Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Samobójstwo - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
27 czerwca 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Samobójstwo - ebook

Czy atak Niemiec na Związek Radziecki, rozpoczęty 22 czerwca 1941 roku, był starannie zaplanowaną i mistrzowsko przeprowadzoną operacją czy samobójczym przedsięwzięciem zrodzonym w umyśle tracącego kontakt z rzeczywistością Hitlera? Wiktor Suworow zdecydowanie opowiada się za tą drugą interpretacją wydarzeń. Porównuje siły niemieckie z radzieckimi i dowodzi, że ZSRR miał miażdżącą przewagę pod każdym względem – od dostępnych zasobów i uzbrojenia po kompetencje przywódców czy wywiadu. Stalin był zaskoczony hitlerowskim atakiem tylko dlatego, że nie spodziewał się po swoim dawnym sojuszniku tak szalonego posunięcia...

Wiktor Suworow – właściwie Władimir Bogdanowicz Rezun – to znany rosyjski pisarz i historyk. Ukończył Wojskową Akademię Dyplomatyczną w Moskwie, a następnie był rezydentem GRU w Genewie. Po ucieczce do Wielkiej Brytanii został zaocznie skazany na karę śmierci. Dom Wydawniczy REBIS opublikował większość jego książek, m.in. Akwarium, GRU, cykle „Cień zwycięstwa” i „Lodołamacz” oraz powieści z cyklu o Nastii Strzeleckiej.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-038-8
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prawdziwe archiwa Stalina i Berii bez wątpienia stanowiły zbiór na tyle tajnych i wstrząsających dokumentów, że wątpliwe jest, by zostały w całości odtajnione (jeśli oczywiście wciąż jeszcze istnieją).

ALEKSANDR BUSZKOW,

ROSSIJA, KOTOROJ NIE BYŁO, MOSKWA 1997

Książka dosłownie zwalała z nóg, obezwładniała, szarpała na strzępy duszę i ciało. Zobaczyć taką książkę znaczyło tyle samo, co stojąc na przejeździe kolejowym, usłyszeć nagle za plecami wypadający z mroku ekspres – i nie mieć nawet chwili na ostatni, przedśmiertny krzyk.

A co najciekawsze, tej książki wcale nie trzeba było czytać. Porażała i przytłaczała już samym tytułem. Po prostu: zobaczyć i umrzeć. Skonać z osłupienia.

O jej istnieniu dowiedziałem się w tajnej bibliotece Kijowskiej Wyższej Ogólnowojskowej Szkoły Dowódców im. Michaiła Frunzego. Dumnie brzmiąca nazwa zawiera wiele słów, które jednakże niewiele mówią. Człowiek niewtajemniczony za nic się nie domyśli, kogo kształcono w jej zacnych murach.

A więc odebrano ode mnie, podchorążego żółtodzioba, przysięgę, wydano przepustkę – i tak oto po raz pierwszy w życiu znalazłem się za pancernymi drzwiami tajnej biblioteki. Czułem ciekawość i ogromne podniecenie.

W bibliotece panowała cisza i wzorowy porządek. Do półek nikogo nie dopuszczano. Potrzebną pozycję należało wyszukać w katalogu, a potem przynoszono ci książkę, zgodnie z obowiązującymi przepisami. Przebierałem pośród fiszek, wczytując się w kolejne tytuły. Jeden smakowitszy od drugiego: Element 3-R-10. Ależ to brzmi! Trzy-y-y Errr Dziesięććć!!! Albo U-5-TS, czyli dokładnie to samo, co 2-A-20, zainstalowany na Obiekcie 166. Nawiasem mówiąc, Obiekt 166 nie był żadną bazą wojskową, tylko czołgiem, w tamtych czasach absolutnie tajnym. Wiadomo, szerokie rzesze ludności nie powinny nic wiedzieć o sprzęcie wojskowym ani o obiektach. Tu jednak, w tajnej bibliotece, wystarczyło zamówić odpowiednią broszurę, by móc przeczytać szczegółowe opisy. Problem tylko, co wybrać. Oczy płoną, przebiegając kolejne tytuły: 3-M-6, 2-P-27, T-12A... Od czego zacząć, w jakiej kolejności mam się delektować?

I nagle na różowej fiszce – ten piorunujący tytuł.

Do dziś nie rozumiem, jak to się stało, że nie padłem trupem, przeczytawszy coś takiego. Widać szczęście mi sprzyja. Ale przez następne dwa tygodnie ćwiczeń, treningów, wykładów i seminariów byłem w tym świecie całkowicie nieobecny, jakby ktoś inny odbywał za mnie służbę, czyścił broń, buty i wychodki, otrzymywał pochwały i nagany, biegał, skakał, maszerował.

Minęły jednak dwa tygodnie i zdołałem jakoś dojść do siebie. Wtedy znów wybrałem się do tajnej biblioteki za pancernymi drzwiami. Wyłączyłem wszelkie emocje. Odnalazłem w katalogu znaną już różową fiszkę, po czym z kamienną twarzą, starając się nie okazywać podniecenia, zamówiłem książkę. I oto wreszcie leży przede mną, niepozorna, szara, niewielkiego formatu. W prawym górnym rogu pieczątka „Tajne” i numer katalogowy: 0341. Autor – generał pułkownik L. Sandałow. Tytuł – Działania bojowe wojsk 4. Armii Frontu Zachodniego w początkowym okresie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej^().

No i jak, odebrało wam mowę? Ogłuszył was ten tytuł, jakbyście dostali pięścią między oczy? Otóż to, tak właśnie. Podobnie i ja zareagowałem, gdy przeczytałem stronę tytułową. Świat wokół mnie nagle utracił barwy. Ja wiem, dzisiejszy czytelnik przywykł już do sensacji, do coraz mocniejszych wrażeń i kolejnych demaskatorskich odkryć. Jeśli ten tytuł stanowi mocny cios, to przecież nie zabójczy. Ale w tamtych latach działał jak uderzenie obuchem. Od urodzenia uczono nas, że wojna była wielka i ojczyźniana, święta i wyzwoleńcza. Niektórzy w to uwierzyli, wśród nich i ja. I oto nagle okazało się, że historia wojny, którą nam przedstawiano, to wersja dla naiwniaków, dla maluczkich, dla szarych mas. A tu, za pancernymi drzwiami, za stalową kratą i pod osłoną grubych murów, za szerokimi plecami zbrojnych w automaty strażników, za szczerzącymi kły psami i czujnymi spojrzeniami Wydziału Specjalnego – obwarowana zezwoleniami, przepustkami, pieczęciami i instrukcjami korzystania z tajnych zbiorów, kryje się całkiem inna historia tej samej wojny.

Nie, wspomnienia generała Sandałowa nie są bynajmniej wyjątkiem. Po prostu ta książka pierwsza wpadła mi w ręce. Znalazłem jeszcze całe mnóstwo podobnych memuarów, oczywiście również utajnionych, między innymi generała armii J. Fiediuninskiego, głównego marszałka artylerii N. Woronowa, generała porucznika S. Kalinina, marszałka Związku Radzieckiego I. Bagramiana, generała armii J. Batowa, generała armii A. Gorbatowa (tego, o którym Stalin powiedział, że garbatego tylko grób wyprostuje). I wiele, wiele innych.

Pytam: Co właściwie ukrywamy? Przed kim? I w jakim celu?

Reguła tajności jest surowo przestrzegana. Dopóki człowiek trzyma język za zębami, w jego papierach widnieje adnotacja, że potrafi dochować tajemnicy wojskowej i państwowej. Ale dość wspomnieć komuś słowem o utajnionych wspomnieniach, by zostać oskarżonym na podstawie najgroźniejszych artykułów kodeksu karnego, od artykułu 64 poczynając. I otrzymać niemały wyrok. Ba, nie chodzi nawet o treść, o szczegóły – wystarczy powiedzieć, że tajne wspomnienia w ogóle istnieją. To jest już kwalifikowane jako ujawnienie tajemnicy wojskowej i skutkuje odpowiedzialnością karną. Z kolei gdyby ktoś odważył się pod osłoną nocy forsować kraty tajnej biblioteki, strażnik kulami z kałasza podziurawiłby go jak sito, i to bez namysłu. Gdybym znalazł się na jego miejscu (posterunek nr 2), też unieszkodliwiłbym każdego, kto poważyłby się naruszyć pokój naszych tajemnic. I też bez namysłu. Dostałbym za to pochwałę oraz krótki urlop, plus bezpłatny bilet w obie strony, choćby nawet do najodleglejszego zakątka kraju. W moich papierach znalazłaby się notatka o zdecydowanej postawie w obronie tajemnicy wojskowej, co tylko upiększyłoby mój życiorys i pomogło w pokonywaniu kolejnych szczebli kariery. Ale cóż to za tajemnice, za których ujawnienie byłbym zmuszony zabijać bez namysłu? Co to za sekrety, których odkrycie skazałoby mnie na eliminację?

Wyobraź sobie, że od lat żyjesz ze wspaniałą kobietą. Jest elegancka, mądra, pracowita. I oto nagle dowiadujesz się, że ta ubóstwiana kobieta ma szemraną przeszłość. Na tyle mroczną, że próba jej przeniknięcia grozi śmiercią. Jeśli poważysz się w tę przeszłość zagłębić, zostaniesz po prostu skrócony o głowę.

Właśnie w takiej sytuacji się znalazłem. Tyle że nie chodziło o kobietę, lecz o wspaniałe zwycięstwo w świętej i najbardziej sprawiedliwej ze wszystkich wojen. Okazało się, że to wielkie zwycięstwo ma ponurą, plugawą przeszłość. Gdyby było inaczej, czy cokolwiek mielibyśmy do ukrycia? Jeśli nieoficjalna historia wojny jest piękna i czysta, to dlaczego strzegą jej warczące psy?

Potrafimy strzec naszych tajemnic. Wszelkie informacje i świadectwa dotyczące wojny kwalifikujemy jako tajne lub ściśle tajne. Umieszczamy je w sejfach, sejfy opieczętowujemy, zamykamy okratowane drzwi, na nie także nakładamy pieczęcie. Przed drzwiami ustawiamy warty, zmiana co dwie godziny. Stój, kto idzie? Rozprowadzający podejść do rozpoznania, reszta stój! Melduję zdanie posterunku! Melduję przyjęcie posterunku! I tak w kółko. Dowódca warty śpi tylko w dzień, cztery godziny: od 10.00 do 14.00. Pod warunkiem, że nic się nie dzieje. O 17.00 odprawa. O 18.00 zmiana warty. I znowu od początku: Melduję zdanie posterunku! Melduję przyjęcie posterunku! Czujnie strzec, zdecydowanie bronić powierzonego mu mienia i osób. Wartownik ma obowiązek użyć broni w wypadku...

Ochrona tajemnic tej nieoficjalnej historii drugiej wojny światowej wymaga ogromnych nakładów i wysiłków. Spróbujcie wyżywić choćby jednego tylko psa wartowniczego, szarego owczarka. Człowieka radzieckiego można zostawić bez pożywienia, przywykł, jakoś sobie poradzi. Ale piesek, moi kochani, musi dostać swoje dwa kilogramy mięsa. To jego dzienna racja. Łatwo obliczyć, ile zjada przez rok. A wartownicy z psami są wszędzie, za każdym wysokim ogrodzeniem. Żeby tylko ludzie nie dowiedzieli się czegoś o wojnie... Zamiast tych osiłków posłać na sianokosy, odrywamy ich od roboty, a potem musimy kupować zboże w Ameryce. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem – przez dziesięciolecia sterczą na warcie, tylko w jednym celu: żeby ktoś przypadkiem nie poznał nieoficjalnej historii wojny, którą przykazano nazywać ojczyźnianą. Takich właśnie tajemnic strzegłem w Kijowie. I nie tylko ja. I nie tylko tam. Ktoś inny pilnował utajnionych memuarów generała Sandałowa i towarzyszy w Nowosybirsku, ktoś inny w Rydze, ktoś w Tallinie, Siewieromorsku, Ussuryjsku, Arzamasie i Bucharze, w tajnych bibliotekach Bunsdorfu i Legnicy, Chabarowska, Krasnojarska i Uriupinska. Niemało kosztuje budżet państwa utrzymywanie w sekrecie własnej historii.

A tymczasem czekiści ze zdwojoną czujnością wypatrują, czy nie nastąpił gdzieś przeciek niejawnych informacji. Wyłapują tych, którzy zamierzają ujawnić sekrety najbardziej sprawiedliwej wojny w dziejach ludzkości, wojny, którą kazano nam się szczycić i chlubić. Za swą czujność otrzymują nagrody i ordery. Ale nie tylko. Przecież ich też trzeba żywić, i to mięsem! Nie gorzej niż psy wartownicze, w przeciwnym razie czekistowska czujność mogłaby ulec osłabieniu, a wtedy naród wywąchałby to i owo na temat wojny sprzed pół wieku.

Samodzielnie nigdy bym nie wpadł na tak wywrotowy pomysł. Jednak pobierałem nauki nie w zwykłej uczelni wojskowej, lecz w szkole specjalnej. Już pierwszego dnia na pierwszym wykładzie stary, doświadczony pułkownik objaśnił nam od razu wszystkie sekrety żołnierskiego rzemiosła: „Nie wierzcie w to, co wam do znudzenia pokazują, szukajcie tego, co przed wami skrywają. A kiedy wreszcie znajdziecie, nie cieszcie się przedwcześnie. Być może macie do pokonania kolejną łamigłówkę. Pamiętajcie, każdej ważnej tajemnicy chronią co najmniej dwa zabezpieczenia. Albo trzy”.

Coś takiego właśnie mi się przytrafiło. Przez całe życie, wówczas jeszcze dość krótkie, natrętnie faszerowano mnie świetlaną historią wielkiej, świętej wojny. I nagle okazało się, że jej prawdziwe dzieje skrzętnie przede mną ukrywano. Jeszcze nie otworzyłem utajnionej pracy Sandałowa, nie tknąłem nawet wspomnień innych generałów i marszałków, a już zrozumiałem, że istnieją dwie równoległe historie tej samej wojny, całkowicie rozbieżne.

Która zatem wersja jest prawdziwa? Oczywiście ta, którą trzyma się pod kluczem. To, co się kryje za pancernymi drzwiami, to jest właśnie historia wojny, choć może niecała.

To zaś, czym nas karmili Niekricz, Czakowski, Szołochow, Ozierow, Stadniuk & Co.^() – czyli, krótko mówiąc, Gławpur do spółki z Agitpropem^() – bynajmniej nią nie jest. Co najwyżej jej surogatem, fałszem, podróbą.

Trzeba tu wspomnieć także o oficjalnych, sześcio- i dwunastotomowych publikacjach^(). One również zawierały wszystko to, co nakazywano pisać o wojnie. Podobnie jak tysiące tomów wspomnień wojennych, którymi nasi generałowie i marszałkowie zasypywali biblioteki i księgarnie. Cóż one są warte? Wspomniany wcześniej generał pułkownik Sandałow napisał trzy dobre książki o początku wojny – Trudne rubieże^(), Co przeżyliśmy^(), Na kierunku moskiewskim^(). Ale jak oceniać te książki, jeśli się wie, że oprócz nich generał Sandałow napisał jeszcze jedną, opatrzoną klauzulą tajności? W ogólnie dostępnych pracach autor prezentuje jeden pogląd, w utajnionej – inny.

Na marginesie: sam fakt istnienia tajnych wspomnień każe sądzić, że nie wszystko w tej Wielkiej Wojnie było czyste i nieskazitelne. Z kolei nasi generałowie nie stronią od obyczajów przestępczego półświatka, gdzie frajerom wstawia się jedną gadkę, a dla swojaków zachowuje się inną, wiedząc, że nie wyjdzie ona poza ścisły krąg. Nie ma znaczenia, czy we własnym środowisku przedstawiamy całą prawdę, czy niecałą; ważne, że opowiadamy co innego niż wszystkim.

Wspomnienia to rzecz bardzo ciekawa. Ale dokumenty z okresu wojny są jeszcze ciekawsze. Jak by tu do nich dotrzeć?

Nasi przywódcy przez wiele dziesięcioleci trzymali w tajemnicy nie tylko zawartość archiwów, ale i sposoby przeniknięcia do nich. I dopiero w czterdzieści sześć lat po niemieckiej agresji, kiedy w ZSRR rozszalała się na wszelkie sposoby opiewana głasnost – dopiero wówczas „Wojenno-istoriczeskij żurnał” odkrył wszystkim zainteresowanym sposób dotarcia do dokumentów archiwalnych z czasów wojny: „Aby uzyskać dostęp do dokumentów sztabów głównych i głównych zarządów wszystkich rodzajów sił zbrojnych, sztabów okręgów wojskowych, okręgów obrony powietrznej kraju, frontów i flot, należy mieć zezwolenie szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR”^().

Jakież to proste! Wystarczy udać się do Sztabu Generalnego i zapytać: – Gdzie urzęduje marszałek Związku Radzieckiego Achromiejew? – Z pewnością wskażą wam właściwe drzwi. Stukasz: – Dzień dobry, chciałbym trochę pogrzebać w archiwach, rozejrzeć się... – i marszałek Achromiejew (czy kto tam teraz jest szefem) od ręki podpisuje odpowiednie zezwolenie.

Niestety. Ta pozornie prosta procedura obwarowana jest dwoma zastrzeżeniami oraz kryje w sobie jedno niedomówienie. „Wojenno-istoriczeskij żurnał” wyjaśnia przede wszystkim, że badacz nie powinien poszukiwać archiwalnych dokumentów na własną rękę, lecz ma być skierowany przez jednostkę wojskową, właściwą instytucję badawczą lub organizację państwową. A czy ktoś może mi wytłumaczyć, jaki interes miałby w przejawieniu takiej inicjatywy szef jakiejkolwiek instytucji? Po co kłaść głowę pod topór i brać na siebie odpowiedzialność za badanie dokumentów historycznych tam, gdzie nie tylko się tego nie popiera, ale jawnie utrudnia i zakazuje?

Drugie zastrzeżenie jest następujące: „skierowany przez instytucję badacz powinien posiadać zaświadczenie zezwalające na korzystanie w swej pracy z tajnych dokumentów”. I oto koło się zamyka: zbyt ciekawskim nie wydaje się zezwoleń na korzystanie w pracy z tajnych dokumentów, a ci, którym takiego zezwolenia udzielono, nazbyt je cenią, by pchać się na afisz. Dlatego nigdy, pod żadnym pozorem, nie zwrócą się do szefa Sztabu Generalnego z prośbą o wyrażenie zgody. A jeśli nawet jeden z drugim to uczyni i uzyska zgodę, to i tak nikt nie dowie się o rezultatach jego poszukiwań: pogrzebałeś, człowieku, w archiwach, zaspokoiłeś ciekawość, a teraz siedź cicho, skoroś podpisał papierek o nieujawnianiu tajemnic wojskowych.

A więc zastrzeżenia już znamy. Teraz kolej na niedomówienie. Wszelkie istotne decyzje dotyczące prowadzenia wojny podejmowali Stalin i wojskowi z jego najbliższego otoczenia, czyli Kwatery Głównej Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych (znanej pod rosyjską nazwą Stawka). Wszystkie pozostałe organy państwowe i wojskowe, wszyscy dowódcy i wszystkie sztaby wypełniali jedynie rozkazy Stalina. A w przytoczonym wyżej spisie wymienia się wiele wysokich instancji, ale nie figuruje w nim Stawka. Zatem jeśli nawet posiadacie zaświadczenie zezwalające na pracę z tajnymi dokumentami, jeśli wasz szef zapragnął dowiedzieć się czegoś o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej i załatwił wam odpowiednie skierowanie, jeśli szef Sztabu Generalnego udzielił zgody na poszukiwania w archiwach – tego, co najważniejsze, i tak tam nie znajdziecie. Uzyskacie co najwyżej dostęp do drugorzędnych dokumentów drugorzędnych sztabów.

Po upływie kilku lat zastępca szefa Sztabu Generalnego do spraw pracy naukowej, generał armii Mahmut Gariejew potwierdził: „Dokumenty Kwatery Głównej Naczelnego Dowództwa po wojnie zostały wycofane ze Sztabu Generalnego”^(). Informacji, kto je wycofał i gdzie ukrył, generał Gariejew z jakichś powodów nie podał. A więc szukajcie prawdy o wojnie, waląc głową w mur.

Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że jeden z pracowników uniwersytetu w Tel Awiwie bez najmniejszych problemów otrzymał nie tylko zezwolenie, ale wręcz zaproszenie do pracy we wszystkich archiwach Rosji, nie wyłączając archiwów MSZ, Sztabu Generalnego, GRU, wywiadu zagranicznego, Kominternu – a do pomocy przydzielono mu jednego z doradców prezydenta Rosji. Ciekawy przypadek! Mają ludzie takie szczęście, że można im tylko pozazdrościć. Tyle że trudno zrozumieć, jaka to organizacja państwowa zaprosiła owego naukowca do zbadania tajnych dokumentów. Bo żeby otrzymać do nich dostęp, trzeba wpierw złożyć przysięgę, zadeklarować lojalność wobec systemu oraz udowodnić umiejętność dochowania tajemnicy państwowej i wojskowej. A czy wy, towarzyszu, dopełniliście tych formalności? Czy podpisaliście odpowiednie papierki?

Nie wszyscy mają tyle szczęścia.

Weźmy na przykład badacza archiwów Dmitrija Jurasowa. Od trzynastu lat prowadzi kartotekę represjonowanych. Po ukończeniu szkoły średniej wstąpił do Instytutu Historyczno Archiwistycznego, następnie był etatowym pracownikiem Archiwum Rewolucji Październikowej, potem Archiwum Gospodarki Narodowej, wreszcie Sądu Najwyższego ZSRR. W ciągu wielu lat pracy zgromadził 430 tysięcy stron dokumentów i 60 tysięcy listów^(). Interesowała go historia. Takich właśnie ludzi trzeba mieć na oku. Na nich właśnie polują nasze niezmordowane organy. Zbytnią ciekawość Jurasowa dotyczącą naszej historii zdemaskowali czujni łapacze. Facet wyleciał z pracy w archiwach i wstęp do nich został mu na zawsze wzbroniony. A przecież Dmitrij Jurasow zbiera jedynie dane o przestępstwach, które zostały ponoć dawno ujawnione. Tajemnicami wojskowymi nigdy się nie interesował. Nie szukał dostępu do archiwów wojskowych. Zbierał jedynie nieutajnione informacje.

Takich zbieraczy jednak rodzima władza nie lubi i z poczuciem głębokiej satysfakcji rzuca im kłody pod nogi.

Ten zaś, kto interesuje się wojną, jest w jeszcze gorszej sytuacji. Wokół archiwów wojskowych wznosi się mur o wiele wyższy i trudniejszy do pokonania.

Generał armii Gariejew, poinformowawszy na łamach „Krasnej zwiezdy”, że nie wiadomo, gdzie znajdują się dokumenty Stawki, pisze dalej: „Choć to smutny wniosek, trzeźwo oceniając sytuację, należy liczyć się z tym, że do pewnej części dokumentów nieprędko jeszcze dostęp zostanie otwarty”.

Słowa generała znaczą po prostu tyle: drodzy towarzysze archiwiści, tego, co najciekawsze, w Sztabie Generalnym od dawna nie ma, a do tego, co jest, ku naszemu wielkiemu żalowi, prędko was nie dopuścimy.

„Krasnaja zwiezda” opublikowała artykuł Gariejewa 27 lipca 1991 roku. Od dnia niemieckiej napaści na ZSRR do ukazania się tekstu generała minęło pięćdziesiąt lat, jeden miesiąc i pięć dni. Zważywszy na to, towarzyszu generale, jak należy rozumieć wasze słowa „nieprędko jeszcze”? Czyli kiedy?

Zwracam się do was, towarzyszu generale, z jeszcze jednym pytaniem. Proszę wyjaśnić, nie mnie, lecz społeczeństwu, które utrzymuje siły zbrojne: Dlaczego należy strzec tajemnic wojny? Co ukrywacie przed ludźmi?

Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że właśnie tego tak pieczołowicie strzegącego tajemnic generała mianowano prezesem Wojskowej Akademii Nauk. Z racji swego stanowiska to on właśnie powinien być najaktywniejszym badaczem spraw dotyczących wojny, likwidatorem białych plam. Gratuluję zaszczytnej funkcji!

Ciąg dalszy w wersji pełnej

------------------------------------------------------------------------

^() Wojenizdat, Moskwa 1961.

^() Aleksandr Niekricz – historyk II wojny światowej; Aleksandr Czakowski – autor wielotomowego dzieła na temat bitwy leningradzkiej; Michaił Szołochow – noblista socrealista, autor powieści Zorany ugór, Los człowieka (autorstwo epopei Cichy Don budzi wątpliwości wielu niezależnych badaczy); Jurij Ozierow – reżyser propagandowej epopei filmowej Wyzwolenie; Iwan Stadniuk – autor powieści Wojna (przyp. tłum.).

^() Gławpur – Główny Zarząd Polityczny (np. armii). Agitprop – Wydział ds. Agitacji i Propagandy (np. KC KPZR) (przyp. tłum.).

^() Historia Wielkiej Wojny Narodowej Związku Radzieckiego 1941–1945, t. 1–6, Warszawa 1964–1967. Historia drugiej wojny światowej 1939–1945, t. 1–12, Warszawa 1976–1985 (przyp. tłum.).

^() L. Sandałow, Trudnyje rubieży, Moskwa 1964 (przyp. tłum.).

^() L. Sandałow, Pierieżytoje, Moskwa 1966 (przyp. tłum.).

^() L. Sandałow, Na moskowskom naprawlenii, Moskwa 1970 (przyp. tłum.).

^() „Wojenno-istoriczeskij żurnał”, nr 9/1987, s. 87.

^() „Krasnaja zwiezda”, 27 lipca 1991.

^() Dane z lutego 1993.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: