Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ratownicy czasu 2. Nad wodami Nilu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 marca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ratownicy czasu 2. Nad wodami Nilu - ebook

Próba odstawienia Giulii, dziewczyny z Bolonii, do XV wieku nie powiodła się. Chronoorganizer wykrył zakłócenia, które uniemożliwiają podróż w przeszłość gdziekolwiek indziej niż do Egiptu z czasów Kleopatry. Zabrawszy ze sobą nieprzytomną Włoszkę, Sara, Daniel i animaloid Mutek wyruszają w drogę z nadzieją, że ze starożytności uda im się dotrzeć do roku 1496. Wskutek zawalenia się tunelu czasowego trafiają wprawdzie do Egiptu, ale o dwadzieścia sześć wieków za wcześnie…
Pozbawieni azylu, muszą szukać pomocy u miejscowych. Omyłkowo zostają wzięci za orszak ślubny i trafiają na dwór lokalnego dostojnika, gdzie tajemniczy prześladowca dybie na ich życie. Wśród podejrzanych jest kapłan Imhotep. Nasi bohaterowie nie będą w stanie wrócić do domu, dopóki nie odkryją tożsamości złoczyńcy…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-894-3
Rozmiar pliku: 4,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

W przyszpitalnym parku przysiadł puszczyk. Był młody, zadziorny i bardzo głodny – lutowa pogoda zagoniła okoliczne myszy do kryjówek. Szukał tropu. Czegokolwiek, co dałoby mu nadzieję na posiłek. Przeczesywał wzrokiem zarośla, pnie drzew, a nawet zewnętrzne podokienniki, gdzie niektórzy pacjenci zostawiali torby z jedzeniem. Myszy lubiły takie niespodzianki.

Zastygł na widok szarego kota kręcącego się na parapecie szpitalnego pokoju. Futrzak ściskał w łapkach coś niedużego. Zdobycz! Może jeszcze żywa i ciepła.

Puszczyk ocenił swoje szanse. Mimo zimna okno było otwarte na oścież, kocur zaś wyglądał na powolnego i rozleniwionego. Nic prostszego niż zwinąć mu łup sprzed nosa.

– Huuu… hu… huuu! – ucieszył się.

Już miał zaatakować, gdy na ścianie pomieszczenia pojawiła się czerwona kropka. Początkowo wielkości żuka, z każdą sekundą rosła, jarząc się coraz bardziej jaskrawym, krwistym światłem. Jednocześnie tajemniczy przysmak zamigotał na zielono.

Puszczyk znieruchomiał. Intuicja podpowiadała mu, że czasem lepiej pozostać głodnym. Z tym kotem i jego przekąską było coś nie tak.

– Huuu…! – krzyknął przestraszony i czym prędzej odleciał.

Mniej więcej w tym samym momencie, gdy ptak zmykał jak niepyszny, Sara oderwała wzrok od tunelu czasowego i zerknęła na zegarek. Była druga trzydzieści. Najwyższa pora, by dać nogę do Bolonii, zabierając ze sobą Giulię. W każdej chwili do pokoju mogła wkroczyć pielęgniarka, a wtedy zrobiłby się bałagan większy niż ten zafundowany Gangowi Mutanta przez Mojry.

– No, wciskaj – syknęła ponaglająco w stronę kota, który z niewiadomego powodu wybałuszał ślepia na chronoorganizer, jak gdyby pierwszy raz miał do czynienia z tym z ustrojstwem.

Daniel też tracił cierpliwość. Głównie dlatego, że martwił się o swoje ciśnienie, serce i odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Tak to jest, gdy człowiek bierze na siebie dosłownie największy ciężar wyprawy. Giulia, wciąż pogrążona w fazie snu głębokiego delta, chrapała mu na rękach. Trzymał ją przed sobą jak oblubieniec pannę młodą, ale zamiast romantycznych uniesień czuł, że słabną mu ramiona.

– Mutek, odpalaj wreszcie ten tunel!

– Kiedy nie mogę. Bolonia jest niedostępna.

Czerwony obrys korytarza czasowego skurczył się gwałtownie, po czym zupełnie zgasł. Daniel o mało co nie upuścił Giulii na podłogę.

– Jak to „niedostępna”? Przecież nie zniknęła. To miasto, a nie tablet w promocji. Co ty wyprawiasz?

Kot wymachiwał chronoorganizerem, jakby usiłował wytrząsnąć z niego wszystkie śrubki. Niezadowolony z efektu, docisnął maszynerię do gorącego kaloryfera, by po chwili wystawić ją za okno. Chuchnął na obudowę, splunął na ekran i przyłożył doń ucho. Nie wiadomo, co chciał usłyszeć, trzymał przecież w łapach ultranowoczesny sprzęt, który nie wydawał żadnych mechanicznych odgłosów.

– Tak jak myślałem – oznajmił. – Działa.

– Żarty sobie robisz? – ofuknęła go Sara. – Otwieraj przejście. Piorunem.

– Mówiłem, zamknięte na głucho. Closed, geschlossen, fermé, chiuso, закрытo, 關閉 – dla większego efektu animaloid powtórzył w kilku językach.

– Dawaj!

Wyrwała mu chronoorganizer z łap.

– Lokalizacja… niedostępna.

Kocisko wykrzywiło pyszczek w komicznym grymasie.

– Serio, moja dobrodziejko?

Któregoś dnia, gdy animaloid nazwał ją lalunią o jeden raz za dużo, Sara tak mu nagadała do słuchu, że ten w akcie skruchy postanowił okazywać kobietom więcej szacunku. W tym celu uzupełnił swoje lingwistyczne zasoby, ściągając z chronoorganizera ponad tysiąc nowych słów oraz zwrotów. Od tamtej pory obdarzał dziewczynę archaicznymi tytułami z różnych epok i regionów, z reguły bez sensu. Czasem się zapominał i bezwiednie wracał do starych zwyczajów, ale tych nowych, równie cudacznych, nie udało się wybić mu z głowy. Naprawdę starał się zachowywać jak dżentelmen. W granicach swoich możliwości.

– Niedostępna? – powtórzył kpiąco, naśladując jej głos.

Tak bardzo się nudził, czekając, aż przyjaciele wrócą ze szkoły, że zabijał czas na dwa sposoby: oglądał filmy i wprawiał się w przedrzeźnianiu. Daniela – trzeba to przyznać – udawał już bardzo przekonująco, ale z Sarą szło mu jeszcze średnio.

– Zatem niedostępna, szlachetna białogłowo?

– Mutek!

– Co „Mutek”? No co „Mutek”? – zirytował się. – Nic nie poradzę, nie w tych warunkach. Nie mam pojęcia, co się stało. Do Bolonii nie wejdziemy, chociaż chronoogranizer działa. Tyle wiem. Resztę muszę rozkminić. Trochę to potrwa, więc potrzebuję cichego kąta. Bierzcie naszą śpiącą królewnę i spadamy do azylu.

– Giulię? A po co? Niech leży w szpitalu, dopóki nie uruchomisz tunelu. Na oddziale ma fachową opiekę.

– Ale obudzi się za jedenaście godzin, dwadzieścia trzy minuty i osiemnaście sekund. Nie wiem, czy do tego czasu rozwiążę problem i zdołamy się stąd katapultować. Wysil mózgownicę, milady. Wyobrażasz sobie, co się stanie, kiedy dziewczyna otworzy oczy?

Faktycznie był to problem. Nowoczesny pokój szpitalny, lampy elektryczne zamiast świec, samochody w miejsce koni. Obcy język, a nie znajomy włoski lub łacina. Inny krajobraz, pogoda, nawet moda. Mężczyźni w roku 2018 nie nosili rajtuzów, a kobiety biegały w spodniach albo w kusych wdziankach. Według standardów z końca XV wieku – cuda i zgorszenie.

– Dynia biedaczce eksploduje, kiedy się zorientuje, że to nie jej świat – Mutek z zasady nie bawił się w subtelności. – Musimy ją stąd zabrać, ludki. Mówię poważnie. Jeżeli ocknie się w azylu, będziemy mogli dawkować wystrzałowe nowiny. Albo wciśniemy jakiś kit naszej laluni.

Obrzucił Sarę spłoszonym spojrzeniem, by sprawdzić, czy ostatnie słowo jej nie wzburzyło, ale tylko machnęła ręką. W ciągu ostatniej godziny tak bardzo przesadził z nowym stylem, że teraz wszystko wydawało się lepsze od pseudoeleganckiej tytułomanii.

– A może niech Giulia jeszcze trochę pośpi – podsunął Daniel. – Przedłuż fazę snu głębokiego delta o dzień lub dwa. Same korzyści. Ona wypocznie jak na Karaibach, my spokojnie pójdziemy do budy, a ty popracujesz nad chronoorganizerem.

– Następny geniusz. Mózg to nie smartfon. Nie można go wyciszać bez przerwy. Giulia musi się obudzić najpóźniej w zaplanowanym czasie. Szare komórki potrzebują także aktywności. Czaisz, kawalerze?

Z rozpędu czasem i Daniela dotykała nowa maniera językowa animaloida.

– Jeśli wprowadzę ją w kolejną fazę snu głębokiego w trakcie trwania poprzedniej, siądzie jej baniak, a potem wszystko się posypie. Cały układ nerwowy pójdzie na złom. Wiecie, co znaczy „układ nerwowy”?

– Mamy po trzynaście lat, Mutek – żachnęła się Sara, włączając ponownie chronoorganizer. – Oczywiście, że wiemy. Na jakim poziomie rozwoju twoim zdaniem się znajdujemy?

Odpaliła odnogę korytarza czasowego prowadzącą do azylu, czyli sąsiadującego ze szkołą dworku zaadaptowanego przez Kopalnię Historii. Tym razem urządzenie zaakceptowało lokalizację. Gang Mutanta zaciągnął się kojącym zapachem konwalii.

– Ja pierwszy. – Daniel torował sobie drogę bezwładną Giulią. – Jeśli dostanę przepukliny, to będzie wasza wina. Nie rozumiem, dlaczego nie możemy ukraść stąd łóżka. Jest na kółkach.

Rodzice Sary byli przekonani, że ich córka nocuje u koleżanki, z którą do późna miała zakuwać do sprawdzianu z matematyki. Państwo Sobol wierzyli zaś, że Daniel jest u kolegi, z którym świętuje otrzymanie najwyższej noty u Mumii, oglądając filmy o Metallice. Archeoturyści musieli uciec się do kłamstw, nikt przecież nie pozwoliłby im włóczyć się po nocy ani tym bardziej wykraść ze szpitala pacjentki. Po powrocie do azylu natychmiast poszli spać. Nikt nie pamiętał o kolacji, myciu zębów czy nastawieniu budzika.

Oczywiście zaspali. Wymęczeni nocną eskapadą, wstali pół godziny za późno. Potem Sobol junior, pod wieloma względami nieodrodny syn lekarza, uparł się, żeby zjeść porządne śniadanie. Sara dałaby radę przeżyć dzień na sucharkach z dżemem, ale jego żadna siła nie zmusiłaby do porzucenia racjonalnych nawyków żywieniowych. O pierwszej lekcji mogli zapomnieć. Na szczęście Kopalnia Historii zaopatrzyła już spiżarnię w podstawowe zapasy jedzenia, więc przynajmniej obyło się bez przebieżki do sklepu spożywczego.

Sara i Daniel rozgościli się w azylowej kuchni. Giulia spała na materacu rozłożonym w kącie, Mutek klął nad chronoorganizerem, a oni spierali się, czy lepsza jest owsianka na słono, czy na słodko. Wygrała opcja druga, więc Daniel wziął się do gotowania, a Sara starała się nie przeszkadzać. Zajęcia domowe nigdy jej nie pociągały, poza tym nie uznawała podziału zadań na kobiece i męskie. W jej rodzinie mama i tata równo dzielili się obowiązkami, co Sara uważała za oczywistość.

Ostatecznie nie poszli do szkoły także na drugą lekcję. Gdy już jednak dotarli na miejsce, odkryli, że mimo przerwy na korytarzu panuje niecodzienny spokój. Uczniowie stali w grupkach, zawzięcie o czymś szepcząc. Bez dwóch zdań, wydarzyło się coś wyjątkowego, bo zwykle dyrektor Gapicki musiał błagać, by młodzież nie biegała i nie krzyczała.

– Dziwna sprawa – zauważył Daniel, gdy na ich widok umilkły rozmowy.

– Dlaczego się tak gapią? – mruknęła Sara. – Rozmazał mi się makijaż?

Od niedawna po kryjomu eksperymentowała z tuszem do rzęs, z uwagi na ograniczone fundusze bardzo tanim, więc bywało, że pojawiała się w szkole z ciemnymi obwódkami jak u pandy.

– Wyglądasz ładnie, Sar.

Wcale nie była tego pewna. Malowała się w pośpiechu, bez lusterka, bo Daniel ciosał jej kołki na głowie, że się spóźnią. Niby przez nią. O tym, że gotował owsiankę przez pół ranka, chociaż mogli zjeść coś innego, dziwnym trafem zapomniał.

– A jeśli wiedzą, co przeskrobaliśmy w szpitalu? Że wykradliśmy Giulię – zaniepokoiła się. Zaraz potem dodała: – No nie, jeszcze tych pajaców nam brakowało.

Przy drzwiach do podziemi, w których oprócz stołówki mieściły się szatnie, pojawili się Julian Rybak i Cecylia Wodarska. Oboje uśmiechali się w podejrzanie sympatyczny sposób.

Sara znała już ten grymas malujący się na twarzy koleżanki. Nie wróżył niczego dobrego. Pierwszy raz przekonała się o tym rok wcześniej, gdy Cecylia ze zwykłej nastolatki przedzierzgnęła się w córkę spadkobierców fortuny. Zrobiła domówkę, zaprosiła połowę szkoły. Sara oczywiście poszła, wtedy jeszcze nie miały ze sobą na pieńku. Myślała, że dziewczyna jest fajna, ale się myliła. Cecylia jasno wyłożyła wszystkim nowe zasady: kto wokół niej nie skacze, ten pożałuje.

Sara wyszła z imprezy po kwadransie, żegnana przez gospodynię słodkim uśmiechem. Takim z gatunku „wszystko między nami w najlepszym porządku, do zobaczenia w szkole”. Następnego dnia okazało się, że Cecylia obsmarowała ją przed znajomymi i nie zamierza na tym poprzestać. Od tamtej pory były na wojennej ścieżce.

Danielowi też przemknęło przez myśl, że nocna wizyta w szpitalu wyszła na jaw, ale postanowił grać twardziela. Nie cierpiał Juliana i za nic nie dałby typkowi satysfakcji, pokazując, że się boi. Jeszcze niedawno kumplowali się. Słuchali razem płyt, rozmawiali o założeniu zespołu, narzekali na Mumię. Było świetnie. Aż nagle, gdy Daniel wygrał lokalny konkurs muzyczny, a Julian odpadł po pierwszym przesłuchaniu, coś się zmieniło. Skończyła się przyjaźń, przepadły plany na wspólny band, zaś Mumia w tajemniczy sposób dowiedział się, że Daniel ma mu sporo do zarzucenia. Wtedy zaczęły się jego problemy z historykiem.

– Wyluzuj, Sar – pocieszył przyjaciółkę. – Jeszcze niczego nie wiemy. Chodź, bo nam zamkną szatnię.

Podeszli do drzwi. Cecylia i Julian nie zamierzali się ruszyć. Chyba zapuścili korzenie w antypoślizgowych płytkach, którymi wyłożony był korytarz. Ona oglądała perfekcyjnie wypolerowane paznokcie, on podjadał prażone pestki słonecznika i wypluwał łupiny na ziemię.

Sara postanowiła być równie nonszalancka.

– Czego?

Cecylia podniosła wzrok.

– Nie wiecie? Ktoś nawrzucał Mumii. „Nowak = Imhotep”, tak napisał. Albo napisała, bo może to dziewczyna. W szkole zdjęli już kilkanaście plakatów, drugie tyle znaleźli w szatni. Wielka afera.

Daniel się zdziwił. Do wczoraj uważał, że to on jest pierwszym chłopcem do bicia na lekcjach historii, a tu znalazł się dzieciak bardziej sponiewierany przez nauczyciela.

– Niezła zemsta – stwierdził.

Coś mu jednak nie pasowało. Przecież wyprawa w przeszłość oraz jego prezentacja o Bolonii zmieniły nastawienie profesora Nowaka do uczniów i w ogóle do świata. Wydawało się, że teraz wszyscy go lubią.

Na pewno wszyscy? Daniel zastanowił się i po chwili zrozumiał. Żadna korekta przeszłości nie sprawi, że rozkwitnie powszechna miłość jak w filmach Disneya. To wbrew naturze ludzkiej.

– Nowak równa się Imhotep – powtórzył z niejakim podziwem dla odwagi autora plakatów. – Grubo. Ktoś wiedział, w co uderzyć.

Imhotep był mroczną kartą historii Egiptu. Najwyższy Kapłan, Kanclerz Faraona, Administrator Wielkiego Pałacu, Budowniczy, Twórca Waz, Rzeźbiarz – lista jego oficjalnych tytułów była imponująca. Człowiek znikąd, który wdrapał się na szczyt drabiny władzy, po drodze zrzucając z niej wszystkich konkurentów. Musiał być twardy, bezwzględny, może odrobinę szalony, by tego dokonać. „Rządź światem, zanim jutro umrzesz” – powtarzał, eliminując kolejnych przeciwników. Naukowcy uważali go za mściwego typka, który swój talent wykorzystywał, by gnębić słabszych od siebie. Porównanie do niego nikomu nie przynosiło chluby.

Jeśli w Henryku Nowaku pozostała choć krztyna dawnego, zawziętego Mumii, zje szkolnego wywrotowca żywcem. Danielowi już było dzieciaka żal.

– Szykuje się rzeź. Ktoś straci głowę przez plakaty – zauważył Julian. – Słyszałem rozmowę Kobylanki z dyrem. Gadała z nim przez telefon. Wiem całkiem sporo…

Wciąż prezentował zblazowaną minę, ale tylko naiwniak by się na to nabrał. Rybak uwielbiał być w centrum zainteresowania. Czekał na pytania.

Daniel prędzej odgryzłby sobie język, niżby się odezwał. Takich przyjemności nie robi się największemu wrogowi. Wzruszył ramionami.

Sara była ponad to.

– Wiedzą już, kto narozrabiał?

– Pewnie – odparł Julian. – Plakaty leżały w szafce takiej jednej lali z „c”. Część kartek wystawała spod drzwiczek. Nawet nie trzeba było długo szukać.

To dopiero niespodzianka. Sara spojrzała na Cecylię.

– Z naszej klasy?

– Mhm, ale kretynka zrobiła to do spółki z kolesiem z „a”, bo dowody zbrodni były też u niego. Jeszcze dziś dyro się za nich weźmie. Potem wylecą z budy na zawsze.

Teraz zdumiał się Daniel. On był w klasie „a”, nie znał tam jednak nikogo aż tak ciętego na Mumię.

– Ale kto to? – dociekała Sara.

Julian otworzył drzwi, zginając się w przesadnym ukłonie.

– Idźcie. Sami zobaczycie.

Danielowi nie podobała się sztuczna poza lokaja ani ton, którym zaprosił ich do środka Julian. Przestąpili jednak z Sarą próg, choć wszyscy inni zostali na korytarzu. Może już widzieli sensacyjne odkrycie i nie mieli ochoty oglądać tego po raz drugi?

– Hej, Sar! – Cecylia wetknęła głowę za drzwi. – Coś ci powiem.

– No?

– Nie trzeba było z nami zadzierać.

Łupnęła ciężkim skrzydłem, aż zadźwięczały szyby.

Sara wywróciła oczyma. Cecylia chwilami gadała od rzeczy, bo imponowały jej dziewczyny z gangsterskich filmów i lubiła cytować ich głupawe teksty, ale z czymś tak durnowatym jeszcze się nie wyrwała. Nie trzeba było z nami zadzierać?

– Z Wodarską coraz gorzej – powiedziała do Daniela.

Machnął ręką lekceważąco.

Skierowali się schodami do piwnicy, minęli stołówkę i dotarli do szatni. Skręcili w stronę rzędu numer sześć, bo tam znajdowały się ich schowki. Sąsiadowali ze sobą. Nie było to zgodne z regulaminem, według którego każda klasa powinna zajmować inny sektor, ale część dzieciaków pozamieniała się kluczykami, by trzymać się jak najbliżej przyjaciół.

Sekretarka, Ada Kobylanka, odwróciła się na dźwięk kroków.

– Proszę… proszę. Dolecka i Sobol. Macie tupet.

Jerzy Sianokos, matematyk, popatrzył na nich zmęczonymi oczami krótkowidza.

– Przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni – stwierdził. – Zawiodłem się na was. Ogromnie.

– My nic nie zrobiliśmy! – zaprotestowała natychmiast Sara.

– Dowody temu przeczą.

– Tym razem posunęliście się za daleko – dorzuciła sekretarka.

– Pani powie, o co chodzi – zażądał Daniel, pod wpływem stresu zapominając o właściwej formie trybu rozkazującego.

– Niech pani powie – poprawiła go odruchowo Sara.

– Niech.

Matematyk zdjął okulary.

– O czym tu gadać? Wystarczy popatrzeć.

Zrobił krok w bok, odsłaniając dwie przylegające do siebie szafki, sześćdziesiąt sześć oraz sześćdziesiąt siedem. Pierwsza należała do Sary, druga do Daniela. W obu piętrzyły się stosy plakatów, każdy z wizerunkiem krwiożerczej filmowej mumii i wydrukowanym na czerwono hasłem: „Nowak = Imhotep”.ROZDZIAŁ 2

Kiedy człowiek ma trzynaście lat, jest jak ząb pozbawiony szkliwa – składa się wyłącznie z miazgi, nadwrażliwej na wszystko, zwłaszcza na niesprawiedliwość.

Dyrekcja zapowiedziała, że rozważa surową karę, którą złagodzić może tylko przyznanie się do winy. Sara i Daniel musieli podjąć trudną decyzję. Stawić opór czy ulec, biorąc na siebie cudzy występek? Można powiedzieć, że szczęście się od nich odwróciło, na pożegnanie wymierzywszy po solidnym kopniaku. Po zatoczeniu pętli czasu w pewnym sensie wrócili do tego samego miejsca, z którego wyruszyli. Znowu stali się szkolnymi banitami. Właściwie było to nawet logiczne.

Danielowi bardziej niż kiedykolwiek brakowało perkusji. Wytłukłby na bębnach całą złość, która w nim wezbrała. Ponieważ jednak zamiast do domu musiał iść do azylu, przez całą drogę kopał zaspy śnieżne, nie bacząc, że jego ukochane timberlandy zmieniają się w brudne łapcie z zaciekami z soli technicznej, którą służby drogowe posypały chodniki.

– Dno – warknął, zastanawiając się, co na jego miejscu zrobiliby muzycy, których najbardziej podziwiał.

Sara czuła się podobnie. Mogli ją wyrzucić ze szkoły. Czegoś takiego jeszcze w ich rodzinie nie było. Powinna się ugiąć czy pokazać charakter? Gdzieś czytała, że każdy prawdziwy pisarz doświadcza społecznego odrzucenia. To podobno wzbogaca wewnętrznie.

Oby, pomyślała, bo gdybym zdecydowała się odcierpieć swoje za niewinność, wolałabym nie okazać się grafomanem.

W poczuciu bezradności wstąpiła do cukierni, gdzie kupiła wór faworków i natychmiast go napoczęła. Niezbity dowód dołka psychicznego. W normalnych warunkach Sara uważała bezwartościowe węglowodany za wroga numer jeden.

– Aż tak źle? – Daniel oszacował rozmiary siaty z ciastkami.

– Sprawa doszła do trzeciego szeregu¹ – zagulgotała z pełnymi ustami.

Azyl przywitał ich dudnieniem włączonego na cały regulator telewizora. W ciągu kilku dni pobytu w XXI wieku Mutek zdążył uzależnić się od oglądania filmów na DVD. Na okrągło śledził przygody Asterixa i Obelixa albo ekscytował drugą częścią pełnometrażowej wersji Garfielda. Życie kota, który dziedziczy ogromny majątek, ma batalion służących i jest traktowany jak bóstwo, wyjątkowo mu się spodobało.

– Fajnie było w budzie?! – wrzasnął z kanapy na powitanie. – Sar, wcinasz słodycze? Stało się coś?

Sara podbiegła do niego, żeby się wyżalić. Zdębiał, gdy wreszcie udało mu się co nieco zrozumieć z jej gorączkowej relacji.

– Jak to was powiesili? Nie wiedziałem, że w waszych czasach wciąż stosuje się tortury. Chociaż, jeśli się nad tym zastanowić… Ten ohydny zapach przypalonej wątróbki w waszej budzie…

– Zawiesili – poprawiła. – W prawach ucznia. Powinnam się domyślić, że nie zrozumiesz metafory.

– Wszystko jedno – animaloid postanowił wrócić do zasadniczego problemu. – Dlaczego was uwiesili?

– Zawie… E tam. – Sara odpuściła sobie korektę.

Gdy Mutek się czegoś uczepi, nie ma zmiłuj.

– Przecież nie wy narozrabialiście z plakatami.

– Kogo to obchodzi? – mruknął Daniel z materaca. – Cecylia i Julian wrobili nas koncertowo. Nie wierzę, że mogłem się kiedyś kumplować z takim padalcem.

Mutek aż sapnął z oburzenia. Żeby dwa dzbany tak mu rozjechały kumpli! Krzywda wyrządzona przyjaciołom obudziła w nim prawdziwą złość.

– Ten cały Julian… już ja bym wygarnął wszarzowi. A potem Cecylii… nie, przy niej zamknąłbym japę. To kobieta, pogadałbym asertywnie. Wiecie, bez schodzenia z drogi, ale i bez chamstwa.

Sara, między jednym a drugim kęsem faworka, pokazała kotu uniesiony kciuk. O to chodzi, asertywnie, brawo. Swego czasu, oprócz awantury o „lalunię”, zrobiła Mutkowi parę wykładów o właściwym traktowaniu kobiet. Była zadowolona, że z jej nauk wyniósł trochę więcej niż dziwaczne zwroty grzecznościowe.

Animaloid wyłączył telewizor. Wreszcie zrobiło się cicho.

– To jak? Poddacie się czy będziecie z honorem zwisać? – zapytał.

Daniel parsknął śmiechem. Już zdecydował, co powinien zrobić – wolał wylecieć ze szkoły, niż pokutować za wybryk Juliana, i to ku uciesze pajaca. Żaden z jego idoli nie zgodziłby się na takie upokorzenie: Lars Ulrich, John Bohnam², Mikołaj, tata. Będzie, co ma być. Za kilkanaście dni skończy trzynaście lat; najwyższy czas, by wiedzieć, jak wyznaczać granice, także sobie.

– Prawdziwi rockmeni żyją poza systemem. Postanowiłem zacząć się w tym wprawiać.

Wiedział, że Mutek zrozumie. Był tak samo zawzięty i charakterny. Pod tym względem dobrali się jak w korcu maku.

Animaloid pokiwał głową.

– Szacuneczek. A ty, Sar?

– Mogą mnie wywalić, proszę bardzo. Są przecież inne szkoły. Gdziekolwiek bym się uczyła, zostanę pisarką i podróżniczką. Tak postanowiłam. Nikt mi tego nie odbierze.

– Czaderski tekścik. Normalnie rozwala czachę. Jak z tego filmu o…

– Co z chrono? – zmienił temat Daniel. – Możemy ruszać do Bolonii?

Mutek zmarkotniał. Analiza sterowników oraz rejestratorów urządzenia przyniosła druzgocące wnioski: dziewięć spośród dziesięciu korytarzy czasowych było zamkniętych. Może dostęp do pozostałych lokacji Kopalni Historii zablokowały Mojry, a może zrobili to sami archeoturyści, ratując Giulię przed śmiercią. Działał tylko Egipt czasów Kleopatry VII Filopator, rok 41 p.n.e.

– To tysiąc pięćset trzydzieści siedem lat wcześniej niż epoka Giulii – obliczył szybko Daniel.

– Ale wiele wskazuje, że to objazd. Wiecie, co znaczy „objazd”?

Sara spróbowała wyobrazić sobie system czasowych korytarzy na podobieństwo plątaniny dróg, w której kilka głównych wyłączono z ruchu i podróże trzeba było odbywać bocznymi traktami. Te zaś nie zawsze okazywały się trasami przyjaznymi. Nic więc dziwnego, że pomysł wracania do piętnastowiecznej Bolonii przez starożytny Egipt wywoływał u niej ciarki, a to, że Mutek podchodził do podróży z właściwą sobie niefrasobliwością, tylko pogarszało sprawę.

– Zaczynam mieć po kokardę tego twojego „wiecie, co znaczy”? Nigdy nie było śmieszne, a już staje się nudne.

Kot wcale się nie przejął.

– Sar, droga duszko, pewne dowcipy są jak wino, muszą dojrzeć. Stają się zabawne dopiero wtedy, gdy powtórzy się je odpowiednio wiele razy, zwłaszcza tym mniej kumatym. Zamiast mędrkować, obserwuj mnie i się ucz. Jestem mistrzem subtelnej kpiny. Wiecie, co znaczy…

– Skupcie się! – przerwał im Daniel. – Co robimy?

Mutek obrócił chronoorganizer w łapach. Cwaniakowata mina zniknęła.

– Giulia i ja musimy iść. Wasze czasy to nie jej rzeczywistość. A ja… kurde flaczek… nie zostawiłem staruszkom nawet kartki pożegnalnej. Nagrałem tylko jakieś wygłupy na kamerze monitoringu. Jeśli nie wrócę, mama będzie ciągle płakać, a tata wyłysieje z rozpaczy. Dojdą do wniosku, że utknąłem w barbarzyńskim roku dwa tysiące osiemnastym i grożą mi hiszpańskie buty albo nabicie na pal. Czaicie klimacik? Nie mogę nie spróbować, ludki. Jeśli wszystko się uda, z Egiptu skoczę z Giulią do Bolonii, a stamtąd do domu.

Wtedy do nich dotarło.

– Jak to „skoczę z Giulią”? Sam? A my?

– Wróciliście bezpiecznie i dość. Idę do Egiptu bez was, ale z Giulią, bo to jej się po prostu ode mnie należy. Nie prosiła, żeby włóczyć ją po przyszłości. To z mojego powodu ugrzęzła w waszych czasach.

Cały on. W takich chwilach widać było gołym okiem, że pod pozą bezczelnego zgrywusa kryło się szczerozłote serce. Czy co tam mają animaloidy.

– Ja ją wprowadziłem w fazę snu delta – kontynuował Mutek. – I nawet niuni, to znaczy zacnej panny, nie spytałem. A Sara wciąż gada, że „nie” znaczy „nie”.

Biedakowi wszystko się pokiełbasiło. Nadmiar wiedzy o właściwym traktowaniu kobiet chyba go przerósł i nieźle namieszał w głowie.

– Z tym „nie” chodzi o coś innego. Potem ci wytłumaczę – dodał mu otuchy Daniel. – A Giulię uratowałeś. Mniej ważne, gdzie utknęła. Liczy się tylko, że żyje.

– Poważnie?

– Przysięgam.

– Czyli luzik. Dzięki.

Pobiegł do przedpokoju, z którego ze sporym wysiłkiem oraz jeszcze większym hałasem przyciągnął metalowe sanki.

– Buchnąłem dziś rano spod waszej budy – wyjaśnił trochę niewyraźnie, bo trzymany w pysku sznurek właził mu w zęby. – To my się z Giulią zbieramy. Załadujcie mi ją na pakę i siemka. Byle szybko, bo drugi raz nie dam rady przejść przez pożegnania. Będę beczał.

Jakoś tak wyszło, że nikt nic nie odpowiedział. Sara sięgnęła po chronoorganizer. Wcisnęła ON na wyświetlaczu, inicjując pojawienie się czerwonej kropki. Daniel przykucnął przy materacu, z którego zaczął delikatnie podnosić Giulię.

Kot potarł łapami wilgotne oczy.

– T…też pójdziecie?

No masz, wiadomo – wyczytał z miny kumpla.

– Przyda nam się wycieczka – wyjaśniła Sara. Rzuciła to lekko, choć stary strach przed podróżami w czasie zaczął powracać. – W szkole nic się już przecież nie pogorszy pod naszą nieobecność. Daniel łyknie trochę historycznej wiedzy z kolejnej epoki, ja zbiorę nowe materiały do powieści. Ochłoniemy, oczyścimy głowy, a wtedy kto wie, może wymyślimy, jak odzyskać dobre imię.

– I wtedy z honorami odwieszą was na miejsce. Genialne, jejmościanko, i ty, szacowny gołowąsie. Wchodzę w to.

– Byle szybko, bo ciśnienie mi rośnie.

Daniel trzymał Giulię na rękach, czerwieniąc się z wysiłku. Nie chciał brać sanek w odległą przeszłość. Kto wie, co mogło grozić w Egipcie za posiadanie takiego sprzętu? Może nie stos, bo to nie czasy inkwizycji, ale słyszał o rzucaniu nieszczęśników na pożarcie krokodylom.

– Co? – zapytał Mutka, który wciąż gapił się na niego z rozanieloną miną. – Że ją niosę? Człowiek, jako gatunek zwierzęcy, nie może rościć sobie prawa do tępienia innych zwierząt ani do ich niehumanitarnego wyzyskiwania. Artykuł drugi, punkt be Światowej Deklaracji Praw Zwierząt³. Czasy wołów oraz kotów roboczych minęły. Nikogo nie będziesz ciągnął. Zaklepuję tę robotę.

Ta podróż w przeszłość wyglądała inaczej niż poprzednia, a to za sprawą Mutka, który tym razem szedł zdyscyplinowany jak żołnierz oddziałów reprezentacyjnych. Chyba wciąż był w szoku, że nie został porzucony na pastwę losu. Sarze oraz Danielowi bardzo to odpowiadało. Przynajmniej nikomu nie groził upadek albo deptanie po kończynach.

Natomiast korytarz do starożytnego Egiptu niczym nie różnił się od tego, którym wędrowali do Bolonii. Podłoże było niestabilne, musowanie czwartego stanu skupienia wszechobecne, a pojawiające się w ścianach żywe obrazy do pewnego stopnia znajome. Już to wszystko przecież widzieli dwukrotnie, przechodząc do przeszłości i z powrotem. Przez chwilę patrzyli nawet na Mikołaja. Stał na murach twierdzy we Fromborku siwy jak gołąbek i tęsknie zerkał w niebo. Wyglądał na szczęśliwego. Archeoturyści zmierzali dalej w dobrych humorach, bo na widok przyjaciela zrobiło im się ciepło na sercu.

Potem pojawili się ludzie ze znacznie odleglejszych epok, z innych rejonów świata. Wikingowie, Persowie, Fenicjanie, Rzymianie, aż wreszcie mignęły im przed oczyma piramidy. Starożytny Egipt!

Mutek zarządził postój. Wspiął się do ręki Sary, żeby przeanalizować odczyty z chronoorganizera.

– Dobra nasza, ludki. Jesteśmy prawie w czterdziestym pierwszym roku przed naszą erą. Jeszcze jakieś sześćdziesiąt lat i sto kilometrów, czyli gdzieś tam… – Wskazał bliżej nieokreślony punkt w tunelu. – I powinniśmy zobaczyć wyjście.

– Da się stamtąd przeskoczyć do Bolonii? – zapytał o najważniejsze Daniel.

– Aye, aye, kapitanie. Bez problemu. Tak przynajmniej pokazuje chrono.

Teraz dopiero złapali wiatr w żagle. Już nie szli, lecz gnali przed siebie. Byle szybciej do czerwonego okręgu, który niewyraźnie migotał w oddali. Pierwszy pędził kocur, za nim Sara, a na końcu Daniel, dźwigając Giulię. Pruli z całych sił, wybijając piętami rytm. Trzy ścieżki, trzy różne, ale bardzo szybkie tempa. Energia dosłownie ich rozsadzała.

– Hej ho! Hej ho! Do domu by się szło! – Mutek zaintonował refren kultowej piosenki krasnoludków z filmu Disneya.

To naprawdę mogło się udać. Byli już tak blisko.

– Hej ho! Hej ho! – odwrzasnęła więc Sara.

– Do domu by… – zaczął Daniel i natychmiast przerwał. – Czujecie?

Podłoże pod ich stopami zaczęło dygotać, a potem trzeszczeć. Zawsze było chwiejne z powodu baniek, ale nigdy dotąd nie drżało i nie wydawało odgłosów.

– Mutek, powinno tak być?

Coś przed nimi łupnęło z hukiem. Dwadzieścia metrów korytarza gwałtownie uniosło się jak na niewidzialnych sznurach, po czym runęło w dół. Kot zniknął z pola widzenia.

– Stary! – przeraził się Daniel. – Mutek!

Żadnej odpowiedzi. Nie dałoby się zresztą usłyszeć nawet wystrzału armatniego, bo łomot przetaczający się przez tunel przyprawiał o zawrót głowy. Materia, z której zbudowany był czas, wyginała ściany, sufit, podłogę. Wszystko się chwiało. Sara czuła głębokie pęknięcia pod stopami. W jednej chwili sięgała Danielowi do ucha, w następnej nagle zapadła się o pół metra.

– Uważaj! – ostrzegła, ale było już za późno.

Jakby otworzyła się przepaść. Otoczenie nagle się rozmazało, zdawało się, że wpadli do wielkiej wirującej pralki. Telepało nimi na wszystkie strony. Daniel wypuścił Giulię z rąk, Sara oberwała w głowę butem nieprzytomnej Włoszki. A najgorsze, że ani widu, ani słychu Mutka.

Chwilę później Sara i Daniel grzmotnęli w ziemię, lądując pechowo na brzuchach. Siła uderzenia na moment wycisnęła im powietrze z płuc, jednak to nic w porównaniu z bólem, który zafundowała im Giulia. Wyrżnęła w nich niczym bezwładny manekin w szybę wystawową, ale nawet taki upadek nie zdołał wyrwać jej z fazy snu głębokiego delta. Przewróciła się na bok i zachrapała donośnie. Miała szczęście, bo gdyby spadła nieco dalej… Dwadzieścia centymetrów od głowy Włoszki sterczał róg kamiennej skrzyni albo czegoś podobnego – szczegóły skrywała ciemność, rozpraszana jedynie przez blask tunelu.

– Sar – wychrypiał Daniel – uszkodziłaś sobie coś? Boli cię?

– Chyba nie. Nażarłam się tylko… tfu. Piachu?

Wyczuwała go dłońmi. Dziwna sprawa. Roboty Kopalni Historii nie posprzątały w azylu?

To pytanie mogło jednak poczekać.

– Mutek! – krzyknęła. – Mutek!

Daniel też zerwał się z podłogi. Ze zmrużonymi oczami wlepiał spojrzenie w mrok.

– Widzisz go?

– Nawet ciebie ledwo widzę. Stary! Mutant! Odezwij się!

Sara sięgnęła do kieszeni po paczkę zapałek. Zwinęła je z azylu przy szkole na pamiątkę i tkwiły tam od śniadania. Zapaliła pierwszą.

– Tam jest!

Biedaczek leżał na boku, dziwnie malutki i nieporadny. Łapki przyciągnął do siebie, ogon trzymał sztywno. Daniel dopadł do kota jednym susem. Żył, to najważniejsze, lecz upadek z dużej wysokości mógł mieć paskudne konsekwencje.

– Serce mu bije, ale chyba nieźle oberwał w głowę. Nieprzytomny albo się zawiesił, bo nie reaguje.

– Zrób coś!

– A jeśli mu zaszkodzę? Nie znam się na takich urazach. Na animaloidach też nie… Co za licho…?

Daniel wsadził palec do ucha i energicznie nim potrząsał. Słyszał krzyki. Gdzieś z daleka, jakby zza ściany, dobiegał lament. Chyba. Trudno było stwierdzić, bo głosy rozbrzmiewały w obcym języku.

– Boję się, że mam omamy. Możliwe, że uszkodziłem nerw słuchowy albo złapałem półpaśca usznego. Miażdżycę wykluczam, jestem za młody – poinformował Sarę. – Co myślisz?

– Że jesteś stuknięty. Też słyszę te wrzaski. To musi być przeszłość. Wiesz, ludzie, których widujemy za ścianami tunelu. Coś się przecież zawaliło i chyba na skutek tego włączył się dźwięk.

– Jesteś pewna?

– Strzelam. Skąd mam wiedzieć?

Następna zapałka. Rozejrzeli się. Znaleźli pochodnię, zapalili ją i od razu pojaśniało, chociaż nie na tyle, by dało się wszystko zobaczyć – pomieszczenie było duże i zagracone do granic możliwości. Niewielkie rzeźby, drewniane skrzynie, biała broń, naczynia, biżuteria, flakoniki z nieznaną zawartością, puzderka. Rzeczy leżały porozrzucane bez ładu i składu, częściowo przysypane piachem. Ani śladu organizacji oraz porządku znanych z dotychczasowych azylów. Żadnych nowoczesnych zabezpieczeń, hermetycznych schowków, strojów z zalaminowanymi metkami informacyjnymi.

Sara wstukała podstawowe komendy na wyświetlaczu chronoorganizera, jak uczył ją Mutek. Urządzenie zapiszczało, błysnęło pulsarami, a potem rozległ się głos automatu.

– Witajcie w starożytnym Egipcie. Jest rok… – maszyna zawahała się na chwilę, jakby potrzebowała czasu na odczytanie danych – dwa tysiące sześćset osiemdziesiąty szósty przed naszą erą.

– Który?

– Dwa tysiące sześćset osiemdziesiąty szósty – powtórzyło chrono.

Sara potrząsnęła ustrojstwem. Miał być przecież czterdziesty pierwszy. Czasy Kleopatry. Tak ustawili datownik. Potrząsnęła jeszcze raz, znacznie energiczniej.

– Przestań tym telepać – zjeżył się Daniel.

– Pokazuje głupoty. Niemożliwe, żebyśmy trafili do dwa tysiące sześćset osiemdziesiątego szóstego. To dwadzieścia sześć wieków za wcześnie.

– Trzeba obudzić Mutka. Tylko on potrafi to obsługiwać. Musimy znaleźć lekarza. Chronoorganizer, otwórz azyl.

– Brak możliwości. To nie jest azyl – zameldował automat.

– Że co?!

Daniel uniósł wyżej pochodnię. Nigdzie nie widział drzwi. Dostrzegł tylko prostokątny otwór w ścianie, zawalony stertą kamieni. Skromna, wapienna płyta, która chyba miała je zatrzymać po drugiej stronie, leżała w kawałkach na podłodze, więc spora część gruzowiska wpadła do wnętrza. Daniela ogarnęły złe przeczucia.

– Utknęliśmy? – przestraszyła się Sara.

– Poczekaj.

Ruszył w głąb pomieszczenia. Przy przeciwległej ścianie znajdował się kamienny podest. Leżało na nim spore drewniane pudło, wąskie, długie i otwarte. Rozbite w drzazgi wieko walało się pod nogami. Daniel zrobił krok do przodu. Ostrożnie zajrzał do skrzyni. Na dnie spoczywała drobna postać spowita w poczerniałe ze starości bandaże. Mumia.

– Sar…

– Znalazłeś drugie wyjście? To piwnica?

– To g…grobowiec.

– Daniel? Co ci jest? Daniel!

¹ Sprawa doszła do trzeciego szeregu (łac. Res ad triaros venit). – Powiedzenie z czasów imperium rzymskiego oznaczające, że sytuacja stała się beznadziejna. Szyk wojskowy legionów rzymskich polegał na ustawieniu oddziałów w trzech szeregach. W pierwszym walczyli żołnierze najmłodsi. W drugim starsi, bardziej wprawieni w bitwach. W trzeciej linii stali weterani, najbardziej doświadczeni i najlepsi w legionie, przystępujący do boju tylko w ostateczności, gdy dwa poprzednie szeregi zawiodły.

² John Bohnam (1948-1980) – angielski perkusista rockowy, członek legendarnego zespołu Led Zeppelin. W roku 2016 sklasyfikowany na 1 miejscu wśród 100 największych perkusistów wszech czasów według czasopisma „Rolling Stone”.

³ Światowa Deklaracja Praw Zwierząt – dokument uchwalony 21 września 1977 r. w Genewie i przedłożony UNESCO z podpisami dwu i pół miliona osób związanych zawodowo z opieką i ochroną zwierząt. Deklaracja przyznaje zwierzętom prawa do egzystencji, szacunku, wolności (jeśli gatunek żyje dziko), spokojnej koegzystencji z człowiekiem (jeśli to gatunek domowy). Dokument nakazuje ludziom uczyć się poszanowania zwierząt, rozumienia ich i kochania.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: