Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przebudzenie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,20

Przebudzenie - ebook

 

 

Przebudzenie” to wspomnienia z życia studenckiego. Większość to sytuacje fikcyjne, jednak można tę książkę uznać za coś w rodzaju spowiedzi. Przedstawia rok z życia Marcina, studenta budownictwa. Są tu więc imprezy studenckie, sceny z klubów osiedla akademickiego, są obserwacje z wydziału, a nade wszystko są uczuciowe problemy, wzloty i upadki życia osobistego młodych ludzi. Młodzi ludzie dopiero testują siebie samych i świat wokół. Jest to czas, kiedy człowiek wychodzi z beztroskiego często życia i raptem trzeba stać się odpowiedzialnym za siebie.

Przede wszystkim jest to powieść o dojrzewaniu. Wśród bohaterów książki każdy może znaleźć swego osobistego przedstawiciela i utożsamić się z nim.

Jacek Jakubowski mieszka w Kaliszu. Tam ukończył II LO im. T. Kościuszki, a następnie budownictwo na Politechnice Łódzkiej. Swoją przygodę z pisarstwem rozpoczął dopiero po studiach. Pierwszą była książka z gatunku science fiction. Literatura Stanisława Lema pomogła Autorowi połączyć świat techniki i nauki oraz świat humanistyczny. Interesują go sprawy naszej tak zwanej codzienności. Jak dotychczas nie widział niczego ciekawego w świecie realnym, tak nagle odkrył mnóstwo spraw dotychczas nie poruszanych przez literaturę piękną.

Spis treści

Rozdział 1    Czas nieutracony
Rozdział 2    Nowy początek
Rozdział 3    Wesołe miasteczko
Rozdział 4    Szerokie horyzonty
Rozdział 5    Zabiegi
Rozdział 6    Barwy ochronne
Rozdział 7    Chwytaj dzień
Rozdział 8    Przechadzka
Rozdział 9    Udręczenie9
Rozdział 10    Odloty
Rozdział 11    Anielskie pienia
Rozdział 12    Nowe drogi
Rozdział 13    Nienasycenie
Rozdział 14    Nowa nadzieja
Rozdział 15    Rozstajne drogi4
Rozdział 16    Ostatni oddech zimy
Rozdział 17    W górę serca
Rozdział 18    Żegnaj laleczko
Rozdział 19    Szczęśliwej drogi

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65482-51-8
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1. Czas nieutracony

Pociąg był u celu na czas. To jednak nie było w stanie przeistoczyć zniechęcenia Marcina w jakiś lepszy stan psychiczny, co więcej, na jego ustach pojawił się nawet drwiący uśmieszek, zapowiedź drwiny ze świata, zwłaszcza z tego nowego świata, który miał wszystko zmienić na lepsze.

Marcin już od dawna toczył swoją cichą wojnę ze światem i szydził z niego w duchu, ale tylko wtedy gdy miał na to czas, a właściwie okazję. Teraz nie bardzo miał okazję. Grunt palił mu się pod nogami. Musiał sprężyć wszystkie siły, żeby miecz, który wisiał nad jego głową nie opadł z hukiem.

Kończyły się wakacje, a przed nim były jeszcze dwa niezaliczone egzaminy. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. W szkole średniej zawsze dawał sobie radę ze sporym zapasem. Studia okazały się bardziej wymagające.

Nasuwało się pytanie co do słuszności obranej drogi. Zastanawiał się pierwszy raz w życiu, czy nie za wysoko sobie postawił poprzeczkę. Może studia politechniczne są nie dla mnie i powinienem znaleźć sobie coś łatwiejszego? – pomyślał. Po chwili jednak odrzucał ten pomysł zdecydowanie. Przecież wszystko w Łodzi tak mu się podobało. Wszystko i wszyscy. No, prawie wszystko.

Czyżby miał porzucić to wszystko? To było nieprawdopodobieństwem, zwłaszcza że już prawie przebrnął przez pierwszy rok. Czuł gdzieś w głębi ducha, że musi zrobić wszystko, żeby się utrzymać na Politechnice. Była to także obietnica na przyszłość, obietnica na bycie kimś.

Kiedy wsiadał do tramwaju poczuł powiew nowego. Wiedział, że zmarno-wał te wakacje, bo musiał przygotować się do egzaminów, ale to był już czas zamknięty. Teraz rozpoczynało się coś nowego.

Nowe zawsze kojarzy się z lepszym i teraz też Marcin wyglądał lepszego. Co by to miało być nie wiedział. Wprawdzie człowiek po Maturze wie już wszystko i tak się czuł po zdaniu tego egzaminu dojrzałości, teraz jednak nie wiedział. Widział przed sobą pustą ścianę, jak to mówili architekci, kiedy im nie szło z projektem.

Tramwaj tymczasem posuwał się wolno do przodu. Ludzi na razie nie było dużo w mieście, dopóki nie zjechali studenci. Było nawet wolne miejsce, więc Marcin usiadł. Ciepły wrzesień zawsze go cieszył, zwłaszcza jeszcze niedawnymi laty, kiedy spędzał go na wsi. Pamiętał dobrze tą jesienną krzątaninę w polu i gospodarstwie, zapach ziół, niewymuszoną życzliwość ludzi, którzy mimo, że pracowali ciężko zawsze mieli dla siebie uśmiech i dobre słowo. Ubóstwiał zwłaszcza swoich dziadków, których nie dało się z niczym na świecie porównać.

W Łodzi było inaczej. Też miło, ale inaczej. Trzeba było do tego przywyknąć.

Marcin powoli nasiąkał tutejszym klimatem. Trzeba tu jeszcze dodać, że co innego było miasto, a co innego osiedle studenckie, z którego właściwie rzadko się wyściubiało nos. Latem, w wakacje osiedle było puste i miasto bardzo na tym traciło w sensie atmosfery.

Przed oczami wyobraźni przesuwali się Marcinowi ludzie, z którymi zdążył się już zżyć przez ostatni rok, a kiedy przyszła kolej na dziewczyny zrobiło mu się cieplej na sercu, zwłaszcza jedna z nich, która nie wiedząc nic o tym, miała w nim swoje miejsce od samego początku, czyli od egzaminów wstępnych. Niemałe było jego zdziwienie, kiedy na rozstaju ulic do tramwaju, którym jechał, wsiadła właśnie ta dziewczyna imieniem Diana.

Ale co ona mogła tu robić o tej porze roku? Z tego co wiedział, była prymuską o konserwatywnych zasadach i do tego miała chłopaka jeszcze od czasów liceum. Gdyby Marcin był rozsądny nie zaprzątałby sobie głowy kimś takim, bo był praktycznie bez szans, ale Marcin rozsądny nie był tylko młody, z wszystkimi wadami tego okresu życia. Co było robić, kiedy serce miękło na widok pięknej dziewczyny. Czy ktokolwiek jest w stanie obronić się przed czymś takim?

Tymczasem Diana rzeczywiście jechała tramwajem z teczką pod ręką i najwidoczniej kierowała się na Politechnikę. Marcin nie mógł uwierzyć, że ktoś taki jak ona ma zaległości, to nie wchodziło w rachubę. Prędzej by się spodziewał, że Politechnika zapadnie się pod ziemię niczym jakaś supernowa.

Tak czy inaczej po chwili zdał sobie sprawę, że jest okazja, żeby poznać dziewczynę, zbliżyć się do niej. Przez cały poprzedni rok nie miał na to odwagi, nogi uginały się pod nim kiedy próbował szczęścia. Trudno to zrozumieć, jeśli się czegoś takiego nie przeżyje.

Może więc teraz. Była sama, tak jak on. Dlaczego nie zagadnąć w ten czy inny sposób? Zdecydował jednak, że spróbuje kiedy znajdą się na osiedlu. Nie był pewien, czy dziewczyna go kojarzy, czy coś się zapisało w jej pamięci. Zadanie na pierwszy rzut oka proste, urastało w oczach chłopaka do wysokości Himalajów. Czuł, że robi się czerwony na twarzy i że robi coś złego nie wiadomo dlaczego i uznał to za zły znak.

Jechali tak więc tym samym tramwajem, a Marcin czuł jakby dzieliły ich kontynenty. Przy czym Diana była jakoś dziwnie skupiona, jakby nieobecna. Już uprzednio zauważył u niej ten dziwny stan zamyślenia i pomyślał, że niech ręka Boska broni tego kto by taką kontemplację śmiał naruszyć. Sprawiało to, że dziewczyna była niczym Bogini, jak najbardziej nieziemska.

Tramwaj nieubłaganie zbliżał się do osiedla. Wkrótce dojechali na miejsce. Trzeba było wysiąść i coś przedsięwziąć. Diana na domiar złego poruszała się szybkim, zdecydowanym krokiem, prawie jak żołnierz i trudno było ten pochód powstrzymać. Pomogło przejście dla pieszych. Dziewczyna zatrzymała się. Marcin zwolnił kroku, szedł jakieś 10 metrów z tyłu, był już tuż tuż, już jego oddech sięgał pleców Diany kiedy zapaliło się zielone światło i lawina ludzi ruszyła. Marcin zatrzymał się na chwilę, zaklął w duchu, znowu poczuł, że robi się czerwony. Bez dwu zdań okazja była stracona. Chłopak czuł się jakby wziął zimny prysznic. Zanim doszedł do siebie Diana była już daleko. Cóż było robić? Trzeba było ruszyć dalej. Teraz obserwował już tylko dziewczynę z oddalenia. Opanował się. Zbliżali się już do stołówki i innych zabudowań osiedla. Diana wykręciła w lewo ku budynkowi Wydziału Budownictwa i Architektury. A jednak? – pomyślał Marcin z lekką satysfakcją. Nawet taka prymuska jak Diana miała problemy z zaliczeniami. Tak, te studia nie należały do łatwych i przyjemnych. Chłopak nie był złośliwy. Przyszło mu po prostu do głowy, że trudności, które go dopadły nie były wyłącznie jego udziałem.

Stracił z oczu Dianę i musiał ruszyć swoją drogą, tzn. w kierunku Domu Studenckiego. Musiał się zakwaterować już teraz, na początku września jeśli chciał zaliczyć zaległości. Nie było rady.

W Domu Studenckim był jednym z pierwszych. Pożytek z tego był taki, że mógł sobie wybrać pościel, a także łóżko w pokoju, który znajdował się na pierwszym piętrze.

W budynku panował niezwyczajny spokój. Miało to swoje dobre strony. Kiedy Marcin wyszedł na balkon zaczerpnąć świeżego powietrza, poczuł błogi spokój. Krzak bzu rosnący pod balkonem dosięgał go już gałęziami.

Warunki do powtórzenia materiału był dobre, może nawet zbyt dobre ponieważ ten błogi spokój mógł wprowadzić w błogi stan, a nawet stan całkowitej obojętności. Marcin trzymał jednak rękę na pulsie. Postanowił jeden dzień odpocząć, a później zabrać się do roboty.

Kiedy tak rozmyślał, opierając się o balkonową barierkę ujrzał na kładce biegnącej nad ulicą Dianę wracającą z wydziału. Najwidoczniej kierowała się na stołówkę, załatwiwszy sprawy naukowe. Marcin postanowił jeszcze raz skorzystać z okazji. Po chwili był w drodze na obiad.

Dianę zastał w kolejce po kupon obiadowy. Obserwował teraz jej każdy ruch, ale nie miał już siły ani ochoty na indagowanie dziewczyny. Zadowolił się nasycaniem zmysłów jej urodą.

Usadowił się tak, aby niepostrzeżenie móc kontynuować obserwację.

Młodość to wspaniała rzecz. Tak niewiele wystarczy do szczęścia. Przynajmniej niektórym chłopakom w rodzaju Marcina. Przypadkowe zetknięcie wzroku, dyskretny zapach perfum i już człowiek cały promienieje, a samopoczucie i nastawienie do życia obracają się o 180 stopni. Niektórzy to nazywają młodzieńczą lekkomyślnością lub po prostu głupotą, ale nie ma chyba człowieka na świecie, który by zrezygnował z młodości.

Na pierwszy rzut oka widoczne były różnice charakterów tych dwojga młodych ludzi i poza młodzieńczym uniesieniem Marcina wszystko ich dzieliło, ale kto by sobie tym zawracał głowę. Liczyła się tylko ta chwila.

Marcin był bardzo skryty, był po prostu introwertykiem, ale mało kto o tym wiedział, a chyba raczej nikt. Rodzice zwracali uwagę na inne rzeczy, a dziewczyny... wiedziały o nim tylko tyle, że jest dosyć przystojny, ale na pierwszy rzut oka było widać, że się trzyma na uboczu. Nawet jego najbliżsi kumple pogodzili się już z jego małomównością i wycofaniem. Gorszą sprawą była jego małomówność przy tablicy na zajęciach, ale to już inna sprawa.

Chwila błogości wnet się skończyła. Diana była już po obiedzie i zabierała się do wyjścia, nie podejrzewając, że jest obserwowana, zresztą nie tylko przez Marcina. Dla usprawiedliwienia trzeba powiedzieć, że chłopak miał tzw. dobry smak. Dziewczyna prócz wybujałych kobiecych kształtów miała anielską twarz i włosy do pasa. Kto by na to nie zwrócił uwagi. Ale te rozkosze Marcina miały się na tym na razie zakończyć. Po chwili Diany nie było na sali. Pozostała szarzyzna, nie licząc promieni ciepłego, wrześniowego słońca. Wypił do końca kompot i ruszył w stronę akademika. Ten dzień aż do końca był przeznaczony na wypoczynek.

Następnego dnia rano Marcin zabrał się do przeglądania notatek. Wydawało mu się, że większość materiału ma opanowaną. Uznał, że nie może już na to patrzyć i że bez sensu będzie powtarzać to od nowa. Wyrywkowo więc sprawdzał pewne zagadnienia i tak aż do dnia egzaminu. Właściwie te dni były nudne i niewiele tu było ciekawego dla kogoś kto nie był pasjonatem konstrukcji budowlanych. Marcin, jako niedoszły student architektury, artystyczna dusza, początkowo z trudem wgryzał się w skomplikowaną materię nauk ścisłych wyższego stopnia, ale kiedy oswoił się z abstrakcjami i praktyką nauk budowlanych znalazł sobie problem, nad którym się skupił, mianowicie chciał odnaleźć przejście między teorią i praktyką w tej ważnej dziedzinie życia jakim było szeroko rozumiane budownictwo.

Egzaminy nie należały do łatwych i przyjemnych, były trudne i męczące, ale upragnione wpisy w indeksie wreszcie się pojawiły. Marcin odetchnął pełną piersią. Po ostatniej ustnej poprawce spał 12 godzin bez przerwy. Trudno znosił stresy pod każdą postacią, a sen był najlepszym lekarstwem. Nie zdążył jeszcze ochłonąć i przyjść ze wszystkim do ładu kiedy zapukał ktoś do pokoju. Nie spodziewał się nikogo. Nie mógł nic skojarzyć i bolała go głowa. Nie czekał jednak długo i zaprosił nieznajomego do pokoju. Zdziwił się trochę kiedy zobaczył w drzwiach ładną, krótko przystrzyżoną blondynkę. To była Ania z architektury. Po chwili domyślił się, że przyszła zapewne do Marka, także z architektury, który mieszkał z Marcinem już cały zeszły rok. Teraz sobie przypomniał, że dziewczyna bywała u nich nieraz w zeszłym roku. Przez chwilę trwało kłopotliwe milczenie i tylko zdawkowe początkowe „cześć” dźwięczało w uszach Marcina.

– Cześć, wejdź i usiądź. Nie stój w drzwiach – zaproponował

– Ja do Marka, jest już? – zapytała nieśmiało

– Jeszcze go nie ma, ale chyba będzie lada moment. To coś ważnego?

– Nic specjalnego. Mam z nim do pogadania, jak to zwykle przed nowym rokiem.

– Rozumiem. Nie mogę ci na razie pomóc, bo jeszcze nie mam z nim kontaktu. Zdaje się, że był w wakacje i coś zaliczał, ale na razie go nie ma.

– Tak wiem. Ja też byłam i zaliczałam, ale oceny miały być dopiero teraz. Myślałam, że Marek coś wie.

– Aha, rozumiem – powtórzył Marcin zaspany – Nic nie wiem, przykro mi. Dobrze wam poszło?

– Raczej tak, tylko wiesz, chodzi o to, czy załapię się na stypendium naukowe.

– To rzeczywiście ważne – przyznał – Nie musisz tak stać w wejściu. Jest tu trochę bałagan, ale wejdź, zrobię ci herbaty, dopiero co jestem po egzaminach.

– I jak ci poszło?

– Dobrze, dzięki. Ale muszę się trochę odstresować zanim to obleję, kręci mi się w głowie.

– Najważniejsze że zaliczyłeś. Wszystko inne nieważne, dojdziesz do siebie. Jak wiadomo pierwszy rok jest najgorszy.

– Tak. Masz rację. Liceum się nie umywa. A po maturze myślałem, że zjadłem już wszystkie mądrości, że już mądrzejszym być nie można. Znasz to uczucie? – Ania zaśmiała się krótko

– Tak. To podobno typowe dla ludzi po maturze. Cieszę się... że znowu będziemy w tym samym składzie.

– W tym pokoju nic się na razie nie zmieni – wyznał nie bez dumy Marcin – Nie w tym roku na pewno. A jeszcze w czerwcu Marek straszył mnie, że to co mogę zdać jako ostatnie to pościel – dziewczyna znowu się zaśmiała

– Naprawdę się cieszę. W zeszłym roku bywało nieraz miło i wesoło.

– Tak. Myślę, że... chyba będzie miło nadal. Naprawdę niczego się nie napijesz?

– Nie, dzięki. Muszę już iść. Jak przyjedzie Marek to powiedz, że byłam, zresztą zajrzę tu niedługo. Cześć.

– Zapraszamy – po tych słowach Ania wyszła z pokoju. Marcinowi zrobiło się trochę smutno. Zdał sobie sprawę, że prawie cały miesiąc przemieszkał tu sam, prawie nie zamieniając z nikim słowa.

Nie zamyślał się zanadto nad wizytą Ani. Widywał ją dosyć często w zeszłym roku i nie zrobiła na nim większego wrażenia. Dlatego też był dosyć śmiały i otwarty wobec niej. Wobec dziewczyn, które mu się podobały, zapominał języka w gębie. Ania to była po prostu kumpelka Marka. Jakoś nie docierał do niego fakt, że była nieprzeciętnie ładna. Trzeba jednak powiedzieć, że nie reklamowała się ze swoją urodą, nie była w tym ani trochę podobna do Diany. Ania była skromna, oczywiście bez przesady, znała swoją wartość, nigdy jednak nie popadała w blichtr, który był żywiołem i prawdziwym ja Diany. Ania często nosiła spodnie, bo tak jej było wygodnie i szła dalej w tym stylu, ceniła swobodę, nie robiła makijażu (nie był jej potrzebny). Tak więc w tej swojej prostocie, z włosami tylko do ramion i okularami na nosie wyglądała wprawdzie inteligentnie, nie mogła jednak zainteresować sobą Marcina.

Chłopak długo nie rozmyślał nad tą wizytą. Po prostu przyłożył głowę do poduszki i przespał jeszcze do wieczora.

Kiedy obudził się następnego dnia rano patrzył już na świat inaczej. Nie zdawał sobie jednak z tego sprawy albo był tego na pół świadom. Ciężary, które poprzednio przygniatały jego świadomość opadły. Teraz już był pewien, że pozostanie na Politechnice co najmniej do przyszłego roku. To był teraz jego świat. Nie należało myśleć o ucieczce, tylko jak się w nim lepiej urządzić. Kiedy to sobie uświadomił spojrzał krytycznym okiem na pokój, w którym mieszkał i zastanawiał się co by w nim ulepszyć. Był wprawdzie rzadko używany turystyczny telewizor Marka, ale Marcin pomyślał, że przydałaby się im jakaś muzyka, coś co odtwarza płyty kompaktowe lub chociaż kasety starego typu.

Musiał przede wszystkim uporządkować bałagan jaki tu wzniecił podczas przeglądania notatek.

Miło było pomyśleć, że pozostały już tylko takie obowiązki.Rozdział 2. Nowy początek

Sesja poprawkowa kończyła się i nadciągał nowy rok szkolny. Marcin pomyślał, że to niesprawiedliwe, chociaż wiedział, że sam był sobie winien. Dopiero teraz przydałyby się dwa miesiące wolnego, a tu niebawem miały się rozpocząć nowe wykłady i ćwiczenia.

Pewnego wieczora, kilka dni zanim to wszystko miało się zacząć pojawił się Marek. Był bezpośredni i dobrze się z nim mieszkało. Marcin doceniał to, chociaż Marek był architektem, a ci ostatni nie cieszyli się popularnością na uczelni, z racji swych artystycznych manier. Ale Marek był inny, wyłamywał się ze schematu, nie zadzierał nosa, nie nosił kolorowych spodni, krótko mówiąc był wyjątkiem od zasady. Pochodził z prostej rodziny, gdzieś w środkowej Polsce i taki też był, prosty, ale w najlepszym tego słowa rozumieniu. Jego prostota była czarująca, a nawet przebojowa. Marcin też był prosty w stylu bycia i w charakterze. I to ich chyba połączyło. I chociaż Marek lubił się często bawić w klubie, nie stroniąc od alkoholu, a Marcin był domatorem, to zawsze znajdowali wieczorami i zawsze kiedy była do tego okazja, tematy do dyskusji. Tak też było i teraz.

– Obroniłeś się jednak. Przyznam, że w pewnym momencie w ciebie zwątpiłem – przyznał Marek

– Tak. Obroniłem się. Miałem trochę szczęścia.

– Podeszły ci pytania. Przyznaj się?

– Rzeczywiście, częściowo mi podeszły, ale trochę musiałem improwizować. A w którym momencie we mnie zwątpiłeś?

– Chyba jeszcze w czerwcu. Po tych porażkach byłeś wtedy blady jak ściana. Dobrze, że od razu ci przeszło, bo wyglądałeś jakbyś miał zemdleć, albo zwymiotować.

– To prawda. Czułem się wtedy fatalnie. Czułem się jakbym miał do pokonania Himalaje.

– Nie przesadzaj.

– Naprawdę. To było jak Himalaje, ale to było tylko chwilowe. Po powrocie do domu, kiedy ochłonąłem i przemyślałem wszystko, doszedłem do wniosku, że mogę sobie poradzić.

– Tylko trochę szkoda lata, prawda?

– Prawda, ale było minęło. Gorsze jest to, że teraz wszystko od nowa, tak bez ustanku.

– To odpocznij. Jak zaczniesz się zapisywać na zajęcia tydzień po terminie to się nic nie stanie.

– Mówisz?

– Mówię. To jest tu w zwyczaju. Przyjęte niemal powszechnie. Wiem od starszych kumpli.

– Jeśli tak można?

– Można.

– Poszedłbym na to, bo przez ostatni miesiąc gotowało się we mnie jak w ulu na miodobranie.

– Widzisz, ile może rada doświadczonego kolegi?

– A więc tak zrobię. Odpocznę. Pojadę do domu. A ty?

– Co ja?

– Właśnie. Była tu ta Anka, wiesz która i pytała czy nie wiesz coś o jakiś zaliczeniach jeszcze z lata.

– Rzeczywiście, racja. Muszę jak najszybciej wpaść na wydział.

– To coś ważnego?

– Niby nie, ale trzeba to doprowadzić do końca. Potrzebny jest jeszcze jeden wpis w indeksie, kapujesz?

– Jasne.

Dalszy ciąg rozmowy nie był zbyt istotny. Zebrało się im na wspominki co do minionej letniej pory roku. Marcin nie miał za dużo do opowiadania. Nie był tego lata na żadnym wyjeździe, którym można by się pochwalić, jeśli nie liczyć tygodnia nad morzem, krajowym, zimnym morzem. Poza tym nie chciał wyjść na prostaka i opowiadać o urokliwych chwilach spędzonych na polach podczas żniw. Żniwa na wsi u jego dziadków były urokliwe i wesołe ale nie dla postronnych i do tego żeby jeszcze o nich opowiadać podczas kiedy większość jego kolegów wojażowała po ciepłych wodach południowej Europy, a nawet Afryki. Co to, to nie. Przeważnie więc opowiadał Marek, który co prawda był tylko dwa tygodnie w Chorwacji, ale i tak jego chwała była wielka. Mógł się przecież pochwalić zdjęciami na tle wspaniałych olbrzymich palm i złotego piasku, a to już było coś.

Po kolacji Marcin zaczął zbierać się do wyjazdu do domu. Zastanawiał się, czy nie pojechać chociaż pod namiot w pobliżu jakiegoś jeziora, ale nie rozstrzygnął tej sprawy.

Marek natomiast rozpakował się na dobre i poczuł się jak pan na włościach. Był gotowy do studiowania, choćby i zaraz miał tu przyjść jakiś docent z wykładami.

Chęci Marka nie zostały spełnione natychmiast, ale dopiero po kilku dniach.

Marcin następnego dnia do południa pojechał do domu w wyniku czego teraz Marek został sam, ale radził sobie z tym inaczej niż jego kolega. Postanowił odwiedzić kogo się da, odnowić znajomości sprzed wakacji. Pobiegł też oczywiście na wydział zdobyć ostatni wpis w indeksie, po czym oddał go do dziekanatu i dopiero w ten sposób zakończył poprzedni rok szkolny.

Wracając z obiadu przysiadł na ławce przed akademikiem starym zwyczajem, żeby wypalić papierosa. Pogoda była jeszcze piękna. Chodziło się z krótkim rękawem, a i to trzeba było kryć się w cieniu od gorąca. Pozdrowił kilku znajomych, przewijających się wokół ławki, przy wejściu do budynku.

Po chwili przysiadł się do niego jakiś śmieszny facet w spranym, pomiętym garniturze. Markowi zachciało się śmiać na sam widok tego menela, który widocznie miał niewczesne ambicje, żeby dołączyć do braci studenckiej a choćby i tylko podyskutować z kimś inteligentnym. Czy tu przychodził wcześniej tego nie było wiadomo. Widać było jednak, że menel wie z kim i z czym ma do czynienia i to najwyraźniej odpowiadało jego ambicjom.

– Jest pan może palący? – zapytał Marka nadzwyczaj uprzejmie

– Przecież widzisz, że palę – Marek chciał być równie uprzejmy i odpowiedzieć także na pan nieznajomemu, ale jakoś nie mogło mu to przejść przez gardło, a poza tym z trudem hamował śmiech – Zapalisz? – zapytał pojednawczym tonem

– Ma się rozumieć, że nie odmówię – i sięgnął do paczki Marka po papierosa, a następnie wziął ogień od papierosa Markowego. Zaciągnął się głęboko i oczy wyszły mu na wierzch, zaczął się krztusić, że aż trzeba go było poklepać po plecach

– Niedobry? – zapytał Marek

– Co to za szlugi, nasze?

– Chesterfieldy lighty.

– O cholera.

– Czego się pan krztusisz, przecież słabiutkie, delikatne?

– No właśnie. Ale gówno. O, przepraszam pana najmocniej.

– A pan jakie palisz?

– Jak już palić to palić, panie. Ja osobiście preferuję bez hamulca, z porządnym kopem. Rozumiesz pan?

– Jasne. A co się pan tu tak kręcisz? Tu teren Politechniki jest. – Tak tylko, przechodziłem, a tu ładne tereny, panie. Parczki, ławeczki, jak gdzieś na słoneczku wychylić piwko to tylko tu.

– A tam gdzie pan mieszkasz nie da się?

– Ja mieszkam w Śródmieściu. Właściwie niedaleko będzie stąd.

– W Śródmieściu ciężko o te sprawy?

– Ciężko, panie, tu by mi się nadało.

– Więc to tak, a ja już myślałem, że masz pan do nas jakiś interes.

– Interes, mówisz pan? – zapytał nieznajomy i przymykając jedno oko usiłował się porządnie zaciągnąć i jednocześnie zamyślił się głęboko – Kto wie, ale co to, to nie. Porozmawiać chciałem z inteligentnym człowiekiem jakimś, bo mi cholera baba truje nad głową w kółko.

– Rozumiem, ale ja już muszę iść. A piwka tu lepiej na ławce pan nie spijaj, bo mundurowi pana zgarną.

– Już pan idziesz?

– Idę, ale pan tu jeszcze posiedź jak chcesz. Za samo siedzenie nikogo jeszcze nie zamknęli.

– Prawda. A przyjdź pan jeszcze kiedy, pogadamy. Poczęstuję pana moimi.

– Czemu nie, ale wyczekiwać na pana nie myślę. Nie mam tyle czasu na pogaduszki. Wiesz pan jak to jest, obowiązki.

– Rozumie się. Ja tak zwykle gdzieś o tej porze tu się zapuszczam, ale nie zawsze.

– Dobra. Trzymaj się pan. Muszę lecieć – Marek zgasił niedopałek, wrzucił do kosza i wszedł do budynku. Nieznajomy został sam na ławce.

Nie potrzeba było jednak długo czekać, kiedy wdał się w następną rozmowę. Tym razem był to portier akademikowy.

– Co słychać panie Kaziu po dłuższej przerwie? – spytał Marek

– A to pan, panie Marku. Co może być słychać, stara bida.

– W wakacje mieliście tu spokój przynajmniej, nie?

– Zgadza się, ale trochę nudno było prawdę mówiąc. Ja, wie pan, lubię ten zgiełk osiedlowy, kiedy tu coś się dzieje. Latem, bez studentów miasto jest jak wymarłe, a nasze osiedle to już kaput.

– Ktoś tu przecież bywa. Są jakieś wycieczki, są praktykanci.

– Niby tak, ale na ten przykład przez cały miesiąc akademik jest zamknięty, zresztą szkoda gadać. Jak jest szkoła to tu tętni życiem.

– Rozumiem.

– A u pana co nowego?

– Co ma być nowego? Jestem tu znowu.

– A co, było aż tak źle?

– Tak źle nie było, ale napocić to się trzeba było, żeby puścili na drugi rok.

– Panie, bez potu nic nie ma na tym świecie. Co masz pan bez potu? A tu przynajmniej jest przyjemnie na tym osiedlu.

– Racja. Lecę panie Kaziu, muszę odpocząć. Od rana biegam bez wytchnienia.

– To się pan prześpij. Sen to najlepsze lekarstwo.

– Też racja. Chociaż ja nie lubię spać.

– To idź pan na spacer.

– Coś wymyślę, dzięki za dobre słowo.

– Nie ma za co.

Marek wrócił do pokoju. Rzeczywiście był zmęczony i wbrew własnym oczekiwaniom położył się i usnął. Nie spał jednak długo. Obudził się, przetarł oczy i pomyślał, że czegoś mu brakuje. Chciało mu się pić. Postanowił więc wyskoczyć do klubu na piętrze i kupić piwo. To był dobry wybór. Teraz mógł jednocześnie zaspokoić pragnienie i rozluźnić się. Popijając piwo rozmyślał o różnych sprawach, zwykle banalnych. Nie chciał zaprzątać sobie głowy wielkimi problemami. Pomyślał, że może by zrobić tak jak Marcin i wypuścić się jeszcze gdzieś na tydzień. Pomyślał jednak, że wymaga to sporo wysiłku i postanowił zostać na miejscu. Miał tu w końcu na miejscu wszystko czego trzeba, żeby odpocząć i przy okazji rozpocząć rok szkolny na luzie i tak jak należy. Kiedy skończył piwo położył się z powrotem pod koc i próbował jeszcze raz usnąć, ale mu się nie udało. Wziął jakąś starą gazetę i zaczął przeglądać, ale nie znalazł nic ciekawego. Gazeta była jeszcze sprzed wakacji.

Na szczęście jakiś czas potem ktoś zapukał do drzwi. Okazało się, że to Konrad, kumpel Marka z architektury. Do pokoju wpadło trochę życia. Zapowiadało się na miłą pogawędkę. Konrad był nad wyraz towarzyski i rozrywkowy i umiał rozluźnić atmosferę jak nikt inny. Marek był wielce rad.

– A ty już tu? Myślałem, że jesteś jeszcze gdzieś daleko na południu Europy – spytał Marek

– Daj spokój, ile można, przejadło mi się już po prostu – odparł Konrad

– Rozumiem. Po tych wszystkich bananach i kokosach zwykła śliwka smakuje jak rarytas.

– No właśnie, coś w tym stylu. A ty co, byczysz się?

– Jak przystało na porządnego studenta, po zebraniu wszystkich wpisów, rozluźniam umysł i ciało.

– Prawdziwi studenci to oddali indeksy w czerwcu, panie bracie.

– Nie bądźmy zbyt wymagający. Trzeba trochę postudiować, wgryźć się lepiej w materiał, przemyśleć, podumać i dopiero zaliczyć.

– Nie zalewaj. Jeszcze by ktoś pomyślał, że jest w tym co mówisz jakaś metoda.

– A co, nie jest?

– Lepiej powiedz co dobrego u was?

– U was, to znaczy u kogo? Jest tu nas dużo – zaśmiał się Marek

– U was, u akademikowych, żyjecie tu jak u Pana Boga za piecem. Miastowi wam zazdroszczą.

– Naprawdę? Jesteśmy daleko od domu, od mamusi, czego tu zazdrościć?

– Choćby i tego, że macie szkołę po drugiej stronie ulicy. W każdym akademiku klub, mam wymieniać dalej? Żeby zdążyć na ósmą na zajęcia muszę wstać prawie o szóstej rano.

– Moja wina, że mieszkasz na drugim końcu miasta? Kup sobie samochód, zaoszczędzisz na czasie.

– Łatwo powiedzieć. Myślałem o tym.

– Ja też.

– Naprawdę, a masz kasę?

– Tak jakbym już prawie miał.

– A mnie trochę brakuje.

– Śmiech śmiechem, ale trzeba by o tym poważnie pomyśleć – zauważył Marek

– Przecież mówię poważnie.

– Najtaniej by było pojechać na Zachód i tam kupić.

– Trzeba to przemyśleć. Pomyśl ty, pomyślę ja i może coś się uda.

– Dobrze, nie ma sprawy.

– A tak poza tym, to co słychać?

– Tutaj?

– Tak.

– Na razie jest cichutko i smętnie. Sam widzisz, puste korytarze, w klubie pusto. Wpadnij za jakieś dwa tygodnie, będzie lepiej. Zrobimy jakąś sałatkę.

– Dobrze, załatwione.

Dzięki Konradowi dzień zakończył się w miarę ciekawie. Rozmawiali jeszcze dosyć długo o sprawach wydziałowych, o panienkach itd., itp. Kiedy w końcu gość wyszedł, Marek był prawie znużony długą rozmową po tak długim milczeniu. Wydobył z plecaka jakieś czytadło i zaczął czytać, żeby szybko i spokojnie usnąć. Po jakimś czasie drzemał już spokojnym snem z książka przy boku.

Rano obudził się jakiś ociężały. Postanowił wziąć prysznic. Aby tego dokonać musiał się udać do zbiorowych natrysków na korytarzu, bo tylko takimi dysponowali. Po kąpieli poczuł się bardziej świeży i energiczny. Postanowił zjeść śniadanie i namyślić się nad rozkładem dnia.

Marek był człowiekiem bezproblemowym, luzakiem, który widział jasno zakres swoich obowiązków na Wydziale i w akademiku i robił niewiele ponad to, co musiał. Tu może nastąpić nieporozumienie. Chłopak nie olewał wszystkiego i wszystkich, nie był cynikiem, czy choćby sceptykiem. Dla przyjaciół zrobiłby wszystko co w jego mocy. Można powiedzieć, że był uczynny. Sprzeciwiał się tylko konwenansom, głupocie i tępocie. Szydził z nienagannych manier niektórych swoich konserwatywnych koleżanek z architektury. Bywało także nieraz, że oszwabił jakiegoś naiwniaka, bo tacy ludzie kojarzyli mu się z brakiem polotu i wyobraźni, a tego nie lubił najbardziej i to była dla niego największa kara, kiedy musiał współpracować z kimś tępym, noszącym klapki na oczach. Zdarzało się to nieraz na wydziale, kiedy miał z kimś do spółki zrobić projekt.

Tak więc Marek pielęgnował czysty intelekt z polotem i fantazją, które to cechy były przez ludzi uważane za immanentnie przynależne do architektów. Różnica była taka, że gdy jedni zachwycali się architektami, inni z nich kpili.

Z tego co się rzekło o usposobieniu Marka wynikało wiele implikacji w życiu codziennym, a także w wielkich życiowych wyborach.

Na co dzień Marek zwykł obracać się w swoim towarzystwie, tzn. towarzystwie architektów i innych wydziałowych kolegów, czyli budowlańców i przyszłych inżynierów sanitarnych. Bywał przeważnie tylko w wydziałowym klubie w I DS-ie, nieraz w Dyskusyjnym Klubie Filmowym nad stołówką.

Rzadko zapuszczał się w inne rejony osiedla, między inne specjalności, między trochę innych ludzi. Tu, gdzie był, było mu najlepiej. W tej sprawie był prostolinijny. Robił tak także dlatego, że nie chciał się rozpraszać. To był także jeszcze jeden więcej błyskotliwy wniosek umysłu z polotem, bo przecież po co biegać po całym wielkim osiedlu jeśli najbliższe otoczenie jest w stanie zaspokoić nasze potrzeby. Jeśli natomiast w pokoju było duszno Marek otwierał drzwi wejściowe i balkonowe i robił przeciąg. Po kilku sekundach powietrze w pomieszczeniu było odświeżone.

Nic dziwnego, że na różnego rodzaju kolokwiach zadania z kruczkami były zarezerwowane dla architektów.

Kończąc śniadanie Marek stwierdził, że ma przed sobą co najmniej kilka dni luzu. Stary rok się zakończył, a nowy jeszcze nie nadszedł. Nie było po prostu co robić. Pomyślał, że warto sprawdzić co grają w DKF-ie.

Rozmyślania przerwało mu pukanie do pokoju. Marek nie miał nic do roboty, mimo to zaklął po nosem. Nie lubił przyjmować gości przed południem. Wieczór to była jego pora.

Po chwili do pokoju weszła Anka.

– A, to ty? Kogo to widzą moje oczy – dokuczliwym, żartobliwym tonem rozpoczął rozmowę, lubił żartować z Anką, co było dla niej wyróżnieniem. Niektóre dziewczyny traktował z zimną powagą

– Przyjechałeś i nie dałeś znaku życia. Jak tak można? Trzeba było chociaż puścić smsa.

– Nie mam twojego numeru, moja droga, zapomniałaś mi zapisać w czerwcu

– Mniejsza z tym. Zrobiłeś to zaliczenie z lata?

– Zrobiłem, ale tylko na trójkę. Zdaje się, że się nie załapię na stypendium. A ty?

– Ja na czwórkę.

– To masz szansę.

– Trzeba się było zapisać do Arabskiego.

– Nie zdążyłem.

– Chyba żartujesz, z twoim bystrym umysłem nie zdążyłeś?

– Nie ma co się rozwodzić nad rozlanym mlekiem. Nie załapałem się i już. Poradzę sobie. Zapiszę się do spółdzielni studenckiej i się dorobi. Są możliwości.

– Ale...

– Daj już spokój. Lepiej powiedz jak to widzisz w przyszłym roku? Jak widzisz te studia i ten nasz wydział?

– Jak widzę? Tu jest bardzo przyjemnie. To osiedle takie fajne, ludzie tacy mili. A nasz Wydział bardzo mi się podoba. Jest nas tak mało na roku, że prawie można policzyć na palcach jednej ręki.

– Racja. Jak kilku z nas odpadnie to rok się rozleci.

– Nie żartuj.

– Niewiele się mylę. A co więcej?

– Podchodzą mi przedmioty artystyczne, te wszystkie projekty z ołówkiem w ręku i inne w tym stylu, ale muszę ci się przyznać, że boję się tych wszystkich konstrukcji, które nadejdą. Trzeba będzie dużo liczyć, a tego nie lubię. Składam ręce do Boga, że matematyka i fizyka jest już za nami. Mało nie wyzionęłam przy tym ducha i prawdę mówiąc te czwórki są naciągane. Ale jak przyjdą konstrukcje żelbetowe, stalowe i inne i trzeba będzie obliczać ilość prętów i markę betonu to chyba się mocno upiję.

– Nie przesadzaj. U nas, na architekturze zaznajamiamy się z tym tylko pobieżnie. To nie jest nasza domena. Jak pójdziesz do pracy to nikt ci nie będzie kazał liczyć ilości prętów. Musimy mieć tylko o tym pojęcie, żeby się dogadać z budowlańcami.

– Wiem, ale nie lubię tak.

– Jak?

– Tak oszukańczo.

– Wiem, wiem, jesteś perfekcjonistką. Na studiach trzeba się nauczyć także wybierać między różnymi opcjami. Nie poszłaś na ekonomię bo nie lubisz tego.

– Nie znoszę.

– No właśnie. Tu trzeba też umieć wybierać, specjalizować się.

– Ale podstawy są dla wszystkich wspólne.

– Racja... ale wiemy jak jest. Studia są przeładowane. Tylko kujony albo geniusze mogą podołać temu wszystkiemu. Wyluzuj się.

– To nie jest takie łatwe. W Liceum było inaczej.

– Czy ja wiem? Chyba tak samo.

– A ten twój kolega, Marcin, on jest budowlańcem.

– I co z tego?

– Nie wiem, może on by mógł pomóc przy tych konstrukcjach?

– Może, ale chłopak też ledwie zipie. Na pewno ci pomoże jak będzie mógł. Tylko on jest taki... skryty. Nie wiem, czy się z nim dogadasz.

– Dogadam się, już próbowałam.

– Jeśli tak, to dobrze.

– A ty co o nim myślisz?

– Różnie. Kolega z niego dobry, nie mam na co narzekać, toleruje moje słabości, ja jego. Jest dobrze. Tylko inni mówią o nim różnie, że ponury, zamyślony itp. A ty co, myślisz o nim? – Anka zaczerwieniła się na to pytanie

– No wiesz, mało mam zmartwień z tym wszystkim? – Czy to coś złego myśleć o kimś? A ty też w tych sprawach słabo sobie radzisz.

– Nie myślę na razie o tych sprawach.

– Nie kłam.

– Nie kłamię. Gdybym teraz odpadła ze studiów straciłabym wszystko. To jest priorytet.

– Rozumiem. Przyjdź kiedyś jak będzie nas więcej. W tłumie łatwiej się ukryć – powiedział Marek i puścił oko do Anki, a ta opuściła wzrok

– Przyjdę, daj mi znać.

– Oczywiście.

– Idę już. Kamila czeka na mnie. Chyba pójdziemy wieczorem do DKF-u.

– To może się tam spotkamy.

– Idę, cześć.

– Cześć.

Anka wyszła z pokoju, a Marek się znów zamyślił. Ta spółdzielnia studencka przyszła mu do głowy nagle, ale to był dobry pomysł.

Przyszłość zapowiadała się nie najgorzej, a nawet ciekawie i wesoło. Trzeba było tylko trzymać obrany kurs, który wydawał się słuszny.

Marek chciał sobie i najbliższym ułożyć życie wygodnie i rozsądnie i nie widział żadnych chmur na horyzoncie. To był dobry prognostyk na przyszłość.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: