Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sekrety serca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Czerwiec 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sekrety serca - ebook

Wynajęty narzeczony. Malowniczy krajobraz parku Yellowstone przynosi Gilly ukojenie, a nowa praca w tak pięknej okolicy pozwala zapomnieć o bolesnej przeszłości. Gdy poznaje Aleksa, przystojnego naukowca, jej spokój pryska. Gilly robi wszystko, by ich związek nie przekroczył ram przyjaźni. Jednak serce trudno oszukać. Gilly i Alex wyznają sobie miłość, nie przeczuwając, że ich decyzja o wspólnym życiu wywrze wielki wpływ na losy jeszcze jednej osoby…

Ogień i woda. Summer Curtis to idealna sekretarka: punktualna, pracowita, doskonale zorganizowana. Na skutek reorganizacji w firmie zostaje przeniesiona do biura jednego ze współwłaścicieli, Phina Gibsona, człowieka kochającego adrenalinę, przygodę, ryzyko. Phin się spóźnia, niczego do końca nie załatwia, rzadko bywa w biurze. Summer nie spotkała bardziej irytującego szefa...

Słodkie życie. Tilly, zajmująca się zawodowo pieczeniem ciast, bierze udział w reality show, z którego dochód ma być przeznaczony na cele dobroczynne. Jej partnerem jest Campbell Sanderson, były żołnierz, a obecnie znany biznesmen. Początek ich znajomości nie jest zbyt fortunny. Campbella interesuje tylko wygrana. Zrobi wszystko, żeby zdopingować Tilly do wysiłku. Ona zaś obawia się, że będzie to dla niej ciężka próba, której być może nie podoła...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-0159-9
Rozmiar pliku: 865 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Na myśl o prześladującym go od samego rana pechu Alistair Brown głośno westchnął. Jego dzień zaczął się jeszcze przed świtem wezwaniem do ciężkiego porodu. Pojechał natychmiast, ale niestety nie uratował cielęcia. Potem było już tylko gorzej – żądląca osa, kopiący koń, drapiący królik, a po powrocie do domu bardzo irytująca wiadomość od byłej żony – Shelley zapowiedziała swój przyjazd.

Alistair niechętnym okiem spojrzał na pacjenta. Nie przepadał za rozpieszczonymi psami w fantazyjnych obrożach. A ściślej mówiąc, nie lubił kontaktów z neurotycznymi właścicielkami takich zwierząt. Chociaż… Hm… ta kobieta wcale nie wyglądała na neurasteniczkę. Wysoka, szczupła, o gęstych, ciemnych włosach i ostrych rysach, ubrana była z wielkomiejską elegancją – jedwabna bluzka, spodnie z miękkiego zamszu, pantofle z długim szpicem. Jej modny strój zdecydowanie raził w prowincjonalnej lecznicy dla zwierząt.

Tego typu kobiety rzadko miewają psy, a jeszcze rzadziej zakładają swoim pupilom różowe obroże ozdobione szkiełkami imitującymi brylanty. Ale Alistair już niczemu się nie dziwił. W trakcie wieloletniej praktyki przekonał się, że ludzie bywają nieprzewidywalni i naprawdę trudno cokolwiek wywnioskować z ich wyglądu.

Ponownie skupił uwagę na pacjencie, który nerwowo zerkał na niego spod kudłatej grzywki. Pies wabił się Tallulah. Co za pretensjonalne imię, irytował się Alistair w duchu.

– Właściwie nic mu nie jest – rzekł chłodno. – Ruch na świeżym powietrzu prędko uleczy drobne dolegliwości. Pies musi więcej spacerować, pani…

Zerknął na ekran monitora, by przypomnieć sobie nazwisko. Kobieta gniewnie zmarszczyła brwi. Zawsze irytowali ją ludzie obciążeni kiepską pamięcią do nazwisk.

– Morgan Steele – podpowiedziała lodowatym tonem.

Ale widocznie weterynarz nie słyszał o niej, bo wyraz jego szarych oczu nie uległ zmianie. Nie wiedziała, czy powinna czuć się zadowolona, czy urażona. W pewnych kręgach jej nazwisko było dobrze znane, a niedawno lokalna gazeta przeprowadziła z nią wywiad.

Ale czego się spodziewać po prowincjonalnym weterynarzu, pomyślała. On pewnie prenumeruje wyłącznie fachowe czasopisma.

Spodziewała się, że przyjmie ją uprzejmy człowiek, taki, jakich widywała w telewizji, ale ten osobnik bynajmniej nie był miły. W dodatku miał nieokreśloną twarz, którą przed zupełną przeciętnością ratowały jedynie przenikliwe szare oczy i ładne, choć surowe usta.

– A więc, pani Steele – kontynuował oschle – Tallulah jest stanowczo za gruby.

Morgan żachnęła się.

Alistair delikatnie otworzył psu pysk, obejrzał zęby i powtórnie przesunął dłonie po pękatym ciele zwierzęcia.

– Dopuszczenie do takiej nadwagi graniczy z okrucieństwem – rzekł ostro. – Człowiek, który nie umie odpowiednio traktować zwierząt, nie powinien fundować sobie psa.

Morgan zjeżyła się. Już dawno nikt nie ośmielił się mówić do niej takim tonem.

– To ulubieniec mojej matki – powiedziała zimno. – Posądzenie nawet o cień okrucieństwa oburzyłoby ją. Była bardzo przywiązana do Tallulaha.

– Widocznie nie na tyle, żeby wyprowadzać go na spacery.

– Mama chorowała przez ostatnie dwa lata… Sama ledwo chodziła… – Zaskoczyło ją, że się usprawiedliwia. – Tallulah był jej wiernym towarzyszem. Mama zmarła kilka miesięcy temu. Zabrałam psa po pogrzebie.

– Ale pani ma zdrowe nogi, prawda? – padło retoryczne pytanie i Alistair obrzucił wymownym spojrzeniem zgrabne długie nogi w spiczastych butach. Wyjął psu termometr, ku widocznej uldze pacjenta, i zerknął na Morgan. – Powinna pani wyprowadzać go na długie spacery – ciągnął. – Chyba to dla pani oczywiste, że tłuściochowi potrzeba ruchu.

– Tallulah nie lubi spacerów, szczególnie kiedy pada – oświadczyła Morgan. – Nie cierpi mokrych łap, bo nie jest wiejskim kundlem.

– Co widać gołym okiem.

Te słowa zostały wypowiedziane z tak wyraźną ironią, że Morgan zaczerwieniła się. Weterynarz obrzucił ją taksującym spojrzeniem.

– Właścicielka też nie ma nic wspólnego z wsią, prawda? No cóż…

– Nieprawda! – zawołała, dziwnie dotknięta szyderstwem malującym się w szarych oczach. – Tak się składa, że zamierzam osiąść w Ingleton na stałe. O ile mi wiadomo, nie ma przepisu, który nakazywałby noszenie kaloszy i skafandrów.

– Cóż, to prawda, ale ze względu na klimat skafander i kalosze byłyby praktyczniejsze niż pani strój.

Morgan zacisnęła zęby i policzyła do dziesięciu. Potrafiła stawić czoło niecierpliwym inwestorom lub wrogo nastawionym dziennikarzom, więc nie dopuści, by prowincjonalny weterynarz doprowadził ją do szewskiej pasji.

– Przykro mi, że mój strój nie zyskał pańskiej aprobaty – wycedziła zimno. – Ale nie przyszłam tutaj po poradę w zakresie mody. Od paru dni Tallulah sapie i charczy. Widocznie coś mu dolega. Niech pan daruje sobie krytykę mojej osoby, a zajmie się psem. Liczę na rzetelną diagnozę.

Zazwyczaj, gdy przemawiała takim tonem, większość rozmówców drżała ze strachu, ale ten weterynarz ani drgnął. Spokojnie patrzył ponad psem, który stał z podwiniętym ogonem i nerwowo dygotał.

– Już go zbadałem i zdiagnozowałem – oświadczył równie zimno. – Proszę zasięgnąć opinii innego lekarza. Wolna droga. Ale lojalnie uprzedzam, każdy uczciwy weterynarz powie to samo. Pani pupilek ma skandaliczną nadwagę i musi przejść na ścisłą dietę.

– Na ścisłą dietę? – powtórzyła Morgan głucho.

Miała ochotę zatkać psu uszy. Matka często podsuwała ulubieńcowi różne smakołyki, a na podwieczorek zawsze dostawał lukrowany piernik.

– Zapiszę specjalną suchą karmę – ciągnął Alistair. – Proszę codziennie dawać mu wyłącznie to oraz dużo wody do picia.

Morgan zmartwiła się.

– Tallulah tego nie zniesie, nie tknie…

– Jak porządnie zgłodnieje, na pewno zje – orzekł bez współczucia weterynarz i lekko pogłaskał psa. – Naprawdę nic ci nie jest, grubasie – powiedział. – Tylko masz okropną nadwagę.

Popatrzył na Morgan, a ona pod wpływem jego przenikliwego wzroku poczuła niemądre trzepotanie serca.

– Proszę ściśle stosować przepisaną dietę. Żadnych przysmaków! I dobrze byłoby wyprowadzać psa przynajmniej na jeden solidny spacer dziennie, wtedy prędzej schudnie. Żadne tam spacerki dziesięć metrów w tę i z powrotem – dodał, jakby czytał w jej myślach. – I radzę przygotować się na błoto.

Serce Morgan biło jakoś nierówno; to radośnie podskakiwało do góry, to niebezpiecznie opadało w dół. Bardzo dziwne!

– Porządny spacer zajmuje około godziny.

– To dużo – mruknęła.

– Naprawdę nie wygospodaruje pani sześćdziesięciu minut w ciągu dnia? – spytał wyraźnie zniecierpliwiony Alistair. – Zakładam, że ma pani trochę uczuć dla tego tłuściocha, bo w przeciwnym razie nie zgłosiłaby się pani do mnie.

Morgan popatrzyła na dygocącego Tallulaha. Nie poświęcała mu zbyt wiele uwagi i często krytykowała matkę, że traktuje psa jak dziecko.

– Czuję się odpowiedzialna za to stworzenie, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że bardzo je lubię. Obiecałam mamie, że zaopiekuję się jej pieszczoszkiem i dotrzymuję słowa.

– Więc niech będzie pani rozsądnie odpowiedzialna – podchwycił Alistair. – Gdyby odpowiednio go traktować, byłby wcale zgrabny. – Chłodne szare oczy prześliznęły się po eleganckiej sylwetce Morgan, zarejestrowały delikatny makijaż i pomalowane paznokcie. – Proszę poświęcić Tallulahowi jedną dziesiątą czasu, jaki poświęca pani sobie, i przyjść za miesiąc. Ciekaw jestem, czy nadal będzie pani nosić niewygodne pantofle.

Morgan pożegnała się oschle, tłumiąc złość. Ten wiejski weterynarz obraził ją, a w dodatku za ów wątpliwy przywilej musiała słono zapłacić.

Nie ma to jak wiejska sielanka!

Wprawdzie w Londynie nigdy nie zdarzyło się jej odwiedzić lecznicy dla zwierząt, była jednak przekonana, że tamtejsi lekarze są czarujący. W przeciwieństwie do Alistaira Browna, który chyba z wyróżnieniem ukończył kurs opryskliwości.

Wsadziła Tallulaha do samochodu i głośno zatrzasnęła drzwi.

– Pokażemy temu panu, na co nas stać. Jeszcze zobaczy! – prychnęła. – Za miesiąc przyjdziemy się pokazać. Ty będziesz szczupły i żwawy, więc złośliwiec cię nie pozna, a ja włożę takie buty, jakie mi się spodoba.

Nie mogła darować weterynarzowi posądzenia o brak odpowiedzialności. Jak on śmiał! Zawsze była za kogoś odpowiedzialna i miała już tego po dziurki w nosie.

Ciągle kimś się opiekowała – matką, siostrą, znajomymi, pracownikami, a od niedawna tym psem. I teraz, kiedy dla odmiany mogłaby zająć się sobą, prowincjonalny krytykant śmie jej zarzucać nieodpowiedzialność.

Włóczenie się z psem po okolicy wcale jej się nie uśmiechało. Nie miała ochoty moknąć, męczyć się, brudzić, a jeszcze mniej głodzić psa i słuchać żałosnego skowyczenia. Lecz skoro według miejscowej wyroczni inne postępowanie byłoby nieodpowiedzialne, zastosuje się do tych zaleceń.

Siostra często jej radziła, by mniej się denerwowała i nie przejmowała tyloma sprawami.

– Uspokój się – mawiała. – Cały kłopot z tobą wynika z twojego przekonania, że tylko ty potrafisz coś zdziałać, załatwić. Przestań tak się zapalać, pozwól innym samodzielnie rozwiązywać problemy.

Po śmierci matki Minty radziła oddać Tallulaha do schroniska, ale Morgan nie posłuchała.

– Pies stanie się dla ciebie substytutem dziecka – przepowiadała Minty. – Skończysz jako stara panna. Zaczniesz nosić męskie kapelusze i wielkie buciory i chętniej będziesz rozmawiać z psami niż z ludźmi. Pilnuj się! Wiesz, co ci grozi?

– Nie.

– Zaczniesz nazywać siebie mamusią Tallulaha.

– Jesteś niesprawiedliwa – broniła się Morgan. – Często prosiłam mamę, żeby traktowała psa jak zwierzę, a nie jak dziecko. Jestem twarda i mało prawdopodobne, żebym nagle zaczęła roztkliwiać się nad nim.

– Kto wie, jak się zmienisz, kiedy przeprowadzisz się na wieś – odparła Minty. – Zresztą wcale nie jesteś taka twarda. Gdybyś była bez serca, znalazłabyś dla Tallulaha jakieś schronisko albo byś go uśpiła.

– Nigdy tego nie zrobię! – krzyknęła zgorszona Morgan. – Obiecałam mamie, że zaopiekuję się jej pupilkiem.

– No widzisz? Najlepszy dowód, że nie jesteś twarda.

– Wiesz co? Weź Tallulaha do siebie – rzuciła gniewnie.

– Nie mogę. Moje dzieci są alergikami.

– W takim razie ja muszę go zatrzymać, prawda?

Zawsze tak jakoś wychodziło, że wszystko spadało na barki Morgan.

Zerknęła na osowiałego Tallulaha. Wizyta u weterynarza nie była dla niego miła. Krytyczne uwagi, mierzenie temperatury i obmacywanie twardymi dłońmi to żadna przyjemność. Chociaż… Na wspomnienie tych rąk Morgan doszła do wniosku, że obmacywanie chyba nie sprawiło psu większej przykrości. Ale krytyka i mierzenie temperatury na pewno.

Minty twierdziła, że trzeba wszystkich zostawić w spokoju, niech każdy sam sobie radzi. Ale jak zostawić rozpieszczonego psa bez opieki? Morgan znów spojrzała na grubasa.

– Zamierzasz przejść na ścisłą dietę i codziennie ganiać po polach? Będziesz to robić?

Tallulah przekrzywił łeb i nadstawił uszu.

Morgan wzdrygnęła się. No proszę, już zaczynała rozmawiać z psem! Widocznie Minty ma rację. Jeszcze trochę, a sprawi sobie tweedowy kostium, okropny kapelusz i solidne buciory.

Czyżby naprawdę czekał ją los starej panny?

Wsłuchała się w szum silnika, co zawsze sprawiało jej przyjemność. Podobał się jej opływowy kształt dużego samochodu i skórzane obicia foteli.

Zgryźliwy weterynarz na pewno powiedziałby, że na wsi taki wóz jest niepraktyczny, ale Morgan nie zamierzała rezygnować z luksusu. Może spuści z tonu i sprawi sobie kalosze, ale nigdy nie kupi mniejszego auta. Zmieni tryb życia tylko w rozsądnych granicach.

Odchudzenie psa to pierwsze zadanie. Trzeba zrobić z Tallulaha wiejskie zwierzę. Trudne, ale Morgan lubiła wyłącznie trudne zadania. Najpierw jasno określała cel, a potem zawsze go osiągała. Na tym polegała tajemnica jej sukcesów. A teraz, po zakończeniu generalnego remontu w Ingleton Hall, nie miała żadnego konkretnego celu.

A może przenosząc się do Yorkshire, popełniła błąd? Jeszcze niedawno ten pomysł wydawał się jej genialny. Matka umarła, Paul odszedł… Odpowiedni moment na zmianę trybu życia i otoczenia.

Miała absolutnie dość Londynu, nieprzekraczalnych terminów, napięcia, obłędnego tempa. Po wielu latach spędzonych w kieracie rozległe przestrzenie i prostota wiejskiego życia miały dla niej nieodparty urok. Morgan pragnęła robić wyłącznie to, na co zawsze brakowało jej czasu. Będzie codziennie gotować, dużo czytać, pracować w ogrodzie. A przede wszystkim wtopi się w lokalną społeczność.

Tylko czy warto? Jeśli owa społeczność składa się z ludzi pokroju Alistaira Browna, to członkostwo zapowiada się niezbyt przyjemnie. Miała jednak cichą nadzieję, że inni mieszkańcy Ingleton będą przyjaźniej nastawieni. Akurat dziś życzliwy uśmiech albo miłe słowo dobrze by jej zrobiły. Rozwiałyby depresyjny nastrój.

Wjechała na drogę prowadzącą do Ingleton Hall. Auto sunęło gładko i cicho pod rozłożystymi lipami. Broniąc się przed falą przygnębienia, Morgan zaczęła mówić na głos:

– Mogło być gorzej. Mam dużo szczęścia. Mam piękny dworek i fantastyczny samochód.

Jak zawsze, kiedy myślała o nowym domu, jej nastrój się poprawił. Siedziba Ingleton Hall od dawna była opuszczona i stopniowo popadała w ruinę. W dodatku kilka lat temu z niewyjaśnionych przyczyn wybuchł tu pożar. Dach się zapadł, a pokoje poczerniały od sadzy. Usunięcie szkód było bardzo kosztowne, więc dworek długo stał pusty. Przed rokiem Morgan przejeżdżała tędy przypadkowo. Zobaczyła ruinę z daleka, obejrzała z bliska i… postanowiła doprowadzić Ingleton Hall do dawnej świetności.

Nagle z zamyślenia wyrwał ją widok dwóch małych rowerzystek z trudem pedałujących pod górę. Niewiele brakowało, a by je potrąciła. Zmarszczyła brwi, zahamowała i otworzyła okno.

Zaczerwienione i zasapane dziewczynki miały po jakieś dziesięć, najdalej jedenaście lat i były bliźniaczkami.

– Zgubiłyście się? – spytała Morgan.

Rowerzystki patrzyły na nią z jawną ciekawością.

– Nie. Jedziemy do Ingleton Hall, bo chcemy poznać panią Morgan Steele – odparła jedna z nich. – Czy to pani?

– Tak. Nazywam się Steele.

– Na fotografii wygląda pani inaczej – stwierdziła druga.

Wyraźnie rozczarowana pogrzebała w koszyku i wyciągnęła kawałek gazety. Morgan domyśliła się, że to wycinek z „The Askerby and District Gazette”.

Dziewczynka uważnie obejrzała fotografię i przeniosła wzrok na kobietę za kierownicą.

– Tak, to ona – powiedziała do siostry.

– Już wiecie, kim jestem, więc teraz wy się przedstawcie – zaproponowała.

– Ja mam na imię Polly, a ona Phoebe – powiedziała jedna z dziewczynek. – Jesteśmy bliźniaczkami – dorzuciła zbędne wyjaśnienie.

– Widzę.

Były bardzo podobne, ale jednak niezupełnie jak dwie krople wody. Miały jasne, krótko obcięte włosy, bystre niebieskie oczy i nosiły okulary. Wyglądają jak małe mądrale, pomyślała Morgan.

– Mieszkacie w Ingleton?

– Tak – odparła Phoebe. – Chciałyśmy panią zapytać, czy możemy przeprowadzić z panią wywiad.

Zaskoczona Morgan wyłączyła silnik.

– Wywiad? – powtórzyła.

– Do szkolnej gazetki – wyjaśniła Polly.

– Hm, to bardzo ciekawe… miłe… Ale dlaczego akurat ze mną?

– Bo przeczytałyśmy artykuł o pani – odparła Phoebe. – I dowiedziałyśmy się, że pani jest sławna.

– I bogata.

– Dlatego chciałybyśmy napisać o pani.

Patrzyły na nią wzrokiem pełnym nadziei.

– Moje życie nie jest ciekawe – uprzedziła Morgan. – Nie robię nic fascynującego, nie znam sławnych ludzi.

Dziewczynkom trochę zrzedły miny.

– W artykule piszą, że pani ma pływalnię… i wszystko.

Dziewczynkom najwyraźniej to imponowało. Morgan wzruszyła się. Dzieci jej londyńskich znajomych były bardzo zblazowane. Może mogłaby im zaimponować prywatnym samolotem odrzutowym, ewentualnie przyjaźnią z aktorami występującymi w popularnych serialach.

– Rzeczywiście mam basen. Chcecie zobaczyć?

– Tak – odparły bliźniaczki chórem.

– A zgodzi się pani na wywiad? – dorzuciła Phoebe.

Morgan prędko zorientowała się, że Phoebe jest bardzo rzeczową osóbką. Spodobało jej się, że dziewczynka upewnia się, czy osiągnie zamierzony cel. Zresztą obie bliźniaczki miały upór wymalowany na twarzy. Na pewno zawsze stawiają na swoim.

Hm… wywiad do gazetki szkolnej z pewnością nie zaszkodzi, a może nawet pomóc. Morgan szukała przecież sposobu, by włączyć się w życie lokalnej społeczności. No to właśnie nadarzała się okazja.

Może jacyś rodzice przeczytają artykuł dziewczynek i zechcą poznać nową mieszkankę? A może gazetka wpadnie w ręce zgryźliwemu weterynarzowi, a on pożałuje, że był taki nieuprzejmy? Kto wie?

– Dobrze. Zgadzam się.

Zaproponowała dziewczynkom, że je podwiezie, ale one wolały jechać na rowerach. Morgan cały czas zastanawiała się, czy jej dom zrobi na nich odpowiednio duże wrażenie. Sama pokochała Ingleton Hall i pragnęła, by każdy się nim zachwycał, ale dzieci nie interesują się przecież architekturą.

Jak się okazało na miejscu, niepotrzebnie martwiła się o reakcję dziewczynek. Na ich twarzach malował się szczery zachwyt, a ochy i achy wybuchały w odpowiednich momentach. Największe wrażenie zrobił oczywiście basen i sala gimnastyczna.

Oczy Phoebe rozbłysły też na widok świetnie wyposażonego gabinetu, Polly natomiast bardziej zainteresował ogród. Kiedy wyszły na taras, dziewczynka objęła spojrzeniem ogród kwiatowy, po czym utkwiła wzrok w ciągnących się za nim malowniczych łąkach i szepnęła rozmarzona:

– Piękny teren. Powinna pani hodować konie.

– Niestety nie umiem jeździć.

– Tatuś mógłby panią nauczyć.

Morgan mruknęła coś niezobowiązującego, bo wolała nie przyznawać się, że panicznie boi się dużych zwierząt, takich jak konie i krowy. Zgryźliwy weterynarz zapewne powiedziałby, że w takim razie nie ma czego szukać na wsi.

Wywiad został przeprowadzony w kuchni. Młodociane dziennikarki popijały sok owocowy, a pani domu mocną herbatę. Okazało się, że mimo ogólnego zachwytu właścicielka Ingleton Hall sprawiła jednak dziewczynkom drobny zawód.

– Myślałyśmy, że ma pani służbę – wyznała rozczarowana Polly. – A przynajmniej kucharkę.

– Och, to byłaby rozrzutność. Wystarczy mi jedna osoba do pomocy w ogrodzie i druga, która raz w tygodniu posprząta dom.

– Wiemy. To pani Bolton – powiedziała Phoebe. – Czasami pilnuje nas wieczorem. Opowiadała nam, jak pięknie jest teraz w Ingleton Hall. Dlatego chciałyśmy tu przyjść.

– I jak wam się podoba?

– Och, bardzo, bardzo – gorąco zapewniła Phoebe. – Chciałybyśmy mieszkać w takim domu. Prawda, Polly?

Siostra entuzjastycznie skinęła głową i dodała:

– Ale tu po nocach chodzą duchy.

– Jakie duchy? – Phoebe pogardliwie wydęła wargi. Odwróciła się do Morgan. – Duchy nie istnieją, prawda?

– Ja osobiście nie wierzę – przyznała się Morgan.

Jedynym duchem z przeszłości, jaki ją dręczył, był Paul, ale bliźniaczkom nie o takie strachy chodziło.

– Ja bym się bała sama tu mieszkać – wyznała Polly. – Czy pani nie jest smutno?

Strzał w dziesiątkę!

Tylko że dziewczynki z pewnością nie zrozumiałyby opowieści o wielkiej pustce po odejściu Paula, o dotkliwym bólu i okropnym poczuciu samotności, więc Morgan odrzekła lekkim tonem:

– Tallulah dotrzymuje mi towarzystwa. On mnie obroni przed każdym duchem.

Bliźniaczki popatrzyły na psa ze źle skrywanym niesmakiem.

– Jest okropnie gruby.

– Wiem. – Morgan westchnęła. – Musi być na diecie. Nie dawajcie mu ani okruszka.

Zakaz był zbędny, bo dziewczynki pozostały nieczułe na wszelkie zabiegi tłuściocha. Tallulah próbował wszystkiego: patrzył tęsknym wzrokiem, siadał na zadzie, opierał przednie łapy na krzesłach, skomlił, wzdychał. Bliźniaczki pozostały niewzruszone.

– Tatuś zaraz zrobiłby z nim porządek – oświadczyła Polly. – Jest bardzo wymagający i stanowczy.

– Wobec was też?

– Jeszcze jak!

Dziewczynki jednocześnie skinęły głowami, ale nie sprawiały wrażenia zastraszonych dzieci.

– Możemy zacząć wywiad?

– Tak.

Przed przyjazdem ustaliły, że Phoebe będzie zadawać pytania, a Polly zapisywać odpowiedzi. Phoebe chrząknęła, zrobiła ważną minę i wygładziła kartkę z pytaniami.

– Ile pani ma lat?

Choć Morgan spodziewała się niemal wszystkiego, to pytanie trochę ją zaskoczyło. W końcu wzruszyła ramionami. To przecież bez znaczenia, wywiad w szkolnej gazetce nie zostanie zauważony przez stołeczne dzienniki i przejdzie bez echa.

Poza tym to nie takie znowu straszne mieć czterdzieści lat.

Prawie czterdzieści.

– Mam trzydzieści dziewięć lat – odpowiedziała.

Dziewczynki spojrzały na siebie wymownie.

– Nasz tatuś też – poinformowała Polly. – Kiedy ma pani urodziny?

– Ja zadaję pytania, nie ty – skarciła ją ostro siostra i powtórzyła: – Kiedy ma pani urodziny?

– Trzeciego września – posłusznie odparła Morgan.

Polly zapisała odpowiedź, a Phoebe zerknęła na listę.

– Chciałaby pani wyjść za mąż?

Pytania stawały się coraz bardziej dociekliwe, ale wrodzona uprzejmość nie pozwalała Morgan uchylać się od odpowiedzi.

– Skąd wiesz, że nie jestem mężatką? – spytała Morgan, by zyskać na czasie.

Bliźniaczki zmieszały się.

– Przeczytałyśmy w „Gazette”, że jest pani samotną kobietą.

– Nie należy wierzyć wszystkiemu, co piszą w gazetach.

– Pani Bolton mówiła, że pani nie ma męża – przypomniało się Polly.

Morgan już zamierzała odpowiedzieć, że zaledwie dwukrotnie rozmawiała z panią Bolton, wobec czego ta dama nie może być wiarygodnym źródłem informacji w tej materii, ale ugryzła się w język. W porę przypomniała sobie, jak to było, kiedy już raz minęła się z prawdą… no, po prostu skłamała na temat swojego stanu cywilnego.

W czasie szkolnego zjazdu popełniła okropne głupstwo. Wymyśliła narzeczonego wyłącznie po to, by zgasić uśmiech politowania na twarzy nielubianej koleżanki. Gdyby Bethany głębiej drążyła, dokopałaby się do prawdy i szydło wyszłoby z worka. Morgan okazałaby się żałośnie smutną, sfrustrowaną starą panną, która z braku prawdziwego mężczyzny opowiada bajki o nieistniejącym narzeczonym. Na szczęście Bethany nie zdążyła zadać więcej pytań.

– Nie jestem mężatką – przyznała się pokornie.

Bliźniaczki odetchnęły z ulgą.

– „Nie jestem mężatką” – napisała Polly i podkreśliła słowo „nie”.

– Dlaczego? – zapytała Phoebe.

Morgan westchnęła. Gdyby znała odpowiedź, życie z pewnością byłoby łatwiejsze. Według Minty onieśmielała ludzi i to była główna przyczyna jej niepowodzeń w życiu osobistym. Ona sama uważała, że jeżeli spotykani mężczyźni są słabeuszami, których onieśmiela, to nie warto nimi się interesować.

Paula nie onieśmielała, ale on po prostu nie chciał się z nią ożenić.

– Jakoś tak się złożyło – odpowiedziała. – Nigdy nie byłam w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie z odpowiednim mężczyzną.

– Może tutaj kogoś pani znajdzie – podsunęła Phoebe.

Morgan uśmiechnęła się.

– A nie jestem za stara do małżeństwa?

– Trzydzieści dziewięć lat to dużo, ale czasami bardzo starzy ludzie biorą ślub. Nasza pani wyszła za mąż rok temu, a miała czterdzieści siedem lat.

Dziewczynki oczywiście nie wyobrażały sobie, że dożyją tak podeszłego wieku.

– Hm, więc może i dla mnie jest jeszcze iskierka nadziei – rzekła Morgan.

Polly szturchnęła siostrę, żeby zadała kolejne pytanie. Phoebe zerknęła na kartkę.

– A jakiego męża chciałaby pani mieć?

Morgan natychmiast pomyślała o Paulu i posmutniała. Czas przestać o nim myśleć. Nie warto się zadręczać. Piękny romans się skończył. Znów jest sama, tak jak prawie przez całe dorosłe życie.

– Niech się zastanowię. – Uśmiechnęła się, bo nie chciała, by dziewczynki zauważyły jej smutek. – Powinien być delikatny, serdeczny, lojalny… To musi być człowiek, z którym mogłabym o wszystkim szczerze porozmawiać, w którego towarzystwie dobrze bym się czuła. Jednym słowem: przyjaciel.

Czy żądam za wiele? – zastanowiła się w duchu. Najwyraźniej tak.

– A jak powinien wyglądać? – spytała lekko zniecierpliwiona Phoebe. – Musi być przystojny?

Paul był szalenie przystojny. Morgan aż trudno było uwierzyć, że taki mężczyzna szczerze się nią zainteresował. To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.

No i miała rację.

– Dobry charakter… miłe usposobienie jest ważniejsze od wyglądu zewnętrznego.

– „Wygląd jest nieważny” – zapisała Polly.

– Czy wyszłaby pani za mężczyznę z dziećmi? – kontynuowała Phoebe.

Morgan przez dłuższą chwilę milczała. Młode dziennikarki zadawały bardziej osobiste pytania niż profesjonalni żurnaliści, skoro jednak zgodziła się na ten wywiad, musi dotrwać do końca.

– Mało wiem o dzieciach – przyznała się. – Ale chyba nie miałabym nic przeciwko pasierbom czy pasierbicom.

– To dobrze – ucieszyła się Phoebe.

Bliźniaczki popatrzyły na nią rozpromienione.

– Na tym możemy skończyć.

– To wszystko? – zdziwiła się Morgan. – Więcej informacji nie potrzebujecie?

– Czy pani… jak się pani mieszka w naszej wsi? – spytała Polly, jakby doznała olśnienia.

– Jestem tu zaledwie od tygodnia, jeszcze nikogo nie znam. Mam nadzieję, że będzie mi dobrze. Zacznę od zwiedzania okolicy. Muszę znaleźć odpowiednie miejsca do spacerów z Tallulahem.

– Pokażemy pani różne ścieżki – ochoczo zaproponowała Phoebe. – Znamy tu każdy zakątek.

– Jesteście bardzo miłe, ale… – Morgan zawahała się. – Rodzice z reguły nie są zachwyceni, kiedy ich dzieci wałęsają się z obcymi osobami. Najpierw zapytajcie rodziców, czy wam pozwolą.

– To niech pani przyjdzie do nas na podwieczorek – podsunęła Polly. – Wtedy już nie będzie pani obcą osobą.

Morgan uśmiechnęła się mimo woli.

– Byłoby mi miło, ale musicie zapytać mamusię.

– Mama jest w Hiszpanii. Mieszkamy tylko z tatą.

Czyżby to był powód tych osobistych pytań? Czyżby dziewczynki zabawiały się w swatki? Nie, to niemożliwe. Morgan speszyła się. Chyba nie widzą w niej ewentualnej macochy? Nie wyobrażała sobie siebie w roli żony rozwodnika i matki dwóch podlotków. Teoretycznie nie miała nic przeciwko pasierbom, ale perspektywa małżeństwa z mężczyzną obarczonym dziećmi była mało pociągająca.

Bliźniaczki zapraszały ją z takim entuzjazmem, że nie miała serca im odmówić. W końcu jeśli spotkanie z ich ojcem okaże się niewypałem, znajdzie powód, żeby prędko się pożegnać.

– Niech pani przyjdzie do nas w sobotę. Proszę – nalegała Phoebe. – Tatuś się cieszy, kiedy zapraszamy przyjaciół.

Morgan natychmiast zapomniała o swoich obawach. Wzruszyło ją, że dziewczynki zaliczyły ją do grona przyjaciół. Może ich ojciec też potraktuje ją jak dobrą znajomą. Zapewne nie wszyscy mieszkańcy tych okolic są równie antypatyczni jak Alistair Brown.

– Dziękuję. Przyjmuję zaproszenie, ale pod warunkiem, że wasz tatuś naprawdę nie będzie miał obiekcji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: