Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rok taty - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 lutego 2009
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
23,99

Rok taty - ebook

Samotny ojciec to zjawisko budzące zdziwienie. Tym bardziej ojciec z czterema córkami! Prawdziwa konfrontacja z kobiecym światem: prowadzenie domu, gotowanie, wywiadówki, bunt nastolatek, humory i hormony, pierwsze miłości córek i ich życiowe wybory… Do tego kryzys wieku średniego, podszyte flirtem współczucie koleżanek z pracy, tęsknota i poczucie winy. Jak sobie z tym wszystkim poradzi samotny ojciec?

Przeczytaj powieść Krzysztofa Popławskiego - uroczą, pełną humoru, zaskakujących i wzruszających momentów, opowiadającą o rzeczach zwyczajnych a najważniejszych w życiu.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7033-854-1
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wytłumaczenie

Ponieważ cała historia skończyła się tak, jak się skończyła (zainteresowanych odsyłam do zakończenia), a ja pisałem po wszystkich perypetiach, więc mogłem sobie pozwolić spojrzeć na ten rok w jaśniejszych barwach, niż one były. Stąd też może czasem lekki ton opowieści. Oczywiście nie chciałbym innego zakończenia. Gdyby się skończyło inaczej, nie miałbym nastroju do pisania i popatrzenia na miniony rok w taki sposób. Nie miałbym w ogóle ochoty na grzebanie w mojej przeszłości.

Historię zwykle piszą zwycięzcy i kto pisze, ten ma rację. Nie chodzi o usprawiedliwianie się, ale moja żona i córki po przeczytaniu książki trochę ze mnie kpiły, iż napisałem o tym, jak wspaniałym jestem ojcem i, mimo pewnych zaniedbań, niezłym mężem. Sfrustrowany zapytałem więc, czy mam zakwalifikować książkę do science fiction, fikcji czy literatury faktu. Zgodnie orzekły, że to literatura faktu, ale dosyć jednostronna i z elementami koloryzowania rzeczywistości. Zaproponowałem, żeby napisały swoją wersję, ale na szczęście odmówiły.

Poprosiłem żonę i cztery córki o opinię na temat mojego dzieła. Żona powiedziała, że teraz jestem przegrany, bo córki znają wszystkie moje myśli, triki i słabości. Małgosia skwitowała: „Może być”, Maria: „Ależ obciach” (co może znaczyć zarówno wszystko, jak i nic), najmłodsza Ania: „A o czym jest ta książka?” (po prostu nie chciało jej się czytać, czeka aż ukaże się wersja dźwiękowa). Jedynie Marta zachowała trzeźwość umysłu, pytając: „A co będzie, jak nas rozpoznają?”.

Oczywiście istnieje taka możliwość, chociaż zmniejszona przez fakt, iż się przeprowadziliśmy, a nasze córki zmieniły szkoły. Wykonałem też w książce kilka działań maskujących, przedstawiając niektóre fakty. Ponieważ od opisanych wydarzeń minęły cztery lata, więc zawsze mogę odpowiadać znajomym, że to nie o mnie chodzi. I to samo radzę tym, których będą pytać, czy to czasami nie o nich napisałem.

A poza tym, to tylko książka, na dodatek z happy endem. I tak wszyscy jej nie przeczytają.Sierpień

Piątek, trzynastego sierpnia, roku Pańskiego 2004, mimo tak podejrzanego złożenia, zapowiadał się znakomicie. Wakacje w najlepsze. Dzieci nie było w domu, cicho i spokojnie. Rozpoczynała się olimpiada w Atenach. Miało być tak pięknie.

Rano po śniadaniu, które sam zrobiłem, żona powiedziała:

– Odchodzę, to znaczy wyjeżdżam – sprecyzowała. Zawsze była dokładna.

Zresztą miała doktorat z matematyki. W temacie jej pracy było pięć wyrazów, z których żadnego teraz nie pamiętam, a kiedy pamiętałem, żadnego nie rozumiałem.

– O kurwa – wymknęło mi się.

Właściwie nie przeklinam i było to zaskakujące, nawet bardziej zaskakujące niż informacja żony.

– Tylko tyle masz mi do powiedzenia?

Rzeczywiście niewiele. Próbowałem zebrać myśli, ale mało było do zebrania. Od paru lat żyliśmy z żoną przyjaźnie, lecz bez wzajemnego zainteresowania tym, co robimy, myślimy i czym żyjemy. Dopełnialiśmy małżeńskich obowiązków wobec dzieci i wobec siebie (chociaż po ostatnim dziecku rzadziej), bo trudno, sypiając codziennie z piękną kobietą, nie odczuć potrzeby czułości i nie zdobyć się na wzięcie jej w ramiona, a potem już idzie samo.

– Pod koniec czerwca dostałam propozycję wyjazdu do Australii. Jeden profesor zaproponował mi udział w projekcie. Wszystko jest ustalone, jutro wylatuję. Postanowiłam, że to czas na jakąś zmianę w moim życiu i wcale nie chodzi o nowego faceta. Potrzebuję tego, duszę się tu. Oczywiście dzieci zostaną z tobą, bo trudno, by jechały ze mną, a poza tym i tak sobie poradzisz.

To akurat było do przewidzenia. I wcale nie dlatego, że żona nie kochała dzieci. Kochała je bardzo, ale w przeciwieństwie do mnie zachowywała zdrowy umiar i mądrość. Wiele razy powtarzała mi, że dziwi ją mój zachwyt nad tymi maleństwami, które w którymś momencie życia będą robiły wszystko, by unikać mojego towarzystwa. Na razie ja robiłem wszystko, by być w ich towarzystwie. Przychodziły na świat przy moim udziale (i nie mam na myśli poczęcia, bo to oczywiste). Nie byłem tylko przy porodzie najstarszej, Małgosi, ale to przez to, że wyszła dwa tygodnie przed terminem, a ja w tym czasie sadziłem tulipany w Holandii. Przy następnych dzieciach tak układałem swoje zajęcia, żeby być przynajmniej trzy tygodnie przed planowaną datą porodu w pobliżu mojej żony. Rodziły się zresztą już według przewidzianych terminów. Po trzech latach przyszły na świat Maria i Marta, bliźniaczki całkowicie do siebie podobne. Byłyby nie do odróżnienia, gdyby nie to, że zachowywały się całkowicie niepodobnie. Po ośmiu latach po nich, a jedenastu po Małgosi, urodziła się Ania, która teraz ma osiem lat. Wszyscy myśleli, że będzie Magdalena albo Monika. Przypuszczano, że nasze dzieci celowo mają imiona rozpoczynające się od litery M, „M jak miłość”. Tymczasem Małgosia była Małgosią, ponieważ podobało nam się to imię. W czasie kiedy urodziły się bliźniaczki, tłumaczyłem dla pobożnego wydawnictwa komentarze różnych starożytnych autorów do Ewangelii św. Łukasza na temat Marii i Marty. Natomiast Ania została Anią na cześć mojej starszej siostry.

Moja siostra, kiedy się urodziłem, była już w Stanach Zjednoczonych, dokąd wyjechała zaraz po maturze na stypendium. Dokładnie nawet nie wiem, co tam studiowała. W każdym razie zaraz na pierwszym roku zakochała się (czemu się wszyscy dziwili) ze wzajemnością (czemu się nikt nie dziwił, bo moja siostra piękną kobietą była, a nawet teraz, mając ponad sześćdziesiąt lat, ma w sobie coś przyciągającego uwagę) w starszym o trzydzieści lat profesorze. O dokonaniach naukowych tego profesora nikt nie słyszał, ale za to każdy słyszał, że był z rodziny, która zostawiła mu sporo pieniędzy. Nim zacząłem chodzić, moja starsza siostra była już mężatką. Po dwudziestu latach profesor zmarł, a moja siostra została z tymi wszystkimi pieniędzmi. Myślę, że ona go naprawdę kochała. Powiedziała mi kiedyś, że go nigdy nie zdradziła, a po jego śmierci, chociaż kandydatów było wielu, pozostała mu równie wierna. Czyż to nie wzruszające? Moja siostra, ponieważ nie miała własnych dzieci, uwielbiała moje. Na konto każdej z moich córek złożyła taką sumę, bym mógł utrzymywać moje pociechy z odsetek.

Zarówno moja starsza o dwadzieścia lat siostra, jak i mój brat, starszy o osiemnaście, mieli do mnie wielki sentyment. Nie wiem, czy to kwestia bratersko-siostrzanej miłości, ale myślę, że przede wszystkim odczuwali względem mnie ogromną wdzięczność, czuli się moimi dłużnikami. Moje przyjście na świat pozwoliło im w miarę bezboleśnie uwolnić się od opiekuńczych, a czasem nadopiekuńczych, skrzydeł rodziców. Moja obecność złagodziła ból po postanowieniu siostry o zostaniu w Stanach i po decyzji mojego brata o wstąpieniu do zakonu. Od momentu wstąpienia był w domu bardzo rzadko, ale powtarzał, że kiedy zostanie księdzem, to wszystko się zmieni. I rzeczywiście. Będąc księdzem, prawie w ogóle nie przyjeżdżał, bo miał dużo pracy, a potem wyjechał na misje do Brazylii.

Dzieci, jak co roku, wyjechały na wakacje do mojej siostry, która organizowała im dwumiesięczne wczasy, odwiedzając w tym czasie również mojego brata. Miały wrócić za tydzień.

– Dzieciom nie mów, że odchodzę. Powiedz, że wyjechałam na stypendium i będę co jakiś czas dzwonić. Zresztą nie musimy niczego zamykać. Musimy?

* * *

Odebrałem dziewczynki z lotniska, nakarmiłem je i położyłem spać najmłodszą Anię. Usiadłem z trzema starszymi i powiedziałem:

– Mama wyjechała do Australii. Zdecydowała się na razie od nas odejść, chce coś zacząć od nowa – użyłem tutaj liczby mnogiej, naciągając fakty, ponieważ żona odeszła ode mnie, nie od dzieci.

– O kurwa – wymknęło się Małgosi.

Zaskoczyła mnie jej reakcja. I wcale nie z powodu słowa. Od czasu kiedy usłyszałem (nie podsłuchiwałem), jak zwymyślała łapserdaka, który – tak się wydaje – czynił jej jednoznaczne propozycje, nie miałem wątpliwości, że repertuar możliwych przekleństw ma szeroki, chociaż chyba niezwykle rzadko go rozwijała. Zaskoczeniem była zbieżność naszych reakcji.

Maria z Martą nic nie powiedziały, chociaż zareagowały na swój sposób, a właściwie na swoje sposoby. Maria ze spokojem analizowała, co to dla niej oznacza, tak przynajmniej wynikało ze skupienia na jej twarzy. Marcie zaciemniła się twarz od smutku, a oczy nabrały niebezpiecznej wodnistości. Obie miały coś ze swoich biblijnych pierwowzorów. Marta zawsze się wszystkim martwiła, była najbardziej troskliwa i pamiętała o wszystkich i o wszystkim. Maria zaś zgodnie ze słowami Jezusa wybrała najlepszą dla niej cząstkę. Mianowicie z niezwykłą umiejętnością potrafiła wszystko tak zorganizować, opowiedzieć, zakręcić się, żeby jej było jak najlepiej. Była egoistką, chociaż nie można było odmówić wdzięku jej działaniom. Wydawało się, że Marta mogłaby żyć bez Marii, ale Maria bez Marty już nie. Pewnie dzięki tej mieszance troskliwości i egoizmu stanowiły nierozłączną parę. Maria niewątpliwie była moją pupilką (to znaczy ja byłem przez nią owinięty wokół palca) i pozwalała się kochać, ale ożeniłbym się z Martą.

– Dobra, pomyślimy o tym jutro – jak przystało na oczytanego w kobiecej literaturze ojca dziewcząt, skorzystałem z wypróbowanego zdania Scarlett O’Hary z Przeminęło z wiatrem. Dawno już odkryłem, że dziewczynki bardzo lubią to zdanie. – Dobrze byłoby na razie nie tłumaczyć nic Ani. Może nie zrozumieć. Niech zacznie normalnie i spokojnie szkołę. Będzie miała wystarczająco dużo stresów. Cioci Ani i wujkowi sam powiem w odpowiednim czasie.

* * *

Następnego dnia Małgosia wzięła Anię na spacer i wytłumaczyła jej, że mama na razie wyjechała, a to na razie może trwać dosyć długo.

Mieszkanie mieliśmy czteropokojowe. Jeden pokój był wspólny i zarazem był moją pracownią, jeden był naszą sypialnią i pracownią żony, jeden miały bliźniaczki i w jednym mieszkały razem Małgosia i Ania. Od początku tak było, że Małgosia najwięcej się Anią zajmowała. Oczywiście nie do końca była bezinteresowna, ponieważ szybko odkryła, że pod pretekstem wyjścia z małą na spacer czy po zakupy mogła znikać na wiele godzin i w tym czasie spotykać się z koleżankami i kolegami. W sumie korzyść była wielopólna: Ania była rzeczywiście zadowolona ze starszej siostry, Małgosia miała poczucie wolności, a ja byłem pewny, że gdy Małgosia idzie z Anią, to nie będzie czyniła nic zdrożnego z żadnym od czasu do czasu pojawiającym się pętakiem, który za nią wodził nogami i oczami, a poza tym – jak to chłopcy w tym wieku – nie bardzo wiedział, co zrobić z rękami, więc czasem sięgał po to, czego jeszcze nie powinien dotykać. Był taki jeden, który bardzo mi się podobał. Niezwykle utalentowany piłkarz, reprezentant Polski juniorów. Liczyłem, że będę miał z kim oglądać mecze i dyskutować o piłce, a on stanie się wybawieniem naszej reprezentacji, takim połączeniem Laty z Szarmachem albo Smolarka ojca ze Smolarkiem synem. Uśmiechał się z nieśmiałością Terminatora. Z takim samym uśmiechem skoczyłby pewnie środkowemu obrońcy na goleń, łamiąc ją w kilku miejscach. Dyskusja z nim była utrudniona, ponieważ niewiele mówił, bo też chyba niewiele miał do powiedzenia. Ale ostatecznie piłkarz ma grać, a nie gadać. Ci gadający przeważnie dostają czerwone kartki. Zdaje się, że Małgosia miała inne oczekiwania, tak więc ostatecznie go wykopała.

Wieczorem zadzwoniła moja siostra i ze zdziwieniem zapytała:

– Dorotka od ciebie odeszła? To niemożliwe. Coś ty tam narobił?

* * *

Mój brat również dowiedział się tego samego dnia od Małgosi, ale do mnie nie zadzwonił. Małgosia, od kiedy wzięła do ręki coś do pisania i rysowania, wysyłała mu płomienne kartki z wyznaniami, że jest najlepszym wujkiem na świecie i takie tam. Żona twierdziła, że mój brat może mówić o dzieciach jak o skarbie i darze od Pana Boga, ponieważ nie ma własnych. Była przekonana, że gdyby pobył z nimi trochę dłużej, jego entuzjazm mocno by osłabł. Im Małgosia była starsza, tym więcej miała swoich tajemnic i tajemnych kontaktów z moim bratem. Kontakty były tajemne do 10 każdego miesiąca, kiedy to przychodził rachunek za telefon z kilkoma międzynarodowymi rozmowami. Teraz jest skype i koszty znacznie spadły.

Podczas ostatniego pobytu brata w Polsce zacząłem nabierać podejrzeń, że moja córka ma myśli związane ze wstąpieniem do zakonu. Pojechała na jakieś rekolekcje, potem toczyła z wujem długie rozmowy w swoim pokoju, uprzednio wyprosiwszy Anię. Uważałem, że jeżeli mój brat jest księdzem, to moja rodzina na kilka pokoleń ma załatwiony kontyngent do służby Bożej, stąd perspektywa ewentualnego wstąpienia córki do zakonu napawała mnie pewnym niepokojem. Kiedy więc dziewczynek nie było w domu, a my siedzieliśmy, oglądając sport w TV, zacząłem coś oględnie o Małgosi, jej religijnej wrażliwości, pobożności i przyszłości.

– Daj spokój – przerwał mi brat – zakonnicy z niej nie będzie. Na szczęście udało mi się ją namówić, żeby poszła do ginekologa. Moja koleżanka z klasy jest ginekologiem, zawsze to lepiej, by pierwszy raz była kobieta, zwłaszcza jeśli ma się jakieś problemy.

Wydawało mi się, że jako mąż jednej kobiety i ojciec czterech dziewcząt mam pojęcie, po co się chodzi do ginekologa i jakie ewentualnie problemy może mieć kobieta. W każdym razie powinienem wiedzieć więcej niż ksiądz. Przez chwilę przemknęła mi myśl, że może coś ten piłkarz niemowa przeskrobał.

– Małgosia miała problemy z miesiączkowaniem – zaczął mi wyjaśniać. – Nie tylko to, że ma nieregularny cykl, ale też jest to dla niej dosyć bolesne. Poza tym tłumaczyłem jej, że dziewczyna w jej wieku powinna regularnie odwiedzać ginekologa. Staje się kobietą, jej organizm się zmienia, a poza tym, to wszystko, co związane jest z kobiecością, jest zbyt ważne, by to lekceważyć. Będzie przecież kiedyś żoną i mamą. Możesz być spokojny, wszystko jest w najlepszym porządku.

– Skąd o tym wiedziałeś? Ze spowiedzi, czytałeś jej pamiętnik? – zdziwiłem się.

– Powiedziała mi. Młodzież zwykle nie rozmawia o tym z rodzicami, a córki z ojcami to już wcale. Po prostu mi powiedziała. Myślisz, że pisze pamiętnik? – zaciekawiło go to.

Właściwie miał rację: dlaczego dziecko o ważnych sprawach ma zaraz rozmawiać z rodzicami? Ale z drugiej strony, dlaczego z zasady nie rozmawia?

* * *

Tak więc następnego dnia wszyscy, przed którymi miała być ukryta wiadomość o wyjeździe mojej żony, byli już poinformowani. Późnym wieczorem Dorotka zadzwoniła. Odebrała Marta i zaraz ze smutkiem w głosie zapytała:

– Dlaczego wyjechałaś tak niespodziewanie?

Nie wiem, o czym mówiły, moja żona nie chciała ze mną rozmawiać. Potem Marta leżała na łóżku w swoim pokoju i chyba płakała (była odwrócona do ściany, tyle widziałem przez szparę w drzwiach). Maria delikatnie gładziła ją po ramieniu. Chciałem już wejść, by dodać otuchy moim córkom, kiedy usłyszałem, jak Maria pociesza siostrę:

– Nie martw się. Dorośli są pojebani i czasami sami nie wiedzą, czego chcą.

* * *

Pierwsze dni minęły w miarę spokojnie. Kolejny raz sam oglądałem „Panoramę”. I sam spałem. Do czasu.

Przebudziłem się w nocy z uczuciem, że ktoś jest w moim pokoju. Po ścianie błąkało się światełko latarki. Po chwili się zatrzymało. Rozejrzałem się niepewnie i prawie przed sobą zobaczyłem twarz mojej najmłodszej córki, wpatrującej się we mnie w skupieniu. Obudzony, próbowałem sięgnąć do lampki. Kiedy mi się udało, podniósłem głowę i z niedowierzaniem popatrzyłem na zegarek. Czwarta.

– Co ty tu robisz? Znasz się na zegarku, wiesz, która jest godzina?

– Dziwię się mamie, że cię zostawiła. Jesteś przecież całkiem ładny.

– Dzięki. To chciałaś mi powiedzieć?

– Nie… Boję się sama spać i chcę spać z tobą.

– Słuchaj, żadna z twoich koleżanek nie śpi ze swoim tatą. Możesz spać z Małgosią.

– Ale oni mają mamy, a ty nie masz. Masz tylko mnie. Kiedy dorosnę, to wyjdę za ciebie za mąż.

– Córki nie wychodzą za mąż za swoich ojców.

– Dlaczego?

– Bo są rodziną. Poza tym, kiedy ty dorośniesz, ja będę stary, siwy i brzydki. Nie będziesz mnie chciała.

– Ty z mamą też jesteś rodziną, a przecież się z nią ożeniłeś.

– Nie byłem z mamą rodziną, póki się z nią nie ożeniłem.

– Nie rozumiem. Coś kręcisz.

Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko.

– Chcę spać – oznajmiła. Wsunęła się pod moje ramię i nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, mruknęła:

– Już śpię – i zachrapała znacząco. – Hmm… – otworzyła jedno oko, oczekując, żebym wreszcie zgasił lampkę, której światło widocznie jej przeszkadzało. – Kocham cię i jesteś mój.

– Też cię kocham, szkrabie – powiedziałem.

Nie słyszała już tego – zasnęła natychmiast. Okryłem ją starannie.

* * *

Pewnego wakacyjnego jeszcze dnia córki wybrały się samodzielnie po zakupy. Wróciły koło drugiej z tyloma torebkami i paczkami, że chyba każda miała po cztery ręce. Marta wyciągnęła jakąś koszulę z niezwykłą ilością wzorów i kolorów, przyłożyła do mnie:

– Może być?

Wszystkie przytaknęły. Mnie o zdanie nikt nie pytał.

Maria wyciągnęła książki:

– Tato, zobacz, co kupiłam. Tutaj jest antologia, w której jest twoje tłumaczenie, nie pokazywałeś mi tego – kokieteryjny wyrzut zabrzmiał w jej głosie.

Jak wspomniałem, Maria owinęła sobie mnie wokół palca. Jako jedyna dzieliła moją pasję klasyczną. Od najmłodszych lat uczyłem ją łaciny. Ponieważ moja pracownia była we wspólnym pokoju, więc dzieci przychodziły regularnie mi przeszkadzać. Żona twierdziła, że mogę tłumaczyć w odstępach pięciominutowych i nie będzie to rozbijało mojej pracy. Ona potrzebuje spokoju, by rozważać matematyczne łamigłówki i czekać na rozwiązanie. Marta mogła godzinami z nią siedzieć i nic nie robić, tylko patrzeć, jak mama myśli. Bądź też bawiła się w rodzinę, która jest akurat po obiedzie i robi sobie drzemkę. Kładła się wtedy na naszym łóżku razem ze swoimi lalkami. Marta była ulubienicą mojej żony.

Z Marią było inaczej. Starała się ze wszystkich swoich sił, by zauważono, że jest w pobliżu. Koniecznie chciała pisać i rysować, najlepiej po książkach, których w danym momencie najbardziej potrzebowałem. Wymyśliłem więc zabawę w szkołę. Miała swoją tablicę, na której pisałem i uczyłem ją różnych słów. W każdym razie, mając pięć lat, Maria dokładnie wiedziała, jak odmienić puer (chłopiec) – nie wiem, czy to były pierwsze symptomy zainteresowania mężczyznami. A pewnego dnia, kiedy odbierałem moje bliźniaczki z przedszkola, pani wychowawczyni zwróciła mi uwagę, że Maria używa nieładnych słów. Otóż w czasie leżakowania szeptała:

– Hic, huius, huic… – co dla wtajemniczonych jest po prostu odmianą zaimka wskazującego. Niestety, niewielu jest wtajemniczonych. Leżący obok chłopiec zawołał panią i poskarżył:

– Psze pani, a Marysia mówi, że jestem hujus.

Mając teraz szesnaście lat, ze swoją znajomością łaciny mogła spokojnie zdawać na filologię klasyczną. Obawiam się jednak, że gdyby łacina była w programie szkolnym, to zapał mojej córki zmalałby do zera. Szkoła nie była dla niej interesująca, bo wymagała od niej systematyczności i wystawiała oceny. Gdyby nie Marta, Maria czasami nie wiedziałaby nawet, że istnieje coś takiego jak praca domowa. Kiedy miała kaprys i coś przygotowała bądź zaskoczyła nauczycieli swoją odpowiedzią, natychmiast podejrzewano, że zamieniły się miejscami z Martą. Zdaje się, że Maria nie odkryła jeszcze, że to, iż łaciny (i angielskiego) nauczyła się w trakcie zabawy, nie musi działać we wszystkich dziedzinach. Na jej obronę muszę stwierdzić, że naprawdę dużo czytała, chociaż nie były to lektury szkolne. Zbierała też moje artykuły i tłumaczenia. Bałem się, że któregoś dnia przyjdzie i powie, iż to tłumaczenie mogłem zrobić znacznie lepiej i że miała mnie za lepszego tłumacza. Zwykle każdy tato chce być dla swoich córek bohaterem. Niestety, wiedziałem, że nawet jeśli jestem, to tylko do czasu i dni moje są policzone.

* * *

Pod koniec sierpnia skończyła się olimpiada. Tym razem nie miałem ani serca, ani głowy, by się nią zajmować. Zresztą nasi wypadli jak zawsze blado. Na szczęście ten gość, co to lubi chodzić, znowu zdobył złoty medal i to było naprawdę wzruszające.

Jedyny moment z tej olimpiady warty odnotowania, to kiedy oglądałem mecz piłki nożnej kobiet, a Maria zapytała:

– Co ty, tato, oglądasz? Kobitki grające w piłkę? Przyznaj się, że czekasz na koniec, kiedy będą wymieniać się koszulkami. Tak jak w Seksmisji będziesz wołał: „Replay, replay!”.

Ostatnia olimpiada, którą dobrze wspominam, to ta w Barcelonie w 1992 roku. Dużo oglądaliśmy razem z żoną. Moja żona nie interesowała się specjalnie sportem, ale wtedy jeszcze oglądała ze mną i dla mnie. Córki nie wykazywały żadnego zainteresowania, a czasem nawet pozwalały sobie na złośliwości wobec mnie, kiedy zbytnio się gorączkowałem, oglądając poczynania naszych piłkarzy. Ale teraz nawet porażka naszych orłów z Danią 1:5 nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia.Wrzesień

Pierwszego września poszedłem z moją najmłodszą córką do szkoły. Dzień wcześniej byłem gotowy zdezerterować i zlecić to zadanie Małgosi, ale Ania podtrzymała mnie na duchu:

– To będzie fajne. Wszyscy będą na nas patrzeć.

– Dlaczego?

– Bo inni będą z mamami, tylko ja będę z tatą.

Poszedłem więc z moją córką do szkoły. Szkoła była normalna i wiele mnie kosztowało wysiłku, by przekonać moją siostrę, że będzie dobra. Siostra chciała, by Ania chodziła do superszkoły z językiem angielskim jako podstawowym, pływaniem, jazdą konną i chyba strzelaniem z karabinka pneumatycznego. Szkoła gwarantowała niezliczoną ilość atrakcji kosztem lekcji polskiego, matematyki, historii i geografii. Poza tym nie wyobrażałem sobie, jak będę chodził na wywiadówki, gdy jest sześcioro dzieci w klasie, a pięcioro rodziców znam z telewizji bądź gazet, i chociaż z pierwszej strony, to nie zawsze z najlepszej. Chodziła tam wnuczka kogoś, kto wsławił się tym, że skończył, nim zaczął, czy coś w tym rodzaju.

Po ogólnym wstępie podeszła do nas pani. Z szerokości uśmiechu i zmęczonych oczu pedagoga wnioskowałem, że to wychowawczyni Ani.

– Aniu, cieszę się, że cię widzę. Dzień dobry panu, jestem wychowawczynią Ani. Zdaje mi się, że na zebraniu w czerwcu była pana żona. Będzie dzisiaj?

Zabrzmiało to tak, jakby pani wychowawczyni wątpiła, że będę w stanie zapamiętać, gdzie będzie klasa mojej córki, ile trzeba zapłacić składki i co dziecko musi przynieść jutro do szkoły. Nim zdążyłem otworzyć usta, ku swemu zdumieniu usłyszałem:

– Mamy nie będzie. Wyjechała na razie od nas i to na razie może trwać długo. Tak mi powiedziała moja siostra – wytłumaczyła moja córka. Patrząc niewinnymi oczyma na panią wychowawczynię, sprawdzała efekt słów. Zobaczyłem, jak oczy pani wychowawczyni przybierają czuły matczyny wyraz:

– Naprawdę?

Przysięgam, że gdyby dialog toczył się w języku angielskim, moja córka odpowiedziałaby: „Really, really”. Dokładnie tak jak Eddy Murphy w roli osła w Shreku, który to zresztą film uwielbiała moja najmłodsza córka. Z niezrozumiałych dla mnie względów wolała Eddy’ego Murphy’ego od Jerzego Stuhra, chociaż z angielskiego rozumiała mniej niż niewiele.

Pani objęła swoim ramieniem Anię i poszły do klasy. Wiedziałem już, że moja córka przez najbliższe trzy lata będzie oczkiem w głowie pani wychowawczyni, która zrobi wszystko, by skrzywdzonemu przez los dziecku nie dodawać cierpień związanych z edukacją. A moja córka, jak każde dziecko w takiej sytuacji, skrzętnie to wykorzysta. Oznaczało to, że ja będę musiał się zająć lekcjami Ani. Poszedłem wolno za nimi do sali, tak jakbym to ja zaczynał pierwszą klasę.

Moja córka się nie myliła. W klasie były same mamy. Mężowie ich na pewno teraz ciężko pracowali. Moja obecność była dla nich podejrzana. W czasie dyskusji na temat samorządu klasowego jakaś pani nieśmiało zaproponowała, że skoro jestem dzisiaj, to może dołączyć mnie do „trójki” klasowej, bo obecność mężczyzny jest wskazana. Pani wychowawczyni pospiesznie mnie usprawiedliwiła, nie wzbudzając żadnych podejrzeń, ale pobudzając ciekawość wszystkich:

– Niestety, tato Ani ma teraz dużo obowiązków domowych i myślę, że nie trzeba go obarczać dodatkowymi pracami. Prawda? – znacząco się do mnie uśmiechnęła, zerknąwszy zarazem na Anię.

* * *

Po tak męczącym dniu spałem twardo aż do piątej rano. Przebudziłem się, spojrzałem na śpiącą Anię i przeszył mnie dreszcz:

– Jestem sam.

Zreflektowałem się, że już tak było, chociaż nie w tak namacalnym stopniu. Byłem z wykształcenia filologiem klasycznym, czyli umiałem odczytać stare teksy łacińskie i greckie, których teraz nikt już nie czyta. Napisałem doktorat i wydałem krytyczne opracowanie dzieła kogoś, o kim trudno szukać wzmianki gdziekolwiek. Uczyłem łaciny i greki na uniwersytecie. Większość studentów nie była specjalnie tym zainteresowana, ale zdaje się, że sprawiało im przyjemność patrzenie i słuchanie, jak ja jestem tym zainteresowany. Poza tym od wielu lat zajmowałem się tłumaczeniem różnych dzieł, co sprawiało mi wiele radości, także dlatego, że było bardzo opłacalne. Nawet nie przypuszczałem, że tłumaczenie tego, co kiedyś ktoś powiedział i teraz nikt tego nie czyta, może być tak dochodowe.

Po chwili pojawiła się kolejna myśl, precyzująca poprzednią:

– Jestem sam z czwórką dzieci, a właściwie z trójką dorastających panien i małym dzieckiem płci przeciwnej.

W gruncie rzeczy dotąd to też ja doglądałem dzieci – a przynajmniej tak mi się wydawało. Poza tym uważałem, że niezły ze mnie tato i córki wielokrotnie dawały mi to odczuć, zwłaszcza kiedy kupowałem im coś dla nich ważnego bądź godziłem się na realizacje kolejnych kaprysów.

Mimo to coś ścisnęło mnie za gardło:

– Boże, jak ja sobie sam poradzę?

Tak mnie ta myśl przeraziła, że czym prędzej przewróciłem się na lewy bok (zwykle na nim zasypiałem) i zasnąłem.

* * *

W naszym domu żona nie zajmowała się finansami. Działanie polegające na odjęciu od posiadanych pieniędzy, tych, które się chciało wydać (bądź się wydało), przekraczało jej możliwości. Żeniąc się z nią, naiwnie myślałem, że co jak co, ale matematycy doskonale rachują. Wytłumaczyła mi jednak, że matematycy dzielą się na „rzemieślników” i „artystów”; czyli tych, którzy do czegoś dochodzą, bo liczą (jest to tzw. „sztuka liczenia”) i tych, którzy do czegoś dochodzą, bo widzą (tzw. „sztuka widzenia”). Widzą np. struktury matematyczne. Ona zaliczała się do tych, którzy widzą. Nie wiem, czy to prawda, ale wydawało mi się, że wymyśliła to, bym uwierzył, że kiedy wchodzi do sklepu, to od razu zauważa odpowiednią dla niej sukienkę, torebkę, buty czy też inną w danym momencie niezbędną rzecz, natomiast nie widzi ceny, która właściwie dla wszystkich pozostałych śmiertelników jest ważną, jeśli nie najważniejszą, informacją. Ja w przeciwieństwie do mojej żony nie miałem problemów z dodawaniem i odejmowaniem. Uważałem, że nawet jeśli nasza sytuacja finansowa jest stabilna, to nie znaczy, że nie mamy myśleć o tym, na co i jak wydajemy pieniądze. Niestety, moje córki były dokładnie jak ich mama i chociaż żadna z nich nie wykazywała zainteresowania wyższą matematyką, to jednak „sztukę widzenia” opanowały w stopniu doskonałym. Martwiło mnie to, że nie miały poczucia wydawanych pieniędzy. To był ewidentny minus związany z pieniędzmi od mojej siostry. Mimo wszystko zdawałem sobie sprawę, że każdy chciałby mieć taki minus w sprawach finansowych.

Rozpoczął się rok szkolny i byłem przekonany, że wielkie zakupy szkolnych akcesoriów, które urządziłem z córkami parę dni przed jego rozpoczęciem, wystarczą na kilka miesięcy dla nich, a i pewnie dla niektórych ich koleżanek. Byłem w błędzie. Okazało się, że kupiłem trzy czwarte rzeczy nie takich, jak trzeba. Tak przynajmniej wynikało z listy braków przygotowanej przez moje córki. Odkryłem też, że Maria, która była najmniej zainteresowana nauką, potrzebowała najwięcej rzeczy. To w sumie logiczne, coś musiała w tej szkole robić.

* * *

Od kiedy moja najmłodsza córka zaczęła sypiać w moim (a właściwie moim i żony) łóżku, zacząłem myśleć o innych kobietach, a właściwie o innej kobiecie, a precyzyjniej o mojej żonie.

To dziwne, ale moja żona była pierwszą kobietą, na którą zwróciłem uwagę. Być może była pierwszą kobietą, która na mnie zwróciła uwagę. Nie pamiętam żadnych sercowych kłopotów z okresu przedszkola i szkoły podstawowej, chociaż zdaje się, że w przedszkolu była jakaś Kasia, która bardzo mi się podobała, ale nie było to nic trwałego. W szkole średniej byłem znany z tego, że jestem świetny z łaciny, a to nie imponowało pięknym dziewczętom. Na studiach zajmowałam się antykiem na tyle skutecznie, że na współczesność nie starczało mi czasu. Nawet mój tato, który był naprawdę starej daty, brał udział w Powstaniu Warszawskim, a z moją mamą ożenił się jeszcze przed drugą wojną światową, czasami przyglądał mi się z pewnym zaniepokojeniem i z powątpiewaniem w głosie pytał:

– Będą z ciebie wnuki, mój synu?

I chociaż mój ojciec nie oczekiwał odpowiedzi, to i tak nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie.

Moją przyszłą żonę spotkałem w samolocie na trasie Nowy Jork – Chicago. Od kiedy ukończyłem pierwszą klasę szkoły podstawowej, co roku jeździłem na wakacje do starszej siostry. Było tak nawet za Gierka, Kani i Jaruzelskiego. Siostra fundowała jakieś stypendia, co w efekcie dawało możliwość wyjazdu w każdym momencie każdemu członkowi naszej rodziny. Moja siostra robiła wszystko, bym oprócz łaciny, której znajomość w naszej rodzinie była dziedziczna i którą uważała za zbyteczną, znał również angielski. Lubiła powtarzać, że jeśli będę znał angielski i chiński, to będę mógł się porozumieć z więcej niż połową ludzkości na świecie. Gdy byłem młodszy, to co roku, wyjeżdżając na wakacje, bałem się, że to będzie ten rok, kiedy moja siostra zechce, bym zaczął się uczyć chińskiego.

Miejsce mojego pierwszego spotkania z przyszłą żoną było bardzo intymne. Mianowicie spotkaliśmy się w wąskim przejściu przed ubikacją, gdzie stałem, przeklinając gościa, który wszedł przede mną i siedział tam, jakby się zaklinował albo czytał gazetę od deski do deski, a ja tymczasem byłem w pilnej potrzebie. Młoda dziewczyna zapytała po angielsku, czy ubikacja jest zajęta. Byłem tak zdumiony tym pytaniem i urodą osoby zadającej pytanie, że pospieszyłem z wyjaśnieniem w języku najbardziej mi znanym:

– Zajęta. Jakiś facet siedzi tam, jakby się zaklinował albo czytał gazetę od deski do deski, a ja jestem w pilnej potrzebie.

Roześmiała się:

– Skąd wiedziałeś, że jestem z Polski? Akcent mnie zdradził?

Nie wiedziałem. W każdym razie po załatwieniu pilnych potrzeb przysiadła się do mnie i zaczęliśmy rozmawiać. To znaczy ona mówiła, a ja słuchałem, a raczej patrzyłem. Nie pamiętam, o czym opowiadała, w każdym razie byłem przekonany, że wyglądałem tak beznadziejnie, iż zapomni o mnie w chwili opuszczenia samolotu i stanięcia na twardym gruncie. Tłumaczyłem sobie, że człowiek na tej wysokości ze strachu robi różne rzeczy, np. rozmawia z tak nudnym facetem jak ja. Nigdy nie pytałem mojej żony, dlaczego zaczęła ze mną rozmawiać, a i później – przynajmniej na początku – to ona nadawała kierunek i prędkość naszemu związkowi. Bałem się, że powie, iż miałem wypisane na twarzy hasło „Zaopiekuj się mną”. Chociaż kiedyś powiedziała mi, że ująłem ją swoją umiejętnością słuchania i poczuciem humoru.

Lubiłem patrzeć na moją żonę. Bardzo ładnie wyglądała, kiedy mówiła o tym, co ją interesuje, nawet jeśli to była teoria o „sztuce widzenia” w matematyce. Naprawdę nie pamiętam, w którym momencie przestałem na nią patrzeć.

* * *

Moi rodzice byli zachwyceni, gdy przedstawiłem im Dorotkę. Kiedy po odprowadzeniu jej wróciłem do domu, ojciec uściskał mnie prawie jak ojciec powracającego marnotrawnego syna.

– To się, synu, spisałeś. To piękna i mądra dziewczyna.

Nie chciałem go wyprowadzać z błędu, ale jeśli ktoś tu się spisał, to na pewno nie ja. Kiedy wymieniliśmy z Dorotą w samolocie numery telefonów, byłem przekonany, że to tak jak wymiana wizytówek w ówczesnym czasie w Stanach (w Polsce nie było jeszcze wizytówek). Bierzesz, wkładasz do portfela, zapominasz. Po jakimś czasie zapomniane wizytówki wyrzucasz, pozostawiasz ewentualnie takie, które mogą się przydać.

Na początku października zadzwoniła do mnie, proponując spotkanie. Chciała mi opowiedzieć, jak sobie radziła w Stanach, bo w jej mniemaniu byłem specjalistą od Stanów. Potem spotykaliśmy się w miarę regularnie, chociaż niezobowiązująco. Przynajmniej ja tak myślałem. Zorientowałem się po jakimś czasie, że moi rodzice (którzy jeszcze jej nie znali), jej rodzice (którzy już mnie znali), koledzy i koleżanki z mojego i jej roku – wszyscy traktują nas jako parę. Na przykład byliśmy zapraszani na imprezy razem. Trochę mnie to krępowało, bo wydawało mi się, że jeszcze nie jesteśmy z Dorotką po słowie. A poza tym mimo jej uśmiechu i radości z naszych spotkań, ciepła i wzruszenia w oczach, bałem się, że mi powie, iż możemy być dobrymi przyjaciółmi, ale jako mężczyznę wolałaby kogoś innego.

Postanowiłem sprawę załatwić po męsku, to znaczy porozmawiać z Dorotką. I chociaż spotykaliśmy się często, zupełnie nie wiem, dlaczego upłynęło sporo czasu, nim mi się to udało. W pięknym miesiącu maju, kiedy powinienem był przygotowywać się do sesji, ale miałem inne sprawy na głowie, byliśmy w kinie „Skarpa” na filmie Polańskiego Tess. W czasie filmu Dorotka wzięła mnie za rękę. I chociaż nie było to po raz pierwszy i – o ile dobrze pamiętam – fabuła filmu była dosyć smutna, był to dla mnie naprawdę szczęśliwy wieczór.

Wracaliśmy, idąc w stronę Nowego Światu, i tuż przy pomniku Kopernika dokonał się w moim życiu najpoważniejszy przewrót. Dorotka zapytała:

– Nie chciałbyś mi czegoś powiedzieć?

Pocałowałem ją w rękę i powiedziałem, że jest najpiękniejszą i najmądrzejszą kobietą, jaką znam, i dziwię się, że ze mną spędza tyle czasu, ale gdyby chciała to podtrzymać, to jestem gotowy spędzić z nią całe życie.

Jaki ja byłem romantyczny.

Moja wypowiedź była oczekiwana już od dłuższego czasu. Zresztą Dorotka utrzymuje, że zaczęliśmy ze sobą chodzić od listopada, według niej od trzeciego naszego spotkania, tylko ja jeszcze o tym nie wiedziałem. Pocieszyła mnie, że to dosyć normalne u facetów, że później orientują się w tych sprawach.

Pobraliśmy się dwa lata później. Ślub pobłogosławił oczywiście mój brat. Wszyscy byli szczęśliwi, łącznie z panem organistą i kościelnym. Moja siostra płaciła w dolarach, twierdząc, że oni na pewno będą wiedzieli, gdzie wymienić pieniądze, tak, by zarobić na tym jak najlepiej. Sama bała się jechać na bazar Różyckiego. Kto chce poczuć stare klimaty z warszawskiej Pragi i Szmulek, niech sobie poczyta niektóre opowiadania Hłaski.

* * *

Po odejściu żony zaczęły mi się przydarzać stany emocjonalne, których wcześniej w dorosłym życiu nie doświadczałem. Na przykład zdarzało mi się płakać. Nie wiem, czy to nadchodzący kryzys wieku średniego czy może początek depresji.

Pewnej nocy obudziłem się i rozpłakałem, kiedy zobaczyłem twarz mojej najmłodszej córki przy księżycowej poświacie. Ania wyglądała ślicznie, w swym beztroskim śnie odmierzanym spokojnym oddechem. Pomyślałem o dzieciach, które zginęły w Biesłanie i o ich rodzicach. Telewizja wielokrotnie pokazywała zdjęcia z pogrzebów, dramatycznych poszukiwań dzieci w szpitalu, bezdenny smutek tych, którzy stracili najbliższych. Nie mogłem sobie wyobrazić, jak można chcieć zabić dzieci, straszyć je, niewolić. Wydawało mi się, że ci, którzy to zrobili, nie mieli własnego potomstwa. Nigdy mi nawet przez myśli nie przeszło, że mojemu dziecku może się coś stać, a teraz przestraszyłem się, że jakiś nieskończony idiota w imię swoich przekonań zachce zrobić coś, co zagrozi moim córkom.

* * *

Ania na fali wydarzeń rodzinnych próbowała sprawdzić, co da się osiągnąć z rzeczy, które wcześniej nie były osiągalne. Spała już w naszym (tzn. żony i moim) łóżku, chociaż uczciwie muszę przyznać, że nie wiem, czy to było jej marzeniem. Ale posiadanie psa niewątpliwie już w naszym domu było dyskutowane, ze skutkiem negatywnym. Teraz spróbowała jeszcze raz.

– Kto będzie wychodził z nim na spacery? – zacząłem zupełnie niepotrzebną dyskusję, bo i tak było wiadomo, że argumenty nie będą miały tutaj żadnego znaczenia.

– Ja – odpowiedziała głośno i wyraźnie.

– Ale ty przecież wychodzisz najczęściej z Małgosią.

– Tato, ze mną nie trzeba wychodzić. A tak naprawdę to ja wychodzę z Anią! – zawołała Małgosia ze swojego pokoju.

– Aniu – próbowałem teraz po dobroci – pies w domu to zawsze problem. Jest nas dużo, wszystkie miejsca w domu są zajęte, a pies musi mieć dużo przestrzeni.

– Ale moje koleżanki mają psy, chociaż mają mniejsze mieszkania. A poza tym ja nie chcę dużego psa, wystarczy taki mały, malutki, domowy – pokazała jego niewielkie rozmiary, robiąc przy tym słodką minę.

– Aniu, będzie chodził taki kundel wokoło i obsikiwał wszystkie rzeczy. Kto to będzie sprzątał? – wiedziałem, że dyskusja prowadzi donikąd i dalej, jak straceniec, brnąłem w tym kierunku.

– Ja – odpowiedziała głośno i wyraźnie.

– Dobrze, pomyślimy o tym jutro – spróbowałem starego sposobu.

– Zawsze tak mówisz, jak nie chcesz powiedzieć.

– Aniu, tato musi to przespać. A jutro naprawdę o tym porozmawiamy. Słowo cezara.

– Chyba Klaudiusza – złośliwie dodała Maria. – Jąkaniem będziesz usprawiedliwiał odwlekanie decyzji.

– I ty, Brutusie, przeciwko mnie! – zawołałem w rozpaczy. – Zamiast pomóc ojcu, to kłody mi rzucasz pod nogi. Przecież jak będzie pies, także ty będziesz musiała wychodzić na spacery.

– Niedoczekanie. Zresztą znam dobry sposób na sprawdzenie, czy Ania rzeczywiście nadaje się na właścicielkę psa. Kup jej smycz i niech przez miesiąc wychodzi z tą smyczą na spacer, dwa razy dziennie. Budź ją specjalnie wcześniej, a wieczorem wysyłaj w czasie dobranocki. Po dwóch dniach Ania nawet nie wspomni o psie.

– Nie jestem pewny. Jest uparta i może zdać ten egzamin. Wolę nie ryzykować.

Wieczorem Ania już spała. Postanowiłem zrezygnować ze zwykłej lektury w łóżku i przemyśleć sprawę psa. Szybko jednak zasnąłem, bo właściwie o czym tu myśleć? Ale zdaje się, że podświadomość zrobiła swoje, bo miałem okropny sen. Śniło mi się, że śpię w moim pokoju na podłodze, a w moim łóżku śpi Ania i ogromny, ogromny pies. Strasznie się go bałem. Chciało mi się sikać, ale ilekroć podniosłem tylko głowę, wielki pies otwierał oczy i wpatrywał się groźnie we mnie. Ze strachu nie ruszyłem się z miejsca. Marzyłem, żeby spać w łazience. Przebudziłem się spocony i czym prędzej pobiegłem do łazienki, bo czułem, że za chwilę mój pęcherz eksploduje. Sam sobie jestem winien, bo kto to widział, żeby w moim wieku pić tyle płynów przed snem.

Kiedy wróciłem, Ania, która jeszcze nie zdążyła otworzyć oczu, zapytała:

– Kupisz mi psa?

– Nie. Miałem straszny sen i traktuję to jako znak ostrzegawczy. Nawet ty wiesz, jak wygląda znak zakazu wjazdu. Ja taki znak zobaczyłem we śnie. Rozumiesz, zakaz wjazdu psa do naszego domu.

– Tato, kupisz mi? – teraz już miała otwarte oczy i próbowała mnie przekonać błagalnym spojrzeniem.

– Nie. I nie będziemy wracać do tego tematu.

– Ale ty jesteś, no… – szukała jakiegoś słowa i znalazła – despota.

– Dziecko, kto cię nauczył tego słowa, zwłaszcza w odniesieniu do mnie?

– Maria. To ona mi powiedziała, że czasami jesteś despotyczny, tzn. uparty, bo nie chcesz się zgodzić. Wtedy jak powiesz nie, to nie. Ale na szczęście rzadko ci się to zdarza. Kupisz mi psa?

– Nie. I to jest moje ostatnie słowo.

Z Anią jest o tyle dobrze, że nie pamiętam jej płaczącej. Po prostu przyjęła do wiadomości, że teraz nic z tego. Na pewno po jakimś czasie spróbuje jeszcze raz.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: