Przyjaciel prawdy - ebook
Przyjaciel prawdy - ebook
Dialog idei. Mężczyzna i kobieta spierają się o znaczenie najoczywistszych pojęć i o granice rozumu.
Czy Żydzi naprawdę są narodem wybranym, z genetyczną predyspozycją do wyższej inteligencji? Jak można obalić teorię spiskową? Na czym polega konkurencja patriotyzmów w świecie swobodnej emigracji i indywidualizmu?
„Szaleniec nie jest człowiekiem, który utracił rozum. Szaleniec to ktoś, kto utracił wszystko poza rozumem”.
Opowiadanie z tomu "Xavras Wyżryn i inne fikcje narodowe".
Kategoria: | Fantastyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05617-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Teodor uniósł głowę znad książki, gdy metro zatrzymało się na stacji Wierzbno i do przedziału wtoczył się cuchnący kloszard w wielkim T-shircie z Che Guevarą, Osamą bin Ladenem i Andrzejem Lepperem. THEY LIVE! Lepper był cały czerwony od zaschniętego keczupu.
Teodor czym prędzej opuścił wzrok, udając, że nie dostrzegł bezdomnego.
Rzucał dokoła krótkie, badawcze spojrzenia. Wyglądało to (dosłownie, nie w przenośni) tak, jakby mu przed nosem uwieszono na sznurku jakiś przedmiot, na który wciąż złośliwie zezem patrzył, nie widząc nic poza nim. Fałszywa myśl, która nim owładnęła, przekształciła się u niego w dokuczliwą podejrzliwość, w uporczywą manię prześladowczą, która skłaniała go do ciągłego wyszukiwania, demaskowania i piętnowania nieczystej rasy, ukrywającej się w jego otoczeniu. Gdziekolwiek się znalazł, robił docinki, rzucał podejrzenia, pienił się ze złości. Krótko mówiąc, egzystencję jego wypełniało stawianie pod pręgierzem wszystkich przejawów życia, nie mających zalety, która była jego jedyną zaletą.
Teodor z uwagą studiował literackie opisy antysemitów; fascynowała go ich karykaturalna nierealność.
Niekiedy podczas lektury chichotał pod nosem. Miał poczucie humoru. Gdybym był antysemitą – myślał – potrafiłbym się z siebie śmiać; byłbym antysemitą ironicznym.
Wysiadł. (Kloszard wysiadł także). Na ulicy Teodor kupił w kiosku papierosy i paczkę chusteczek. Przystanął, by wysiąkać nos i wtedy wpadł na niego ów brodaty obszarpaniec; smród nie ostrzegł Teodora, nos był zatkany.
– Dwa złote na bułkę, panie szanowny – zachrypiał obdartus.
Teodor odsunął się czym prędzej.
– Co łaska, szefu, co łaska – postępował za nim kloszard.
Teodor wyrzucił chusteczkę, odwrócił się i ruszył szybkim krokiem ku przejściu dla pieszych.
– Głodnemu poskąpisz, Żydu pierdolony! – bluzgnął za nim bezdomny.
Mijając potem witrynę butiku, Teodor zwolnił i przyjrzał się swojemu odbiciu w szybie. Włosy ciemne, ale raczej szatyn niż brunet; nos – zwyczajny; kości policzkowe wprawdzie odrobinę mocniej zaznaczone... Mhmm. Czy wyzwisko bezdomnego stanowiło po prostu synonim skąpstwa, czy też skojarzenie powstało w jego umyśle skądinąd?
Na przystanku tramwajowym otworzył notatnik i zanotował:
Niesprzężone cechy fizyczne? Znaleźć korelację!
Gdybym był antysemitą, nie wierzyłbym w genetykę.
Wyjął klucze, zanim się zorientował, że drzwi są otwarte. Zapach sosu do spaghetti przebił się w końcu przez zapchane nozdrza. Żania krzątała się w kuchni. Słuchawki na uszach, nie usłyszała go. Pochylił się, by pocałować ją w szyję – odsunęła się nerwowo i najpierw sądził, że dlatego, iż tak ją zaskoczył, ale zaraz dostrzegł zaciśnięte wargi i zmrużone oczy: z uniesioną łyżką mierzyła go wzrokiem niczym nauczycielka przyłapanego na ściąganiu ucznia.
– Co? – Rozłożył ręce.
– Idź się umyj.
– Ale o co chodzi?
Nie odpowie.
Może nie powinienem był w ogóle wspominać o małżeństwie, rozważał pod prysznicem. Ale ona zazwyczaj nie poddaje się humorom, bardzo ją cenił właśnie za ten spokojny – męski – racjonalizm; nigdy nie histeryzowała i nie robiła scen.
Mieszkanie Teodora znajdowało się na drugim piętrze przedwojennej kamienicy, odremontowanej kilkanaście lat temu wysiłkiem nowego właściciela. Lecz z grubych murów nadal promieniował chłód i wilgoć, cienie pod wysokimi sufitami były głębsze, wypowiadane słowa dźwięczały w powietrzu ułamek sekundy dłużej.
Otworzył okna w największym (to znaczy większym z dwóch) pokoju, by wpuścić ciepłe powietrze letniego wieczoru. Wpuścił razem z nim zgrzytliwą symfonię ulicznego hałasu: szum samochodów, głosy przechodniów, dudnienie toczących się między pasmami ruchu tramwajów, dżingiel radiowy z podkręconego na max odbiornika, płacz dziecka... Cuchnęło spalinami, ale tego nie czuł. Przysiadł na wysokim parapecie. Był w szortach, mokre udo przylepiło się do plastyku.
Purpurowe chmury rozsnuwały się nad miastem.
Parkiet zatrzeszczał pod stopami Żanii. Usiadła na parapecie, oparłszy się o przeciwległą framugę okna i podciągnąwszy nogi. Szklankę wina postawiła między piętami, talerz ze spaghetii ułożyła na kolanach. Wyglądając na ulicę, bawiła się makaronem nawijanym na widelec.
– Ja nie dostanę? – uśmiechnął się Teodor.
– Sam sobie weź.
Poszedł, wziął.
– No dobra – mruknął, przyjąwszy z powrotem wygodną pozycję na oknie. Gorący talerz parzył skórę. – Im wcześniej to z siebie wyrzucisz... Bo zepsujemy sobie cały wieczór.
Tylko spojrzała nań wściekle.
– Przepraszam, przepraszam, przepraszam. – Przełożył talerz z ręki do ręki i zacisnął lewą dłoń pod kolanem Żanii. – Ale powiedz mi, za co.
– Ani się zająknąłeś o dzieciach – mruknęła. – Nie rozmawialiśmy w ogóle.
– Słucham?
– Nie jestem bezpłodna! – warknęła.
Otworzył usta, ale nie wiedział, co powiedzieć, i tylko mrugał w zdumieniu.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------