Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przygoda w Radomiu - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Ebook
0,00 zł
Audiobook
10,42 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przygoda w Radomiu - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 209 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZY­GO­DA W RA­DO­MIU.

…Owo tedy ta­kim dziw­nym spo­so­bem, jak to już sły­sze­li­ście, do­sta­łem się po ośmiu la­tach cięż­kiej żoł­nier­skiej tu­łacz­ki na zie­mię oj­czy­stą, pod ro­dzin­ną strze­chę. Że mi tu do­brze było i słod­ko, że za­zna­łem wy­tchnie­nia i mi­łe­go wcza­su, o tem już chy­ba mó­wić nie po­trze­bu­ję, choć ser­cu przy­jem­nie to bar­dzo przy­po­mi­nać so­bie te chwi­le, naj­szczę­śliw­sze pono, ja­kich za­ży­łem cza­su ży­wo­ta mego ca­łe­go.

Mu­sia­łem ja się wy­spo­wia­dać do słów­ka z wszyst­kich przy­gód mo­ich przed ro­dzi­ną, któ­ra ła­ko­mą była opo­wie­ści z ust swe­go opła­ka­ne­go już daw­no człon­ka. „Ga­daj­że, Wi­tuś, a ga­daj, jak to było, a kę­dyś się ob­ra­cał, a jako ci się tam wio­dło, a cze­goś tam za­znał?“ – tak na­wo­ły­wa­no cią­gle, a Wi­tuś też ba­jał i ba­jał, bo miło jest du­szy zwie­rzać się z prze­by­tych przy­gód i fra­sun­ków przed oso­ba­mi, co każ­de­go sło­wa nie­je­no uchem, ale jak­by ser­cem chwy­ta­ją.

Więc tedy na całą dłu­gą zimę star­czy­ło tej mo­jej na­ra­cji. Toż jak­by dziś jesz­cze wi­dzę, jak, by­wa­ło, za­się­dziem sze­ro­kiem ko­łem przy ko­mi­nie, ro­dzi­na i mili są­sie­dzi – a ja im pra­wię o mo­jej apli­ka­cji woj­sko­wej, o re­gu­la­men­tach i ar­ty­ku­łach, o kam­pa­men­tach i po­lo­wych obo­zach, o wiel­kich ba­tal­jach i drob­nych po­tycz­kach, w któ­rych się by­wa­ło, o kró­lu Fry­cu, jako mnie pod

Lo­wo­sitz kle­pał po ra­mie­niu, forsz­te­lu­jąc puł­kow­ni­ko­wi do ran­gi, gdym dwie ar­ma­ty au­str­jac­kie, jesz­cze go­rą­ce, wziął moim plu­to­nem, o strasz­li­wo­ściach woj­ny i prze­róż­nych wy­pad­kach żoł­nier­skie­go ży­cia.

Tak ich przy tem ogni­sku wszyst­kich wi­dzę, jak­by tu byli przede mną, choć temu lat pięć­dzie­siąt z okła­dem: i mat­kę moją dro­gą, jak, tuż koło mnie sie­dząc, oczu swych ze mnie nie zdej­mu­je ani na chwi­lę, i ro­dzi­ca, jak, słu­cha­jąc, si­we­go wąsa po­krę­ca, i Ha­nię przy kro­snach, jed­nem uszkiem słu­cha­ją­cą mo­jej po­wie­ści, a dru­giem słó­wek pana Rot­nic­kie­go, przy­szłe­go szwa­grasz­ka mego. Toż, gdym pra­wił tak ro­dzi­nie mo­jej, zda­ło mi się nie­raz, że to, co im mó­wię, snem było tyl­ko cięż­kim, a nie praw­dą – tak na­gła a dziw­na była ta zmia­na losu mo­je­go.

Bli­sko rok cały tak prze­sie­dzia­łem w domu, na­by­wa­jąc zno­wu pol­skie­go i szla­chec­kie­go po­le­run­ku po pru­skiej edu­ka­cji, za­pra­wia­jąc so­bie ję­zyk do mowy oj­czy­stej, któ­rą sro­mot­nie po­pso­wa­łem w ob­cym na­ro­dzie. Nie my­śla­łem w tym cza­sie o so­bie, bo pra­wie nie było i kie­dy. Zjeż­dża­ła się co­dzień pra­wie z są­siedz­twa bra­cia szlach­ta pa­trzeć na mnie, jak na mor­skie dzi­wo ja­kie, a każ­dy wy­py­tu­je i cią­gnie za ję­zyk, abym mu też co z mo­ich cie­ka­wo­ści opo­wie­dział. Mat­ka mi też o przy­szło­ści ani słów­kiem wspo­mnieć nie da, usta mi ręką za­my­ka i tłu­ma­czy:

– Nie trudź ty so­bie gło­wy, Wi­tu­siu, i nie tra­suj się, jak da­lej bę­dzie, by­łeś wy­po­czął i po­ży­wił się, bo cię z tej pru­skiej żoł­nier­ki pusz­czo­no, jak char­ta ze smy­czy. Ta­kiś ty jesz­cze za­schły i znędz­nia­ły, że ci jeno sie­dzieć w domu a zdro­wia do­glą­dać. Chle­ba nam, Bogu dzię­ki, dziś nie brak; nie za­wa­dzasz ni­ko­mu, siedź­że ci­cho, niech się tobą mat­ka na­cie­szy, a nie ru­szaj się na­wet za próg aż po we­se­lu Hani!

Tak mi mat­ka per­swa­du­je z ser­decz­nej do­bro­ci, ale ro­zum i am­bi­cja in­a­czej zno­wu ra­dzą. Wpraw­dzieć stan mo­ich ro­dzi­ców znacz­nie się po­lep­szył z ła­ski bo­żej i z nie­spo­dzie­wa­nej przed­śmiert­nej hoj­no­ści śp… jmć pani pod­cza­szy­ny Żo­łyń­skiej, for­tun­ka była wy­star­cza­ją­ca na ży­cie uczci­we, ale to nie ra­cja była, abym ja, chłop już doj­rza­ły i ofi­cer, pod­pie­rać miał pie­ce w domu i próż­nia­cze wiódł ży­cie. Nie było tam zresz­tą i ta­kiej abun­dan­cji w ro­dzi­ciel­skim domu, ot, wy­raź­nie tyle, ile na sta­nik po­czci­wy szla­chec­ki przy­pa­da. Owo więc na ser­jo my­śleć trze­ba było o so­bie i szu­kać za­wcza­su przy­zwo­ite­go opa­trze­nia.

Już to otwar­cie przy­znać się mu­szę, że mi się nie­co mar­kot­no zro­bi­ło, gdym tak po­waż­nie i grun­tow­nie o wła­snej przy­szło­ści po­my­ślał. „No­si­łeś, bra­cie, ko­ści po ob­czyź­nie – mó­wi­łem sam do sie­bie-trze­ci krzy­żyk ci do­bie­ga, a oprócz rze­mio­sła żoł­nier­skie­go nic nie umiesz i do ni­cze­goś nie spo­sob­ny. Za­czy­naj­że te­raz, nie­bo­że, od po­cząt­ku i prze­gry­zaj się przez świat, jako mógł bę­dziesz. Fra­so­wa­ło mnie to bar­dzo i nie­raz sen w nocy spę­dza­ło z po­wiek, ale cze­ka­łem jesz­cze z osta­tecz­ną de­cy­zją, aż sio­strę wy­da­dzą i w domu się już uspo­koi.

Za­raz też po we­se­lu upro­si­łem ojca na kon­fe­ren­cję i zwie­rzy­łem się przed nim, że my­ślę za­kie­ro­wać ja­koś sobą i że pro­szę go o ro­dzi­ciel­ską radę. Pro­po­no­wał mi oj­ciec, abym przy roli zo­stał i wraz z bra­tem An­drze­jem na ro­dzin­nym za­go­nie osiadł, a już in­ne­go chle­ba nie szu­kał w świe­cie. Nie mo­głem być po­wol­ny tej woli ojca, któ­ra ra­czej z ser­ca, niż z roz­wa­gi, pły­nę­ła, bo ano coby ze mnie był za go­spo­darz? Człek znał się tyl­ko na ko­niu i na bro­ni, na eg­zer­ce­run­ku i na ar­ty­ku­łach woj­sko­wych, a li­choć tam z go­spo­da­rza, co się w obo­zie cho­wał, a całą eko­nom­ję na­tem za­sa­dzał, że psze­ni­cę od żyta, zbli­ska bar­dzo opa­trzyw­szy, od­róż­nić umiał. Dzię­ku­ję ja tedy ojcu po­kor­nie za jego do­broć dla mnie i mó­wię:

– Nie usie­dzę ja już chy­ba na grzę­dzie, a choć­bym i usie­dział, zkiep­ska po dra­goń­sku będę go­spo­da­rzył. Nie chcę być za­wa­dą ani to­bie, pa­nie oj­cze do­bro­dzie­ju, ani An­drze­jo­wi, a chleb też dar­mo jeść i bo­ha­ter­stwa pru­skie so­bie wspo­mi­nać, są­sia­dów nie­mi ba­wiąc, nie przy­stoi mi wca­le. Cze­gom już raz nad­gryzł, nie­chże so­bie tego do­gry­zam da­lej. Żoł­nier­kę to już ro­zu­miem, i ta mi spraw­nie idzie, bo mnie w niej do­brze Niem­cy ćwi­czy­li, nie­chaj tedy ona mnie nadal żywi i opa­tru­je. Al­boż to w na­szej Rze­czy­po­spo­li­tej żoł­nierz już nie znaj­dzie miej­sca w sze­re­gu? Na bie­dę-by to było, gdy­bym w wła­snym, ry­cer­skim kra­ju nie miał tego, com miał pod cu­dze­mi zna­ki! Nie żą­dam ni­cze­go od was, bo sami nie­wie­le ma­cie; je­śli mnie ła­ska wa­sza cząst­ką jaką for­tun­ki opa­trzyć chcia­ła, to się jej zrze­kam i na au­gmen­ta­cję Ha­ni­nej opra­wy prze­zna­czam. Mam moje małe po­rząd­ki żoł­nier­skie, tro­chę też i ta­la­rów znaj­dzie się w ła­dow­ni­cy, co się tam uciu­ła­ło z żoł­du; umiem prze­stać na ma­łem, bom się tego miał czas przy­uczyć, a ofi­cer­ską ran­gę wy­ko­ła­tam już so­bie ja­koś. Daj­cież wy mi tyl­ko bło­go­sła­wień­stwo wa­sze, a będę do­brze opa­trzo­ny…

Cer­to­wa­li się ze mną o to dłu­go: i oj­ciec, i mat­ka, i brat An­drzej, do­ra­dza­jąc, abym już żoł­nier­kę moją za­wie­sił na koł­ku, jako to te­raz w Pol­sce chleb nie­wdzięcz­ny i jako do­bre­go wa­kan­su nie znaj­dę.

– Czę­ści two­jej w tem, czem nas Bóg ob­da­rzył – mó­wił oj­ciec – ty się nie od­rze­kaj, boś nam żad­nym cię­ża­rem nie jest, a jeno to so­bie weź­miesz, co ci się jako krwi na­szej po ludz­kiem i bo­żem pra­wie na­le­ży. Wy so­bie z An­drze­jem siedź­cie na Za­dę­biu, nam, sta­rym, opa­trze­nie do­ży­wot­nie ob­my­ślaw­szy. Po­ło­wa Za­dę­bia two­ja a po­ło­wa An­drze­ja; Ha­nia ni­cze­go już nie po­trze­bu­je, bo opra­wę już do­sta­ła, jako na szla­chec­kie dziec­ko we­dle uczci­wo­ści sta­nu przy­stoi, a Rot­nic­ki nie brał jej dla for­tu­ny, bo jest bo­ga­ty i sto ra­zy­by nas ku­pił, a jesz­cze dwor­no żyć z cze­go­by mu zo­sta­ło.

– Kie­dy już ko­niecz­nie słu­gi­wać chcesz da­lej w ry­cer­skiem rze­mio­śle – ozwał się brat An­drzej – to pod­jeż­dżaj pod cho­rą­giew pan­cer­ną. Tyle gro­sza znaj­dzie się w domu, abyś się wku­pił w to­wa­rzy­stwo i sta­wił na re­gestr, cze­go żą­dać będą. W cho­rą­gwi jw. p. het­ma­na po­lne­go jest wła­śnie wa­kan­cja, bo to­wa­rzysz jmć pan Po­żar­ko chce ustą­pić z to­wa­rzy­stwa. Ja­koś to bę­dzie z więk­szą es­ty­mą i za­cho­wa­niem u lu­dzi, kie­dy bę­dziesz to­wa­rzy­szem, a stać cię na to. Jako pa­ten­to­wa­ny ofi­cer pru­skie­go kró­la nie­dłu­go, a bę­dziesz na­miest­ni­kiem, a kto wie, czy nie cho­rą­żym, a to już ran­ga i splen­dor ry­cer­ski nie­ma­ły.

Rada w radę sta­nę­ło prze­cie na­tem, że czy tu czy tam, ale za­wsze woj­sko­wo słu­żyć będę. Zro­bi­li­śmy tran­zak­cję z An­drze­jem o spła­tę mo­jej czę­ści Za­dę­bia, przy­czem ser­decz­nej kłót­ni i bra­ter­skie­go cer­to­wa­nia się było co­nie­mia­ra, bo mi wię­cej da­wał i wziąć zmu­szał, niź­lim ja wziąć chciał. Na­rzu­cił mi wkoń­cu An­druś sumę jak dla mnie bar­dzo znacz­ną – i część za­raz w go­to­wi­znie wy­pła­cił, abym za­pa­śniej w świat mógł wy­ru­szyć.

Gdy­śmy już ta­ko­wą tran­zak­cję fa­mi­lij­ną spi­sa­li, chcia­łem się na­tych­miast wy­brać do War­sza­wy, aby wcze­śnie po­chwy­cić jaki wa­kans w woj­sku i za­pre­zen­to­wać się het­ma­no­wi, a jak do­brze pój­dzie, i sa­me­mu kró­lo­wi je­go­mo­ści. Po­wstrzy­ma­li mnie od tego oj­ciec i An­drzej, ra­dząc, abym za­cze­kał dni kil­ka, bo nie­ba­wem przy­je­dzie do Za­dę­bia imć pan Po­żar­ko, to­wa­rzysz cho­rą­gwi pan­cer­nej het­ma­na po­lne­go, któ­re­go cho­rą­giew wy­sła­ła jako de­pu­ta­ta do eg­zak­cji. Wstrzy­ma­łem się z wy­jaz­dem dość ochot­nie, bo mi ta myśl wdzięcz­na była, że po tylu la­tach ob­cej służ­by prze­cież pod sta­ro­pol­skim, ry­cer­skim i, jak ma­wia­no, po­waż­nym zna­kiem słu­żyć będę i że się za­ty­tu­łu­ję to­wa­rzy­szem pana het­ma­na.

Ja­koż istot­nie w ty­dzień po­tem przy­je­chał imć pan Po­żar­ko, to­wa­rzysz pan­cer­nej cho­rą­gwi i de­pu­tat do eg­zak­cji. Le­d­wo wje­chał na po­dwó­rzec, już za­raz na pierw­szy wi­dok jego po­my­śla­łem, że to nie dla mnie, chu­do­pa­choł­ka, rzecz piąć się do to­wa­rzy­stwa. Za­je­chał ład­nym ka­ra­ba­nem i z dwo­ma pa­choł­ka­mi, z ko­niem wierz­cho­wym u tro­ku, któ­ry okry­ty był ku­ta­nem po­ma­rań­czo­wym tka­nym. Sam był ubra­ny w kosz­tow­ny żu­pan, przy boku miał sza­blę, bo­ga­to opraw­ną, i saj­dak z szcze­re­go sre­bra, na ple­cach naj­przed­niej­szą bur­kę krym­ską, pod­bi­tą pięk­nym atła­sem nie­bie­skim.

Przyj­mo­wa­li­śmy go w domu z wiel­ką re­we­ren­cją, jak to na to­wa­rzy­sza pan­cer­ne­go zna­ku przy­sta­ło, a An­drzej za­raz mu wy­pła­cił po­da­tek, któ­ry z na­szej wsi na cho­rą­giew jego przy­pa­dał. Dwa dni za­ba­wił u nas pan to­wa­rzysz, a przez ten czas mia­łem spo­sob­ność za­się­gnąć do­brych in­for­ma­cyj o służ­bie w cho­rą­gwi. Aż mi się strasz­no zro­bi­ło ta­kiej sza­lo­nej im­pre­zy, któ­rej mi oj­ciec i An­drzej chy­ba nato do­ra­dza­li, aby mnie już od woj­ska chy­ba na za­wsze od­wieść i na roli osa­dzić.

Nie wie­dzia­łem ja tego, w Pol­sce bar­dziej cu­dzo­ziem­cem, niż swo­ja­kiem, bę­dąc, co to za wiel­ki pa­nicz by­wał taki każ­dy to­wa­rzysz i ja­kie pod cho­rą­gwią rzą­dzi­ły zwy­cza­je. Zda­wa­ło mi się, że u nas tak, jak gdzie in­dziej: woj­sko woj­skiem, a żoł­nierz żoł­nie­rzem, a nie ja­ko­wymś do­stoj­ni­kiem wiel­kiej i pań­skiej po­wa­gi. Śmiał się też ze mnie pro­sto w oczy pan Po­żar­ko, gdy się z nim w dys­kurs wda­łem,

– Pa­nie de­pu­ta­cie – mó­wię mu – chciał­bym pod­je­chać pod cho­rą­giew, bo mi to ra­dzą pan oj­ciec i brat An­drzej.

– Bar­dzo wać­pa­nu po­chwa­lam taką ocho­tę – od­parł pan Po­żar­ko – a wła­śnie do­bra ku temu nada­rza się oka­zja. Jest wa­kan­cja na jed­ne­go to­wa­rzy­sza w cho­rą­gwi na­szej, mo­żesz wać­pan tedy wy­ko­nać swój za­miar.

– A jak­że się tam do­stać? – py­tam.

– Dla wać­pa­na rzecz to nie bę­dzie zbyt trud­na, boś już i woj­sko­wy i z za­cne­go szla­chec­kie­go domu po­cho­dzisz Cała rzecz panu het­ma­no­wi się przy­mó­wić, dać się to­wa­rzy­stwu za­pre­zen­to­wać, a po­tem coś na re­gestr sta­wić…

– A ileż­by to po­trze­ba sta­wić na re­gestr to­wa­rzy­ski?

– Nie­wie­le – od­parł pan Po­żar­ko – za ja­kie 300 czer­wo­nych mógł­byś wać­pan pod znak pod­je­chać – to pra­wie za pół­dar­mo…

– A ileż taki to­wa­rzysz żoł­du po­bie­ra? – za­py­ta­łem. Uśmiech­nął się na to za­py­ta­nie pan Po­żar­ko i rze­cze:

– Już to znać za­raz, że wasz­mość w Pol­sce nie­by­wa­ły i że z nie­miec­ka rzecz tę kon­sy­de­ru­jesz. Bie­rzeć tam ja­kąś lafę to­wa­rzysz, ale o niej się na­wet nie mówi, bo to przy cho­rą­gwi zo­sta­je. Masz wać­pan wie­dzieć, że to­wa­rzysz nie dla żoł­du, a dla ho­no­ru ry­cer­skie­go słu­ży. To też to­wa­rzysz so­wi­ty nie­tyl­ko, że o nędz­ną lafę nie stoi, ale jesz­cze pła­cić musi swe­mu pocz­to­we­mu, bo kie­dy słu­żysz pod cho­rą­gwią z pre­zen­cją, to masz wać­pan wy­sta­wić jed­ne­go pocz­to­we­go, a kie­dy bez pre­zen­cji, to dwóch i to z koń­mi i z ca­łym mo­de­run­kiem.

– Masz to­bie to­wa­rzy­stwo! – po­my­śla­łem so­bie, a po­tem tak da­lej py­tam jmć pana Po­żar­ki:

– A ja­ko­wyż u was awans pod cho­rą­gwią?

– Jako to­wa­rzysz z młod­sze­go koń­ca o awan­sie wasz­mość i nie myśl na­wet – od­po­wia­da mi na to – chy­ba, żeby cię zcza­sem na­miest­ni­kiem w cho­rą­gwi ob­ra­no. Co wie­dzieć zresz­tą, je­śli wasz­mość ustaw­nie z ak­tu­al­ną re­zy­den­cją słu­żyć ze­chcesz, to być może, że kie­dyś i cho­rą­giew no­sić bę­dziesz. Ale naco to­wa­rzy­szo­wi awan­su, kie­dy to splen­dor zna­ko­mi­ty i po­wa­ga do­stoj­na sama przez się…

– A któż wam roz­ka­zy­wać ma pra­wo, mo­ści pa­no­wie? – py­tam da­lej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: