Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Saga rodu z Lipowej 8: Wina i kara - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 grudnia 2019
Ebook
7,99 zł
Audiobook
12,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Saga rodu z Lipowej 8: Wina i kara - ebook

Kolejny tom sagi o wielopokoleniowym rodzie polskich rycerzy.

Hedwiga wypija magiczny napój z fiolki i okazuje więcej uczucia Janowi z Tymbarku. Gotowa jest nawet unieważnić udzielony jej i Mikołajowi w dzieciństwie ślub. A może tylko pragnie się zemścić za swoje złamane serce?
Mikołaj jest więziony przez zakon krzyżacki i samego Kondrada Wallendroda, ktoś jednak wykupuje jego wolność, więc rycerz wraca do domu…
Ostaszowi kończą się za to pieniądze na zachcianki Judyty, dlatego podstępem postanawia je zdobyć. Nie cofnie się przed niczym, nawet przed morderstwem… Ale skoro jest wina, będzie i kara.

Marian Piotr Rawinis znany też jako Peter Janees to polski poeta, powieściopisarz, scenarzysta i dziennikarz. To również działacz opozycji i były więzień polityczny w okresie stanu wojennego. Tworzył oraz pełnił funkcję redaktora naczelnego pierwszej niezależnej gazety w Częstochowie – „Dziennik Częstochowski 24 Godziny”. Współpracował m.in. z TVP Katowice, Gazetą Wyborczą czy Dziennikiem Polskim. Był również częstochowskim korespondentem PAP. W swoim literackim dorobku autor posiada powieści historyczne, sensacyjne, obyczajowe i kryminalne, np. „Facet z Beauty Falls”, „Martwa natura z księżycem”. W latach 80. publikował pod pseudonimem Peter Janees. Niewątpliwie uznanie czytelników zdobyła „Saga rodu z Lipowej” składająca się z 36 tomów. W 2011 roku pisarz pod pseudonimem Piotr Kukliński wydał kolejną sagę „Dworek nad malwami” (70 tomików). W latach 2015 – 2016 ukazała się trzecia saga autora pt. „Amerykański sen”.

Królewski Wawel, klasztory, gospody, lasy – drogi z nich wszystkich prowadzą do dworu w Lipowej, gdzie od trzech pokoleń dorastają i zakładają rodziny odważni rycerze. Bo Lipowa to dom. A "Saga" to wielotomowa opowieść o pięknych i mądrych kobietach, walecznych mężczyznach, o miłości, rodzinie i szczęściu, o cierpieniu, zdradzie i troskach. O losach zwykłych ludzi w czasach świetności polskiego rycerstwa i walki z zakonem krzyżackim.

Wszystko ma swój początek w dniu, w którym porwany zostaje chłopiec o dziwnym spojrzeniu – ma jedno oko niebieskie, a drugie brązowe.
Jeno – młody kowal z Lipowej - zostaje pasowany na rycerza przez króla Kazimierza Wielkiego. Wraz z Aleną, córką Jakuba z Lipowej, zakłada swój ród. Przeznaczenie realizuje się dalej, gdy na świat przychodzi jego syn Mikołaj…
Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-26-16688-0
Rozmiar pliku: 320 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PLANY I SPODZIEWANIA

Luty 1386

Pan Jan z Tymbarku zobaczył któregoś dnia fiolkę w jałmużniczce Hedwigi i nie dawał jej spokoju, wypytując, co jest w środku, do czego służy, skąd to ma i dlaczego nosi przy sobie. Nie chciała powiedzieć, że boi się, by fiolka nie zniknęła albo się zgubiła. Na dworze co i raz zdarzały się rozmaite żarty i psikusy. Ktoś komuś schował trzewiki świąteczne albo kaptur, ukrył czepiec czy zaszył rękawy płaszcza.

– To lubczyk – odpowiedziała Hedwiga na odczepnego. – Miłosny napój.

– Dla kogo to przygotowaliście? Przecież nie dla mnie, skoro was miłuję.

– Nie dla was – droczyła się.

Pan z Tymbarku powziął postanowienie, ale zrobił wszystko, żeby nie dać nic po sobie poznać. Dwa tygodnie chodził wokoło Hedwigi, dwa tygodnie czekał okazji, aż któregoś dnia zabrał fiolkę z komnaty narzeczonej, gdy zostawiła jałmużniczkę przy sukni. Wieczorem, podczas uczty, wlał jej zawartość do kielicha z winem, który stał przed Hedwigą. Potem dopilnował, by wypiła napój, a później jeszcze włożył fiolkę na swoje miejsce.

Hedwiga, niczego nieświadoma, wypiła wino. Pan Jan z Tymbarku czekał, aż napój zacznie działać, ale nie zauważył jakichś szczególnych objawów ani tego wieczora, ani następnego, ani też w dniach kolejnych. Dopiero kilka tygodni później, gdy powiedziała mu niespodziewanie, iż gotowa jest wyjść za niego, pan Jan przypisywał zmianę tej decyzji właśnie czarodziejskiej miksturze. Myślał, że lek zadziałał wolno i z opóźnieniem dlatego, że wlał do kieliszka zbyt małą dawkę.

Kiedy Hedwiga nagle, z dnia na dzień, zaczęła mu okazywać więcej łaski, niedowierzając jeszcze, natychmiast wykorzystał obecność w Krakowie jej ojca i pokłonił się panu Janoszowi z szacunkiem.

– A ona? – zapytał pan z Potoka, zdziwiony tak nagłą zmianą w zachowaniu młodszej córki. – Co ona wam odrzekła?

– Wszystko jedno – powiedział Jan z Tymbarku.

Pan Janosz zmarszczył brwi.

– Ale mnie nie jest wszystko jedno – zauważył cierpko. – Bo zostawiłem jej wolną wolę, tedy nie zamierzam przymuszać.

– Źle mnie zrozumieliście – tłumaczył się rycerz. – To pani Hedwiga odpowiedziała, że jest jej wszystko jedno. A to chyba znaczy tak.

***

Po prawej stronie był las sosnowy, pachnący żywicą i świeżością po niedawnym deszczu. Po lewej, wielki aż po horyzont zagon żyta. Mikołaj stał na ścieżce pomiędzy nimi i patrzył w dal, a przed sobą miał szczyt pagórka, dochodzący do samego nieba, błękitnego, jasnego, prawie bez chmur.

Było południe, ptaki zmęczone upałem przysnęły chyba, bo z oddali dobiegł tylko czysty odgłos dzwonów z odległego o prawie milę kościoła. Dzwony świętego Marcina wołały na Anioł Pański, więc Mikołaj podniósł się z rozgrzanej trawy i ruszył naprzód. Na szczycie pagórka stała Hedwiga i ponaglała do pośpiechu. A zaraz potem, nie wiadomo w jaki sposób, wszak było to bardzo daleko, Mikołaj zobaczył stojącego na progu kościoła ojca Ambrożego i zmartwił się, że zakonnik jakoś zmalał ostatnio, skurczył się, a na jego twarzy widniał smutek.

– Ślubowałeś – przypomniał zakonnik.

Gardłowy krzyk rozległ się tuż nad uchem, ktoś szturchnął go w bok końcem oszczepu i Mikołaj ocknął się. Nie był na polach pod Krasawą, ale w żelaznej klatce na wozie jadącym po nieznanej drodze. Wokoło był śnieg, a na nim równym szeregiem przesuwały się białe kaftany na pancerzach knechtów krzyżackich, biały był kropierz na koniu pana Dido i biały płaszcz na jego ramionach.

– Zbudź się! – warknął pachołek, trącając jeńca ostrzem po raz drugi. – Jeśli jeszcze żyjesz.

Mikołaj wyciągnął rękę, chwycił przez kraty drzewce oszczepu i szarpnął. Pachołek wypuścił broń i przewrócił się.

– Nie tykaj mnie dzisiaj, knechcie – odezwał się więzień łagodnym głosem do przestraszonego strażnika. – Nie dziś.

Złamał drzewce o pręty klatki i resztki oręża wyrzucił na zewnątrz.

– Nie dziś – powtórzył. – Bo dziś ślubowałem żyć.

Na dworze był świt, krzyżacka kolumna opuszczała warownię.

***

Kiedy Hedwiga powiedziała sobie: tak widać musiało być, od razu też zapragnęła, żeby wszystko stało się wedle jej myśli i chciała jak najszybciej znaleźć się poza Wawelem. Ale droga do dworu pana Jana z Tymbarku okazała się najeżona trudnościami.

Bardzo jej życzliwy kanonik Piotr Wysz, który był jej spowiednikiem, dowiedziawszy się, z czym Hedwiga przychodzi, zrobił wielkie oczy ze zdumienia.

– Ślub? – zapytał. – Jak to ślub? Czy nie ślubowaliście już panu Mikołajowi z Krasawy?

Hedwiga niecierpliwie zamachała rękami.

– Nie chcę słyszeć tego imienia! Przecież wiecie, jak mnie potraktował.

Kanonik zmarszczył brwi.

– Zemsta, odpłata, pośpiech, chęć dokuczenia innemu, to nie są dobrzy doradcy – zauważył z naciskiem. – Chcecie wyjść za mąż tylko po to, żeby zranić pana Mikołaja? Nie mogę tego pochwalać.

– Nikogo nie chcę ranić – zaprzeczyła Hedwiga. – Ani Mikołaja, ani kogokolwiek. Liczyłam, że jako dorosły pojmie mnie za żonę, to prawda. Ale zawsze powtarzałam, że nie zamierzam go do tego zmuszać. Skoro wybrał kogo innego, mogę czuć się wolna.

Kanonik Wysz wstał i zdenerwowany zaczął chodzić po komnacie.

– Nie rozumiem was, niewiasty – powiedział zły. – Nie rozumiem waszego postępowania. Ale o to mniejsza, widać nie dał Bóg takiego rozumu niewiastom, jaki dał mężczyznom, choć akurat w waszym przypadku myślałem, że jest lepiej. Jakże jednak mogliście zapomnieć o najważniejszym? Jestem rozczarowany waszym postępowaniem. Bo mówiąc o tym, że jesteście po słowie z panem Janem, mówicie też jak niewiele dbacie o święte sakramenty. Czyście zapomnieli, że w kościele ślubowaliście panu Mikołajowi?

– Byłam wtedy dzieckiem.

– A święty sakrament? Czy nie został udzielony? Powiedziane jest, że co złączył Bóg, człowiek nie ma prawa rozłączać.

– Nie pytano mnie, czy chcę Mikołaja. Byłam dzieckiem i on był dzieckiem.

– W waszym imieniu zgody na to małżeństwo udzielili wasi rodzice. W waszym imieniu oni przyjęli sakrament. Tedy wy, Hedwigo, jesteście złączona sakramentem małżeństwa z panem Mikołajem.

– Ale teraz jestem pełnoletnia. Odwołam wszystko. Przysięgnę przed ołtarzem, że nie było między nami prawdziwego związku.

Kanonik Wysz zatrzymał się w swoim pochodzie i groźnie wycelował palec w dziewczynę.

– To przejaw nieposłuszeństwa wobec Kościoła, przeciw czemu będę działał – zapowiedział srogo.

Ale opanował się, usiadł na ławie i skinął na dziewczynę.

– Usiądźcie. Trzeba nam poważnie porozmawiać.

A kiedy Hedwiga zajęła miejsce, niespokojna, z zaciętymi ustami, delikatnie dotknął jej ręki.

– Dziecko – zaczął łagodnie. – Nie wiem, kto podpowiedział ci to zboczenie ze ścieżki prawdy, ale ktokolwiek by to był, nie minie go surowa kara. Posłuchaj mnie uważnie. Przecież jestem ci życzliwy i zaprawdę nie mam interesu w tym, aby ci szkodzić.

– Wiem to dobrze – przyznała Hedwiga. – I wybaczcie, że was doprowadziłam do wzburzenia. Przyszłam prosić o poradę.

– I dobrze zrobiłaś. Porozmawiajmy, a sama zrozumiesz, że twoje myślenie opiera się na błędnych założeniach. Tkwić w błędzie to także grzech.

– Co zatem mam uczynić?

– Wiem, że w odróżnieniu od wielu niewiast w twoim wieku i twojej pozycji masz w głowie dużo więcej mądrości. Więc nie zapominaj o sprawach najważniejszych. Twój ślub, wedle prawa i Kościoła jest ważny.

– Nieważny – sprzeciwiła się Hedwiga. – A gdyby nawet, stanę znowu przed ołtarzem i przy świadkach odwołam...

– Dziecko! – syknął kanonik. – Ty nie jesteś królową, ty nie możesz odwołać swoich obietnic.

– Ale królowa...

– Królowa to królowa. Ty nie odwołasz, a nawet jeśli, nikt tego nie uzna. Bo to nie jest takie proste. Odebrałaś sakrament i oczywiście, że można byłoby starać się o jego unieważnienie, ale to ciernista droga. Nie wystarczy zgoda biskupa. Pewnie potrzebna byłaby papieska, a wcześniej poparcie arcybiskupa. Pan zaś Bodzanta, wierz mi, zgody takiej nie udzieli.

– Świadkowie zeznają, że małżeństwo jest non consummatum .

– Nikt tak nie zezna, to pewne – powiedział kanonik z przekonaniem, które zastanowiło Hedwigę.

– Jak to? – zapytała. – Przecież...

– Nie zezna i już – potwierdził Wysz. – Bo kogo podasz na świadka? Rodziców swoich albo rodziców pana Mikołaja? Może jeszcze kogo innego z rodziny? Owszem, mogliby zeznać na twoją korzyść, gdyby ktoś nie podpowiedział im, żeby tego nie robili. Ale ktoś im podpowie.

– Kto? – zdumiała się Hedwiga.

Kanonik westchnął.

– Ja – powiedział wyraźnie. – Ja się sprzeciwię. Bo wiem, że małżeństwo to mogło być skonsumowane.

Hedwiga była wstrząśnięta. Kanonik Wysz, zapewniający ją o swojej życzliwości, zamierzał teraz wystąpić przeciw jej planom. Ciosu z tej strony zupełnie się nie spodziewała. Miała ochotę się rozpłakać.

Duchowny zauważył, jak pobladła, i poklepał ją po ręce w geście pocieszenia.

– Nie powiedziałem, że było – wyjaśnił. – Powiedziałem, że mogło być. A więc oznacza to trudności. Musiałby bowiem pan arcybiskup rozważyć wszystkie za i przeciw. Przesłuchać ciebie, twojego męża...

– O wydarzeniach nad rzeką opowiadałam wam na spowiedzi.

– Ale chyba nie chcielibyście ukrywać jakichkolwiek okoliczności tej sprawy, prawda? I musiałabyś powtórzyć to wielokrotnie. Przed arcybiskupem i przed urzędnikami Kościoła. Oni zaś rozważyliby dopiero, jak to należy ocenić. Zrozum, dziecko, nie zarzucam ci kłamstwa. Mówię tylko, z życzliwości, że jeśli twoje zeznania albo zeznania pana Mikołaja pozostawią jakieś wątpliwości, nie zostanie orzeczona nieważność tego małżeństwa.

Hedwiga opuściła głowę.

– To nie jest proste – powtórzył kanonik Wysz. – Będziecie musieli stanąć przed nimi wszystkimi. I będzie musiał stanąć pan Mikołaj. Jeśli jego zeznania okażą dokładnie takie same jak wasze, będzie możliwość unieważnienia małżeństwa. Ale tylko możliwość.

– Ale małżeństwo może zostać unieważnione?

– Jeśli zgodzi się arcybiskup. Przeprowadzi badanie i wyda orzeczenie. Tak albo tak. Nie będzie od tego odwołania. Kuria papieska tylko to potwierdzi.

– A jeśli Mikołaj złoży zeznania? Jeśli je zaprzysięgnie, jeśli postawi świadków?

Kanonik Wysz obejrzał się i odpowiedział przyciszonym głosem:

– Przesłuchanie ciebie i pana Mikołaja to oczywiście podstawa. Ale, po życzliwości dla ciebie, moje dziecko, powiem tak. Jeśli nawet zdanie urzędników, badania, świadkowie, przysięgi, więc jeśli nawet to wszystko będzie przemawiało na waszą korzyść, postanowienie arcybiskupa może być negatywne.

– Czemu tak? – zadrgały usta Hedwigi.

– Bo o tym decyduje on i koniec. Pan arcybiskup bierze to na swoje sumienie. Nie ma żartów z sakramentami. Jeśli uzna, że wasz przykład mógłby być czymś, co inni zechcą naśladować...

Hedwiga wstała i ukłoniła się przed kanonikiem.

– Wybaczcie – powiedziała cicho. – Wybaczcie, że zabieram wam czas.

Ale kanonik nie wydawał się zagniewany.

– No cóż – uśmiechnął się. – Ludzką rzeczą jest błądzić. Wiem, że przyszliście mnie prosić o pomoc i zapewniam was, że pomogę, ile tylko będę mógł i potrafię. Jednakże nie możecie ode mnie wymagać, żebym zaniedbał swoje duchowne obowiązki. Dlatego od razu was uprzedziłem co do tej sprawy znad rzeki. To kluczowy moment, od którego wiele zależy. Ale powiedzcie jeszcze, co mówi o tym pan Mikołaj?

Hedwiga była zbyt zaskoczona całą rozmową i jej wynikiem, żeby mogła odpowiedzieć na wszystko i od razu.

– Nie wiem – odrzekła. – Spodziewam się, że Mikołaj złoży zeznania zgodne z prawdą.

Kanonik przymrużył oczy.

– Spodziewacie się? – zapytał. – Tedy nie jest to z nim uzgodnione? A jeśli powie, że nie chce unieważnienia?

– Czemu miałby tak powiedzieć?

– Nie wiem. Ale tak może przecież być. Jeśli zaś tak powie, nie będzie żadnej nadziei. Kiedy więc będziecie z nim rozmawiać, powiedzcie mu o tym. Może nie powinienem was uprzedzać, ale robię to z szacunku dla was i z życzliwości...

– Powiem, gdy go tylko zobaczę. Ale prawdę mówiąc, nie wiem, kiedy się to stanie.

Kanonik podniósł się.

– Widzę, pani Hedwigo, że jesteście gotowi postąpić wedle swojej myśli. I pewnie się wam to uda, bo nie na próżno uchodzicie za stanowczą i dążącą do celu. Postarajcie się więc przeprowadzić wszystko, jak należy. Po kolei. Od głowy, nie od ogona. Najpierw trzeba unieważnić dawne małżeństwo, potem dopiero można będzie myśleć o nowym.

Hedwiga pocałowała rękę kanonika. Duchowny westchnął i uczynił nad jej głową znak krzyża.

– Daj wam, Boże, tylko dobre myśli – powiedział.

Odchodził już, kiedy Hedwiga zapytała jeszcze:

– Księże kanoniku, więc nie wyjdę za mąż, jeśli Mikołaj nie zgodzi się na unieważnienie małżeństwa?

– Tak. Nic nie musi robić. Może nawet wystarczy, aby nie stawił się na przesłuchanie przed arcybiskupem albo nie dał żadnej odpowiedzi w tej sprawie. Wystarczy, żeby milczał.

– Jak długo?

– Co jak długo?

– Jak długo może tak wpływać na moje plany?

– Jak długo zechce.

– Czyli może być i tak, że nigdy nie pozwoli mi wyjść za mąż?

Kanonik rozłożył ręce.

– Jesteście już zamężna.

Na szczęście królowa Jadwiga nie miała wątpliwości i od razu poparła swoją ulubioną dwórkę.

– Skoro takie jest twoje postanowienie, nie będę się sprzeciwiała. Dziwno mi wprawdzie, że po tak długim czasie, kiedy mówiłaś wyłącznie o Mikołaju, chcesz wyjść za innego. Ale po starej przyjaźni, pomogę ci. Mówiłam już z kim należy i uzyskałam zapewnienie pana arcybiskupa Bodzanty. Jeśli tylko pan Mikołaj z Krasawy zezna, że małżeństwa nie było, zostanie unieważnione. Ojciec Święty nie odrzuci mojej prośby.IZAAK SYN ABRAHAMA

Marzec 1386

W połowie marca wszyscy już wrócili do Doliny. Pan Janosz z Mariną, pan Jeno z żoną Aleną, wszyscy bardzo przejęci tym, co wydarzyło się w Krakowie w ostatnich tygodniach.

Wkrótce wrócił też pan Ostasz z żoną Judytą, a przebywali oni w stolicy najdłużej, ruszyli na powrót dopiero, gdy królowa Jadwiga z królem Władysławem opuścili Wawel i udali się na pierwszy objazd kraju, kierując się do Wielkopolski.

Póki byli w wielkim gronie dworzan, hałaśliwym i hucznym, panią Judytę otaczała gromada wielbicieli, nie bojących się nawet pogróżek jej męża. Później jednak, kiedy znaleźli się w Dolinie, żona Ostasza szybko zrozumiała, że przyjdzie jej żyć z dala od tłumów, a jak powtarzała, nie została stworzona do życia w samotności.

– Nie będziesz tu samotna – zapewniał Ostasz. – I nie będziesz cierpiała niedostatku. Spełnię obietnice i chyba tylko ptasiego mleka może ci zabraknąć.

– Przyjacielu – szepnęła Judyta. – Nie pozbawiaj mnie wiary w swoje umiejętności.

– Nie obawiajcie się o los waszej córki, teściu – zapewniał Ostasz pana Grzegorza z Nakła. – Mam dość pieniędzy na wszystkie jej zachcianki.

– Czy aby na pewno? – zapytał pan Grzegorz z powątpiewaniem. – Obiecaliście szybką budowę nowego, wielkiego dworu, a nie widzę, byście cokolwiek zrobili w tej sprawie. Mówią za to kupcy, a już szczególnie Żydzi, że grosza przy duszy nie macie. Znam kupców. Nie oddasz, nie dostaniesz pożyczki.

– Obiecałem, że niczego jej nie zabraknie pod moim dachem i tak będzie – Ostasz zacisnął zęby. – Moje słowo nie wiatr.

Ale Ostasz syn Jakuba nie miał ani czwartej części tego, co było potrzebne dla zbudowania nowego dworu i zaczynało mu brakować także na zaspokajanie drobnych a codziennych zachcianek Judyty. Miał za to pomysł, jak zdobyć pieniądze.

***

W osadzie Holsztyn Natan, syn kupca Izaaka, od rana czuł wielki niepokój. Ojciec szykował się do wyjścia, a wszystkie znaki wskazywały na to, że niebezpieczeństwo jest duże.

– Może jednak nie pojedziecie, ojcze? – pytał Natan. – To spotkanie nie bardzo mi się podoba.

– I mnie się nie podoba – odpowiedział spokojnie kupiec. – Ale czy dobre interesy można robić bezpiecznie? Czy nie trzeba czasem zaryzykować więcej, jeśli chcemy więcej zarobić?

– To weźcie przynajmniej z sobą jaką broń albo chłopaka do obrony.

Ale stary kupiec pokręcił głową przecząco.

– Jeśli to uczciwy interes, nic mi nie grozi. Jeśli zasadzka, dwaj ludzie nie znaczą więcej niż jeden i chłopak nic nie pomoże.

Stał już gotowy do drogi, w czarnych jedwabnych szatach i futrzanej czapce. Sięgnął po płaszcz podbijany futrem, kiedy syn podszedł do niego i niemal siłą włożył mu do lewego rękawa cienki sztylet.

– Nie uznaję przemocy – oburzył się Izaak. – Gdyby nawet coś mi groziło, nie będę umiał go użyć.

– Ale jego widok może odstraszyć napastnika – przekonywał Natan i na pożegnanie pocałował ojca w ramię. – Niechaj Bóg was strzeże i prowadzi.

– I niech zostaje między wami – odpowiedział stary.

Zapiął płaszcz i odryglował drzwi.

– Udaję się niedaleko, więc pójdę pieszo. I pamiętaj, że zakazałem, abyś szedł za mną. Może to i nieostrożne, ale tak właśnie obiecałem. Niech się stanie, jak zaplanował wszystko Bóg, niegodniśmy zmieniać jego zamiary.

Kupiec Izaak z ciekawością oglądał klejnoty, które Ostasz przyniósł zawinięte w jedwabną chustę. Dwa długie sznury wielkich pereł, pięknych, dobranych jedna w drugą, koronę i zausznice ze złota, pierścienie i zapinki. Żyd cmokał zadowolony z blasku, jaki dawały klejnoty, ale mówił od razu, że nie ma przy sobie tyle pieniędzy.

– To wielkie bogactwo, dostojny panie. Jeśli chcecie je sprzedać, może byłoby lepiej, byście pojechali z tym do jakiego dużego miasta, gdzie w kupieckich kantorach może mają aż tyle pieniędzy w gotówce. Ja mógłbym kupić od was dwa albo trzy klejnoty...

Ostasz zmarszczył brwi. Nie przyznał się kupcowi, że kosztowności wyjął ze szkatułki pani Judyty i musi je szybko odłożyć z powrotem.

– Potrzebuję gotówki – powiedział z naciskiem. – Potrzebuję jej szybko, więc jeśli chcesz zarobić, musisz się trochę postarać. Popytaj po swoich, pożycz, wszystko mi jedno. Chcę mieć zapłatę za klejnoty i ty mi jej dostarczysz. Jeśli się nie postarasz, ja się postaram, żebyś musiał opuścić tę okolicę. Mało to słyszano ostatnio o dziwnych wydarzeniach, kiedy płonęły żydowskie domy w niemieckich krajach? I tutaj może zdarzyć się taki przypadek.

Kupiec zadrżał, wzrok pana Ostasza nie pozwalał wątpić, że gotów jest posunąć się nawet do zbrodni.

– Dostojny panie, po co straszyć starego Żyda? – zapytał. – Rozumiem, że potrzebujecie pieniędzy i nawet mógłbym spróbować wam w tym pomóc, ale nie wiem, czy znajdę wielu takich, co zechcą mnie w tym wesprzeć. Prawdę mówiąc, nie wszyscy uważają, że można z wami robić interesy.

– Nie wszyscy? To niech robią tylko niektórzy.

Chwycił starego Żyda za szatę na piersi.

– Zrobisz, jak powiedziałem. Chcę ci sprzedać klejnoty, ty za nie zapłacisz. I pamiętaj, spieszno mi. Dobrze wiem, że całe wasze parszywe plemię żyje z lichwy, krwawo wyciskanej z bogobojnych chrześcijan. Jestem starostą i wiem, że to przeciw prawu. Więc mi nie kręć tutaj, bo znamy się nie od dziś i wiem, że wszystko zrobiłbyś dla złota.

– Podobnie jak i wy, dostojny panie – zauważył Żyd. – Dobrze, raz jeszcze zaryzykuję, ale to tylko z uwagi na waszą osobę. Spróbuję zebrać potrzebne pieniądze i pożyczę je wam pod zastaw tych tu kosztowności. Szkoda, że nie chcecie dać ziemi w zastaw, macie jej przecież w bród...

Ostasz trzasnął dłonią w stół.

– Nie namawiaj mnie do jawnego pogwałcenia prawa! – ostrzegł złowrogo. – Wiem, co ci się marzy, stary. Ale nie dostaniesz ziemi ani piędzi. Nie tylko dlatego, że prawo zabrania pozbywania się gruntów na rzecz takich jak ty. Przede wszystkim dlatego, że taka jest moja wola. Może jeszcze zamek zbudujesz i moim sąsiadem zostaniesz, co?

– Waszym sąsiadem i tak jestem – odpowiedział Izaak spokojnie. – Wszystkie narody sąsiadami są, bo z woli Boga na jednej żyją ziemi.

– Oby już niedługo! – syknął Ostasz.

Na rynku holsztyńskim stał duży piętrowy dom z ciosanego kamienia, zbudowany dla niemieckiego kupca Hamera. Kupiec nie zdążył dokończyć budowy, zmarł poprzedniego roku, a jego żona postanowiła sprzedać budynek. Na razie stał pusty.

Był późny wieczór, więc kupiec Izaak nikogo nie zobaczył ani na ulicy, ani na placu. Niósł przed sobą latarkę, żelazne pudełko z wstawioną do środka łojową świeczką i oświetlając sobie drogę, dotarł do domu Hamera. Mocne dębowe drzwi zaopatrzone były w antabę, żelazne kółko. Izaak raz jeszcze rozejrzał się uważnie, upewniając się, czy nikt go nie śledzi.

Zastukał, drzwi skrzypnęły i otworzyły się zaraz, a pokazał się za nimi Ostasz, ledwo widoczny w świetle padającym z latarki gościa.

– Przyniosłeś? – zapytał.

– Tak.

Starosta bez słowa cofnął się, a kiedy Żyd przekroczył próg, zasunął rygiel. Weszli do pierwszego pomieszczenia, dość obszernego, ale zupełnie pustego, z oknem od rynku, zasłoniętym kawałkiem tkaniny. Ostasz wziął skądś świecę, przypalił ją od latarki gościa i postawił na podłodze, podlewając roztopionym woskiem, aby się trzymała.

– Zawsze chętnie wam usłużę – powiedział Izaak, a głos mu drżał z lęku. – Nie wiem tylko, czy tak być powinno, że w ciemnościach załatwiamy interesy. Ktoś mógłby pomyśleć, że coś złego knujemy.

– Nie obchodzi mnie, co kto pomyśli – burknął Ostasz niecierpliwie i wyciągnął ręce. – Dawaj!

Stary Izaak wydobył spod kapoty dwie wypchane skórzane torby.

– Nie było łatwo zdobyć tyle pieniędzy w tak krótkim czasie – wyjaśnił.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: