Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Psy z piekła rodem. Odwiedziny w raju - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Psy z piekła rodem. Odwiedziny w raju - ebook

Umiesz sobie wyobrazić życie pełne przemocy? Gaszenie papierosów na ciele, kopniaki, które łamią żebra, palce ucięte szpadlem? Albo poczucie osamotnienia po siedmiu nieudanych adopcjach w ciągu trzech lat?

Historia opisana na kartach tej książki jest prawdziwa. Została przekazana przez psy, w milczeniu, za pomocą pełnych obawy spojrzeń, blizn na ciele i na duszy, szczęścia lub smutku na pysku. I przez ludzi, którzy gościli je w swoim domu tymczasowym. To opowieść o dwóch beznadziejnych przypadkach: Nuce i Freyi, którym jednak się udało, bo miały dość siły i wiary, żeby ponownie otworzyć się na życie. I dlatego, że trafiły do „raju”. I choć temat jest niełatwy, to lektura daje mnóstwo nadziei i radości. Popłaczesz się przy niej i uśmiejesz. Odkryjesz psi świat - pełen fantazji, umiłowania do wolności, jedzenia i świetnej zabawy bez wyrzutów sumienia, nawet jeśli to przyprawia opiekunów o zawał. A także przekonasz się, jak to jest kiedy się pisze książkę i człowiek nagle staje się popularny.

A jeśli rozważasz adopcję psa – to lepiej nie czytaj. Po tej lekturze decyzja może podjąć się sama

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7672-693-9
Rozmiar pliku: 9,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Był koniec lutego i właśnie zaczęły się roztopy. Mróz chwycił tamtej zimy już pod koniec października, pozbawiając sarny, zające, ptaki i gryzonie pożywienia wcześniej niż zwykle i nie pozwalając na zgromadzenie wystarczających zapasów na zimę. Przez cztery miesiące trzymał nieprzerwanie, a kiedy odszedł, ze zgrozą patrzyłam, jak wielkie spustoszenie poczynił wśród leśnych zwierząt.

Tego dnia wyszliśmy na pola z mocnym zamiarem przemierzenia co najmniej dziesięciu kilometrów. Szliśmy długo, brnąc w błocie i omijając wielkim łukiem bezpańskie psy, które kręciły się na polach w poszukiwaniu darmowego obiadu. Byliśmy oboje tak zmęczeni, że zastanawiałam się, jak dojdziemy do domu. Szliśmy jednak i od ciepłej herbaty i pełnej miski dzieliło nas już tylko około kilometra pustej polnej drogi na otwartym terenie.

I wtedy je zobaczyłam. Dwa mastify tybetańskie bez opiekuna, żerujące w polu. Zmroziło mnie. W naszej okolicy była tylko jedna para takich psów. Każdy z nich ważył ponad osiemdziesiąt kilogramów i miał łeb większy niż bawół. Były lekko zdziczałe: opuszczały posesję tylko wtedy, gdy udało im się sforsować ogrodzenie i uciec. Nie spacerowały z właścicielem, nie chodziły do psiej szkoły. Nie nawykły do kontaktu ani z psami, ani z ludźmi, może poza kilkorgiem opiekunów. I nienawidziły Raptora.

Byliśmy w szczerym polu. Żadnej kępki drzew, lasu, do najbliższych zabudowań pięćset metrów lepkiego błota i brak gwarancji, że będzie tam ktoś, kto nam pomoże. Zresztą to bez znaczenia, bo i tak byśmy nie dobiegli.

Wszystkie przeczytane później książki z zakresu psiej behawiorystyki mówią, że to, co wkrótce miało nastąpić, było klasycznym atakiem, żeby zabić. Te same książki mówią, że jedyne, co mogłam zrobić w tamtym momencie, to uciekać i ukryć się w miejscu, którego psy nie mogłyby pokonać: za czyimś płotem, siatką, na drzewie, w gęstych krzakach. Ale tam, gdzie byłam, nie było drzew, płotów ani krzaków. Ataku, żeby zabić, nie da się uniknąć, jeśli już się rozpocznie. Nie było nic, co mogłabym zrobić...

Psy zabijają w ciszy. Żadnego szczekania, wycia, warczenia... nic. Tylko ich przyspieszone oddechy, stłumione śniegiem odgłosy szarpaniny, ogłuszające pulsowanie tętna we własnych żyłach...

Samego ataku wciąż dokładnie nie pamiętam i pewnie już nigdy sobie nie przypomnę. Sklejam więc całość z fragmentów jak stare puzzle, w których brakuje większości kawałków: uderzenie osiemdziesięciokilkogramowego cielska, które natychmiast zwaliło mnie z nóg. Drugi z psów w tym czasie już szarpał Raptora. Do tego momentu myślałam, że Raptor jest dużym psem, ale przy tych bestiach wyglądał jak maleńki bezradny kłębek, szczenię zaledwie. Oboje leżeliśmy na ziemi. Próbowałam krzyczeć w nadziei, że ktoś w domach majaczących na horyzoncie usłyszy, pomoże. Nikt nie przyszedł. A psy rozszarpywały nas żywcem...

Pamiętam obraz Raptora w błocie z nosem pod wodą i bestię, która zrywała mu zębami skórę na głowie. To wspomnienie dalej boli bardziej niż ugryzienia, których doznałam sama. Pamiętam uczucie, że on zaraz zginie, a ja nie mogę mu pomóc, bo drugi z psów w tym czasie atakował mnie. Szarpał ramię, gryzł w głowę i wewnętrzną stronę uda tak, że bałam się, że rozerwie mi tętnicę. Ciągnął za ręce i nogi.

W pewnej chwili mój pies już się nie poruszał i obie bestie rzuciły się na mnie. To był koniec. Kiedy jeden z psów miażdżył mi nadgarstek, drugi ciągnął za kostkę w przeciwną stronę. Gryzły mnie po głowie i brzuchu, po rękach, plecach, nogach... Dotarło do mnie, że zginę tu, niecały kilometr od domu, na polach, które tak kocham, zabita przez psy, które jako gatunek całe życie uwielbiałam. Ostatkiem sił zwinęłam się w kłębek, w pozycję embrionalną.

Po prostu nas zostawiły... Zniknęły jak duchy, bezgłośnie, tak jak się pojawiły.

Nie wiem, jak długo leżałam. Pierwsze, co pamiętam, to absurdalny, nagły bezruch, który docierał do mnie powoli, przedzierając się z trudem przez wszystkie warstwy zimowych ubrań, błoto i śnieg, zaciśnięte wokół głowy ramiona i zbolałą świadomość. Spokój – jakby nic się nie wydarzyło. I chłód na policzku... Leżałam połową twarzy w kałuży, poniżej linii przymarzającej wody.

Lekko uniosłam głowę i nieco rozluźniłam ramiona. Odważyłam się spojrzeć spod przymrużonych powiek. Nie zobaczyłam kłów. Nie poczułam gorącego, śmierdzącego padliną oddechu. Uniosłam się o kolejne pięć centymetrów. Psów nie było. Spojrzałam odważniej. Zobaczyłam je dwadzieścia metrów dalej. A właściwie ich zady i uniesione ogony. Odchodziły dumne i niepokonane.

Bardzo powoli i ostrożnie podniosłam się z błota. Nie wiedziałam, czy jestem wciąż w jednym kawałku. Jeszcze nic mnie nie bolało, ale miałam świadomość, że za chwilę poczuję, co mi zrobiły. Nie byłam pewna, czy moje kości nie są pogruchotane, więc próbę wstawania odłożyłam na czas, kiedy poziom adrenaliny trochę opadnie i mózg zacznie rejestrować ból.

Spojrzałam na mojego psa. Wyglądał bardzo biednie. Jak zwłoki szczenięcia. Maleńki, pobity, porzucony w kałuży błota i śniegu. Cały pysk miał zanurzony pod wodą, w brudnej kałuży. Nie oddychał...

Zabiły mi psa... Nikogo nie kochałam tak jak jego, a teraz go nie ma...! Mój kochany, dobrze ułożony pies, który reaguje na komendy, który zawsze mi towarzyszy, który jest, tak jak ja, ze Słońca... MÓJ PIES, upleciony z kawałka mojej własnej duszy, NIE ŻYJE!

Uniosłam w dłoniach jego głowę. Nie oddychał. Rozpłakałam się i zaczęłam krzyczeć z bólu, który wdarł się w moje serce i był bardziej nieznośny niż to, co czułam w całym ciele. Aż zobaczyłam, że zwłoki mojego psa lekko unoszą powieki.

ŻYJE!!!

Musiał stracić przytomność w czasie ataku, ale teraz powoli ją odzyskiwał. Obmacałam mu łapy i całe ciało. Kości nie były połamane. Bardzo niezdarnie podnieśliśmy się z kałuż i ruszyliśmy do domu. Z dłoni, w której trzymałam smycz, kapała krew i zabarwiała na czerwono brudny śnieg na poboczu. Głowa mojego psa była buro-różowa. Naderwane ucho zwisało pod dziwnym kątem. Kulał. Szliśmy jak dwoje Spartan. Pobici, złamani, pokonani. Czerwona krew na brudnym śniegu...

– Chciałam zgłosić pogryzienie – wychrypiałam do słuchawki tamtego strasznego dnia. Siedziałam w domu, na podłodze. Dłoń, w której trzymałam telefon, drżała tak, że nie byłam pewna, czy jestem słyszalna. Głos mi się łamał. Siedziałam tak, jak weszłam – w grubym, zimowym ubraniu, które założyłam dwie godziny wcześniej, wychodząc na spacer. Wszystko, co miałam na sobie, było mokre, zabłocone i poszarpane: podarte rękawiczki, rozerwane rękawy kurtki i cholewka buta, rozszarpane obie pary spodni dresowych, które włożyłam jedne na drugie dla ochrony przed chłodem. Szalik ociekał błotem, czapkę zgubiłam gdzieś na polach. Na całym ciele pojawiły się krwiaki, opuchlizny i wybroczyny. Dłoń mi krwawiła, włosy zlepiała czerwono-czarna maź, krew lub błoto – nie byłam pewna, a przedramię było wygięte pod dziwnym kątem tuż nad nadgarstkiem i bardzo bolało.

Ale i tak byłam w lepszym stanie niż Raptor. On nie nosi ubrań, więc to jego ciało przyjęło na siebie morderczy atak: pokiereszowane, pogryzione, rozszarpane, z prawie oskalpowaną czaszką, stanowiło obraz totalnej klęski. Wiedziałam, że czeka go długie, bolesne leczenie.

Przyjechała policja. Sąsiad dostał mandat: pięćset złotych. I nic więcej, żadnych poważnych konsekwencji. Pewnie dlatego, że przeżyłam.

Tuż po zdarzeniu pragnęłam tylko zrozumieć, co się stało. Zaczęłam od internetu, szukając wszelkich możliwych informacji na temat psów, mowy ciała, agresji, ataków. Po dwóch tygodniach, mimo że cały psi internet znałam już na pamięć, dalej nie umiałam odpowiedzieć sobie na trzy podstawowe pytania:

1. Czemu tamte psy nas zaatakowały?

2. Czy mogłam zrobić coś, żeby do tego nie doszło?

3. Dlaczego ostatecznie zostawiły nas przy życiu?

Popadłam w swego rodzaju obsesję i nie byłam w stanie o niczym innym myśleć. Mąż, widząc, co się dzieje, zamówił dla mnie profesjonalną literaturę. Książki przyjechały z zagranicy w wielkim pudle, wszystkie po angielsku. Musiałam nauczyć się specjalistycznego słownictwa... A potem całymi dniami czytałam. Im więcej wiedziałam, tym więcej chciałam wiedzieć. Świat canis lupus familiaris okazał się fascynujący, niezwykły, niesamowity. Czytałam nie tylko o psach, ale też o wilkach, lisach, kojotach... O substancjach hormonalnych, schematach zachowań, mowie ciała. O mechanizmach dziedziczenia, wdrukowywaniu, socjalizacji i procesach uczenia. O zachowaniach seksualnych, wychowaniu potomstwa, polowaniu i ustalaniu hierarchii. Czytałam o ludzkiej psychologii w relacjach człowiek-pies, o błędach, które popełniamy, i o tym, jak ich unikać.

Zachowania Raptora i innych psów z zagadkowych stawały się nagle jasne i oczywiste. Zaczęłam marzyć, żeby mieć stado. Żeby codziennie móc patrzeć na złożone procesy kształtowania relacji, na mowę ciała i bogate mechanizmy komunikacji drapieżników socjalnych. I żeby Raptor mógł w końcu być psem wśród psów. Wiedziałam jednak, że nie możemy sobie pozwolić na drugiego czworonoga. Jakiś czas temu oboje rzuciliśmy pracę w wielkich korporacjach. Założyliśmy niewielką firmę, ale na razie nie przynosiła dochodów. Nasza rodzina żyła z oszczędności i była na skraju bankructwa. No tak, ale fakt, że nasza sytuacja finansowa była opłakana, nie zwalniał nas z obowiązku poprawy losu Raptora.

– Może byśmy wzięli drugiego psa? Zgotowaliśmy Raptorowi smutne życie bez towarzystwa innych czworonogów i powinniśmy to naprawić. Co o tym myślisz? – zapytałam męża pewnego dnia.

– Przecież wiesz, że nas nie stać. To byłby kompletny brak odpowiedzialności.

Miał rację. Jak zwykle. W naszym małym świecie to on był Panem Rozsądkiem...

Zaczęłam grzebać w internecie i tak dowiedziałam się o domach tymczasowych. To działalność wolontariacka polegająca na zapewnieniu domowej opieki psom ze schronisk. Pies trafia do domu tymczasowego i tam opiekunowie wyprowadzają go z często strasznego stanu fizycznego, leczą psychikę, pracują nad niewłaściwymi zachowaniami, uczą normalnego funkcjonowania w domu i rodzinie, weryfikują i korygują reakcje na bodźce, z którymi pies będzie się stykał w normalnym życiu, takie jak kontakt z dziećmi, kotami, jazda samochodem, wizyty u weterynarza czy zabiegi pielęgnacyjne, i w końcu wspierają w znalezieniu nowego domu. To taka poczekalnia do nowego życia.

Aby stać się domem tymczasowym, trzeba zgłosić się do jednej z licznych fundacji opiekujących się zwierzętami, przejść rozmowę i wizytę oceniającą. Większość fundacji po podpisaniu umowy pokrywa podstawowe koszty utrzymania psów, zapewniając im karmę i opiekę weterynaryjną. To sprawia, że wolontariat nie jest uciążliwy finansowo i sprowadza się do poświęcania podopiecznym czasu, uwagi i troski w większym stopniu niż pieniędzy.

Jednak żeby oddać sprawiedliwość domom tymczasowym, muszę dodać, że nie jest to działalność całkowicie bezkosztowa – żadna fundacja nie zwróci środków za wymianę pogryzionych mebli, renowację zasikanej podłogi, za środki czystości czy preparaty pielęgnacyjne, smycze, gryzaki, witaminy, zabawki, adresówki, za jedzenie, które zwykle na początku psu się po prostu gotuje, za smakołyki, owoce, za doły w ogrodzie, zniszczoną trawę, wykopane róże, rozorane klomby, zeżarte nawodnienie i za tę całą resztę, której nie sposób policzyć, ale też której nie można przemilczeć. Zresztą, prawdę mówiąc, nawet gdyby te koszty skrupulatnie ewidencjonować, to ciężko by było prosić o ich zwrot fundację, wiedząc, że każdy grosz przelany na konto domu tymczasowego zmniejsza szanse na ratunek kolejnego czworonoga.

Opowiedziałam mężowi o domach tymczasowych. Obojgu nam bardzo spodobał się ten pomysł. Mieliśmy doświadczenie, jak sobie radzić z najbardziej nieznośnym psem świata, a teraz także podbudowę teoretyczną. Pracowaliśmy w domu, więc psy byłyby pod naszą opieką cały czas. Za jednym zamachem poprawilibyśmy jakość życia Raptora i uratowali jakieś istnienie. A ja miałabym swoje stado...

Od razu napisałam do kilku organizacji. Pierwsza odpowiedziała Fundacja Adopcje Malamutów (FAM). Dalej sprawy potoczyły się bardzo szybko i już niecałe trzy tygodnie później staliśmy na podjeździe, czekając na pierwsze zwierzę, dla którego mieliśmy zostać rodziną tymczasową. A potem były kolejne. O dwóch z nich, a także o tym, jak to jest mieć psa, którego bardzo się kocha, choć od początku wiadomo, że trzeba go będzie oddać, i jak to jest patrzeć na krzywdę, którą zrobili tym wspaniałym zwierzętom bezduszni ludzie, i wstydzić się, że się jest człowiekiem, oraz dlaczego tytuł Psy z piekła rodem jest całkowicie uzasadniony, przeczytacie za chwilę.

Zapraszam do lektury

Autorka
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: