Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sanduria - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 lutego 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sanduria - ebook

W Bartulii od ponad dwudziestu lat panuje niczym niezmącony pokój. Wszystko zmienia się w dniu, w którym dochodzi do nagłej potyczki z grupą tajemniczych najeźdźców. Wkrótce okazuje się, że to zaledwie wstęp do wielkiej wojny: inteligentna, piękna i bezlitosna królowa Ers k’Azuna pragnie stworzyć ze swej ojczystej Sandurii wielkie imperium. Starożytny miecz, którym włada, daje jej wielką moc. Jednak nie tylko ona posiada ponadprzeciętne umiejętności…

W zaatakowanym kraju mieszka kochająca się rodzina: mistrz walki Tek i jego dzieci, Marath i Ayana. Choć wiodą zupełnie zwyczajne życie, każde z nich ma wyjątkowe moce, których nie zawaha się użyć w sytuacji zagrożenia. A ta zbliża się nieuchronnie, zmuszając Teka do bolesnej konfrontacji z przeszłością, ukrywaną do tej pory przed całym światem, a nawet przed sobą samym…
Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8313-249-5
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ I

Rozdział 1

KARA

Morze było już blisko. Pomiędzy domami, na końcu uliczki, widział połyskujący wodą kanał portowy oraz budynki i pierwsze stragany po jego drugiej stronie. Charakterystyczny dla tej części miasta fetor martwych ryb ustępował zapachowi otwartej, bezkresnej wody, której szum docierał do uszu. Takie chwile zawsze go urzekały i wpędzały w zadumę – pewnie dlatego nieco zwolnił. Dość często bywał w tej dzielnicy: po sprawunki, informacje, na spotkaniach z kupcami i przybyszami z okolic. Po raz pierwszy od kilku lat wybrał się tu z siostrą.

– Puść go! – Krzyk zniszczył chwilę ciszy i zamyślenia.

No nie, oczywiście znów musiała się w coś wpakować. Zrobił kilka szybkich kroków, żeby ją dogonić. Wyszedł zza rogu budynku, zatrzymał się tuż za dziewczyną. Po chwili już wiedział, że nie jest dobrze.

– Aya, zwariowałaś? – szepnął. – Przecież to Gromar!

– Nie wtrącaj się, Mar – powiedziała cicho. – Puść go! – krzyknęła ponownie.

Znowu! – pomyślał. – Znów to samo…

Ale teraz chyba przesadziła! Gromar był potężnie zbudowanym osiemnastolatkiem, znanym w całym miasteczku łobuzem, który nie przepuścił żadnej okazji, aby pokazać, że należy się z nim liczyć. W okolicach portu sprawował niepodzielną władzę, wymuszając u pomniejszych kupców posłuch i darmowe jadło. Nawet strażnicy miejscy nie zaczepiali wyrostka bez potrzeby – przy interwencji zawsze potrafił nabić im niezłego guza. Nie wiadomo, czym zawinił mu szarpany właśnie chłopiec, ale po krzyku Ayany olbrzym przestał go tarmosić – jedynie przytrzymywał jedną ręką za ubranie na torsie. Tamten nawet nie próbował się wyrywać, tylko pochlipywał i masował ramię.

– Żartujesz sobie, małolato? – powiedział zdziwionym głosem Gromar. – Życie ci niemiłe? Wiesz, kim jestem?

– Tak, jesteś Gromar. Brat mi powiedział. – Wskazała skinięciem towarzysza.

– Eee… co? – Osiłkowi na moment zabrakło słów. Nikt nigdy nie traktował go tak lekceważąco. Ostatnio nawet sam dźwięk jego imienia wystarczał w tej dzielnicy, aby załatwić większość spraw. Gdy już się nieco otrząsnął, dostrzegł wreszcie drugiego przybysza, którego już znał z widzenia. – Witaj, Marath – rzekł. – A więc to jest twoja siostra, ta słynna Ayana, pogromczyni wyrostków z górskiej części miasta? Lepiej jej pilnuj, bo…

– Mojemu bratu nic do tego! – przerwała gwałtownie Ayana. – Nie pozwolę ci się znęcać nad tym dzieciakiem! – powiedziała, wskazując na stojącego obok młokosa. – Powiedziałam, żebyś go puścił!

– Dziewczyno, przerwałaś mi rozmowę o interesach – powiedział syczącym głosem. – Jeśli go puszczę, to zabiorę się za ciebie. Jesteś pewna, że tego chcesz?

– Tak!

– Cóż, ostrzegałem…

Osiłek odepchnął chłopaka. Ten boleśnie upadł na brukowaną drogę tuż obok kanału, a następnie się podniósł i czmychnął za róg budynku. Gdy tylko Gromar uwolnił rękę, zaczął się szybko zbliżać ze wściekłym wyrazem twarzy. Ayana zrobiła dwa kroki do przodu, dystansując się od brata. Była przyzwyczajona do walki. Pomimo swojego młodego wieku stoczyła ich już wiele i w swojej górskiej dzielnicy żaden wyrostek nie odważył się już stawiać jej czoła. Miała zaledwie dwanaście lat, ale była świetnie wyćwiczona, a przy swoim wysokim wzroście i dobrze zbudowanej muskulaturze mogła wyglądać na kilka lat więcej.

Gdy przeciwnik znalazł się o dwa kroki od niej, zapytała:

– No to jakie ustalamy zasady wal…

Nie dokończyła. Cios Gromara, potężny prawy prosty, trafił ją prosto w szczękę. Było to uderzenie bardzo szybkie, niesygnalizowane i o takiej sile, że z pewnością powaliłoby każdego dorosłego mężczyznę. Ayana gwałtownie poleciała do tyłu, wpadając na swojego brata i wraz z nim się przewracając. Gromar z triumfalnym spojrzeniem pozostał w miejscu. Wiedział, że po takim ciosie nie trzeba poprawki – dziewczyna ocknie się za kilka minut z ogromnym sińcem i prawdopodobnie ze złamaną szczęką.

– Ty draniu! – wystękał Marath, podnosząc się z bruku.

– Też masz ochotę? – zaśmiał się zadowolony z siebie brutal.

Marath nie miał ochoty ani potrzeby wdawać się w bójkę – od początku uważał ją za pozbawioną sensu. Bardzo różnił się od Ayany. Pomimo swoich dziewiętnastu lat był dość przeciętnej budowy, podobnego wzrostu jak siostra i w ogóle nie lubił walki. Owszem, gdyby trzeba było, to stawiłby czoła nawet takiemu osiłkowi – ojciec wyszkolił go wystarczająco dobrze. W tej chwili jednak nie widział takiej potrzeby, bo przeciwnik już nie atakował. Ważny był tylko stan Ayany, która… ku zdumieniu obu mężczyzn była przytomna.

– On nie ma ochoty, ale ja wciąż mam – powiedziała przytłumionym głosem zdradzającym lekkie oszołomienie.

– Ale jak ty… Jakim cudem po takim… – Gromar ze zdziwienia nie potrafił wydukać całego zdania.

– Rozumiem, że nie ma żadnych zasad! – warknęła Ayana, która całkiem doszła już do siebie. O potwornym uderzeniu świadczył jedynie potężny siniak po lewej stronie szczęki, który szybko zmieniał barwę z czerwonej na sinofioletową.

Zaskoczony Gromar ledwie zdążył zareagować na pierwszy cios dziewczyny. Prawdziwa walka dopiero się zaczęła.

***

Siniaki, nie siniaki, a ryby trzeba było kupić – po to tu przyszli. Zarówno ojciec, jak i dziadek nieźle by ich zwymyślali, gdyby po długiej wędrówce przez miasto wrócili bez załatwienia sprawy. Marath nieco się rumienił pod spojrzeniami ludzi, których mijali. Młodzieniec prowadził obok siebie posiniaczoną młodą panienkę. Szczęśliwie był to tłoczny dzień targowy i niewiele z mijanych osób go znało. Mimo to był pewien, że przez kilka dni plotki o bijatyce i wyglądzie Ayany będą powszechne.

– Mogłabyś chociaż udawać, że jest ci przykro! – powiedział gorzko do siostry.

– Ale Mar, przecież zrobiłam tak, jak uczył tata! Broniłam słabszego…

– Tak? No to ciekawe, co ojciec na to powie, jak cię zobaczy i usłyszy, w jaki sposób to wszystko przebiegało.

– No tak… – strapiła się dziewczyna. W sumie nie wiedziała, dlaczego Gromar przytrzymywał tamtego chłopaka, a nagrody za wszczętą przez siebie bójkę raczej się nie spodziewała.

– No właśnie! – Marath pokiwał głową.

Przez chwilę nic nie mówili, podążając szybkim krokiem wzdłuż końcowej części kanału portowego. Domy były tu bardziej odsunięte od wody, ustępując miejsca rozległemu placowi, na którym biedniejsi kupcy mieli swoje stragany z rybami, chlebem, mięsem, owocami oraz szeregiem produktów codziennego użytku. To tu zaopatrywała się większa, przede wszystkim biedniejsza część miasta. Marath znał część tych ludzi, ale rzadko kiedy decydował się robić u nich zakupy, ponieważ ich produkty były słabszej jakości. Częściej bywał u kupców bogatszych, którzy mieli swoje sklepy kilkaset kroków dalej, przy nadmorskiej promenadzie. Teraz jednak, z siostrą w takim stanie, nie miał ochoty tam iść – po co narażać się na pytania i kolejne plotki. Rozejrzał się i dostrzegł boczną uliczkę, w którą nigdy do tej pory się nie zapuszczał.

– Skręćmy tutaj w lewo – powiedział. – Nie znam dobrze tych mniejszych ulic, ale chyba będzie tam jakieś miejsce z żywnością, więc może ryby też się znajdą i jakaś przekąska.

***

Równoległa do promenady ulica była długa i wąska, a budynki stanowiły głównie mieszkalne kamienice. Po kilkudziesięciu krokach znaleźli jednak właściwe miejsce. W sklepie było wszystko, co mieli kupić przed powrotem do domu: chleb, cebula, czosnek, owoce i przede wszystkim dużo ryb – dziadek je uwielbiał i jadł niemal codziennie. Nie był to jednak typowy sklep z żywnością, jak mijane stragany lub bogate stoiska, które Marath znał z promenady. Było to raczej połączenie drobnego, dobrze zaopatrzonego punktu handlowego z minihotelikiem. Sklep znajdował się w przestronnym pomieszczeniu, a stoliki, przy których można było coś zamówić, w tym samym budynku, ale za drzwiami. W jadalni było też wejście na piętro – do pokojów gościnnych. Wszędzie dało się dostrzec wielką dbałość o czystość i jakość. Pomieszczenia były dobrze przewietrzone i jasne.

Muszę tu częściej zaglądać – pomyślał Marath. – Ciekawe miejsce.

Gdy potężnie zbudowana, pulchna sprzedawczyni zapakowała im wybrany towar, przeszli do części jadalnej i zajęli miejsca przy stoliku. Po chwili przydreptał do nich starszy człowiek z siwą bródką. Był drobny i tak niski, że jego oczy były niemal na tej samej wysokości co u rodzeństwa, choć oni przecież siedzieli. Te oczy były niespokojne i bardzo przenikliwe. Marath miał wrażenie, że jeśli gdzieś się zatrzymują, to przeszywają to miejsce na wskroś – szczególnie jeśli były to siniaki na ciele Ayany.

– Czym mogę służyć? – zapytał staruszek. – Obiadek, piwko, przekąska, sok?

– Przekąska, słodka przekąska! – zawołała wesoło Ayana. – I sok z mandarynek!

Marath skinął głową na potwierdzenie i pokazał dwa palce, sygnalizując, że prosi o dwie porcje. Staruszek na okrzyk Ayany szczerze się rozpromienił, jakby radosny ton głosu dziewczyny ujął mu lat. Już od rana Ayana niecierpliwie oczekiwała tych przysmaków, których można było skosztować tylko w dzielnicy portowej. Ciepłe bułeczki ze słodkim miodowo-czekoladowym nadzieniem i świeży sok. Tak, tego im było trzeba przed powrotem do siebie.

Chwilę później staruszek przyniósł smaczny posiłek i odebrał od młodzieńca zapłatę. Jednak zamiast odejść, wpatrywał się jeszcze przez chwilę w rodzeństwo, jakby się nad czymś zastanawiał.

– A cóż to panienka taka posiniaczona? Kto to tak uderzył? Czy nie ten łobuz Gromar przypadkiem?

– To nie jest… – zaczął Marath.

– Tak, Gromar! Ale go pokonałam! – wyrzuciła z siebie Ayana.

– Może nie rozpowiadajmy o szczegółach. – Marath wzniósł oczy do nieba.

– Ale czemu nie? – zdziwiła się siostra.

– Gromara panienka pokonała? – szepnął z niebotycznym zdumieniem starzec.

– Tak, dostał tęgie lanie! – zawołała.

– Nie tylko on jak widać – dodał z przekąsem brat.

– A czy mścić się nie będzie? – zatroskał się staruszek.

– Niech spróbuje! Jakby go nasz tata dopadł, to zostałoby go pół. On to dopiero potrafi walczyć. Nauczył się w dalekich krainach – powiedziała jednym tchem.

– Aya… – próbował przerwać Marath.

– W dalekich krainach mówisz… Jesteście dziećmi Teka?

– Skąd pan wie? Pan zna naszego ojca? – zapytał ze zdumieniem młody człowiek.

– A więc jesteście dziećmi Teka! – powiedział starzec, ignorując pytanie. – Wiedziałem… Te rysy… Tak… Od razu mnie tknęły. No to teraz mnie nie dziwi, że pokonałaś Gromara! Wasz ojciec też sprawnie rozprawił się z łobuzami, gdy tylko przybył do Trzech Dróg.

– Znał pan ojca w czasach, gdy przybył do miasta? – zaciekawił się Marath.

– O tak, niejeden raz nocował w moim hoteliku. Wtedy to była inna dzielnica i inne miasto… – Zamyślił się i dodał: – To już tyle lat…

– Opowie nam pan o tamtych czasach i tacie? – spytał z nadzieją Marath.

Nie znali tej części historii życia ojca, a zawsze chętnie dowiadywali się o wszystkim, co dotyczyło jego przeszłości. Wiedzieli tak niewiele! Musieli to usłyszeć! Niestety, właśnie zjawiła się grupa gości i staruszek zaczął mieć pełne ręce roboty. W przelocie tylko podszedł do stolika rodzeństwa i powiedział:

– Przyjdźcie kiedyś poza dniem targowym, najlepiej przed południem. Wtedy mam sporo czasu. Chętnie opowiem!

***

Około południa, gdy wrócili do domu, ojca jeszcze nie było. Poszli więc do rezydencji stojącej ulicę dalej. Dziadek bardzo się ucieszył – szczególnie gdy dostał swoje ulubione ryby. Opowiadania o bójce słuchał ze śmiechem, kiwając tylko głową, jakby chciał powiedzieć „a to ci historia”. Kochał szczerze swoje wnuki i miał świetne relacje ze swoim zięciem. Nieco inaczej jednak odbierała to wszystko babcia.

– Ciesz się, Ian, ciesz! – zrzędziła. – Dobrze, że dziewczyna w ogóle żyje! Co chwilę bójka, zniszczone ubranie! Nie dość, że ubiera się byle jak, to jeszcze chodzi obszarpana po mieście, żeby plotki były. A tyle pięknych sukienek po mamie w kufrze leży… Po kim ta dziewczyna ma gust, to ja nie wiem, ale na pewno nie po naszej Anie. – Przerwała na chwilę dla zaczerpnięcia tchu i zwróciła się do wnuków, mówiąc już chyba tysięczny raz te same słowa: – Wasza mama to była piękna kobieta. Miała bardzo dobrą reputację i świetny gust.

– To pewnie dlatego wyszła za tatę – rzuciła Ayana, celowo drażniąc babkę, która jawnie nie lubiła swojego zięcia.

– To akurat była nie najlep…

– Przestań, Ena! Nie zaczynaj znowu! – przerwał Ian, widząc, na co się zanosi. – Oszczędź dzieciom niepotrzebnych słów.

– Ach… bo… no dobrze – mruknęła babcia, wycofując się rozjątrzona do kuchni, żeby przemieszać bulgocącą zupę rybną. Nie uspokoiła się do końca, bo co jakiś czas słychać było rzucane przez nią słowa: – Ach, gdyby tak żyła nasza Ana… miałyby więcej ogłady… A żeby to chociaż imiona normalne im dał, jak wszyscy tu mają, a nie jakieś nieznane, jak jego…

Tymczasem w salonie wnuki wraz z dziadkiem odczekały chwilę w ciszy i zadumie. Ian wspominał przedwcześnie zmarłą, piękną i radosną córkę – jedynaczkę, która była jego szczęściem. Marath pieścił w myślach wspomnienie mamy, która brała go na kolana, uczyła i gładziła dłonią włosy oraz twarz. A wieczorami, gdy sądziła, że syn już zasnął, całowała czule ojca i przytulała się do niego. Ayana jednak mamy nie wspominała, bo ta umarła tydzień po jej urodzeniu. Znała natomiast tatę, którego kochała całym sercem – zresztą ze wzajemnością – i o którym nikomu nie pozwalała bezkarnie powiedzieć złego słowa. Ani babci, ani nikomu innemu. Tata był dla niej najwyższym autorytetem.

***

Późnym wieczorem Tek przyglądał się uważnie córce, dotykając jej policzka i analizując barwy sińców i rozdarcia na bluzce. Marath siedział obok na krześle i spokojnie czekał na przebieg wypadków, wpatrując się w ogień w kominku. Podobna sytuacja miała już miejsce tyle razy, że zdążył się już do tego przyzwyczaić i wiedział, czego się spodziewać. Jedynie ten siniak na szczęce siostry był większy niż zwykle.

– Niezły prawy prosty – powiedział Tek do siebie. – Aż dziw, że nie przynieśli mi córki na noszach…

Gdy się już napatrzył i uznał, że kości są całe, spojrzał z irytacją na Ayanę.

– Kto zaczął?!

– Bo on przytrzymywał młodszego chłopca, a tata mówił, że trzeba…

– Rozumiem, że sprawa była pilna, a chłopiec niemal umierał pod ciosami? – przerwał jej Tek.

– No nie, ale…

– A może miałaś pewność, że bity obrywał niesprawiedliwie, nic wcześniej nie zawiniwszy?

– Też nie, ale…

– Więc nie przekręcaj moich słów! – warknął zirytowany. – Mówiłem wyraźnie, żebyś nie wszczynała bójek! Będę musiał cię ukarać…

– Ale tato… – zaczęła i urwała pod jego groźnym spojrzeniem.

Zapanowała cisza, w której słychać było kroki ojca przemierzającego salon w jedną i drugą stronę.

– Jak to było? – spytał.

– Powiedziałam, żeby go puścił… A później chciałam ustalić zasady, ale on nagle bez ostrzeżenia mnie uderzył… To dlatego mam tego siniaka… – zaczęła pospiesznie tłumaczyć.

W tym momencie Tek popatrzył na Maratha, który na potwierdzenie kiwnął głową.

– Ale jak się podniosłam, to już się nie dałam! Kilka razy mnie jeszcze trafił, ale lekko, bo blokowałam, tak jak mnie uczyłeś… I atakowałam głównie lewą ręką… A później na koniec kopnęłam go w jaj… to znaczy między nogami. No bo miało nie być zasad. Jak się tak zwijał na ziemi, to jeszcze zaczął straszyć, że się zemści, więc jeszcze jednego kopniaka mu dałam i ucichł… Ale nic mu nie będzie, bo oddychał później… – wyrzuciła z siebie bez przerwy.

Tek w czasie opowiadania delikatnie, niemal niezauważalnie, uśmiechał się pod wąsem. Gdy córka skończyła, ponownie popatrzył na Maratha, który znów potwierdził całość skinieniem głowy. Ojciec się zamyślił. Dzieci w oczekiwaniu patrzyły na jego dobrze zbudowaną sylwetkę. Jego zadumaną twarz okalała krótko przystrzyżona czarna broda, wąsy i gęste czarne włosy. Oczy, przez chwilę zapatrzone w odległą nicość, nabrały w końcu blasku, a twarz pokryła się grymasem nieustępliwości.

– Ayano, resztę dzisiejszego dnia przesiedzisz w pokoju, a jutro żadnych wycieczek do miasta. Pomożesz mi w pracach domowych.

– Ale tato… – zaczęła dziewczyna i ponownie urwała pod groźnym spojrzeniem ojca.

Ze spuszczoną głową podreptała po schodach na piętro, do swojego pokoju. Jej smutna poza była mocno udawana, bo kara nie była zbyt dotkliwa – szczególnie dla Ayany, która uwielbiała wspólne prace z tatą. Gdy zamknęła drzwi, Tek się uśmiechnął.

– Sprytnie sobie poradziła… Kopnięcie w krocze… Własna inicjatywa, nieźle. Tego ciosu jeszcze z nią nie omawiałem…

– Tato! Przecież ona może to wszystko słyszeć! – odezwał się z wyrzutem Marath.

– No tak, synu… Masz rację… Chodź, pomożesz mi przy wyładunku towaru…

Piętro wyżej twarz podsłuchującej dwunastolatki rozkwitła w radosnym uśmiechu.Rozdział 2

OPOWIEŚĆ

Smukła brunetka o ciemnych, wesołych oczach stała gotowa do skoku o trzy kroki od Maratha. Jej długie, kształtne nogi z dołu były osłonięte przez brązowe, sięgające nieco powyżej kostek buty z miękkiej skóry. Zielone spodenki były wyjątkowo krótkie, co już nieraz stanowiło powód do plotek i przyczyniało się do nadwyrężania jej reputacji. Biała, luźna koszula o krótkich rękawach miała obszerny półokrągły dekolt, poniżej którego zarysowywały się niezbyt obfite piersi. Niewidoczny z przodu, średniej długości ciemny warkocz ukrywał się na plecach.

Cóż, całkiem ładna ta moja siostra – pomyślał młodzieniec. – Jak podrośnie, to niejednemu zawróci w głowie… O ile oczywiście nie zbije wcześniej wszystkich zainteresowanych.

Siniak na jej szczęce, który pojawił się cztery dni temu, zniknął niemal zupełnie, a po innych zadrapaniach nie było już śladu. O bólu z powodu uderzeń, który w podobnej sytuacji nękałby większość ludzi, nie było nawet mowy. Marath już wielokrotnie przy okazji bójek oraz treningu Ayany zauważył tę nietypową zdolność jej organizmu, ale nigdy jeszcze nie otrzymała tak potwornego uderzenia, jak przy walce z Gromarem. Teraz jednak nie miał czasu dokładnie tego analizować. Stała przed nim pełna zapału, czekając tylko na jego ruch.

– Gotowa? – spytał w końcu.

– Już dawno! Ile można czekać? – rzuciła z uśmiechem.

Pierwszy krok wykonał powoli, a następnie gwałtownie przyspieszył. Zasymulował kopnięcie prawą nogą od boku, po to by szybko wyrzucić lewą na wprost, w kierunku jej klatki piersiowej. Była na to gotowa, schodząc nagle z linii ciosu i wykonując kontratak prawym prostym. Marath zablokował jej uderzenie, gdyż cios był przewidywalny, ale poczuł przy tym ból – Ayana miała wielką siłę. Wykorzystując do blokady obie ręce, zaryzykował odsłonięcie się, i rzeczywiście – kątem oka dostrzegł, że dziewczyna bierze zamach. Nie tracąc płynności, przedłużył ruch całego ciała i jego łokieć boleśnie trzasnął siostrę w lewe ramię. Chwilę po tym jego kolano trafiło przeciwniczkę w brzuch, zmuszając ją do lekkiego skłonu. Drugi łokieć młodzieńca zatrzymał się nad odsłoniętą szyją dziewczyny. Marath wstrzymał rękę, a Ayana zaprzestała walki – przegrała.

– Nieco mniej siły, a więcej finezji – pouczył ją. – Mój atak był standardową kombinacją z piątego rozdziału podręcznika. Nie przestudiowałaś?

– No… – Zarumieniła się. – Nie zdążyłam doczytać… Nie rozumiałam wszystkich zwrotów.

– Hmm – zastanowił się. – Mogłaś zapytać mnie albo taty.

– Nie było kiedy. Mieliście z tatą dużo pracy. Nie chciałam wtedy przeszkadzać.

– Dobrze, zatem dziś pominę ataki z tego rozdziału. Gotowa na kontynuację?

– Jasne! Ale teraz ja zaczynam.

Gdy brat skinął na potwierdzenie głową, pełna animuszu rzuciła się do ataku i… chwilę później znów została pokonana. Tego wieczoru stoczyli ze sobą wiele potyczek, w których jego siostrze udało się kilka razy wygrać, ale w większości przypadków to Marath był górą – w końcu ćwiczył już od trzynastu lat. Mimo wszystko to Ayana schodziła z pola walki raźnym krokiem i z uśmiechem na twarzy, a Marath czuł się sponiewierany. Siła jego siostry była naprawdę duża i wzrastała z miesiąca na miesiąc. Ponadto młodzieniec naprawdę nie lubił walki – uczył się jej przez wzgląd na posłuszeństwo ojcu, ale bez entuzjazmu i zapału.

Wspólny trening był im narzucony przez Teka – musieli staczać wspólne pojedynki co dziesięć dni. Dodatkowo mieli z tą samą częstotliwością indywidualne zajęcia z ojcem, który wskazywał, nad czym warto popracować. Ayana była też zobowiązana studiować sanduriańską księgę _O broni i sztuce walki_, którą nazywała podręcznikiem. Niestety, nie operowała jeszcze biegle językiem, w którym to dzieło było napisane – tak bardzo różnił się on od jej ojczystego języka Bartulii.

***

Gdy Marath siedział przygarbiony nad księgą, wyglądał jakby reszta świata dla niego nie istniała. Miał ciemne, krótkie włosy oraz pociągłą twarz z lekko haczykowatym nosem. W skupieniu zaciskał usta. Reszta ciała, raczej przeciętnej budowy jak na jego wiek, kryła się pod ulubionym szarym ubraniem. Teraz, wczesną jesienią, było ciepło nawet na zacienionym tarasie domu, ale chłopak wolał ubierać się w długie spodnie i koszulę z długimi rękawami.

Rysy twarzy po mnie, a budowa ciała po Anie – pomyślał Tek, przypatrując się z uśmiechem synowi. Lubił w ten sposób dostrzegać u dzieci cechy swoje i nieżyjącej już żony. Chętnie wzbudzał w sobie wspomnienie ukochanej, z którą dane mu było spędzić wspólnie osiem cudownych lat.

Jego zanurzony w lekturze syn wyglądał na szczęśliwego. Studiowanie języków, zdobywanie wiedzy, słuchanie opowieści – to były jego pasje. Tek wraz z żoną ze zdumieniem obserwowali przed laty, jak szybko mały chłopiec opanował mowę i pismo Bartulii. Dostrzegli też jego zdolności do rachunku i wiedzy technicznej. Po śmierci matki chłopak pogrążył się w nauce i w błyskawicznym tempie przyswoił sobie język sanduriański. Nie tylko wypytał ojca o wszystkie jego tajniki, ale sporządził słownik tego języka według własnego pomysłu. Na prośbę Teka wykonał później kopie słownika oraz tych kilku sanduriańskich książek, które posiadali. Od trzech lat usiłował studiować kolejne języki obce, o których cokolwiek usłyszał – z dobrym skutkiem.

Marath zauważył ojca dopiero po pewnym czasie. Zamyślony uniósł wzrok i kątem oka dostrzegł, że ktoś stoi w drzwiach. Dłuższą chwilę przypatrywał się znajomej postaci, usiłując pojąć, co widzi. Jakby wracał z innej rzeczywistości.

– Cześć, tato – powiedział serdecznie, gdy zrozumiał, kto go obserwuje.

– Cześć, synu, cóż tam studiujesz?

– W tej chwili właściwie dwie rzeczy na raz. Właśnie zacząłem czytać legendy sanduriańskie spisane w języku Ishia. Jest tam również ta opowieść o artefaktach starożytnego króla. Gdy ją przetłumaczyłem, wziąłem księgę z legendami spisanymi w sanduriańskim i stwierdziłem, że w Ishia opis jest nieco bogatszy.

– Chodzi ci o wykaz artefaktów?

– Właśnie! W Ishia jako najpotężniejsze wymieniono bransoletę i miecz króla, a dodatkowo wspomniana jest jeszcze sakwa ze szlachetnymi kamieniami. W drugiej księdze występuje właściwie tylko miecz. Zastanawiam się, skąd ta różnica. Czyżby Ishianie lubili wymyślać dodatkowe elementy do zagranicznych legend?

– Jesteś jak zwykle spostrzegawczy! Brawo! Prawdziwy z ciebie badacz ksiąg i mędrzec. Niewiele osób zwróciłoby na to uwagę.

– Dziękuję! – Marath był mile zaskoczony pochwałą. – Wnioskuję z tego, że ta różnica była ci znana. Czy możesz to jakoś wyjaśnić?

Tek przez chwilę milczał, przypatrując się synowi. W końcu westchnął i rzekł:

– Przede wszystkim, synu, nie jest to legenda, ale prawdziwa historia sprzed kilku tysięcy lat. Obydwa podania spisano niezależnie, ale w innym czasie. Ishianie tworzyli swoje dzieło znacznie wcześniej i lepiej przekazuje ono wydarzenia oraz spis artefaktów, w których ujarzmiono potęgę przedwiecznego zła. Jednakże to dawnym Sandurianom przypadło strzec grobu króla wraz z artefaktami. Historię, przekazywaną wcześniej ustnie, spisali dopiero kilkaset lat temu. Inspiracją było kolejne otwarcie grobu króla. Znaleźli tam już tylko miecz. Reszta artefaktów zniknęła, ale oni o tym nie wiedzieli. Tak naprawdę, to historia z Ishii też jest niekompletna, bo brakuje w niej królewskiej korony, która zaginęła jako pierwsza.

– To fascynujące! Skąd znasz tak dobrze tę historię? – wykrzyknął z entuzjazmem Marath.

Gdy ponownie popatrzył na ojca, zrozumiał, że w zapale popełnił błąd. Spojrzenie Teka miało wyraz odległej nieobecności, a na jego twarzy pojawił się cień smutku.

– Z różnych źródeł… Cóż, to trudna historia – powiedział bezradnie do syna. – Wiesz, nie chcę cię okłamywać, a wolałbym o tym nie opowiadać… Przepraszam.

– Nie przepraszaj, tato! To ja przepraszam! Powinienem był pomyśleć…

– Nie, nie mogłeś wiedzieć… – powiedział Tek. – Studiuj dalej – dodał i odszedł.

Marath trwał jednak jeszcze dłuższy czas w zamyśleniu. Ta wielka zagadka przeszłości jego ojca, która być może nigdy nie zostanie wyjaśniona, ciążyła mu coraz bardziej. Kim był Tek, który nie pamiętał swoich rodziców, rodzinnych stron i przyjaciół z dzieciństwa? Nie wiedział, jak i gdzie dorastał, gdzie się uczył ani ile miał lat… Wszystko to byłoby do zniesienia, gdyby nie fakt, że wiedza i umiejętności Teka były w wielu dziedzinach na niesamowitym poziomie: walka, wytwarzanie broni, znajomość różnych ludów, ich legend i języków, wybitna spostrzegawczość i pamięć z wyjątkiem… czasów jego młodości. Ojciec, cierpiąc z powodu tej swojej ułomności, tylko szczątkowo dzielił się swoją przeszłością. W tej sytuacji każda informacja o dziejach Teka była dla Maratha gratką, na którą czekał z utęsknieniem.

***

Tym razem usiadł razem z nimi. Miał dużo czasu na snucie swojej opowieści. Było deszczowe przedpołudnie i poza rodzeństwem nie miał dziś żadnych gości. Zeno, bo tak miał na imię, trzymał kufel piwa i delikatnie gładził brodę lewą dłonią. Marath nie mógł się przyzwyczaić do jego rozbieganych oczu, które gdy już na czymś spoczęły, to zdawały się przenikać na wskroś. Oczywiście młodzieniec rozumiał, że staruszek nie robi tego celowo, ale gdy przeszyło go jedno z takich spojrzeń, zakrztusił się spożywaną właśnie ciepłą bułeczką. Gdy się rozkaszlał, siostra zafundowała mu życzliwie klepnięcia w plecy, które niemal nie wyrwały mu płuc – w końcu jednak doszedł do siebie. Wtedy też starszy pan rozpoczął swoją opowieść.

Ponad dwadzieścia lat temu miasto wyglądało nieco inaczej. Ten dom, w którym teraz jesteśmy, był najbliżej morza, a cały teren promenady, kanał i rozbudowany port, który dziś możecie zobaczyć za kanałem, nie istniały. To wszystko powstało dopiero kilka lat później, gdy król przysłał nowego zarządcę, robotników i zainwestował tu duże fundusze. Wcześniej jednak miasto też było ważnym punktem handlowym i przybysze z innych rejonów naszego kraju często zatrzymywali się w moim lokalu na posiłek, a niekiedy na dłużej, wynajmując pokój.

W kraju trwała wtedy zbrojna walka o władzę, a nasza leżąca za górami niewielka kraina nikogo wówczas nie interesowała. Miejscowość szybko się rozrastała, gdyż wielu uciekających przed wojną domową ludzi przybywało tutaj, szukając schronienia i spokojniejszego życia. Równocześnie kontrola królewska nad tym rejonem znacznie osłabła. Choć formalnie władzę sprawował oficjalny zarządca, a porządku pilnowała straż, to w praktyce funkcjonowało tu coraz więcej grup przestępczych, co doprowadziło do chaosu.

Najsilniejsza banda działała właśnie tu, w dzielnicy portowej, a jej przywódcą był Onryk zwany Bezwzględnym. Usiłował on przejąć kontrolę nad całym miastem, ale nie było to proste. W dzielnicy górskiej rezydował bowiem, podobnie jak dziś, królewski zarządca. Mieściła się tu również siedziba straży, a tereny te zamieszkiwali głównie bogatsi mieszczanie. Wśród nich największe wpływy miał Ian – kowal, wasz dziadek – i to on organizował ludzi przeciw Onrykowi, zachęcając ich do niepłacenia haraczu i zbrojnego rozbicia bandy. W dzielnicy portowej przeciwko tym bandziorom występował z kolei mój syn, Aman, który był zastępcą dowódcy straży miejskiej. To był wielki osiłek, który sam potrafił pokonać trzech przeciwników, więc podchodzono do niego ostrożnie i próbowano przeciągnąć na swoją stronę.

Zimą tamtego roku sytuacja była już bardzo zaogniona. Kilku ważnych mieszczan z górskiej dzielnicy zostało właśnie pobitych, a zarządcę miasta, którym był brat Iana, zasztyletowano w domu. Powiadano, że zrobił to Bezwzględny. Wobec nieustępliwości Amana napadnięto również na mnie – szczęśliwie były to tylko ostrzegawcze siniaki.

Wasz ojciec oraz jego towarzysz zjawili się zupełnie niespodziewanie. Pewnego zimnego dnia, gdy padał deszcz, przyjechali na wozie, który wynajęli w jakiejś wsi na zachód od miasta. Gdy tylko Tek otworzył drzwi, pomyślałem, że to obcy, bo choć płynnie mówił naszym językiem, to w całym kraju nikt nie miał tak ciemnych włosów. Poprosił o wynajęcie pokoju dla dwóch osób do czasu, aż wyzdrowieje podróżujący z nim mężczyzna. Gdy się zgodziłem i ustaliliśmy warunki, wrócił do wozu i pomógł wejść towarzyszowi – tamten ledwo trzymał się na nogach. To dopiero był oryginał! Teraz niekiedy można takich zobaczyć, gdy przypłyną z Ishii: niski wzrost, okrągła głowa, mały, zadarty nos, no i włosy w kolorze rdzy! Tamtego dnia widziałem go krótko, bo wasz ojciec zaraz zaprowadził go do pokoju i zaczął się nim opiekować, ale później, obserwując tego człowieka, nie mogłem się nadziwić, jak można mieć włosy w takim kolorze.

Kilka dni później do lokalu przyszło dwóch opryszków z bandy Onryka, żeby wymusić na mnie haracz i chyba ponownie nabić mi guza – w ten sposób chcieli pewnie wpłynąć na mojego syna. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak walczy Tek. Zjawił się, gdy przyparli mnie do ściany. Szczerze mówiąc, byłem wtedy w takich emocjach, że nie do końca wiem, jak to wszystko przebiegło. Faktem jest, że już po chwili leżeli na ziemi, zwijając się z bólu, a gdy tylko zdołali się podnieść, w pośpiechu uciekli.

Opowiedziałem waszemu ojcu o sytuacji w mieście. Zapytał o kowala, więc wskazałem mu kuźnię waszego dziadka. Wybrał się tam następnego dnia, prosząc mnie o opiekę nad swoim towarzyszem, który wprawdzie dochodził już do siebie, ale miał jeszcze problemy z poruszaniem się i wciąż jadał w łóżku. Przed wyjściem spotkał mojego syna, który podziękował mu za uratowanie mnie – Tek bardzo mu wtedy przypadł do gustu. Wasz ojciec zniknął na kilka dni w górskiej dzielnicy. Ponieważ Ian to mój rówieśnik i stary znajomy, wypytałem go później, co tam się działo, i mogę wam to opowiedzieć.

– Ale najpierw muszę uzupełnić kufel piwem, bo już mi zaschło w gardle… – Zeno przerwał swoją historię. – Może dorzucić wam bułeczek?

– Nie trze… – zaczął uprzejmie Marath.

– Taaak, jeszcze bułeczki i soooczek! – wyrzuciła z siebie Ayana.

– Zaraz będą! – zaśmiał się staruszek i rzeczywiście dość sprawnie uzupełnił zapasy na stole. – Dziś dokładka gratis, na mój koszt. Dawno nie miałem tak miłych słuchaczy.

Tek, gdy tylko znalazł Iana, poprosił go o wykonanie krótkiego miecza zgodnie z przygotowanym przez siebie szkicem. Ale wasz dziadek stwierdził, że takiej broni wykonać nie potrafi – była zbyt precyzyjna, a stary zawsze był uczciwym rzemieślnikiem. W tej sytuacji wasz ojciec poprosił o udostępnienie mu kuźni. Po namyśle właściciela i opłaceniu wysokiej stawki otrzymał zgodę. Wynajęto mu również pokój w rezydencji waszego dziadka i to okazało się bardzo dobrą decyzją, ponieważ jeszcze tej samej nocy dom Iana został napadnięty przez ludzi Bezwzględnego. Dzięki waszemu tacie przeciwników szybko jednak odparto. Z samego rana Tek rozpoczął kilkudniową pracę w kuźni i – chyba wtedy – obserwując pracującego z ogromną siłą i precyzją półnagiego obcokrajowca, kowal zakochał się w jego rzemiośle, a córka starego zakochała się w Teku.

W tym czasie tutaj też działy się ciekawe rzeczy. Pewnego wieczoru ten chory towarzysz waszego ojca nagle pojawił się przede mną i…

– Pamięta pan może jak się nazywał? – przerwał Marath.

– Hmm, Tek mówił do niego Sanyataru, czy jakoś tak – odpowiedział niepewnie staruszek.

– A może San’yat’tanaru?

– O! Tak, właśnie tak! – oznajmił z podziwem Zeno. – Tylko że ja nie potrafię tego tak dobrze wymówić. To coś znaczy?

– Możliwe, że był to jeden z potomków Tanara, dawnego władcy ishiańskiego. Takie miano może nosić tylko możnowładca albo mag.

– To z pewnością był jakiś mag. Zaraz o tym opowiem…

Gdy zjawił się wtedy przede mną, próbował coś powiedzieć w swoim języku, żywo przy tym gestykulując. Twierdził, że mam wziąć swoją żonę, córkę oraz synową i iść razem z nim, bo zaraz ktoś tu przyjdzie, żeby nas zabić – tak to zrozumiałem. Pomyślałem najpierw, że może ma gorączkę i majaczy, ale że kobiety były blisko, to zawołałem je do siebie. Gdyśmy już byli w komplecie, wepchnął nas wszystkich do małej komóreczki, tuż przy wejściu do domu, i tam się z nami ukrył, ale nie domykając całkiem drzwi. Pokazał nam, żeby być cicho, a sam zaczął coś mruczeć pod nosem. Chwilę po tym około dziesięciu oprychów wpadło do domu, szukając nas wszędzie i nawołując do siebie. Narobili wtedy sporo szkód, ale do komórki to nawet nie zajrzeli, choć myśmy ich bez problemu widzieli przez uchylone drzwi. Czasami mi się zdawało, że te łotry patrzą wprost na nas. Wtedy jeszcze nie rozumiałem tego, co się stało, ale dziś wiem, że to musiała być jakaś magia, a ten Sanyatanar, czy jak mu tam, przewidział, co się wydarzy, i nas ukrył.

Bandzie Onryka nie powiodły się wówczas żadne zaplanowane akcje, a jego ludzie byli przekonani, że to wszystko przez waszego ojca. Gdy Tek powrócił, urządzili na niego zasadzkę. Wszystko działo się przed tym budynkiem. Nie pamiętam już, którego to było dnia po jego powrocie, ale z pewnością był wieczór. Wywołali go z domu. Od razu było wiadomo, że chcą go zabić. Na zewnątrz czekali najbieglejsi ludzie z bandy Onryka oraz niektórzy przekupieni strażnicy miejscy wraz z dowódcą – wszyscy świetnie uzbrojeni i wyszkoleni. Było ich trzynastu, a na pomoc waszemu tacie wybiegł jedynie mój syn, który nie dał się przekupić. Gdy zawrzała walka, Aman unieszkodliwił dwóch przeciwników, otrzymując przy tym ranę nogi – goiła się chyba z miesiąc. Resztę pokonał Tek. Nie mieli z nim żadnych szans – tylko jednemu darował życie. Do dziś pamiętam, jak ich później zbieraliśmy…

– Ale jak to…? – wykrztusiła z siebie Ayana. – Tato zabił tych wszystkich ludzi?

– A tak! Bardzo sprawnie zresztą. Sam też miał kilka ran, ale zagoiły się tak, że w dwa dni śladu nie było! Zadziwiająco szybko, tak jak u panienki ten siniak, który zniknął po walce z Gromarem.

– Ale oni później już nie żyli? – Ayana była wstrząśnięta, bo wiele słyszała o tym, że ojciec walczył, ale nigdy nie dotarło do niej, że mógł zabić człowieka. Obróciła się do brata, który widząc, co się dzieje, objął ją i przygarnął do siebie.

– No, skoro ich zabił, to już nie żyli. – Zeno nie zauważył stanu dziewczyny.

– A więc rany u ojca też się szybko goiły… – wyszeptał Marath.

– Błyskawicznie – potwierdził staruszek.

Wieść o tej walce błyskawicznie rozeszła się po całym mieście. Banda Onryka się rozpadła, a on sam uciekł. Powiadali, że udał się w góry, ale tego nie wiem z całą pewnością. Ojciec wasz przez trzy miesiące pomagał w organizacji straży, której nowym dowódcą został mój syn. Kowalowi powierzono tymczasowe zarządzanie miastem. Wkrótce po zaprowadzeniu porządku Tek zaczął mówić ludziom, że przybył przez pustynię z jakiejś Sandurii, gdzie ponoć rozmieszczona jest armia, która w ciągu kilku lat może tu dotrzeć i nas zaatakować. Mało kto chciał go wtedy jednak słuchać. Owszem, byliśmy mu wdzięczni za rozprawienie się z Bezwzględnym, ale nie chcieliśmy nawet myśleć o nowym zagrożeniu. Dodatkowo ludzie się trochę bali Teka, po tym, co zrobił. A te jego opowiadania… Kto mógłby przejść przez pustynię – przecież ona nie ma końca! Co do obcej armii, to i wtedy, i dziś mało kto daje temu wiarę, bo też tyle lat minęło, a nikt tu nie widział żadnego Sandurianina.

Gdy zima się skończyła, a z gór zszedł śnieg, Tek wraz ze swym towarzyszem wyjechali na południe. Udali się do centrum Bartulii, tam, gdzie toczyła się wojna. Tego Ishianina nigdy więcej już nie zobaczyłem. Co tam robili, nie wiem, ale wasz ojciec wrócił po roku. Wojna ponoć się skończyła i jeden władca panował nad całym krajem. Wraz z Tekiem przyjechał nowy, królewski zarządca, który jest tu do dziś. Przybył też wtedy cały oddział straży wraz z młodziutkim dowódcą, a mój syn został jego zastępcą. Jesienią odbył się ślub waszych rodziców, huczna, wystawna impreza, o której długo się jeszcze później mówiło. Niektórzy powiadali, że sam król był na weselu, tyle że w przebraniu. Ale to oczywiste plotki, które zawsze się pojawiają po dobrym winie. Potem, jak wiecie, wasz ojciec zaczął prowadzić wspólny interes z Ianem, wytwarzając broń, po którą do dziś przysyłane są zamówienia z całego kraju, a czasami nawet z Ishii. Z tutejszych ludzi prawie nikt jednak broni nie potrzebuje, choć dobry łuk lub nóż czasami i im się przydaje. Miasto się rozrosło, kupców przybyło, więc dziś jest tu już nieco inaczej… Tylko Tek się nie zmienił i wciąż wygląda tak jak dwadzieścia lat temu.

Co można jeszcze dodać? Moja żona umarła dziesięć lat temu, córka wyjechała do stolicy i tam znalazła męża – bogatego kupca. Syn służył w straży i zawsze bardzo poważał waszego ojca, który czasami nas odwiedzał. Ale mój syn, Aman, zmarł nagle sześć lat temu – szedł ulicą, nagle upadł i już nie żył. Taki osiłek, kto by pomyślał… Moja synowa pracuje tu w sklepie – to ta pulchna kobieta. Jej córka, która w dniu śmierci ojca była już dorosła, wyjechała uczyć się na medyka. Wszystko jakoś się układa, tylko z wnukiem nie jest najlepiej, bo do dwunastego roku życia wszędzie z tatą chodził – grzeczny i dobry był, a teraz coraz większy łobuz. Szkoda mi tego Gromara…

– Ale jak to? Pana wnuk ma na imię… Gromar? – zająknęła się Ayana. – Ale czy to ten…?

– Tak, panienko, to ten sam Gromar, którego pokonałaś! Na zdrowie mu to pójdzie! Już nawet doszedł do siebie po tym kopnięciu między nogi – zaśmiał się Zeno. – Wytrzymały jest!

***

Osiłek stał przed Tekiem zdumiony, bo takiej propozycji się nie spodziewał. Początkowo, gdy ojciec Ayany go znalazł, myślał, że będzie musiał się przed nim bronić z powodu tej bijatyki. Gromar rozpoczął więc rozmowę niechętnie i tylko zdawkowo odburkiwał. Pomimo tego Tek był życzliwy, wcale nie wspominał o córce i zdanie po zdaniu przedstawiał swoją zaskakującą propozycję. W końcu, gdy chłopak zrozumiał, na czym ona polega, zapałał entuzjazmem. To byłoby coś! – pomyślał. Istotnie była to dla niego ogromna szansa, a ponadto wielka radość dla mamy i dziadka!

– Jeśli się zgodzisz, to za rok, najwyżej dwa dostaniesz stanowisko w straży miejskiej. – Tek powtórzył obietnicę, jakby chciał się upewnić, że młodzieniec w pełni zrozumiał jego zamysł.

– Ale przecież na strażnika trzeba mieć przeszkolenie w stolicy… No i z moją reputacją… – powątpiewał Gromar.

– O to się nie martw! Jeśli ja cię polecę, to cię przyjmą. A twoja reputacja to też trochę moja wina. Uświadomiła mi to twoja bójka z Ayaną. Muszę cię za to przeprosić.

– Jak to…?

– Powinienem był się tobą bardziej zainteresować po śmierci twojego ojca. Chcesz rządzić w tej okolicy, tylko źle to rozgrywasz. Aman też miał taki cel, ale on akurat dobrze wiedział, po co to robi. Po postu chciał tu zaprowadzić porządek dla dobra wszystkich. Warto go w tym naśladować i można go nawet uważać za bohatera, bo to jedyny strażnik, który nie dał się przekupić. Widzę w tobie te same dobre cechy, co u niego, a siły masz chyba nawet więcej.

– Dziękuję! – powiedział z entuzjazmem Gromar, czując wielką dumę z powodu słów, które dla niego i jego ojca były tak pochlebne. – Chętnie przyjmę pana propozycję i postaram się nie zawieść.

– Dobrze, odwiedź mnie zatem za czternaście dni, przed kolejnym dniem handlowym. Do widzenia.

– Przybędę i chętnie będę się u pana szkolił. Do widzenia.

Zobaczymy… – pomyślał Tek, patrząc na rosłą sylwetkę oddalającego się młodzieńca. – Jeszcze nie wiesz, co cię czeka!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: