Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rodzina jest najważniejsza - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
2 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Rodzina jest najważniejsza - ebook

Co poświęcisz, by ochronić swoich bliskich?

Czy jedno z rodziców ma prawo sięgnąć po drastyczne środki, jeśli nie zgadza się z metodami wychowawczymi i poglądami drugiego?

Emily i Paul są zamożnym małżeństwem z dwojgiem dzieci. Odkąd opuścili Szkocję i osiedlili się w Australii po podpisaniu przez Paula lukratywnego kontraktu z miejscową drużyną piłkarską, szczęście im sprzyja. To na pozór idealne życie jest jednak podszyte smutkiem, ponieważ ich nastoletni syn od lat ma problemy ze zdrowiem. Lekarze nie postawili jednoznacznej diagnozy, ale jego napady wściekłości, natręctwa i trudności w funkcjonowaniu społecznym są źródłem nieustannych trosk.

Nagły koniec kariery wpędza Paula w uzależnienie od hazardu i doprowadza całą rodzinę do ruiny finansowej. Pomoc oferuje nowy pracodawca byłego sportowca, który poleca mu pewien niekonwencjonalny ośrodek leczenia uzależnień i opłaca pobyt w nim.

Emily pod nieobecność męża staje przed trudnym wyborem dotyczącym zdrowia syna. Ukrywa swoją decyzję, ponieważ wie, że nie spotkałaby się z akceptacją ze strony Paula. Kiedy za sprawą tragicznego wypadku prawda wychodzi na jaw, ojciec zabiera chłopca i wyjeżdża, zostawiając żonę z czternastoletnią córką, która boryka się z własnymi problemami, o czym jednak rodzice nie mają pojęcia.

Czy rodzina zdoła stawić czoło problemom, czy też łączące ją więzi zostaną na zawsze zerwane?

Wspaniała powieść, momentami wręcz zapiera dech w piersiach wartką akcją. Nie mogłam się oderwać z ciekawości, co będzie dalej, czy ta sympatyczna, kochająca się rodzina pokona swoje problemy i zostanie razem.

Blogerka Jennie Zelos

Historia opowiedziana z dużym wyczuciem i wrażliwością, porusza problemy zdrowia psychicznego dzieci i rodziców. Opisuje, jak są postrzegane i rozwiązywane.

Jane Hunt, Writer Blog

Dawn Barker jest psychiatrą dziecięcym. Wychowała się w Szkocji, studiowała medycynę na uniwersytecie w Aberdeen. W 2001 roku przeprowadziła się do Australii, ukończyła specjalizację z zakresu psychiatrii i zaczęła pisać. Opublikowała wiele artykułów na temat rodzicielstwa oraz zdrowia psychicznego. Nakładem wydawnictwa Prószyński ukazały się jej dwie powieści: "Pęknięte oblicze" i "Pozwól jej odejść".

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8169-627-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

EMILY

Szpitalne wizyty szybko stały się rutyną. Po paru dniach wiedziałam, gdzie są najlepsze miejsca do parkowania i jak najszybciej dostać się na oddział Camerona. Kiedy przywieziono go karetką na sygnale, błąkałam się po korytarzach z oczami czerwonymi od płaczu, dzisiaj szłam raźnym krokiem wprost do windy i bez wahania wybrałam czwarte piętro. Wolałam unikać kontaktu wzrokowego z innymi pasażerami, uśmiechałam się przyjaźnie, spuszczając wzrok. Bez trudu rozpoznawałam młodych ojców – przejętych, z szerokim uśmiechem na twarzy, ze starszymi dziećmi u boku, dzierżących w dłoniach błyszczące balony albo pluszowe misie ze szpitalnego kiosku z upominkami. Inni wyglądali tak samo jak ja, gdy pojawiłam się tu po raz pierwszy: zdruzgotani, kurczowo ściskający dziecięce tornistry i stare, sfatygowane pluszaki. Byli też starzy wyjadacze, którzy zdążyli się już przystosować do roli Rodziców Chorego Dziecka. Uzbrojeni w broszury informacyjne pozdrawiali uśmiechem wsiadający i wysiadający personel medyczny, wiedzieli, że muszą przyjechać wcześnie rano, jeśli chcą zdążyć na rozmowę z lekarzami podczas porannego obchodu.

Patrzyłam na zmieniające się czerwone cyfry na wyświetlaczu: zero, jeden, dwa, trzy. Winda zwolniła, sygnał dźwiękowy zapowiedział otwarcie drzwi. Onkologia. Skinęłam nieznacznie głową w stronę towarzyszki podróży, która wzięła głęboki wdech, po czym wyszła na korytarz. Zamrugałam załzawionymi oczami. Mogło być gorzej, próbuję to wytłumaczyć Paulowi. Nawet nie umiałam sobie wyobrazić, co przeżywają rodzice wysiadający na trzecim piętrze. Widziałam, jak szukają u siebie nawzajem wsparcia, fizycznej bliskości i sposobu na przetrwanie, aby choroba dziecka nie zniszczyła ich więzi.

Niekiedy zazdrościłam im tej wspólnoty – nie choroby, uchowaj Boże, lecz pocieszenia, które znajdowali jedno w drugim. Paul uważał, że Cameron trafił do szpitala z mojej winy. To nieprawda. Gdyby szukanie winnego miało jakikolwiek sens, powiedziałabym, żeby przeanalizował swoje zachowanie. Syn choruje od wielu lat, jego obecność w szpitalu nie ma nic wspólnego z tym, co zrobiłam. Absolutnie nic. Gdyby trafił na trzecie piętro, zrobiliby mu badania i ustalili, w czym tkwi problem. Nie czułabym się wówczas tak samotna. Nie wiemy, co mu dolega. Czy dolega cokolwiek. Nie ma badania, które pomogłoby to ustalić raz na zawsze; żadne prześwietlenie, rezonans ani analiza krwi nam tego nie powiedzą. A jeżeli nawet przypadłość naszego dziecka ma jakąś nazwę, to nie jest do niej przypisana żadna wstążka ani bransoletka, nikt nie organizuje biegów charytatywnych dla jej ofiar.

Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Nie mogłam sobie pozwolić na gonitwę myśli, musiałam się skupić na tym, co tu i teraz. Cameron mnie potrzebuje. Tego dnia miał być wypisany do domu. Jakoś sobie poradzimy, Paul i ja. Syn wyzdrowieje.

Winda znów ruszyła, brzdęknęła na czwartym piętrze i stanęła. Z lekko ściśniętym żołądkiem patrzyłam na otwierające się z szelestem drzwi. Kobieta pchająca przed sobą wózek ze śniadaniem przystanęła, by mnie przepuścić. Przecisnęłam się bokiem na korytarz oddziału neurologii.

Poszłam prosto do pokoju Camerona, miało się tam odbyć ostatnie spotkanie z lekarzami przed wypisem. Dostał jednoosobową salę. Uśmiechałam się cierpko, kiedy mówiłam o tym Paulowi: Choroba psychiczna niesie za sobą pewne korzyści, nikt nie chce leżeć obok ciebie. Nie odwzajemnił uśmiechu.

Stanowisko pielęgniarek po lewej stronie korytarza było puste, zwykły widok o tej porze. Zerknęłam na zegarek; zjawiłam się punktualnie. Miałam nadzieję przyjechać wcześniej, ale Tilly szykowała się do szkoły całą wieczność, grymasiła przy śniadaniu, przed wjazdem na teren szkoły utworzył się korek, a potem musiałam się przedrzeć przez zatłoczone ulice. Pociągnęłam za niewidzialną gumkę na nadgarstku – najważniejsze, że jestem na czas. Nikt mnie nie uzna za złą matkę, zwłaszcza po tym, jak Paul spędził tu całą noc. Wcześniej nasz niepisany podział obowiązków, podliczany podczas zażartych kłótni, dotyczył codziennych spraw: kto sprząta po kolacji albo wystawia co tydzień kontenery ze śmieciami za bramę. Ostatnio zaczęliśmy się milcząco licytować, komu bardziej zależy na Cameronie.

Podczas rozwodu mojej przyjaciółki Anny widziałam, że rodzice traktują dzieci jak karty przetargowe, i przysięgałam sobie, że sama nigdy tego nie zrobię, jeżeli kiedykolwiek znajdę się w podobnej sytuacji. Wówczas żywiłam jeszcze arogancką pewność, że my jesteśmy inni, nasz związek przetrwa wszystko, tymczasem niedawno przyłapałam się na komentowaniu zachowania Paula w rozmowach z dziećmi. Niby nic takiego, pojedyncze zdania tu i tam: „Wasz tata jest dziś zbyt zajęty pracą”. „Nie wiem, dlaczego nie przyjechał, może zapytaj go przy najbliższej okazji”. Jakże paliła mnie twarz po wypowiedzeniu tych słów. Zdawałam sobie sprawę z niewłaściwości takiego postępowania, ale po tym wszystkim, co się wydarzyło, potrzebowałam mieć dzieci po swojej stronie. Poza tym nie miałam wątpliwości, że on robi to samo.

Przeszłam przez część ogólnodostępną i skręciłam w prawo, w stronę izolatki Camerona. Parę dni temu, kiedy po raz pierwszy zjawiliśmy się w szpitalu, spędził kilka godzin na izbie przyjęć, gdzie tylko cienka kurtyna oddzielała go od innych chorych. To była dla niego istna tortura. Nie dość, że przerażał go własny stan, to jeszcze dawały mu się we znaki objawy prześladujące go od dzieciństwa. Odmawiał jedzenia, nie mógł spać, przeszkadzały mu hałasy, zapachy, światło. Zabrałam mu butelkę z płynem dezynfekującym, żeby nie uszkodził sobie skóry, wcierając go bez przerwy w dłonie.

Odkaziłam ręce płynem z dozownika wiszącego na ścianie obok wejścia do jego pokoju w nadziei, że dzięki zawartemu w nim alkoholowi będą się mniej pocić. Wzięłam głęboki wdech, przykleiłam uśmiech do twarzy i otworzyłam drzwi.

Stanęłam jak wryta na widok pustego łóżka. Czyżby już poszli na rozmowę z lekarzem? Pościel z materaca była już zdjęta, szafka świeciła pustkami. Zniknęły wszystkie rzeczy Camerona: iPad, czasopisma, butelka wody i paczka żelek. Serce zaczęło mi bić szybciej. Przenieśli go na inny oddział? Na chwilę zwątpiłam, czy jestem na właściwym piętrze. Pomyślałam, że moja pewność siebie wyprowadziła mnie na manowce; w przekonaniu, że doskonale wiem, dokąd idę, weszłam do identycznego pokoju na trzeciej lub piątej kondygnacji. Ale nie, na małej białej tabliczce nad łóżkiem wciąż widniało nazwisko CAMERON NAPIER. Poza tym szczegółem nie było po nim śladu.

Weszłam do środka, pozwalając, by drzwi się za mną zamknęły, i zajrzałam do łazienki w nadziei, że go tam zastanę, zajętego pakowaniem kosmetyków. Łazienka także opustoszała, znalazłam tylko zużyty ręcznik na dnie kosza z bielizną.

Wypadłam na korytarz. Po wyjściu z cichego pokoju nagle dotarły do mnie szpitalne odgłosy: szmer rozmów i kaszel, pokrzykiwania i pisk maszynerii. Stanęłam nieruchomo, nasłuchując głosu Camerona lub jakichkolwiek dźwięków świadczących o jego obecności, które słyszałam codziennie od prawie piętnastu lat. Nic: żadnego echa kroków, oddechu, bliskości. Nie było go tutaj.

Wyczułam, że ktoś za mną stoi. Odwróciłam się i zobaczyłam Jasmine, jedną z młodych pielęgniarek. Wyraz twarzy miała podobny do mojego.

– Emily – powiedziała. – Myślałam… – Zawiesiła głos, zerkając mimowolnie w stronę pustej sali Camerona.

Podążyłam za jej wzrokiem, lecz zobaczyłam tylko zamknięte drzwi. Spojrzałam na jej bladą twarz i przechyliłam głowę na bok, czekając na wyjaśnienia.

– Myślałam, że pani… – Znów przerwała, moje serce biło jak oszalałe.

– Gdzie jest Cameron? – zapytałam ze spokojem, którego we mnie nie było.

– Jego tata powiedział…

– Gdzieś go przenieśliście? Gdzie jest spotkanie? Przyszłam na spotkanie z lekarzem.

Otworzyła szeroko oczy, po czym spuściła głowę. Przeszedł mnie zimny dreszcz.

– Co się dzieje, Jasmine?

– Proszę ze mną – poprosiła i podążyła w kierunku dyżurki pielęgniarek.

Pospieszyłam za nią.

– Gdzie on jest? Czy coś się stało? – Mój głos nie brzmiał już spokojnie. Ogarnął mnie paniczny lęk, nagłe przekonanie, że Cameron umarł tej nocy i dlatego posprzątano pokój; że w całym tym zamieszaniu ktoś zapomniał mnie powiadomić. Paula zgarnęli tam, gdzie przewozi się zwłoki, a pielęgniarki, które zdążyły już dojść do siebie, zajęły się przygotowywaniem miejsca dla kolejnego pacjenta z izby przyjęć. Nogi same mnie niosły. Byłam przekonana, że Jasmine prowadzi mnie w jakieś ustronne miejsce, by przekazać straszną wiadomość. Co powiem Tilly? Jak jej wytłumaczę, co się stało, że być może nie doszłoby do tego, gdyby nie ja?

Jednocześnie zdawałam sobie sprawę z bezsensowności tych wizji. Niezależnie od wzajemnej wrogości, Paul nie zapomniałby mnie poinformować, gdyby nasz syn umarł. Poza tym jeszcze wczoraj Cameron był całkiem zdrowy. Fizycznie. Z pewnością przenieśli go na inny oddział albo po prostu siedzi w poczekalni, czekając na wypis.

Jasmine przystanęła przed dyżurką i powiedziała coś niewyraźnie do pielęgniarki, której nie znałam z imienia. Kobieta uniosła brwi i otworzyła usta, jej mina jednoznacznie wyrażała trwogę. Zerknęła na mnie i szybko się opanowała. Skinęła i pochyliła głowę, Jasmine tymczasem zwróciła się do mnie:

– Właśnie wezwałyśmy doktora Chana. Przyjdzie z panią porozmawiać tak szybko, jak będzie mógł.

– Przecież byliśmy umówieni na dziewiątą trzydzieści. Coś się zmieniło?

Młoda kobieta przygryzła dolną wargę.

– Spotkanie zostało odwołane – odpowiedziała po chwili.

– Odwołane? Dlaczego nikt mnie nie poinformował?

Pielęgniarka zbliżyła się i łagodnie dotknęła mojego ramienia.

– Przepraszam panią, ale trzeba poczekać na lekarza. Doktor Chan będzie tu najpóźniej za kilka minut i wszystko wyjaśni.

Cofnęłam się o krok, trzęsły mi się ręce.

– Jasmine, gdzie jest Cameron? Nic mu nie jest? Czy coś się…

– Syn jest cały i zdrowy, przyrzekam. Myślałam, że… Jego tata powiedział, że wszystko jest uzgodnione.

– Co niby jest uzgodnione? – zapytałam. Podbródek mi zadrżał, kiedy zrozumiałam, co się wydarzyło, kto odwołał spotkanie i dlaczego. Przytrzymałam się oparcia krzesła. A więc to Paul.

– Kiedy?

– Z samego rana. Jakieś dwie godziny temu – odparła prawie szeptem Jasmine.

Zawsze sądziłam, że mąż chce dla Camerona jak najlepiej, ale teraz po raz pierwszy w życiu nie byłam pewna, kim naprawdę jest i do czego może się posunąć. Zabrał nasze dziecko i zniknął.

Rzuciłam się biegiem do wyjścia.ROZDZIAŁ I

PIĘĆ LAT WCZEŚNIEJ

EMILY

Jadąc do domu, ustawiłam nawiew klimatyzacji tak, by chłodny podmuch nie uderzał mnie prosto w twarz. Dopiero zaczynałam dochodzić do siebie po przechadzce w upale. Musiałam zaparkować samochód daleko od szkoły baletowej Tilly, zaprowadzić ją i doczołgać się z powrotem, podczas gdy Cameron czekał przy włączonym silniku, grając w jakąś grę na telefonie. Mozolna przeprawa zwarzyła mi humor, a syn męczył mnie przez całą drogę, byśmy podjechali do konkretnej piekarni po konkretny rodzaj słodkiego pieczywa na podwieczorek. Odmówiłam, ponieważ sam doskonale wiedział, jak źle cukier wpływa na jego zachowanie. W marcu wciąż było czterdzieści stopni; upalne australijskie lato wywoływało we mnie tęsknotę za chłodną zimą w Szkocji, gdzie dorastałam.

Włączyłam kierunkowskaz. Zauważyłam kępki suchej trawy na krawędzi naszego trawnika. Od tygodni proszę Paula, by naprawił zraszacze, ale sezon piłkarski jest w pełni i nie ma czasu. Postanowiłam zlecić naprawę ogrodnikowi, kiedy przyjdzie w przyszłym tygodniu. Zwolniłam, skręcając na betonowy podjazd, i zatrzymałam się przed automatyczną bramą, czekając, aż wpuści nas ze zgrzytem do środka. Zmarszczyłam brwi na widok samochodu Paula i zerknęłam pytająco na Camerona.

– Nie wiesz, co tata może robić o tej porze w domu?

– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. Nawet na mnie nie spojrzał, zaabsorbowany grą.

Westchnęłam, po czym wjechałam na dziedziniec i zaparkowałam wóz obok auta męża. Cameron otworzył drzwi, ledwie się zatrzymałam.

– Zabierz swoje rzeczy! Nie jestem twoim…

W odpowiedzi usłyszałam tylko trzaśnięcie. Pokręciłam głową, wysiadłam, wyszarpnęłam z tyłu swoją torebkę, szkolny plecak syna i worek z jego sportowym ekwipunkiem, po czym zamknęłam tylne drzwi. Słońce zaatakowało moje odkryte ramiona, kiedy pokonywałam krótką trasę spod zadaszenia dla samochodów na ganek, gdzie Cameron pukał już do drzwi wejściowych.

– Przepraszam, przesuń się, mam klucze. – Otworzyłam drzwi.

Wszedł za mną do chłodnego domu. Rzuciłam torby na podłogę, czym prędzej odcięłam dopływ gorącego powietrza z zewnątrz i oswobodziłam stopy z sandałów.

– Paul? Paul! – krzyknęłam.

– Tu jestem – odpowiedział ledwo słyszalnie.

Westchnęłam.

– Czyli gdzie? – zawołałam.

– W sypialni. – Tym razem jego głos zabrzmiał odrobinę donośniej, ale był bez wyrazu.

Syn poszedł w głąb domu.

– Cameron, rozpakuj swoje rzeczy i weź sobie coś do jedzenia. Zaraz wrócę.

Skręciłam w prawo i popchnęłam uchylone drzwi do sypialni. Paul leżał na kołdrze z głową wspartą o poduszki. Obok, na podłodze, zobaczyłam jego torbę. Wciągnęłam powietrze. Miał zaczerwienione oczy, a gdy na mnie spojrzał, zadrżała mu dolna warga. Nigdy wcześniej nie płakał. Zamknęłam za sobą drzwi i stałam tak bez ruchu, z kołaczącym sercem.

– Co się stało? – zapytałam łagodnie.

– To koniec.

Przygryzłam usta, usiadłam na krawędzi łóżka i czekałam.

– Powiedzieli, że to za duże ryzyko, żebym dalej grał. Wyleciałem z drużyny.

– Ale fizjoterapia…

– Wyleciałem, Emily. Nie będzie już fizjoterapii. Żadnych pigułek i zastrzyków – wszystkie te środki przeciwbólowe i przeciwzapalne pozwalały mi tylko wychodzić na boisko, a tam jeszcze bardziej uszkadzałem kolano. Lekarz mówi, że jest do niczego, zużyte jak u siedemdziesięciolatka, nie ma czego naprawiać. Mam dopiero trzydzieści cztery lata. – Pokręcił głową, odwracając ode mnie wzrok. – To koniec – dodał łamiącym się głosem.

Zamrugałam powiekami, przeganiając cisnące się do oczu łzy. Nie mogłam teraz płakać, to nie byłoby w porządku wobec Paula.

– Kochanie, tak mi przykro.

Głośno pociągnął nosem.

– Zapłacą mi za resztę sezonu, ale to by było na tyle. Ile zostało? Miesiąc? Stracę sponsorów, samochód…

Chciałam zapytać, co z domem i opłatami za szkołę dzieci, ale nie mogłam. Przełknęłam ślinę i zmusiłam się do pogodnego tonu.

– Nie martw się tym wszystkim. To nie ma znaczenia. Poradzimy sobie. Mamy oszczędności.

– Gdzie ja teraz znajdę pracę? Zawsze grałem w piłkę. Nic innego nie potrafię.

Chwyciłam go za rękę.

– Opowiadasz bzdury, Paul. Jesteś cudownym człowiekiem: mądrym, pracowitym, kochanym i szanowanym przez wszystkich. Zawsze wiedzieliśmy, że to nie będzie trwało wiecznie.

Uparcie wpatrywał się w kolana.

– Wiem, że nie młodnieję, ale liczyłem na kilka lat więcej.

Ja także.

Nadal na mnie nie patrzył, walczył ze łzami. Domyślałam się, że jego reakcja wynikała nie tyle z utraty pracy, ile z boleśnie urażonej dumy, wstydu porażki w wielkim finale zamiast święta z powodu zajścia tak daleko.

Nie było to całkiem niespodziewane. Dwanaście lat grania w Australii, przedtem kilka lat w Szkocji – długa piłkarska kariera. Denerwował się przed spotkaniem z lekarzem, o czym świadczyła jego pozorna nonszalancja. Oboje wiedzieliśmy, że to nie będzie rutynowa wizyta. I on, i ja zdawaliśmy sobie sprawę z bezsensowności dotychczasowego funkcjonowania. W niektóre poranki z trudem wstawał z łóżka, nie mógł wyprostować nogi. Dopiero po gorącym prysznicu, koktajlu środków przeciwbólowych i gorącym kompresie mógł chodzić bez wyraźnego utykania. Niekiedy udawało mu się przetrwać mecz dzięki zastrzykowi ze sterydów i kolejnej porcji środków przeciwbólowych, ale co z tego, skoro znaliśmy cenę, którą przyjdzie mu zapłacić kolejnego dnia, i kolejnego.

Położyłam dłoń na jego nodze, tuż nad kolanem, które bandażowałam niezliczoną ilość razy. Zauważywszy jego spojrzenie, cofnęłam rękę, niezbyt szybko, pochyliłam się i dotknęłam ramienia Paula.

– Po prostu musisz dać sobie czas. Trochę go upłynie, zanim przywykniesz do tej myśli. A może byś zapytał Jocka? Agenci z pewnością mają do czynienia z takimi sytuacjami na co dzień. Jestem pewna, że podsunie ci kilka dobrych pomysłów na przekwalifikowanie się, zobaczysz.

Poczułam, jak twardnieją mu mięśnie karku pod moją dłonią.

– O to się martwisz? O pieniądze?

– Nie! – zaprotestowałam z płonącymi policzkami. – Nie, wcale nie.

Pokiwał głową i westchnął.

– Przepraszam. Może zaczepię się w mediach jako komentator.

– Och, skarbie, no pewnie. Świetnie się sprawdzisz w telewizji.

– Ewentualnie jako trener lub ktoś taki.

Skwapliwie przytaknęłam, wprawiając w ruch miękki materac.

– Zdecydowanie tak. Widzisz? Masz mnóstwo możliwości. Pomyśl o wszystkim, czego się nauczyłeś. Ile masz znajomości. Po prostu rozpoczynasz kolejny etap, nic więcej. Nikt nie pracuje przez całe życie w jednym miejscu.

Potarł nos i uniósł się nieco na poduszkach, zerkając na mnie.

– Wreszcie będę miał więcej czasu dla dzieci. To chyba dobrze?

– No jasne. Koniec z wyjazdami, z treningami o świcie… – To rzeczywiście wspaniale, że zacznie spędzać więcej czasu z rodziną; wiecznie wybuchały między nami konflikty na tym tle. Przytuliłam go, a on objął mnie silnymi ramionami. Odetchnęłam głęboko i wstałam.

– Chodź, powiemy Cameronowi. Po prostu rozpoczynamy kolejny etap życia. Odbierzemy Tilly z zajęć baletowych, a potem zjemy coś na mieście.

Pokiwał głową, widziałam, z jakim wysiłkiem próbował się uśmiechnąć.

~

Następnego dnia oboje zbudziliśmy się przed budzikiem. Wiedziałam, że Paul nie śpi, i wiedziałam, że on wie, że ja nie śpię, a jednak oboje leżeliśmy nieruchomo, z zamkniętymi oczami, udając pogrążonych we śnie, wsłuchani w odgłosy rozpoczynającego się dnia. Gdzieś w oddali zaszczekał pies, trzasnęły drzwi samochodu, zamruczał silnik, zagwizdał pociąg na przejeździe trzy kilometry dalej. Zwykle o tej porze Paul był już na nogach, żeby rozruszać przed szóstą kolano, albo wyruszał na trening, gdy dzieci jeszcze jadły śniadanie. Nie zliczę, ile razy zależało mi, by darował sobie poranny trening i został z nami.

Wreszcie zabrzęczał alarm w moim telefonie. Wyciągnęłam rękę w stronę nocnej szafki, żeby go wyłączyć. Paul przeciągnął się i głośno ziewnął.

– Dobrze spałeś? – spytałam.

– Całkiem nieźle – odpowiedział.

Oboje wiedzieliśmy, że to nieprawda.

Przeturlałam się na drugą stronę łóżka. Odruchowo uniósł rękę, bym mogła położyć głowę na jego nagim torsie, oplótł mnie ramieniem i masował dłonią po karku. Czułam suchość w ustach i gwałtowne bicie serca. Ja też miałam za sobą bezsenną noc. Ilekroć zamykałam oczy, prześladowały mnie złe myśli, martwiłam się o niego i o naszą przyszłość. Wszystko w środku nocy wygląda ponuro – tłumaczyłam sobie – ale poranek przegania troski. Kiedy wreszcie nadszedł i leżałam wsłuchana w odgłosy srok i zimorodków za oknami, strach wyparował jak poranna mgła na słońcu. Wszystko będzie dobrze, zawsze jest. Pod tym względem stanowiliśmy z Paulem zgrany duet. Radziliśmy sobie niezależnie od sytuacji, umieliśmy znajdować rozwiązania.

Usłyszałam tupot stóp na deskach korytarza i Tilly wbiegła do naszej sypialni.

– Co mam robić, zanim wstaniecie?

– Dzień dobry, chodź tutaj – odpowiedziałam ze śmiechem i uniosłam zapraszająco prześcieradło; kołdra leżała zwinięta w nogach po upalnej nocy. Tilly wpadła na łóżko i wtuliła się we mnie. Przeczesałam palcami jej włosy, zanurzyłam w nich twarz, upajając się ich zapachem. Rosła błyskawicznie, a ja kochałam każdy jej centymetr. Miała osiem lat i już zaczynała dorastać, odsuwać się ode mnie, ale na początku i pod koniec każdego dnia zapominała zachowywać się jak nastolatka, którą rozpaczliwie pragnęła zostać.

– Obiecujesz, że zawsze będziesz się do mnie przytulać? Nawet gdy dorośniesz? – zaszemrałam z ustami przy jej uchu.

– Nie wiem! – odparła z uśmiechem, a ja dałam jej delikatnego prztyczka w piegowaty nos.

– A co z tatą? – zapytałam, szturchając go łokciem.

– Gdzie moje przytulasy? – upomniał się zabawnym, grubym głosem.

Córka zachichotała, przeszła nade mną i wcisnęła się między nas. Westchnęłam z ulgą, żegnając resztki nocnego niepokoju. Wszystko będzie dobrze.

~

– Cameron! – krzyknęłam. – Wychodź spod tego prysznica! – Popatrzyłam na Paula, który siedział przy kuchennym blacie, popijając kawę i przeglądając gazetę. – Może byś tam poszedł i zapukał do drzwi?

Mąż wstał bez pośpiechu, wciąż wpatrzony w dziennik.

– Teraz, Paul. Bardzo cię proszę o pomoc. Musimy wyjść najpóźniej za dwadzieścia minut.

Każdego ranka przysięgałam sobie, że tym razem będzie inaczej. Zignoruję kleszcze strachu ściskające wnętrzności. Powstrzymam się od wrzasków, nie poddam się panice. Będę oazą spokoju. Wszystko spakowałam wieczorem. Może chociaż raz nie będzie problemów z Cameronem. Tego dnia miało być inaczej, ponieważ trud przygotowania dzieci do szkoły rozkładał się na dwoje dorosłych.

– Paul, błagam, spóźnią się.

– Zostało mnóstwo czasu! – Popatrzył na mnie spod zmarszczonych brwi i pokręcił głową z dezaprobatą.

– Nie – odpowiedziałam stanowczo, z surową miną. – Nie zostało dużo czasu. Nasz syn strasznie się guzdrze podczas ubierania. Jeżeli nie dotrzemy pod szkołę na czas, nie znajdziemy miejsca do zaparkowania. Cameron musi mieć kilka dodatkowych minut na ochłonięcie w bibliotece, inaczej wybuchnie. Kiedy myśli, że jest spóźniony, zaczyna się nakręcać. Robię tak każdego dnia.

– Tak, wiem…

Przerwałam mu, unosząc do góry dłoń.

– Nie teraz, Paul. Nie o to chodzi. Po prostu pomóż mi i wyciągnij go spod prysznica. Ciebie prędzej posłucha. – Ciągle powtarzasz, że przesadzam i jeszcze bardziej go denerwuję, chciałam dodać. Zobaczmy, jak sam sobie z nim poradzisz.

Upił duży haust kawy, pokręcił głową i wymaszerował z kuchni. Patrząc za nim, zrobiłam powolny wydech, jak nauczyłam się na zajęciach jogi. To był pierwszy dzień nowego życia, a ja już myślałam, że bez Paula było łatwiej.

Powinnam była wstać o wpół do szóstej, tak samo jak zwykle. Przygotowanie syna i córki do szkoły zajmowało mi dwie i pół godziny każdego dnia. Paul nie był w stanie w to uwierzyć. Nigdy nie był świadkiem porannego zamieszania, nie widział, ile rzeczy musiałam zrobić. Zaczynałam od prysznica przed obudzeniem dzieci, w przeciwnym razie, dokładnie jak teraz, biegałam w piżamie, okularach, z nieumytymi włosami, by w ostatniej chwili przed wyjściem wskoczyć w strój do ćwiczeń i udawać, że byłam na porannej przebieżce i tylko dlatego wyglądam nieświeżo. Po prysznicu czekały na mnie codzienne obowiązki: opróżnianie zmywarki, napełnianie bidonów wodą, robienie kanapek, krojenie owoców i kombinowanie, żeby włożyć do pudełek na lunch coś zdrowego, na wypadek gdyby zajrzał do nich jakiś nauczyciel, gotów uznać mnie za złą matkę, która karmi dzieci chlebem z miodem i drożdżówkami. Resztę czasu pochłaniał Cameron.

– Już idzie – oznajmił Paul po powrocie spod drzwi łazienki.

– Zakręcił wodę? Słyszałeś, że przestała lecieć? Zawsze mówi…

– Tak! – Posłał mi zniecierpliwione spojrzenie.

Poczułam wzbierające pod powiekami łzy. Od kiedy rozmawialiśmy ze sobą w ten sposób? Kiedy zaczęliśmy zwracać się do siebie opryskliwie zamiast ciepło i z szacunkiem? Zamrugałam, przełykając ripostę. Nie było na to czasu. Mąż dopiero co stracił pracę, miał prawo być w złym humorze.

Wysunęłam górną szufladę, wyjęłam właściwe łyżki, po czym podeszłam do stołu i przygotowałam nakrycie dla syna. Jego sztućce musiały leżeć równiutko, prostopadle do słojów drewna i do podkładki pod talerz. Jakże mnie czasami kusiło, by nimi zakręcić, przesunąć je odrobinę, ale nigdy tego nie robiłam.

~

Często próbuję przypomnieć sobie czasy, kiedy moje życie nie sprowadzało się do chodzenia na palcach wokół Camerona. Zdaję sobie sprawę z zawodności ludzkiej pamięci. Stronice w książce historycznej, zapisane zgodnie ze stanem aktualnej wiedzy, nigdy nie oddadzą całej prawdy, a silne emocje zapisują w nas wspomnienia o wiele głębiej, wytrawiają je niczym kwas. W przypadku Camerona te negatywne zawsze były bardziej wyraziste.

Moje pierwsze wspomnienia nie są tak naprawdę moje, lecz matki, wyryte w moim umyśle przez jej rozpaczliwe powtarzanie tego, co jeszcze była w stanie przywołać, gdy przeglądałyśmy razem stare albumy fotograficzne w nierównej walce z alzheimerem. Choroba dopadła ją w stosunkowo młodym wieku. Pamiętam jej uśmiech, kiedy mówiła, że pierwsze słowo, które wypowiedziałam, to „więcej” i dlatego byłam taka pulchna. Albo że tuż po tym, jak uśmiechnięta dałam się sfotografować pierwszego dnia w żłobku, przywarłam do jej nogi i wyłam wniebogłosy.

Późniejsze wspomnienia należą już tylko do mnie: niezręczny pierwszy pocałunek, złamane serce po pierwszym rozstaniu, radość po przyjęciu na fizjoterapię na Uniwersytecie w Glasgow, duma po poślubieniu Paula, gdy oboje byliśmy tacy młodzi i zakochani.

Mam też wyjątkowe, wspaniałe wspomnienia związane z Cameronem, które wywołują uśmiech na mojej twarzy, ilekroć wypływają na powierzchnię: kiedy powiedziałam Paulowi o ciąży, kiedy płakałam ze szczęścia i ulgi po pierwszym porodzie, zobaczywszy swojego zdrowego chłopca, kiedy zmieniałam pierwszą mikroskopijną pieluszkę, a nachylona nade mną położna poinformowała, że założyłam ją odwrotnie, przodem do tyłu.

Pierwszy słodki uśmiech i gruchający śmiech Tilly.

Twarz mnie pali ze wstydu, ponieważ muszę przyznać, że nie pamiętam pierwszego uśmiechu syna. Przecież uśmiechał się do mnie, patrzył mi w oczy i śmiał się na głos, kiedyś, wiele razy. Jestem tego pewna. Tak długo nie widziałam go szczęśliwego, że po prostu zapomniałam, jak brzmi jego śmiech.

~

Gdy Cameron przyszedł na świat, niczym nie różniliśmy się od innych młodych rodziców. Uważaliśmy go za najpiękniejsze dziecko na świecie. Miał odziedziczyć po mnie inteligencję i być doskonałym sportowcem, jak tata. Miał mieć rude włosy, ale nie marchewkowe, lecz w pięknym kasztanowym odcieniu, który w Australii uchodzi za egzotyczny, nie to, co w Szkocji. I rzeczywiście, syn był pięknym dzieckiem. Nadal jest, w wieku dziesięciu lat.

Kiedy niemowlęcy meszek w rudawym kolorze zastąpiły grubsze, gęste włosy, zwyczajnie brązowe, wciąż wypatrywaliśmy rudawych refleksów w słońcu. Jakiż to paradoks, że spędzaliśmy tyle czasu na doszukiwaniu się w nim wyjątkowości, podczas gdy teraz oddałabym tak wiele, byle tylko był jak wszyscy.

Od początku sporo marudził, nie potrafił usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu. Paul mówił, że to urodzony miotacz. Zastanawialiśmy się, czy będzie grał w reprezentacji Szkocji czy Australii. Osiemnaście miesięcy później urodziła się słodka i spokojna Tilly, żywy dowód na to, że wymagające usposobienie pierwszego dziecka nie jest skutkiem moich błędów rodzicielskich. Lepiej sypiała w nocy, umiałam ją uspokoić, podczas gdy napady histerii syna trwały godzinami, jadła wszystko, co przed nią stawiałam. Cameron pił mleko tylko ze swojego niebieskiego kubka. Jadł tylko żółtą łyżką z miski z króliczkiem. Nosił tę samą parę szortów i T-shirt z dinozaurem przez cały rok, nie przesadzam. Paul radził, żebym je po prostu wyrzuciła, ale sam szybko skapitulował pod wpływem wrzasków i łez Camerona, gdy próbował go ubrać w coś innego. Stopniowo poddawaliśmy się oboje.

Popatrywaliśmy po sobie z podszytym napięciem rozbawieniem, kiedy już jako dwulatek rzucał jedzeniem przez cały pokój. Mąż zawsze uważał, że za bardzo się wszystkim przejmuję.

– To jeszcze małe dziecko – przekonywał. – Byłem taki sam w jego wieku. Powinnaś posłuchać opowieści matki, co wyczynialiśmy razem z Alasdairem.

Moja matka przebywała już wówczas w domu opieki w Szkocji, tata natomiast pracował w Kanadzie, gdzie po jakimś czasie powtórnie się ożenił. Nie miałam w Australii nikogo poza Paulem, on był moją jedyną rodziną, ale mnóstwo czasu zabierały mu mecze i treningi. Dołączyłam do grupy matek z najbliższej okolicy i z utęsknieniem wyczekiwałam cotygodniowych spotkań, na które docierałyśmy wyczerpane po kolejnej nieprzespanej nocy. Dzieliłyśmy się doświadczeniami i utwierdzałyśmy się w przekonaniu, że żadna z nas nie jest złą rodzicielką: dzieci po prostu tak mają. W miarę upływu czasu, gdy nasze pociechy dorastały, spotkania stawały się dla mnie coraz trudniejsze. Synowie koleżanek byli… cóż, normalni, przytulali się do matek, podczas gdy Cameron ode mnie uciekał. Zaczynałam być nerwowa, ilekroć musiałam z nim wyjść, w wiecznej gotowości, aby do niego podbiec. Odnosiłam wrażenie, że magnes, który miał za zadanie przyciągać nas do siebie, przeskoczył na przeciwny biegun i dlatego odpychaliśmy się nawzajem.

Mały Cameron nie był zwyczajnie nerwowy, jego wybuchy w niczym nie przypominały ataków złości, jakie miewała Tilly. Ją można było przekupić albo odciągnąć jej uwagę, on przeżywał złość tak, jakby całkowicie go pochłaniała. Czasami zadawałam sobie pytanie, czy naprawdę jest moim dzieckiem: nie widziałam żadnego podobieństwa do siebie w tym krnąbrnym małym chłopcu. Jego siła nie tkwiła w drobnych piąstkach, które we mnie uderzały, kiedy usiłowałam go zanieść do dziecięcej sypialni, kryła się w znajomości moich słabych punktów. Korzystałam z każdej chwili, gdy był spokojny. Zamykałam się przed nim w sypialni na dziesięć minut, siadałam na łóżku, czerwona ze wstydu, że wolę być sama niż z nim.

Kiedy poszedł do szkoły, musiał dostawać codziennie takie same kanapki (z białego chleba tostowego, z masłem, dwoma plasterkami szynki z odkrojonymi brzegami, przekrojone na trzy równe części), jogurt truskawkowy (konkretnej firmy, bez kawałków owoców), sześć krakersów ryżowych i zielone jabłko – obrane, pokrojone na cząstki, szczelnie zamknięte w woreczku strunowym. Na przyjęciach urodzinowych nie jadał babeczek, ponieważ nienawidził ust ubrudzonych lukrem, sama myśl o brudzeniu się była dla niego nieznośna. Uśmiechałam się tylko, gdy słyszałam od znajomych mam, jakie mam szczęście, że mój syn nie cierpi niezdrowego jedzenia. Tyle że ja chciałam, by je lubił, wolałam, by był taki sam jak rówieśnicy.

Paul twierdził, że z tego prędzej czy później wyrośnie. Nie wyrósł, był coraz bardziej wybredny, nie tylko w kwestiach żywieniowych. Wszystko miało wyglądać dokładnie tak, jak chciał: droga do szkoły, wieczorne rytuały, łóżko pościelone w konkretny sposób. Paul przestał komentować. Od czasu do czasu widywałam, jak otwierał usta, gdy syn krzywił się ze złości, ale nauczył się je zamykać bez słowa. Wszyscy nauczyliśmy się żyć pod dyktando Camerona. Tak długo, jak świat odpowiadał jego potrzebom, był szczęśliwy, a która matka nie chce, by jej dziecko było szczęśliwe?

~

Cameron miał dziesięć lat, a ja wciąż skakałam przy nim na palcach i układałam sztućce w akceptowany przez niego sposób.

Skończyłam nakrywać stół do śniadania. Może Paul poradzi sobie z naszym dzieckiem lepiej niż ja, teraz, kiedy będzie mógł częściej pomagać w domu. Zaledwie wczoraj jego kariera legła w gruzach, stracił pracę. Wszyscy musimy dać sobie czas na przystosowanie. Trzeba pozwolić mężowi znaleźć własny sposób funkcjonowania. Odpychanie go nie było w porządku, potrzebował nas.

– Hej, Paul, wezmę teraz szybki prysznic, dobrze?

Pokiwał głową, nie podnosząc głowy znad gazety, którą znów zaczął czytać.

– Przepraszam, że się powtarzam – przypomniałam przyjaznym tonem – ale czy mógłbyś delikatnie przypomnieć naszemu synowi, żeby się ubrał, jeżeli nie wyjdzie z łazienki za pięć minut?

Widziałam, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Tym razem na mnie spojrzał i ponownie skinął głową.

Ruszyłam ku drzwiom, po czym przystanęłam i się odwróciłam.

– Zapomniałabym. Mam dziś po południu spotkanie w szkole Camerona, tuż przed zakończeniem lekcji, żeby się dowiedzieć, jak sobie radzi w piątej klasie. Dasz radę przyjechać czy masz… – Nie dokończyłam zdania. – To nic ważnego, zwykła wywiadówka, ale chciałabym, żebyś był.

Zerknął na mnie.

– Rano mam fizjoterapię, ale później jestem wolny.

– Wspaniale. – Uśmiechnęłam się.

Skinął głową i odwzajemnił uśmiech, po czym pospiesznie skierował szklisty wzrok z powrotem na gazetę, a ja udałam, że niczego nie zauważyłam.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: