Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

SAFA. Nie okaleczajcie mnie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
20 maja 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

SAFA. Nie okaleczajcie mnie - ebook

Mała Safa pochodzi ze skrajnie biednej rodziny w Dżibuti. Wychowana w slumsie, została wybrana do roli małej Waris Dirie w ekranizacji światowego bestselleru Kwiat pustyni.

Dramatyczna scena brutalnego obrzezania dziewczynki doprowadza do łez ludzi w kinach na całym świecie. Ale tak naprawdę Safa nie została obrzezana. Waris Dirie jest więc tym bardziej przerażona, gdy dowiaduje się, że dziewczynka wkrótce ma być okaleczona. I robi wszystko, by uchronić ją przed straszliwym losem.  Gdy Waris Dirie pierwszy raz spotyka małą Safę ze slumsu w Dżibuti, powracają bolesne wspomnienia z jej  własnego dzieciństwa. Ale czuje też ulgę: dziewczynka, która ma zagrać w ekranizacji jej historii, Kwiecie pustyni, jest jeszcze nietknięta. Tym większe jest przerażenie Waris, gdy dowiaduje się, że rodzice dziewczynki honorarium za jej udział w filmie chcą przeznaczyć właśnie na obrzezanie córki. Dla Waris to oczywiste: trzeba dziewczynkę za wszelką cenę uchronić przed okaleczeniem. Zawiera z rodzicami umowę: jej fundacja Kwiat Pustyni zadba o to, by Safa otrzymała wykształcenie i będzie wspierać jej bardzo biedną rodzinę aż do uzyskania przez dziewczynkę pełnoletniości.

Cztery lata po ukończeniu pracy nad filmem Waris odwiedza Safę i jej rodzinę w Dżibuti i stwierdza, że mimo umowy Safie nadal grozi poważne niebezpieczeństwo. Po licznych bojach z jej rodziną i wielu perypetiach w Dżibuti i Europie Waris i jej zespół znajdują sposób, by uratować nie tylko Safę, lecz także tysiące innych niewinnych afrykańskich dziewczynek.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8031-061-2
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Dżibuti, 15 stycznia 2013

Kochana Waris Dirie!

Pamiętasz mnie jeszcze? Nazywam się Safa. Mam siedem lat i mieszkam z mamą i z tatą w Balbali w Dżibuti. I z moimi braćmi, Amirem i Nourem. Właściwie pochodzimy z Somalii, tak samo jak Ty.

Grałam w Twoim filmie. Pamiętasz jeszcze? Ja już, niestety, nie pamiętam. Ale wszyscy ludzie znają Twój film, i mnie teraz też znają. Jestem z tego dumna.

Jak Ci się wiedzie, Waris? Tato mówi, że nam się teraz żyje znacznie lepiej niż kiedyś. Mamy wystarczająco dużo jedzenia i czystą wodę, mamy nawet w domu światło elektryczne. W Balbali oprócz nas nikt takiego nie ma. I nawet mogę chodzić do szkoły. To wspaniałe! Wszyscy tam wiedzą, że wybrałaś mnie do swojego filmu. Tato mówi, że teraz jesteśmy szanowaną rodziną. Co to dokładnie znaczy?

Mnie też wiedzie się całkiem dobrze, ale czasem jest mi smutno, bo jestem tak bardzo samotna. Kiedy z moimi braćmi gram na ulicy w piłkę, inne dzieci uciekają. Krzyczą: „Jesteś nieczysta, śmierdzisz!”. A przecież to nieprawda. Mama i tato często się kłócą z mojego powodu. Mama krzyczy: „To hańba, że Safa nie jest obrzezana!”. Potem tato jest bardzo zły. Myślisz, Waris, że byłoby lepiej, gdybym była obrzezana? Ja czasem tak myślę. Wtedy na pewno inne dzieci znów by się ze mną bawiły. Ale bardzo się tego boję. Wiem, że to, co robią z dziewczynkami, bardzo, bardzo boli i że to coś złego. Czy mogłabyś mi pomóc, Waris?

W szkole dzieci są dla mnie znacznie milsze. Ale nie zawsze tak było. Wszystkie pochodzą z daleka, a ich rodzice to bardzo ważni ludzie.

Ja jestem jedyną dziewczynką z Balbali. Inne dzieci często ze mnie drwiły, bo mama i tato są biedni. I z powodu nikabu, chusty zasłaniającej twarz. Ale potem moja nauczycielka pani Dourani porozmawiała z mamą. Od tego czasu mogę chodzić do szkoły bez chusty. Podoba mi się to.

Moja najlepsza przyjaciółka nazywa się Diane Pearl. Pochodzi z Ameryki, jej ojciec jest dyplomatą. Kim jest dyplomata, Waris?

Diane mieszka w najpiękniejszym domu w całym Dżibuti. Ma już osiem lat. Ale nie mówi jeszcze za dobrze po francusku, dlatego teraz jest w mojej klasie. Od razu się dogadałyśmy. Wszyscy wiedzą, że Diane jest moją przyjaciółką i dlatego, że jest taka duża, inni nie są teraz dla mnie już tacy podli.

Kilka dni temu byli u nas w wiosce ludzie od Ciebie, z wielkimi kamerami i mikrofonami. Rozmawiali ze wszystkimi i zadawali mamie i tacie dużo pytań. I dali mi Twoje zdjęcie, na które teraz patrzę, kiedy jestem smutna. Dlatego do Ciebie piszę.

Kochana Waris, uważam, że jesteś wspaniała. Dla mnie jesteś najpiękniejszą i najsilniejszą kobietą na świecie. Kiedy będę duża, chcę być taka jak Ty. Odwiedzisz mnie, gdy znów będziesz w Dżibuti? Byłoby wspaniale.

Kocham Cię

Twoja Safa

Z uwagą czytałam słowa małej dziewczynki z Balbali, ubogiego przedmieścia Dżibuti. Linijka po linijce. Otrzymałam już wiele wzruszających listów od różnych kobiet. Od pokrzywdzonych, które prosiły moją Fundację Kwiat Pustyni o pomoc. Od kobiet bogatych i szanowanych, które obiecywały mi wsparcie. Od przerażonych kobiet, które błagały, by wyzwolić je z nędzy. Ale takiego listu od tak małej dziewczynki jeszcze nigdy nie dostałam.

Siedziałam w pokoju hotelowym w Brukseli i czytałam wciąż od nowa wzruszające słowa Safy. Głębia ich znaczenia zaciskała się jak pętla wokół mojego serca. Jaka wewnętrzna walka musiała się toczyć w tej siedmioletniej istocie, że potrafiła napisać tak dojrzały, niezwykle długi list? Jak bardzo Safa musiała być rozdarta? Z jednej strony szczęśliwa, że nietknięta, z drugiej pogardzana, odepchnięta i samotna…

– Safa dała ten list do ciebie naszej ekipie. Musiałam jej solennie obiecać, że przekażę ci go osobiście – przerwała tę karuzelę uczuć moja asystentka i menedżerka.

– Dziękuję, Joanno. Gdzie ten materiał filmowy o jej wiosce i rodzinie? Czy tak jak pisze Safa, dużo tam rozmawialiście z ludźmi? Chcę obejrzeć wszystko, co macie. – Znów nie potrafiłam ukryć swojej niecierpliwości.

– Nie martw się, mam wszystko ze sobą – uspokoiła mnie Joanna. – Kiedy tylko wrócimy do hotelu, przyniosę ci to z pokoju.

– Dziękuję.

Ostrożnie złożyłam list i włożyłam do lewej wewnętrznej kieszeni żakietu, blisko serca, które właśnie głęboko poruszył.1 Nowina

Moja krtań się zaciska, z trudem chwytam powietrze. Dłonie zaczynają mi drżeć, wilgotnieją, szukają oparcia w podłokietnikach szarego skórzanego fotela. Chcę stąd wyjść, nie patrzeć na to, co zaraz zobaczę, mam ochotę po prostu zniknąć. Za często już widziałam takie obrazki i równie często je wypierałam. Ale nie mogę znów się odwrócić. Zaczynają mnie piec oczy. Czuję, jak krew pulsuje mi w skroniach, jakby głowa miała mi zaraz pęknąć. Śmiertelnie się boję. Zaciemniona sala wydaje się coraz bardziej kurczyć. Jestem więźniem, więźniem przeszłości w teraźniejszości i tego, co nieubłaganie nadchodzi.

Słyszę przeraźliwy krzyk. Rozbrzmiewa w sali konferencyjnej, przenika mnie do głębi. Przede mną pojawia się wykrzywiona bólem twarz małej dziewczynki. Dziewczynki, jaką i ja kiedyś byłam. Krew, wszędzie dookoła krew. Złamana gałąź ciernistego krzewu. Kościste, poorane, zgrubiałe dłonie, które ułamują ostre jak nóż kolce z sękatej gałęzi. Twarz starej czarownicy. Napastliwa, za­jad­ła, brzydka, patrząca tak zimno, że dreszcz przebiega po plecach. Dwie dłonie chwytają nogi małego stworzonka, brutalnie je rozkładają.

Dłonie należą do matki, która robi to, co uważa za konieczne. Nieustępliwie i zdecydowanie. Zniszczy życie swojej córeczki na zawsze. Co myśli, kiedy mocno przytrzymuje dziewczynkę? Dlaczego prowadzi ją na rzeź? Jak może zrobić coś tak strasznego swojemu dziecku? Krwi z własnej krwi i kości z kości? Dlaczego nie zabierze córki i nie ucieknie? Przecież tym samym ją traci, całą zakrwawioną od cięć i ukłuć tej morderczyni. I co teraz? Czy dziewczynka przeżyje?

Co powie później, kiedy dorosła córka zapyta ją, dlaczego jej to zrobiła? Że taka była wola Allacha? Że tego wymagała tradycja jej ludu? Że tylko dzięki temu można stać się dobrą, wierną i czystą żoną? Że w przeciwnym razie nie można byłoby znaleźć dla niej męża, który zapłaciłby odpowiednio duże wiano? Że to dla jej własnego bezpieczeństwa? Że w jej plemieniu zawsze się to robiło i w przyszłości też tak będzie? Albo że bycie kobietą oznacza cierpienie i poddanie się?

Rosła we mnie bezgraniczna wściekłość. Napłynęły mi do oczu łzy gniewu i rozpaczy, niepohamowanie spływały mi po twarzy. Zawładnęła mną już tylko jedna myśl: „To się musi skończyć! To się musi skończyć na wieki wieków!”.

*

W sali konferencyjnej budynku Berlaymont w Brukseli zapaliły się światła. Szybko otarłam łzy z policzków i rozejrzałam się. Byłam na międzynarodowej konferencji na temat FGM – okaleczania żeńskich narządów płciowych, na którą zaprosiła mnie Viviane Reding, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej.

Obrady rozpoczynały się od wyświetlenia przejmującej sceny obrzezania z filmu Kwiat pustyni. Członkowie Komisji Europejskiej, ministrowie, posłowie, przedstawiciele różnych organizacji pozarządowych i dziennikarze zmieszani patrzyli na ekran. Wszyscy znali moją, napisaną w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym roku książkę pod tym samym tytułem, w której opowiedziałam o cierpieniu, jakiego doświadczyłam w wieku pięciu lat, i ucieczce z domu. Wielu z obecnych ją czytało, kilkoro widziało również film, który w dwa tysiące dziewiątym roku wszedł na ekrany. Mimo to na twarzach wyraźnie malowało się przerażenie i konsternacja. Czułam, że najmocniejsze ujęcia z tego filmu głęboko poruszyły ludzi na sali.

W milczeniu patrzyli, jak idę na mównicę. Potrzebowałam kilku chwil, żeby się opanować i poradzić sobie ze wspomnieniem tych okropnych scen, które mnie i moje życie naznaczyły na zawsze.

– Masz, Waris. – Joanna wstała ze swojego miejsca w pierwszym rzędzie i podała mi chusteczkę do nosa.

Z czasem stała się dla mnie kimś znacznie więcej niż tylko moją asystentką, menedżerką i prawą ręką. Z biegiem razem przeżytych lat i naszej wspólnej walki z okaleczaniem żeńskich narządów płciowych – Female Genital Mutilation, jak się to nazywa po angielsku, w skrócie FGM – Joanna została moją najbardziej zaufaną i najwierniejszą przyjaciółką.

Nikt lepiej od niej nie wiedział, co się ze mną działo, gdy oglądałam scenę obrzezania. Z jaką mocą trauma związana z tym przeżyciem wciąż jeszcze siała we mnie spustoszenie. Oglądałam Kwiat pustyni już setki razy na premierach i prezentacjach na całym świecie, współpracowałam nawet przy powstawaniu filmu i wyraźnie opowiadałam się za tym, by akt obrzezania przedstawić jak najdrastyczniej. I tak prawdziwej grozy i brutalności, których ofiarą pada rocznie około trzech milionów dziewczynek na całym świecie, którym bez znieczulenia i w pełni świadomości brudną brzytwą dosłownie wyrzyna się łechtaczkę, a także wewnętrzne i zewnętrzne wargi sromowe, a potem zszywa krwawe strzępy skóry, nie da się pokazać.

Słysząc krzyk małej dziewczynki, która wcieliła się we mnie na kinowym ekranie, za każdym razem przenosiłam się do tamtej chwili. Ten krzyk zmuszał do przeżywania na nowo grozy, bólu i lęku. Czułam się tak, jakby ktoś znów rozdzierał głębokie rany, które nosiłam w sobie od dzieciństwa. Po tej scenie Joanna już niezliczoną ilość razy przytulała mnie i próbowała uspokoić. Również i teraz patrzyła mi głęboko w oczy z pierwszego rzędu i kiwnęła do mnie głową, żeby mi ponownie dodać otuchy.

*

Kilka godzin przed swoim wykładem spotkałam się w jej biurze z wiceprzewodniczącą Komisji Europejskiej, która była też Komisarzem do spraw Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych.

– Waris, cieszę się, że znów przyjechała pani do Brukseli! – Viviane Reding w jabłkowozielonym kostiumie przywitała mnie z życzliwym uśmiechem.

– Ja też się cieszę, że tu jestem – odrzekłam uprzejmie.

– Obiecuję pani, że będę panią popierać w stu procentach w pani walce przeciwko obrzezywaniu kobiet! – Jej jasnoniebieskie, pełne oczekiwania oczy lśniły przez eleganckie okulary w prawie niewidocznych oprawkach. – Razem przedstawimy ten temat opinii publicznej, ludzie muszą się wszystkiego dowiedzieć – ciągnęła pewnym głosem Reding i skrzyżowała ręce na piersiach.

Na chwilę odebrało mi mowę.

– Przedstawimy opinii publicznej? – prawie wysyczałam. Zawsze trudno mi było w takich sytuacjach zachować dyplomatyczną flegmę.

Gdy wiceprzewodnicząca nie zareagowała, mówiłam ­dalej.

– Co proszę? – warknęłam i patrzyłam na nią rozzłoszczona. – Od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szós­tego roku nie robię nic innego, tylko informuję i uświadamiam ludzi, czym jest FGM. Mówiłam o tym w Nowym Jorku przed Organizacją Narodów Zjednoczonych, tu w Brukseli przed Unią Europejską, poza tym przed Unią Afrykańską w Addis Abebie i przed wieloma rządami na całym świecie. Wystąpiłam w setkach programów telewizyjnych, udzieliłam niezliczonych wywiadów, wyjawiłam to, co tkwi we mnie najgłębiej, można by rzec: złożyłam w ofierze włas­ną intymność, żeby ludźmi potrząsnąć. – Mówiłam coraz głośniej, a głos zaczął mi drżeć. – Pracowałam nawet dla ONZ i Unii Afrykańskiej jako ambasadorka i założyłam Fundację Kwiat Pustyni. Latami każdą iskrę własnej energii wkładałam w walkę z obrzezywaniem kobiet na całym świecie. A pani mi tu opowiada, jak najlepiej informować o tym opinię publiczną?

Zakłopotana Viviane Reding wbiła wzrok w podłogę, gdy ja dosłownie przewiercałam ją oczyma. Ta rezolutna kobieta, której prawdopodobnie rzadko kto się sprzeciwiał, na pewno nie spodziewała się takiej reakcji.

Gdy w końcu znów spojrzała mi w oczy, kontynuowałam cicho, ale jeszcze dobitniej:

– Mama, nie jestem tu po to, żeby wzbudzać zainteresowanie. Jestem tu, żeby z pani pomocą w końcu po wsze czasy wykorzenić obrzezywanie kobiet, przestępstwo popełniane na małych dziewczynkach. Mówiono o tym aż za dużo. Teraz chciałabym zobaczyć czyny. Ze strony Unii Europejskiej, ze strony wszystkich europejskich rządów.

Nawet jeśli przyglądała mi się bez zrozumienia, Viviane Reding dokładnie wiedziała, dlaczego wpadłam w furię.

Już w dwa tysiące szóstym roku, tuż przed ukazaniem się mojej trzeciej książki, Przełamać tabu, wystąpiłam przed Radą Europejską, by zaprezentować niepokojące wyniki kwerendy mojej Fundacji Kwiat Pustyni w sprawie ciągłego szerzenia się FGM w Europie. Wraz ze swoim zespołem opracowałam nawet katalog działań, o których informowałam najważniejszych decydentów. I które konkretnie z naszych pomysłów i propozycji od tego czasu zostały wdrożone?

Żaden. Ani jeden.

Tymczasem męka milionów dziewczynek i kobiet, które albo bezsensownie umierały z powodu infekcji, albo musiały żyć, znosząc piekielny ból, trwała.

– Jak chce pani uchronić te młode dziewczęta przed zniszczeniem ich na zawsze? I jak pani zamierza pomóc ofiarom? – przypuściłam kolejny szturm.

Cisza.

Viviane Reding, znów zakłopotana, wpatrywała się w podłogę, gdy otworzyły się drzwi do jej biura. Szybko odzyskała rezon, wyciągnęła ramiona i objęła kobietę, która właśnie weszła do pokoju.

– Waris, kochana moja, czy mogę przedstawić pani Chantal Compaoré, pierwszą damę państwa Burkina Faso? Żaden afrykański rząd nie ma na koncie więcej sukcesów w walce z FGM niż oni.

Błyski fleszy, wszędzie mikrofony. Trzy zespoły kamerzystów i dwóch fotografów skakało wokół korpulentnej, otulonej kolorowymi szatami prezydentowej, jak gdyby wykonywali dla niej taniec płodności. W ten sposób skończyła się moja rozmowa z wiceprzewodniczącą, ale na nowo obudziła się we mnie wola walki.

Tę wolę walki, tylko wzmocnioną niepohamowaną wściekłością, czułam też po prezentacji mojego filmu, kiedy stałam przy mównicy na scenie w sali plenarnej Unii Europejskiej, a moje łzy wysychały. Przede mną siedzieli nie tylko czołowi politycy z Europy i Afryki, lecz także wysocy rangą urzędnicy Unii Europejskiej i przedstawiciele organizacji pozarządowych. Wszyscy oni mieli moc, by uchronić setki tysięcy dziewcząt przed obrzezaniem. Zatroszczyć się o ofiary. Uczynić ich życie wartym życia.

Było dla mnie zagadką, dlaczego tego nie robili. Dlaczego nie wykonywali pracy, za którą im płacono. Czy przeszkadzały im w tym jedynie zwykłe lenistwo i ignorancja? A może ci ludzie wylądowali na nieodpowiednich stanowiskach i prawdziwe społeczne zadania ich przerastały? Tylko dlaczego właściwie wciąż jeszcze zaskakiwała mnie ich niekompetencja?

Od wielu lat nie miałam wątpliwości, że politycy z wielu krajów używali mnie jako listka figowego, by uspokoić opinię publiczną i pokazać swoim wyborcom, że traktują swoją pracę poważnie. Że są warci pieniędzy, które biorą. Jedno zdjęcie z Waris Dirie i wzruszający podpis pod nim wystarczały, by uwiarygodnić ich rzekomy wkład w walkę z okaleczaniem kobiet. Od lat chętnie zapraszano mnie jako „gwiazdę” na międzynarodowe konferencje. Za każdym razem mogłam zaprezentować swoje żądania, a potem z grzecznym uśmiechem pozować do grupowych zdjęć z prezydentami i ministrami. Tylko jednego nie mogłam: zapytać potem, które z moich żądań naprawdę zostały wprowadzone w życie lub jakimi konkretnie środkami mają zamiar wspierać moją walkę przeciwko okaleczaniu żeńskich narządów płciowych.

Nic dziwnego, że w ostatnim czasie rzadko przyjmowałam jakiekolwiek zaproszenia od polityków i raczej skupiałam się na pracy Fundacji Kwiat Pustyni. Długo ­zastanawiałam się, czy powinnam wziąć udział w tym posiedzeniu Komisji Europejskiej. Nadzieja, że tym razem wreszcie będzie mowa o decydujących rozstrzygnięciach, w końcu przywiodła mnie do Brukseli. Najwyraźniej na darmo.

Na chwilę położyłam dłoń na lewej górnej kieszeni żakietu, do której w hotelu wsunęłam list od Safy. Jak wiarygodnie, mając wtedy ledwie trzy lata, odegrała małą Waris w filmie! Przy czym straszliwy akt obrzezania dotychczas został jej oszczędzony. Tak przynajmniej wynikało z jej wzruszającego listu. Czyżby nietykalność mojego małego Kwiatu Pustyni była zagrożona? Czy naprawdę jej rodzice zastanawiali się nad obrzezaniem małej? Mimo naszej umowy?

Starałam się uporządkować myśli i wzięłam kilka głębokich wdechów, zanim spokojnym głosem przemówiłam do mikrofonu.

– Bardzo szanowna pani wiceprzewodnicząca, moi bardzo szanowni panie i panowie komisarze i posłowie – zaczęłam swoją mowę przed dobrą setką ekspertów i zainteresowanych słuchaczy.

Wszystkie oczy były skierowane na mnie. Obecni najwyraźniej oczekiwali ode mnie słów uznania i wdzięczności za to, że zwołali tę konferencję.

– Tutaj, w tym budynku, w styczniu dwa tysiące szóstego roku zreferowałam Radzie Europejskiej wyniki dwuletnich badań, które moja Fundacja Kwiat Pustyni sfinansowała sama, bez jakiegokolwiek wsparcia ze środków publicznych. Przedstawiłam wtedy nie tylko swój manifest, lecz także obszerny katalog działań zapobiegawczych do wdrożenia przez wszystkie rządy. Szczegółowo opisano w nim, jak można skutecznie zwalczać FGM i taktownie nieść pomoc jego ofiarom. Wszyscy ministrowie i komisarze europejscy byli pod wrażeniem, oklaskiwali mnie i obiecywali, że wprowadzą moje postulaty w życie. I co się wydarzyło od tego czasu? – Mój głos był coraz mocniejszy i bardziej przenikliwy. – Nic!

Rozejrzałam się dookoła. Pełne zakłopotania milczenie na sali.

– Teraz znów mnie tu państwo zaprosiliście, by rozważyć, jakie środki może podjąć Unia Europejska i europejskie rządy przeciwko FGM. Jak gdyby wszystko, o czym wówczas debatowaliśmy, zostało wyparte z pamięci. Wspomniany manifest, a także wszystkie postulaty, które też w każdej chwili możecie przeczytać na stronie mojej fundacji, zestawiłam wobec tego dla państwa ponownie. Chciałabym was jeszcze raz usilnie poprosić o to, byście je uważnie przeczytali i w końcu wprowadzili w czyn!

Demonstracyjnie podniosłam swoje papiery nad głowę, by można je było zobaczyć również z ostatnich rzędów.

– Moje panie i panowie, wszyscy państwo – wskazałam dłonią salę – to zależy od każdego z was! Trzeba poinformować i przeszkolić pediatrów, ginekologów, akuszerki, nauczycieli, opiekunów azylantów, pracowników socjalnych, urzędy do spraw młodzieży, policję, prokuratorów i sędziów w całej Europie. Tylko w ten sposób możemy wspólnie raz na zawsze skończyć z tym przestępstwem. Proponowane przeze mnie rozwiązania są równie proste, co skuteczne. Mimo to dotychczas niczego nie zrobiliście… Dlaczego? Czyżbyście nie chcieli chronić tych niewinnych dziewczynek? Naprawdę nie chcecie pomóc ofiarom?

Cisza w pomieszczeniu była zarazem przytłaczająca i wyzwalająca. W końcu powiedziałam wszystko, co mi przez lata leżało na sercu. Nareszcie ktoś mnie naprawdę słuchał. Wykorzystałam okazję i mówiłam dalej.

– Po co organizujecie wciąż nowe konferencje, jeśli nie zamierzacie niczego przedsięwziąć? Wszak nie robicie tego wyłącznie po to, by was ponownie wybrano, tylko dla dziewczynek, takich, jakie widzieliście na właśnie obejrzanym filmie. Rodzina Safy pochodzi z Somalii, tak samo jak ja. Jej los wydawał się określony z góry. Ale potem dostała rolę w moim filmie i jej życie się zmieniło. Rola w filmie uchroniła Safę od obrzezania planowanego przez rodzinę od dawna. Dziś ma siedem lat, regularnie chodzi do szkoły i ma dzięki temu szansę na życie, w którym będzie sama o sobie decydować. Ale jedna Safa to za mało, potrzebujemy milionów Saf – i te będziemy mogli uratować tylko z waszą pomocą. Tylko z waszą pomocą możemy zapewnić tym niewinnym dziewczynkom godne ludzkie życie. Dlatego proszę państwa usilnie, żebyście coś wreszcie przedsięwzięli. Dla Safy i milionów innych małych dziewczynek w Afryce, Azji i Europie, którym dotychczas nikt nie pomaga. To jest wasze zadanie jako polityków. Po to ludzie was wybrali. Proszę, wykonajcie wreszcie waszą pracę! Dziękuję.

Podziałało.

Przez kilka sekund panowała pełna zakłopotania cisza, potem kilku posłów zaczęło nieco wymuszenie klaskać. Natomiast urzędnicy unijni odpowiedzialni za zaplanowanie i organizację konferencji uporczywie patrzyli na dokumenty do prezentacji, które leżały przed nimi na stole. Viviane Reding zapobiegliwie weszła na podium i odsunęła mnie od mównicy.

– Bardzo dziękuję za te pomocne wywody, droga Waris – powiedziała do przesady uprzejmie. – A teraz chcielibyśmy poprosić inne organizacje pozarządowe, by złożyły swoje propozycje…

– Dobra robota, Waris! – Na korytarzu przed salą plenarną Joanna objęła mnie serdecznie. Milczałam. Wciąż jeszcze byłam wzburzona swoim osobistym horrorem filmowym, pokazanym przed chwilą, i bezczynnością polityków, na którą musiałam tu patrzeć z bliska.

Chwilę później zmęczone i bez sił wsiadłyśmy do taksówki, która zawiozła nas do hotelu.

– Nie powinnam pokazywać tej sceny – westchnęłam w samochodzie. – Za każdym razem za bardzo ją przeżywam. Wciąż rozpoznaję siebie w małej Safie. Poza tym ta chwila jest uchwycona tak wiarygodnie, że nawet ja przez krótki moment uważam ją za prawdę.

Joanna patrzyła na mnie z wyrozumiałością. Często rozmawiałyśmy o tym, że ten film przenosi mnie do dzieciństwa. Na somalijską pustynię, która była dla mnie najpiękniejszym miejscem na Ziemi. Często cierpieliśmy głód i nie mieliśmy dość wody do picia. Mimo to byłam szczęśliwa pod tym bezkresnym niebem. Nie bałam się, choć na pustyni czaiło się mnóstwo niebezpieczeństw, ponieważ rodzice nauczyli mnie, jak je rozpoznawać i radzić sobie z nimi. Znałam swoją pustynię. Gdyby było inaczej nigdy nie zdołałabym sama przejść przez nią w wieku trzynastu lat, aby uciec przed małżeństwem ze starcem i swoim marnym losem.

Tak, zawsze stanowiłam jedność z tą pustynią. Kochałam swoją ojczyznę. Tak samo jak rodziców – i ślepo im ufałam. W każdym razie do tego dnia w piątym roku mojego życia, który w tak straszny, krwawy sposób zmienił moje życie na zawsze. Tego dnia, do którego cofam się, kiedy oglądam ten film.

– Waris, pokazanie tej sceny było słuszne – odpowiedziała Joanna. – Przypomnij sobie, że gdy kiedyś udzielałaś zgody na sfilmowanie książki, obstawałaś przy tym, by nie skreślać sceny obrzezania. Miała otworzyć ludziom oczy. A ponadto – kontynuowała – dzięki temu filmowi uchroniłaś przed obrzezaniem małą dziewczynkę Safę.

Instynktownie chwyciłam za kieszeń żakietu, żeby się upewnić, czy list od Safy wciąż tam jest.

– Wiem, wyrosłaś w muzułmańskim świecie – powiedziała Joanna – mimo to chcę ci przybliżyć pewną mądrość z żydowskiego Talmudu.

Wzięła głęboki wdech i ciągnęła:

– Człowiek został stworzony tylko w jednym celu: żeby się nauczyć, że „ktokolwiek niszczy czyjąś duszę, niszczy cały świat. Ktokolwiek ocala jedno życie, to tak, jakby ocalał cały świat”.

Moje oczy wypełniły się łzami. Zanim Joanna to zauważyła, mocno ją objęłam i pocałowałam w policzek. Od wielu lat dzieliłyśmy radości i smutki. Zawsze była przy mnie.

Potem pozwoliłam płynąć moim łzom. Łzom wzruszenia, łzom szczęścia.

*

Po przyjeździe do hotelu zdjęłam żakiet i wyjęłam z wewnętrznej kieszeni poskładany żółtawy papier. Zmęczona opadłam na olbrzymie, miękkie łóżko. Nie mogłam się doczekać, kiedy jeszcze raz będę mogła przebiec wzrokiem linijki napisane przez Safę. Jak gdyby czytała w moich myślach, Joanna otworzyła laptop, który już poprzedniego dnia postawiła na biurku w moim pokoju.

– Co robisz? – zapytałam.

– Chcę poszukać dla ciebie najnowszego materiału z Dżibuti, który przysłała nam nasza współpracownica. Jest tam też kilka filmów wideo.

Pospiesznie usiadłam.

– Proszę, pokaż mi wszystkie zdjęcia. Chciałabym koniecznie obejrzeć filmy z Safą!

Joanna postawiła pudełko z materiałami na mojej szafce nocnej i włożyła płytę do laptopa.

– Waris, jestem zmęczona jak pies i idę do swojego pokoju. Chciałabym jeszcze zadzwonić do syna w Wiedniu, zanim położę się spać. Mam nadzieję, że dasz sobie radę beze mnie. Jeśli jeszcze czegoś będziesz potrzebować, zadzwoń.

Gdy zamknęła za sobą drzwi, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Joanna, moja bratnia dusza, wspierała mnie i doradzała jako menedżerka i przyjaciółka – byłam jej niezmiernie wdzięczna za to, że jest u mego boku. Zawsze gotowa słuchać o moich troskach i wciąż okazywała zrozumienie dla mojej często dość kłopotliwej impulsywności. Czy ja potrafiłabym być dla niej takim wsparciem, jakim jest ona dla mnie? Czy wiedziała, jak wielkie ona i jej siła robiły na mnie wrażenie?

Joanna dorastała w Gdańsku, w okresie komunizmu. Ponieważ jej rodzice byli przeciwnikami ówczesnego reżimu, rodzina była biedna i musiała liczyć się ze złą sytuacją. Joanna miała za sobą trudne dzieciństwo, pełne niedostatków. Jako młoda kobieta opuściła Polskę i wyjechała na studia do Austrii, a potem znalazła tam też posadę. Z początku nie znała ani jednego niemieckiego słowa i dopóki nie nauczyła się języka, musiała się utrzymywać z przypadkowych prac. Skończyła studia i wkrótce zaczęła odnosić sukcesy w interesach. Może właśnie to łączyło nas tak bardzo. Historia Joanny przypominała mi czas, który spędziłam w Londynie, gdy krewni w ambasadzie somalijskiej wykorzystywali mnie jak niewolnicę. Ten zły czas, kiedy żyłam na ulicy, nie znając ani jednego angielskiego słowa. Ten czas, gdy udało mi się dostać pracę sprzątaczki w McDonaldzie. Joanna miała podobne doświadczenia.

Doświadczenie bycia wykorzystywanym, świadomość, że nie zna się języka w obcym kraju, ale trzeba dać sobie radę bez niczyjej pomocy, pokonać przeszkody i nigdy się nie poddać. Nie załamywać się, tylko dalej walczyć, nieważne, jak beznadziejna wydaje się sytuacja. Iść dalej tą kamienistą drogą, chociaż tęsknota za domem czasem prawie rozdziera serce. Bez wątpienia Joannę i mnie łączyły te same doświadczenia, które sprawiały, że często byłyśmy słabe, ale też w wielu sytuacjach bardzo silne.

Zatopiona w myślach wskoczyłam pod kołdrę, ustawiłam laptop na brzuchu i klikając, zaczęłam przebijać się przez dane. Jeden z wielu katalogów nosił tytuł „Safa i jej rodzina”. Serce natychmiast zaczęło mi bić szybciej. Dwa kliknięcia – i oto pojawiły się zdjęcia z dalekiego kraju, który kiedyś był też moją ojczyzną.

Na pierwszym zdjęciu widać było rodzinę Safy. W szczup­łym, drobnym mężczyźnie o chudych nogach i poważnym spojrzeniu natychmiast rozpoznałam jej ojca. Nosił wąsy, miał żółte zęby. Gruba żyła znaczyła jego czoło. Podkoszulek tylko w połowie tkwił w spranych spodniach, w których brakowało górnego guzika. Obok niego stała matka Safy, krągła kobieta w czerwonym hidżabie w nadrukowane białe kwiaty, jaki nosi wiele somalijskich kobiet. Jej oczy w kształcie migdałów niepewnie patrzyły w obiektyw, lekko się uśmiechała. W dłoniach trzymała paczuszkę, którą kilka tygodni temu wysłałam do Dżibuti. Była w niej drobna biżuteria, którą przygotowała dla mnie zaprzyjaźniona projektantka i którą podarowałam kobietom z tej rodziny.

Przed obojgiem rodziców stali bracia Safy, Amir i Nour, których na pierwszy rzut oka można było wziąć za bliźniaków. Nour, młodszy, miał na sobie biało-niebieski, o wiele za duży T-shirt z nadrukiem podobizny Clone Troopera z filmu Gwiezdne wojny. Nieśmiało, ale tym bardziej ujmująco patrzył prosto w obiektyw. Amir nosił niebieski, rozdarty T-shirt z arabskim napisem. W odróżnieniu od swego brata miał gniewny wyraz twarzy. W środku stała Safa z promiennym uśmiechem – dokładnie taka, jak ją zapamiętałam. Oburącz ściskała małą różową szkatułkę na kosmetyki, którą jej posłałam. Na szyi Safy wisiał łańcuszek z amuletem, który też jej kiedyś podarowałam – ręką Fatimy, która miała chronić dziewczynkę przed wszelkim złem.

Jak dobrze, że nosi ten amulet, pomyślałam spontanicznie. Nie potrafiłam sobie wytłumaczyć dlaczego, ale gdy patrzyłam na to upozowane zdjęcie po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. Czy to widok tej starej, nieznanej mi kobiety na brzegu zdjęcia tak mnie poruszył? Czy to z powodu jej gniewnego spojrzenia i wielkich, kościstych dłoni, które wbijały się w ciałko najwyżej rocznej dziewczynki, którą do siebie przyciskała? Im dłużej wpatrywałam się w to zdjęcie, tym było dla mnie bardziej oczywiste: coś tu się nie zgadzało. Tylko co ta rodzina miała do ukrycia?

Z ciekawością obejrzałam potem wszystkie zdjęcia Safy. Ta słodka dziewczynka z wielkimi, migdałowymi oczami i rozwichrzonymi czarnymi włosami na wszystkich zdjęciach wydawała się radosna i beztroska. Za to na twarzach członków jej rodziny wypisane były sceptycyzm i nieufność. Może się myliłam, może tylko przestraszył ich błysk aparatu. Film wideo, który czekał na odtworzenie w moim laptopie, z pewnością coś wyjaśni. Zaniepokojona kliknęłam myszką w skierowaną w prawo strzałkę, żeby go włączyć.

Najpierw powoli i trochę chybotliwie kamera przesuwała się przez jasnobrązowy pustynny krajobraz. Nad tak dobrze mi znanym afrykańskim horyzontem drżało światło. Pojawił się znów ten tępy, ale uparcie kłujący ból w moim sercu, który powracał za każdym razem, kiedy oglądałam takie obrazy. Od tak dawna prowadziłam dobre, przyjemne życie w Europie, która stała się dla mnie drugą ojczyzną. Ale moje serce nigdy nie opuściło swojego prawdziwego domu, afrykańskiej pustyni. Im byłam starsza, tym bardziej dręczyła mnie tęsknota za krajem, w którym wyrastałam, nosząc tak trafnie nadane mi przez rodziców imię Waris (kwiat pustyni). Za tym miejscem, w którym stałam się silną dziewczyną i pewnego dnia zrozumiałam, że tylko ucieczka może mnie uchronić przed niechybnym zwiędnięciem.

Moje melancholijne myśli przerwała nagła zmiana. Teraz ekran wypełniło potężne zbiorowisko pomalowanych na kolorowo chat z blachy falistej. Ta twierdza biedy, która co najmniej kilku tysiącom ludzi dawała schronienie, połyskiwała różowo, turkusowo, zielono, we wszystkich kolorach. Przez wioskę prowadziły nieutwardzone drogi, pełne gruzu, kamieni, szarego pyłu i gór śmieci. Kamera przybliżyła zardzewiały blaszany płot, który kiedyś pomalowany był na niebiesko. Małe, nędzne drewniane drzwiczki zwisały krzywo na prowizorycznych zawiasach. Przy występie muru mała koza w czarno-białe łaty znudzona obserwowała głośną zabawę dzieci w pyle przed płotem. Drewniane drzwiczki, skrzypiąc, otworzyły się i mała dziewczynka z radosnym uśmiechem pomachała do obiektywu kamery.

To była Safa w sukience w żółto-różowe kwiatki, która sięgała jej prawie do kostek. Na zaplecionych w warkoczyki włosach kołysały się kolorowe koraliki. Połyskiwały w słońcu żółto, czerwono, niebiesko i zielono, jak kwiaty na wiosennej łące. Mój wzrok natychmiast padł na błyszczący łańcuszek i dołek pośrodku szyi dziewczynki, gdzie spoczywała ręka Fatimy. Uśmiechnęłam się, gdy odkryłam dużą lukę między śnieżnobiałymi zębami Safy. Prawdopodobnie dziewczynka straciła pierwsze mleczaki. Z chichotem biegła w kierunku blaszanej chaty, o której ścianę oparta była miotła.

– Zawsze wszystko sprzątam! – zawołała z dumą, chwyciła samotną słomianą miotłę i ochoczo zajęła się zamiataniem piaszczystej ziemi, aż prawie zasłonił ją tuman kurzu, który się podniósł.

– Safo, całkiem się ubrudzisz! Nie mamy aż tyle wody, żeby cię wciąż myć. – Na filmie pojawiła się matka Safy, wyraźnie zdenerwowana. Gdy odkryła kamerę, roześmiała się zakłopotana.

Następne ujęcie pokazywało wnętrze chaty, w której mieszkała Safa z rodziną. W dwóch maleńkich pomieszczeniach pomiędzy szorstkimi ścianami z falistej blachy i pod dziurawym dachem z papy mieszkało tu siedmioro doros­łych i piątka dzieci. Safa i jej matka siedziały w domu na jednym z dwóch prowizorycznych łóżek.

– Jak wasze otoczenie reaguje na to, że Safa nie jest obrzezana? – usłyszałam głos współpracownicy zza kamery.

– Tu wszystkie dziewczynki są obrzezane – odpowiedziała matka Safy w swoim i moim somalijskim języku, jednocześnie przeganiając muchę, która wygodnie przysiad­ła na twarzy jej córeczki. – Wszystkie są obrzezane, oprócz Safy – podkreśliła raz jeszcze.

Prowadząca wywiad współpracownica chciała wiedzieć, czy matka nie cieszy się z tego, że dzięki roli w filmie i wynikającej z tego umowy jej córce oszczędzono cierpienia.

– Tak, mój mąż i ja podpisaliśmy umowę, w której zobowiązaliśmy się, że nie pozwolimy obrzezać Safy – odpowiedziała Somalijka. – Ale, szczerze mówiąc, nie jestem przekonana, że to była właściwa decyzja. Rytuał obrzezania należy przecież do naszej tradycji. Nigdy nie znajdziemy dla Safy męża, jeśli nie będzie obrzezana. Nigdy nie będzie należeć do naszej społeczności tak jak inne dziewczynki. Dlatego jestem pewna, że pewnego dnia każemy jednak obrzezać naszą córkę.

Zaparło mi dech. Co ta kobieta właśnie powiedziała? Czy ja się przesłyszałam?

Pospiesznie usiadłam i kliknęłam myszką na „stop”, żeby się upewnić, że dobrze zrozumiałam matkę Safy. Czyżby mój somalijski przez lata życia w Europie aż tak się pogorszył?

„Dlatego jestem pewna, że pewnego dnia jednak każemy obrzezać naszą córkę” – usłyszałam jeszcze raz.

Rzeczywiście! Ta kobieta była naprawdę gotowa zniszczyć życie swojej córeczki. Ograbić ją na zawsze z beztroski, szczęścia i zdrowia. To nie mogła być prawda! W żadnym razie nie mogłam do tego dopuścić!

Ze łzami w oczach przyglądałam się, jak Safa lękliwie przytuliła swoją wąską główkę do matki. Do kobiety, która nie tylko chciała złamać umowę zawartą z moją fundacją, lecz także była gotowa z zimną krwią złożyć swoje dziecko na ołtarzu dobrej opinii i akceptacji współplemieńców. I to prawdopodobnie już wkrótce.

Moje serce galopowało jak szalone. Wychodziłam z siebie z rozczarowania i gniewu. Czy ta kobieta niczego się nie nauczyła? Po co te rozmowy, w których ja i moi pracownicy tłumaczyliśmy jej szczegółowo, jakim niepojętym przestępstwem jest obrzezanie kobiet – jej, mnie, nas wszystkich? Po co ta umowa, która jej dzieciom umożliwiała kształcenie, a tym samym lepszą przyszłość? Fundacja Kwiat Pustyni zobowiązała się, że przez następne lata będzie pokrywać koszty wody, jedzenia, sprzętów domowych, opieki medycznej i wszystkie rachunki za kształcenie. Ale pod warunkiem, że Safa nie zostanie obrzezana.

Beznamiętne oświadczenie matki Safy przed kamerą postawiło to wszystko pod znakiem zapytania. Czyżby dla tej młodej, ale bardzo dojrzałej kobiety obrzezanie córki naprawdę było ważniejsze, niż przetrwanie i przyszłość całej rodziny? Najwyraźniej tradycja była silniejsza niż zdrowy rozsądek, a zabobon miał większą moc niż jakakolwiek umowa.

Ze smutkiem spojrzałam na mały zegarek na nocnej szafce. Było późno. Mimo to nikt nie zrozumiałby mojego telefonu o tej porze lepiej niż Joanna. Podniosłam słuchawkę i wybrałam numer swojej towarzyszki, która szepnęła do telefonu zaspane „halo?”.

– Joanna – powiedziałam tak głośno, że ostatecznie wyrwałam ją ze snu. – Obejrzałam właśnie ten film wideo. Musimy natychmiast lecieć do Dżibuti i porozmawiać z rodzicami Safy.

– Dlaczego, co się dzieje? – Joanna z początku nie rozumiała mojego wzburzenia.

– Matka Safy mówi w wywiadzie, że chce obrzezać Safę mimo naszej umowy. Joanno, musimy pomóc tej dziewczynce, zanim będzie za późno!

Joanna już na dobre się rozbudziła.

– To przecież niemożliwe – wyrzuciła z siebie zaszokowana. – Waris, zaraz sprawdzę plan lotów. Nie możemy tracić czasu. Tymczasem spróbuj przynajmniej trochę się przespać. – Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, odłożyła słuchawkę.

– Tuuut, tuuut, tuuut – sygnał telefonu dźwięczał w mojej głowie jak przeraźliwy alarm.

– Miejmy nadzieję, że nie przyjedziemy za późno – powiedziałam głośno w pustkę pokoju, właściwie do siebie.

Przez kilka minut siedziałam w bezruchu, potem skoczyłam na równe nogi i w mgnieniu oka przygotowałam się do wyjazdu. Jak znam Joannę, na pewno załatwi najwcześ­niejszy z możliwych lotów do Dżibuti, a ja nie chciałam następnego ranka tracić ani minuty, chciałam dotrzeć na lotnisko o czasie.

Chwilę później moja walizka stała spakowana przed hotelową szafą, a laptop, z którego przed niespełna półgodziną dotarła do mnie hiobowa wieść, upchnięty w torbie leżał na łóżku.

W pokoju panowała ciemność. Zaciągnęłam grube, eleganckie zasłony, by odgrodzić się od jaskrawych świateł brukselskich ulic. Musiałam spróbować przespać kilka godzin, zanim zaczniemy naszą niespodziewaną podróż do Afryki. Ale troska o Safę nie dawała mi zasnąć, a myśli znów kłębiły się w mojej głowie. Co się działo z dziewczynką? Czy wszystko z nią dobrze? Czy może jest już za późno? Może rodzice już kazali ją obrzezać? Przewracałam się w miękkim łóżku z boku na bok, zanim w końcu zasnęłam…

*

Czuję ciepło słońca na skórze. Morze odbija jego promienie, które skrzą się na powierzchni jasnoturkusowego oceanu. Przed nami rozciągają się nieskończone połacie Oceanu Indyjskiego, a nad nim lazurowe niebo. Tu i ówdzie przecina wodę mała, kolorowo pomalowana rybacka łódź, wokół której wciąż wzdymają się połyskujące grzebienie fal. Z piany formują się pęcherzyki, ich żywot jest tak krótki, jak samych fal. Jak ulotne wspomnienia znikające w mgnieniu oka.

– Hej, Waris! – woła do nas młody bosman Ahmed. – Wysadzę was na tej małej wyspie tam, z przodu.

Kościstym palcem pokazuje odcinający się na horyzoncie kontur, nad którym krąży chmara ptactwa. Kiwam głową i głęboko wdycham morskie powietrze.

– Ta wyspa jest bezludna – wyjaśnia Ahmed. – Ale pozostała tam stara, zrujnowana chata, w której kiedyś mieszkał pewien rybak. Wybudował sobie domek, żeby nocować na wyspie, jeśli morze było za bardzo wzburzone i nie mógł wrócić z połowem do rodzimego portu. Tam was zawiozę.

Moja podopieczna, Safa z Dżibuti, siedzi obok mnie na pomalowanej na zielono drewnianej ławce łódki. Wiatr igra z jej jedwabistymi czarnymi włosami, które w słońcu mienią się czerwono. Biała sukienka łopocze w chłodnej bryzie. Dziecko ze slumsu Balbala stało się piękną dziewczyną. Białe zęby bez skazy połyskują w świetle słońca. Promieniejąc radością, trzyma się podpórek rdzawego dachu łódki, by fala nie wyrzuciła jej za burtę. Obie przymykamy oczy, by wyraźniej zobaczyć samotną wyspę w oddali. Ciepła słona woda, która wciąż napływa do łódki, obmywa nasze stopy.

– Waris, jeszcze nigdy nie byłam w łódce na morzu. To cudowne i ekscytujące, najchętniej zostałabym tu na zawsze… z tobą. Czuję się taka wolna! – woła do mnie podniecona Safa.

Potem zamyka oczy, jakby chciała wchłonąć w siebie tę chwilę. Zaczyna cichutko nucić piosenkę, której melodię porywa wiatr.

Ahmed zmniejsza prędkość i powoli przybija łódką do białej, na oko niekończącej się, piaszczystej plaży. Plaża otoczona jest rafą koralową, która przypomina wyrazisty, zbudowany przez artystę mur. Zachwycona rozglądam się dookoła. Rzeczywiście, tak jak opisał Ahmed, na małym wzgórku stoi rozpadająca się chata.

– Nie mogę dopłynąć do samego brzegu, bo łódka utknie w piasku – wyjaśnia nam Ahmed. – Przez ostatnie metry wody musicie przejść same.

Wspinam się na rdzawy reling chybotliwej rybackiej łódki i wskakuję do morza.

– Teraz ty. Nie martw się, woda jest cieplutka – wołam w kierunku łódki.

Nie zdejmując białej sukienki, Safa szybko wskakuje w turkusową toń. Chwilę później, parskając i śmiejąc się, wypływa.

Podaję jej rękę.

– Już, dziewczyno, idziemy na plażę.

Dotarłszy do brzegu, ostrożnie stąpamy po rozżarzonym piasku, usianym pokruszonymi muszlami i suchym morszczynem.

– Chodź – mówię – pójdziemy do chaty starego rybaka. Tam możemy zostawić nasze sukienki.

Poharatane drzwi głośno skrzypią, gdy je otwieram. Zaciekawione wchodzimy do środka. Wita nas zapach soli morskiej i zepsutych ryb. Obok starego, zbutwiałego drewnianego stołu, prawie zupełnie przeżartego przez słone morskie powietrze i upał, stoi zardzewiały stelaż łóżka, na którym leżą resztki pożółkłej gazety. Nad nim wisi rozdarta rybacka sieć, która chyba już od dawna nie nadaje się do użytku. Przez szpary w drewnianych deskach, z których zbudowane są nędzne ściany, wpada światło słońca. Pospiesznie rozbieramy się do kostiumów kąpielowych.

– Teraz biegniemy. Na dół do morza! – wołam i wypadam z chaty.

Moja podopieczna biegnie za mną w swawolnych podskokach. Fale spokojnie pluszczą. Mewy i wrony szukają w płytkiej wodzie czegoś do zjedzenia.

– Chodź, pójdziemy dalej – zachęcam Safę. – Tam, gdzie jest głębiej, możemy się położyć na plecach i pozwolić wodzie, by nas unosiła. To wcale nie jest trudne, zwłaszcza w słonej wodzie. Morze uniesie nas obie.

Ciepłe fale obmywają nasze nogi. Dotarłszy na głęboką wodę, zatrzymuję się.

– Po prostu połóż się na wznak – łagodnie wyjaśniam Safie. – Moja ręka jest cały czas pod twoimi plecami. Nie bój się, nic ci się nie może stać. Zaufaj mi.

Safa bez chwili zwłoki robi to, co powiedziałam. Ostrożnie wsuwam prawą dłoń pod jej lekkie ciało. Śliczna dziewczynka unosi się na wodzie jak mała morska lwica.

Zadowolona Safa z uśmiechem zamyka oczy.

– Mój los jest teraz całkowicie w twoich rękach. Ale wiem, że mogę ci zaufać, Waris.

Jej słowa sprawiają, że mimo upału dostaję gęsiej skórki. Cicho szepczę jej do ucha:

– Będę cię podtrzymywać tak długo, aż powiesz, że już mnie nie potrzebujesz, moja słodka.

Gdy Safa znów otwiera oczy, z jej twarzy znika uśmiech.

– Widzisz, Waris, co jest tam na niebie za tobą?

Odwracam się. Za mną zbierają się potężne czarne chmury wróżące burzę i wydają się do nas zbliżać.

– Chyba zaraz będzie deszcz – próbuję uspokoić moją podopieczną. – Ale nie musimy się go bać. Woda pod nami, woda nad nami, woda wszędzie. To dla nas, dzieci pustyni, wielkie święto.

Ledwie skończyłam mówić, niebo przecina błyskawica i chwilę później nad oceanem rozlega się potężny grzmot. Przestraszonej Safie, która tymczasem złapała już grunt pod nogami, ze strachu rozszerzają się oczy.

– Chcę z powrotem do chaty – prosi. – Wolę nie zostawać tu, w morzu. Jeśli chcesz, możesz dalej pływać, ale ja wychodzę.

Pozwalam jej wyjść. Gdy Safa idzie przez piasek ku chacie, ja płynę do rafy koralowej, której widok z łódki tak mnie fascynował. Tymczasem nadciąga porywisty wiatr, a fale stają się wyraźnie wyższe niż przedtem. Jako dobra pływaczka lubię takie wyzwania. Burza jeszcze nie dotarła bezpośrednio do nas. Oddychając głęboko, siadam na jakimś występie skalnym i patrzę w kierunku chaty. Nagle moje serce zaczyna dziki galop. Safa nie jest sama.

Jakaś kobieta otulona czarną, długą szatą stoi obok niej i gwałtownie gestykulując, coś do niej mówi. Kim jest i skąd się wzięła? Ahmed mówił przecież, że wyspa jest niezamieszkana!

– Safa! Safa! – krzyczę najgłośniej, jak mogę. Macham obydwiema rękami. – Safa!

Ale szum coraz silniejszego wiatru połyka moje rozpaczliwe krzyki. Błyskawice przeszywają niebo, a następujące po nich grzmoty przewalają się groźnie nad morzem. Burza dotarła do wyspy. Wysokie fale uderzają we mnie i gwałtownie odbijają się od skały, na której siedzę. Postanawiam pobiec po rafie z powrotem na plażę. Biegnę coraz prędzej. Ostre jak nóż korale niemiłosiernie wbijają mi się w podeszwy. Ale nie czuję bólu, biegnę coraz dalej, coraz szybciej, ciągle mając na oku tę groźną kobietę, która popycha Safę przez nędzne drewniane drzwi do chaty. Tymczasem deszcz głośno pluszcze o powierzchnię morza.

W końcu docieram do końca rafy, do plaży i chaty. Dysząc, ciągnę drzwi, które przedtem bez kłopotu dały się otworzyć. Ale teraz są zamknięte. Obiema pięściami walę w drewno tak mocno, jak tylko mogę.

– Safa! Safa! Jesteś tam? Otwórz drzwi! – wrzeszczę z całych sił.

– Waris, ratunku! Proszę, pomóż mi! – słyszę nagle płacz Safy. – Ta kobieta chce mi zrobić coś złego. Ma nóż!

Rozwścieczona z całej siły kopię w drzwi, w końcu nacieram ciałem na ściany chaty.

– Safa! Jestem tutaj! Pomogę ci! – charczę w rozpaczy. – Czego chcesz, babsztylu? Zostaw moje dzieciątko w spokoju! Nie dotykaj jej! – Mój lęk ustępuje bezgranicznemu gniewowi. – Jak wyjdziesz, to cię zabiję!

Znów słyszę, jak Safa woła o pomoc. Nagle nad chatą uderza grom, od grzmotu trzęsie się ziemia, a z chaty dobiega przeraźliwy krzyk.

Wiem, co to znaczy.

Wiem, że zawiodłam.

*

Ostry dźwięk wyrwał mnie z tego koszmaru. Gwałtownie usiadłam i dłońmi wytarłam mokrą od potu twarz. Powoli otworzyłam zapuchnięte oczy, wciąż jeszcze pełne łez. Na nocnej szafce obok mnie leżał mój komórkowy telefon, który uparcie dzwonił. Jak w transie chwyciłam aparat.

– Waris! Tu Joanna, siedzę już przy śniadaniu i czekam na ciebie. Za trzy godziny nasz samolot odlatuje do Dżibuti.

------------------------------------------------------------------------

1 Za: Hillel Starszy, Pirke Awot (Sentencje Ojców), sentencja zawarta też w Talmudzie Babilońskim, Sanhedryn, 37a (przyp. red.).Posłowie Uratuj mały Kwiat Pustyni!

Szanowni Czytelnicy,

co dziesięć sekund na świecie obrzezaniu poddaje się jakąś dziewczynkę. Po tym brutalnym zabiegu co trzecia umiera, a wiele przez całe życie cierpi z powodu jego bolesnych skutków.

Przeżyłam ten koszmar osobiście, a walkę o te dziewczynki i kobiety uczyniłam moim życiowym zadaniem – po to w 2002 roku powstała Fundacja Kwiat Pustyni. Od tego czasu dzięki Waszym datkom sprawujemy patronat nad zagrożonymi dziewczynkami w Afryce.

Mała Safa z filmu Kwiat pustyni mogła zostać uratowana przed okaleczeniem jako pierwsza objęta patronatem dziewczynka; po niej uratowano tysiąc kolejnych małych Kwiatów Pustyni.

A co z wieloma afrykańskimi dziewczynkami, które jeszcze czekają na ratunek?

W 2015 roku wraz z Fundacją Kwiat Pustyni rozpoczynamy kampanię:

URATUJ MAŁY KWIAT PUSTYNI!

Również Wy obejmijcie patronat nad małym Kwiatem Pustyni i podarujcie jakiejś dziewczynce przyszłość, zdrowie i szansę w życiu, nie wyrywając dziecka z rodzinnego i kulturowego środowiska. Wszystkie informacje na ten temat znajdziecie na naszej stronie: www.desertflowerfoundation.org

Dziękuję za Wasze zainteresowanie, współczucie, a być może wkrótce również za przyłączenie się do akcji patronackiej.

Z MIŁOŚCIĄ

Waris

PS Naszą kampanię stworzyła grupa Yell Social Campaign­ing, której niniejszym z całego serca dziękuję.Kwiat Pustyni – patronat

Za trzydzieści euro miesięcznie również ty możesz uratować mały Kwiat Pustyni. Dziesięć, piętnaście euro pozwoli Ci uczestniczyć w pomocy. Wykorzystaj tę szansę i weź udział w naszym programie patronackim!

Zachęceni uratowaniem Safy i młodszych sióstr Inab i Idrissa, zdecydowaliśmy się powołać do życia własny program patronacki.

Marzymy, żeby uratować co roku tysiąc małych Kwiatów Pustyni przed okaleczeniem narządów płciowych. Jeśli chcesz, możesz w tym pomóc, w dowolnym momencie zostając opiekunem małego Kwiatu Pustyni, i to bez biurokracji.

Miesięcznym datkiem w wysokości trzydziestu euro uratujesz małą dziewczynkę przed niechybnym okaleczeniem narządów płciowych. Połową lub jedną trzecią tej kwoty, zsumowaną z wpłatami innych darczyńców, również możesz się przyczynić do ocalenia małego Kwiatu Pustyni przed okaleczeniem.

Za pieniądze fundacji będą ponadto szkolone matki i rodziny tych dziewczynek, by skończyć wreszcie z tą straszną praktyką. Aby uzyskać comiesięczne wsparcie finansowe, rodzice muszą ze swoimi córkami przyjść do jednego z centrów Kwiat Pustyni w ich rodzinnej miejscowości. Po wstępnej rozmowie powinni podpisać umowę ochrony. Zobowiązują się w niej nie poddawać córek obrzezaniu i cztery razy w roku zjawiać się na warsztatach uświadamiających o FGM organizowanych przez Fundację Kwiat Pustyni w ich miejscu zamieszkania. Ponadto zobowiązują się co kwartał poddawać córki badaniom lekarek pediatrów Fundacji Kwiat Pustyni w ramach badań zdrowotnych, by zagwarantować, że dziewczynki pozostają nieokaleczone. Rodzice otrzymują kartę ochrony ze zdjęciem paszportowym, w której odnotowywane są comiesięczne wypłaty dla rodzin, udział w warsztatach oraz badania zdrowotne córek. Rodziny są finansowane aż do ukończenia szkoły przez dziewczynki.

Fundacja Kwiat Pustyni przykłada szczególną wagę również do tego, by wszystkie podopieczne w wieku szkolnym chodziły do szkoły, a później pomaga im w znalezieniu pracy.

Centra Kwiat Pustyni służą zatem dodatkowo jako agencje zatrudnienia, ponieważ wykształcenie oraz finansowa niezależność są jedyną właściwą drogą, by wyzwolić kobiety Afryki z ucisku, uchronić je przed przemocą i raz na zawsze skończyć z okaleczaniem żeńskich narządów płciowych.

Zapraszamy na naszą stronę internetową:

www.desertflowerfoundation.org

Pytania prosimy przesyłać e-mailem na adres:

[email protected]

Jeśli chcesz wesprzeć Fundację Kwiat Pustyni,

udostępniamy Ci numer rachunku:

Fundacja Kwiat Pustyni Polska

Bank PKO S.A.

91 1240 1268 1111 0010 5193 7695

IBAN: PL 91 1240 1268 1111 0010 5193 7695

kod SWIFT: PKOPPLPWZespół organizujący casting decyduje się zatrudnić Safę i Roun, które grają w filmie Kwiat pustyni Waris Dirie i jej matkę; Dżibuti, 2008 rok.

Safa na castingu; 2008 rok.

Waris i Liya Kebede, od wielu lat znajome z Nowego Jorku.

Waris z najlepszą przyjaciółką i menedżerką Joanną przy pracy; Polska, 2012 rok.

Waris Dirie z wiceprzewodniczącą Komisji Europejskiej, Viviane Reding, i Chantal Compaoré, pierwszą damą Burkina Faso, na międzynarodowej konferencji poświęconej FGM; Bruksela, 2013 rok.

Pozostałe fotografie dostępne w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: