Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Saga nadmorska. Tom 1. Obcy powiew wiatru - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50

Saga nadmorska. Tom 1. Obcy powiew wiatru - ebook

Wielopokoleniowa, pasjonująca saga o rodzinie, która po wojennej zawierusze odnalazła swoje miejsce na ziemi w Ustroniu Morskim.

Marcjanna Zielczyńska żyje beztrosko – spędza czas z przyjaciółkami, marzy o wielkiej miłości, planuje swoją przyszłość. Kiedy zaczyna się wojna, wszystko się zmienia.

Świat, który znała i kochała, przestaje istnieć. Dziewczyna musi opuścić swoje rodzinne strony i wyruszyć w podróż w nieznane, aby odnaleźć nowy dom.

Wzruszająca opowieść inspirowana losami tysięcy Kresowiaków, którzy z dnia na dzień utracili coś o wiele cenniejszego niż majątek – spokój i miejsce do życia.

 

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-488-3
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

ar­cjan­na Ziel­czyń­ska za­mknę­ła oko­lo­ne siat­ką drob­nych zmarsz­czek oczy. Mło­dość umknę­ła jej nie­po­strze­że­nie, po­dob­nie jak ca­łe­mu jej po­ko­le­niu. Ze zdzi­wie­niem od­no­to­wa­ła obec­ność pierw­szych bruzd na twa­rzy. Wczo­raj była mło­dą, uf­nie pa­trzą­cą w przy­szłość dziew­czy­ną, a dziś jest zgorzk­nia­łą ko­bie­tą, któ­rej po­trze­by ze­szły na dal­szy plan wo­bec ko­niecz­no­ści wy­kar­mie­nia dziec­ka. Sa­mot­nym mat­kom ni­g­dy nie było ła­two, a ona mia­ła wra­że­nie, że w cza­sach, któ­re na­de­szły po woj­nie, bę­dzie jesz­cze go­rzej.

Wcią­gnę­ła do płuc obce po­wie­trze. Nie po­tra­fi­ła przy­zwy­cza­ić się do po­ry­wi­stych wia­trów i cią­gną­ce­go od mo­rza chło­du.

Moc­niej za­ci­snę­ła po­wie­ki.

Dom.

Pierw­sze sko­ja­rze­nie: ten na­le­żą­cy do jej dziad­ków, do któ­re­go dro­ga pro­wa­dzi­ła przez łąki i łany doj­rze­wa­ją­ce­go zbo­ża. Wy­star­czy­ło, że tro­chę po­pa­da­ło, a drew­nia­ne koła fur­man­ki dziad­ka grzę­zły w bło­cie. Dom sto­ją­cy w Woli Ostro­wiec­kiej, ser­ce no­wo­cze­sne­go go­spo­dar­stwa, ze stud­nią na środ­ku, z ży­wo­pło­tem wo­kół obej­ścia i z ogród­ka­mi wa­rzyw­nym i kwia­to­wym, w któ­rych kró­lo­wa­ła bab­cia. Po­rząd­ny, z czer­wo­nej ce­gły, nie drew­nia­ny. Jako je­den z nie­licz­nych we wsi był kry­ty bla­chą, a nie strze­chą. Dzia­dek po­tra­fił za­dbać o swo­ją ro­dzi­nę. Do­brze im się z bab­cią po­wo­dzi­ło. Mie­li duże go­spo­dar­stwo, dwa­dzie­ścia pięć mórg. Ale nie za­dzie­ra­li nosa. Po­ma­ga­li są­sia­dom w po­trze­bie, a cza­sem na­wet da­wa­li za­ro­bić parę gro­szy w cza­sie żniw. Obok domu była pa­sie­ka – kró­le­stwo dziad­ka. Mar­cjan­na wciąż czu­ła smak ma­cza­nych w świe­żym mio­dzie bu­łek. I ten za­pach! Obłęd­ny. Le­śnych owo­ców, doj­rza­łych zbóż, ka­czeń­ców i ta­ta­ra­ku. Za­pach Wo­ły­nia.

Dru­gie sko­ja­rze­nie: dom, któ­ry stwo­rzy­li ro­dzi­ce. Szczę­śli­we dzie­ciń­stwo, tro­ska mamy i taty, pierw­sze przy­jaź­nie. Dom w Lu­bom­lu. Wy­star­czy­ło za­mknąć oczy, a już tam była. Spa­ce­ro­wa­ła przy za­bu­do­wa­niach ze­spo­łu pa­ła­co­we­go Bra­nic­kich, w dro­dze do ko­ścio­ła mi­ja­ła cer­kiew i z sze­ro­kim uśmie­chem na ustach po­zdra­wia­ła ko­le­żan­ki, któ­re zni­ka­ły we wnę­trzu oka­za­łe­go bu­dyn­ku. Znów mi­ja­ła Ży­dów cza­tu­ją­cych na wło­ścian w dni tar­go­we, bie­gła na przed­sta­wie­nie cyr­ku, któ­re­go przy­jazd za­wsze był wiel­kim wy­da­rze­niem, prze­cho­dzi­ła tuż obok ko­szar, ukry­wa­jąc ru­mień­ce, któ­re po­ja­wia­ły się na jej twa­rzy za­wsze, gdy jej wzrok skrzy­żo­wał się ze wzro­kiem przy­stoj­ne­go uła­na.

Była szczę­śli­wa, za­rów­no u dziad­ków, jak i w ro­dzin­nym domu. Tam za­wsze czu­ła się u sie­bie. Swo­bod­nie. Ni­g­dy nie przy­szło­by jej na myśl, że pew­ne­go dnia ktoś za­pu­ka do ich drzwi i po­wie: Tu już nie jest Pol­ska, nie je­ste­ście u sie­bie. Jak to: nie je­ste­ście u sie­bie? Gdzie za­tem jest to „u sie­bie”? Gdzie jest jej dom? Bo prze­cież nie tu, nie w tym miej­scu, gdzie po­wie­trze pach­nie tak obco, a za­miast zna­jo­me­go cy­ka­nia ko­ni­ków po­lnych sły­chać szum mo­rza. Mia­ła wra­że­nie, że jest wszę­dzie. Ota­czał ją. Wni­kał w nią głę­bo­ko. Wciąż nie po­tra­fi­ła się do nie­go przy­zwy­cza­ić. Czy kie­dy­kol­wiek to na­stą­pi? Czy po­czu­je się tu u sie­bie?

Im dłu­żej się nad tym za­sta­na­wia­ła, tym bar­dziej utwier­dza­ła się w prze­ko­na­niu, że nie war­to się przy­zwy­cza­jać. Bo sko­ro te zie­mie, na któ­rych zna­leź­li schro­nie­nie – prze­cież nie dom – sko­ro te zie­mie są te­raz po­nie­miec­kie, to kie­dyś mogą stać się też po­pol­skie. Bar­dzo się tego bała. Że pew­ne­go dnia ktoś znów za­pu­ka do jej drzwi i po­wie: Tu już nie jest Pol­ska, nie je­ste­ście u sie­bie.

Z tę­sk­no­tą zer­ka­ła na wschód. Ach, gdy­by tyl­ko mo­gła wró­cić…

Otwo­rzy­ła oczy. Nie była już na Kre­sach. Sta­ła nad sa­mym brze­giem mo­rza, gdzie w po­je­dyn­kę przy­szło jej stwo­rzyć dom dla cór­ki, któ­rej nie po­tra­fi­ła po­ko­chać tak, jak mat­ka ko­chać po­win­na.Roz­dział 1

ar­cjan­na sta­nę­ła przed lu­strem i wy­gła­dzi­ła kre­to­no­wą su­kien­kę. Naj­lep­szą, jaką mia­ła. Mama ku­pi­ła ma­te­riał od Chaj­ki, sta­rej Ży­dów­ki, któ­ra od lat pro­wa­dzi­ła swój sklep w są­siedz­twie bu­dyn­ku, gdzie mie­ścił się urząd gmi­ny, pocz­ta i ko­mi­sa­riat po­li­cji. Ja­ni­na czę­sto po­wta­rza­ła, że woli ro­bić za­ku­py u Ży­dów niż u Po­la­ków. Po­la­cy w ogó­le nie po­tra­fi­li za­dbać o klien­ta.

– Nie mam, bie­rze to, co jest, albo w ogó­le – mó­wi­li, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

Ży­dzi nie wy­pusz­cza­li ku­pu­ją­ce­go ze skle­pu, do­pó­ki nie był w peł­ni za­do­wo­lo­ny. Chaj­ka za­wsze dwo­iła się i tro­iła, żeby usa­tys­fak­cjo­no­wać klien­tów. Po­trzeb­ne ma­te­ria­ły po­tra­fi­ła wy­cią­gnąć spod zie­mi.

Mar­cjan­na uśmiech­nę­ła się do swo­je­go od­bi­cia. Uszczyp­nę­ła się de­li­kat­nie w po­licz­ki, aby na­brać ru­mień­ców. Tata nie lu­bił, kie­dy się ma­lo­wa­ła. Za­wsze po­wta­rzał, że tego, co pięk­ne, w ża­den spo­sób nie trze­ba po­pra­wiać, ale ona mia­ła swo­je spo­so­by, żeby nie­po­strze­że­nie pod­kre­ślić to pięk­no. Pod­kre­ślić, nie po­pra­wić. Wła­dy­sław nie miał ra­cji, ale co on, męż­czy­zna, mógł o tym wie­dzieć.

W ży­ciu Mar­cjan­ny za­koń­czył się waż­ny etap. Zda­ła po­myśl­nie wszyst­kie eg­za­mi­ny i otrzy­ma­ła świa­dec­two doj­rza­ło­ści. Z tej oka­zji tata po­sta­no­wił zor­ga­ni­zo­wać wy­staw­ną ko­la­cję, na któ­rą za­pro­sił ro­dzi­nę i przy­ja­ciół, a na na­stęp­ny dzień umó­wił wi­zy­tę w za­kła­dzie fo­to­gra­ficz­nym swo­je­go do­bre­go zna­jo­me­go Sta­ni­sła­wa. Zresz­tą z tego, co Mar­cjan­na wie­dzia­ła, pan Miau­czyń­ski miał być dzi­siej­sze­go wie­czo­ru obec­ny przy sto­le. „Tat­ko pew­nie znów wy­pi­je o je­den kie­li­szek bim­bru za dużo, a mama bę­dzie się na nie­go gnie­wać”, po­my­śla­ła i za­chi­cho­ta­ła.

Wciąż nie wie­dzia­ła, co chce ro­bić w ży­ciu. Gdzieś w od­da­li ma­ja­czy­ło ma­rze­nie o stu­diach, ale jesz­cze żad­na z ko­biet w jej ro­dzi­nie nie zdo­by­ła wyż­sze­go wy­kształ­ce­nia, a Mar­cjan­na nie była ty­pem pio­nier­ki. Bała się tego, co nie­zna­ne. Na myśl o wiel­kim świe­cie czu­ła nie eks­cy­ta­cję, a lęk. Wil­no, Lwów, Kra­ków… Lu­bi­ła czy­tać o tych mia­stach w swo­ich książ­kach, ale mia­ła wra­że­nie, że nie po­tra­fi­ła­by się tam od­na­leźć. Tu­taj, w Lu­bom­lu, zna­ła każ­dy kąt. Z jed­nej stro­ny chcia­ła­by tu zo­stać, ale z dru­giej pra­gnę­ła od ży­cia cze­goś wię­cej niż tyl­ko do­brze wyjść za mąż.

Za mąż… Ko­lej­ny draż­li­wy te­mat. Wpraw­dzie jej sy­tu­acja wy­glą­da­ła o wie­le le­piej niż na wsi, gdzie Ro­za­lia, nie­co star­sza od niej ku­zyn­ka, wciąż wy­słu­chi­wa­ła uty­ski­wań dziad­ków i ro­dzi­ców, że jest sta­rą pan­ną, ale i tu­taj już od­czu­ła pierw­sze na­ci­ski ze stro­ny mamy.

– Naj­waż­niej­sze, że­byś tra­fi­ła na od­po­wied­nie­go męż­czy­znę. Wi­dzisz, ja mia­łam szczę­ście, że po­zna­łam two­je­go ojca. Do­brze by było, gdy­by i to­bie się tak po­wio­dło…

Kie­dy tyl­ko mama za­czy­na­ła swo­je alu­zje, tata cmo­kał z nie­za­do­wo­le­niem. Mar­cjan­na uwa­ża­ła, że ro­dzi­ce po­dzie­li­li się dzieć­mi po rów­no. Ona była uko­cha­ną có­recz­ką ta­tu­sia, a jej dzie­wię­cio­let­ni brat An­to­ni skradł ser­ce mat­ce. Mia­ła wra­że­nie, że oj­ciec nie chce, żeby wy­szła za mąż. To Ja­ni­na zwy­kle po­dej­mo­wa­ła ten te­mat.

– Ja w two­im wie­ku by­łam już w cią­ży!

– Mamo, wte­dy były inne cza­sy – przy­po­mi­na­ła jej Mar­cjan­na.

– Inne cza­sy, inne cza­sy… Masz szczę­ście, że miesz­kasz w mie­ście, a nie na wsi. Tam wszyst­kie dziew­czy­ny idą za mąż mło­do, w wie­ku pięt­na­stu, szes­na­stu lat. Nie­za­męż­na dwu­dzie­sto­lat­ka to sta­ra pan­na! – po­wta­rza­ła mama, cho­ciaż prze­cież Mar­cjan­na była tego świa­do­ma, bo każ­de wa­ka­cje spę­dza­ła u dziad­ków w Woli Ostro­wiec­kiej, gdzie miesz­ka­ła też Ro­za­lia.

Czę­sto się za­sta­na­wia­ła, czy mama za­wsze taka była, czy zmie­nił ją ślub z tatą i wy­jazd do mia­sta. Prze­cież sama po­cho­dzi­ła ze wsi, a te­raz za­dzie­ra­ła nosa. Utrzy­my­wa­ła sta­ły, choć chłod­ny kon­takt z ro­dzi­ca­mi i sio­strą Teo­do­rą, któ­ra zo­sta­ła w Woli Ostro­wiec­kiej i mło­do wy­szła za mąż za miesz­ka­ją­ce­go w są­siedz­twie Ni­ki­fo­ra. Mar­cjan­na była cie­ka­wa, z cze­go to wy­ni­ka, ale ni­g­dy nie śmia­ła­by jej za­py­tać o to wprost. Nie czu­ła, że może z nią po­roz­ma­wiać o wszyst­kim. Za­dzi­wia­ją­ce, ale to tata uświa­do­mił ją, że wca­le nie umie­ra, kie­dy w wie­ku trzy­na­stu lat na wi­dok pierw­szej krwi na bie­liź­nie za­nio­sła się gło­śnym pła­czem. Ja­ni­na tyl­ko za­ci­snę­ła usta i rzu­ci­ła su­cho: „Nie becz, to nor­mal­ne”. To Wła­dy­sław przy­szedł do sy­pial­ni Mar­cjan­ny i czer­wo­ny ze wsty­du wy­ja­śnił jej, że wła­śnie sta­ła się ko­bie­tą.

Jej roz­my­śla­nia prze­rwa­ło ci­che pu­ka­nie do drzwi. Szyb­ko spoj­rza­ła w lu­stro, jesz­cze raz wy­gła­dzi­ła ma­te­riał na wy­so­ko­ści ta­lii i od­wró­ci­ła się w stro­nę wej­ścia.

– Pro­szę!

Drzwi po­wo­li się otwo­rzy­ły. W pro­gu stał za­do­wo­lo­ny, choć po­ru­szo­ny Wła­dy­sław.

– Wejdź, tat­ku – za­chę­ci­ła go Mar­cjan­na.

Oj­ciec sta­wiał kro­ki po­wo­li, przez cały czas bacz­nie ob­ser­wu­jąc cór­kę. Wy­glą­da­ła prze­pięk­nie. Był prze­ko­na­ny, że dziew­czy­na po­cią­gnę­ła usta ja­sną szmin­ką, ale tego dnia uznał, że nie bę­dzie się na nią z tego po­wo­du zło­ścił. Kie­dy ma świę­to­wać, jak nie dziś, gdy otrzy­ma­ła świa­dec­two doj­rza­ło­ści? W po­wie­trzu uno­si­ła się le­d­wo wy­czu­wal­na woń per­fum, ale i to zi­gno­ro­wał.

– Je­steś go­to­wa? – za­py­tał. – Go­ście za­raz za­czną się scho­dzić.

– Tak. Pój­dę po­móc ma­mie w kuch­ni.

– Zo­staw. – Wła­dy­sław zła­pał cór­kę za rękę. – Dzi­siaj jest two­je świę­to, nie bę­dziesz stać przy ga­rach. Mama zresz­tą już wszyst­ko przy­go­to­wa­ła.

Mar­cjan­na po­wo­li ski­nę­ła gło­wą. Za­pa­dła ci­sza. Oj­ciec stał w tym sa­mym miej­scu i wpa­try­wał się w nią z za­in­te­re­so­wa­niem. O co cho­dzi­ło? Czyż­by do­strzegł ru­mień­ce na twa­rzy cór­ki lub ślad szmin­ki, któ­rą po­ma­lo­wa­ła usta?

– Tat­ku?

Wła­dy­sław uśmiech­nął się smut­no. Od­kąd zo­stał oj­cem, z tru­dem ak­cep­to­wał upływ cza­su. Nie chciał, żeby jego Mar­cy­sia tak szyb­ko wy­fru­nę­ła z domu. Od­dał­by wszyst­ko, aby jesz­cze raz prze­żyć jej dzie­ciń­stwo, a tym­cza­sem sta­ła przed nim do­ro­sła ko­bie­ta, go­to­wa, by opu­ścić ro­dzin­ne gniaz­do. Na ra­zie tyl­ko na okres let­ni, któ­ry, jak zwy­kle, mia­ła spę­dzić u dziad­ków na wsi, ale kto wie, co po­sta­no­wi? A je­śli, nie daj Boże, się za­ko­cha, wyj­dzie za mąż i uro­dzi dzie­ci, a Wła­dy­sław prze­sta­nie być naj­waż­niej­szym męż­czy­zną w jej ży­ciu?

Mar­cjan­na była po­dob­na do Ja­ni­ny, przy­naj­mniej z wy­glą­du, ale cha­rak­ter z pew­no­ścią odzie­dzi­czy­ła po nim. Dłu­gie ja­sne wło­sy za­plo­tła tego dnia w cia­sny war­kocz, a wą­ską ta­lię pod­kre­śli­ła do­pa­so­wa­ną su­kien­ką. Kie­dy się śmia­ła, ro­bi­ła to całą sobą. Jej brą­zo­we oczy były ni­czym iskier­ki, któ­re swo­im bla­skiem przy­cią­ga­ły męż­czyzn. Wła­dy­sław był tego świa­do­my. Jego cór­ka po­do­ba­ła się i dżen­tel­me­nom, i chło­pom. Mógł tyl­ko mieć na­dzie­ję, że ża­den nie zro­bi jej krzyw­dy.

– Coś nie tak? – wy­chry­pia­ła Mar­cjan­na. Tata za­cho­wy­wał się dziw­nie. Nic nie mó­wił, tyl­ko stał i na nią pa­trzył.

– Wszyst­ko w jak naj­lep­szym po­rząd­ku – zre­flek­to­wał się Wła­dy­sław. – Po pro­stu wciąż nie mie­ści mi się to w gło­wie, Mar­cy­siu…

Dziew­czy­na ro­ze­śmia­ła się szcze­rze.

– Le­piej chodź­my już do sa­lo­nu. Mó­wi­łeś, że za­raz zja­wią się go­ście.

Przed drzwia­mi Mar­cjan­na i Wła­dy­sław na­tknę­li się na An­to­nie­go. Pew­nie jak zwy­kle pod­słu­chi­wał, o czym roz­ma­wia­ją oj­ciec i sio­stra. Chło­piec wy­ka­zy­wał nie­zdro­we za­in­te­re­so­wa­nie spra­wa­mi in­nych. Mar­cjan­na uwa­ża­ła, że po­wi­nien po­świę­cać wię­cej uwa­gi na­uce, do któ­rej wca­le się nie przy­kła­dał, a mniej śle­dze­niu in­nych, ale za­cho­wa­ła tę uwa­gę dla sie­bie. To nie ona mia­ła go wy­cho­wy­wać. Uśmiech­nę­ła się więc tyl­ko i zmierz­wi­ła bra­tu czu­pry­nę. Wła­dy­sław nie był jed­nak aż tak wy­ro­zu­mia­ły.

– Zno­wu pod­słu­chi­wa­łeś? – zde­ner­wo­wał się. – Tyle razy mó­wi­łem ci, że to nie­ład­nie!

– To co mam ro­bić? – żach­nął się chło­piec. – Mama wy­go­ni­ła mnie z kuch­ni, bo po­dob­no tyl­ko tam prze­szka­dzam, a wy…

– Cii, nic się nie dzie­je – we­szła mu w sło­wo Mar­cjan­na. – Chodź, za­raz przyj­dą go­ście.

Całą trój­ką we­szli do sa­lo­nu, gdzie Ja­ni­na ukła­da­ła już pół­mi­ski i ta­le­rze, mam­ro­cząc coś do sie­bie pod no­sem. Na­wet nie pod­nio­sła wzro­ku, kie­dy sta­nę­li obok sto­łu. Ski­nę­ła tyl­ko ręką na Mar­cjan­nę i po­pro­si­ła, aby po­szła do kuch­ni spraw­dzić, czy barszcz jest go­to­wy.

Kwa­drans póź­niej w domu Ziel­czyń­skich po­ja­wi­li się pierw­si go­ście: Pau­li­na, przy­ja­ciół­ka Mar­cjan­ny, wraz z ro­dzi­ca­mi, któ­rzy utrzy­my­wa­li bli­skie kon­tak­ty z Ja­ni­ną i Wła­dy­sła­wem. Pau­li­na wy­glą­da­ła bar­dzo ele­ganc­ko w su­kien­ce po­dob­nej do tej, któ­rą mia­ła na so­bie mło­da Ziel­czyń­ska, i w pan­to­fel­kach na fran­cu­skim ob­ca­sie. Czar­ne wło­sy spię­ła ozdob­ną spin­ką.

Mar­cjan­na po­czu­ła się pew­niej na wi­dok ko­le­żan­ki, któ­ra już cią­gnę­ła ją na plot­ki.

– Sły­sza­łaś, że Wal­dek Tu­szyń­ski po­pro­sił o rękę Anie­lę od Zient­kie­wi­czów?

– Żar­tu­jesz! Prze­cież od lat wo­dził wzro­kiem za Ołe­ną!

– Naj­wi­docz­niej ro­dzi­ce wy­bi­li mu ślub z Ukra­in­ką z gło­wy – pod­su­mo­wa­ła Pau­li­na.

Mar­cjan­na, któ­ra do ży­cia pod­cho­dzi­ła bar­dzo ide­ali­stycz­nie, uwa­ża­ła jed­nak, że musi ist­nieć inna przy­czy­na ta­kie­go sta­nu rze­czy. Może po pro­stu Anie­la bar­dziej mu się po­do­ba­ła? Jej sa­mej do­brze żyło się w są­siedz­twie Ukra­iń­ców. Nie było awan­tur, wza­jem­nych ani­mo­zji. Trak­to­wa­ła ko­le­gów i ko­le­żan­ki po­cho­dze­nia ukra­iń­skie­go tak samo jak Po­la­ków czy Ży­dów. Ty wie­rzysz w to, ja w to, je­ste­śmy inni, ale rów­ni so­bie. Po­la­cy i Ukra­iń­cy na­wią­zy­wa­li ze sobą re­la­cje, zda­rza­ły się mał­żeń­stwa mie­sza­ne, na­wet w jej ro­dzi­nie. Sio­stra mamy, ciot­ka Teo­do­ra, mia­ła męża Ukra­iń­ca. Uro­dzi­ło im się tro­je dzie­ci. Trzy cór­ki: Ro­za­lia oraz bliź­niacz­ki He­len­ka i Zo­sia, ochrzczo­ne w ko­ście­le, bo dziew­czyn­ki chrzci­ło się w ka­to­lic­kich świą­ty­niach, a chłop­ców w cer­kwi. Tak było od za­wsze. Nie wie­rzy­ła za­tem, żeby po­cho­dze­nie Ołe­ny mo­gło być pro­ble­mem.

– Nie wy­da­je mi się. Pew­nie po pro­stu się o coś po­kłó­ci­li – oświad­czy­ła z peł­nym prze­ko­na­niem.

– Oj, Mar­cyś, aleś ty na­iw­na. Prze­cież wi­dać, że nasi ro­dzi­ce trak­tu­ją Ukra­iń­ców go­rzej niż Po­la­ków – wy­szep­ta­ła Pau­li­na, igno­ru­jąc ojca, któ­ry wo­łał ją do sto­łu.

– Moi ro­dzi­ce są uczci­wi – obu­rzy­ła się Mar­cjan­na.

– Po­wie­dzia­łam „nasi ro­dzi­ce”, bo mia­łam na myśl ogół, no wiesz, star­sze po­ko­le­nie…

– Prze­stań!

Dziew­czę­ta po­de­szły do sto­łu, przy któ­rym za­sie­dli już go­ście. Oprócz Pau­li­ny i jej ro­dzi­ców po­ja­wi­li się pań­stwo Miau­czyń­scy ze swo­im dzie­się­cio­let­nim sy­nem, co ucie­szy­ło Ant­ka, bab­cia Al­fre­da i Ste­fan, brat taty, któ­ry przy­był tyl­ko ze star­szą cór­ką, nie­lu­bia­ną przez Mar­cjan­nę Kry­sty­ną.

– A gdzie ciot­ka Ka­ta­rzy­na? – Dziew­czy­nę zdzi­wi­ła nie­obec­ność żony wuja Ste­fa­na.

– Ja­nek się czymś za­truł, Ste­fa­nia też się źle czu­je, więc uzna­li­śmy, że le­piej bę­dzie, jak zo­sta­ną w domu. Ka­ta­rzy­na nie mo­gła przyjść, za co pro­si­ła cię bar­dzo moc­no prze­pro­sić.

Mar­cjan­na tyl­ko ski­nę­ła gło­wą. Zde­cy­do­wa­nie wo­la­ła­by, żeby to Kry­sia za­cho­ro­wa­ła, a jej ro­dzeń­stwo po­ja­wi­ło się na uro­czy­sto­ści. Ni­g­dy pa­ła­ła do ku­zyn­ki szcze­gól­ną sym­pa­tią. Kry­sty­na mia­ła nie­zno­śny zwy­czaj wtrą­ca­nia się w nie swo­je spra­wy i rzu­ca­nia zło­śli­wych uwag.

– A twoi ro­dzi­ce? – Ste­fan zwró­cił się do Ja­ni­ny, któ­ra wła­śnie sta­wia­ła przed go­ść­mi kie­lisz­ki. Za­wa­ha­ła się przy na­kry­ciu Mar­cjan­ny, ale osta­tecz­nie na­wet cór­ka i jej przy­ja­ciół­ka do­sta­ły tego wie­czo­ru przy­zwo­le­nie na pi­cie al­ko­ho­lu.

– Mar­cy­sia wy­jeż­dża do nich ju­tro – wy­ja­śni­ła Ja­ni­na. – Mama ma pro­ble­my z nogą i po­dróż mo­gła­by jej za­szko­dzić, a tata nie chciał zo­sta­wiać jej sa­mej na noc w go­spo­dar­stwie. Przy­je­dzie z sa­me­go rana, bo ma coś do za­ła­twie­nia w mie­ście, i za­bie­rze ze sobą Mar­cy­się.

– A An­tek? – nie od­pusz­cza­ła Kry­sty­na.

Mar­cjan­na prze­wró­ci­ła ocza­mi. Co ją to wła­ści­wie in­te­re­su­je?

– A An­tek zo­sta­je w domu – skwi­to­wa­ła Ja­ni­na. – Nie chciał je­chać, to co go będę zmu­szać? W ni­czym mi nie prze­szka­dza, a tak to przy­naj­mniej będę mieć to­wa­rzy­stwo, kie­dy Wła­dek bę­dzie zni­kał na całe dnie w pra­cow­ni…

Wła­dy­sław uniósł kie­li­szek na­peł­nio­ny bursz­ty­no­wym pły­nem i gło­śno od­chrząk­nął. Przy sto­le za­pa­dła ci­sza.

– Chciał­bym wznieść to­ast za moją cór­kę. – Spoj­rzał na Mar­cjan­nę z czu­ło­ścią. – Za moją cór­kę oraz jej przy­ja­ciół­kę Pau­li­nę. Obie dziew­czy­ny zda­ły eg­za­mi­ny i otrzy­ma­ły świa­dec­twa. Zdro­wie na­szych ma­tu­rzy­stek!

– Zdro­wie!

Mar­cjan­na upi­ła łyk na­po­ju, któ­ry do­tych­czas był za­re­zer­wo­wa­ny dla do­ro­słych. Naj­wy­raź­niej mat­ka uzna­ła, że do­łą­czy­ła do tego gro­na, zdo­by­wa­jąc świa­dec­two doj­rza­ło­ści, bo jej kie­li­szek był wy­peł­nio­ny po brze­gi. Nie spo­dzie­wa­ła się, że płyn bę­dzie tak moc­ny i pa­lą­cy w gar­dło. Za­kasz­la­ła, ale kie­dy al­ko­hol spły­nął już do żo­łąd­ka, po­czu­ła przy­jem­ne cie­pło i szyb­ko po­cią­gnę­ła ko­lej­ny łyk.

Pod­czas je­dze­nia bie­siad­ni­cy nie­wie­le się od­zy­wa­li. Co ja­kiś czas ktoś tyl­ko rzu­cał po­chwa­ły pod ad­re­sem kuch­ni Ja­ni­ny. Kie­dy po ko­la­cji pani domu po­sprzą­ta­ła ze sto­łu, a kie­lisz­ki po­now­nie wy­peł­ni­ły się pły­nem, tym ra­zem ciem­no­czer­wo­nym, to­wa­rzy­stwo wi­docz­nie się roz­luź­ni­ło.

– Mar­cy­siu, ja­kie masz pla­ny na przy­szłość? – za­py­tał wuj Ste­fan, wpro­wa­dza­jąc Mar­cjan­nę w kon­ster­na­cję.

Bo co niby mia­ła po­wie­dzieć? Że wciąż nie wie, co po­win­na zro­bić ze swo­im ży­ciem? Pójść na stu­dia, do pra­cy, a może wyjść za mąż? Zo­stać w Lu­bom­lu czy wy­je­chać na wieś, gdzie prze­cież cze­ka­ło ogrom­ne go­spo­dar­stwo? Ser­ce mia­ła roz­dar­te na pół. Jed­na po­ło­wa zo­sta­ła w mie­ście, w któ­rym do­ra­sta­ła, a dru­ga w Woli Ostro­wiec­kiej, gdzie spę­dzi­ła naj­bar­dziej bez­tro­ski czas. Ale czyż to nie de­gra­da­cja? Z mia­sta na wieś, gdzie lu­dzie nie po­tra­fi­li czy­tać i pi­sać?

– Ma jesz­cze czas na de­cy­zję. – Wła­dy­sław wy­czuł wa­ha­nie cór­ki i po­spie­szył jej z po­mo­cą.

– A masz już ja­kie­goś absz­ty­fi­kan­ta? Ktoś jest za­in­te­re­so­wa­ny two­ją ręką? – Kry­sty­na po­sła­ła ku­zyn­ce roz­ba­wio­ne spoj­rze­nie.

– Kry­siu! – zru­gał ją Ste­fan. – Nie­ład­nie tak lu­dzi wy­py­ty­wać o pry­wat­ne spra­wy.

– Prze­cież to ro­dzi­na! Naj­bliż­sza!

Mar­cjan­na zła­pa­ła kie­li­szek i na­pi­ła się łap­czy­wie. Uzna­ła, że je­śli bę­dzie za­ję­ta pi­ciem, wuj i sio­stra stry­jecz­na da­dzą jej świę­ty spo­kój.

Z ra­tun­kiem, zu­peł­nie nie­świa­do­mie, przy­szedł An­tek, któ­ry nie lu­bił, kie­dy uwa­ga zbyt dłu­go sku­pia­ła się na sio­strze.

– Ty­dzień temu umarł mój na­uczy­ciel – wy­pa­lił dość nie­spo­dzie­wa­nie. – Wszy­scy go bar­dzo lu­bi­li­śmy i jest nam te­raz przy­kro. Kto bę­dzie uczył na­szą kla­sę w przy­szłym roku?

– An­to­siu, kie­row­nik szko­ły na pew­no roz­wią­że ten pro­blem, nie mu­sisz się te­raz za­mar­twiać – wtrą­ci­ła Ja­ni­na.

– A tak, rze­czy­wi­ście, zda­je się, że na­wet wi­dzia­łem, jak kon­dukt ża­łob­ny prze­cho­dził uli­ca­mi – po­wie­dział Sta­ni­sław Miau­czyń­ski. Jego za­kład fo­to­gra­ficz­ny mie­ścił się przy alei Ja­giel­loń­skiej, któ­ra pro­wa­dzi­ła na cmen­tarz.

– Trum­nę nie­śli ucznio­wie – kon­ty­nu­ował An­tek. – Wszy­scy go bar­dzo lu­bi­li­śmy, dla­te­go star­si chłop­cy, a na­wet męż­czyź­ni, któ­rzy skoń­czy­li szko­łę, zgło­si­li się od razu na ochot­ni­ków.

Mar­cjan­na zi­gno­ro­wa­ła szum w gło­wie i do­la­ła so­bie al­ko­ho­lu. Ja­ni­na po­sła­ła jej obu­rzo­ne spoj­rze­nie, ale dziew­czy­na je zi­gno­ro­wa­ła. Nie zna­ła wcze­śniej tego sta­nu, ale już wie­dzia­ła, że jest bar­dzo przy­jem­ny. Da­wał nowe przy­dat­ne umie­jęt­no­ści, ta­kie jak choć­by lek­ce­wa­że­nie nie­za­do­wo­le­nia mat­ki.

– A jak ci idzie w szko­le, mło­dy czło­wie­ku? – zwró­cił się do Ant­ka oj­ciec Pau­li­ny.

Chło­piec wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Chy­ba nie­źle… Naj­le­piej z pol­skie­go, tro­chę go­rzej z ra­chun­ków, ale mama mówi, że naj­wy­raź­niej je­stem hu­ma­ni­stą po niej i po sio­strze.

– Ucz się, ucz, bo ten kraj po­trze­bu­je po­tęż­nych umy­słów! – sko­men­to­wał Drze­wiec­ki, a Mar­cjan­na jęk­nę­ła w du­chu, bo wie­dzia­ła, co te­raz bę­dzie. Po­li­ty­ka.

– Wczo­raj by­łam świad­kiem strasz­nej sce­ny – wtrą­ci­ła szyb­ko, aby od­wró­cić uwa­gę go­ści od te­ma­tów po­li­tycz­nych. – Wi­dzia­łam, jak taki ele­ganc­ki pan, ko­ja­rzę go z wi­dze­nia, ale nie pa­mię­tam jego na­zwi­ska. Na pew­no jest woj­sko­wym… No, nie­waż­ne! W każ­dym ra­zie pod­szedł do dru­gie­go męż­czy­zny i ni stąd, ni zo­wąd ude­rzył go w twarz. No jak tak moż­na?!

– Pew­nie ten dru­gi so­bie za­słu­żył – pod­su­mo­wał Ste­fan.

– Albo był Ukra­iń­cem – do­dał Miau­czyń­ski.

Pau­li­na po­sła­ła przy­ja­ciół­ce roz­ba­wio­ne spoj­rze­nie, jak­by chcia­ła po­wie­dzieć: A nie mó­wi­łam?

– A co to ma za zna­cze­nie? – obu­rzy­ła się Mar­cjan­na. – Nie moż­na tak po pro­stu bić lu­dzi na uli­cy!

Wszy­scy go­ście za­mil­kli. Mar­cjan­na kon­se­kwent­nie lek­ce­wa­ży­ła Ja­ni­nę, któ­ra już nie tyl­ko po­sy­ła­ła jej obu­rzo­ne spoj­rze­nia, ale też pry­cha­ła z nie­za­do­wo­le­niem. Na­wet Wła­dy­sław zda­wał się su­ge­ro­wać cór­ce chrząk­nię­ciem, że o pew­nych spra­wach nie po­win­no się dys­ku­to­wać przy sto­le.

– Kie­dyś zro­zu­miesz – skwi­to­wał Miau­czyń­ski.

– Ale co zro­zu­miem? Że moż­na po­dejść do dru­gie­go czło­wie­ka i ude­rzyć go w twarz? Mam na­dzie­ję, że jed­nak nie zro­zu­miem. Wolę po­zo­stać nie­świa­do­ma…

– Mar­cy­siu, dość. – Wła­dy­sław wy­cią­gnął w stro­nę cór­ki dłoń w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście. – Nie spo­tka­li­śmy się tu­taj chy­ba po to, żeby się po­kłó­cić.Poza tym nie zna­my sy­tu­acji, nie wie­my, kim byli ci męż­czyź­ni, co mię­dzy nimi za­szło…

– Ale pan Miau­czyń­ski zdą­żył wtrą­cić, że na pew­no był Ukra­iń­cem!

– Po­wie­dzia­łem: dość, praw­da? Pew­ne spra­wy… – Po­ru­szył nie­spo­koj­nie wą­sem. – Pew­ne spra­wy nie za­le­żą od nas i nie war­to się nimi zaj­mo­wać. W po­rząd­ku?

– A co jest nie tak z Ukra­iń­ca­mi? – za­py­tał z za­cie­ka­wie­niem An­tek. – Mam w kla­sie kil­ku i bar­dzo ich lu­bię. Mam się z nimi nie ko­le­go­wać?

– A skąd! Ko­le­guj się, z kim chcesz. Pan Miau­czyń­ski po pro­stu głu­pio za­żar­to­wał, praw­da, Sta­ni­sła­wie? – Wła­dy­sław wbił w przy­ja­cie­la świ­dru­ją­ce spoj­rze­nie.

– Oczy­wi­ście. – Miau­czyń­ski otarł rę­ka­wem spo­co­ne czo­ło. – Taki głu­pi, nie­win­ny dow­cip…

Nie­smak jed­nak po­zo­stał, a Mar­cjan­na, te­raz już na lek­kim rau­szu, wciąż ana­li­zo­wa­ła w gło­wie wcze­śniej­szą roz­mo­wę z Pau­li­ną. Czy Wal­dek mógł zre­zy­gno­wać z Ołe­ny tyl­ko dla­te­go, że jest Ukra­in­ką? Oczy­wi­ście Mar­cjan­na nie była śle­pa. Wie­dzia­ła, co się wo­kół niej dzie­je, ale nie za­sta­na­wia­ła się nad przy­czy­na­mi ta­kie­go sta­nu rze­czy. Ak­cep­to­wa­ła rze­czy­wi­stość taką, jaka jest. Zdą­ży­ła za­uwa­żyć, że wszyst­kie kie­row­ni­cze sta­no­wi­ska zaj­mu­ją Po­la­cy, że Ukra­iń­cy wła­ści­wie nie mają szans, żeby do­stać pra­cę na ko­lei czy w ad­mi­ni­stra­cji, ale do­tych­czas my­śla­ła, że to dla­te­go, że nie mają od­po­wied­nich kwa­li­fi­ka­cji. Te­raz w jej ser­cu jed­nak zo­sta­ło za­sia­ne zia­ren­ko nie­pew­no­ści. Dla­cze­go ich nie mają? Czyż­by z tego sa­me­go po­wo­du, dla któ­re­go Wal­dek Tu­szyń­ski po­pro­sił o rękę Anie­lę Zient­kie­wicz?

To wszyst­ko było skom­pli­ko­wa­ne. Bo cho­ciaż żyli w Pol­sce, na Wo­ły­niu było mniej Po­la­ków niż Ukra­iń­ców. Ję­zy­kiem urzę­do­wym był pol­ski, a Mar­cjan­na sama kie­dyś była świad­kiem, jak w urzę­dzie od­mó­wio­no po­mo­cy star­szej ko­bie­cie ze wsi, któ­ra pró­bo­wa­ła po­ro­zu­mieć się z urzęd­ni­ka­mi po ukra­iń­sku. Tata po­tem wy­tłu­ma­czył Mar­cy­si, że star­si lu­dzie, któ­rzy żyli na tych te­re­nach jesz­cze za cara, nie mie­li moż­li­wo­ści na­uczyć się pol­skie­go. Mimo to urzęd­nicz­ka z sa­tys­fak­cją rzu­ci­ła sta­ro­win­ce, że tu­taj jest Pol­ska i tu­taj mówi się po pol­sku. Wte­dy Mar­cjan­na na­wet się nad tym nie za­sta­na­wia­ła, ale te­raz za­czę­ła łą­czyć fak­ty i sama nie wie­dzia­ła, jak się z tym czu­je.

Od­sta­wi­ła kie­li­szek na stół. Po przy­jem­nym rau­szu nie zo­stał na­wet ślad. Krę­ci­ło jej się w gło­wie, co wca­le jej się nie po­do­ba­ło. Po­trze­bo­wa­ła dłuż­szej chwi­li, aby zro­zu­mieć, o czym tak za­żar­cie dys­ku­tu­ją tata, wu­jek Ste­fan oraz pa­no­wie Drze­wiec­ki i Miau­czyń­ski. Ko­bie­ty tak­tow­nie mil­cza­ły lub szep­tem roz­ma­wia­ły o wła­snych spra­wach. Wie­dzia­ły, że nie po­win­ny mie­szać się do roz­mów o po­li­ty­ce, rów­nie do­brze jak Mar­cjan­na zda­wa­ła so­bie spra­wę z tego, że do­sta­nie jej się od mat­ki za uwa­gi wy­gło­szo­ne przy sto­le, ale uzna­ła, że po­mar­twi się o to ju­tro. Zresz­tą na­stęp­ne­go dnia mia­ła prze­cież wy­je­chać do dziad­ków. Gdy wró­ci do domu z koń­cem sierp­nia, mama zdą­ży za­po­mnieć, o co tak w ogó­le się gnie­wa na cór­kę.

– Prze­cież do­pie­ro co była woj­na. Uwa­ża­cie, że po­li­ty­cy są na tyle głu­pi, żeby pchnąć nas w stro­nę na­stęp­ne­go kon­flik­tu? – Wuj Ste­fan nie był prze­ko­na­ny do wi­zji bra­ta i jego zna­jo­mych.

Męż­czyź­ni upie­ra­li się, że wy­buch woj­ny jest tyl­ko kwe­stią cza­su.

– Nikt się nie prze­ciw­sta­wił Hi­tle­ro­wi, kie­dy wy­cią­gał łapy po Au­strię i Cze­cho­sło­wa­cję. My­ślisz, że to go za­do­wo­li, że nie pój­dzie da­lej? Nie mam złu­dzeń, woj­na bę­dzie, py­ta­nie tyl­ko kie­dy – oznaj­mił ze smut­kiem Wła­dy­sław.

– A może do nas nie doj­dzie? – wy­ra­ził na­dzie­ję Ste­fan. – Nie ma się co mar­twić, Bry­tyj­czy­cy i Fran­cu­zi nam sprzy­ja­ją.

Miau­czyń­ski prych­nął z po­gar­dą.

– Cze­cho­sło­wa­cję sprze­da­li Hi­tle­ro­wi, a ty my­ślisz, że o nas się upo­mną? Na­wet nie za­pro­si­li Cze­chów i Sło­wa­ków na kon­fe­ren­cję, mimo że de­cy­do­wa­li o ich te­ry­to­rium!

Mar­cjan­nę od tych roz­mów tyl­ko roz­bo­la­ła gło­wa. Woj­na wy­da­wa­ła jej się czymś abs­trak­cyj­nym i da­le­kim. Od­su­wa­ła od sie­bie my­śli o ewen­tu­al­nym kon­flik­cie zbroj­nym, wie­rząc, że na­wet je­śli woj­na wy­buch­nie, na­stą­pi to w od­le­głym cza­sie.

– Po­dob­no spo­tka­li­śmy się tu­taj, żeby świę­to­wać, a wy kłó­ci­cie się o to, czy bę­dzie woj­na, czy nie – fuk­nę­ła ze zło­ścią.

– Mar­cy­siu, to jest bar­dzo po­waż­na spra­wa. Wy, mło­dzi, nie wie­cie, co to zna­czy, ale my… – za­czął oj­ciec, ale nie po­zwo­li­ła mu skoń­czyć.

– Tato, nie dziś.

Kwa­drans póź­niej go­ście się ro­ze­szli. Naj­wy­raź­niej dy­wa­ga­cje na te­mat woj­ny ze­psu­ły im hu­mor, co Mar­cjan­na przy­ję­ła z za­do­wo­le­niem. Czu­ła zmę­cze­nie i czmych­nę­ła do swo­jej sy­pial­ni, jesz­cze za­nim Ja­ni­na zdą­ży­ła ją zru­gać za za­cho­wa­nie przy sto­le.

Rzu­ci­ła się na łóż­ko w ele­ganc­kiej suk­ni i pan­to­flach i nim zdą­ży­ła o czym­kol­wiek po­my­śleć, już twar­do spa­ła.Roz­dział 2

bu­dzi­ło ją brzę­cze­nie mu­chy. Otwo­rzy­ła oczy, ale na­tych­miast je za­mknę­ła. Jęk­nę­ła gło­śno. Sen wca­le nie spra­wił, że po­czu­ła się le­piej. Jesz­cze wczo­raj była go­to­wa zgo­dzić się z tymi, któ­rzy twier­dzą, że al­ko­hol po­ma­ga się roz­luź­nić, ale tego ran­ka do­łą­czy­ła do gro­na za­de­kla­ro­wa­nych prze­ciw­ni­ków spo­ży­wa­nia na­po­jów wy­sko­ko­wych. Szorst­ki i twar­dy ję­zyk spra­wiał wra­że­nie, że kon­takt z pły­na­mi in­ny­mi niż wy­so­ko­pro­cen­to­we miał w po­przed­nim stu­le­ciu, a nie­świe­ży od­dech tyl­ko po­tę­go­wał mdło­ści. Gło­wa cią­ży­ła Mar­cjan­nie tak bar­dzo, że nie była w sta­nie jej pod­nieść na­wet na cen­ty­metr.

Przez krót­ką chwi­lę tkwi­ła w bło­giej nie­świa­do­moś­ci. Kie­dy jed­nak przy­po­mnia­ła so­bie, co wy­ga­dy­wa­ła przy sto­le, ze wsty­du scho­wa­ła gło­wę pod po­dusz­kę. Co w nią wstą­pi­ło? Prze­cież ni­g­dy nie wtrą­ca­ła się w roz­mo­wy ojca z wu­jem i przy­ja­ciół­mi! Zo­sta­ła do­brze wy­cho­wa­na, wie­dzia­ła, kie­dy po­win­na się ode­zwać, a kie­dy le­piej za­milk­nąć, ale po­przed­nie­go wie­czo­ru… No cóż, do­bre wy­cho­wa­nie prze­gra­ło w star­ciu z al­ko­ho­lem. Mama bę­dzie wście­kła!

Jak na złość roz­le­gło się ci­che pu­ka­nie do drzwi.

– Wsta­łaś już? – za­py­ta­ła Ja­ni­na.

Mar­cjan­na nie­chęt­nie pod­nio­sła się i usia­dła na brze­gu łóż­ka. Wy­gła­dzi­ła suk­nię i po­pra­wi­ła wło­sy. Na wię­cej nie mia­ła cza­su.

– Wejdź, pro­szę.

Ja­ni­na we­szła do sy­pial­ni cór­ki i po­sła­ła jej spoj­rze­nie peł­ne tro­ski i dez­apro­ba­ty za­ra­zem.

– To two­ja naj­lep­sza suk­nia! – Za­ła­ma­ła ręce. – Mia­łaś ją jesz­cze za­ło­żyć do fo­to­gra­fa. Jak ty wy­glą­dasz?!

Mar­cjan­na spró­bo­wa­ła prze­łknąć śli­nę, ale nie była w sta­nie.

– Prze­pra­szam, na­wet nie wiem, kie­dy za­snę­łam…

Mat­ka po­de­szła do okna i otwo­rzy­ła je na oścież. Mimo że słoń­ce było sto­sun­ko­wo ni­sko, do po­ko­ju wdar­ło się na­grza­ne po­wie­trze.

– Nie spo­dzie­wa­łam się po to­bie ta­kie­go za­cho­wa­nia. – Ja­ni­na po­krę­ci­ła gło­wą i ge­stem za­chę­ci­ła cór­kę, aby wsta­ła, co Mar­cjan­na na­tych­miast uczy­ni­ła. – Ko­bie­ty nie mogą tak po pro­stu się upi­jać, nie wol­no nam tego, co męż­czy­znom. Ja ro­zu­miem – kon­ty­nu­owa­ła, ście­ląc łóż­ko – wy­pić kie­li­szek wina do ko­la­cji, ale żeby wy­ga­dy­wać przy sto­le ta­kie bzdu­ry?

– Prze­pra­szam. Jest mi okrop­nie wstyd.

– Cho­ciaż tyle! – Ja­ni­na za­trzy­ma­ła wzrok na twa­rzy cór­ki. – Jak ty bę­dziesz wy­glą­dać na fo­to­gra­fii? W wy­gnie­cio­nej suk­ni, ze skoł­tu­nio­ny­mi wło­sa­mi i pod­krą­żo­ny­mi ocza­mi…

Mar­cjan­na z gło­śnym ję­kiem osu­nę­ła się na ta­bo­ret po­sta­wio­ny przy odzie­dzi­czo­nej po mat­ce to­a­let­ce. Tata za­mó­wił ją dla niej w pre­zen­cie ślub­nym. Przy­je­cha­ła aż ze Lwo­wa i była prze­pięk­na. Bo­ga­to zdo­bio­na, z trze­ma ogrom­ny­mi lu­stra­mi.

– Prze­pra­szam. – To było je­dy­ne, na co tego po­ran­ka było stać Mar­cjan­nę.

Ja­ni­na prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Bę­dziesz mu­sia­ła za­ło­żyć tę gra­na­to­wą suk­nię. Wpraw­dzie wy­glą­dasz w niej bla­do, ale lep­sze to niż wy­gnie­cio­ny ma­te­riał.

– Do­brze.

Mat­ka po­de­szła do cór­ki. Ich spoj­rze­nia skrzy­żo­wa­ły się w lu­strza­nej ta­fli. Ja­ni­na była po­wścią­gli­wa w oka­zy­wa­niu uczuć, ale Mar­cjan­na czu­ła, że gdy­by coś jej się sta­ło, mama sko­czy­ła­by za nią w ogień. Taka po pro­stu była – za­wsze po­stę­po­wa­ła tak, jak po­win­na, a nie tak, jak chcia­ła.

Ja­ni­na wy­su­nę­ła szu­fla­dę i wy­ję­ła z niej szczot­kę do wło­sów. Mar­cjan­na za­drża­ła, kie­dy po­czu­ła na skó­rze do­tyk cie­płej dło­ni mat­ki. Po­wo­li, pa­smo po pa­śmie, za­czę­ła szczot­ko­wać dłu­gie ja­sne wło­sy dziew­czy­ny. Mar­cjan­na przy­mknę­ła oczy. Czu­ła się tak, jak­by znów była małą dziew­czyn­ką. Po­trze­bo­wa­ła tego. Po­gu­bi­ła się. Była w naj­głup­szym wie­ku: ni to dziec­ko, ni ko­bie­ta. Z jed­nej stro­ny mia­ła ogrom­ną po­trze­bę nie­za­leż­no­ści, z dru­giej wciąż chcia­ła, aby to ro­dzi­ce roz­wią­zy­wa­li za nią wszyst­kie pro­ble­my.

Ja­ni­na de­li­kat­nie roz­pra­wia­ła się z koł­tu­na­mi we wło­sach cór­ki.

– Masz ta­kie pięk­ne, gę­ste wło­sy – za­uwa­ży­ła. – Za­wsze o ta­kich ma­rzy­łam. Masz szczę­ście, że odzie­dzi­czy­łaś je po ojcu! Moje cią­gle wy­pa­da­ją, ła­mią się, są su­che…

– Będę za wami tę­sk­nić.

Ja­ni­na spoj­rza­ła na cór­kę z za­sko­cze­niem.

– Tę­sk­nić?

– Jak po­ja­dę do bab­ci i dziad­ka.

– A! – zre­flek­to­wa­ła się mat­ka. – To tyl­ko dwa mie­sią­ce, szyb­ko zle­cą. Zresz­tą za­wsze masz tyle za­jęć u dziad­ków… Na­wet nie zdą­żysz o nas po­my­śleć!

Mar­cjan­na wy­ję­ła z szu­fla­dy spin­kę i po­da­ła ją ma­mie.

– Skąd wie­dzia­łaś, że tata to… no wiesz, że to ten wła­ści­wy?

Ja­ni­na uśmiech­nę­ła się ta­jem­ni­czo.

– Nie wiem. Wie­dzia­łam i tyle. Dla­cze­go py­tasz?

– Tak po pro­stu. – Mar­cjan­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Bez po­wo­du.

– Jest ktoś?

Dziew­czy­na ucie­szy­ła się, że jest od­wró­co­na do mat­ki ple­ca­mi. Wpraw­dzie ich spoj­rze­nia co ja­kiś czas krzy­żo­wa­ły się w lu­strze, ale to nie to samo, co pa­trzeć ko­muś pro­sto w oczy. Mar­cjan­na bar­dzo rzad­ko roz­ma­wia­ła z mamą o tak in­tym­nych spra­wach, dla­te­go czu­ła się nie­swo­jo.

– Nie ma ni­ko­go – przy­zna­ła z ża­lem. – Może coś jest ze mną nie tak? Moje ko­le­żan­ki dys­ku­tu­ją o chłop­cach, dziw­nie się za­cho­wu­ją, kie­dy znaj­dą się w ich to­wa­rzy­stwie, a ja… – za­wa­ha­ła się. – A mnie nikt się nie po­do­ba.

– Naj­wy­raź­niej nie spo­tka­łaś jesz­cze ni­ko­go in­te­re­su­ją­ce­go, ale nie martw się. Wkrót­ce na pew­no się to zmie­ni.

– A je­śli nie? Nie wiem, co mam zro­bić ze swo­im ży­ciem…

– Ja też nie wie­dzia­łam. A po­tem po­ja­wił się twój tata i wszyst­ko na­bra­ło sen­su – przy­zna­ła Ja­ni­na. – Przy­pusz­czam, że w two­im wie­ku nie­wie­le osób jest pew­nych tego, cze­go chce od ży­cia. Nie­dłu­go na pew­no po­znasz ko­goś, z kim za­ło­żysz ro­dzi­nę, a kie­dy po­ja­wią się dzie­ci…

Roz­cza­ro­wa­nie było wy­pi­sa­ne na twa­rzy Mar­cjan­ny tak wi­docz­nie, że mat­ka gwał­tow­nie urwa­ła.

„Męż­czy­zna, dzie­ci, ro­dzi­na. A ja? Gdzie w tym wszyst­kim jest miej­sce dla mnie? Jak od­na­leźć sie­bie, sko­ro wszy­scy tyl­ko cze­ka­ją na to, że wyj­dę za mąż?”, my­śla­ła Mar­cjan­na.

– Wra­ca­jąc do two­je­go wczo­raj­sze­go za­cho­wa­nia… – Ja­ni­na po­wró­ci­ła do ostre­go tonu. – Nie chcia­ła­bym, żeby kie­dyś się to po­wtó­rzy­ło! Mu­sisz zro­zu­mieć, że ko­bie­ty nie są dla męż­czyzn part­ne­ra­mi do dys­ku­sji. I pa­mię­taj, że ca­łe­go świa­ta nie zba­wisz.

– Ca­łe­go świa­ta może i nie, ale… – Na­gle Mar­cjan­nie przy­szła do gło­wy pew­na myśl. – Mamo, Pau­li­na wczo­raj po­wie­dzia­ła mi, że nasz ko­le­ga Wal­dek po­pro­sił o rękę Anie­lę Zient­kie­wicz, cho­ciaż wcze­śniej po­do­ba­ła mu się Ołe­na od Pa­ła­czu­ków. My­ślisz, że to dla­te­go, że…

Ja­ni­na ścią­gnę­ła brwi, przez co jej twarz spra­wia­ła wra­że­nie dużo star­szej.

– Nie wiem. Prze­bierz się, za­raz mu­si­my wy­cho­dzić. Za pół go­dzi­ny je­ste­śmy umó­wie­ni u fo­to­gra­fa, a po­tem przy­je­dzie po cie­bie dzia­dek. – Odło­ży­ła szczot­kę i szyb­ko wy­szła z po­ko­ju.

Mar­cjan­na opar­ła gło­wę na rę­kach i roz­ma­so­wa­ła obo­la­łe skro­nie.Roz­dział 6

oza­lia nie po­ka­zy­wa­ła się przez dwa dni, a Mar­cjan­na nie mia­ła śmia­ło­ści, żeby pójść do domu ciot­ki i wuja po tym, co tam za­szło. Ter­min jej wy­jaz­du do domu zbli­żał się nie­uchron­nie, a ona wciąż nie wie­dzia­ła, co się dzie­je u ku­zyn­ki. Ode­tchnę­ła z ulgą, kie­dy Ro­za­lia w koń­cu przy­szła do go­spo­dar­stwa dziad­ków. Mar­cjan­na przyj­rza­ła jej się uważ­nie. Poza kil­ko­ma si­nia­ka­mi na ra­mio­nach i no­gach nic jej nie było.

Sio­stra cio­tecz­na sta­nę­ła przed nią i ze wsty­dem spu­ści­ła wzrok. Dzia­dek Fe­liks, któ­re­mu Mar­cjan­na po­ma­ga­ła przy by­dle, kiw­nął tyl­ko nie­znacz­nie gło­wą na znak, że nie ma nic prze­ciw­ko, żeby wnucz­ka za­ję­ła się swo­imi spra­wa­mi. Dziew­czę­ta wy­szły przed obo­rę.

– Prze­pra­szam, że ci nie po­wie­dzia­łam… – za­czę­ła Ro­za­lia. – Te­raz już chy­ba ro­zu­miesz, dla­cze­go nie mo­głam pi­snąć ani słów­ka… Nie chcia­łam ob­cią­żać cię tak wiel­ką ta­jem­ni­cą.

– Jak twoi ro­dzi­ce? Są bar­dzo wście­kli?

– Za­wio­dłam ich… Nie wiem, czy te­raz uda mi się od­bu­do­wać ich za­ufa­nie.

– A chcesz?

– Chcę, ale to nie jest ta­kie pro­ste. Przej­dzie­my się? O wszyst­kim ci opo­wiem.

Nogi same po­nio­sły je nad staw, z któ­rym były zwią­za­ne ich naj­pięk­niej­sze wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa. To tu­taj urzą­dza­ły po­lo­wa­nia na żaby i plu­ska­ły się w go­rą­ce dni. Tu­taj opo­wia­da­ły so­bie o ma­rze­niach, któ­re, jak się oka­za­ło, nie­wie­le mia­ły wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią. Staw był po­wier­ni­kiem ich naj­więk­szych ta­jem­nic.

– Ja wca­le tego nie chcia­łam. Ja­ry­na nie ma ra­cji. Nie uwio­dłam Usty­ma! Ni­g­dy bym tego nie zro­bi­ła…

Mar­cjan­na ski­nę­ła gło­wą. Zna­ła swo­ją ku­zyn­kę, jak się jed­nak oka­za­ło, nie dość do­brze, bo prze­cież wplą­ta­ła się w ro­mans z żo­na­tym męż­czy­zną, ale na tyle do­brze, żeby wie­dzieć, że to nie ona tę zna­jo­mość za­ini­cjo­wa­ła.

Ustym Hir­ski. Mar­cjan­na ni­g­dy nie za­py­ta­ła­by Ro­za­lii, dla­cze­go wła­śnie on, ale w głę­bi ser­ca bar­dzo się zdzi­wi­ła, kie­dy w koń­cu po­zna­ła na­zwi­sko uko­cha­ne­go ku­zyn­ki. Ustym był od nich o do­bre dwa­dzie­ścia lat star­szy. Kie­dy że­nił się z Ja­ry­ną, chy­ba nie było ich jesz­cze na świe­cie. W każ­dym ra­zie od­kąd tyl­ko Mar­cy­sia się­ga­ła pa­mię­cią, Hir­scy byli ra­zem. Mie­li czwo­ro dzie­ci, a sam Ustym, no coż, nie na­le­żał do naj­przy­stoj­niej­szych… Ona ni­g­dy by na nie­go na­wet nie spoj­rza­ła. Co ta­kie­go za­tem zo­ba­czy­ła w nim Ro­za­lia? Na­wet nie śmia­ła py­tać.

– To on mnie wy­pa­trzył. Wo­dził za mną wzro­kiem od daw­na, ale ja nie zwra­ca­łam na nie­go naj­mniej­szej uwa­gi. Spo­ro star­szy, żo­na­ty, dzie­cia­ty… Z całą pew­no­ścią moż­na po­wie­dzieć, że znaj­do­wał się poza sfe­rą mo­ich za­in­te­re­so­wań. Kie­dyś spo­tka­łam go tu­taj, nie wiem, czy to był przy­pa­dek, czy nie, ni­g­dy o to nie py­ta­łam – przy­zna­ła Ro­za­lia, a Mar­cjan­na była dziw­nie pew­na, że po­ja­wie­nie się Hir­skie­go nad sta­wem, nad któ­rym ku­zyn­ka czę­sto prze­sia­dy­wa­ła, nie mo­gło być zbie­giem oko­licz­no­ści. – Za­czę­li­śmy roz­ma­wiać, a ja prze­ży­łam szok. Za­wsze wy­da­wa­ło mi się, że Ustym to pies na baby, zresz­tą bab­cia sama o tym nie raz opo­wia­da­ła, a tym­cza­sem on wca­le nie chciał się do mnie do­brać, tyl­ko po pro­stu mnie po­znać, prze­ko­nać się, ja­kim je­stem czło­wie­kiem… Py­tał, cze­go pra­gnę, o czym ma­rzę, opo­wia­dał, jaki jest nie­szczę­śli­wy z ko­bie­tą, któ­rej ni­g­dy nie ko­chał, a z któ­rą się oże­nił, bo ro­dzi­na na­ci­ska­ła. Mó­wił, że jego oj­ciec do­bił tar­gu z ro­dzi­ca­mi Ja­ry­ny, że sprze­da­li mu ją za dwie kro­wy i ka­wa­łek pola.

Ro­za­lia nie mu­sia­ła tłu­ma­czyć Mar­cjan­nie re­aliów, w któ­rych żyła. Cho­ciaż mał­żeń­stwa z mi­ło­ści zda­rza­ły się co­raz czę­ściej, wie­le z nich wciąż za­wie­ra­no z roz­sąd­ku.

– Wiesz – za­czę­ła ostroż­nie Mar­cjan­na. – Mój tato mó­wił, że oni tak wła­śnie ro­bią. Prze­strze­gał mnie kie­dyś, że­bym ni­g­dy nie wie­rzy­ła męż­czy­znom, któ­rzy opo­wia­da­ją, że żona ich nie ro­zu­mie i nie ko­cha. Bo oni chcą tyl­ko jed­ne­go…

– Nie Ustym! – zde­ner­wo­wa­ła się Ro­za­lia. – On taki nie jest. Po­wie­dzia­łam ci prze­cież, że wca­le się do mnie nie do­bie­rał. Nie pa­trzył tyl­ko na moje cia­ło, on mnie na­praw­dę słu­chał. Po raz pierw­szy mia­łam wra­że­nie, że ktoś do­ro­sły… ktoś spo­ro ode mnie star­szy – po­pra­wi­ła się – chce mnie wy­słu­chać. Że je­stem dla nie­go waż­na. Ro­dzi­ce mnie wiecz­nie zby­wa­li. Kie­dy o coś py­ta­łam, od­po­wia­da­li, że nie te­raz, że ro­bo­ta w polu cze­ka. Wiesz, jak to jest… Wciąż bra­ku­je rąk do pra­cy. Za­wsze lu­bi­łam od­wie­dzać bab­cię Jó­ze­fę, ale to nie to samo. Znasz ją, ona nie lubi słu­chać, ona głów­nie mówi. Ustym jako pierw­szy miał dla mnie czas, po­wta­rzał, że go­spo­dar­ka po­cze­ka, a dzie­ci mu w domu nie pła­czą.

– Bo zaj­mo­wa­ła się nimi Ja­ry­na – wtrą­ci­ła Mar­cjan­na, ale ku­zyn­ka spio­ru­no­wa­ła ją wzro­kiem.

– Ty je­steś taka sama, wiesz? Pa­mię­tasz, co mó­wi­ły­śmy, jak by­ły­śmy dzieć­mi? Że ni­g­dy nie bę­dzie­my ta­kie jak do­ro­śli. Że za­wsze bę­dzie­my mieć czas dla dru­gie­go czło­wie­ka i nie bę­dzie­my go osą­dzać po po­zo­rach…

– Sta­re dzie­je – wes­tchnę­ła Mar­cjan­na. – Tyle się zmie­ni­ło… Ale mów, mów, słu­cham cię.

Ro­za­lia gło­śno wcią­gnę­ła po­wie­trze.

– Na­wet się nie zo­rien­to­wa­łam, kie­dy za­czę­łam nie­cier­pli­wie cze­kać na każ­de na­stęp­ne spo­tka­nie. Ustym był moją ostat­nią my­ślą przed za­śnię­ciem i pierw­szą po prze­bu­dze­niu. Z dnia na dzień sta­wał się moją ob­se­sją… Po każ­dym spo­tka­niu obie­cy­wa­łam so­bie, że to ostat­ni raz, bo prze­cież on ma żonę, dzie­ci! Nie tak mnie ro­dzi­ce wy­cho­wy­wa­li. Nie, wte­dy jesz­cze nic mię­dzy nami nie było… Ale ja wie­dzia­łam, do cze­go to pro­wa­dzi. Każ­dy gest z jego stro­ny da­wał mi na­dzie­ję, któ­rą chwi­lę po­tem tra­ci­łam, bo od­wo­ły­wał spo­tka­nie albo ni­cze­go nie mó­wił, a po pro­stu nie przy­cho­dził. Tłu­ma­czył mi wte­dy, że cza­sem jest mu trud­no wy­rwać się z domu, bo Ja­ry­na wy­py­tu­je, gdzie zni­ka, i za­czy­na coś po­dej­rze­wać.

– Może po pro­stu to zna­ła, bo wcze­śniej mu się to zda­rza­ło…

– Tak. Ustym był za­ko­cha­ny dwa razy w ży­ciu. Tak mi po­wie­dział. – Ro­za­lia za­pa­trzy­ła się aż za ho­ry­zont, gdzie bez­kre­sne rów­ni­ny spo­ty­ka­ły się z błę­ki­tem nie­ba. – W jed­nej ko­bie­cie z Ostró­wek, nie chciał mi po­dać jej imie­nia, i we mnie. Po­znał tam­tą, jak już był mę­żem Ja­ry­ny, i po­ko­chał ca­łym ser­cem… No po­wiedz sama, czy mo­że­my po­tę­pić mi­łość tyl­ko dla­te­go, że się wy­da­rzy­ła? Ustym nie miał wte­dy od­wa­gi i w koń­cu tam­ta po­wie­dzia­ła, że nie chce go znać, bo przez cały czas ją zwo­dzi, ale te­raz nie za­mie­rzał zno­wu po­peł­nić tego błę­du.

– Dla­cze­go więc cię po­rzu­cił? Prze­cież przez nie­go pła­ka­łaś. – Mar­cjan­na była po­dejrz­li­wa.

– Ja­ry­na wszyst­kie­go się do­my­śli­ła. Pew­ne­go dnia po­pro­si­ła są­siad­kę, żeby przy­pil­no­wa­ła młod­szych dzie­ci. Star­sze ra­dzą so­bie same… No, nie­waż­ne. Zo­sta­wi­ła dzie­cia­ki z są­siad­ką i po­szła za Usty­mem. Przy­ła­pa­ła nas na po­ca­łun­kach. To było strasz­ne, bo rzu­ci­ła się na mnie z wi­dła­mi! Na­praw­dę my­śla­łam, że zro­bi mi krzyw­dę i do dziś je­stem prze­ko­na­na, że by­ła­by do tego zdol­na… Ale Ustym za­ła­go­dził całą sy­tu­ację – po­wie­dzia­ła Ro­za­lia. – Po­tem za­cho­ro­wa­ła ich naj­młod­sza cór­ka, było na­praw­dę kiep­sko, jeź­dzi­li z nią po róż­nych zna­cho­rach i fel­cze­rach, ale wszy­scy roz­kła­da­li ręce. Ja­ry­na ka­za­ła mu przy­siąc na ży­cie dziec­ka, że już ni­g­dy ze mną nie… – Po jej po­licz­ku po­to­czy­ła się łza. – Wzbu­dzi­ła w nim po­czu­cie winy. Mała wy­zdro­wia­ła, ale Ustym po­wie­dział mi, że nie mo­że­my się dłu­żej spo­ty­kać. Pę­kło mi wte­dy ser­ce! By­łam na nie­go wście­kła! Od­da­łam mu wszyst­ko co mia­łam: ko­cha­ją­ce ser­ce, cno­tę, całą moją nie­win­ność, a on to wszyst­ko po­de­ptał… Wte­dy nie wie­dzia­łam, dla­cze­go to zro­bił.

– Wró­cił do cie­bie, praw­da? – do­my­śli­ła się Mar­cjan­na.

– Tak. Przy­szedł i po­wie­dział, że nie po­tra­fi beze mnie żyć. Wy­znał mi­łość, prze­ko­ny­wał, że mu­szę jesz­cze tro­chę po­cze­kać, ale że nie­dłu­go uciek­nie­my ra­zem gdzieś da­le­ko, gdzie nie bę­dzie jego żony, dzie­ci i lu­dzi, któ­rzy pa­trzą na nas nie­przy­chyl­nym wzro­kiem.

Nad ich gło­wa­mi prze­le­ciał ogrom­ny ptak. Dziew­czę­ta od­ru­cho­wo spoj­rza­ły w górę.

– Uwie­rzy­łaś?

– A dla­cze­go mia­ła­bym nie uwie­rzyć? – żach­nę­ła się Ro­za­lia. – Ustym wbrew temu, co so­bie my­ślisz, jest uczci­wym czło­wie­kiem. To pro­sty męż­czy­zna, nie kła­mie, nie uda­je. U nie­go co w ser­cu, to na ję­zy­ku. Gdy­byś go po­zna­ła, od razu byś zro­zu­mia­ła, za co go po­ko­cha­łam.

– Ja nic nie mó­wię, tyl­ko…

– Tyl­ko pró­bu­jesz go oce­nić. – Ro­za­lia uśmiech­nę­ła się smut­no. – Ja wiem, jak to wy­glą­da… Dużo star­szy męż­czy­zna po­sta­no­wił uwieść mło­dą nie­do­świad­czo­ną dziew­czy­nę, ale, Mar­cy­siu, ja nie je­stem głu­pia. Po­tra­fię o sie­bie za­dbać!

„Jak wi­dać, nie do koń­ca, sko­ro te­raz sie­dzisz i wy­pła­ku­jesz so­bie oczy”, po­my­śla­ła Mar­cjan­na, po czym za­py­ta­ła:

– Więc co się sta­ło? Dla­cze­go Ja­ry­na przy­szła do cie­bie do domu? Tyl­ko mi nie mów, że nie wiesz, bo prze­cież już wcze­śniej nie chcia­łaś wyjść z sy­pial­ni, a kie­dy się po­ja­wi­łaś przy sto­le, by­łaś cała za­pła­ka­na.

– Zno­wu go za­szan­ta­żo­wa­ła – oznaj­mi­ła Ro­za­lia. – Sko­ro nie uda­ło jej się z cho­rym dziec­kiem, po­sta­no­wi­ła, że ude­rzy w inną czu­łą stro­nę Usty­ma, czy­li we mnie…

– Zro­bi­ła ci krzyw­dę? – za­nie­po­ko­iła się Mar­cjan­na.

– Nie, ale za­gro­zi­ła Usty­mo­wi, że je­śli to się nie skoń­czy, pój­dzie do mo­ich ro­dzi­ców i o wszyst­kim im opo­wie, a po­tem cała wieś się do­wie, że mło­da Kow­to­niucz­ka uwo­dzi żo­na­tych. Ustym nie chciał, żeby lu­dzie my­śle­li, że je­stem pusz­czal­ska… Cho­ciaż ja nie wie­rzę, żeby Hir­ska roz­po­wie­dzia­ła w wio­sce o moim ro­man­sie z jej mę­żem. Nie jest głu­pia, wie, że i ona by się wsty­du naja­dła… – Ro­za­lia po­cią­gnę­ła no­sem. – Ustym przy­szedł do mnie kil­ka dni przed tym, jak po­ja­wi­ła się u nas Ja­ry­na, i po­wie­dział, że mnie nie ko­cha i ni­g­dy nie ko­chał. Że mnie wy­ko­rzy­stał, że miał ocho­tę na mło­dą dziew­czy­nę, a ja wy­da­łam mu się głu­pia, na­iw­na, ła­two do­stęp­na…

Mar­cjan­na za­kry­ła usta dło­nią.

– Jak on mógł! Co za drań!

– Zro­bił to, bo wie­dział, że tyl­ko tak po­go­dzę się z na­szym roz­sta­niem. Że je­śli po­wie mi praw­dę, nie od­pusz­czę, nie zre­zy­gnu­ję z nie­go tak ła­two. Ale nie prze­wi­dział, że nie uwie­rzę w ani jed­no jego sło­wo! Ustym nie jest czło­wie­kiem, któ­ry mógł­by ko­go­kol­wiek skrzyw­dzić – oświad­czy­ła Ro­za­lia z peł­nym prze­ko­na­niem, a wi­dząc minę sio­stry cio­tecz­nej, szyb­ko do­da­ła: – Ja wiem, wiem, co te­raz so­bie my­ślisz… Prze­cież zdra­dził żonę, zła­mał przy­się­gę mał­żeń­ską… Ale on jej nie ko­chał. Ni­g­dy! To co in­ne­go. Wiem, że nie zra­nił­by ni­ko­go świa­do­mie. Ustym, ja­kie­go zna­łam, ni­g­dy nie wy­ga­dy­wał ta­kich rze­czy. Nie uwie­rzy­łam w to, co mówi… Tak dłu­go pro­si­łam go, żeby po­wie­dział praw­dę, aż się ugiął i w koń­cu wy­znał mi, że żona go do tego zmu­si­ła.

– Dla­cze­go więc Ja­ry­na przy­szła do was do domu? Prze­cież Ustym zro­bił, co chcia­ła! – Mar­cjan­na nie ro­zu­mia­ła, ale kie­dy Ro­za­lia spu­ści­ła ze wsty­dem wzrok, od razu ją przej­rza­ła.

– Nie oce­niaj mnie… – bąk­nę­ła Ro­za­lia.

– By­łaś z nim wczo­raj, tak? On przy­szedł ci po­wie­dzieć, że to ko­niec, a po­tem ty i on…

– Tak, ko­cha­li­śmy się. – Ro­za­lia spoj­rza­ła jej w oczy. – To chcia­łaś po­wie­dzieć, praw­da?

– Ro­za­lio, to nie­roz­sąd­ne. On ma żonę i dzie­ci, ty je­steś mło­da, mo­żesz znisz­czyć so­bie ży­cie! Jaki męż­czy­zna cię ze­chce, je­śli wieść o ro­man­sie się roz­nie­sie albo, co gor­sza, zaj­dziesz w cią­żę? – Mar­cjan­na pró­bo­wa­ła po­dejść do spra­wy ra­cjo­nal­nie.

– Ja nie chcę ni­ko­go, tyl­ko Usty­ma! To jemu od­da­łam ser­ce i już ni­g­dy nie po­ko­cham in­ne­go. Ni­g­dy, sły­szysz?!

„Je­śli mi­łość robi z lu­dzi głup­ców, ni­g­dy nie chcę się za­ko­chać”, po­my­śla­ła Mar­cjan­na. Ro­za­lia po­win­na jak naj­szyb­ciej za­koń­czyć ro­mans z Hir­skim, a tym­cza­sem lgnę­ła do nie­go jak ćma do świa­tła. Nie słu­cha­ła lo­gicz­nych ar­gu­men­tów, uwa­ża­ła, że cały świat sprzy­siągł się prze­ciw­ko niej. A prze­cież kie­dyś była mą­drą, roz­sąd­ną dziew­czy­ną!

– Co pla­nu­jesz? Te­raz, kie­dy twoi ro­dzi­ce już o wszyst­kim wie­dzą…

– Nie mam po­ję­cia, co ro­bić. – Ro­za­lia pod­ciąg­nęła ko­la­na pod bro­dę i prze­cze­sa­ła pal­ca­mi wło­sy. – Oj­ciec za­bro­nił mi się z nim spo­ty­kać, a mat­ka pil­nu­je, że­bym do nie­go nie po­bie­gła. Dzi­siaj od­pro­wa­dzi­ła mnie pra­wie do sa­me­go go­spo­dar­stwa dziad­ków, żeby mieć pew­ność, że idę się spo­tkać z tobą, a nie z Usty­mem. Nie wiem, co się z nim dzie­je! Ja­ry­na jest fu­riat­ką, mar­twię się o to, co jesz­cze może zro­bić, ale… – jęk­nę­ła. – Mar­cy­siu, ja nie chcę z nie­go re­zy­gno­wać, ro­zu­miesz?

Nie, Mar­cjan­na nie ro­zu­mia­ła i słu­cha­jąc ku­zyn­ki, co­raz moc­niej utwier­dza­ła się w prze­ko­na­niu, że chy­ba jed­nak nie chce zro­zu­mieć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: