Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sekretna kuchnia pani Simpson - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 czerwca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sekretna kuchnia pani Simpson - ebook

12-letnia Scarlett jest gwiazdą – i ofiarą – popularnego bloga, który prowadzi jej mama. Dotykają ją niemiłe żarty szkolnych kolegów i chce żyć z dala od świateł jupiterów i wirtualnej rzeczywistości.

Pewnego dnia odkrywa cudowną kuchnię w opuszczonym domu, którego właścicielka trafiła do szpitala. Scarlett odkrywa kojącą moc pieczenia i dzięki gotowaniu poznaje nowych przyjaciół, z którymi zakładania Tajny Klub Kucharski. Ale czy znajdzie tajemniczy składnik, który pomoże jej uleczyć rodzinne relacje i uratować szkolne przyjaźnie?

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8353-0
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Najgorszy dzień tygodnia

Butelka pruka i na toście mojej siostry lądują resztki keczupu. Żołądek się we mnie skręca, ale prawdę mówiąc, już przedtem było mi niedobrze. Jest piątek rano. Godzina siódma pięćdziesiąt.

Zostało dziesięć minut.

– Scarlett, mamy jeszcze keczup? – Kelsie wyciera brodę rękawem szkolnej koszuli, pozostawiając na mankiecie lepką czerwoną smugę.

– Nie – odpowiadam. – Skończył się, a mama zapomniała zamówić. Ale tyle ci chyba wystarczy. – Wskazuję palcem rozsmarowaną na toście paćkę. Keczup na maśle. Ohyda. Kelsie ma prawie siedem lat, ale nadal je wszystko z keczupem, jakby myślała, że stanowi on osobną grupę pokarmów.

Przepycham po misce rozmoknięte płatki, ale nic nie przechodzi mi przez gardło. Moi szkolni koledzy pewnie skaczą z radości, że już prawie weekend, wysyłają wiadomości do przyjaciół, pakują się na noclegi u znajomych, układają fajne plany. Ale nie ja. W tej chwili pragnę tylko, żeby na środku naszej kuchni otworzyła się przepaść i mnie pochłonęła.

Bo o ósmej rano na blogu mamy ukaże się kolejny wpis.

Rozglądam się w panice. Może mogłabym to powstrzymać? Odciąć prąd albo „nieumyślnie” wrzucić laptop mamy do wanny z wodą? A może stać się superhakerką i stworzyć wirus, który opanuje komputery tysięcy jej czytelników? Ale musiałabym się z tym wyrobić w siedem minut… Wiem jednak, że za późno na jakiekolwiek działania. Nowy post czeka już na serwerze, czai się w cyberprzestrzeni, gotów zmaterializować się i wyjawić całemu światu żenujące szczegóły mojego życia.

Co tym razem? Przypominam sobie wszystko, co robiłam przez ostatni tydzień. Nie ma tego za wiele, bo pod koniec zeszłego semestru zrezygnowałam ze wszystkich zajęć dodatkowych. To położyło kres wpisom z tytułami w rodzaju: „Dziesięć powodów, żeby wywalić skrzypce dziecka do kosza” albo „Stepowanie – czyżbym wydała na świat potwora o dwóch lewych nogach?”.

Pozostają jednak jeszcze wszystkie rzeczy, których nie zrobiłam – na przykład sprzątanie pokoju i pilnowanie, żeby Kelsie myła ręce po wizycie w ubikacji. Dwa tygodnie temu mama zrobiła „śmieszny” quiz na ten temat: „Co stanowi większe siedlisko zarazków: publiczna toaleta czy pokój mojej córki?”. Wygenerował on ponad dwieście komentarzy od jej czytelników i pomógł zdobyć pięciu nowych reklamodawców na stronę – wszyscy produkują środki czyszczące. Tamtego wieczoru mama zamówiła pizzę, żeby to „uczcić’. Kelsie zjadła moją porcję (z keczupem), a ja zamknęłam się w swoim pokoju, zastanawiając się, czy to się kiedykolwiek skończy.

Wreszcie rezygnuję ze śniadania i zanoszę miskę do zlewu. Na górze słychać szum wody i nucenie mamy. Wczoraj siedziała do późna, szlifując swój tekst, więc skoro dzisiaj wstała tak wcześnie, to na pewno szykuje się jakaś bomba.

– Szybciej – mówię do Kelsie. – Nie chcę się spóźnić.

Nie żebym miała ochotę pokazywać się w szkole, ale lepsze to niż patrzeć na mamę i udawać, że normalna z nas rodzinka.

– Ale ja potrzebuję więcej keczupu. – Kelsie nadyma się i wbija spojrzenie w talerz. Drapie nożem po rozmiękłym toście i zlizuje keczup z ostrza.

– Kupię po szkole, okej? A teraz idź założyć buty.

Chwytam jej talerz i idę do kosza. Na czubku przelewającej się przez krawędzie sterty śmieci leży kilka zgniecionych kartek. Wyławiam jedną i rozwijam. To wydruk nowego artykułu mamy, który ukazał się – spoglądam na zegarek – dokładnie przed minutą. Czytam tytuł: „Pa, pa, Oksfordzie – moja córka nie ma żadnych zainteresowań”.

Słowa rozmywają mi się przed oczami, do których napływają łzy.2. Nowa

Odprowadzam Kelsie pod bramę jej szkoły. Na mój widok kilka matek zaczyna coś do siebie szeptać. Wszystkie czytały bloga mamy. Kiedy wchodzę na pagórek, na którym położona jest moja szkoła, jakiś chłopak z drużyny rugby robi do mnie minę.

– Pa, pa, Oksfordzie! – Krzywi się płaczliwie i macha ręką. Jego dwóch kolegów wybucha śmiechem.

– Hej, powiedz swojej mamie, że chcemy więcej o twoich gaciach! – krzyczy jeden z nich.

– A może ma napisać o twoich? – odpowiadam, przewracając oczami. Bo co jeszcze mogę zrobić poza udawaniem, że mnie to wszystko bawi? W życiu nie najadłam się takiego wstydu jak wtedy, kiedy mama zamieściła tekst o tym, że nadal noszę majtki z księżniczkami Disneya. To znaczy aż do momentu, kiedy wrzuciła na bloga wpis pod tytułem: „Czy w jej torbie z ubraniami na wuef coś zdechło?”. Albo ten o naszej rozmowie na temat „kwiatków i pszczółek”. Idę szybko do klasy, czerwona ze wstydu. Wiem, że cała szkoła czytała już najnowszy tekst. Nie mam się gdzie ukryć.

Pierwsza lekcja to angielski. Zajmuję jedną z tylnych ławek, zbyt roztrzęsiona, żeby zauważyć, że tuż przede mną siedzi Gretchen. Odwraca się na krześle.

– Cześć, Scarlett. Co u ciebie? – Głos ma przyjazny, ale wiem, że to tylko poza. Gretchen była jedną z pierwszych dziewczyn, które próbowały się ze mną „zaprzyjaźnić”, kiedy blog mamy zrobił się sławny. W tamtych czasach myślałam, jak to fajnie, że tyle osób chce się ze mną kolegować. Ale potem podsłuchałam jej rozmowę z Alison: mówiła, że chciałaby, żeby to jej mama pisała bloga na jej temat. I że byłoby to o wiele ciekawsze niż blog mojej mamy, bo przecież ona kandyduje na przedstawicielkę samorządu uczniowskiego w radzie szkoły, a ja to „największa nudziara pod słońcem”. Odchrząknęłam, żeby dać znać o swojej obecności.

– O, cześć, Scarlett! – powiedziała bez najmniejszej żenady. Znalazła się księżniczka… – Jak weekend?

– W porządku – odparłam wtedy, a tym razem tylko wzruszam bez słowa ramionami. Nie pytam, co u niej, bo a) mam to gdzieś i b) nie mam ochoty słuchać o radzie szkoły, jej nowych lawendowych meblach do sypialni, lekcjach jazdy konnej ani o niczym innym, co wiąże się z Gretchen, bo ona nie wie, jak to jest, kiedy ktoś trąbi o twoich wadach na cały świat.

Alison nawet nie usiłuje udawać sympatii. Nie zwraca na mnie uwagi, zajęta szukaniem w plecaku błyszczyka do ust. Jest piękna – wysoka, jasnowłosa, z nieskazitelną cerą i dużymi zielonymi oczami – a co najgorsze, doskonale o tym wie. Gdyby to ona była na moim miejscu, mama nie dopatrzyłaby się w niej żadnych wad, o których mogłaby pisać. A gdybym sama wyglądała jak ona, też nie miałabym czasu dla takich jak ja.

Do klasy wchodzi nasza wychowawczyni, pani Carver, i zaczyna coś pisać na tablicy. Dzwoni dzwonek i dokładnie w tej samej chwili ktoś przebiega obok mnie i zajmuje wolne miejsce z przodu klasy. To Nick Farr, najprzystojniejszy chłopak na całym świecie. Wszystkie dziewczyny z naszego rocznika tak myślą.

– Miło, że raczył pan do nas dołączyć, panie Farr – mówi pani Carver, unosząc brew.

– Ja również się cieszę – odpowiada Nick. Odwraca się na krześle i puszcza oko do Alison. Mam wrażenie, jakby coś we mnie zwiędło jak kwiat. Nie żebym chciała z nim chodzić – czy w ogóle z kimkolwiek – ale ktoś taki jak Nick w życiu by nie zauważył, że istnieję. Choć w mojej sytuacji może to i lepiej. Gdyby ktoś się dowiedział, że go lubię, i trafiłoby to na bloga mamy, umarłabym ze wstydu.

To kolejna rzecz, za którą mogę podziękować Gretchen. Tamto o „największej nudziarze pod słońcem” puściłam mimo uszu i nadal przez jakiś czas usiłowałam zaskarbić sobie jej sympatię. Pomagałam jej przy kampanii wyborczej do rady szkoły, zapisałam się do kilku kółek, na które chodziła, odrabiałam z nią zadania domowe z gramatyki – naprawdę usiłowałam zostać jej przyjaciółką.

Ale mniej więcej w tym czasie mama zaczęła blogować o bardziej osobistych sprawach – na przykład o tym, że kupiłam sobie dezodorant za kieszonkowe, że wciąż sypiam ze swoim starym misiem i że „usiłuję się wkupić w łaski popularnych dzieciaków”. Były to rzeczy, o których jej nie wspominałam, bo do tego czasu przestałam już z nią rozmawiać. Ktoś zatem musiał jej o tym wszystkim donosić. Miałam swoje podejrzenia, więc opowiedziałam Gretchen jakieś brednie – coś o tym, że chciałabym ufarbować się na różowo i przekłuć sobie nos. Niektóre z tych rzeczy wylądowały na blogu mamy. Byłam załamana – ale niespecjalnie zdziwiona. Zapytałam mamę wprost, ale udało jej się odwrócić kota ogonem. Stwierdziła, że „jedna z moich koleżanek się o mnie martwi, a jeśli kiedykolwiek będę chciała pogadać, to ona zawsze mnie wysłucha…” itepe, itede (i jeszcze że może w przyszłym roku, kiedy skończę trzynaście lat, pozwoli mi przekłuć sobie uszy). Wszystko jedno. Tak czy owak, to właśnie wtedy zrezygnowałam ze wszystkich kółek i zajęć dodatkowych i przestałam się zadawać z Gretchen i Alison. Bo po co?

Pani Carver zaczyna lekcję. W mojej głowie kłębią się myśli o mamie. Marzę o tym, żeby zacząć nowe życie w nowym miejscu, gdzie nikt mnie nie zna. Może wtedy mogłabym znowu stać się tym, kim byłam dawniej – fajną dziewczyną z masą przyjaciół. Taką, która lubi próbować nowych rzeczy i śmieje się z siebie, jak coś jej nie wyjdzie. Czy naprawdę byłam nią zaledwie dwa lata temu? Prawie nie pamiętam czasów, kiedy nie czułam w żołądku tego dogłębnego wstydu.

Patrzę prosto przed siebie na zegar na ścianie, kiedy nagle pani Carver mówi coś, co szybko sprowadza mnie z powrotem na ziemię:

– …bo naprawdę same tylko dobre stopnie to za mało, żeby dostać się na pierwszorzędną uczelnię.

Przełykam z trudem ślinę. No jasne – pani Carver też czytała nowy wpis na blogu.

W tym momencie drzwi klasy się otwierają. Wchodzi pani Franklin, dyrektorka szkoły, a za nią dziewczyna, której jeszcze nigdy nie widziałam. Ma na sobie taki sam nudny mundurek jak my wszyscy, ale jest w niej coś takiego, że przyglądam jej się uważniej. Przede wszystkim jest bardzo ładna – ma lśniące czarne włosy, dość okrągłą twarz i pełne usta o wyraźnym kształcie, które wydają się naturalnie układać w uśmiech. A co ważniejsze, sprawia wrażenie miłej osoby. Spogląda na mnie i przez sekundę patrzymy sobie w oczy.

– Przepraszam, że przeszkadzam – mówi pani Franklin. – To jest Violet Sanders. Dzisiaj zaczyna lekcje w naszej szkole, będzie w waszej klasie.

Wskazuje jej jedyne wolne miejsce – o dwie ławki ode mnie – i Violet siada. Wyjmuje z plecaka zeszyt i ołówek. Przygryza wargę, jakby trochę się denerwowała.

– Świetnie. Violet, witamy w klasie. – Pani Carver szeleści papierami i wraca do lekcji.

Nowa dziewczyna wpatruje się prosto przed siebie, a ja w nią. Violet. Czuję, jakby coś nas łączyło, bo obie mamy imiona pochodzące od kolorów. Ale moje wydaje się zupełnie nietrafione: Scarlett – szkarłat. To imię dla pełnej życia, zmysłowej, pewnej siebie dziewczyny. Nie takiej z włosami w kolorze jasnych pomyj i ciałem składającym się z samych łokci i kolan która najchętniej schowałaby się w jakimś worku, byle tylko nie przyciągnąć do siebie uwagi. Tymczasem imię Violet – fiolet – wydaje się do niej pasować. Nawet oczy ma jakby wpadające w kolor fiołkowy. Przez moją głowę przemyka myśl, że może mogłybyśmy się zaprzyjaźnić – jeśli Violet nie wie o blogu mojej mamy, to mogłybyśmy zacząć znajomość od zera. Ale w tym momencie Gretchen spogląda na nią przez ramię i się uśmiecha. Wzdycham rozczarowana. To by było na tyle – Violet zostanie przyjęta do grona popularnych dzieciaków, pozna mój sekret i na tym się skończy.

I dokładnie tak się dzieje. Po lekcji Gretchen i Alison wychodzą razem z Violet, jakby przyjaźniły się od niepamiętnych czasów. Podczas przerwy obiadowej siedzą we trzy przy jednym stoliku w stołówce. Patrzę na nie z drugiej strony sali. Gretchen pokazuje coś na telefonie i wskazuje mnie palcem. Violet spogląda w moją stronę, a ja odwracam głowę. Do ich stolika przysiada się Nick. Rozmawiają i się śmieją.

W tym momencie nie jestem już w stanie tego znieść. Podnoszę się, wyrzucam do kosza resztki pozbawionej smaku fasolki i kiełbasek, które nie mają chyba zbyt wiele wspólnego z mięsem, po czym chowam się w toalecie aż do następnej lekcji.3. Zły dzień

Do końca dnia wszyscy w szkole tracą zainteresowanie nowym wpisem na blogu – przez następny tydzień będę miała spokój. Wolnym krokiem wracam do domu, zbyt wyczerpana, żeby się przejmować. Na widok mamy będę udawać, że wszystko w porządku – bo inaczej napisze o moim „zachowaniu” i jak to nie doceniam, z iloma trudnościami musi się mierzyć.

Co jest totalnie niesprawiedliwe. Mocno kopię leżący na drodze kamień. Jestem dumna z mamy i jej osiągnięć. W ciągu niecałych trzech lat blogowania udało jej się odnieść prawdziwy sukces. Jej czytelnicy co tydzień wracają, żeby poczytać o trudnościach i problemach samotnej matki, którą mąż porzucił dla osobistej trenerki. Taty prawie już nie widujemy. Kiedy odszedł, mama nie zgodziła się przyjąć od niego żadnych pieniędzy – nawet dla mnie i Kelsie. Zamiast tego zaczęła prowadzić swojego bloga, żeby nas utrzymać. I udało jej się.

Chwilą największego triumfu, w każdym razie z punktu widzenia jej fanów, był moment, kiedy jakiś rok temu tata wrócił z podkulonym ogonem, prosząc o udział w dochodach z bloga. Mama powiedziała mu, co może zrobić ze swoją prośbą, za pośrednictwem publicznego nagrania, które stało się internetowym hitem.

Teraz co tydzień wrzuca nowy tekst, a w międzyczasie zamieszcza artykuły gościnnych blogerów i moderuje podstronę „Wyżyj się”, na której każdy może się poskarżyć na dzieciaki, męża czy partnera, przyjaciół, pracę, teściową – cokolwiek. Ma mnóstwo reklamodawców i nawet nawiązała współpracę z siecią aptek Boots, żeby stworzyć „Zestaw przetrwania dla mam”, który ma być sprzedawany we wszystkich ich lokalach.

Naprawdę się cieszę, że jest internetową celebrytką, i choć daleko nam do bogactwa, to zarobiła dość pieniędzy, żebyśmy mogły się przeprowadzić do domu z trzema sypialniami, tak że mam własny pokój, którego nie muszę dzielić z siostrą. Ale jest jeden duży problem. Jej kłopoty, narzekania i sprawy, które musi „przetrwać”, zazwyczaj wiążą się ze mną, rzadziej z Kelsie. Wiem, że mama nas kocha, ale czasami myślę, że naprawdę nie lubi być mamą.

Im jestem bliżej domu, tym bardziej zwalniam. Myśl o kolejnym wieczorze spędzonym na oglądaniu z Kelsie Hanny Montany sprawia, że czuję się jak szmaciana lalka, z której wypruto środek. Ciekawe, co będzie dziś robić Violet. Pewnie spędzi miły wieczór z rodzicami, opowie im o pierwszym dniu w nowej szkole i „fajnych” koleżankach, które poznała, a potem zagra z nimi w jakąś planszówkę albo będzie ćwiczyć na pianinie, albo uczyć się chińskiego albo coś w tym stylu…

Skręcam w naszą ulicę i serce podchodzi mi do gardła. Na końcu, tuż pod naszym domem, stoi karetka pogotowia na sygnale. Dwóch ratowników wsuwa do środka nosze. Mama powiedziała kiedyś, że kiedy przejeżdża ambulans albo policja, to znaczy, że „ktoś ma zły dzień”.

Puszczam się biegiem, plecak podskakuje mi na grzbiecie. Czy coś się stało mamie? A może Kelsie? Niebiesko-białe światła migają, a przez moją głowę przebiegają wszystkie złe rzeczy, jakie kiedykolwiek pomyślałam na temat mamy i siostry. Chciałabym móc je cofnąć.

Ratownicy zatrzaskują drzwi karetki. Uświadamiam sobie, że tak naprawdę stoją pod sąsiednim domem. Mieszka tam starsza pani, nazywa się Simpson. Nigdy jej nie spotkałam. Znam tylko jej nazwisko, bo kiedyś jakiś dostawca przez pomyłkę zadzwonił do naszych drzwi zamiast do niej. Jej dom wygląda troszkę przerażająco – zasłony są zawsze zaciągnięte i nigdy nie widziałam, żeby paliły się w nim światła. Kiedy przeprowadziłyśmy się tutaj kilka miesięcy temu, mama wspominała coś o tym, żeby zaprosić sąsiadkę na herbatę, ale – wielka mi niespodzianka – nigdy do tego nie doszło.

Podchodzę do ratownika.

– Czy pani Simpson nic nie jest?

– Wszystko będzie dobrze. Po prostu się przewróciła – odpowiada mężczyzna. – Uderzyła się w potylicę. Dobrze, że zdołała zadzwonić na pogotowie, bo inaczej… – Kręci głową. – Jesteś jej krewną?

– Nie. Właściwie wcale jej nie znam.

Ratownik wsiada do karetki od strony pasażera.

– W każdym razie jest już w dobrych rękach. My się nią zajmiemy.

Karetka odjeżdża i uruchamia syrenę. Stoję samotnie na chodniku, patrząc za nią, dopóki nie znika za rogiem. W innych domach przy ulicy nawet nie drgnęły zasłonki. Tak jakby nikt nic nie zauważył.

Kelsie ogląda w salonie telewizję. Rzucam plecak i idę do kuchni. Drzwi do gabinetu mamy – Maminej Dziupli – stoją otworem.

– Scarlett? To ty? – woła mama.

– Tak! – odpowiadam. Buzuje we mnie gniew. Mama ma tysiące internetowych „przyjaciół”, ale nigdy nawet nie zwróciła uwagi na starszą panią, która mieszka tuż obok. Ja zresztą też nie. A teraz może być już za późno.

– Zgadnij co! – Mama wybiega z gabinetu jak trochę nieogarnięte tornado. Obejmuje mnie mocno. Na sekundę niemal ulegam poczuciu bliskości i też ją przytulam. Ale bardzo szybko wracają do mnie wszystkie inne sprawy. Odsuwam się.

– Co takiego? – pytam ostrożnie.

– Jestem w Bootsie! Dzisiaj podpisaliśmy umowę. Na początek mój zestaw przetrwania trafi do dwustu sklepów. Prawda, że to wspaniałe?

– Rzeczywiście.

– Chodź, pokażę ci prototyp. – Podchodzi do kuchennego blatu i bierze małe pudełko w kamuflażowy wzór w barwach fioletu i różu. – Mamy tu krem do rąk i środek antybakteryjny, żelową maseczkę na twarz, zatyczki do uszu, balsam do ust, żelki i puste czekoladowe jajko, w którym będzie „rada na przetrwanie”.

– Aha.

– Nie pozwolili mi dodać tabletek z kofeiną, ale zamiast tego wrzucimy saszetkę z kawą. No wiesz, taką jak torebka z herbatą.

– Super. Słyszałaś karetkę?

– Jaką karetkę? W każdym razie nadal muszę wybrać kolory żelków. Co byś powiedziała na różowy?

– Może być.

„Albo szkarłatny”, myślę, ale oczywiście nie mówię tego na głos.

– Super. No to różowy. Zaraz do nich napiszę. – Mama rusza do swojego gabinetu.

– Pani Simpson się przewróciła – mówię. – Zabrali ją do szpitala.

– Kto? – Mama nawet nie zwalnia.

– Nasza sąsiadka. Ta starsza pani.

– O. Więc tak ma na nazwisko?

– Zgadza się.

– No cóż… trudno. – Wzrusza ramionami. – Aha, Scarlett, mogłabyś zrobić podwieczorek dla Kelsie? Muszę się przygotować do dzisiejszego czatu. Temat: „Jak rozmawiać z nastolatką?”.

– Jasne – odpowiadam przez zaciśnięte zęby.

– Super. A, i jeszcze jedno…

– No?

– Dziękuję, że tak mi pomagasz.

Zamyka drzwi. Przez chwilę wpatruję się w znak „Mamina Dziupla”, który kołysze się na gwoździku. Jakaś część mnie ma ochotę wpaść do środka i zażądać, żeby mama naprawdę „porozmawiała z nastolatką”. Już ja bym jej powiedziała, co mi leży na sercu i jak okropny miałam przez nią dzień, i gdzie właściwie może sobie wsadzić swoje dwieście salonów Bootsa i tysiące fanów w necie. Ale mówiąc szczerze, nie warto. Lepiej po kolei odhaczyć wszystkie zadania – kolacja, praca domowa, telewizja, prysznic – i położyć się spać.

I dokładnie to robię. Zanim dzień dobiega końca, mój gniew słabnie i zaczynam czuć tylko obojętność. Rzucam się na łóżko, zmęczona jak po maratonie, chociaż nic właściwie nie robiłam. Ale nie mogę zasnąć. Rozmyślam o pani Simpson. Ona też miała zły dzień – o wiele gorszy niż ja. Mam nadzieję, że dojdzie do siebie. I nagle, akurat kiedy zaczynam przysypiać, słyszę jakiś straszliwy wrzask.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: