego z rozsądkiem, i ty dobrze o tym wiesz, Terry Black!

Black westchnął ciężko i stanął twarzą do panoramicznego okna, wychodzącego na ruchliwą o tej porze ulicę San Antonio.

– Będę zrujnowany – oznajmił.

– Sprzedaj jeden ze swoich cadillaców – zaproponowała z przekąsem.

– Amando! – Odwrócił się i rzucił jej poirytowane spojrzenie.

– Byłam Mandy, kiedy tu rano przyszłam – przypomniała mu, ruchem głowy odrzucając w tył długie jasne włosy o srebrzystym połysku. – Daj spokój, Terry, nie jest aż tak źle.

– Chyba nie – przyznał jej w końcu rację.

Oparł się o ścianę i powiódł wzrokiem po zgrabnej sylwetce Amandy, dłużej zatrzymując spojrzenie tam, gdzie beżowa szmizjerka opinała wysoko sklepione piersi.

– To niemożliwe, żeby on ciebie nie lubił – dodał. – Żaden mężczyzna, w którego żyłach płynie krew, nie mógłby pozostać wobec ciebie obojętny.

– Jason Whitehall nie ma w żyłach krwi, tylko wodę z lodem i starą whisky – zauważyła Amanda.

– To nie Jason się do mnie zwrócił, tylko jego brat Duncan – uściślił Terry.

– Jednak to Jason ma większość udziałów w korporacji – zaoponowała Amanda. – Nigdy nie korzystał z usług agencji reklamowej.

– Jeśli bracia Whitehallowie chcą sprzedać świeżo wybudowane apartamenty na Florydzie, to będą musieli zatrudnić specjalistów od reklamy – orzekł Terry. – Dlaczego nie mieliby przyjąć naszej oferty? – dodał z uśmiechem. – Bądź co bądź, jesteśmy najlepsi.

– Wciąż mi to powtarzasz – stwierdziła z grymasem niezadowolenia Amanda.

– Nie zapominaj, że potrzebujemy pieniędzy. Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak wielkie jest imperium Whitehallów? – spytał, jakby ona nigdy o tym nie słyszała. – Samo ranczo w Teksasie zajmuje powierzchnię ponad dwudziestu pięciu tysięcy akrów!

– Wiem. – Amanda westchnęła ze smutkiem, ponieważ opadły ją wspomnienia. – Zapominasz, że kiedyś ranczo mojego ojca sąsiadowało z ranczem Whitehallów. – Zamilkła na dłuższą chwilę, po czym dodała: – Zresztą nie jest tak, żebyś sam nie był w stanie uzyskać zgody na kontrakt.

Terry zrobił zakłopotaną minę.

– Obawiam się, że nie mogę.

Amanda spojrzała na niego poprzez wyłożony luksusowym dywanem gabinet, urządzony nowoczesnymi chromowanymi meblami.

– Słucham?

– Niczego od nich nie uzyskam bez ciebie.

– A to dlaczego?

– Ponieważ jesteśmy wspólnikami, a przede wszystkim dlatego, że Duncan Whitehall nie zechce omawiać kontraktu bez ciebie. Wiedz, że to on się do nas zgłosił. Wyobraź sobie, że bierze naszą agencję pod uwagę jedynie ze względu na waszą przyjaźń. Co ty na to?

To dziwne, pomyślała Amanda. Co prawda, przyjaźniła się z Duncanem od lat, ale on dobrze wiedział, że jego brat za nią nie przepada, mówiąc oględnie. Zaskoczyła ją informacja, że nalegał na jej obecność.

– Przecież Jason mnie nie cierpi – powiedziała zdziwiona.

– A z jakiego powodu, jeśli można wiedzieć? – spytał lekko już zniecierpliwiony Terry.

– Ostatnio dlatego, że najechałam samochodem na jego byka wartego dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

– Co takiego?!

– Właściwie to nie byłam ja, tylko moja mama, ale tak się bała reakcji Jasona, że wzięłam winę na siebie, przez co nasze stosunki jeszcze bardziej się pogorszyły. To był wspaniały okaz.

– Jason?

– Byk! – Amanda skrzyżowała ręce na piersiach. – W przeciwieństwie do mnie, mama nie jest w stanie pogodzić się z faktem, że bezpowrotnie minęły dawne czasy, kiedy byliśmy bogaci. Ja potrafię być samodzielna i niezależna, lecz ona nie. Źle znosi odmianę losu. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie mogła przyjeżdżać do Marguerite do Casa Verde na parę tygodni w roku i udawać, że nic się nie zmieniło. – Wzruszyła ramionami. – Już wcześniej Jason mnie nie cierpiał, tyle że teraz ma konkretny powód w postaci poturbowanego okazowego byka.

– Przypominam sobie, że rzeczywiście nie wyglądałaś najlepiej po pobycie na ranczu, ale nie wspomniałaś o tym wydarzeniu. Zresztą, moim zdaniem, to niczego nie zmienia. Jeśli nie pojedziesz ze mną na spotkanie, to stracimy korzystną dla firmy okazję do zarobienia sporych pieniędzy.

– Minęło zaledwie sześć miesięcy od tego wypadku – zauważyła Amanda. – Przysięgam ci, że Jason jeszcze nie przebolał straty okazowego byka.

– Amando, czy mnie się zdaje, czy nie tylko twoja mama się go boi, ale i ty również? – Terry zmrużył oczy.

– Nie wiedziałam, że to widać. – Amanda uśmiechnęła się niepewnie.

– To dziwne, bo nie jesteś kobietą, która da sobie w kaszę dmuchać. W zeszłym roku byłem raz czy dwa świadkiem, jak sobie radzisz. Trzeba przyznać, że charakteru ci nie brakuje. – Terry spojrzał na nią spod oka. – Skąd ten lęk?

– Dobre pytanie.

– Czy jest damskim bokserem? – spytał Terry.

– Nie, skądże, ale widziałam, jak powalił mężczyznę.

– Z powodu kobiety?

– Konkretnie chodziło o mnie. – Amanda umknęła spojrzeniem w bok. – Jason uznał, że jeden z robotników Whitehallów zbyt bezpośrednio okazał mi zainteresowanie. Najpierw mu przyłożył, a potem wyrzucił go z pracy. Był tam też Duncan, ale nawet ust nie otworzył, dopóki nie wkroczył do akcji Jason. On nie po raz pierwszy spróbował wpłynąć na moje życie.

– Sądziłem, że Jason jest stary.

– Bo jest. Ma trzydzieści trzy lata i szybko mu ich przybywa.

– Dziesięć lat starszy od ciebie. Chyba to nie aż tak dużo – zauważył Terry.

– Wyobrażam sobie, jak miło mnie powita – powiedziała Amanda, nie kryjąc obawy.

– Na pewno zdążył zapomnieć o byku – starał się ją uspokoić Terry.

– Tak myślisz? Musiałam patrzeć, jak Jason zastrzelił go po wypadku, bo nie było innego wyjścia. Wciąż pamiętam, jak przy tym wyglądał i co do mnie powiedział. – Amanda ciężko westchnęła. – Pożyczonym samochodem uciekałam wraz z mamą w popłochu. – Odwróciła się energicznie, a spódnica sukni zawirowała wokół jej długich szczupłych nóg. – Musiałam prowadzić auto, mając skręcony nadgarstek. Wierz mi, to nie było przyjemne.

– Zakopanie topora wojennego nie wchodzi w rachubę?

– Zakopanie? Raczej wbicie go na kilka centymetrów w moją głowę.

– A co powiesz na to, żeby pojechać do domu i się spakować? – zasugerował z uśmiechem Terry.

– Dom – powiedziała z goryczą Amanda. – Tylko ty mógłbyś nazwać domem mieszkanie z jedną sypialnią. Matka go nienawidzi. Podejrzewam, że dlatego spędza życie na odwiedzaniu starych przyjaciół.

Odwiedzanie… Może raczej pasożytowanie na dawnych przyjaciołach. W każdym razie Jason wolał to drugie określenie. Gdyby wiedział, że to Beatrice Carson, a nie jej córka, siedziała za kierownicą samochodu, który staranował byka, wyrzuciłby ją raz na zawsze z domu mimo gwałtownych protestów swojej matki.

– Czy twoja matka nie przebywa teraz u Whitehallów? – spytał z obawą Terry, oczami wyobraźni widząc nadciągającą katastrofę.

Amanda przecząco pokręciła głową.

– Jest wiosna, a to znaczy, że bawi na Bahamach.

Beatrice miała ścisły harmonogram wizyt u znajomych. Akurat teraz wypoczywała na wyspach w towarzystwie Lacey Bannon i jej brata Reese’a. Wkrótce jednak przyjdzie kolej na Marguerite Whitehall, co już teraz budziło poważne obawy Amandy. Jeśli Beatrice podczas pobytu na ranczu wymknie się coś na temat tego byka…

– Może Duncan mnie obroni – dodała smętnie.

Terry usiadł za nieskazitelnie uporządkowanym biurkiem.

– Czy naprawdę jesteś na mnie zła z powodu Whitehallów?

– Jeszcze nie wiem. – Amanda wzruszyła ramionami. – Jeśli Jason odrzuci nasz projekt, to nie miej do mnie pretensji. Duncan powinien był się zgodzić, żebyś tylko ty podczas negocjacji reprezentował naszą agencję. Obawiam się, że przyniosę ci pecha.

– Tak się nie stanie – zapewnił ją Terry. – Nie będziesz żałowała.

Amanda spojrzała na niego przez ramię i uśmiechnęła się cierpko.

– To samo powiedziała matka, namawiając mnie na wyjazd do Casa Verde pół roku temu. Mam nadzieję, że twoje przewidywania okażą się bardziej trafne.

Późnym wieczorem tego dnia Amanda siedziała w wygodnym starym fotelu przed telewizorem. Zamierzała obejrzeć program informacyjny, ale utkwiła wzrok w fotografii znajdującej się w albumie, który trzymała na kolanach. Widniało na niej dwóch braci Whitehallów: wysoki Jason i niższy Duncan. Stali na schodach prowadzących do Casa Verde, dużego wiktoriańskiego domu z białymi kolumnami oraz szerokim frontowym gankiem, na którym ustawiono bujane fotele oraz huśtawkę.

Duncan jak zwykle się uśmiechał, natomiast Jason patrzył prosto w kamerę z chmurną twarzą i złością w oczach. Amanda wzdrygnęła się odruchowo. To ona wtedy trzymała aparat i do niej było adresowane ponure spojrzenie.

Szkoda, że nie mogę się wykręcić od tego spotkania, pomyślała zdenerwowana. A także zamknąć drzwi na klucz, włożyć głowę pod poduszkę i sprawić, żeby czas się cofnął. Gdyby jej ojciec jeszcze żył, kontrolowałby zachowanie Beatrice, która była nieodpowiedzialna i bezradna jak dziecko. Uciekała od rzeczywistości jak motyl od wyciągniętej ręki. Nawet nie zaprotestowała, kiedy Amanda wzięła na siebie winę za staranowanie byka, ściągając na swoją głowę gniew Jasona. Po prostu siedziała, milcząc, i pozwalała, żeby córka przejęła całą odpowiedzialność za doprowadzenie do śmierci byka, podobnie jak w dziesiątkach innych przypadków.

W dodatku Jason miał powody, żeby nienawidzić jej matki na długo przed tym wypadkiem. Amanda była jednak zbyt zmęczona, żeby o tym myśleć. Wyglądało na to, że od pewnego czasu spędzała życie na chronieniu Beatrice. Byłaby zadowolona, gdyby jakiś miły mężczyzna pojawił się nagle i był na tyle szalony, by poślubić to jej żywe utrapienie i zabrał je ze sobą na Alaskę, Tahiti czy nawet Syberię.

Ostatni raz rzuciła okiem na zdjęcie braci i zamknęła album. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego Duncan nalegał, żeby przyjechała z Terrym. Przecież jej wspólnik ma znacznie większe doświadczenie zawodowe niż ona. Czy to nie sprawka Marguerite? Matka braci ją lubiła i to ona musiała podpowiedzieć synowi, by zażyczył sobie obecności Amandy. Tak, to chyba wyjaśnia sprawę.

Odchyliła się w fotelu i zamknęła oczy, chociaż dziennikarz telewizyjny donosił o popełnieniu morderstwa w mieście. Coraz słabiej słyszała jego głos i zanim sobie to uświadomiła, zasnęła.ROZDZIAŁ DRUGI

Kiedy pilot podchodził do lądowania, Amanda obserwowała, jak na horyzoncie wyłania się lotnisko w Victorii. Dobrze znała tę część Teksasu. Zanim zamieszkała w San Antonio, gdzie uczęszczała do college’u, tu znajdował się jej rodzinny dom. Tutaj spędziła dzieciństwo i wczesną młodość, przebywając w środowisku hodowców bydła i biznesmenów, wychowana w poszanowaniu spuścizny historycznej, wciąż bliskiej jej sercu. Wreszcie tu rosły jej ulubione dzwonki.

Zacisnęła dłonie na kolanach. Kochała Teksas – od jego pustynnych obrzeży na zachodzie po porośnięte bujną roślinnością tereny na wschodzie, nad którymi teraz przelatywali. Od Victorii do Casa Verde, rancza Whitehallów, i małej społeczności zwanej Whitehall Junction, która wyrosła tuż obok ogromnej posiadłości Whitehallów, nie było daleko.

– To twoje gniazdo? – zagadnął Terry, kiedy niewielki samolot delikatnie dotknął ziemi.

– Tak – odparła Amanda. – Victoria to najprzyjaźniejsze małe miasto, jakie kiedykolwiek widziałeś, a ja je kocham. Rodzice mojego ojca osiedlili się tutaj, kiedy jeszcze niebezpiecznie było się poruszać po tych terenach bez broni w ręku. Jeden z przodków Jasona i Duncana był Komanczem, a ich stryj właścicielem Casa Verde. Jude Whitehall, ich ojciec, odziedziczył ranczo, kiedy bracia byli małymi chłopcami.

– Domyślam się, że jako dzieci byliście przyjaciółmi.

– Przeciwnie. Mama nie chciała, żebym miała z nimi cokolwiek wspólnego, ponieważ wtedy ich rodzina należała tylko do klasy średniej – odparła z goryczą. – Niestety, nie pozwoliła im o tym zapomnieć. To cud, że Marguerite Whitehall jej wybaczyła. Jason wciąż ma jej to za złe.

– Zaczynam widzieć wierzchołek góry lodowej – stwierdził Terry.

Wysiedli z samolotu i Amanda głęboko odetchnęła czystym powietrzem, rozkoszując się słońcem i bezmiarem przestrzeni rozciągającej się za Victorią.

– Niemałe miasto – zauważył Terry, podążając wzrokiem za jej spojrzeniem.

– Liczy około sześciu tysięcy mieszkańców. Jeden z moich dziadków jest pochowany na najstarszym tutejszym cmentarzu, Memorial Square. Spoczywa tam wielu członków rodzin pierwszych osadników. W mieście jest zoo, muzeum, nawet istnieje orkiestra symfoniczna. Warto wspomnieć o najważniejszej imprezie muzycznej, mianowicie Bach Festival Concerts, która odbywa się w czerwcu. Znajdują się też ruiny dawnych misji…

– Ależ ja nie pytałem o charakterystykę miasta – przerwał jej ze śmiechem Terry.

– Nie chcesz wiedzieć, że Victoria leży nad rzeką Guadalupe?

– Wystarczy. – Terry osłonił oczy przed słońcem. – Kto po nas przyjedzie?

– Ten, kto akurat będzie miał czas – odparła Amanda, licząc na to, że nie będzie to Jason. – Gdyby nie pora roku, jeden z braci przyleciałby po nas do San Antonio. Obaj mają licencje pilotów i dysponują dwoma samolotami, własnym lądowiskiem oraz hangarami. Na wiosnę jednak nie mogli się wyrwać – dodała, jakby to było oczywiste.

– Tak? Z jakiego powodu? – zapytał Terry.

– Spęd bydła – wyjaśniła Amanda. – Odbywa się segregacja i rozdzielanie bydła. Jest za to odpowiedzialny menedżer rancza, ale Jason lubi mieć nadzór nad wszystkim, co dotyczy hodowli. A to znaczy, że sprawami nieruchomości i innych spółek musi się zająć Duncan.

– A czasu jest mało – powiedział Terry. – Byłbym skłonny poczekać do następnego miesiąca, lecz naprawdę potrzebujemy tego kontraktu. W zimie agencja cienko przędła, mieliśmy zastój.

Amanda skinęła głową, ale słuchała go jednym uchem. Wpatrywała się w drogę prowadzącą na lotnisko, a ściślej, w pędzącego w ich kierunku srebrnego mercedesa. Takim wozem jeździł Jason.

– Wyglądasz na lekko przerażoną – zauważył Terry. – Poznajesz samochód, tak?

Amanda przytaknęła, czując, że w miarę zbliżania się auta serce zaczyna jej bić coraz szybciej. Odetchnęła z ulgą, kiedy samochód się zatrzymał i wysiadła z niego Marguerite Whitehall ubrana w szykowny różowy spodnium. Siwe włosy zostały ułożone w perfekcyjną fryzurę, a na szczupłej twarz widniał promienny uśmiech.

– Jak miło znów cię widzieć, kochana. – Objęła Amandę, owiewając ją subtelnym zapachem perfum Niny Ricci i prasowanego pudru.

– Cieszę się, że tu jestem – skłamała Amanda, patrząc w ciemne oczy Marguerite. – To Terrance Black – przedstawiła swojego towarzysza. – Mój wspólnik w agencji reklamowej w San Antonio.

– Miło mi pana poznać – powiedziała uprzejmie Marguerite. – Duncan wyjaśnił mi, że będziecie debatować nad kampanią reklamową. Mam nadzieję, że Jason na nią przystanie. Mój starszy syn ma szczególne poglądy na… pewne sprawy, prawda, Amando? – dodała z przepraszającym uśmiechem.

– Chciałbym porozmawiać z Duncanem – wtrącił Terry.

– Przykro mi, ale w tej chwili go tutaj nie ma. Po południu musiał w jakiejś pilnej sprawie służbowej polecieć do San Francisco. Ale jest Jason.

Amanda poczuła, że robi się jej słabo. Najchętniej obróciłaby się na pięcie, wskoczyła do samolotu i poleciała z powrotem do San Antonio. Mimo to podążyła za Marguerite i Terrym do samochodu i pozwoliła się usadzić z przodu, obok fotela kierowcy, podczas gdy Terry załadował ich bagaże i zajął miejsce z tyłu.

– Piękna pogoda – zagadnął, gdy samochód ruszył.

– Niestety, panuje susza – odparła Marguerite, kierując się do miasta.

Nie wdawała się w szczegóły, jakie ma to skutki dla rancza. Amanda dobrze wiedziała, czym to grozi, ale udzielanie wyjaśnień komuś, kto nie miał pojęcia o hodowli bydła, zajęłoby im co najmniej godzinę.

– Nie mogę się doczekać, by zobaczyć ranczo. – Terry nie krył podniecenia.

Marguerite uśmiechnęła się do niego przez ramię.

– Jesteśmy z niego dość dumni. Przepraszam, że musiał pan wynająć prywatny lot. Jason mógłby po was wyjechać, ale była z nim Tess, a myślę, że nie zależałoby ci na jej towarzystwie – zwróciła się do Amandy, rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie.

– Tess? – zainteresował się Terry.

– Tess Anderson – powiedziała Marguerite. – Jej ojciec i Jason są wspólnikami, oczywiście Duncan również, w tej spółce deweloperskiej na Florydzie.

– Będziemy musieli również z nim konsultować naszą ofertę? – spytał Terry.

– Moim zdaniem, nie – odrzekła Marguerite. – On zawsze zgadza się z tym, co powie i zadecyduje Jason.

– A jak tam Tess? – spytała Amanda.

– Tak jak zawsze, pilnuje Jasona – padła zwięzła odpowiedź.

Amanda dobrze pamiętała, że kiedy byli nastolatkami, Tess nie odstępowała Jasona. Pewnego razu zupełnie nieoczekiwanie zaprosił ją, Amandę, na tańce. W panice odrzuciła tę propozycję, ale Tess, która znanym sobie sposobem się o niej dowiedziała, nie dawała jej spokoju.

– Tess i Amanda uczęszczały razem do szkoły w Szwajcarii – wyjaśniła Marguerite na użytek Terry’ego.

Amandzie wydawało się, że od tego czasu minęły wieki. Jej rodzina straciła wszystko, kiedy ojca przyłapano na oszustwie finansowym przy obrocie ziemią. Na skutek szoku doznał ataku serca, który okazał się śmiertelny. Pozostawił wdowę i córkę skompromitowane i tonące w długach.

Po spłaceniu wierzycieli zostały z pustymi rękoma i wówczas Jason zaoferował pomoc. Amanda wciąż się czerwieniła na wspomnienie propozycji, którą z zimną krwią jej złożył. Nikomu o niej nie powiedziała, ale była przekonana, że jej odmowa tylko podsyciła pogardliwy stosunek Jasona do jej osoby.

Po wystawieniu rodzinnego rancza na licytację udała się ze swoim dyplomem dziennikarstwa do biura Terry’ego Blacka i szybko została jego wspólniczką. Z trudem wiązała koniec z końcem, ale sobie radziła, zwłaszcza że matka dużą część roku spędzała w odwiedzinach u bogatych przyjaciół, którym narzucała się bez najmniejszych skrupułów. Beatrice lubiła piękne suknie i pantofle, które kupowała bez opamiętania, za każdym razem przepraszając za chwile słabości i wybuchając płaczem, kiedy córka ją strofowała. Amandę ratowała możliwość odroczonej płatności.

– Jak się ma Beatrice? – zapytała Marguerite.

– Och, dobrze – odparła Amanda. – Jest teraz z Bannonami.

– Na Bahamach – dodała z westchnieniem Marguerite. – Te śliczne słomiane kapelusze, muzyka i rozgrzane białe plaże. Zazdroszczę jej.

– A czemu pani nie pojedzie? – spytał Terry.

– Jak tylko pani Brown zrobi kwaśną minę, że Jason znowu nie przyszedł na śniadanie, to on ją wyrzuci – odparła. – A po raz pierwszy od dłuższego czasu się zdarzyło, że jestem w stanie zatrzymać kucharkę na dłużej.

– Wygląda na to, że Jasona trudno zadowolić – stwierdził lekko zakłopotany Terry.

– Zależy, w jakim jest nastroju – wyjaśniła Marguerite. – Potrafi być bardzo uprzejmy. Jest łagodny jak baranek, kiedy śpi, problemy się zaczynają, gdy się obudzi.

– Wystraszysz mojego wspólnika – zauważyła ze śmiechem Amanda.

– Niech pan nie martwi się na zapas – powiedziała Marguerite pod adresem Terry’ego, widząc we wstecznym lusterku jego niepewną minę. – Przekona się pan, że niedzielne wieczory są stosunkowo bezpieczne, o ile nic się nie wydarzy albo…

– Porozmawiamy najpierw z Duncanem, nie jest groźny – stwierdziła Amanda.

– Ani nie plącze mu się pod nogami Tess – dodała kpiąco Marguerite.

– Może Jason ulegnie i pewnego dnia się z nią ożeni – powiedziała Amanda.

– Miałam nadzieję, że ty zostaniesz moją synową, Amando.

– Bądź wdzięczna, że cię to nie spotka – padła żartobliwa odpowiedź. – Duncan i ja doprowadzilibyśmy cię do szaleństwa.

– Nie myślałam o młodszym synu – wyjaśniła Marguerite, obrzucając siedzącą obok niej młodą kobietę wymownym spojrzeniem.

Speszona Amanda uciekła wzrokiem w bok.

– Jason nigdy nie wybaczy mi tego byka – powiedziała.

– To było nieuniknione. Nie prosiłaś byka, żeby przedarł się przez ogrodzenie.

– Jason był wściekły. Myślałam, że mnie pobije. – Amanda aż się wzdrygnęła na to wspomnienie.

– Sądziłam, że był wściekły z całkiem innego powodu. Och, do licha! – rzuciła Marguerite, kiedy skręcili na długi podjazd prowadzący do Casa Verde. – To samochód Tess – dodała niezadowolona.

Amanda spostrzegła ferrari zaparkowane w zakolu otaczającym staw rybny i fontannę.

– Przynajmniej już wiesz, gdzie jest Jason – zauważyła swobodnym tonem, choć jej puls przyspieszył.

Marguerite zaparkowała za małym czarnym samochodem i wyłączyła silnik. Dom liczył ponad sto lat, ale wciąż wyglądał solidnie i mimo klimatyzatorów wystających z okien zachował bezpretensjonalny urok. Dla Amandy, która pamiętała ten budynek z czasów dzieciństwa, nie był rezydencją ani nawet wyróżniającym się obiektem. Po prostu był domem Duncana.

– Duncan i ja mieliśmy zwyczaj zwisać z tych niskich konarów dębu, który rośnie z boku – powiedziała, kiedy szli z Terrym wysadzaną azaliami ścieżką do stopni prowadzących na ganek. – Któregoś dnia Duncan pośliznął się i spadł. Gdyby Jason w porę go nie chwycił, jego głowa byłaby o połowę mniejsza, niż jest.

– Aż mnie dreszcz przechodzi na samą myśl, jak mogłoby się to skończyć. – Marguerite aż się wzdrygnęła. – Ty i Duncan zawsze byliście niespokojnymi duchami, moja droga – zwróciła się do Amandy. – Duncan wciąż nie może usiedzieć w miejscu. Ciągle gdzieś go nosi. To Jason zapuścił korzenie.

Amanda zacisnęła palce na torebce. Nie lubiła myśleć o Jasonie i starała się tego unikać, ale znajomy widok ożywił wspomnienia, z których nie wszystkie były przyjemne.

– Pani młodszy syn powiedział, że jutro możemy się rozejrzeć po posiadłości – zauważył mimochodem Terry. – Myślałem, że mógłbym spędzić ten wieczór, informując jego brata o specyfice naszej firmy i jej kondycji finansowej.

– O ile potrafi pan zatrzymać Jasona dostatecznie długo w jednym miejscu. Proszę spytać Amandę, powie panu, jak bardzo jest zajęty. Chcąc go o cokolwiek zapytać, muszę chodzić za nim krok w krok.

– W takim razie dobrze się składa, że potrafię jeździć konno. Przypuszczam, że zdołałbym za nim galopować – zażartował Terry.

– Nie wiem, czy dałbyś radę – ostrzegła całkiem poważnie Amanda.

Marguerite otworzyła drzwi frontowe i wprowadziła gości do środka. Ich oczom ukazała się wypolerowana sosnowa posadzka, pokryta perskim dywanem w odcieniach czerwieni, i marmurowy stół, na którym stał wazon z misternie ułożonym bukietem z czerwonych róż. Pochodziły z ogrodu otaczającego za domem owalny basen.

Na piętro prowadziły masywne schody z dębowego drewna, pokryte czerwonym chodnikiem. Poręcz została wygładzona na skutek dotyku dziesiątek rąk przez lata. Dom został odrestaurowany i powiększony, ale pozostawiono oryginalne poręcze.

Z głębi domu wyszła im naprzeciw drobna pokojówka o śniadej cerze, która wzięła od Amandy lekki jak piórko sweter, a za nią niewysoki mężczyzna, który uwolnił Terry’ego od brzemienia walizek.

– To Diego i Maria Lopezowie. – Marguerite przedstawiła służących Terry’emu, jako że Amanda od razu ich poznała. – Bez nich nie dalibyśmy sobie rady.

Służący uśmiechnęli się, ukłonili i wrócili do swoich obowiązków, zapewniając, że rodzina nie zostanie bez pomocy.

– Napijemy się kawy i chwilę porozmawiamy – zaproponowała Marguerite.

Poprowadziła Amandę i Terry’ego do wyłożonego białym dywanem ogromnego salonu, wyposażonego w szafirowe zasłony, meble wyściełane materiałem w takim samym kolorze oraz antyczny stół dębowy.

– Czyż biały dywan nie wygląda śmiesznie w domu na ranczu? – zapytała lekko zakłopotana. – Choć wiem, że powinnam go zastąpić innym, nie mogę się oprzeć wzorowi w tym kolorze. Proszę, siadajcie, powiem Marii, żeby podała tutaj kawę. Jason musi być w stajniach.

– Nie ma go tam – usłyszeli znudzony kobiecy głos, dochodzący z hallu.

Po chwili w progu salonu stanęła Tess Anderson.

Ręce wcisnęła głęboko w kieszenie niebieskawej spódnicy z dzianiny. Miała do niej harmonizujący kolorem top z wycięciem w serek. Wyglądała, jakby zeszła prosto z wybiegu dla modelek. Puszczone luźno czarne włosy ułożyły się w fale, ciemne oczy błyszczały, oliwkowa cera kontrastowała z krwistoczerwoną szminką.

– Wow – zdołał tylko wyszeptać Terry, wręcz pożerając wzrokiem zjawiskową postać.

Tess przyjmowała męskie zachwyty jak coś, co się jej należy. Popatrzyła na Terry’ego z nieskrywanym lekceważeniem. Po chwili skierowała ostre spojrzenie na Amandę i z widocznym niesmakiem skwitowała jej elegancką, ale typowo służbową garsonkę.

– Jason pojechał z Billem Johnsonem obejrzeć nowy kombajn – poinformowała obojętnym tonem i weszła do salonu. – Stary, którego używają, rozleciał się dziś rano.

– Domyślam się, że ugrzązł w sianie – zażartowała Marguerite, wiedząc doskonale, że w tej okolicy nie było dostatecznie wilgotno, żeby cokolwiek mogło ugrzęznąć. – Przestał już kląć?

Tess się nie uśmiechnęła.

– Oczywiście, że go to zmartwiło – odparła. – To był bardzo drogi sprzęt. Poprosił, żebym wstąpiła i przekazała ci, że wróci późno.

– A czy on kiedykolwiek w porę stawił się na posiłek? – spytała cierpko Marguerite.

– Muszę pędzić – oznajmiła Tess. – Tata na mnie czeka. Chodzi o sprzedaż jednej z nieruchomości. – Przeniosła wzrok na Amandę i Terry’ego. – Słyszałam, że Duncan myśli o wynajęciu waszej agencji do obsłużenia naszego projektu na Florydzie. Oczywiście, tata i ja chcemy uczestniczyć we wszystkich rozmowach, bo zainwestowaliśmy znaczne sumy w to przedsięwzięcie.

– Naturalnie – powiedział, czerwieniąc się Terry.

– A zatem będziemy w kontakcie. Dobranoc, Marguerite – rzuciła przez ramię i skierowała się do wyjścia.

Wysokie obcasy stukały rytmicznie na drewnianej podłodze, a po chwili frontowe drzwi zamknęły się z trzaskiem i w salonie zapadło milczenie. Przerwała je wyraźnie zirytowana Marguerite.

– A kiedyż to pozwoliłam jej zwracać się do mnie po imieniu?

– Mamy problem – stwierdził Terry. – Pomyliłem się, żywiąc przekonanie, że nie napotkamy trudności.

– Nie przejmuj się. – Amanda nie wyglądała na zmartwioną. – Pan Anderson nie jest taki jak jego córka.

Terry rozpogodził się trochę, natomiast Marguerite gniewnie mamrotała pod nosem, opuszczając pokój, żeby wydać polecenia Marii. Po chwili pani domu wróciła do salonu wraz ze służącą, która dzierżyła w dłoniach ogromną srebrną tacę. Stały na niej filiżanki z cienkiej porcelany w bordowo-biały deseń i zabytkowy srebrny dzbanek.

Podczas gdy Marguerite nalewała kawę, Amanda przyglądała się stylowej serwantce stojącej pod jedną ze ścian, którą ze względu na zawartość można by określić jako miniaturowe muzeum historii Dzikiego Zachodu. Obok rewolweru Navy Colt 44 leżał sfatygowany pas do broni, który dziadek Jasona nosił, wybierając się na szlak. Znajdował się także nóż Komancza w starej pochwie z koźlej skóry, ozdobionej wyblakłymi koralikami, z których kilku brakowało, oraz inne pamiątki. Była też stara rodzinna Biblia, którą rodzice Jasona przywieźli z Georgii, pistolet konfederacki i kapelusz oficerski, a nawet fajka pokoju.

– Nigdy ci się nie znudzi oglądanie tych staroci? – spytała z uśmiechem Marguerite.

– Nigdy. – Amanda odwzajemniła uśmiech.

– Twoi rodzice też mogą być dumni z historii rodziny. – Zdołałaś zatrzymać coś z tych francuskich krzeseł i sreber?

– Tylko kilka sztuk. Nie było na nie miejsca poza składzikiem, a miały dużą wartość. Musiałyśmy spłacić rachunki – dodała ze smutkiem.

– Proszę mi opowiedzieć o domu. – Terry zwrócił się do Marguerite, chcąc zmienić niemiły dla Amandy temat rozmowy.

Pani Whitehall natychmiast się ożywiła i jeszcze po upływie godziny z niesłabnącym entuzjazmem przytaczała ciekawostki z dawnych czasów. Te opowieści pozytywnie nastroiły Amandę i jej śliczna twarz przybrała pogodny wyraz. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie. Spojrzawszy w tę stronę, napotkała parę oczu niemal takiego samego koloru jak stojący na tacy srebrny dzbanek. Jason!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: