Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Seks na wysokich obcasach 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Seks na wysokich obcasach 2 - ebook

Rozmowy bez tabu o seksualności, sztuce kochania i naszym codziennym (i niecodziennym) życiu intymnym stały się znakiem rozpoznawczym autorek tej książki – dr Alicji Długołęckiej – jednej z najlepszych i najpopularniejszych polskich edukatorek seksualnych i Pauliny Reiter, redaktorki naczelnej „Wysokich Obcasów”. W swojej drugiej (po „Seksie na wysokich obcasach”) książce rozmawiają:
– o tym, jak odbić się od dna po rozstaniu,
– o „trzeciej bramie”, czyli pogłębionym kobiecym orgazmie,
– o życiu i pożyciu w związkach, w których partnerów dzieli duża różnica wieku,
– o tym, jak poradzić sobie z seksoholizmem i seksoholikiem,
– o samotności z mężczyzną i bez,
– o tym, jak rozmawiać o seksie bez lęku i wstydu,
– o poliamorii bez uprzedzeń i mitów,
– o pozycjach seksualnych na każdą okazję,
– o zdrowiu seksualnym i seksie seniorów,
– o seksualności osób niepełnosprawnych.
Jednak, co najważniejsze, mówią o emocjach – pozytywnych i negatywnych dla naszej psychiki – konsekwencjach różnych zachowań i wyborów, pomagają szukać dróg wyjścia z trudnych sytuacji. Robią to z delikatnością, bez wartościowania czy oceniania. Dzięki temu łatwiej po niepowodzeniach, rozczarowaniach czy wręcz porażkach odzyskać poczucie własnej wartości i siłę, aby pójść dalej.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-1890-5
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Niby o seksie a w sumie o życiu

Gdy opublikowałyśmy w „Wysokich Obcasach” pierwszą rozmowę o kobiecym pożądaniu, bardzo uznany reporter „Gazety Wyborczej” powiedział mi, że to szczyt głupoty „pisać o dupie”. Dziś chyba niewiele osób uważa, że tematy relacji, pożądania, namiętności są niepoważne i że nie ma dla nich miejsca na łamach poważnego tygodnika

Rozmawiamy o seksie już blisko dziesięć lat, a nasza pierwsza książka, „Seks na wysokich obcasach”, ukazała się pięć lat temu. Przez ten czas zmieniłyśmy się i my, i rzeczywistość.

Zżyłyśmy się, lepiej wiemy, czego się po sobie spodziewać, trochę się nasze życia splątały, co powoduje, że rozmawiamy inaczej. Poza tym pani nie jest już 30-latką, ale 40-latką, a ja – ówczesna 40-latka – jestem już prawie 50-latką. To ważne momenty w życiu kobiety – dlatego pani o inne rzeczy i w inny sposób pyta, a ja o pewnych sprawach już inaczej myślę.

I trzecia rzecz – przez tę dekadę zmienił się świat i seksuologia się rozwinęła, pojawiły się nowe badania, fakty. Ta wiedza ciągle się aktualizuje i wpływa na to, jak postrzegamy różne zjawiska. Dlatego ta książka jest inna niż pierwsza.

Dużo mnie pani nauczyła, pomogła odrzucić stereotypy, uczyniła bardziej otwartą. Nikt nie mówił o seksie tak, jak pani. W sposób feministyczny. Kobiecy. Holistyczny. Taki, który zespalał intelekt z sercem i cipką.

A pani zbudowała relację opartą na zaufaniu. I pozwoliłam sobie dzięki pani na większą swobodę, na wyjście z ciasnej roli naukowca i wszechwiedzącego eksperta. Ale nie byłabym sobą, gdybym od razu do czegoś się nie przyczepiła. Chodzi mi o „cipkę”. Jeszcze pięć lat temu słowo „cipka” było dla mnie do zaakceptowania. Dzisiaj już nie, bo drażni mnie infantylizacja narządów płciowych. Na „cipkę” jest miejsce w łóżku z partnerem.

W wywiadzie woli pani waginę.

Tak. Bo istotne jest to, czy poważnie traktujemy siebie i swoje ciała. I gdy uznamy to za punkt wyjścia, to czymś innym jest pozwolenie sobie na więcej zabawy, swobody, a czymś innym maskowanie tego, co jest trudne, i chowanie się za infantylnymi zwrotami i żartami.

Zdradzę pani, że gdy opublikowałyśmy w „Wysokich Obcasach” pierwszą rozmowę o kobiecym pożądaniu, jeden z bardzo uznanych reporterów „Gazety Wyborczej” podszedł do mnie na korytarzu i powiedział, że to szczyt głupoty „pisać o dupie”. Dziś już chyba niewiele osób uważa, że tematy relacji, pożądania, namiętności są niepoważne i że nie ma dla nich miejsca na łamach poważnego tygodnika.

Nie dziwi mnie to, że tematy związane z seksualnością połączoną z uczuciowością, duchowością traktuje się lekceważąco. Bo ze stereotypowo, podkreślam: stereotypowo, męskiej perspektywy seks nie jest tematem poważnym. A przecież przy okazji seksu można snuć wycieczki socjologiczne, historyczne, psychologiczne, medyczne, filozoficzne. To temat bardzo pojemny. Dla mnie to ogromna satysfakcja, że udało się w sprawie seksu zabrać głos poważnie. Zwłaszcza w Polsce, gdzie dyskusja o seksie w sferze politycznej jest sprowadzona do czegoś porażającego, do całkowitego uprzedmiotowienia kobiecej seksualności.

Co jeszcze mi te rozmowy dały? Rozumienie, czego pragnę, umiejętność stawiania granic...

Poczułam się, jakby była pani studentką na jakimś egzaminie. Bo mam w głowie jedno słowo, a pani je opisuje.

Czy to wewnątrzsterowność?

Brawo. Piątka.

Dwa słowa są dla mnie ważne po naszych rozmowach: wewnątrzsterowność i wolność.

Czyli już wiemy, że ta wolność jest w nas. A dokładniej – że seksualność jest obszarem, którym zawiadujemy, bo nie chcę użyć tu biznesowego określenia „zarządzamy”.

I jeszcze jedno ważne słowo na „w” – wstyd. Często się słyszy dziś, by się nie wstydzić. A pani mówiła o tym, do czego wstyd może być potrzebny. Że jest sygnałem tego, że przekraczamy jakąś granicę i że trzeba traktować go jako informację. Że wstyd jest konieczny, by określić swoje granice. I kolejne słowo, które się wiąże ze wstydem. Na „o”.

Orgazm?

Miałam na myśli odwagę. To, co pani mi dała – jako kobieta ode mnie starsza, ale też kobieta, która wysłuchała mnóstwo opowieści innych kobiet – to odwaga na przyszłość. Jestem dzięki pani otwarta na wszystko, co mnie może spotkać w dziedzinie mojej seksualności, cielesności. Nie boję się. Pani mówi czytelniczkom wprost, że życie potrafi być bolesne i trudne – że możemy stać się niepełnosprawne, że się zestarzejemy, że przeżyjemy śmierć bliskich. Czuję, że dzięki tym rozmowom będę przygotowana.

Leje pani miód na moje serce. Nie ma większej satysfakcji dla nauczyciela niż ta, gdy słyszy odbity sens swoich słów i wie, że to jest dokładnie to, co chciał przekazać. Mogę mieć poczucie, że się zrozumiałyśmy. A ta „odwaga na przyszłość”, to już dar dla nauczyciela. Mówię bardzo poważnie. Temu właśnie służy samoświadomość, wiedza i refleksja. Wielką zaletą jest to, że mogłyśmy rozmawiać przez tyle lat. Że nie odbyło się to według dzisiejszych zwyczajów, że wszystko jest podane w sposób uproszczony i natychmiast ma dać jakiś efekt.

To co by pani zmieniła w pierwszej książce?

Nazwijmy to małą erratą. Nigdy się nie siliłam w naszych rozmowach na to, żeby być osobą absolutnie obiektywną i do kilku spraw zmienił się mój stosunek osobisty. Nie mam w związku z tym problemów. To jest wpisane w życie. Ale też poszerzyła się moja wiedza. W tekście o pożądaniu kobiecym („Fale namiętności”) nie zmieniłabym nic. Teza, że seks czasami jest dla nas bardzo ważny i potrafi zaślepić nam pole widzenia (i super, że tak bywa), a czasami po prostu nam zwisa i powiewa, jest nadal aktualna. W wywiadzie o wstydzie („Wstydliwe i bezwstydne”) może bym dziś więcej powiedziała o tym, jak kategoria wstydu jest związana ze zmianami pokoleniowymi. Że czego innego wstydzimy się nie tylko w zależności od tzw. pochodzenia, ale i od wieku.

W rozdziale o seksie oralnym („Zachwycające klejnoty”) powiedziałabym jeszcze o tym, co obserwuję coraz częściej w mojej pracy z kobietami. Mam na myśli to, jak ogromną krzywdę robimy sobie same, jak instrumentalnie kobiety, zwłaszcza młode, traktują swoje ciało, jak go nie szanują, nie kochają, jak bardzo są uzależnione od zewnętrznego spojrzenia i jak to negatywnie wpływa na relacje, które budują z innymi ludźmi. Na pewno bardziej bym podkreśliła kwestie związane z tym, że żyjemy w kulturze bardzo estetyzującej. A taka kultura nie sprzyja poczuciu bezpieczeństwa, bliskości, spontaniczności w seksie. A po co tak się napinać? To najprostsza droga do tego, żeby seks stał się przereklamowaną dziedziną życia.

Kolejny rozdział, „Paź, hydraulik i dziewczyna”, był o fantazjach erotycznych.

To mogłybyśmy dawać co miesiąc, w odcinkach. To temat nieskończony i wszystko zależy od zestawu fantazji, jaki byśmy dostały do omówienia. Chociaż, z dzisiejszej perspektywy pewnie ujęłabym ten temat bardziej terapeutycznie – czyli rozmawiałybyśmy więcej o tym, jak korzystać z fantazji, jak je projektować, żeby wpływać na swoją wyobraźnię i na swoją reaktywność seksualną. Pamięta pani rozmowę o falach pożądania („Fale namiętności”) i o sikaniu na trawę pod rozgwieżdżonym niebem, i pływaniu w jeziorze na golasa? To niby proste i banalne, a coraz mniej dostępne. Praca z kobietami przez te lata dostarczyła mi wiele przykładów na to, jak przekładać wyobraźnię seksualną na reakcje w ciele. Łączenie tych dwóch obszarów, które tak naprawdę powinny stanowić całość.

„Wszystkie jesteśmy trochę homo”...

Jesteśmy. I jeśli chodzi o wiedzę na ten temat, to o wiele szerzej opisano przez te lata płynność kobiecej seksualności i myślę, że rozmawiając o tym dzisiaj, być może zrezygnowałybyśmy w ogóle z kategorii orientacji seksualnej.

To samo w rozdziale o kobiecym wytrysku („W poszukiwaniu kobiecego wytrysku”). Po 2000 roku dokonano odkryć, które zmieniły perspektywę w pracy seksuologicznej z kobietami. Zmieniły się klasyfikacje, wytyczne i rzeczy, które uznawano za pewnik – choćby czterofazowy model reakcji seksualnych kobiety – okazały się nieoczywiste.

Następnie jest rozdział o tym, jak kobiety zdradzają.

Bardzo aktualny. Nic bym w „Kobietach, które zdradzają” nie zmieniła. Niestety, również w rozdziale o tym, jak mężczyźni manipulują kobiecymi uczuciami („Jak zaciągnąć kobietę do łóżka”). Już sama nie wiem, czy to smutne czy pocieszające, że pod tym względem się nie zmieniłyśmy i nadal każda z nas chce się czuć i być wyjątkowa. I znajdą się mężczyźni, na przykład po kursach neuroprogramowania lingwistycznego, którzy będą potrafili to wykorzystać.

Następnie jest rozdział o problemach męskich w łóżku („Nie szkodzi, że nie staje”), i tu byłyby pewne zmiany, choćby dlatego, że rozwija się farmakologia i są nowe grupy leków. I kolejny wywiad – o tym, jak znikają kobiety.

Że w pewnym wieku, a konkretnie po pięćdziesiątce, przestają być widoczne i atrakcyjne dla mężczyzn.

No, tu dużo się w moim myśleniu zmieniło. Ale raczej chodzi tu o osobisty aspekt. Bo ja teraz wchodzę w wiek niewidzialności. I wie pani co? W ogóle się tak nie czuję.

I wcale nie widać, żeby pani znikała.

Czuję się bardzo dobrze ze sobą. I gdybym miała ten wywiad („Kobiety, których mężczyźni nie widzą”) robić jeszcze raz, to wcześniej uważniej wysłuchałabym kobiet starszych i naprawdę starych. I myślę, że już bym się nie koncentrowała na tej niewidzialności i znikaniu, ale raczej na tym, dlaczego ta „widzialność” nie jest dla nich tak ważna. Sądzę, że odpowiedź na to ma związek z tym, co pani mówi już w tej książce: z brakiem lęku, że one się już nie boją.

Jeśli zaś chodzi o moje samopoczucie w aspekcie wieku, to pomimo różnych problemów zdrowotnych i życiowych, bardzo dobrze się ze sobą czuję, o wiele lepiej, niż gdy miałam 30 lat. Nie mówiąc już o 20.

Temat starości jest powiązany z kolejną rozmową („Dzika kobieta w tobie”), o fazach w życiu kobiety. To było dla mnie bardzo wzmacniające, że ten wywiad tak ciepło i mądrze przyjęły kobiety. Jest tak chyba dlatego, że otwiera on perspektywę na życie pełne, również w seksualnym aspekcie, i nie jest dramatycznym żegnaniem się z byciem 20-, 30-latką. Przecież nie tylko przez te dwie dekady żyjemy jako kobiety! To fakt, o którym chciałam przypomnieć w tej rozmowie. Nie dajmy się zwariować.

„Walizki za drzwi” – rozdział o zdradzie męskiej.

To rozdział jak najbardziej aktualny, ale myślę, że bardzo trudny. Chyba pewne rzeczy bym jeszcze trzy razy powtórzyła i wyróżniła pogrubioną czcionką.

Które?

O tym, jakie są konsekwencje decyzji, że jesteśmy ze sobą. I że bycie razem jest aktem wolnej woli. To z jednej strony przyjemne, bo daje poczucie, że mamy wpływ na nasze życie, a z drugiej – bardzo trudne. Dodam, że tytuł „Walizki za drzwi” był trochę mylący, bo część osób uznała, że radzimy wywalić z domu faceta, który zdradza. A sens rozmowy jest inny i o coś innego w niej chodzi.

„Zabawki dla dziewczyn” – rozdział, w którym odwiedzamy dwa warszawskie sex-shopy, jeden popularny, a drugi ekskluzywny.

Ach. W pewnym sensie żałuję, że nie powtórzyłyśmy tego doświadczenia. Zresztą, wystarczyłoby żebyśmy poszły do mojego samochodu i otworzyły bagażnik, i jak bym dokładniej wyjaśniła, o co pytają kobiety.

A co pani wozi z tym bagażniku?

No, gadżety erotyczne. Samych wibratorów jest z kilkanaście. Ale wyróżniłabym i wskazała pięć typów, które są podstawowe i służą do różnego rodzaju stymulacji. Przez 10 lat na naszym rynku pojawiło się dużo nowości. A ja też się rozwinęłam, bo pracuję więcej z kobietami, które mają zaburzone czucie. Mogłyśmy więc na warsztatach w sposób „zimnokrwisty” i naukowy razem się przyjrzeć użyteczności danych gadżetów. I nie chodziło nam o to, by hop-siup sprawić sobie przyjemność, ale różne rodzaje stymulacji poddałyśmy analizie. Osobie sprawnej nie przyszłyby do głowy pytania, które zadają osoby z ograniczeniami ruchowymi i czuciowymi. Te zajęcia były dla mnie bardzo rozwijające, bo trzeba było poszukać odpowiedzi. Miałabym też, sądzę, dużo więcej do powiedzenia w takim wymiarze... duchowym. Co kobiety czują, co przeżywają. Brałam udział w wielu warsztatach w Polsce i za granicą, i w moim samokształceniu nastąpiły bardzo poważne zmiany.

Kolejny wywiad był o seksie tantrycznym („Wyższa szkoła jazdy”). On, oczywiście, jest aktualny, ale można by było przeprowadzić jeszcze kilka rozmów na ten temat, przyglądając się uważnie określonym szkołom, naukom wschodnim i temu, co z nich wynika.

„Ucz się seksu od dzieci” – to był wywiad oparty na pani rozmowach z dziećmi o seksie.

I wkrótce będzie miał kontynuację, bo teraz rozmawiam z nastolatkami. Kilkoro z nich, to tamte dzieciaki, które urosły w tym czasie.

I ostatnia rozmowa: „Dzika kobieta w tobie”. Tak jak dla naszych czytelniczek, dla mnie też była ważna. Przypomnę, że opowiadała o fazach w życiu kobiety i użyła pani podziału, który stworzyła Pinkola Estés w książce „Biegnąca z wilkami”.

Podejście Estés nie jest ściśle naukowe, ale intuicyjnie coś nas ciągnie do tego, co ona mówi o życiu kobiety, i wyczuwamy, że jest w tym zawarta jakaś uniwersalna mądrość. Czuje to bardzo wiele kobiet, ja również.

Mnie pociąga w tej teorii to, że tam, gdzie inni mówią: twoje życie zaczyna się kończyć, ona mówi – rozwijasz się, przed tobą kolejna ważna faza, to początek kolejnych zmian. Przeżyjesz jeszcze ważne rzeczy. Życie u niej jest nieustannym rozwojem. Do końca.

Niedawno, jadąc pociągiem z moim mistrzem i nauczycielem Wiesławem Sokolikiem, rozmawialiśmy na temat pojęcia „rozwój”. I to, o czym napisała w książce Estés, zaczyna być obecne w nowoczesnym myśleniu o seksualności, ale też w ogóle w literaturze dotyczącej rozwoju psychoseksualnego człowieka. Kiedyś za wiek rozwojowy uznawano czas, kiedy człowiek z dziecka przekształcał się w istotę dojrzałą. Teraz, i to od niedawna, pojmuje się to tak: po 40. roku życia, a nawet po 80., też się rozwijamy. Rzeczywiście, jest w tej koncepcji coś uwalniającego.

Bardzo ważnym dla mnie wydarzeniem było nasze spotkanie podczas Kongresu Kobiet, którego tematem miały być właśnie fazy w rozwoju psychoseksualnym kobiety, a przerodziło się ono w dyskusję o starości. Bo użyła pani wtedy zwrotu „stare kobiety” i zrobiła się afera. Kobiety zaczęły protestować, żeby tak o nich nie mówić, a my stałyśmy się orędowniczkami określenia „stara kobieta”.

Ja teraz, według podziału Estés, wchodzę w wiek stary. To faza, kiedy widać już oznaki starzenia się, ale proporcjonalnie do tych oznak docenia się zdrowie, które się ma. Sprawność, którą się ma. Urodę. Człowiek naprawdę zaczyna się z tego cieszyć. Dałam sobie do tego prawo. I nasze rozmowy też mi w tym pomogły, bo musiałam przemyśleć te sprawy, skoro miałam się na ich temat wypowiadać. Tak więc z wiekiem przede wszystkim nabrałam szacunku do mojej kobiecości. Wzrosło też moje poczucie odpowiedzialności. U pani też to zauważam, bo patrzyłam jak pani dojrzewa jako osoba, która teraz czuje się odpowiedzialna za pismo, któremu szefuje, i za ludzi, w taki kobiecy, mądry sposób. A ja z kolei przez te lata poczułam się naprawdę nauczycielką. Przekłada się to na moją pracę ze studentami, pracę o charakterze terapeutycznym i działalność naukową – robię to bardziej świadomie, czuję się wyróżniona, a jednocześnie odpowiedzialna. Weszłam w wiek mądrej staruchy!

Czuje się pani odpowiedzialna za świat? Czuje, że mogłaby coś zmienić?

Za świat? Ho, ho! Ale mnie pani przyłapała. Tak. Być może ma to związek z obecną sytuacją polityczną. Niedawno dostałam rozczulającą ksywkę Demeter! Chyba więc powoli staję się strażniczką.

Co to znaczy?

Nie rewolucjonizuję świata, tylko zanim młodzi ludzie, którzy są moimi uczniami, będą go zmieniać, chcę ich wyposażyć w dane, które pozwolą im to zrobić mądrzej. Tu chodzi o bycie na straży pewnego porządku, pewnego rodzaju tradycji. Ale nie w takim znaczeniu, jakie nadają im środowiska konserwatywne.

Jako kobieta dojrzała, chciałabym przekazać na przykład szacunek do samej/samego siebie, jakiś poziom kultury osobistej, jakiś zbiór wartości, które pozwalają nam w tym świecie funkcjonować. Na lodówce mam przyczepioną kartkę z maksymą profesora Bartoszewskiego: warto być przyzwoitym. To podstawa, a trzeba o niej coraz częściej przypominać.

W życiu osobistym, z wiekiem i doświadczeniem osiągnęłam większy spokój. I widzę, że seks z wiekiem nie staje się mniej ważny. A jednocześnie związek, seks, nie są punktami zawieszenia poczucia własnej wartości.

Mimo że już tyle lat rozmawiamy o seksie, ciągle udaje się pani mnie zaskakiwać.

A którą rozmowę najbardziej pani pamięta?

Oczywiście tę o seksie analnym „Opór i oddanie”, bo nie daje o sobie zapomnieć. W rankingach najchętniej czytanych tekstów nieustannie jest na szczycie, choć przeprowadziłyśmy ją już kilka lat temu. Ona oczywiście jest w tej książce.

To rozmowa, w której dokonałam zmian przed wydaniem książki. Nie chodzi o to, że moje poglądy się zmieniły, tylko że zostałam źle zrozumiana i bezzasadnie posądzona o bycie przeciwniczką seksu analnego. Odniosłam wrażenie, że wielu czytelników, którzy są zwolennikami seksu analnego, nie przeczytało drugiej części rozmowy, która przedstawiała ten aspekt życia seksualnego w pozytywnym wymiarze, po spełnieniu określonych warunków.

Nie mówiłam o osobistych preferencjach, ale o klientkach. A to jasne, że do seksuolożki rzadko przychodzą osoby, które są bardzo zadowolone ze swojego życia seksualnego. Z reguły w gabinecie pojawiają się osoby, które mają z tym problem. I mając kontakt z wieloma klientkami, zauważyłam, że niepokojąco wiele kobiet jest do uprawiania seksu analnego zmuszanych. To oczywiste, że z psychologicznego i seksuologicznego punktu widzenia jest to niezbyt fajne. I taka była moja intencja.

To, że na łamach „Wysokich Obcasów” mogła się ukazać ta rozmowa, uważam za niesamowitą zmianę; tu przywołam znowu zdanie znanego reportera o tym, że to głupie „pisać o dupie”. Seks analny to nadal tabu i nasza rozmowa to tabu przekraczała. Mówiłyśmy na ten temat poważnie, bez sensacji, w sposób normalny.

Kolejną ważną dla mnie rozmową jest ta o rozstaniu i tzw. kwarantannie „Odbić się od dna”. I tego chyba nie muszę ukrywać – zbiegła się ona z rozstaniem po ważnym związku w moim życiu i zadziałała bardzo terapeutycznie.

Autentyczność tej rozmowy była spotęgowana przez to pani przeżycie i dlatego tak trafiła do naszych czytelniczek. Trudno mi było wtedy pozostać jedynie w roli eksperta. Ja również uważam tę rozmowę za ważną. Po jej opublikowaniu przyszło do mnie wiele klientek, które były w trakcie rozstawania się i obawiały się tego, co będzie potem. One chciały się rozstać tak, by jak najmniej skrzywdzić siebie i partnera. Podjęły decyzję i szukały pewnego rodzaju oparcia.

Ta rozmowa naprawdę pozwala uchronić się przed skrzywdzeniem siebie samej.

Moją intencją było to, by pamiętać o szacunku dla siebie i nie zapominać, że druga osoba nie może nam zabrać tożsamości. Tylko my same możemy sobie to zrobić, koncentrując swoją uwagę wyłącznie na wyrwie, na tej pustce, straconych marzeniach, zapominając o tym, że coś z nas pozostało. I że jest to, że tak powiem, istota nas samych.

I trzeci mój ulubiony wywiad z tej książki, to „Dziadkowie w alkowie”, rozmowa o seksie ludzi starych. Odkryciem dla mnie była informacja o tym, że oni są tak otwarci i bezpruderyjni w tej kwestii. Bardzo stanowczo mówi pani też w tym wywiadzie, żeby – cytuję – „odwalić się” od starych ludzi, nie oceniać ich i nie wtrącać się w ich sprawy. Stanęła pani po stronie godności, wolności, prawa do decydowania o sobie.

Bo z naszej wolności wynika też dawanie wolności innym. A jeśli chodzi o seksualność, to osoby z niepełnosprawnością i właśnie ludzie starzy są bardzo często traktowani protekcjonalnie. Bo zawsze znajdą się tacy, którzy nie wiadomo dlaczego i na jakiej podstawie uważają, że wiedzą lepiej i decydują o tym, co oni powinni albo co mogą lub czego nie mogą. Jakim prawem? Tak naprawdę niewiele wiemy na ten temat.

I w tej rozmowie pani mówi: „Ja też nie wiem. Nie byłam stara. Jak się zestarzeję, to będę wiedziała”. To mi się podoba. Akceptacja tego, że mamy granice poznania, zrozumienia, bo tego nie przeżyłyśmy.

To właśnie jest też fajne w życiu, że z wiekiem nasze granice mogą się poszerzać. Również w zakresie seksualności. I nie jest tak, jak się nam wmawia, że z wiekiem się kurczą. No i to tyle. I tym możemy zakończyć. I życzyć poszerzania granic. Bo za linią horyzontu 30- czy 50-latki jest linia horyzontu 70-latki...Odbić się od dna

O dobrodziejstwie kwarantanny po rozstaniu

Gdy pocieszamy się jakimś mężczyzną, to tak, jakbyśmy się pocieszały zakupami, wycieczką czy ćwiczeniami, z jedną zasadniczą różnicą – przy okazji możemy skrzywdzić człowieka

Widziałam taką grafikę: Jeśli twój związek trwał rok, zrób miesiąc kwarantanny. Jeśli miesiąc, to tydzień. Jeśli tydzień, to jeden dzień. A jeśli dzień, to godzinę.

Jakie to proste. Ale w kwarantannę wierzę i jestem jej propagatorką, chociaż myślę, że czas nie jest wystarczającym miernikiem. Czas bycia w związku robi swoje, ale jakość związku nie zależy tylko od tego. Dlatego rozstanie rozstaniu nierówne. Jeśli mamy rozmawiać o rozstaniu, to myślę o rozstaniu po tzw. prawdziwym związku.

Czyli?

Takim, w który wchodzimy całym sobą, kochamy bezwarunkowo, podejmujemy ryzyko emocjonalne. Związek, w którym nasze życia się splatają. Wtedy rozerwanie więzi będzie wymagało żałoby. To czas godzenia się ze stratą. Rozstania są w literaturze nazywane „małą śmiercią”, a schemat psychologiczny w rozstaniu i w żałobie jest podobny. Być może przy rozstaniu uwidacznia się różnica płci, więc pozostańmy przy kobiecej perspektywie. Zacytuję Marię Czubaszek: kiedy od mężczyzny odchodzi kobieta, to odchodzi kobieta, a kiedy od kobiety odchodzi mężczyzna, to wali jej się świat.

Znam mężczyzn, którym walił się świat po rozstaniu.

Oczywiście, ja też. Świat bez kobiety może stać się światem pustym. Ale jest w tym cytowanym powiedzeniu cierpka prawda. Wynika z innego ustawiania życia – kobiety, które angażują się w tworzenie domu i wychowanie dzieci, częściej rezygnują z innych obszarów życia dla związku – z wyboru lub konieczności. I kiedy związek się kończy, zostają same z mnóstwem rozgrzebanych spraw i rzeczywistość całkowicie je przytłacza, ponieważ pustka pączkuje na wszystkie pozostałe obszary życia. Ponadto, w naszej kulturze to kobiety w większym stopniu, nawet podskórnie, obarczają się winą za rozpad związków, bo „za mało się starały” na każdym polu – kochanki, żony, matki i gospodyni domowej. To brzmi archaicznie i trywialnie, ale taką mamy schedę kulturową. Mężczyznom w pewnym sensie łatwiej się rzucić w pracę, romanse i różnie rozumiane rozrywki. To też schemat, ale w rozpaczy łatwo wpadamy w schematy.

W takim razie też jestem mężczyzną, bo po rozstaniu rzuciłam się w pracę.

I dobrze. Ucieczka w pracę nie jest taka zła. Generalnie są trzy nurty ucieczki. Jeden – w pracę, pod warunkiem że ją lubimy i czujemy się potrzebne. Drugi, bardziej filozoficzny – w kontakt z przyrodą, w podróż. Coś, co bardziej koncentruje nas na doświadczeniach fizycznych, nawet cielesnych, doświadczaniu czegoś nowego, doświadczaniu świata. Ale jest jeszcze trzeci – uciekanie w kolejne związki albo seks. Z założeniem, że tym razem to nie będzie głęboka relacja, ale taka, że „to on będzie się starał”. Szukamy osób, które będą dawały nam dowody na to, że nie jesteśmy takie fatalne, jak nam się wydaje.

Poważnego związku bez przejścia kwarantanny się nie stworzy?

Zawsze jest jakaś szansa. Ale jak sama pani wie, zakochanie się jest ryzykiem emocjonalnym i to jasne, że po rozstaniu nie jesteśmy gotowi na to, żeby drugiej osobie zaufać. Potrzebny nam czas, by pogodzić się ze stratą, odbudować szacunek do samych siebie. Jaką mamy szansę na zbudowanie silnego związku, nosząc w sobie tyle urazy, wątpliwości, goryczy? Problem jest podwójny, ponieważ oprócz utraty bliskiej osoby tracimy tę część samych siebie, która pokochała tego człowieka z jakichś powodów. I z tą częścią też musimy się pożegnać. Przeżywając utratę, żegnamy się z określonymi nadziejami, pomysłami na życie i nic dziwnego, że tracimy poczucie sensu. Taka zmiana wewnętrzna może być bardzo trudna i bolesna, zanim stanie się rozwojowa. Tracimy część siebie i jednocześnie bliskiego człowieka, z którym chciałyśmy dzielić życie. Nie ma wtedy miejsca na nowego – ani w obszarze wewnętrznym, ani zewnętrznym.

Nie ma człowieka, ale jest puste miejsce.

No właśnie. Dopóki nie opłaczemy człowieka, który odszedł, dopóty będziemy projektować jego obraz na następnego. Zazwyczaj szukamy wtedy osoby bardzo podobnej albo wręcz odwrotnie – jej przeciwieństwa. Ale to właśnie znaczy, że nie jesteśmy w tym poszukiwaniu wolne. Nie przyjmujemy człowieka takim, jaki jest, i my też do końca nie jesteśmy sobą. Bo jeszcze nosimy w sobie ślad, który pozostawił ten ważny dla nas człowiek. I on determinuje nasze decyzje, wybory.

Jest takie pojęcie „rebound”. To chłopak lub dziewczyna na otarcie łez, żeby sobie poprawić samopoczucie, pocieszyć się.

Wyjdę na moralizatorkę. Powiem tak: można pocieszać się na różne sposoby. Bywa, że pocieszamy się także ludźmi. Jednak nie powinnyśmy się dziwić, że potem mamy kaca moralnego. Albo że nasze potrzeby nie są zaspokojone. Nie jestem przekonana, że to przyniesie prawdziwe ukojenie. Być może w sytuacji, kiedy były partner mocno nadwerężył nasze poczucie atrakcyjności, również seksualnej, przy którym czułyśmy się brzydkie, odpychające, gorsze od innych kobiet – być może wtedy przejściowa relacja z fajnym, atrakcyjnym facetem, który jest w nas wpatrzony, może podreperować cząstkę nas. Miejmy jednak w pamięci, że gdy pocieszamy się jakimś mężczyzną tak, jakbyśmy pocieszały się zakupami, wycieczką czy ćwiczeniami, to jest jedna zasadnicza różnica – przy okazji możemy skrzywdzić człowieka. Nowa sukienka nie cierpi, a człowiek jak najbardziej może.

Omówmy więc schemat rozstania. Jak rozsądna kobieta, która dba o siebie i nie manipuluje uczuciami mężczyzn, powinna postąpić?

Wspomniana ucieczka w pracę może być skuteczna, jeśli praca, którą wykonujemy, daje nam poczucie sensu. W przeciwnym razie będzie potęgować poczucie pustki – grozi wpadnięciem w kołowrót: praca, pusty dom, praca, pusty dom itd.

Inna rzecz, która uwalnia, to bliskie relacje. Bardzo często po zerwaniu odnawiamy innego rodzaju więzi. Z dzieckiem, które trochę zaniedbywałyśmy, skupiając się na naprawianiu relacji z mężczyzną. Z przyjaciółmi, z którymi znajomości były ucinane z powodu braku czasu albo zazdrości o partnera lub partnera o nas. Z rodzicami, którym możemy poświęcić więcej czasu. Te więzi są równie ważne i wartościowe dla naszego życia.

Użyła pani określenia „rozsądna kobieta”. Nikt nie jest rozsądny w momencie, kiedy coś się kończy. Tracimy rozsądek. To, o czym możemy porozmawiać, to nie jest proces świadomy, realizowany punkt po punkcie. Zdrowy rozsądek może się tu pojawić, jeśli mamy już swoje lata i doświadczyłyśmy różnego rodzaju strat, niekoniecznie związanych z utratą miłości – myślę tu o chorobie i śmierci. Wiemy wtedy, że coś, co się wydaje nie do przeżycia, jest do przeżycia. Znamy już siebie w cierpieniu i wiemy, że mamy siłę, że wytrzymamy. Oczywiście są to kwestie indywidualne – czy mamy skłonność do sięgania po pomoc bliskich, szukania sobie aktywności, zamykania się w sobie, wpadania w stany depresyjne czy we wściekłość. Ale już wiemy, jaki sposób był skuteczny w wychodzeniu z emocjonalnej opresji. Wiemy, jak sobie pomóc. Czasami jednak samych nas zaskakuje to, co nam pomaga. Okazuje się, że to zupełnie inne rzeczy albo inni ludzie, niż sądziliśmy.

Jaki jest pierwszy etap tego schematu rozstania?

Szok. Ktoś się pakuje i wyprowadza, przestajemy się spotykać. Odczuwamy pustkę. Często rozstanie następuje w momencie, kiedy się nam wydaje, że zaraz wejdziemy na wyższy poziom relacji. Że niebawem zaczniemy budować dom, postanowimy razem zamieszkać, pojawi się dziecko. Wydaje nam się, że ten moment powinien zmieniać nasze życie pozytywnie, a tu koniec. Okazuje się, że relacja nie wytrzymuje zderzenia z wyobrażeniami o niej, z priorytetami, które się rozmijają, decyzjami, których jedna strona nie chce, nie umie podjąć. A przecież wszystko sobie poukładaliśmy, zaplanowaliśmy, umówiliśmy się na coś, obiecaliśmy sobie, że...! To jasne, że rozstanie nie mieści się nam w głowie. Z reguły ta faza trwa dosyć krótko, kilka tygodni, bo to oczywiste, że nasza psychika będzie się bronić przed tak radykalną zmianą.

Co potem?

Faza zaprzeczenia.

Myślimy, że jeszcze to się odkręci, ułoży, że wróci?

Że popełniliśmy błędy, ale przecież byliśmy sobie przeznaczeni, że może się jednak odezwie. Zachowujemy rzeczy tej osoby. Nadal jest znajomym na FB, nie kasujemy jego numeru telefonu. Łudzimy się: on pewnie też cierpi tak jak ja, zrozumie błędy, naprawi je. Myślimy – mimo braku jakichkolwiek przesłanek – że to ma jeszcze szanse.

A później dociera do nas, że jednak nie ma.

I pojawia się gniew. Zaczyna się faza szukania winnego. I złość. Nawet agresja. To mechanizmy obronne. Nie trzeba się ich tak bać, bo chronią nas i dawkują cierpienie. Tłumienie żalu i złości rujnuje nasze ego i zdrowie, więc trochę tego dziegciu, trochę tej złości się przydaje. W fazie złości bardzo ważna jest obecność zaufanych przyjaciół.

Po to, by nie tracić klasy przed obcymi?

Żeby nie tracić twarzy przy ludziach w pracy, opowiadając wszem i wobec, jakie jesteśmy skrzywdzone, nie wchodzić w rolę ofiary. Żeby zachować szacunek do siebie. Z drugiej strony to bardzo potrzebne, byśmy mogły pozwolić sobie na to. Możemy dać sobie prawo, by złość z siebie wywalić, zrobić z siebie osobę skrzywdzoną i niesprawiedliwie potraktowaną, ale w obecności osób, które to z nami przejdą, wysłuchają, zniosą, zrozumieją, że musimy się wypłakać i wyzłościć, żeby móc wreszcie odzyskać pewną równowagę. Natomiast najmniej odpowiednim zachowaniem jest zalewanie falą pretensji i nienawiści byłego partnera albo wpędzanie go w poczucie winy. Mamy prawo tak myśleć i czuć, ale naprawdę lepiej jest się w tej fazie odseparować. I wylać żale przed osobami, które są godne naszego zaufania i akceptują nas bezwarunkowo.

I to jest ten moment, kiedy wykasowujemy jego numer telefonu.

Tak. Jest tu kilka klasycznych zachowań: wycinanie twarzy ze zdjęć, wyrzucanie prezentów od tej osoby, można oddać pierścionki czy sukienki od niego koleżankom, nawet tym, za którymi nie przepadamy.

Jest jeszcze jedna rzecz, która powoduje, że tracimy całkiem klasę i której powinnyśmy za wszelką cenę unikać. Jeśli partner odchodzi do innej, to nie powinnyśmy okazywać agresji wobec tej kobiety. Nie obciążajmy odpowiedzialnością osób trzecich. Bo jeśli związek jest trwały i oparty na zaufaniu, to żadna trzecia osoba nie jest w stanie go rozbić. Odpowiedzialność za zdradę jest sprawą partnera i jego sumienia. To zachowanie nie fair i kierowanie złości w niewłaściwym kierunku. Pokazuje, że traktujemy byłego partnera jako osobę pozbawioną woli i trochę jak naszą własność, którą ktoś skradł. A przecież to była jego decyzja.

W dodatku rywalizując z nową kobietą, porównując się z nią, wiele ryzykujemy, bo nieuchronnie z czasem uderzy to w naszą samoocenę.

To naturalne, że się porównujemy. Co ona takiego ma, czego ja nie mam? Dlaczego jest „lepsza”?

To najprostsza droga, by sięgnąć dna. Niestety, robimy to. Porównywanie się uderza w naszą kobiecość, ale też w pewne wartości ogólnoludzkie, czujemy się przegrane jako kobiety, ale też kompleksowo. Czujemy, że nie mamy nic do zaoferowania światu. Bo skoro okazałam się mało atrakcyjna, nieciekawa, to znaczy, że jestem generalnie beznadziejna.

Katarzyna Surmiak-Domańska napisała kiedyś reportaż o wdowach („WO” z 25 lutego 2008 r.). Jedna z nich powiedziała, że to w sumie lepiej, że mąż umarł, a nie odszedł do innej. Zszokowało mnie to, ale rozumiem, co mogła mieć na myśli. Bo to okropne uczucie, że jesteś niewystarczająco dobra.

To duża odwaga, że potrafiła tak szczerze się wypowiedzieć. Nie ma w tym moim zdaniem nic złego, że w sytuacji ekstremalnej czujemy skrajnie egoistyczne emocje. Jesteśmy więc nieobiektywne, nieracjonalne, nasze ego cierpi i wtedy nie bardzo możemy poza nie wyjść. Gdybyśmy podchodziły do tego na chłodno, no, toby świadczyło prawdopodobnie o tym, że to nie była prawdziwa miłość, prawda?

Na pewnym poziomie dojrzałości możliwe jest jednak, że nawet w fazie rozstania mamy świadomość, że nie podchodzimy do tego tak egoistycznie. Jest powiedzenie: jeśli kochamy naprawdę, to pozwalamy drugiej osobie odejść.

Szlachetnie. Ale my w naszym schemacie jesteśmy jeszcze w tej fazie, kiedy on jest palantem, a ja go nienawidzę.

Mamy tu takie elementy, jak tęsknota, żal, rozpacz, dezorganizacja. Zastanawiamy się, „co by było gdyby”. Może gdybym zrobiła coś inaczej, toby został? Analizujemy, szukamy przyczyn, rozmawiamy z terapeutami, z przyjaciółkami. Miotamy się: kasujemy SMS-y, maile, a potem gorączkowo wyciągamy je z pamięci komputera, odzyskujemy od znajomych zdjęcia. To się może ciągnąć i ciągnąć. Nie możemy się pożegnać, dopuścić do tego, by nastąpił kolejny etap, w którym uświadamiamy sobie, że to już definitywny koniec.

Na tym etapie nie jesteśmy w stanie jeszcze „wejść w głowę” drugiej osoby, zrozumieć jej. Nie jesteśmy w stanie pojąć, że on tego sądnego dnia siedział na kanapie i oglądał telewizję, potem wstał i powiedział, że życie w tym wymiarze nie ma dla niego sensu, że odchodzi. Bo przecież nie zawsze jest tak, że partner odchodzi porwany nową namiętnością. Część odchodzi, bo nie chce być w tym związku, po prostu. Czasem nawet nie chodzi o ten konkretny, lecz o związek w ogóle.

Kolejną fazą jest więc zrozumienie tej osoby?

Wcześniej jeszcze jest sięgnięcie dna, totalna utrata własnej wartości. Po tych wszystkich dywagacjach bierzemy winę na siebie i uznajemy, że jesteśmy beznadziejne. Przeżyła to pani? W co to uderzyło?

Uznałam, że jestem za mało kobieca, nieatrakcyjna seksualnie, moje życie jest zbyt rutynowe, codzienny znój zamiast przygody.

Za mało kobieca... Jeśli pani wierzy, że on oczekiwał – i bądźmy przez chwilę złośliwe – hiperkobiecej, wiecznie zadowolonej i zachwyconej nim kokietki i trzpiotki, to może dobrze, że się rozstaliście, bo pani na pewno taka nie jest.

Ale mogłam się postarać.

Tylko po co? Druga opcja – pani sobie uroiła, że akurat takie były jego oczekiwania. Trudno uznać to za fakt, że partner, z którym spędziła pani kilka lat, miał takie groteskowe wyobrażenie kobiety swojego życia i związku. Być może kryzys dotyczył innych aspektów. Prawda jest taka, że w tej fazie trudno będzie pani zrozumieć jego perspektywę.

To teraz jestem na dnie.

To faza najtrudniejsza. Czasami deprecjonujemy w ogóle sens swojego istnienia. Czasem swoją kobiecość. Czasem uznajemy, że nie potrafiłyśmy stworzyć ogniska domowego, nie umiałyśmy być dobrymi matkami i kochankami jednocześnie. Jesteśmy dziś strasznie zniewoleni tym poradnikowym stylem – że wszystko da się rozwiązać, załatwić. Pojawiają się też takie myśli, w które wtłacza nas kultura – że nie potrafiłyśmy utrzymać przy sobie mężczyzny. Tak, jakby związek był smyczą. Że nie potrafiłyśmy stworzyć systemu obostrzeń, żeby mężczyzna nas się trzymał i nie puszczał.

To niebezpieczna faza, w której w sposób sztuczny możemy próbować poprawić tę nadwerężoną samoocenę. Próbujemy się przekonać, że jednak jesteśmy atrakcyjne i wartościowe, ładujemy się w kolejne związki i próbujemy odzyskać to, czego same się pozbawiłyśmy. Jeśli wiążemy się z kimś, by sobie wzajemnie podreperować samoocenę, to może to być najwyżej romans, ale związku nie stworzymy. A my chcemy stworzyć związek, prawda?

Chcemy.

No właśnie. I wracamy do tego, że kwarantanna jest potrzebna po to, żeby odbudować samą siebie. W związku, który umiera, na etapie ratowania go często tracimy siebie. Tak bardzo zapędzamy się w tym staraniu się, że już nie wiemy, kim naprawdę jesteśmy, i nie potrafimy być same. A tak naprawdę – powiem górnolotnie – żeby odkryć i zbudować siebie, musimy to zrobić same, a nie uzależniać tego całkowicie od drugiej osoby. Żeby wejść w kolejny związek, musimy zobaczyć, kim jesteśmy, polubić się za coś.

Oczywiście dobrze, by znalazł się ktoś, kto powie nam: jesteś superbabką. Wcześniej nie dowierzamy przyjaciołom, bo co z tego, że ktoś tak uważa, jeśli najważniejsza osoba w moim życiu była innego zdania? To jak mówienie zbyt wcześnie kobiecie, która straciła dziecko: jeszcze jesteś młoda, urodzisz następne. To może mieć sens, ale po jakimś czasie, gdy ona opłacze tę stratę sama. Tak samo nie działa, jeśli ktoś tydzień po utracie miłości życia mówi nam: za jakiś czas ci to minie i zobaczysz, ilu jest wspaniałych mężczyzn.

I jak się odbijamy – to co poza tym, że akceptujemy już, iż jesteśmy superbabkami?

Siłę daje aktywność, często ta związana z dbaniem o siebie. To, że zaczniemy uprawiać sport, cieszyć się z doznań związanych z fizycznością. Czasami, jeśli to, co mamy w głowie, przynosi cierpienie, to ciało może dostarczyć tego, co przyjemne. Ludzi podnosi pomaganie innym lub twórczy rozwój. To może być moment na decyzję o psychoterapii. Krok po kroku budujemy swoją wartość, samoakceptację. I możliwe jest wyjście z postawy zgorzknienia do postawy życzliwości. Skoncentrowania się na tym, co w życiu jest fajne, cieszenia się chwilą. W tej fazie urządzamy sobie mieszkanie tak, jak lubimy, czytamy książki i oglądamy seriale, na które nie miałyśmy czasu, kąpiemy się długo, słuchamy na pełen regulator muzyki, bo wreszcie nikomu to nie przeszkadza.

To przyjemne. Może się tak spodobać, że już z nikim nie będziemy chciały być.

Być może, ale na jakiś czas. Bo to jest właśnie kwarantanna. No i poza tym, że czerpiemy przyjemność z tej wolności, możemy czuć się też cholernie samotne. Zjadłam sobie to, co lubię, poleżałam w tej wannie do oporu i spotkałam się z przyjaciółmi, za którymi on nie przepadał, a jednak mi smutno. Pozwólmy sobie na te ambiwalentne uczucia. Czytałam ostatnio wywiad z Julią Hartwig i była tam piękna metafora – że czym innym jest podróżowanie z kimś, a czym innym samotnie. Że cudownie jest podróżować z kimś, kogo kochamy, z kim chcemy się dzielić. Ale musimy też mieć czas na samotne podróże, jeśli chcemy zebrać doświadczenia nowych sytuacji i wiedzę o sobie samych. No właśnie, kwarantanna jest taką samotną podróżą. Porażką, ale też szansą na poważny rozwój.

Możemy poczuć, że dzielenie się doświadczeniem jest wartością, ale nie warunkiem tego, żeby się cieszyć ze swojego istnienia. Że partner nie powinien być naszym zwierciadłem, że też jest autonomicznym człowiekiem. Odkrywszy własną autonomię, będziemy umiały uszanować cudzą. Nie będziemy już traktować tego, że nie dzielimy się wszystkim, jako odrzucenia czy braku więzi. W tej fazie możemy też poczuć, że to uczucie było złudą, wyobrażeniem związku. A jeśli tak nie było i relacja była głęboka i wartościowa, mimo że się skończyła, to przestajemy żałować, że nam się to spotkanie przydarzyło.

I pojawia się wdzięczność.

Otóż to. Dla tej samej osoby, którą niedawno nienawidziłyśmy całym sercem. I przez którą czułyśmy się skrzywdzone. Czasami można to tej drugiej osobie powiedzieć po latach, a czasami nie trzeba, bo to jest oczywiste. Na przykład umiera jego ojciec i chcemy być przy nim w tym momencie. Albo z perspektywy czasu rozumiemy różne jego decyzje, z którymi się nie zgadzałyśmy i traktowałyśmy jako atak na siebie i zaniedbanie. W tej fazie widzimy owoce tego, do czego dążył i dostrzegamy, że to jednak miało jakiś sens. Zapominamy to, co było złe, i wspominamy tego człowieka od najlepszej strony. Ta osoba była dla nas ważna – bez względu na to, co się stało. Pewne rzeczy się w życiu kończą i może brzmi to trywialnie, ale nasze drogi się rozchodzą, bo każde wybrało inny kierunek. Nie oznacza to, że kiedyś nie łączyło nas uczucie.

I nawet może przyjść taki moment, że poczujemy, jak dużo zawdzięczamy samemu rozstaniu, bo dzięki niemu poznałyśmy siebie, poznałyśmy swoją wrażliwość i skalę wartości. Zrozumiałyśmy, co jest ważne. Ale taka wiedza przychodzi na dalekim etapie.

A jeśli ja odchodzę od niego? Też powinnam przejść kwarantannę?

Również. Można tu wyróżnić podobne etapy. Wiele zależy od tego, czy byłyśmy lojalne czy kłamałyśmy, czy wysyłałyśmy jasne sygnały, że czujemy, iż nasz związek się rozpada, czy podejmowałyśmy próby naprawy. Jeśli mamy spokojne sumienie, to i tak zazwyczaj przy rozstaniu mamy poczucie odpowiedzialności i winy, i cierpimy, ponieważ druga osoba cierpi. Chcemy odejść tak, by ta druga osoba miała poczucie, że byliśmy w porządku. Często nie rozumiemy, że ona musi przejść przez fazę nienawiści do nas. Jako odchodzący też czujemy się samotni i nasze życie jest zdezorganizowane – bo jednak mnóstwo stworzyliśmy razem. Możemy mieć taką skłonność, by zaprzyjaźnić się z osobą, którą porzucamy. Nie jestem zwolenniczką tego rozwiązania. Wierzę w wyjątkową więź, która pozostaje, ale już w fazie dalekiej kwarantanny opartej na poczuciu wdzięczności za wspólny czas. Szybkie zaprzyjaźnianie się jest aktem egoizmu, uwalniania się z poczucia winy, oplątywaniem drugiej osoby, uniemożliwianiem jej, by uwolniła się od nas.

Zaprzyjaźniamy się, bo nie chcemy czuć się jak świnia.

Ten egoizm może być jeszcze silniejszy – chcemy podtrzymywać miłość partnera, od którego odeszłyśmy, bo to nas dowartościowuje. Czyli pastwimy się nad tą osobą, dając jej jakieś złudne nadzieje. Oczywiście, pozornie tego nie robimy, nawet poznajemy ją z naszym nowym partnerem, ale łechce naszą próżność to, że tamten cierpi, że jest zazdrosny. To skrajny egoizm wynikający z ochrony dobrego mniemania o sobie.

Podsumowując: jeśli to my kończymy ważny związek, to zasada kwarantanny też się przydaje, bo wszystkie mechanizmy, o których rozmawiałyśmy, nas dotyczą. Jesteśmy o tyle do przodu, że wiemy, dlaczego się zdecydowałyśmy skończyć ten związek, i że chcemy coś zrobić ze sobą.

Nie ma tego poczucia obniżenia wartości.

Ależ jest, bo czujemy się podle. Czujemy się złymi ludźmi. Mamy wyrzuty sumienia – że może mogłyśmy postępować inaczej, że nie potrafiłyśmy się poświęcić i zostać w związku. Czasami odchodzimy, bo same uznajemy, że jesteśmy nieodpowiednie i że dlatego ten związek się nie klei. Czasami to wynika z poczucia, że nie możemy w tym związku być sobą, że za bardzo się poświęcamy, i już w ogóle nie wiemy kim jesteśmy, i mamy tego dość. Dusimy się i musimy wyjść, żeby oddychać.

O tyle inaczej przebiega ta kwarantanna, że już jesteśmy dalej, w fazie budowania swojej samooceny. Jesteśmy pogubione, ale wiemy, że chcemy odzyskać stabilność, chcemy odzyskać siebie. Może się jednak okazać, że mimo iż mamy przestrzeń, to kompletnie nie wiemy, co zrobić ze swoim życiem. I możemy mieć tendencję, żeby wciąż wracać i odchodzić lub leczyć się za pomocą nowych związków.

Ale też możemy odetchnąć.

Też. Wiele kobiet czuje to po rozwodzie. Zwłaszcza jeśli były w związkach przemocowych, w których były toksyczne relacje, dochodziło do agresji i seksualnych upokorzeń. One również często mają poczucie bezradności po rozstaniu, ale pomimo to czują ulgę. I znów – szukanie faceta od razu w tej sytuacji jest niebezpieczne. To czas na odnowienie relacji z dziećmi, przyjaciółmi.

A seks?

Możemy w tym czasie samotnym być bardzo erotyczne. Możemy odkrywać świat fantazji. Możemy sobie zrobić przerwę, która będzie wynikać z poczucia niezgody na bylejakość w tej sferze. Im bardziej kochamy siebie, tym bardziej nam zależy na seksie połączonym z miłością.

Po rozstaniu można sobie uświadomić, o co w ogóle nam w seksie chodzi, co jest dla nas ważne. Jeżeli się poświęcałyśmy, umierałyśmy w związku, to również miało wpływ na nasz seks – to był seks, w którym rezygnowałyśmy z wyrażania siebie, ze spontaniczności, z radości, swobodnego dialogu, otwartości. Albo gorzej: seks działał na nas depresyjnie, bo byłyśmy z osobą, która miała być najważniejsza w naszym życiu, a czułyśmy, że nie mamy z nią kontaktu. I seks wzmagał nasze poczucie beznadziejności i samotności w związku. Chciałyśmy poczuć dzięki niemu bliskość, a jej nie było. I oczywiście, na tym etapie możemy spotykać różne osoby i odkrywać różne przyjemności, szaleństwa. Ale to są tylko fragmenty, które możemy łapać.

Możemy też odkrywać swoją wrażliwość seksualną, siedząc w samotny wieczór i wzruszając się sceną w filmie lub książce. Z takich erotycznych tęsknot możemy dużo się o sobie dowiedzieć.

Kiedy będziemy gotowe na nowy związek?

Prawdziwych miłości sobie nie wymyślamy i nie planujemy. One się pojawiają, kiedy ich najmniej oczekujemy, ale przychodzą, gdy jesteśmy na nie gotowe.

Jeśli dobrze wykorzystamy kwarantannę i zbudujemy umiejętność bycia samemu, to będziemy już wiedzieć, że to wartość, której warto bronić. To nie zakładanie, że już nie będziemy w związku, ale że będziemy umieli szanować swoje odrębne światy. Będziemy razem również w naszych samotnościach. Autonomiczni, ale bliscy i uważniejsi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: