Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Psychoanioł w Dublinie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 lipca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Psychoanioł w Dublinie - ebook

Mieszkającego w Irlandii Wowę, młodego emigranta z Polski, nałogowego palacza i autora specyficznych dzieł sztuki współczesnej, odwiedza niespodziewany gość: Indianin w białym kitlu, kaloszach, ze skrzydłami na plecach. To psychoanioł, czyli anioł ateistów. Oznajmia zdumionemu Wowie, że ten zostanie zamordowany już za siedem dni, w dniu swoich trzydziestych urodzin. Jeśli wcześniej zdemaskuje i powstrzyma potencjalnego zabójcę, ocali życie. Zadanie nie jest łatwe, tym bardziej, że pod nogami wciąż pęta się opętany manią samobójczą kot, do Dublina lada chwila może przylecieć była żona Wowy, on sam zaś stracił głowę dla pewnej pięknej Turczynki…

 

Autor odważnie żongluje konwencjami literackimi, tworząc wybuchową mieszankę kryminału, groteski, komedii romantycznej i fantastyki, gęsto polaną Bułhakowowskim sosem i przyprawioną doświadczeniami życiowymi współczesnych młodych Polaków. Efekt? Doskonała zabawa, zwłaszcza dla miłośników nieoczekiwanych zwrotów akcji i zaskakujących rozstrzygnięć.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7758-722-5
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Życie w poddublińskim miasteczku pozornie toczyło się w sposób, w jaki normalne życie toczyć się powinno. Pies szczekał. Wiatr wiał. Para młodych zakochanych trzymała się za ręce, patrząc w stronę morza. W ogródku piwnym dwóch roześmianych mężczyzn powoli sączyło guinnessa. Mewa przez chwilę postała na jednej nodze na plaży, zostawiła krótkotrwały ślad, po czym odleciała w stronę Anglii. Przez pięć minut padał deszcz. Starsza kobieta ze zdziwieniem spojrzała na chmury. Chwilę potem deszcz ustał.

Wowa spał jak zabity, chociaż miał umrzeć dopiero za tydzień.

Kiedy w końcu się obudził, uświadomił sobie, że zupełnie nie pamięta, co robił poprzedniego wieczoru. W tej kompletnej niepamięci nie byłoby niczego wyjątkowego, gdyby nie to, że obejmowała nie tylko miniony wieczór. Dziura w pamięci rozrosła się do całego dnia, a nawet tygodnia. Wowę ogarnął niepokój, szybko jednak wytłumaczył sobie swój stan działaniem nielegalnych substancji psychoaktywnych, po czym przekręcił się na drugi bok. Dał sobie dziesięć, może piętnaście minut na błogie leżenie na lewym boku, kontemplację i kreatywne rozmyślania o doborze składników śniadania. Nie spieszył się do pracy – nie dlatego, że miał dużo czasu. Wynikało to z jego osobistego podejścia do kwestii pośpiechu. Uważał go za rzecz niezdrową, a jako że był nałogowym nikotynistą, bardzo się starał, żeby do minimum ograniczyć inne szkodliwe czynniki oddziałujące na jego zdrowie.

W związku z tym z niezmąconym spokojem rozmyślał o płatkach śniadaniowych ubabranych w czekoladowych drobinkach i zalanych zimnym mlekiem. Danie na pewno smaczne, ale czy pożywne? Pod przymkniętymi powiekami Wowy pojawiła się przerażająca wizja: zobaczył swoje głodowe cierpienia dwie godziny po spożyciu tego niesytego dania, zobaczył siebie w pracy brzuchem burczącego, w rozpaczy biegnącego do pobliskiego Spara, kupującego trójkątną kanapkę, która czekała na niego od dwóch tygodni, by wreszcie przyprószyć okruchami biurko i służbowy dywan. Kierownik nie będzie tym zachwycony, o nie. Irytacja i żal kierownika – tylko do tego może prowadzić zjedzenie rano płatków śniadaniowych, pomyślał Wowa. Kto wie, czy następnym punktem tej przejażdżki nie byłby przystanek Bezrobocie?

Dzięki temu Wowa rozsądnie zdecydował się na bułkę francuską. Umieszczony w niej tłusty ser typu brie mógł tylko oddalić go od perspektywy utraty pracy. Pora śniadaniowa wciąż się jednak odwlekała, ponieważ Wowa nadal miał klapki na oczach. Przywykł do ich używania od czasu lata polarnego spędzonego w Skandynawii. Przed ich zdjęciem i sprawdzeniem, jaka jest niepogoda za oknem, musiał dokonać jeszcze jednego poważnego wyboru. Czym nakarmić Borysa?

Borys był niezwykle wrażliwym kotem. Po czwartej próbie samobójczej weterynarz doszedł do wniosku, że nawet nadwrażliwym. Wowa nie podzielał tego poglądu. Znał dobrze swojego kota i wiedział, że Borys miał po prostu ciężkie dzieciństwo. Kot wychował się na wsi. Jego matka wpadła do kombajnu, ojciec zaś odszedł na skutek przedawkowania alkoholu; pewnego sierpniowego wieczoru strącił z szafy butelkę z likierem kokosowym, a po jej rozbiciu całość trunku zachłannie zlizał z podłogi. Na wątłe barki Borysa spadła wówczas odpowiedzialność za wykarmienie nie tylko siebie, lecz także czterech sióstr, nieporadnych kocic o czarnej sierści. Nie było to zadanie łatwe, gdyż sołtys wsi, w której mieszkał kot, wpadł na pomysł odszczurzenia okolicy za pomocą specyfików, których producentem całkiem przypadkowo był brat sołtysa. Miała to być akcja pokazowa służąca promocji tegoż wynalazku. Efekt był taki, że ze wsi znikły wszystkie szczury i myszy.

Tak, Borys dobrze wiedział, co to prawdziwa recesja.

Wowa nie chciał swojego znerwicowanego kota karmić jakimś świństwem z puszki. Kiedyś, skuszony atrakcyjnym zapachem karmy, postanowił spróbować kociego rarytasu. Wynik eksperymentu był jednoznaczny.

Po dłuższym namyśle Wowa postanowił dać Borysowi baraninę i trochę białego sera kupionego w polskim sklepie. Podjąwszy te ważkie decyzje, mógł z czystym sumieniem obrócić się na prawy bok i od nowa zacząć się starać przypomnieć sobie miniony dzień. Coś tam świtało mu w głowie, ale tak niewyraźnie, jakby usiłował sięgnąć pamięcią do wydarzeń sprzed paru lat, a nie sprzed kilkunastu godzin. Wynikało z tego jednoznacznie, że czas naprawdę jest rzeczą względną, ale postanowił nie przejmować się kwestiami filozoficznymi i porozmyślać o czymś bardziej praktycznym. Na przykład o nowej instalacji. Od kilkunastu lat tworzył niezwykłe prace nawiązujące do wielkich dzieł konceptualizmu. Jedna z pierwszych powstała już pod koniec szkoły podstawowej, kiedy to na drzwiach ubikacji powiesił tabliczkę z napisem „komora gazowa”, żądając w ten sposób zakupu nowych kostek toaletowych. Krótko po tym pożyczył z klasy biologicznej wypchanego świstaka i przybił go do krzyża wiszącego w sali katechetycznej, pragnąc w ten sposób zwrócić uwagę na ciężki los fauny wysokogórskiej. Projekty te nie spotkały z należytym odbiorem, z czasem więc Wowa zaczął kierować swoje prace do szerszej publiczności. Jednym z najdojrzalszych projektów był „Romantyzm”, który polegał na owinięciu pomnika Adama Mickiewicza bandażem elastycznym. To ważne dzieło, którego realizacja mocno nadszarpnęła zasoby finansowe autora (czterdzieści rolek bandaża elastycznego plus mandaty za bezczeszczenie dziedzictwa narodowego oraz sianie zgorszenia), miało zwrócić uwagę na fakt, że prawdziwy romantyzm musi wiązać się z cierpieniem. Inną ważną akcję w przestrzeni miejskiej Wowa przeprowadził w warszawskim metrze, rozdając pasażerom niewielkie kawałki nitki, mające służyć za plan nadzwyczaj skomplikowanej sieci połączeń podziemnej kolejki w stolicy. Najkosztowniejszą pracą był jednak „Święty Mundial”, stworzony tuż przed mistrzostwami świata w piłce nożnej. Z tradycyjnego stołu z piłkarzykami Wowa usunął figurki sportowców, a w ich miejsce zamontował miniaturowe buteleczki w kształcie Matki Boskiej, które nabył na Jasnej Górze. Instalacja ta miała zwrócić uwagę na duchowy aspekt wysiłku fizycznego.

Niestety, wszystkie projekty zostały zignorowane przez środowiska akademickie, a tak zwana szeroka publiczność okazała się całkowicie zaimpregnowana na ich intelektualne przesłanie. Wowa, zmuszony okolicznościami, zamiast przedsiębiorczym artystą, jak zamierzał, został nieporadnym handlowcem, czego zupełnie nie miał w planach.

Żył samotnie. Z kotem. Samotność – zwłaszcza dzielona z kotem – jest bardziej znośna na emigracji niż we własnym kraju. Tym bardziej, jeśli wynika ze świadomego wyboru, a nie z nieszczęśliwych zbiegów okoliczności.

To, że żył samotnie z kotem, nie oznaczało jednak, że mieszkali zupełnie sami. Wynajmowali drugie, najwyższe piętro domu położonego niemal nad samym Morzem Irlandzkim. Byli wyspiarzami w wielu znaczeniach tego słowa.

Na pierwszym piętrze mieszkali pozostali lokatorzy.

Reszta domowników poszła już do pracy, więc Wowa został sam – z Borysem, dylematami kulinarnymi i rozmyślaniami o nowej instalacji. W pewnej chwili zorientował się, że z piętnastu minut, które sam sobie wielkodusznie wydzielił, zrobiła się cała godzina. W związku z tym postanowił szybko nakarmić kota i siebie, a następnie pognać do centrum miasta. Oznaczało to, że należało zdjąć klapki z oczu i udać się do łazienki, do której wchodziło się bezpośrednio z pokoju. Zsunął klapki i spojrzał przez okno. Pogoda była irlandzka. Odwrócił się w przeciwnym kierunku i zobaczył mężczyznę.

Siedział nieruchomo na krześle. Nawet nie spojrzał na Wowę, nie zwrócił uwagi na to, że ten go dostrzegł. Zachowywał się spokojnie. Sprawiał nawet wrażenie lekko znudzonego.

Właściciel domu? Nie można było tego wykluczyć, ponieważ Wowa do tej pory nie miał okazji poznać swojego landlorda. Mieszkanie wynajął przez agencję, właściciel mieszkał w Ameryce. Ten typ nie wyglądał jednak na Irlandczyka.

Złodziej? Nie, złodziej raczej nie zachowywałby się w taki sposób. TV Inspector? Co prawda abonament telewizyjny był opłacony, ale intruz miał na sobie biały kitel, sugerujący służbowy charakter wizyty.

Znajomy kogoś ze współlokatorów? Możliwe, choć mało prawdopodobne, ponieważ nikt nie wspominał Wowie o tym, że poznał w Irlandii rodowitego Indianina w pióropuszu na głowie.

Należało zachować spokój.

– Jesteś kolegą Pavla? – zapytał Wowa takim tonem, jakby każdego ranka przy jego łóżku pojawiał się Indianin w białym kitlu i ze skrzydłami wyrastającymi z pleców.

Indianin spojrzał na Wowę ze smutkiem w oczach i przecząco pokręcił głową.

– Mówisz po angielsku?

– Między innymi – Indianin odpowiedział płynną polszczyzną.

Wowa osłupiał, ale tylko na chwilę. Szybko doszedł do wniosku, że to pewnie jeden z Peruwiańczyków, którzy od lat koncertują na ulicach polskich miast. Pewnie znudziły mu się złotówki i postanowił pomęczyć dublińczyków swoją andyjską piszczałką.

– Przyjechałeś tu do pracy?

Indianin skinął głową.

– Szukasz jej w moim pokoju?

Znowu przytaknięcie.

Wowa lekko się zirytował. Albo to wariat, albo ktoś robi sobie ze mnie jaja, pomyślał.

Wstał z łóżka, zajrzał do pozostałych pokojów i do kuchni. Nikogo. Obszedł cały dom. To samo. Ani żywej duszy poza nim samym i Indianinem. I Borysem. Właśnie… Wowa zorientował się, że nigdzie nie widział swojego kota. Popędził z powrotem na drugie piętro w obawie, że nieznajomy zjadł Borysa. Niewiele wiedział o indiańskiej kuchni.

Kiedy wszedł do pokoju, nieproszony gość siedział na łóżku, a na jego kolanach leżał zadowolony kot. Wowa odetchnął z ulgą.

– Mógłbyś wyjaśnić, co tutaj robisz?

– Jestem tu służbowo – spokojnie odpowiedział Indianin.

– Jesteś hydraulikiem? Tapeciarzem? Murarzem? Elektrykiem? TV Inspectorem? Policjantem? Płatnym mordercą? – zgadywał Wowa, ale Indianin tylko kręcił głową.

– Psychoaniołem – powiedział wreszcie takim tonem, jakby znudziła mu się ta wyliczanka.

Wowa był już spóźniony do pracy. Szósty raz w tym miesiącu. Biorąc pod uwagę, że był dopiero szósty roboczy dzień miesiąca, miał realne szanse na pobicie własnego rekordu. A raczej: istniało realne zagrożenie, że go pobije. Postanowił więc bez zbędnych wyjaśnień pozbyć się intruza, po czym szybko się umyć, nakarmić kota i siebie, a następnie ruszyć spokojnym krokiem w stronę swojej ulubionej kolejki miejskiej.

Grzecznie, choć stanowczo wyprosił Indianina z domu. Na pożegnanie poklepał go po białych skrzydłach i życzył mu powodzenia, po czym poszedł do kuchni i wrzucił do kociej miski baraninę i trochę białego sera. Do drugiej miski nasypał płatki śniadaniowe i zalał je mlekiem.

Spóźnienie rosło, a Wowę czekały jeszcze jazda DART-em i jednopapierosowy spacer do siedziby firmy. Mimo wszystko, dzień zapowiadał się całkiem nieźle. Wowa w perspektywie miał miłą przechadzkę na stację, a potem jeszcze przyjemniejszą jazdę kolejką wzdłuż wybrzeża. Na tę okazję miał przygotowany odtwarzacz z muzyką Keitha Jarretta. Morze za oknem kolejki i Keith Jarrett w słuchawkach – tego było Wowie trzeba przed dniem wypełnionym pierogami. Tym właśnie zajmował się w pracy: pierogami. Pracował jako przedstawiciel handlowy firmy cateringowej oferującej pierogi i naleśniki.

W dublińskiej kolejce DART obowiązuje coś, czym zachwyciłby się staruszek Einstein: względność czasu. Pięć minut na elektronicznej tablicy zapowiadającej przyjazd pociągu może wydłużyć się nawet do dwunastu. Kiedy pociąg ma się spóźnić, system po prostu spowalnia bieg czasu. Dzięki temu teoretycznie nia ma tu żadnych spóźnień, minuta na stacji DART-a jest najdłuższą minutą na świecie.

Pociąg przyjechał punktualnie – przynajmniej według informacji wyświetlanej na tablicy. Wowa wyciągnął z kieszeni odtwarzacz i zajął miejsce z widokiem na morze. Naprzeciwko siedział Indianin z białymi skrzydłami.

– Masz do wyboru dwie drogi – zaczął rozmowę. – Możesz być czujny i ostrożny albo możesz się starać wykorzystać każdą chwilę, jaka ci jeszcze pozostała.

To wariat, przemknęło Wowie przez głowę. Do tego groźny, bo z zacięciem dydaktycznym.

– To jakaś indiańska filozofia? – zapytał mimo to, żeby nie wyjść na gbura.

– Chrzanić indiańską filozofię! – Nieznajomy pierwszy raz podniósł głos. – To dwa możliwe scenariusze ostatniego tygodnia twojego życia!

Wowa nie był człowiekiem szczególnie dobrze wychowanym, ale to wcale nie znaczyło, że nie był osobą kulturalną. Nikt go dobrze nie wychował, ale potrafił zachować się, jak należy. Nauczył się tego na kursach korespondencyjnych. W tej sytuacji z czystym sumieniem mógł zachować się po polsku, czyli zlekceważyć intruza i zacząć słuchać Keitha Jarretta, ale coś Wowie na to nie pozwalało. I chyba nawet nie była to kwestia dobrych manier.

– Co robiłeś wczoraj? – zapytał nagle Indianin.

Wowa ponownie uświadomił sobie, że zupełnie nie pamięta ubiegłego dnia.

– Grałem w hurling? – zaryzykował.

– Kłamczuszku ty mój! – czule zwrócił się do niego skrzydlaty rozmówca. – Nie pamiętasz wczorajszego dnia. Tak samo jak nie pamiętasz całego minionego tygodnia. Gdybyś go pamiętał, mnie by tu nie było… Ale, na całe szczęście, jestem. – Indianin przemawiał z coraz większym zapałem, uderzając w mesjanistyczne tony: – Jam twój psychoanioł! Jam strażnik twojego Teksasu! Jam opiekun twej umęczonej psychiki! Jam twój druh najbliższy z innego wymiaru! Jam… – przerwał, ponieważ chwycił go silny atak kaszlu – …ofiara twojego nikotynizmu! – dokończył, po czym spojrzał na Wowę z niewyraźną miną. – Wybacz, stary, ale musiałem wyklepać tę formułkę. Uczą nas tego na szkoleniach psychoanielskich.

Wowa coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ma do czynienia z osobą niezrównoważoną psychicznie. Postanowił poszukać wsparcia u starszej Irlandki siedzącej przy oknie naprzeciwko.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: