Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ręka Flauberta - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 stycznia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ręka Flauberta - ebook

Ręka Flauberta to książka o mężczyźnie, który urodził się w Normandii w roku 1821 i po pewnym czasie, w tajemniczych okolicznościach, zajął się rzemiosłem skrajnie niebezpiecznym i trudnym: został pisarzem. Korzystając z listów i dzienników Flauberta (w ogromnej większości niewydanych po polsku), a także z najnowszych ustaleń jego francuskich biografów i własnych podróży, autorka prowadzi nas przez meandry jego losu: przez jego śmierci, miłości, miejsca, książki. Z jej opowieści wyłania się poruszający, współczesny portret pisarza na tle końca świata – zarówno własnego świata Flauberta, jak nowoczesnego świata cywilizacji europejskiej. Portret ten kreśli literaturoznawczyni, która odrzuca akademickie rygory na rzecz lektury zdeprofesjonalizowanej i dzikiej, niezainteresowanej wpisywaniem literatury w kontekst modnych pojęć, pytającej za to bez najmniejszego skrępowania o życie pisarza i jego związki z dziełem. Autorka patrzy przy tym na Flauberta z unikalnej perspektywy urodzonej ćwierć wieku po wojnie mieszkanki Europy Wschodniej, której z przyczyn historycznych i egzystencjalnych bliżej jest do Moskwy niż do Paryża i która nie ulega pokusie frankofilii, niekiedy zwracając się nawet przeciw Francji i Francuzom, choć nie przeciw Flaubertowi. Ręka Flauberta – wielowarstwowa i znakomicie napisana – przynosi też odpowiedzi na szereg szczegółowych pytań: kto naprawdę powiedział „Pani Bovary to ja”; czy Flaubert wierzył w Boga; na czym polega oryginalność jego stylu; czy to prawda, że ryczał jak niedźwiedź; jak wyglądało jego spotkanie z egipską kurtyzaną Kucziuk-Hanem; dlaczego chciał zostać Rosjaninem; czy miłością jego życia była angielska guwernantka i dlaczego twierdził, że nie ma żadnej biografii.

Warszawska Premiera Literacka października 2011.

Jedna z siedmiu najlepszych nowości kwartału w Polsce według kwartalnika "Książki. Magazyn do Czytania".

"Książka Lata 2011" według Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych.

Jedna ze 100 najlepszych i najważniejszych książek 2011 roku według Wirtualnej Polski.

Książka Renaty Lis opowiada o tajemnicach życia Gustave’a Flauberta (oraz o tajemnicach jego dzieł), a więc przeznaczona jest dla tych wszystkich, którzy kiedyś popadli w zachwyt, zadrżeli ze zgrozy, a nawet zapłakali czytając Panią Bovary, Trzy baśnie czy Szkołę uczuć. Ja, czytając po raz pierwszy (dawno, dawno temu – jakieś pięćdziesiąt kilka lat temu) Panią Bovary, zapłakałem i ten mój płacz wyjaśnił mi, jakie jest przeznaczenie pisarza i po co zostaje się pisarzem – pisarzem zostaje się po to, żeby zmuszać czytelników do płaczu – wyjawiając im tajemnice ukryte w ich życiu. Ale nie myślcie, że Ręka Flauberta to jest książka o literaturze, książka o literacie, o jego literackich i erotycznych przygodach, książka dla miłośników literatury – i tylko dla nich. Dzieło Flauberta, mówi autorka, powstało w chwili, kiedy cywilizacja europejska załamała się i ujrzała, po raz pierwszy, swój koniec. Po raz pierwszy zrozumiała, że musi się skończyć. Flaubert ze swoim życiem i ze swoimi powieściami jest więc świadectwem tego, co stało się (i właśnie staje – na naszych oczach) z Europą, a więc świadectwem tego, co czeka nas wszystkich. Opowiadając o Flaubercie, Renata Lis opowiada zatem o końcu naszej cywilizacji. Przeczytajcie Rękę Flauberta – nawet jeśli nie czytaliście żadnej powieści Flauberta. Nawet jeśli ten pisarz nic was nie obchodzi. Przeczytajcie Rękę Flauberta, a dowiecie się, jak długo jeszcze będziemy istnieli. I jak nędznie teraz istniejemy – zbliżając się do końca tego, co sami stworzyliśmy; do końca tego, w czym mieliśmy żyć bez końca.

Jarosław Marek Rymkiewicz

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61967-42-2
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

RĘKA FLAUBERTA

Na początku kwietnia 1858 roku „Pan Flaubert, Gustave, literat udający się do Tunisu” otrzymał paszport wydany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych „w imieniu Cesarza Francuzów”. Była to jedna karta in folio; oprócz ozdobnej winiety, urzędowej pieczęci i podpisu Flauberta, zawierała rysopis swojego właściciela: „36 lat, 1 m 80 cm, włosy kasztanowe, czoło odsłonięte, brwi brązowe, oczy wypukłe, nos średni, usta średnie, broda kasztanowa, podbródek okrągły, twarz owalna, karnacja śniada; znak szczególny: oparzenie na prawej ręce”.

Historia poparzonej ręki Flauberta – a chodzi w niej o prawą rękę praworęcznego pisarza – zaczęła się w czasach jego wczesnej młodości, w krytycznym dla niego roku 1844, kiedy miał dwadzieścia dwa lata i był studentem prawa w paryskiej École de Droit. Jego przyjaciel Maxime Du Camp wspomina: „W styczniu 1844 roku Gustave nagle przestał do mnie pisać. Nie wiedziałem, co myśleć o tym milczeniu, kiedy otrzymałem list od pani Flaubert, która informowała mnie, że jej syn zranił się w rękę i że sprawiłbym mu przyjemność odwiedzając go. Spędziłem u niego luty. Mieszkał wtedy z rodziną przy rue Lecat, w należącym do Hôtel-Dieu w Rouen pavillon z ogrodem. Mieszkanie było ponure i niewygodne: wszyscy siedzieli sobie na głowach. Zastałem Gustave’a bardzo zbolałego, ramię miał obandażowane w następstwie silnego poparzenia prawej ręki, po którym została mu na całe życie blizna. Domownicy byli przygnębieni, w ciągłym pogotowiu, i niemal nigdy nie zostawiali go samego”.

Flaubert nie był niedoszłym samobójcą, co mogłaby sugerować panująca wokół niego napięta atmosfera – nie był nim, jednak na krótko przed przyjazdem Du Campa, w końcu stycznia 1844 roku, faktycznie przeżył własną śmierć. Spotkał ją, zupełnie niespodziewanie, na drodze z Pont-l’Évêque, późnym wieczorem, kiedy krytym powozem wracał z bratem do domu. To on powoził; spieszyli się na ostatni prom, który wkrótce odpływał z Honfleur. Gdyby na niego nie zdążyli, tej nocy mieliby do przejechania jakieś osiemdziesiąt kilometrów, może nawet więcej, nie wiem ile dokładnie, ponieważ nie wiem, którędy przebiegała wtedy droga z Honfleur do Rouen, jakimi konkretnie zakolami wiła się wśród normandzkich wzgórz. Pewnie dałoby się to sprawdzić na starych mapach, ale ja w te stare mapy nie wierzę, bardzo poważnie wątpię w ich prawdomówność. Może dlatego, że dobrze znam mapy dzisiejsze, na przykład znakomite mapy Francji wydawane pod szyldem Michelina – podstawowy ekwipunek każdego, kto po kraju Flauberta, zamiast pędzić autostradą, woli jechać nieśpiesznie wśród pastwisk i pól, przez senne miasteczka z kamienia, żeby móc się zatrzymać gdzie bądź i razem z ludźmi zjeść w oberży obiad albo prosto od gospodarza kupić produits du terroir: butelkę cydru, ser, świeże masło, mleko. Bo nawet te mapy Michelina, słynące z dokładności i co roku aktualizowane, w konfrontacji z siecią dróg, dróżek i drożynek Francji prowincjonalnej okazują się zawodne. Umyka im a to jakieś miasteczko, a to któreś skrzyżowanie, a to jedno z setek mniejszych i większych rond. Coś, co miało być z prawej strony, nieoczekiwanie pojawia się z lewej, a tego, co rzekomo miało być z lewej, zaraz za tym rogiem, ostatecznie nie ma wcale. I choć w czasie moich podróży po północnej Francji te nieścisłości porządnie dały mi się we znaki, to przecież nie mam pretensji do francuskich kartografów. Widać taka właśnie – splątana, zamglona i złudna – jest natura rzeczywistości, czy może raczej ludzka percepcja, co zresztą na jedno wychodzi, skoro nie jesteśmy w stanie patrzeć na świat inaczej niż ludzkim okiem. Oglądana przez taki instrument, rzeczywistość odsłania się nam za każdym razem trochę inna, uwikłana w nasze myśli i uczucia, trochę przemieszczona, zmącona. Jak oczy Emmy Bovary – to niebieskie, to znów czarne.

Tak więc owego wieczoru w końcu stycznia 1844 roku, przy wyjeździe z Pont-l’Évêque, na wzniesieniu, w zupełnej ciemności, kiedy z piekielnym hukiem mijał ich powóz zaprzężony w cztery konie, Gustave nagle wydał z siebie rozdzierający krzyk i osunął się na ławkę. Stracił przytomność na długich dziesięć minut. Jego brat uznał, że nie żyje. Był to pierwszy atak tajemniczej choroby Flauberta – atak, który tak dalece wygląda na zderzenie z przeznaczeniem, że o jego dalekosiężnych skutkach dowiadujemy się bez zdziwienia: w jego wyniku Gustave otrzyma zgodę ojca na przerwanie studiów prawniczych, wcześniej nieosiągalną, i będzie mógł całkowicie poświęcić się pisarstwu. Mimo to ataki będą się powtarzały – wprawdzie z różnym nasileniem, ale zawsze będzie im towarzyszył agonalny strach. „Mam wrażenie, jakbym umarł wiele razy” – napisze Flaubert o tej dziwnej chorobie do swojej kochanki Louise Colet.

Jego poparzona prawa ręka wyraźnie należy do tej samej konstelacji zdarzeń, której epicentrum stanowił kryzys ze stycznia 1844 roku. Z nielicznych wzmianek na temat procesu gojenia można wnosić, że Flaubert miał na prawej ręce otwartą ranę, sięgające głębokich warstw skóry rozległe oparzenie trzeciego stopnia, z naruszonymi ścięgnami i zerwanymi połączeniami nerwowymi. Kiedy i jak się oparzył? Francuski badacz Pierre-Marc de Biasi datuje to zdarzenie na początek lutego 1844 roku i przypuszcza, że doszło do niego w czasie któregoś z profilaktycznych upuszczeń krwi, które doktor Flaubert aplikował synowi po pierwszym ataku. De Biasi tak to sobie wyobraża: Achille-Cléophas siedzi przy łóżku Gustave’a i uciska jego prawe ramię, żeby krew obficiej wypływała; krew nie chce płynąć; doktor jest coraz bardziej zdenerwowany; w roztargnieniu chwyta tygielek z gorącą wodą, która do tego czasu zdążyła się zagotować, jednak on tego nie zauważa; żeby poprawić krążenie, wylewa wrzątek na rękę syna; rozlega się ryk szlachtowanego zwierzęcia...

Tak mogło być, ale mogło też być inaczej: trochę inaczej albo nawet zupełnie inaczej. Ja myślę, że było zupełnie inaczej (bo życie zwykle układa się inaczej, niż to sobie wyobrażamy), ale nie wiem jak, ponieważ nie ma w tej sprawie żadnych świadectw. Na pewno wiadomo tylko jedno – między końcem stycznia a początkiem lutego 1844 roku na prawej ręce Flauberta pojawiła się tajemnicza rana, która na wiele tygodni pozbawiła go w tej ręce czucia, a na resztę życia zostawiła po sobie bliznę: ów „znak szczególny”.

Flaubert z początku traktował ją – tę swoją ranę – dość nonszalancko, choć możliwe, że w ten sposób odnosił się tylko do brata-mieszczucha, kiedy w kwietniu 1844 roku pisał do niego: „Co do mnie, mój stary, to mam się dobrze; dzisiaj rano ogoliłem się prawą ręką, chociaż trochę bolała, bo sączek mnie ciągnie i nie mogę jej zginać. Tyłek na razie podcieram sobie jeszcze lewą”. W trochę innym tonie relacjonował sprawę ręki szkolnemu koledze Emmanuelowi Vasse de Saint-Ouen w liście ze stycznia 1845 roku: „Wskutek poparzenia omal nie straciłem prawej ręki i do dzisiaj została mi po tym wielka czerwona blizna”. A za następne dwa lata zaczął odkrywać w swojej ranie jej głębokie znaczenia, a wszystkie one łączyły się symbolicznie z żywiołem ognia.

„Pytasz mnie, przez co przeszedłem, że stałem się tym, kim jestem – napisał 20 marca 1847 roku do Louise Colet, zasmuconej jego uczuciowym chłodem. – Nie dowiesz się tego ani ty, ani nikt inny, ponieważ to jest coś takiego, czego nie da się wypowiedzieć. Ręka, którą sobie poparzyłem i która jest teraz pomarszczona jak skóra mumii, stała się mniej wrażliwa na zimno i ciepło niż ta druga. Tak samo jest z moją duszą; ona przeszła przez ogień – nic dziwnego, że nie rozgrzewa się w słońcu”. Podobnie zwrócił się do Louise pięć lat później, na początku lipca 1852 roku, tłumacząc jej, że prawo do romantycznych wzlotów w literaturze posiada tylko ten pisarz, który w życiu romantyzm ma już za sobą: „Ja także miałem swoją nerwową epokę, epokę sentymentalną, i jak galernik noszę jeszcze na szyi jej piętno. Moją poparzoną ręką mam teraz prawo pisać zdania o naturze ognia”. Flaubert mówi w tych listach, że jego poparzona ręka przeszła przez ogień tak jak jego dusza i tak samo jak ona jest teraz na wpół martwa; że jego ręka tak jak jego dusza przeżyła śmierć w płomieniach i dlatego ma prawo pisać o „naturze ognia”. Czym jest ten ogień, do którego wciąż wraca tutaj Flaubert?

Na pewno wiąże się on jakoś ze styczniowym kryzysem z 1844 roku, kiedy na drodze z Pont-l’Évêque zderzył się z własnym przeznaczeniem – umarł wtedy na dziesięć minut i narodził się ponownie jako pisarz. Śpiączce, w jaką wtedy zapadł, towarzyszyły podobno ogniste wizje. Ale ten ogień to także romantyzm – intuicyjne poznanie ogarniające cały wszechświat, w maksymalnym natężeniu wszystkich władz duszy, ciała i umysłu, na granicy samozniszczenia. Taki romantyzm – który przypomina ogień z ocalałych fragmentów pism Heraklita, będąc jednocześnie „niedosytem i nasyceniem” – przeżywał wspólnie ze swoim przyjacielem i mentorem Alfredem Le Poittevin i to było właśnie to otwarte na nieskończoność uczucie, jakiego bez skutku domagała się później od niego Louise Colet. Le Poittevin umarł w wieku lat trzydziestu; Flaubert dotknął granicy i zawrócił, żeby zostać pisarzem. Z tamtej śmiertelnej zabawy z ogniem – z płomieniem, który płonąc spełnia się i zarazem unicestwia – pozostała mu na całe życie nadpalona ręka, zwęglone memento.

Ręka pisarza – ta ręka, którą pisarz pisze – od początku była dla Flauberta fetyszem, hipnotyczną pars pro toto. Na początku grudnia 1843 roku tak opowiadał swojej siostrze Caroline o spotkaniu z Victorem Hugo w paryskiej pracowni sławnego rzeźbiarza Jamesa Pradier: „Przyglądanie mu się z bliska sprawiało mi rozkosz; patrzyłem na niego zdumiony, myśląc o tym wszystkim, co wyszło z tego człowieka, siedzącego na krześle obok mnie, i nie odrywając oczu od jego prawej ręki, która napisała tyle pięknych rzeczy”. Pisarz wyraźnie jest dla Flauberta ręką, która pisze – to właśnie w niej skupia się cała jego istota. O czym więc mówi ta ocalała w kilku listach poparzona prawa dłoń, którą on sam pisał swoje książki i pieścił swoje kochanki?

Na wpół obumarła, pożółkła i pomarszczona jak egipska mumia, czy nie próbuje nam przekazać jakiejś sobie tylko znanej, hermetycznej prawdy? Czy nie mówi o pisarzu, który powinien umrzeć dla świata, ale tylko w połowie? Czy nie mówi o piętnie, jakim są jego związki z królestwem zmarłych? Ręka Flauberta, kiedy tak o niej myślę, niepostrzeżenie zamienia się w rękę Adonisa, któremu Alfred Le Poittevin poświęcił wiersz, a sam Flaubert, wiele lat później, ważny epizod w Kuszeniu świętego Antoniego, siecią misternych aluzji związany zresztą z postacią i śmiercią Alfreda. Adonis, narodzony z drzewa mirry dzięki intrydze Afrodyty, został przez nią oddany Persefonie. Wkrótce Miłość i Śmierć pokochały go równie mocno. Takiej miłości Adonis nie mógł przeżyć; umarł od rany zadanej mu przez Aresa-dzika i jego dusza zstąpiła do Tartaru. Na prośbę Afrodyty Zeus wskrzesił jednak Adonisa i określił jego los: przez pół roku miał należeć do Persefony, przez następne pół – do Afrodyty.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: