Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przygody Rufina Piotrowskiego na Sybirze - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przygody Rufina Piotrowskiego na Sybirze - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 231 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

Już nie­raz z pew­no­ścią – mili czy­tel­ni­cy! – obi­ły się o uszy wa­sze wy­ra­zy: Ro­sya, Sy­be­rya; bli­żej prze­cież nie zna­cie tych kra­jów. Żeby zaś jaki kraj i lud w nim miesz­ka­ją­cy po­znać, nie po­trze­ba każ­de­mu ko­niecz­nie je­chać na miej­sce; moż­na bo­wiem za­po­znać się z nimi przez opi­sy. Z pa­mięt­ni­ków Po­la­ka, któ­ry bę­dąc wska­za­ny na Sy­bir, miał spo­sob­ność i ten kraj i Ro­syą po­znać i opi­sać, zro­bi­łem i ja dla Was opis, aby­ście się z temi kra­ja­mi za­po­zna­li. Nie­chby oj­ciec fa­mi­lii, kie­dy oso­bli­wie wie­czo­ra­mi zi­mo­we­mi jego do­mow­ni­cy w jed­no gro­no po pra­cy się zbio­rą., gło­śno zda­rze­nia w tej książ­ce za­war­te czy­tał, a rę­czę, że wię­cej Was zaj­mą, jak opo­wia­da­nia bła­hych po­wia­stek i ba­jek, lub też pro­wa­dze­nie zło­śli­wych, i nie­po­rząd­nych mów.

War­to zaś do­praw­dy sta­rać się oświe­cić swój umysł, czas ko­rzyst­nie prze­pę­dzić, a ser­ce swe uchro­nić od ska­zy mo­ral­nej.

Pi­sa­łem w dzień ś. Fran­cisz­ka Wy­znaw­cy 1868 r.

Ks. K……WY­JAZD Z FRAN­CYI I PRZEJ­ŚCIE GRA­NI­CY RO­SYJ­SKIEJ W GA­LI­CYI.

W roku 1842, to jest w dwu­na­stym roku od cza­su mego wyj­ścia z Pol­ski do Fran­cyi, za­cho­ro­wa­łem w Pa­ry­żu dość cięż­ko. Cho­ro­ba moja po­cho­dzi­ła już­to ze zmar­twie­nia, że jako wy­gna­niec z wła­snej zie­mi po ob­cym kra­ju tu­łać się mu­szę, już­to z tę­sch­no­ty do ro­dzin­nych stron. Bo moi mili czy­tel­ni­cy nie uwie­rzy­cie, jak to czło­wiek, wy­gna­niec na ob­cej zie­mi, pra­gnie zo­ba­czyć ów za­ką­tek, gdzie się uro­dził, wy­cho­wał i mło­dość swo­ją prze­pę­dził; jak pra­gnie uści­skać swo­ich ro­dzi­ców, bra­ci i sio­stry. Wy­gna­niec za­cho­ro­waw­szy w ob­cym kra­ju, gdzież ma szu­kać ulgi i przy­tuł­ku w swo­jej cho­ro­bie, je­że­li nie w szpi­ta­lu? – Otóż! tedy i ja by­łem zmu­szo­ny iść do szpi­ta­la. Po­pro­si­łem o przy­ję­cie – i przy­ję­to mnie bez trud­no­ści, jako bied­ne­go, wy­gna­ne­go Po­la­ka. Mię­dzy roz­ma­ity­mi cho­ry­mi zna­la­złem tak­że kil­ku mo­ich ro­da­ków. Smut­no mi się zro­bi­ło na ser­cu, jak jed­ne­go i dru­gie­go wy­no­szo­no ze szpi­ta­la zmar­łe­go, aby ich po­cho­wać na ob­cej zie­mi, a żad­na łza ro­dzi­ciel­ska lub krew­ne­go nie zro­si­ła ich gro­bu. Bo i któż miał za­pła­kać? czy owi do­zor­cy szpi­tal­ni, któ­rzy za pie­nią­dze swe ob­słu­gi czy­ni­li? – Przy­szło mi na myśl, że i mnie po­dob­ny los spo­tkać może, co tem wię­cej po­mno­ży­ło moją tę­sk­no­tę, a tem­sa­mem i moją cho­ro­bę. – Nie da­le­ko ode­mnie le­żał tak­że cho­ry, jak mi się zda­je, Ame­ry­ka­nin, któ­ry już przy­cho­dził do zdro­wia. Nie wiem, czy z mo­je­go na­zwi­ska, któ­re wy­pi­sa­ne na ta­blicz­ce nad mo­jem łóż­kiem wi­sia­ło, czy też z roz­mo­wy, jaką nie­raz z nim mie­wa­łem, po­znał ów Ame­ry­ka­nin, żem Po­lak. Przy­cho­dzi tedy razu jed­ne­go do mnie, sia­da na łóż­ku i tak się od­zy­wa: "Wy­ście Po­lak?" – "Tak, je­stem Po­la­kiem" od­po­wia­dam. – "Wy by­ście może chcie­li zo­ba­czyć swój kraj?" – "Chciał­bym od­po­wia­dam mu, lecz nie mam żad­nej na­dziei." – Wie­cie co, rze­cze Ame­ry­ka­nin, do­my­ślam się i pew­nie do­brze się do­my­ślam, że wa­sza cho­ro­ba po­cho­dzi z tę­sk­no­ty do kra­ju; po­sta­raj­cie się więc o kil­ka­na­ście zło­tych, a ja wam się o pasz­port po­sta­ram." – "Za­pew­ne Pan ze­mnie żar­tu­je," – mó­wię mu. – "By­najm­niej! po­sta­raj się tyl­ko Pan o kil­ka­na­ście zło­tych, a ja Pana prze­ko­nam, że praw­dę mó­wię." – Za­pew­nie­nie to ucie­szy­ło mnie moc­no, po­czu­łem w so­bie ja­kieś nowe siły. Wsta­łem z łóż­ka, idę do do­zor­cy mó­wiąc mu: że za kil­ka dni szpi­tal opusz­czę, bo już czu­ję się być zdro­wym. Do­zór­ca wziął to za stan go­rącz­ko­wy i po­czął mnie uspo­ka­jać.

Uspo­ko­je­nia te prze­cież nie wie­le skut­ko­wa­ły; po­czę­ła mnie ta myśl nie­po­ko­ić, czy przy­pad­kiem ów niby Ame­ry­ka­nin nie jest szpie­giem mo­skiew­skim, bo na ta­ko­wych lu­dziach w Pa­ry­ża nig­dy nie zby­wa, któ­rzy od Mo­skwy prze­ku­pie­ni, jak pa­ją­ki roz­sta­wia­ją swe sie­ci, aby w nie bied­nych wy­gnań­ców, Po­la­ków, po­chwy­cić. Z dru­giej stro­ny prze­cież za­sta­no­wie­nie moje nad szcze­ro­ścią, z któ­rą mi swe ofia­ro­wał usłu­gi, nad ta­jem­ni­czo­ścią, z jaką w ci­chych sło­wach do mnie mó­wił, wszyst­kie te uwa­gi wy­bi­ły mi z gło­wy ową myśl: że ów czło­wiek mógł­by być szpie­giem.

W kil­ka dni po opusz­cze­niu szpi­ta­la, po­sze­dłem do owe­go Ame­ry­ka­ni­na, pro­sząc go o do­trzy­ma­nie obiet­ni­cy. Niech Pan przyj­dzie za czte­ry dni do mnie, ode­zwie się Ame­ry­ka­nin i przy­nie­sie z sobą 8 zło­tych pol­skich. Jest to tro­chę mało, ale cóż ro­bić, kie­dy pan nie masz wię­cej. –

Przy­szedł­szy na czas ozna­czo­ny, ode­bra­łem z wszel­kie­mi for­mal­no­ścia­mi wy­go­to­wa­ny pasz­port na na­zwi­sko Kat­ta­ro. Wy­ro­zu­mie­cie, ko­cha­ni czy­tel­ni­cy, że w tej chwi­li cała moja spra­wa na ni­czem speł­znąć­by mo­gła, gdy­bym pod rze­czy­wi­stem na­zwi­skiem mo­jem pasz­port miał wy­go­to­wa­ny. Lecz, aby pasz­port miał waż­ność, trze­ba go było dać po­twier­dzić w mi­ni­ste­ry­um fran­cuz­ki­ćin. Rze­czo­ne mi­ni­ste­ry­um po­twier­dzi­ło go bez żad­nych trud­no­ści, do­da­ło ato­li pod pie­czę­cią swą te sło­wa: "iż na­le­ży się za­pre­zen­to­wać u dy­rek­to­ra po­li­cyi." – W tem był nie mały sęk. Jak­że mo­głem bo­wiem iść do po­li­cyi, któ­ra mnie i moje na­zwi­sko zna­ła. Sło­wa owe prze­cież pod pie­czę­cią wy­pi­sa­ne zo­stać nie mo­gły. Cóż ro­bić tedy? Chwy­ci­łem się więc na­der pro­ste­go spo­so­bu, to jest, że in­kau­stem za­ma­za­łem owe sło­wa, pie­częć zaś nie­na­ru­szo­ną zo­sta­wi­łem. Czar­na ta pla­ma mu­sia­ła każ­de­go na do­mysł na­pro­wa­dzić, że mi się nie­umyśl­nie in­kaust wy­lał na pasz­port; prze­cież przy­pa­dek po­dob­ny bar­dzo ła­two nada­rzyć się może.

Dnia 9go stycz­nia 1843 roku o go­dzi­nie 7 z rana opu­ści­łem Pa­ryż. W Stras­bur­gu, mie­ście le­żą­cem na gra­ni­cy fran­cuz­kiej, po­ka­za­łem pasz­port, ale nie ten z czar­ną pla­mą, aby unik­nąć ja­kie­go­kol­wiek po­dej­rze­nia, tyl­ko inny, na moje rze­czy­wi­ste na­zwi­sko wy­sta­wio­ny. W Niem­czech sie­dząc w dy­li­żan­sie spo­tka­łem po­dróż­ne­go, któ­ry mnie za­gad­nął: "Zda­je mi się, żem gdzieś Pana wi­dział." – "Być może" – od­po­wia­dam mu. – "Jak­że na­zwi­sko Pań­skie?" pyta mnie da­lej. – "Na­zy­wam się Kat­ta­ro." – "Ach! prze­pra­szam, toć Pan nie ten, któ­re­go zna­łem, bo tam­ten miał pol­skie na­zwi­sko i nie miał bro­dy." – Ucie­szy­łem się moc­no, że ta dla mnie nie­przy­jem­na spra­wa tak się za­koń­czy­ła. Toć on się nie my­lił, że mnie znał; i ja go zna­łem, bo­śmy ra­zem w Pa­ry­żu w to­wa­rzy­stwach by­wa­li. Przez Niem­cy, i Au­stryą je­cha­łem, aby czem­prę­dzej od­da­lić się od gra­ni­cy fran­cuz­kiej. Sko­rom zaś przy­był do Wę­gier, dla szczu­pło­ści fun­du­szów by­łem zmu­szo­ny po­dróż moją pie­szo od­pra­wiać. Po­dróż ta była cza­sa­mi bar­dzo uciąż­li­wą, ile że ją w mie­sią­cu lu­tym od­pra­wia­łem. Nie­raz brną­łem cały dzień po bło­cie aż pod kost­ki; małe rzecz­ki, któ­re przez top­nie­nie śnie­gu i lo­dów wez­bra­ły, prze­pły­wa­łem. Przy­sze­dłem raz nad ja­kiś stru­mień, któ­re­go dla lodu prze­pły­nąć nie mo­głem; a przejść przez nie­go nie było moż­na, al­bo­wiem lód był za kru­chy. Jak so­bie więc po­ra­dzić? – po­ra­dzi­łem so­bie w ten spo­sób. Tłó­mo­czek, któ­ry z sobą nió­słem, po­ło­ży­łem na lo­dzie, po­pchną­łem go ki­jem, sam zaś po­ło­ży­łem się brzu­chem na lo­dzie, wy­cią­gnąw­szy ręce i nogi. W ten spo­sób roz­ło­żyw­szy cię­żar swe­go cia­ła, po­su­wa­jąc się po­wo­li, a ki­jem tłó­mo­czek przed sobą po­py­cha­jąc, prze­la­łem ów stru­mień. Po­dróż moja była i dla tego uciąż­li­wa, żem dla bra­ku pie­nię­dzy le­d­wo co trze­ci lub czwar­ty dzień ja­kąś zjadł stra­wę cie­płą, zwy­czaj­nie zaś po­krze­pia­łem się chle­bem i… wodą. Sta­ną­łem wresz­cie przed gó­ra­mi, któ­re się zo­wią Kar­pa­ta­mi, a któ­re sta­no­wią gra­ni­cę mię­dzy Wę­gra­mi, a Ga­li­cyą, na­le­żą­cą daw­niej do kró­le­stwa pol­skie­go, a bę­dą­cą te­raz, jak wia­do­mo, pod rzą­dem au­stry­ac­kim. Wstą­piw­szy na owe góry, sta­no­wią­ce od stro­ny Ga­li­cyi zie­mię pol­ską, upa­dłem na ko­la­na, wznió­słem oczy ku nie­bu, i schy­liw­szy się, po­ca­ło­wa­łem tę ko­cha­ną zie­mię pol­ską i łza­mi ją zro­si­łem. Ze­szedł­szy z gór, wstą­pi­łem do karcz­my, gdzie się po­si­li­łem per­ka­mi i ka­pu­stą.

Ru­si­ni (1) ga­li­cyj­scy po­czę­li mi się przy­pa­try­wać z po­cząt­ku, po­tem py­ta­li mnie "a zkąd wy?" (a zwit­kil wy?) Ja nic im nie od­po­wia­da­łem, al­bo­wiem uda­wać mu­sia­łem, że nie ro­zu­miem, cho­ciaż do­brze ich ję­zyk zna­łem. "A co wy za je­den?" (a szczo wy ta­kie­je?) pyta mnie znów inny. Ja znów nic. "Ha, to musi być nie­miec, kie­dy nie umie po ru­sku." – "Co wy tam ga­da­cie, ode­zwie się je­den z gro­ma­dy, co wy go py­ta­cie, co za to je­den. To jest wszę­do­byl­ski z da­le­ka, zkąd ko­zak ko­ści nie przy­no­si, może on tam aż z Ukra­iny." – Wszy­scy się uspo­ko­ili tem zda­niem, a ja so­bie po­my­ślał: czło­wiek ten, nie chcąc zgadł rze­czy­wi­ście, żem z Ukra­iny, bo to są moje ro­dzin­ne stro­ny.

Po­dróż moja przez Ga­li­cyą była nie­tyl­ko ztąd przy­krą, żem ją pie­szo i z nie­ja­kim nie­do­stat­kiem, ma­jąc tyl­ko 10 złot… pie­nię­dzy przy so­bie, od- – (1) W Ga­li­cyi miesz­ka­ją Po­la­cy, tak zwa­ni Ru­si­ni. Mają oni od­mien­ny ję­zyk od pol­skie­go, są ka­to­li­ka­mi, ale ich na­bo­żeń­stwo od­pra­wia się po­dług ob­rząd­ku wschod­nie­go, a księ­ża są żo­na­ci.

pra­wiał; ale i dla tego, że trze­ba było dla nie­wy­da­nia się uda­wać, iż nie umiem po pol­sku, po ru­sku, ani po nie­miec­ku. Uda­wać mu­sia­łem po­dług po­trze­by, albo fran­cu­za, albo an­gli­ka. Idąc dro­gą do mia­sta Czer­nio­wiec, wstą­pi­łem w jed­nej wsi nad trak­tem le­żą­cej na noc­leg do soł­ty­sa, któ­re­go w domu nie było. Póź­no w wie­czór przy­szedł pod­chmie­lo­ny wraz z trze­ma to­wa­rzy­sza­mi tak­że nie­zu­peł­nie trzeź­wy­mi, a do­wie­dziaw­szy się, ze żą­dam noc­le­gu, za­py­tał mnie po ru­sku. Nic mu na­tu­ral­nie na to nie od­po­wie­dzia­łem. Za­py­tał mnie znów po ru­sku, czy nie­umiem po nie­miec­ku, a kie­dy mu i na to nic nie od­po­wie­dzia­łem, ode­zwał się do to­wa­rzy­szy: "ani po ru­sku ani po nie­miec­ku nie umie, co to za dia­beł?" – (ani po ru­ski, ani po nie­miec­ki neu­mi­je, szczo­to za czort?) Za­żą­dał pasz­por­tu: uda­łem, że ro­zu­miem, cze­go chce i da­łem mu pasz­port. Wziąw­szy go, roz­ło­żył ta­ko­wy na sto­le i niby to czy­tał, jak­by po an­giel­sku ro­zu­miał, bo w tym ję­zy­ku był pasz­port na­pi­sa­ny. W tem zbli­ża się je­den z to­wa­rzy­szy, przy­pa­tru­je się pasz­por­to­wi i od­zy­wa się: "to jest bar­dzo waż­ny pasz­port, że nim cały świat moż­na przejść, jest na nim pie­częć kró­lew­ska." – Wszy­scy zo­sta­li za­do­wol­nie­ni tem oświad­cze­niem; jam zaś sko­rzy­stał o tyle, żem do­stał ko­la­cyą i do­bry noc­leg. Zbli­ża­jąc się do gra­ni­cy ro­syj­skiej, sze­dłem ku mia­stu Ko­ło­myi. Po dro­dze nig­dzie nie wstę­po­wa­łem: ani do dwo­rów, ani do dwor­ków szla­chec­kich, aby się nie zdra­dzić i mo­ich ziom­ków na prze­śla­do­wa­nie rzą­du au­stry­ac­kie­go nie wy­sta­wić.

Oko­ło mia­sta Czer­nio­wic, kie­dym w po­bliz­kiej wio­sce o dro­gę się roz­py­ty­wał do Ka­mień­ca po­dol­skie­go, (1) zja­wił się ka­pi­tan od kon­nych – (1) Mia­sto to leży na Ukra­inie Za pol­skich cza­sów sław­na była for­te­ca. Kie­dy Tur­cy za cza­sów Au­gu­sta II., kró­la pol­skie­go, for­te­cę tę, któ­rą byli kie­dyś za­bra­li, od­dać mu­sie­li; Tu­rek prze­zna­czo­ny do od­da­nia for­te­cy rzu­cił pa­lą­cy się knot mię­dzy lo­chy pro­cha­mi na­peł­nio­ne, a przez to i sie­bie i for­te­cę w po­wie­trze wy­sa­dzić chciał. Je­ne­rał pol­ski Kąc­ki, któ­ry for­te­cę ode­brać miał, zo­ba­czyw­szy ża­rzą­cy się knot, pod­niósł go z zie­mi i na ręce swej tak dłu­go go trzy­mał, aż zga­snął.

strzel­ców wraz z ja­kimś po cy­wil­ne­mu ubra­nym je­go­mo­ścia i ode­zwał się do mnie po nie­miec­ku: "nie­praw­da? wszak­że pan je­steś Po­la­kiem? –"zkąd i do­kąd Pan idziesz?" – Ja mu na to kiep­sko po an­giel­sku od­po­wia­dam: "je­stem An­gli­kiem i py­tam się o dro­gę do Ro­syi." – Ka­pi­tan przy­pa­trzyw­szy mi się pil­nie, od­szedł so­bie; jam zaś bar­dzo kon­tent, żem się z tej łap­ki tak grac­ko wy­wi­nął.

Zbli­ża­jąc się co­raz bar­dziej do gra­ni­cy ro­syj­skiej, wstą­pi­łem, że to była nie­dzie­la, do ko­ścio­ła i szcze­rze się mo­dli­łem do Boga, aby mnie ra­czył wes­przeć swą wszech­moc­no­ścią i wspo­ma­gać w nie­bez­pie­czeń­stwach, na któ­re się na­ra­zi­łem, a któ­re mnie bar­dzo ła­two spo­tkać mo­gły. Zo­ba­czy póź­niej czy­tel­nik, że oca­le­nie moje li tyl­ko za po­mo­cą bożą na­stą­pi­ło. Nig­dy­bym nie­mógł wy­ko­nać uciecz­ki ze Sy­be­ryi, zgi­nął i zmar­niał­bym wśród roz­ma­itych przy­gód, ja­kie mnie spo­tka­ły, gdy­by się mną opatrz­ność boża nie opie­ko­wa­ła. Nim z Pa­ry­ża wy­sze­dłem, od­pra­wi­łem spo­wiedź, któ­rej przez kil­ka­na­ście lat za­nie­dba­łem, i przy­stą­pi­łem do sto­łu pań­skie­go. "Kto z Bo­giem, to i Bóg z nim" mówi przy­sło­wie na­sze. Lecz wróć­my do cią­gu dal­sze­go. Kie­dym sta­nął nad gra­ni­cą ro­syj­ską, za­sta­łem, choć było ka­wał na dzień, spusz­czo­ny jesz­cze szla­ban bez żad­nej war­ty. Cze­kać sprzy­krzy­ła mi się. Zo­sta­wi­łem więc tłó­mo­czek mój na gra­ni­cy au­stry­ac­kiej, prze­sze­dłem, uchy­liw­szy się pod szla­ba­nem i uda­łem się do ko­mo­ry ro­syj­skiej. Za­sta­łem tam kil­ku­na­stu urzęd­ni­ków w zie­lo­nych mun­du­rach z zie­lo­no-tra­wia­ste­mi koł­nie­rza­mi. Ci zo­ba­czyw­szy mnie, za­py­ta­li po ro­syj­sku: "Kto je­stem i cze­go po­trze­bu­ję?" – Uda­łem, że nie ro­zu­miem, o co mnie py­ta­ją i od­po­wie­dzia­łem im po nie­miec­ku, że nie wiem, cze­go ode­mnie żą­da­ją. Przy­wo­ła­no żyda na tłó­ma­cza, ale i tym spo­so­bem nie ko­niecz­nie mię­dzy sobą po­ro­zu­mieć się mo­gli­śmy. Ode­zwa­łem się po fran­cuz­ku do nich: "czy mię­dzy Pa­na­mi nie ma żad­ne­go, któ­ry­by umiał po fran­cuz­ku?" – Zna­lazł się u owych urzęd­ni­ków je­den, któ­ry do­syć do­brze mó­wił tym ję­zy­kiem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: