Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rozdroża miłości Guillaume’a Apollinaire’a (Wilhelma Apolinarego Kostrowickiego) - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rozdroża miłości Guillaume’a Apollinaire’a (Wilhelma Apolinarego Kostrowickiego) - ebook

Książka „Rozdroża miłości Guillaume’a Apollinaire’a” (Wilhelma Apolinarego Kostrowickiego) oparta jest na listach miłosnych (przede wszystkim do Lou i liryce miłosnej poety). Wacław Sadkowski, autor tej niezwykłej opowieści, pisząc ją chciał przybliżyć polskiemu czytelnikowi osobowość i sztukę pisarską jednego z najciekawszych poetów XX w, proroka i inspiratora ważnych nurtów całej sztuki Europejskiej (w tym także polskiej) zeszłego stulecia.

Kiedyś, kiedy pisywałem listy (niemal wyłącznie do kobiet), dokładnie orientowałem się w datach. A teraz, od kiedy zapadłem na tę ostrą grypę (ktoś mi mówił, że Picasso oburza się na nazywanie jej hiszpanką!), przebłyski świadomości, takie jak ten, miewam jedynie od czasu do czasu.

Zasnąłem i przyśniła mi się Lou. Ta jedyna z moich kobiet, o której pragnę zapomnieć. Przywołała mi na pamięć nasze ostatnie – takie przykre – spotkanie w Paryżu. Przekreśliło wszelką możliwość wzajemnego choćby zrozumienia. A inne? Te jeszcze sprzed wojny: Annie? Marie? A po targansach z Lou: Madeleine? No i Ruby – pierwsza kobieta, którą formalnie poślubiłem. Najwytrwalsza i najczulsza z moich opiekunek. Jedyna kobieta w moim życiu, do której nigdy nie napisałem listu i której – Prześlicznej Rudowłosej – poświęciłem jeden tylko wiersz, tak właśnie zatytułowany.

Czy zechce mi wybaczyć ten śmiertelny (przedśmiertny?) grzech zaniedbania?

(Z rozdziału Et lux perpetua luceat eis)

 

Kategoria: Antologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64437-65-6
Rozmiar pliku: 527 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

W dniu wybuchu I wojny światowej Guillaume Apollinaire liczył sobie lat trzydzieści cztery i przystępował właśnie do utwierdzenia zrębów swej poczesnej pozycji we francuskiej literaturze oraz paryskim życiu artystycznym.

Miał już liczący się dorobek poetycki: po interesującym poemacie lirycznym „Piosenka niekochanego” (powstałym w roku 1904, a opublikowanym w formie książkowej pięć lat później) wydał nader interesujący zbiór poezji, „Alkohole” (1913). Próbował w nim swych możliwości w różnych stylach i technikach – od klasycyzujących pastiszów oraz niemal persyflażowych stylizacji symbolistycznych po zapisy języka potocznego dokonywane z dokładnością i pasją lingwisty. Te różnorakie poszukiwania poetyckie cechowały się udatnością wersyfikacyjną wystarczającą, by ich autor zyskał status profesjonalnego poety, ale Apollinaire bynajmniej się tym nie zadowolił. Skupił się na dynamizowaniu swej poezji potężną dawką mowy żywej, nasycaniu jej żywiołem językowej potoczności i na pointowaniu – już w fazie dokonywania korekty autorskiej – całkowitą rezygnacją z interpunkcji (uznał znaki przestankowe za kule inwalidzkie, ograniczające swobodę wypowiedzi poetyckiej).

Wiersze Apollinaire’a, pisane w latach bezpośrednio poprzedzających wybuch wojennego konfliktu, wniosły do poezji francuskiej jeszcze bardziej znaczące zmiany; najważniejszą z nich była nowa forma wyrazu poetyckiego: ideogramy. Nawiązywała ona wprawdzie do klasycznej formy carmen figuratum, ale nie ograniczała się do operowania jedynie długością wersów i ich przemyślnym ustopniowaniem; poszczególne linijki tekstu, biegnące załamującą się linią, jednym ciągiem, układały się Apollinaire’owi nie tylko w figury geometryczne, ale też w kontury figur, sylwetek, przedmiotów. Obficie publikowane w czasopismach, zarówno w kraju, jak i za granicą, wzbudzały szerokie echo. Po latach wiersze z tego okresu stały się – obok utworów pisanych w latach wojny – trzonem najważniejszego tomu poezji Apollinaire’a, „Kaligramów” (1918).

Oprócz uprawiania własnej twórczości poetyckiej Apollinaire regularnie zamieszczał eseje, recenzje i felietony na tematy artystyczne w czołowych pismach literackich oraz wpływowych dziennikach francuskich, włoskich i niemieckich; wydawał także kilka własnych periodyków literackich, z których nie wszystkie okazywały się efemerydami. Kandydował do jednej z najpoważniejszych francuskich nagród literackich – nagrody Goncourtów. Nie przyznano mu jej wprawdzie (w gronie członków jury nastąpił na tym tle rozłam), ale ta odmowa wzbudziła liczne protesty wybitnych przedstawicieli francuskiego życia artystycznego, co przyniosło Apollinaire’owi rozgłos znacznie szerszy niż niejeden wawrzyn zgodnie przyznany przez owo szacowne jury.

Do wysokiej próby dokonań literackich należy jeszcze dodać współtwórczą (jeśli tak to można określić) przyjaźń łączącą Apollinaire’a z całym zastępem czołowych malarzy i rzeźbiarzy, określanych często mianem „Ecole de Paris” – Szkoły paryskiej. Artystom z tego kręgu wytrwale towarzyszył zarówno w chwilach skupionej pracy w studio malarskim czy rzeźbiarskim, jak i w równie powszednich kawiarnianych dysputach, stymulowanych alkoholem (często legendarnym absyntem – halucynogenną piołunówką) oraz w podróżach, wystawach i różnorakich imprezach artystycznych. Wśród wielu takich kompanów trzeba wymienić przede wszystkim Pabla Picassa, Roberta Delaunaya, Juana Grisa, Marcela Duchampa, Georges’a Braque’a, Ferdinanda Legera, Francisa Picabię. W tym środowisku był kimś, kogo zwykło się określać mianem „dusza towarzystwa”. Przede wszystkim jednak stał się niejako ojcem chrzestnym nowego ruchu artystycznego w dziedzinie malarstwa i rzeźby, nadając mu miano – stał się tym mianem tytuł spójnego pod względem konstrukcyjnym zbioru esejów Apollinaire’a „Kubiści” (1913) – który uznano za programowe dzieło nowego prądu w sztuce, i to w skali ogólnoeuropejskiej.

Miał Apollinaire za sobą również sporą przygarść doświadczeń życiowych; w młodości był przez rok preceptorem pewnej panienki z dobrego (nawet bardzo dobrego) domu, z którego to powodu odbył bogatą w obserwacje podróż po Europie Środkowej. Później zarabiał na życie w kilku kolejnych pismach biznesowych. Jeśli zaś chodzi o jego życie uczuciowe, po młodzieńczej miłości, jaką w nim wzbudziła angielska guwernantka tejże panienki z dobrego domu – miłości niespełnionej w żadnym sensie – pozostawał przez szereg lat w nieformalnym i nie nazbyt ustabilizowanym związku z uzdolnioną malarką Marie Laurencin. Związek ten zakończył się postanowionym i przeprowadzonym przez nią definitywnym zerwaniem. Apollinaire odczuł je nader boleśnie (czemu dał artystyczny wyraz w napisanym prozą poetycką utworze „Poeta zamordowany”, którego wydanie książkowe opóźnił wybuch wojny).

I z takim bagażem życiowych doświadczeń stanął w obliczu najpoważniejszego wyzwania, jakie rzuciła mu jako człowiekowi i jako poecie I wojna światowa. Do wojska zgłosił się ochotniczo, nie będąc jeszcze obywatelem Republiki Francuskiej (matka była Polką z zaboru rosyjskiego, poddaną imperatora Rosji, on sam przyszedł na świat w Rzymie). W jego programie życiowym nader istotne miejsce musiało zajmować pragnienie uczuciowego spełnienia się jako mężczyzny, doświadczającego uprzednio jedynie miłosnych porażek. Jako poeta zaś stanął nie tylko wobec potrzeby wyrażenia we własny sposób swego uczuciowego głodu, lecz także przetrawienia i opisania we własnym języku poetyckim doświadczeń wynoszonych z czynnego udziału w wojnie. W wojnie toczonej na skalę niemającą precedensu w całej historii człowieczeństwa.

Trudno się więc dziwić, że osobiste doświadczenia uczuciowe stały się dlań pryzmatem, przez który patrzył na wojenny kataklizm wchłaniający go coraz głębiej w swe infernum. Dwie kobiety, jakie Apollinaire poznał w tej właśnie wojennej fazie swego życia, z różnych powodów i w różny sposób nie spełniły jego najżywszej życiowej potrzeby uczuciowego ustabilizowania się. I ten właśnie splot wydarzeń wygenerował dwa absolutnie niepowszednie następstwa w dwóch naraz dziedzinach pisarstwa: w epistolografii i liryce erotycznej. Obie te dziedziny pisarstwa splotły się zresztą u Apollinaire’a w nierozłączną całość. Jego listy miłosne ujmują nie tylko wręcz porażającą szczerością i otwartością językową, całkowicie przy tym wolną od wulgaryzmów i wszelkiego w ogóle prostactwa. Są swoistym aktem samouświadomienia przeżywanych dramatów osobistych oraz tworzenia samooceny własnej postawy i drogi życiowej. Są jednak zarazem wprowadzeniem w proces formowania się w wyobraźni poety opisu wojny, oczyszczonego z wszelkiego „poetyzowania”, bliskiego dokumentalnej niemal dosłowności, a jednocześnie uwrażliwionego na swoiste, chwilami wręcz obezwładniające piękno niektórych sytuacji frontowych, na wyzbyty pozerstwa heroizm ludzi wpisanych w te wydarzenia.

Wczesną wiosną trzeciego roku wojny poeta zostaje ciężko ranny w głowę; podlega trepanacji czaszki. Nie udaje się lekarzom usunąć z jego mózgu niektórych odkruszeń odłamka pocisku, którym został ugodzony. Po rekonwalescencji Apollinaire nie wraca już na front. Nie odzyskuje pełnej sprawności fizycznej, trapią go różnorakie dolegliwości. Kontynuuje jednak służbę, niejako pomocniczą, na tyłach – w Ministerstwie Wojny, potem w Ministerstwie Informacji. Intensywnie realizuje różne plany pisarskie. Przygotowuje do druku swe najcenniejsze utwory poetyckie – pierwszy w literaturze światowej tak głęboki i nowatorski odzew poetycki na traumę wojenną o nieznanym dotychczas człowieczeństwu totalnym zasięgu (po raz pierwszy użyto wtedy broni masowej zagłady – gazów bojowych).

Dziewiątego listopada roku 1918 Guillaume Apollinaire, liczący sobie lat trzydzieści osiem, cierpiący od wielu tygodni na ostrą grypę zwaną „hiszpanką” (pochłonęła w skali światowej kilka milionów ofiar), umiera w swym paryskim mieszkanku na poddaszu domu przy bulwarze Saint-Germain. Umiera niemal dosłownie na rękach ostatniej kobiety w jego życiu, którą upamiętnił mianem Prześlicznej Rudowłosej. Dziesiątego listopada tegoż roku Niemcy postanawiają podpisać zawieszenie broni z państwami ententy i Stanami Zjednoczonymi, co kładzie kres bezprecedensowemu konfliktowi globalnemu. Jedenastego listopada zostaje podpisany rozejm, co czyni ten dzień jedną z najbardziej znaczących dat w historii świata.

* * *

Niniejsza opowieść – „Rozdroża miłości” – oparta jest na dwóch zbiorach listów Apollinaire’a adresowanych do dwóch kobiet, z którymi związał się uczuciowo w okresie I wojny światowej. Zbiór pierwszy, rozpoczęty wcześniej (jesienią roku 1914), zatytułowany „Lettres à Lou”, opracował Michel Décaudin (wydało go paryskie wydawnictwo Gallimard w roku 1969). Zbiór drugi, zatytułowany „Tendre comme le souvenir”, to samo wydawnictwo opublikowało w roku 1952. Druga z tych publikacji, w przekładzie polskim pióra Julii Hartwig, ukazała się w Krakowie w roku 1976 pod tytułem „Listy do Madeleine”.

Fragmenty listów Apollinaire’a, które przytaczam (we własnym tłumaczeniu) w tekście niniejszej opowieści, złożone są kursywą. Natomiast narracja wiążąca złożona jest drukiem prostym. Narracja ta jest domniemaniem biografisty starającego się wniknąć w stan ducha i nastroje poety w chwilach, kiedy owe listy pisał. Często – korzystając z prawa przysługującego biografom – próbowałem tworzyć swego rodzaju dialog autora listu z sobą samym; zdarza się przecież każdemu z nas obracać w myśli przygotowywane do przelania na papier listowy jakieś nasze spostrzeżenia, relacje o wydarzeniach, których byliśmy świadkami, czy też opinie bądź sądy, które właśnie się w nas rodzą i krystalizują. Starałem się utkać tę narrację z zasobu słownictwa stosowanego przez autora listów, chwilami wręcz sięgam po jego zwyczajowe zwroty, niejednokrotnie też streszczam jego poglądy i wyobrażenia zaświadczone w listach do innych osób albo i w nieobjętych dosłownymi przytoczeniami fragmentach listów do Lou i do Madeleine.ZIMA 1914/1915 EUFORIA

Wtorek 22 grudnia 1914

Moje maleństwo kochane,

dziś po raz pierwszy nie dostałem żadnego znaku życia od Ciebie. Chyba nie można składać za to winy na pocztę. Czemu nie piszesz?

Waham się, czy się jej przyznać, że dwukrotnie spadłem z konia. Nic mi się wprawdzie nie stało, ale ona mogłaby się zaniepokoić. Z drugiej strony winienem jej pełną prawdę o sobie, nawet gorzką. Napiszę, że ilekroć mam na maneżu jakieś kłopoty, nasi instruktorzy mnie pocieszają, że ci, co spadają z konia, ćwicząc umiejętność łagodnego lądowania, stają się najlepszymi kawalerzystami.

Uwielbiam Cię i będę się starał rozwijać me jeździeckie umiejętności, włącznie ze sztuką gładkiego zsuwania się z siodła, nawet wtedy, kiedy jeszcze nie zamierzałem zsiadać z konia z własnej woli.

Całuję Cię gorąco, jak zawsze i wszędzie.

Guillaume.

* * *

Nîmes, 23 grudnia 1914

Kochanie moje,

mam dla ciebie złe nowiny. Już wiem prawie na pewno, że nie będę mógł przyjechać na Nowy Rok.

Wszystko przez tę przeklętą kolej. Szeregowi żołnierze nie będą mieli prawa podróżowania pociągami ekspresowymi, a głównie takie kursują między Nîmes a Niceą. Gdybym chciał jechać pociągiem osobowym, podróż trwałaby 38 godzin. Na 48-godzinną przepustkę do Nicei nie mam na razie żadnych szans. Napiszę, że będę się starał o taką przepustkę na 15-go stycznia, ale nie mam gwarancji, że ją dostanę.

Od dwóch dni nie mam od Ciebie żadnego listu, ale przyszły pyszne pomarańcze z ogrodu Hesperyd, w którym rezydujesz – składam Ci za ten dar serdeczne dzięki, moja boginko, moja baśni, mój micie. Dostrzegłem, że dopłaciłaś franka, by nadać przesyłce status listu poleconego. Nie wysyłaj mi takich drogich przesyłek, prosty żołnierz nie zasługuje na nie!

Muszę też napisać, że jutro będę szczepiony przeciw tyfusowi. I że nowy kompan w sypialni, pochodzący z Nicei, może mi udostępnić swój pokój w tym mieście, jeśli się tam znajdę, w czasie kiedy on siedzi w koszarach w Nîmes.

Moja ukochana, kochaj mnie i pisz do mnie. Jesteś moją konstelacją gwiezdną, moją Gwiazdą Polarną, moją przewodniczką i moją nadzieją – zatracam się bez Ciebie, ginę, tonę. Czy masz jakieś nowe wiadomości od Toutou? Poprzez miłość, jaką żywi do Ciebie, poprzez to, czym Ty jesteś dla niego, staje się on jakby częścią mnie. A dzięki naszej miłości do Ciebie i dzięki miłości, jaką Ty nas obu darzysz, jesteśmy obaj najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Całuję Cię z całą pasją, na jaką mogę się zdobyć, by rozbudzić w Tobie pożądanie i doprowadzić Cię aż do spazmu – wiesz dobrze, jak ja Ciebie pożądam!

Gui.

* * *

24 grudnia ‘14

Lou, moja ukochana,

bardzo mam smutną wigilię w tym roku – od trzech dni nie otrzymałem żadnej wiadomości od Ciebie. Zapominasz o mnie całkowicie. Czemu nie piszesz? Zapadam na chorobę nerwową. Jedynym pocieszeniem jest dla mnie to, iż w końcu dostanę 48-godzinną przepustkę – zadepeszuję do Ciebie, jak tylko będę wiedział, kiedy mogę wyruszyć do Nicei.

No, może też pewną pociechę znalazłem w nadesłanym mi przez Raynala numerze „l’Ouest-Eclair”, w którym piszą, że pewien wzięty do niewoli żołnierz – poeta niemiecki – wyznał, iż za dwóch najwybitniejszych współczesnych poetów francuskich uważa Jules’a Romainsa i Guillaume’a Apollinaire’a. Nie jest tak, bym Romainsa – czy też jego talentu – nienawidził, ale sądzę, że brakuje mu artystycznej szczerości.

Została mi już tylko jedna pomarańcza z tych od Ciebie, przeznaczam ją sobie na jutro, na pierwszy dzień świąt.

Napisz do mnie. Dostałem list od mego brata, Alberta, z Meksyku. Ogółem od początku mej służby w wojsku nadesłano mi 42 listy. Garnizon tutejszy liczy 17 000 ludzi – nikt z nich nie dostał takiej masy listów! Jestem rekordzistą! Tylko moja Lou o mnie nie pamięta.

Zaraz, zaraz! Trzeba by pewnie doliczyć do mej obfitej korespondencji paczkę z książkami, o które poprosiłem wydawcę – nadesłał mi „Heretyka i Spółkę” oraz „Alkohole”: obie przeznaczyłem dla Lou i opatrzyłem dedykacjami w formie ideogramów. Nie zdołałem się dowiedzieć, jak ten prezent potraktowano – może nie pozostał skonsumowany? Te ideogramy były trochę skomplikowane, ale jeśli ktoś zechciał się nad nimi pochylić… Nie wypadało mi pytać, jak Lou je przyjęła.

Napisz do mnie! Nie pozwól, bym się niepokoił tym, co też się z Tobą dzieje, zamartwiał o Ciebie, odchodził od zmysłów! Napisz, Lou!

Gui.

* * *

Boże Narodzenie ‘14

Lou moja najukochańsza,

dziś przyszły dwa listy od Ciebie! Jakiż jestem szczęśliwy! Wybacz mi smutek, jakim tchnęły moje ostatnie listy, a przede wszystkim przepraszam za akcenty rozżalenia, jakie zdawałem się kierować pod Twoim adresem.

Może i byłem chwilami rozżalony. Ale trudno takiemu stanowi ducha nie ulec, kiedy się siedzi w koszarach i jest się nękanym poczuciem osamotnienia, opuszczenia, odepchnięcia. Odżywają w pamięci dawne porażki, klęski, rozstania: Linda da Molina (która mnie nie dostrzegała, za co wziąłem na niej odwet, wywołując w jednym z wierszy jej przyszłą wizję jako otyłej matrony), Annie Playden (która schroniła się przede mną aż za Atlantyk), Marie Laurencin (która mnie odrzuciła). Może miały rację. Nie mogę sobie darować tych chełpliwych wzmianek w listach do kolegów o „ślicznym tyłeczku” i „powabnych cycuszkach” guwernantki zatrudnionej u hrabiny Milhau, na „kondycji”, tak jak i ja. Annie, którą w wierszach reńskich sportretowałem jako „dziewicę z kwiatem”, ze ślicznymi dołeczkami w policzkach i wzruszającym kosmyczkiem włosów opadającym na czoło (porównywałem ten kosmyk do jaskółki). Na szczęście nie dowiedziała się o tych moich obrzydliwych przechwałkach i mam nadzieję, że się nigdy nie dowie. Kukiełce zaś, mającej być portrecikiem Marie w „Poecie zamordowanym”, włożyłem w usta wyznanie, którego w żaden sposób nie mogłaby autoryzować (że kochała Croniamentala, wcale o tym nie wiedząc!) – jakbym nie mógł pogodzić się z myślą, że można kogoś przedkładać nade mnie i odejść sobie ot tak, z dnia na dzień. A to popisywanie się przed Lou pochwałą, jaka mnie spotkała ze strony owego jeńca niemieckiego, poety! Jak to dobrze, że nie nawiedzi mnie już pokusa, by się przechwalać przyjęciem przez wydawcę „Mercure de France” proponowanego przeze mnie cyklu żartobliwych zapisków o ludziach ze środowiska bohemy, które mają się ukazywać w każdym kolejnym numerze. Jak ten cykl zatytułować? „Anegdoty z życia artystycznego”? Przynosiłoby mi to 50 franków miesięcznie. Sumka nie do pogardzenia. Ale dość o tym.

Do zobaczenia wkrótce, kochanie moje, zadepeszuję, jak tylko ustali się termin mojego przyjazdu – przepustka obejmie 48 godzin, ale połowę z tego czasu spędzę w podróży. Kocham Cię gorąco i składam Ci hołd całą mą męskością, całą mocą mego pożądania.

Gui.

* * *

Nîmes, 26 grudnia 1914

Kochanie moje najdroższe,

ostatnio doszły mnie smutne wieści. Nasz działonowy którego żona mieszka w Compiègne, dostał od niej list zawiadamiający, że władze ewakuują to miasto. A to znaczy, że zagrożony jest także Paryż Wszystkie plany życiowe, oczekiwane zarobki, nadzieja na spotkanie z przyjaciółmi w trakcie parodniowej choćby przepustki – wszystko to staje pod znakiem zapytania. Wcale się nie dziwię, że szukasz pociechy w Bogu, że zachodzisz do kościoła.

Może dla pogłębienia duchowości Lou polecić jej lekturę „Esquisse historico-philosophiques” słynnego konwertyty z połowy zeszłego wieku, Donoso-Cortesa, ówczesnego ambasadora Hiszpanii w Paryżu, który odrzucił dziedzictwo oświeceniowego racjonalizmu i dowodził, że wszystkie najważniejsze pytania dotyczące losu ludzkiego znajdują rozwiązanie jedynie w teologii? Nie widzę nic dziwnego w tym, że nasza miłość – najsilniejsze przeżycie, jakiego doznaliśmy w życiu – zwraca nas ku Bogu.

Dziękuję Ci najserdeczniej, że uczyniłaś mi te święta najprzyjemniejszymi w mym życiu, okazując mi tyle uczucia. Bardzo mnie ucieszyły Twe zapewnienia, że Toutou mnie zaaprobował. Poza wszystkim jest żołnierzem wyższej rangi, podoficerem, a dla takiego szeregowca, jak ja, uznanie okazane przez starszego stopniem ma znaczenie niepowszednie.

Wyjaśnię jej też – w związku z listem, jaki otrzymałem od mego przyjaciela Eugène’a Monforta (nie komunikował się ze mną od czasu ślubu Marie z tym niemieckim Freiherrem Waetjenem – był ich świadkiem!) – że nie chcę korzystać z żadnych pieniędzy od pism, których akcjonariuszami są Bosze; chyba że jakieś sumki wpływają w formie opłaty za prenumeratę. I opiszę swą wizytę w tutejszym muzeum, dość zresztą ubogim. Przyjemność sprawiło mi właściwie tylko obejrzenie oryginału portretu Lukrecji Borgii – jego reprodukcja zdobiła okładkę mej, wydanej w zeszłym roku, książki „La Rome de Borgia”, która odniosła spory sukces.

Kocham Cię i całuję –

Gui.

* * *

Nîmes, 27 grudnia 1914

Lou, moja ubóstwiana,

przepustkę już mi wydano! Wyjadę z Nîmes najpewniej w czwartek o trzeciej nad ranem (mówiąc ściślej, w nocy ze środy na czwartek) i jeśli uda mi się złapać w Taraskonie ekspres, w Nicei stawię się w czwartkowe południe, o dwunastej, może pół do pierwszej – sprawdź to, proszę, w rozkładzie jazdy. Ale gdyby mi się ten plan nie powiódł, wyjadę z Nîmes w czwartek o ósmej rano, a do Nicei dotrę o pół do szóstej po południu. W najgorszym razie, jeśli nie zdążę na ekspres, przyjadę pociągiem osobowym około jedenastej wieczorem. A będę musiał wyjechać w nocy z soboty na niedzielę. Zadepeszuję do Ciebie z drogi, jeszcze z Nîmes albo z Marsylii, by Cię powiadomić, jak się sprawy mają, a Ty bądź tak kochana i zadepeszuj, gdzie mnie będziesz oczekiwała.

Muszę jej jeszcze napisać, że mam naprawdę niewiele czasu na krzątaninę wokół jej planowanej wyprawy do Toutou, gdyż jestem jednym z niewielu produktywnych żołnierzy tutejszego garnizonu – większość pośród 3000 ludzi w naszych koszarach to starzyki z trudem się poruszające – a do tego ustawicznie spadam z konia i wskutek stłuczeń odnoszonych z tego powodu sam też miewam kłopoty z własną sprawnością.

Ściskam Cię calutką, kochanie moje, spragniony Ciebie aż po kres żywota –

Guil.

* * *

Nîmes, 28 grudnia 1914

Lou, kochanie moje,

wkładam do tego listu kartkę z adresem mej gosposi, żebyś ją mogła odnaleźć po przyjeździe do Paryża.

Dostałem Twój list z opowiastką o jakimś uroczym oficerze. Nie jestem zazdrośnikiem, ale są rzeczy, które nie budzą we mnie zachwytu. Godzę się na Toutou – rozumiem, że go kochasz, bo kochasz także mnie. Ale właśnie dlatego proszę Cię, byś była poważna. Trzeba, żebyś się stała najszczęśliwszą kobietą na świecie – ale dla mnie, poprzez mnie.

Nie chcę jej nudzić szczegółami, ale muszę się przyznać do kolejnych kłopotów jeździeckich (swoją drogą, co za cholerne bydlę ten mój dotychczasowy koń! Mam nadzieję, że z nowym, którego mi przyznano, pójdzie mi łatwiej). I wspomnę o wczorajszej wyprawie do kawiarenki laFontaine, gdzie roiło się od ładnych dziewcząt, skorych do zawierania znajomości z wojakami. Poznałem dwie miłe uciekinierki z Nancy, siostry, potrzebujące pokrzepienia, ale ja mam moją Lou i nie potrzebuję nikogo innego.

Całuję Cię tysiąckrotnie – Twój

Guil.

* * *

Nîmes, 28 grudnia 1914

Muszę do niej napisać drugi już dzisiaj list, żeby ją zawiadomić, że do Nicei zawitam prawdopodobnie w czwartek – albo ekspresem o pół do piątej rano, albo tym późniejszym, o pół do dwunastej w południe.

Kochanie moje,

zobaczysz mnie z odrastającym wąsikiem – musiałem go zgolić, bo nam zabraniają noszenia zarostu. Czekam niecierpliwie na Twój powrót do Nicei.

Tymczasem obcałowuję Twoje zdjęcie, a w wyobraźni pieszczę Twoje cycuszki, te prześliczne gołąbeczki, z różowiutkimi łebkami. Nie mogę się nadziwić, że pieszo przeszłaś całą drogę z Saint-Jean do Nicei.

Czyżby trenowała footing (tak Annie zwykła nazywać nasze długie spacery) przed ochotniczym wstąpieniem do piechoty?! Nie przejawiała dotychczas podobnych skłonności.

Kocham Cię – kocham się z Tobą na wszelkie sposoby, pragnę Ciebie, pożądam Cię, przywołuję, biorę Cię w posiadanie calutką – jesteś moja, jesteś moją maleńką niewolnicą o okazałej pupie.

Uwielbiam Cię i całuję

Guil.

* * *

Nîmes, 29 grudnia 1914

Moja Lou,

wczorajszego wieczoru, w łóżku, przed zaśnięciem, zastanawiałem się nad moim dotychczasowym promiskuityzmem.

Ona się na pewno nad nim – to znaczy moim, bo chyba nie swoim promiskuityzmem – nie raz zastanawiała. Wiedziała o moim poprzednim związku, z Marie; być może dowiedziała się też czegoś o Annie. Muszę się zdobyć na szczere wyznanie („więcej grzechów nie pamiętam” – a Ciebie, moje kochanie, proszę o przebaczenie!).

Czuję, że jesteś moją miłością jedyną i prawdziwą; tamte dwa związki nie były miłościami, były przyjaźniami wynikłymi z pożądania, a nie miłością. Ciebie pokochałem naprawdę.

Pyta mnie w liście o mych „współlokatorów” z izby koszarowej (nr 33). Zanudzają mnie swymi zwierzeniami, dostaję czasem furii, ale niekiedy trafiają się opowieści zabawne. Na przykład: żona Nazola zwiedzała kiedyś – w towarzystwie męża – jakieś targi w Marsylii. Zatrzymali się przed straganem sprzedawcy orzechów kokosowych.

– Co to takiego? – spytała Mme Nazol. Dowcipny sprzedawca odpowiedział: – To są jaja słoni. – Nazolku – zwróciła się do męża – kup tego za dziesięć franków, będziemy mieli małe słoniątka. Dwa dni później Mme Nazol spotkała sąsiadkę, Mme Petalugue 1 pochwaliła się, że mąż kupił jej w Marsylii słoniowe jaja. – Niemożliwe! – zaoponowała sąsiadka. – Ależ tak, możliwe, może pani się przekonać naocznie. Obchodzimy się z nimi ostrożnie, żeby nie uszkodzić łupinki; chcemy się doczekać słoniątek. – A ja – wyznała sąsiadka – wyobraziłam sobie, że to są prawdziwe jaja słonia, a nie takie do wysiadywania.

Idź koniecznie do dentystki, którą Ci poleciłem, powołaj się na Jane Mortier. Weź ze sobą moją kartę powołania, wtedy nie trzeba będzie płacić za wizytę teraz, ale dopiero po wojnie. To żadne naciąganie kogoś. Żyjemy w takiej epoce, kiedy nie wypada zachowywać się inaczej. Zresztą nieraz i w czasie pokoju nie płaci się za wizytę od razu, nie widzę powodu, dla którego należałoby spieszyć się z płaceniem podczas wojny.

Muszę ją też zapewnić, że nie mam jej za złe tych podejmowanych na własną rękę (?!) poczynań mających na celu zaspokojenie rozbudzonej (w niemałej przecież mierze przeze mnie) żądzy.

Gdybym teraz znajdował się u Twego boku, kochanie moje, odchyliłbym to coś, czym osłaniasz Twój sekretny ogródeczek, taki śliczny, zgrabniutki, tak pełen wdzięku, tak zwinny w pełnieniu swych powinności, że wślizgnąłbym się w jego głąb, wczuł w jego pulsowanie i włączył w jego rytm, przyspieszając go w miarę mych sił, aż do spazmu jednoczącego nas oboje w całkowitym zespoleniu.

Gui.

* * *

Nîmes, 30 grudnia 1914

Lou, moja kochana,

dostaniesz ten list do rąk z całą pewnością już po naszym spotkaniu – tak jak zapowiadałem, wyjadę stąd o 3:00 nad ranem, i dalej według planu. To, że piszę te słowa, mimo iż wiem, że zanim do Ciebie dotrą, mógłbym Ci je wyrazić osobiście, świadczy o mej niecierpliwości, o tym, jak mi Ciebie brak zawsze, kiedy Cię nie mam przy sobie.

Muszę jej przypomnieć, że pragnę, by mi dochowała wierności, ale po awanturach z Marsylczykami dzisiejszego rana (nie będę się wdawał w szczegóły) zagrożę, że nie wybaczyłbym jej najlżejszego nawet flirtu z którymś z mieszkańców tego miasta! Stwierdzam to z całą powagą! Ale muszę tę przestrogę osłodzić:

Lou, uwielbiam Cię i kocham, oddaję Ci się cały i pragnę Ciebie całej, nasza miłość musi być najpełniejsza i najdoskonalsza pośród wszystkich miłości, jakie spotkać można pod słońcem!

Do zobaczenia, kochanie, do jutra!

Guil.

* * *

Tarascon, 2 stycznia 1915

Lou, moja najdroższa,

kiedy Twoja prześliczna sylwetka roztopiła się we mgle spowijającej dzisiejszego ranka dworzec w Nicei, zagłębiłem się w lekturze „Le Cri de Paris”. W moim przedziale siedział jeszcze jeden mężczyzna oraz młoda dziewczyna. Z rozmowy, jaka się między nami rozwinęła, wynikło, że jest nauczycielką francuskiego w liceum żeńskim w Oranie, osobą dość inteligentną i dobrze ułożoną.

Ma na imię Madeleine. Zareagowała na nazwisko Baudelaire (którego lekturę polecałem Lou na pożegnanie, by przestała lekceważyć posłannictwo poetów – pogromców obłudy i fałszywej wstydliwości) i zaczęła mnie wypytywać o „Kwiaty zła”.

Teraz opiszę mój „postój” w Taraskonie, spotkania ze znajomymi, zwiedzanie zabytków tego miasta, które uważam za wyjątkowo piękne, ale –

– muszę Ci też opowiedzieć, iż natknąłem się tu także na ulicę noszącą nazwę Proletariat – absolutnie trafną, ponieważ trudno wyobrazić sobie coś smutniejszego i biedniejszego.

Wróćmy jednak do głównego celu całej podróży:

Lou moja ukochana,

ofiarowałaś mi dwa cudowne dni na przepustce i dwie wspaniałe, szaleńcze noce. Mam tu jeszcze kilka godzin do odjazdu pociągu do Nîmes – cały ten czas spędzam na rozmyślaniu o Tobie, o miłości, jaką we mnie rozbudziłaś, tysiące razy gorętszej niż była w Nîmes, gdzie skądinąd pokochałem Cię goręcej, niż kochałem u samych początków naszej znajomości, w Nicei.

Całuję Cię calutką, najpłomienniej w te miejsca, które tak szczodrze przede mną odsłaniałaś w czasie tych ostatnich nocy. Uwielbiam Cię bezgranicznie, moje Tobą urzeczenie pochłania bez reszty wszystkie moje poprzednie zauroczenia kobietami; jesteś sumą wszystkich moich miłości, moja Lou, oddaję Ci wszystkie uderzenia mego serca, także i te, które pulsowały we mnie, zanim Cię poznałem.

Guil.

* * *

Nîmes, 3 stycznia 1915

Lou, moja podziwiana, moja najdroższa,

wiesz, jak Cię wielbię, ale muszę Ci wyznać, że zasmucały mnie te hymny pochwalne na cześć Twoich dawnych miłości, jakie wznosiłaś w czasie naszego spotkania w Nicei. Zadaję sobie pytanie, czy mogę – pozbawiony szczególnych powabów fizycznych – rywalizować (na dłuższą metę) z tymi wspaniałymi młodzieńcami, o których mi opowiadałaś.

Rzeczywiście, chwilami, kiedy wysłuchiwałem tych jej pełnych rozegzaltowania wynurzeń, ogarniała mnie furia – gdybym nie był tak spragniony Lou, gdybym nie pożądał tak szaleńczo jej ciała, wyszedłbym, zatrzaskując drzwi za sobą, przerwałbym ten upokarzający seans zaprezentowany mi w dniach, o których całymi tygodniami marzyłem w koszarach, na maneżu, w kantynie, w łóżku czy raczej na pryczy.

Przypomniała mi się w związku z tymi przeżyciami opowieść pewnego znajomego, paryskiego ornitologa obserwującego obyczaje ptactwa: że mianowicie pewien jego gatunek, występujący w Masywie Centralnym, w nader wyrafinowany sposób dba o czystość rodowej krwi. Otóż kiedy samica nie może opuszczać gniazda, zajęta wysiadywaniem jaj lub zatroskana o świeżo wyłonione z jaj potomstwo, i cały trud zdobywania pożywienia spada na samca, samczyki z sąsiednich gniazd starają się – niekiedy skutecznie – wykorzystywać seksualnie osamotnioną małżonkę owego zajętego zdobywaniem żywności „zaopatrzeniowca”. Toteż on po każdym powrocie do gniazda i po przekazaniu przyniesionego pokarmu do dyspozycji małżonce starannie wydziobuje z jej łona złożone przez sąsiadów nasienie. Czyżby i mnie przypaść miała podobna rola? Czy takie minetki mogłyby mnie radować?

Oto, co Ci powiem, Lou. Zastanów się dobrze, czy nie powinnaś wycofać się z czynionych mi obietnic, zanim nie będzie na to za późno. Teraz, pochłonięty moimi zajęciami wojskowymi, zniósłbym nasze rozstanie łatwiej, niż kiedy byłbym musiał zmagać się z nimi jako jedynym moim problemem. Tobie również łatwiej będzie przystać na naszą separację wcześniej niż później. Tak oto abdykuje ze swego przewodnictwa mistrz, składając losy naszego związku w dłonie swej dobrowolnej niewolnicy-ochotniczki. Zastanów się nad tą sprawą poważnie, Lou, pomyśl o sobie, pomyśl o mnie. Kocham Cię goręcej niż kiedykolwiek przedtem, ale też i poważniej, z pogłębionym poczuciem odpowiedzialności. Także i Ty kochaj mnie poważnie – albo nie kochaj wcale.

Napiszę jeszcze, że – jak mnie poinformowano – nie mam już szans na przepustkę przed Wielkanocą. Może dlatego właśnie, że i tak skazany jestem na koszarowe osamotnienie w umundurowanym tłumie, odważam się na stawianie sprawy z Lou na ostrzu noża? No to nie cofajmy się przed ryzykownym zakończeniem:

Będzie dobrze, niech żyje Francja, niech żyjesz Ty, Lou ukochana! Uwielbiam Cię i biorę w posiadanie –

Gui.

* * *

Nîmes, 4 stycznia 1915

Kochanie moje,

nie tragizuj sprawy, podjętej w moim wczorajszym liście, ale jednak potraktuj go poważnie.

Muszę kwestię możliwości naszego rozstania ujmować rzetelnie i możliwie precyzyjnie, żeby Lou ani nie odebrała jej histerycznie, ani nie zlekceważyła.

W czasie naszego ostatniego spotkania w Nicei odniosłem wrażenie, że już mnie nie kochasz tak mocno jak uprzednio.

I wystarczy, bez mazgajenia. Może przypomnę, że pisałem do Picassa i Picabii z prośbą, by się nią zaopiekowali, a nawet prześlę jej ich odpowiedzi deklarujące gotowość spieszenia jej z pomocą w zabiegach o uzyskanie przepustki do Rambervilliers w Wogezach, w strefie przyfrontowej, w którym to rejonie przebywa Toutou. Picabia w liście do mnie przewiduje zakończenie wojny w ciągu sześciu tygodni – trzeba się więc spieszyć z tymi odwiedzinami! I muszę ją jeszcze poprosić, by mi kupiła najnowszy tom Léautauda „Le Petit Ami”, jeśli zostało jeszcze trochę moich pieniędzy (trzy franki powinny wystarczyć, ostatnio zawiadomiono mnie, że będą przelewali o 50 franków miesięcznie więcej niż dotychczas).

Ani dziś, ani wczoraj nie dostałem od Ciebie żadnego liściku. Ale nie tracę nadziei, że jutro coś nadejdzie i że uda mi się zasnąć spokojnie. Kocham Cię, podziwiam, całuję i biorę w posiadanie calutką, moja Lou cudowna, ukochana, moja duszo i moje wszystko –

Twój Gui.

* * *

Nîmes, 5 stycznia 1915

Moje kochanie,

mam dla Ciebie dobrą wiadomość: dziś przeniesiony będę z kursu dla podoficerów rezerwy na kurs dla oficerów rezerwy artylerii. Nie muszę zdawać żadnego egzaminu ani stawać do żadnego konkursu, jedynie zwiększa się ilość zajęć – od pół do ósmej do dziewiątej oporządzanie koni, potem teoria do jedenastej, drugie śniadanie, do dwunastej regulaminy służby wewnętrznej, od południa do drugiej – jazda konna, od pół do czwartej – obsługiwanie dział, a na koniec, do pół do piątej – piesze ćwiczenia taktyczne.

Samemu sobie zaimponowałem tym rozkładem zajęć! Napiszę jeszcze, dla jej uspokojenia, że wielką pomocą są dla mnie koledzy – zwłaszcza pewien doświadczony inżynier i młody, zdolny matematyk. Wspomnę o przesyłce z Hendaye, znad granicy hiszpańskiej, od Soni Dellaunay – paczuszka zawierała pyszny nugat (niemal dorównujący temu niezapomnianemu z Montélimar), świeżutki, o wspaniałej barwie. I dodam, że pewnie będzie mi teraz łatwiej dostawać przepustki na parodniowe wyjazdy z Nîmes, a także pozwolenia na noclegi na mieście, kiedy by Lou mnie tu odwiedzała.

Kocham Cię ponad wszystko na świecie, moja Lou, tak piękna. Mam w żywej pamięci nasze przekomarzanki, Twoje prześmieszki z moich prób karcenia Cię, najpierw klapsami wymierzanymi w Twój prześliczny tyłeczek, a następnie przepraszalnymi ucałowaniami wszędzie tam, w te cudowne zakamarki Twego ciała, do których mógł dotrzeć mój złakniony Ciebie język. Wnikam nim teraz między Twe wargi, wzrokiem wgłębiam się w Twój wzrok, byśmy oboje nie dostrzegali w tej chwili niczego oprócz siebie nawzajem.

Gui.

* * *

Nîmes, 6 stycznia 1915

Królowo moja,

jakże mnie uradował Twój list! Jakże Ci jestem zań wdzięczny – napisałaś do mnie mimo trapiącej Cię choroby! Dbaj o siebie, proszę!

I muszę jej zasygnalizować, że przeniesienie na kurs oficerski przedłuży mój pobyt w Nîmes – szkolenie oficerów wymaga dłuższego czasu. Jest ciężko, ale jakoś daję sobie radę, ciągle największą trudność sprawia mi ta przeklęta hippika, te złośliwe, bezwzględne konie. Dołączono do naszej trójki jeszcze dwóch kandydatów na oficerów – profesora filozofii z Apt i adwokata z Nicei; ten pierwszy jest kompletnym idiotą, prawnik jest znacznie bystrzejszy.

I może jeszcze spytam, co by mi radziła:

Czy dotrwać na tym kursie do końca, do promocji oficerskiej, czy zabiegać o wysłanie na front już po ukończeniu tej fazy szkolenia, po której zostałbym mianowany podoficerem i wyekspediowany na front?

Zdaję się na Ciebie w tej kwestii, moje kochanie, na Twoją radę, która rozstrzygnie o mej decyzji. Całuję Cię tysiąckrotnie.

Guil.

* * *

Nîmes, 7 stycznia 1915

Lou moja uwielbiana,

dziś dostałem Twoją, tak miłą i piękną, kartkę pocztową oraz list napisany u Vogadów. Podziwiam Cię, moja Lou, czytając Twoje listy, tak uroczo wystylizowane, kocham Cię bardziej jeszcze.

Napiszę jej jeszcze, że dostałem też list od mojego mistrza z Akademii Goncourtów, Elémira Bourgesa, a także od Blaise’a Cendrarsa, poety szwajcarskiego, z którym – wraz z Fleuretem – stanowimy dziś trójcę poetów obdarzonych prawdziwym talentem lirycznym. Cendrars napisał w swym liście, że nie może mi podać adresu zwrotnego, ponieważ jest to tajemnica wojskowa i sam nie wie, „ou nous SOMMES’, z czego wywnioskowałem, że znajduje się gdzieś nad Sommą. Jakże ta wojna stymuluje twórczą inwencję!

Co do mnie jednak, stwierdzam, że szkolenie, jakie odbywam, jest tak męczące, iż nie jestem w stanie napisać niczego oprócz felietonu do „Le Petit Niçoise” (kolejny wyekspediuję do redakcji w niedzielę).

Całuję Cię tysiąckrotnie, najserdeczniej, całe Twoje przepiękne ciało, Twe cudowne włosy, Twą pupę hurysy i calutką biorę w posiadanie.

Gui.

* * *

Nîmes, 8 stycznia 1915

Kochanie moje,

dostałem dziś sweter od żony rzeźbiarza Archipienki! Uwielbiam Cię i zabieram się do poszukiwania pokoju, w którym się zatrzymasz, kiedy tu przyjedziesz.

Nie mogę się tego doczekać! Marzy mi się ta chwila, kiedy posiądę całą jej miłość i czułość, i –

– i zarazem całą Twoją bierność oraz całe Twoje wspaniałe niepohamowanie, a ja będę obiema mymi dłońmi miłośnie chłostał Twoje bujne, aksamitne pośladki, rozwierające się i zwierające na przemian, w rytmie wymierzanych im przeze mnie klapsów. Będę je chłostał aż do pojawienia się plamek krwi, ponieważ szaleję za ich smakiem – mieszanki malin z mlekiem. I kocham nadawać Twej wspaniałej pupie kardynalską, purpurową barwę –

– a wtedy wdzieram się w nią bezlitośnie, nie bacząc na pojękiwania i prośby o litość, jakie wydaje z siebie Lou, świadoma przecież, że ich nie potraktuję dosłownie, że zrozumiem, iż czerpie z nich ona szczególną satysfakcję, której dostępują bogobojni grzesznicy uwalniani od winy za cenę dobrowolnego, radosnego wręcz cierpienia. Tak,

Lou ma się mnie bać, tak jak oni lękają się swego Najmiłościwszego Pana i Zbawcy –

– i będziesz mogła epatować Toutou, przy najbliższym z nim spotkaniu, Twym zmaltretowanym, pucołowatym tyłeczkiem, mnie zaś na klęczkach prosić będziesz o przebaczenie, bo jestem Twoim suwerenem, panem i władcą – i to mi w pełni odpowiada.

Twój Mistrz,

Gui.

* * *

Lou, moja uwielbiana,

oto dziś dzień pierwszego z egzaminów oficerskich (ale kiedy nadejdzie dla mnie dzień frontowej krwi i chwały?). Wyszedłem właśnie z sali po napisaniu wypracowania na temat sformułowany następująco: „Powietrze atmosferyczne, jego właściwości fizyczne i chemiczne”. Z dziedziny historii pisałem o wojnach z czasów panowania Louisa XV, które zatarły mi się dość dokładnie w pamięci od czasów szkolnych.

Lekce sobie ważę te wszystkie wypracowania, odkąd jej ostatnie dwa listy umocniły mnie w pewności, że Lou mnie kocha i że wierzy w moją do niej miłość. Poproszę ją, by zapewniła Toutou o przyjaźni, jaką dla niego żywię i o tym, że będę przestrzegał wszystkich jego zaleceń.

Lou, kochanie moje,

mój klejnocie, moja perło krągła jak Twój tyłeczek, jak Twoje dwa cycuszki, nieskończenie piękne i rozkwitłe jak dwie różyczki bez kolców.

Nasza korespondencja staje się wzorem słownego komunikowania się dwu istot ludzkich obdarzających się nawzajem pełnią doznań zmysłowych i pełnią wewnętrznej uczuciowości. Przekazujemy sobie najszczerszy zew duchowej wspólnoty poprzez wydzielaną przez nasze organizmy czarowną i płomienną wilgoć, poprzez wszystkie spazmatyczne wibracje naszych ciał, poprzez niewidzialne, a przemożne fluidy, poprzez najbardziej wyczerpujące i zarazem ożywcze zespolenia naszych ciał we wzajemnym oddaniu zmysłowym, uczuciowym, duchowym. Będę jej tę istotę naszego miłosnego zespolenia tłumaczył wytrwale, aż do znudzenia, a raczej aż do chwili, w której ją w pełni zrozumie i sobie przyswoi.

Lou, wszystkie odruchy, drgania i porywy mego ciała kierują się ku Tobie, wciągają Cię w mojeparoksyzmy i wprowadzają w Twoje ciało całą swą energię i wszystkie impulsy. Męczę Cię przy tym najintensywniej, jak mogę, aż do chwili, w której prosisz o łaskę Twego kochanka, widząc, iż został już Twą ofiarnością usatysfakcjonowany. Uwielbiam Cię i ściskam najczulej.

Gui.

Chyba znów zapomniałem postawić datę w tym liście, a już go wyekspediowałem. Odpis będzie datowany – 9 stycznia – dla porządku.

* * *

Nîmes, 11 stycznia 1915

Jutro mam egzamin z matmy – pierwszy pisemny sprawdzian z serii egzaminów oficerskich. A dziś napisałem pierwszy od długiego czasu wiersz, o Lou (do niej?). Włączę go w ten list; może się uśmiechnie, czytając ostatnią część – a może rozśmieszy ją jego prostota wystylizowana na naiwną śpiewkę ludową? W tej konwencji piszę współkolegom koszarowym okolicznościowe wierszyki mające uświetnić różne ich rodzinne uroczystości.

Ciągle nie znam zakresu zdolności Lou do bawienia się pastiszem, parodią, persyflażem literackim, ale zaryzykuję:

Na zamglonym niebie

W podobiznę ciebie

Chmurki się ścielą –

– albo:

Wpatruję się w twoje zdjęcia

Oświetlone zapalniczką dla pojęcia

Jakiegom dostąpił szczęścia

Oglądając z zachwyceniem

Twego łona ubarwienie

Gui.

No i czekam na jej reakcję.

* * *

Nîmes, 11 stycznia 1915

Lou, moje kochanie,

czuję się dziś bardzo szczęśliwy, dzięki Tobie: otrzymałem od Ciebie dwa listy i pocztówkę!

Nie brak zresztą i innych powodów do zadowolenia; zaprzyjaźniłem się z kilkoma nowymi kolegami – współuczestnikami kursu oficerskiego: wybitnym matematykiem Nicollinim, a także z Nicolasem Hussonem (czy też Bussonem – podpisuje się niezbyt czytelnie, a ja krępuję się go wypytywać) – inspektorem oświaty, pedantem i skrupulantem (jak każdy nauczyciel!), pilnującym ładu w naszym wspólnym pokoju. Najbliższym przyjacielem frontowym pozostaje oczywiście René Berthier, młodociany poeta z Tulonu, podobnie jak ja wrażliwy na wszystkie zarówno inspiracje, jak i trucizny wojenne.

Ale najważniejsza zmiana mej sytuacji koszarowej polega na tym, że łóżko ściele mi teraz żołnierz! On też nasze pomieszczenie sprząta (z grubsza, oczywiście, szczegółów dopilnowuje pan inspektor). Ale słanie łóżka! Śnię w nim o Lou.

Nigdy już nie będę powątpiewał w Twą miłość do mnie. Pozostaniesz na zawsze mą mistrzynią. Jesteś w moim życiu osobą najwyższej rangi.

Może nie najzręczniej wypada to określenie, zatrąca formalną tytulaturą, czy wręcz tytułomanią, pleniącą się zwłaszcza w wojsku – czyżbym się nią zainfekował? W każdym razie muszę tonację tego listu ocieplić:

Nawet sobie nie wyobrażasz, Lou moja ukochana,

jak bardzo Cię dzisiejszej nocy pragnąłem. Pieściłem w wyobraźni Twe ciało, tę tkliwą wilgotność tajemniczej groty, ku której zdąża moja pożądliwość. Zamierzałem we śnie, by – jeślibyś znów, jak poprzednio, nie zgadzała się kochać się ze mną na mój sposób – obnażyć Cię i ustawić na czworakach, jak pieska, a ja wsunąłbym się pod Ciebie i nawilżał językiem Twą jaskinkę, by stała się w pełni sposobna do wchłonięcia mnie w siebie. I oddawałbym w tę cudowną głąb jako doświadczony kanonier kolejne salwy artyleryjskie, aż zdobyłbym tę czarowna twierdzę do końca, musiałabyś się przede mną ukorzyć i błagać o zmiłowanie.

Co więcej, znalazłaby w tym akcie poddania się zdobywcy spełnienie najistotniejszych powołań i powinności samiczych wobec samca – króla stworzenia, dla którego (i z żebra którego) została wedle powszechnego (zwłaszcza wśród mężczyzn!) mniemania przed prawiekami stworzona.

Napiszę jej też, że nasz komendant, pułkownik Pastoureau de la Besse, wezwał mnie dzisiaj do siebie, by mi oznajmić, że nie może wprawdzie przewidzieć wyników konkursu (egzamin oficerski oparty jest na zasadach kompetycji), ale chciałby ze mną porozmawiać o poezji, a przede wszystkim o poetach-żołnierzach. (Zdawał się nie wiedzieć, że poległy w toku wojny André Chénier nigdy nie służył w wojsku!).

Całuję Cię zdobywczo.

Gui.

A wyniki egzaminacyjnego konkursu zapewne poznam jutro.

* * *

Nîmes, 12 stycznia 1915

Lou, moja uwielbiana,

niepokoję się – podobnie jak Nicollini – wynikami egzaminu: ciągle jeszcze ich nie znamy; nasz instruktor, inżynier Latty, bratanek arcybiskupa Avignonu, przypuszcza, że je nam podadzą do wiadomości około ósmej wieczorem. A w dodatku trapi mnie grypa – poszedłem do ambulatorium, gdzie mnie wyposażono w jakieś medykamenty – zobaczymy, czy się okażą skuteczne.

Ale nie będę męczył mojej Lou szczegółami tych niedomagań, po co ją martwić. Co się tyczy stopnia oficerskiego, jaki mamy uzyskać, okazuje się, że przyznany nam będzie tylko na okres działań wojennych. Tymczasem dowiedziałem się (i natychmiast poinformuję o tym Lou), że dostałem najwyższą notę za styl i wypracowanie z francuskiego; Nicollini otrzymał analogiczną notę z nauk ścisłych.

Okazało się też, że my, dojrzalsi wiekiem i lepiej wykształceni, będziemy sukcesywnie, w miarę zapotrzebowań armii, mianowani podoficerami, działonowymi, a kiedy się sprawdzimy w działaniu, zostaniemy promowani do stopnia podporuczników rezerwy. Komendant zapowiedział, że Nicollini i ja jesteśmy pierwsi na liście do tych awansów. Okazałem się też jednym z najlepszych elewów naszego kursu w działaniach artyleryjskich.

Ale przy tym wszystkim uwielbiam Cię bezgranicznie i pożądam nieustannie, o czym niech zaświadczy załączona fraszka, zaczynająca się od słów:

Co wieczór
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: