Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sekrety i śmierć - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sekrety i śmierć - ebook

Tym razem porucznik Eve Dallas z nowojorskiej policji musi znaleźć mordercę, który niemal na jej oczach zadał śmiertelną ranę znanej autorce popularnego programu telewizyjnego, przedstawiającego pikantne plotki o celebrytach.

Utrzymany we francuskim stylu bar Du Vin w centrum Manhattanu nie należy do lokali, które chętnie odwiedzałaby Eve Dallas, szefowa Wydziału Zabójstw nowojorskiej policji. Zresztą w takich miejscach rzadko dochodzi do rozlewu krwi. Ale pewnego zimnego lutowego wieczoru zostaje tam zamordowana Larinda Mars, dziennikarka prezentująca w swoim programie plotkarskie wiadomości z życia bogatych i sławnych osób. W trakcie śledztwa okazuje się, że ofiara z całym cynizmem szantażowała bohaterów kompromitujących historii, jakie udało jej się odkryć. I oto teraz ktoś śmiertelnie ugodził ją nożem.

Eve Dallas nigdy nie lubiła Larindy Mars. Ale jeszcze bardziej nie lubi morderców. Aby sprawiedliwości stało się zadość, musi dotrzeć do tych wszystkich, którzy padli ofiarą szantażystki. I przy okazji poznaje fakty, o których wolałaby nie wiedzieć.

Robb jest wirtuozem.
"Seattle Post-Intelligencer"

Unikalna kombinacja thillera i romansu.
"The Romance Reader"

J.D. Robb to pseudonim Nory Roberts, autorki ponad dwustu powieści, które sprzedały się w łącznym nakładzie ponad pięciuset milionów egzemplarzy i regularnie trafiają na listę bestsellerów "New York Timesa".

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8169-565-7
Rozmiar pliku: 505 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Jakoś to przeżyje.

Prawdopodobnie jakoś to przeżyje.

Porucznik Eve Dallas, ze ściągniętymi brwiami, maszerowała po zatłoczonym chodniku, zmagając się z przejmującym lutowym wiatrem i niemal równie przejmującym rozgoryczeniem.

Wolałaby siedzieć w samochodzie i jechać do domu, przeciskając się między innymi autami. Można nawet powiedzieć, że wolałaby w jakimś śródmiejskim zaułku walczyć na śmierć i życie z najaranym ćpunem, niż iść do tego wymyślnego, eleganckiego lokalu.

Ale była umówiona i zabrakło jej wykrętów – powodów, poprawiła samą siebie. Bo mógłby się pojawić ważny powód, żeby przełożyć to spotkanie.

Na przykład zabójstwo.

Policjantka od zabójstw zajmuje się zabójstwami i wszystkim, co jest z nimi związane. A nie sączy jakieś wymyślne drinki w eleganckim barze i prowadzi rozmowy o niczym.

Zrezygnowana wsunęła dłonie do kieszeni – znów zapomniała o tych przeklętych rękawiczkach – swojego długiego, skórzanego płaszcza, którego poły wydymały się na wietrze i uderzały ją w nogi. Idąc, lustrowała wzrokiem otoczenie. W jej brązowych, bystrych oczach policjantki malowała się czujność. Może wypatrzy jakiegoś ulicznego złodzieja; Bóg jej świadkiem, że wielu turystów wałęsa się z portfelami na wierzchu, które wprost się proszą: weź mnie.

To nie będzie jej wina, jeśli się okaże, że trzeba kogoś aresztować i ponownie przełożyć to spotkanie.

Ale uliczni złodzieje i kieszonkowcy najwyraźniej zrobili sobie dziś wolne.

Eve przyrzekła sobie, że spotkanie w barze z doktor Garnet DeWinter, nieco irytującą, wyglądającą jak z żurnala antropolog sądową, nie wyprowadzi jej z równowagi ani nie zanudzi na śmierć.

A nawet jeśli potencjalnie groziłaby jej śmierć z nudów, z pewnością do dwa tysiące sześćdziesiątego pierwszego roku znaleziono na to jakieś lekarstwo.

Trzydzieści minut, powiedziała sobie. Najwyżej czterdzieści i koniec. Tyle wystarczy, żeby się wywiązać z umowy.

Zatrzymała się przed barem i zobaczyła swoje odbicie w lustrzanej szybie: wysoka, smukła, w solidnych, sięgających kostek butach na płaskim obcasie, w długim, czarnym płaszczu i absurdalnej czapce wełnianej z płatkiem śniegu, nasuniętej na lekko potargane, brązowe włosy i zmarszczone teraz czoło.

DU VIN.

Głupio się nazywa, pomyślała, drwiąco wykrzywiając usta. Pretensjonalna, francuska nazwa dla baru.

Ciekawa była, czy ten lokal należy do Roarke’a, bo jej mąż był właścicielem niemal wszystkiego. Wolałaby napić się teraz z nim, w domu.

No cóż, trudno.

Już miała pchnąć drzwi, ale przypomniała sobie o narciarskiej czapce z płatkiem śniegu. Ściągnęła ją z głowy i wcisnęła do kieszeni, żeby zachować chociaż odrobinę godności.

Zostawiła za sobą hałas i pośpiech centrum Nowego Jorku i zanurzyła się w gwar panujący w modnym, drogim koktajlbarze, pełnym paproci i kwiatów.

Kontuar, konwencjonalnie srebrny, w kształcie litery S, ciągnął się wzdłuż przeciwległej ściany. Za nim znajdowały się szklane półki pełne błyszczących butelek. Na najwyższej półce egzotyczne, czerwone kwiaty wylewały się z bia­ł­o-czar­nych doniczek.

Wzdłuż baru stały stołki z siedziskami w biało-czarną pepitkę. Wszystkie były zajęte. Goście, dla których zabrakło miejsc siedzących, starali się dopchnąć do kontuaru, nie pozwalając trójce barmanów ani na chwilę wytchnienia.

W przestronnej sali, artystycznie oświetlonej srebrnymi żyrandolami w kształcie kwiatów, było dość miejsca na wysokie stoliki, niskie stoły i boksy, wśród których krążyli ubrani na czarno kelnerzy.

Z głośników płynął gardłowy głos jakiejś wokalistki. Śpiewała po francusku, tworząc tło dla rozmów, brzęku szkła, stukotu obcasów na wypolerowanej posadzce.

Eve uznała, że za dużo tu wszystkiego.

Odruchowo rozejrzała się po sali i na moment zatrzymała wzrok na eleganckiej blondynie, uderzająco pięknej, zielonookiej, o bujnych włosach. Jej zgrabną figurę podkreślał jaskraworóżowy kostium, na nogach miała botki na wysokich obcasach, w kolorze oczu.

Eve natychmiast rozpoznała reporterkę zajmującą się plotkami – albo, jak mówiła o sobie Larinda Mars – specjalistkę od relacjonowania, co się dzieje w wielkim świecie. Ostatnią rzeczą, której teraz chciała Eve, poza jakimś wymyślnym francuskim drinkiem, byłoby pojawienie się w migawce, prezentowanej w Kanale Siedemdziesiątym Piątym.

W tej chwili jednak tamta wyglądała na zbyt skupioną na swoim towarzyszu, żeby zauważyć porucznik Dallas. Mężczyzna liczył sobie około trzydziestu pięciu lat, był mieszanej rasy, miał urodziwą twarz, falujące brązowe włosy i niebieskie oczy, w których malowało się tyle samo złości, ile właśnie czuła Eve.

Do tego szyty na miarę garnitur, drogi zegarek.

Jego twarz nie wyglądała znajomo, ale póki skupiał na sobie uwagę Larindy Mars, Eve uznała, że jest jego dłużniczką.

Pojawiła się hostessa ze sztucznym uśmiechem, ognistorude włosy miała gładko zaczesane do góry.

– Dobry wieczór, czy ma pani zarezerwowany stolik?

– Nie wiem. Umówiłam się tu ze znajomą. Może coś ją zatrzymało.

Boże, błagam!

– Czy mogła zarezerwować stolik?

– Nie wiem. Garnet DeWinter.

– O, tak, doktor DeWinter. Już jest. Chyba zeszła na dół, żeby się odświeżyć. Proszę pozwolić, że zaprowadzę panią do jej stolika.

– Proszę bardzo.

Przynajmniej skierowały się w przeciwną stronę od tej, gdzie siedziała Larinda Mars.

– Czy zechce pani oddać płaszcz do szatni?

– Nie, dziękuję.

Eve wsunęła się do boksu i usadowiła na kraciastym siedzisku. U góry przepierzenia, sięgającego do jej głowy, stały doniczki z kwiatami. Ścianka i rośliny odgradzały boks od innych stolików.

Jako policjantka wolałaby usiąść tak, by móc widzieć wszystko i wszystkich.

Ale spędzi tu tylko pół godziny.

Po drugiej stronie stolika stała szklanka z czymś różowym i pienistym.

– Dziś wieczorem będzie panie obsługiwała Cesca – poinformowała ją hostessa. – Zaraz do pani podejdzie.

– Dziękuję.

Trzydzieści minut, powtarzała sobie Dallas, odwijając własnoręcznie wydziergany na drutach przez swą partnerkę szalik, a następnie wsunęła go do kieszeni. Pogodziwszy się z losem, zdjęła płaszcz, kiedy do stolika podeszła kelnerka o krótkich, fioletowych włosach.

– Dobry wieczór, jestem Cesca i będę dziś na pani usługi. Czego się pani napije?

Przez chwilę Eve rozważała zamówienie taniego amerykańskiego piwa, żeby zrobić coś na przekór.

– Wina. Może być czerwone.

– Kieliszek, pół butelki, cała butelka?

– Wystarczy kieliszek.

Cesca stuknęła w przyrząd przypięty do paska. Na przepierzeniu włączył się ekran, a na nim pojawiła się lista – długa lista – czerwonych win, sprzedawanych na kieliszki.

– Czy potrzebuje pani nieco czasu, żeby coś wybrać?

– Nie… – Trochę się znała na winach. Nie można żyć z Roarkiem i nie posiąść podstawowej wiedzy o winach. Wskazała cabernet z jednej z winnic męża. Takie samo mieli w domu.

– Och, to doskonałe wino. Zaraz je przyniosę. Czy życzy sobie pani jakichś przystawek, czegoś do przegryzienia?

– Nie. Nie, dziękuję.

Młoda kelnerka nie przestawała się uśmiechać.

– Jeśli zmieni pani zdanie, dysponujemy szerokim wyborem przystawek. Może je pani zamówić, wybierając daną pozycję na ekranie. Idę po pani wino.

Kiedy odeszła, Eve dostrzegła Garnet DeWinter w drzwiach na drugim końcu baru.

Pani doktor miała na sobie obcisłą sukienkę niemal tego samego koloru co włosy kelnerki, a na nogach wysokie, miękkie, srebrnoszare botki na niebotycznych szpilkach.

Kiedy dostrzegła Eve, rozciągnęła w uśmiechu usta, pociągnięte czerwonym błyszczykiem, nieco wpadającym w fiolet, a jej oczy – krystalicznoniebieskie, kontrastujące z gładką, karmelową cerą – przybrały pogodny wyraz.

Ruszyła pewnym siebie krokiem po wypolerowanej posadzce i z wdziękiem zajęła swoje miejsce.

– W końcu same – powiedziała.

– Zabawne.

– Spodziewałam się wiadomości, że odwołujesz nasze spotkanie.

– Dziś wieczorem nie muszę się zajmować żadnymi denatami.

– Bardzo się cieszę.

– Lecz nie potrwa to długo.

– Racja, ale w przeciwnym razie co byśmy robiły? Powinnaś się czegoś napić.

– Już zamówiłam.

DeWinter wzięła swój kieliszek i odchyliła się do tyłu, pijąc.

– Ubóstwiam tutejsze drinki. Ten, Nuage Rose, to mój ulubiony. A ty co zamówiłaś?

– Jestem tutaj pierwszy raz, więc poprosiłam o czerwone wino.

– Przypuszczałam, że byłaś tu wcześniej, gdyż bar należy do twojego męża.

Słusznie podejrzewałam, stwierdziła w duchu Eve.

– Gdybym chodziła do wszystkich lokali, których właścicielem jest Roarke, nawet ograniczając się tylko do Nowego Jorku, nie miałabym czasu na nic innego.

– Celna uwaga. To mój ulubiony bar. – Wyraźnie odprężona, antropolożka rozejrzała się po sali, sącząc koktajl. – Blisko pracy, piękny wystrój, interesująca klientela, a do tego świetna obsługa.

Jakby na dowód tego ostatniego pojawiła się Cesca z winem dla Eve.

– Niczego panie nie zamówiły, ale… – Wyciągnęła rękę z czarną paterą, pełną cienkich, złotych patyczków.

– Oliwkowe słomki. Cesco, wiesz, do czego mam słabość. Dziękuję – powiedziała DeWinter.

– Nie ma za co. – Kelnerka postawiła paterę ze słomkami, dwa małe talerzyki, położyła kilka wymyślnych serwetek. – Proszę dać mi znać, jeśli panie będą sobie życzyły jeszcze czegoś.

– Są wyśmienite – powiedziała DeWinter, kładąc kilka słomek na swój talerzyk.

Eve doszła do wniosku, że nie ma powodu, by być niegrzeczną. Poza tym rzeczywiście wyglądały smakowicie. I są smaczne, stwierdziła, spróbowawszy jednej.

– Przejdźmy do rzeczy. – Jej rozmówczyni pogryzała oliwkową słomkę. – Nie wszyscy muszą mnie lubić. Nawet nie muszę wiedzieć, dlaczego ci, którzy mnie nie lubią, nie darzą mnie sympatią. Wiesz to równie dobrze jak ja: niektórzy ludzie nie lubią osób zajmujących kierownicze stanowiska. A szczególnie kobiet zajmujących kierownicze stanowiska, chociaż żyjemy w drugiej połowie dwudziestego pierwszego wieku.

Urwała, żeby się napić.

– Ale chociaż nie współpracujemy ze sobą stale i prawdopodobnie to się nie zmieni, czasem nie unikniemy kontaktów w pracy. – Wzruszyła ramionami, podnosząc swój kieliszek. – Potrafię to zaakceptować tak samo jak i ty. Obie jesteśmy profesjonalistkami, dobrymi w tym, czym się zajmujemy. A poza tym mamy wspólnych znajomych.

Eve spróbowała wina – było naprawdę dobre – i przyjrzała się uważnie urodziwej twarzy pani antropolog.

– Przećwiczyłaś sobie to wszystko?

Tamta uniosła brew, jednak zachowała ten sam opanowany ton.

– Nie, ale miałam dużo czasu, żeby to przemyśleć. No więc… Znam niektóre twoje przyjaciółki. Na przykład Nadine, Mavis. Na tyle dobrze, by Mavis i Leonardo zaprosili moją córkę i mnie na urodziny Belli. Czyż nie było to wyjątkowe wydarzenie?

– Dla Mavis każdy wtorkowy poranek to wyjątkowe wydarzenie.

– Na tym między innymi polega jej urok. Lubię ją. Rozumiem, że należy do grona twoich ludzi…

– Nie jest moją własnością – przerwała jej Eve.

– Stanowi kluczową postać twojego kręgu przyjaciół. Bardzo ograniczonego zresztą. Z wielką rozwagą dopuszczasz nowe osoby do tego kręgu i szanuję to. Nie spodziewam się, żebyśmy zostały NP, ale…

– Kim?

– Przepraszam, to wpływ mojej córki. – Na jej twarzy pojawiło się szczere rozbawienie. – Najlepszymi przyjaciółkami. Możemy ograniczyć nasze stosunki do spraw czysto zawodowych, ale ciekawa jestem, co cię tak we mnie irytuje.

– Nie zastanawiam się nad tym.

DeWinter wykrzywiła usta i pociągnęła kolejny łyk swojego pienistego napoju.

– Może powinnaś.

Eve za nic nie potrafiła zrozumieć, dlaczego to takie ważne. Wzruszyła ramionami.

– Nie znam cię. Jesteś dobra w tym, co robisz. Naprawdę dobra. To wszystko, co muszę o tobie wiedzieć.

– Jestem arogancka, podobnie jak ty.

– Zgadza się.

– Niekoniecznie podchodzimy tak samo do pewnych spraw, ale przyświeca nam ten sam cel.

– Niewątpliwie.

– Nie należysz do osób, z którymi chciałabym się zaprzyjaźnić, ponieważ często zachowujesz się obcesowo, jesteś uparta, udaje ci się być jednocześnie twardzielką i sztywniaczką.

Chociaż nazwanie jej sztywniaczką zirytowało Eve, puściła to mimo uszu.

– W takim razie co tu robimy?

Tamta poprawiła się na krześle i lekko przechyliła do przodu.

– Nie wiem, w jaki sposób to osiągasz, że ludzie są wobec ciebie wprost niesamowicie lojalni. Nie tylko twoi podwładni, lecz również ci, z którymi się stykasz w życiu prywatnym. Sprawiłaś, że mężczyzna, którego szanuję i podziwiam, jest bez pamięci w tobie zakochany.

Eve ugryzła kolejną oliwkową słomkę.

– Może lubi obcesowe twardzielki.

– Niewątpliwie. Ale wiem również, że jak nikt potrafi ocenić charakter danej osoby i całościowo przeanalizować sytuację. I widzę, jak zróżnicowany jest krąg twoich bliskich przyjaciół. Należę do ludzi, którzy wierzą, że drobiazgi składają się na pełny obraz, dlatego jestem ciekawa. – Od niechcenia sięgnęła po kolejną oliwkową słomkę.

– Czy chodzi o Morrisa?

DeWinter odczekała chwilę, a potem skinęła głową.

– Czyli dużą rolę odgrywa w tym Li. Też należy do grona twoich ludzi.

Eve poczuła złość.

– Morris jest w pełni samodzielnym mężczyzną.

– Owszem, ale należy do twojego kręgu, a lojalność obowiązuje obie strony. Li i ja przyjaźnimy się. Nie sypiamy ze sobą.

– To nie moja…

– Sprawa? Gówno prawda, sztywniaczko. – DeWinter roześmiała się, widząc błysk gniewu w oczach swej rozmówczyni. – Przypuszczam, że niezbyt często to słyszysz.

– Nie, o ile ktoś, kto mi to mówi prosto w twarz, nie chce mieć rozkwaszonego nosa.

– Doceniam twoją powściągliwość. Troszczę się o Li jak o przyjaciela. I chociaż jest niemal ideałem, a mnie też niczego nie brak, nie czujemy do siebie pociągu fizycznego. – Na chwilę odwróciła wzrok i lekko westchnęła. – Przyznaję, że kilka razy żałowałam, że nic nas do siebie nie ciągnie, ale tak już jest i tyle. Nie znałam Amaryllis, wiem tylko, że Li ją kochał, bardzo ją kochał. Wiesz, jak to jest kogoś bardzo kochać, wiesz, jak mocno przeżył jej utratę. Mógł wtedy na ciebie liczyć. Nadal może na ciebie liczyć.

Eve wiedziała, kiedy ktoś mówi bzdury, a kiedy prawdę. Teraz słyszała prawdę. Więc przestała być taka sztywna.

– Nadal ją opłakuje – powiedziała. – Nie tak bardzo, jak kiedyś, nie tak, jak wcześniej, ale nadal ją opłakuje.

– Tak. Może nigdy nie przestanie jej opłakiwać. Kiedy się poznaliśmy, każde z nas potrzebowało przyjaciela, towarzysza, nie kochanka. Mamy wiele wspólnego, bardzo się zaprzyjaźnił z moją córką, którą kocham nad życie. Nie chcę, żeby Li wypełnił mi wewnętrzną pustkę. Prawdę mówiąc, nie szukam nikogo, kto by ją wypełnił, bo nie odczuwam żadnej wewnętrznej pustki i nie zamierzam komplikować życia córce, wprowadzając w nie kogoś trzeciego. – Umilkła na chwilę, znów westchnęła. – Chociaż brakuje mi seksu. Tak czy owak, Miranda jest dla mnie wszystkim. Li wspaniale się z nią dogaduje. Wydaje mi się również, że Miranda pomaga mu znaleźć więcej światła, więcej pociechy. Chciała cię poznać.

– Mnie? Dlaczego?

– Słyszała o tobie, widziała cię w telewizji. Trudno zablokować kanały kryminalne, odciąć dostęp do internetu inteligentnej dziewczynie, którą coś wyjątkowo interesuje. Poza tym razem z Roarkiem daliście Belli w prezencie urodzinowym domek dla lalek. To był strzał w dziesiątkę. Ale wyszliście, nim udało mi się przedstawić wam Mirandę.

– Musieliśmy wyjść.

– Wiem. Słyszałam o tym. Co z policjantem, który doznał obrażeń?

– Ma zwolnienie lekarskie. Ale nic mu nie będzie.

– Cieszę się, że to słyszę.

– Później wróciliśmy na przyjęcie – dodała Eve.

– Tak, Li wspomniał mi o tym, ale przyszliście już po naszym wyjściu. Moja córka musiała skończyć pracę domową, która jej zdaniem wymagała wygładzenia. Nie mam żadnych zamiarów co do Li, a on darzy mnie wyłącznie przyjaźnią. Więc bez względu na to, co ci się we mnie nie podoba, uważam, że możesz go pominąć.

– W porządku. – Eve wypiła łyk wina, zastanowiła się chwilę. – Nie znam cię, a to, co o tobie wiem, nie do końca jest dla mnie jasne. Uważam cię za snobkę i sztywniaczkę, która bardzo się chlubi swoimi wszystkimi tytułami naukowymi.

Jej rozmówczyni się żachnęła.

– Wcale nie jestem snobką!

– A to coś, co pijesz, coś, czego nazwę wymówiłaś z francuskim akcentem?

– Lubię ten koktajl i znam francuski. Co nie znaczy, że jestem snobką.

Rozbawiona – kto by przypuszczał, że tyle wystarczy, by dotknąć do żywego tę kobietę? – Dallas ciągnęła temat.

– I… Jak to się mówi? Paradujesz w tych swoich przemyślanych w najdrobniejszych szczegółach strojach.

– A ty chodzisz w butach za sześć tysięcy dolarów.

– Wcale nie. – Zaskoczona Eve wysunęła nogę i utkwiła wzrok w bucie. – Boże. – Chyba jednak tak. – Ale różnica polega na tym, że ja nie mam pojęcia, ile kosztują twoje botki, wiem tylko, że nikt przy zdrowych zmysłach nie włożyłby ich, jeśli musi całe godziny spędzać na nogach.

Twarz antropolożki, a także jej ton świadczyły o niezmiernym zdumieniu.

– Przeszkadza ci to, jak się ubieram?

– Chodzi o zasadę – odparła bez zastanowienia Eve.

– O zasadę, akurat! – Tamta wcelowała w nią słomkę, nim ją zjadła. – Oceniłaś mnie na podstawie wyglądu zewnętrznego. Jesteś na to za dobrym gliną.

– Za bardzo się wdzięczysz przed kamerą.

– Wcale się nie wdzięczę. I brzmi to trochę śmiesznie w ustach kogoś, kogo najbliższą przyjaciółką jest dziennikarka. Zresztą sama często się pokazujesz w telewizji.

– Kiedy może to być korzystne dla śledztwa.

– Napisała o tobie książkę. A film nakręcony na jej podstawie został nominowany do Oscarów w kilku kategoriach.

– Nie, napisała książkę o Icove’ach. – Eve podniosła rękę do góry. – A ty ukradłaś psa.

– Och, na litość boską!

– Ukradłaś psa – ciągnęła – ponieważ był zaniedbywany i źle traktowany, a wszyscy przechodzili nad tym obojętnie. Przygarnęłaś tego psa. Wierzę w to, że należy służyć i chronić. I kiedy komuś dzieje się krzywda – nawet jeśli to tylko pies – ktoś powinien temu położyć kres. Ty to zrobiłaś. Punkt dla ciebie.

– Zyskałam punkt dzięki psu?

– Tak. I być może wykreśliłam Morrisa z równania, bo wiem, kiedy ktoś próbuje mi wmówić jakieś kłamstwo, a ty powiedziałaś prawdę. I jesteś dla niego dobra. Patrząc na niego, jestem o tym przekonana. Odzyskał równowagę, może częściowo to twoja zasługa.

– Nie jest mi obojętny.

– Wiem. Ale to nie zmienia faktu, że jesteś snobką i masz parcie na szkło.

DeWinter naburmuszyła się i znów usiadła wygodnie w fotelu.

– Przysięgam na Boga, tu i teraz, że nie wiem, dlaczego trochę cię lubię.

– Ja ciebie też. A ponieważ według mnie „trochę” to zupełnie wystarczająco, uważam sprawę za zakończoną. Muszę jechać do domu.

– Nie dokończyłaś wina… – zaczęła DeWinter.

Obie uniosły głowy, słysząc brzęk kieliszka, który rozbił się na posadzce. DeWinter odwróciła wzrok, wzięła swój koktajl.

– Szkoda tracić… – zdążyła powiedzieć, nim Eve się zerwała z miejsca.

Larinda Mars już nie siedziała w swoim boksie, podobnie jak jej towarzysz. Reporterka szła jak pijana przed siebie, pod jej pantoflami chrzęściło szkło z rozbitego kieliszka, który zleciał z tacy, kiedy wpadła na kelnera.

Patrzyła zamglonym, nieprzytomnym wzrokiem prosto przed siebie i zataczała się, idąc przez salę. Przez prawy rękaw jej różowego, obcisłego kostiumu przesączyła się krew i spływała cienką strużką na posadzkę.

Eve pobiegła w jej stronę, roztrącając ludzi. Ktoś zaczął krzyczeć.

Reporterce oczy stanęły w słup, zachwiała się gwałtownie. Eve złapała ją, nim Mars upadła, i w efekcie obie wylądowały na wypolerowanych płytkach.

– DeWinter! – zawołała Eve, starając się rozerwać obcisły rękaw żakietu, by zobaczyć, skąd tryska krew.

– Jestem. Naciśnij tu z całych sił.

– Gdzie?

Antropolożka ukucnęła i obiema dłońmi nacisnęła prawy biceps Larindy Mars.

– Trzeba rozciąć rękaw. Potrzebne mi coś do zrobienia opaski uciskowej. Straciła dużo krwi.

Eve wyprostowała się, wyjęła z kieszeni scyzoryk.

– Spróbuj tym. Ej, ty! – Złapała jednego z kelnerów. – Nikomu nie wolno stąd wyjść.

– Nie mogę…

– Zamknąć drzwi na klucz. – Mówiąc, ściągnęła pasek. – Ej, ty! – Wskazała jednego z barmanów, kiedy goście w panice zaczęli się przepychać ku wyjściu. – Zadzwoń pod dziewięćset jedenaście. Natychmiast. Potrzebna pomoc medyczna.

– Jestem lekarzem. – Jakiś mężczyzna przecisnął się przez tłum.

– Ja też – odparła Garnet DeWinter, rozcinając rękaw. – Nie wyczuwam pulsu.

– Tętnica ramienna. – Mężczyzna usiadł okrakiem na rannej, zaczął uciskać jej klatkę piersiową. – Skombinujcie jakąś opaskę uciskową. Jeśli uda nam się utrzymać tę kobietę przy życiu… Poinformujcie ratowników medycznych, że potrzebna krew. Zero Rh minus. Konieczna transfuzja.

Eve zostawiła Larindę Mars w rękach lekarzy i zwróciła się do gości baru.

– Wszyscy mają pozostać na swoich miejscach! – Wyciągnęła odznakę, uniosła ją w górę. – Jestem z policji. Proszę usiąść, zrobić miejsce dla lekarzy. – Skierowała się w stronę mężczyzny w kaszmirowym palcie, który próbował odepchnąć kelnerkę od drzwi. – Powiedziałam: wróćcie na swoje miejsca.

– Nie ma pani żadnego prawa…

Rozchyliła marynarkę, pokazując broń.

– Założymy się?

Obrzucił ją wrogim spojrzeniem, ale sztywno wrócił do stołka barowego.

– Nikomu nie wolno opuścić lokalu – powtórzyła Eve. – Do środka mają wstęp tylko gliniarze i ratownicy medyczni.

– Nie będą nam potrzebni ratownicy medyczni. – DeWinter, z rękami umazanymi krwią, przysiadła na piętach. – Nie żyje.

Żadnych denatów? – pomyślała Eve, wyciągając telefon, żeby wezwać ekipę.

Rzeczywiście, spokój nie trwał długo.

*

Miała bar pełen ludzi, wśród nich mógł być zabójca. Obawiała się jednak, że osoba, która śmiertelnie zraniła Larindę Mars, już stąd wyszła. No cóż, trzeba się skupić na tym, czym dysponowała.

– Proszę o ciszę! – Jej słowa sprawiły, że gwar ucichł. – Wszyscy mają pozostać na swoich miejscach.

– Chcę do domu. – Słysząc ten płaczliwy okrzyk, Eve tylko skinęła głową.

– Rozumiem i postaram się, żeby jak najszybciej mogli państwo opuścić lokal. Na razie chcę, żeby te dwa stoliki ustawiono w tamtej części baru.

– Tyle krwi – mruknął ktoś.

– Owszem, dlatego chcę, żeby państwo wzięli swoje rzeczy i przenieśli w drugi koniec sali. Proszę.

– Dlaczego wydaje nam pani polecenia? – zawołał któryś z gości. – Nie może nas pani tutaj przetrzymywać.

Eve jeszcze raz podniosła odznakę.

– To odznaka policyjna. Jestem porucznik Dallas z nowojorskiej policji i wykonuję czynności śledcze.

– Proszę pani! – Stojąca koło drzwi kelnerka podniosła rękę.

– Pani porucznik.

– Są ratownicy medyczni. Widzę, jak próbują zaparkować.

– Proszę ich wpuścić. A panią poproszę o przejście w drugi koniec sali.

Kobieta, do której się zwróciła, wstała, drżącą ręką wzięła torebkę i zemdlała. Ponieważ wywołało to nową falę paniki i krzyków, Eve zwróciła się do wbiegających ratowników medycznych:

– Proszę się zająć zemdloną. – Wskazała nieprzytomną kobietę. – Dla ofiary za późno na pomoc. Proszę o uwagę! Mogę tutaj spisać państwa nazwiska i zeznania, a potem wypuścić wszystkich, albo wezwać radiowozy, kazać przewieźć was do komendy i tam wysłuchać wyjaśnień. Wybór należy do państwa. Jeśli chcecie szybko stąd wyjść, proszę o spokój. A osoby siedzące przy tych stolikach proszę o przeniesienie się gdzie indziej.

– Nie zostawię swojej przyjaciółki.

Eve uważnie przyjrzała się mężczyźnie, który złapał mdlejącą kobietę.

– Nie ma sprawy. Proszę zrobić miejsce dla ratowników medycznych, żeby mogli ją ocucić. Proponuję, by zasłonił jej pan oczy i pomógł ją przenieść w drugi koniec sali. A kogoś z siedzących tam proszę o ustąpienie miejsca… Jak pańskiej znajomej na imię?

– Marlee.

– Proszę o krzesło dla Marlee. – Potem zwróciła się do jednego z barmanów. – Może znajdzie się woda dla niej?

– Już jest policja.

Dzięki Bogu, pomyślała Eve.

– Proszę wpuścić funkcjonariuszy do środka i przejść w drugi koniec sali. Dziękuję.

Weszła dwójka droidów-policjantów z patrolu pieszego. Lepsze to niż nic.

– Muszę zabezpieczyć miejsce zdarzenia. Proszę osoby siedzące przy tych stolikach o przejście w drugi koniec sali. Poszukajcie dla nich krzeseł.

– Tak jest.

– Czy możemy ją czymś przykryć?

Słysząc pytanie lekarza, Dallas i DeWinter jednocześnie odparły: „nie”. Eve uniosła brwi, patrząc na swoją towarzyszkę.

– Przepraszam – powiedziała antropolożka. – Nie dosłyszałam pańskiego nazwiska.

– Sterling. Bryce Sterling.

– Doktorze Sterling, chciałam panu podziękować za pomoc. Nie możemy jej nakryć, bo moglibyśmy zniszczyć dowody kryminalistyczne.

– Zaraz przyniosą parawan – dodała Eve. I zestaw podręczny, pomyślała, bo jej znajdował się w bagażniku samochodu zaparkowanego dwie przecznice stąd. – Kto jest kierownikiem baru?

– Ja. – Jedna z barmanek podniosła rękę. – Pełnię obowiązki kierowniczki na tej zmianie.

– Jak się pani nazywa?

– Emily. Emily Francis.

– Pani Francis, nie widzę tutaj kamer.

– W sali nie ma kamer. Są tylko na zewnątrz.

– Czy jest stąd drugie wyjście?

– Owszem, na tylną alejkę. – Wskazała za siebie. – Z kuchni.

– Czy ktoś jest na zapleczu?

– Ja tam byłem – zgłosił się jakiś mężczyzna, a właściwie jeszcze chłopak. – Byłem w magazynie, usłyszałem krzyki, więc przybiegłem tutaj.

– My byliśmy w kuchni.

Trzej pracownicy w białych fartuchach kuchennych stali razem w pobliżu wahadłowych drzwi w głębi baru.

– Czy został tam ktoś?

– Nie. Ale muszę się upewnić, czy wszystko jest wyłączone. Mogę?

– Nazwisko?

– Curt… Curtis Liebowitz.

– Po pierwsze, czy ktoś przechodził przez kuchnię w ciągu ostatniej godziny i wyszedł przez tylne drzwi?

– Nie. Zobaczylibyśmy go.

– Proszę tam pójść, Curt, ale natychmiast tu wrócić. No więc – odwróciła się do obecnych – ci funkcjonariusze przystąpią do spisywania nazwisk, danych kontaktowych i zeznań. Kiedy oni i policjanci, którzy już tu jadą, uzyskają potrzebne informacje, będą państwo mogli opuścić lokal.

Dała znak jednemu z droidów.

– Muszę wiedzieć, kto siedział w boksach sąsiadujących z boksem ofiary i przy stolikach najbliżej jej boksu. Jeśli te osoby nadal tu są, chcę sama je przesłuchać.

– Tak jest.

– Zaczynajmy. Emily, prawda?

– Tak.

Eve nieco się do niej nachyliła, ściszając głos.

– Wie pani, kto jest właścicielem tego baru?

– Tak. Tak, wiem.

– A wie pani, kim ja jestem?

– Tak. Nie zorientowałam się, póki pani się nie przedstawiła, ale…

– Dobrze. Chcę, żeby pomogła mi pani utrzymać spokój wśród pracowników. I niech najbardziej solidny kelner pomoże pani podać wodę i napoje bezalkoholowe gościom przebywającym w barze. Czy może pani to zrobić?

– Tak. Pani porucznik? Znam… Ją. To pani Mars. Larinda Mars.

– Zna ją pani osobiście?

– Nie. Właściwie nie. Ale często bywała w naszym barze. Występuje w telewizji. Na kanale plotkarskim.

W pełni opanowana, pomyślała Eve. Można spodziewać się tego u osoby zatrudnionej przez Roarke’a na kierowniczym stanowisku.

– Nie widzę mężczyzny, z którym była w barze.

– Chyba wyszedł, zanim… Zanim wróciła z łazienki. Znaczy się, przeszła tamtędy, a to droga do łazienek, więc przypuszczam, że tam się udała.

– Wie pani, z kim była?

– Nie, ale mogę to ustalić. Płacił za drinki. Chyba skorzystał z aplikacji w telefonie komórkowym. Mogę sprawdzić.

– Byłabym wdzięczna, gdyby pani to zrobiła. Niech dwoje godnych zaufania kelnerów rozniesie napoje. Tylko żadnego alkoholu, dobrze?

– Jasne.

– Kto ich obsługiwał?

– To boks Kyle’a. – Emily rozejrzała się i wskazała brodą kolegę. – Jest tam, z Cescą i Malory.

– Dobrze. Proszę sprawdzić nazwisko osoby płacącej za drinki.

Eve podeszła do zwłok, przykucnęła.

– Zaraz będę miała zestaw, ale już znamy jej tożsamość, potwierdziła ją kierowniczka baru. To Larinda Mars.

– Wiedziałam, że skądś ją znam – odezwała się DeWinter. – Oglądam jej programy.

– Mam czas zgonu, stwierdzony przez ciebie i doktora Sterlinga. Zarejestrowałam to rekorderem.

– Miałaś włączony rekorder? – spytała tamta.

– Uspokój się. Jezu. Włączyłam go, kiedy zobaczyłam, jak Mars zataczała się i zostawiała wszędzie ślady krwi. Doktorze Sterling, pańskim zdaniem, ile czasu potrzeba, żeby ktoś jej wzrostu i wagi wykrwawił się na śmierć, otrzymawszy ranę ciętą… Powiedział pan, w tętnicę ramienną?

– To zależy. Zgon może nastąpić po paru minutach. A może to trwać dłużej, od ośmiu do dwunastu minut. Prawdę mówiąc, kiedy ją zobaczyliśmy, właściwie już nie żyła. W żadnym wypadku nie mogliśmy jej uratować, bo już straciła zbyt wiele krwi.

– No dobrze. Ktoś przeciął jej tętnicę ramienną. Co się wtedy dzieje?

– To znów zależy od rany. Krew tryska przy każdym skurczu serca. Ale gdy tętnica zostanie tylko draśnięta albo częściowo uszkodzona, krew wypływa wolniej. Jeśli ofiara nie otrzyma pomocy medycznej, jest zdezorientowana, doznaje szoku, który się pogłębia wraz z utratą krwi. Potem traci przytomność i następuje zgon.

– Rozumiem. Proszę mi powiedzieć, jak można się z panem skontaktować, spiszemy pańskie zeznanie. I będzie pan wolny. Może pan pójść do kuchni, doprowadzić się do porządku, jeśli pan zechce. I jeszcze raz dziękuję za pomoc.

– Jest tu moja żona…

– Dopilnuję, by przesłuchano ją w pierwszej kolejności, aby mogli państwo razem opuścić bar.

Wyprostowała się i zobaczyła, że jeden z droidów otworzył drzwi jej partnerce, która przyszła razem ze swoim facetem.

Detektyw Delia Peabody miała czapkę z pomponem, spod której widać było ciemne włosy. Czerwony płaszcz i buty w szkocką kratkę asa wydziału przestępstw komputerowych, detektywa McNaba, rozświetliły bar niczym fajerwerki.

Eve podeszła do nich szybkim krokiem, podnosząc palec, żeby powstrzymać wszelkie pytania.

– Peabody, chcę, żebyś spisała zeznania i dane kontaktowe mężczyzny klęczącego obok denatki. Jest lekarzem. Jego żona siedzi gdzieś z innymi gośćmi. Niech ją przesłuchają w pierwszej kolejności, by oboje mogli wrócić do domu. Potem porozmawiaj z kelnerami. Oni przypuszczalnie widzieli najwięcej. McNab, kierowniczką zmiany jest Emily Francis, ta brunetka za barem. Powie ci, gdzie są nagrania kamer monitoringu. Kamery są zainstalowane tylko na zewnątrz.

Wzięła od niego zestaw podręczny.

– Już jadą tu ludzie z parawanem, wpuśćcie ich, niech jak najszybciej osłonią denatkę. Ja idę na dół, gdzie najprawdopodobniej zaatakowano ofiarę.

– Mam tylko jedno pytanie. – Peabody uniosła rękę. – Co tu się stało?

– Wygląda na to, że ktoś postanowił zniszczyć sieć informacji z kręgów towarzyskich. Utrzymaj ten tłum w ryzach – dodała, a potem odeszła szybkim krokiem, starając się omijać ślady krwi, żeby nie zatrzeć ich bardziej, niż już zostały zatarte.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: