Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sezon życzeń - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sezon życzeń - ebook

W tej rywalizacji nie chodzi tylko o dom…

PJ McKinley ma smykałkę do gotowania, ale do spełnienia marzenia o własnej restauracji brakuje jej jeszcze lokalu. Kiedy jedna z mieszkanek Chapel Springs postanawia oddać swoją rodzinną posiadłość osobie, która przedstawi najlepszy plan zagospodarowania budynku, PJ wierzy, że to jej pisana jest wygrana.

Cole Evans jest pewnym siebie, profesjonalnym i godnym zaufania robotnikiem, ale po dzieciństwie spędzonym w pieczy zastępczej ma świadomość, że życie układa się różnie. Kiedy dowiaduje się o konkursie, wie, że jego pomysł na dom przejściowy może być jedyną szansą dla młodzieży opuszczającej rodziny zastępcze. Musi tylko przekonać właścicielkę, że jego nierentowne przedsięwzięcie przysłuży się lokalnej społeczności.

Po rozważeniu ich kandydatur, aby sprawdzić, czyj pomysł jest lepszy, ekscentryczna filantropka proponuje nieoczekiwane rozwiązanie. Codzienne życie PJ i Cole’a zmienia się w zaciekłą rywalizację. Czy siła, z jaką na siebie oddziałują, zniszczy wszystko, czego tak bardzo pragnęli?

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-39-5
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sezon życzeń

PJ McKinley właśnie miała położyć się spać, kiedy usłyszała ten dźwięk. Zastygła na łóżku z dłonią zawieszoną nad tabletem.

Trach!

To pewnie tylko wiatr. Albo stary piec, a może okiennica. Mieszkała w wynajętym domku od niespełna tygodnia i nie zdążyła jeszcze zaznajomić się z jego odgłosami. Musiała się uspokoić. Zawsze wariowała ze strachu z byle powodu.

Zapisała szereg zmian, które wprowadziła przed chwilą do swojego planu marketingowego. Był prawie idealny. Jeszcze tylko dwa dni. Wzięła głęboki wdech, a jej nozdrza wypełnił smakowity zapach fettuccine carbonara, które przyrządziła kilka godzin temu. Następnym razem spróbuje pancetty zamiast boczku, żeby smak nie był tak wędzony. I może doda odrobinę mniej parmezanu i kilka kropel białego wina.

Łubudu!

Blisko. Gdzieś na ganku. Postawiła stopy na ziemi. To jeszcze nie sytuacja wymagająca dzwonienia pod numer alarmowy, ale poczuje się lepiej z telefonem w dłoni. Jak na złość, zostawiła go w kuchni, podpięty do ładowarki. Jej serce waliło jak dzikie.

Nie świruj, PJ.

To Chapel Springs, a nie Indianapolis. Ale przywykła do mieszkania w kampusie, pośród dziesiątek innych studentów – a nie sama. A już tym bardziej na końcu wiejskiej drogi, w lesie.

Zgrzyt!

Jeszcze bliżej. Drzwi wejściowe. Jej serce oszalało. Przypomniała sama sobie, że powinna oddychać.

Musiała dostać się do telefonu, nie zważając na nieprzesłonięte firanami drzwi balkonowe, cienki podkoszulek i bokserki. Teraz to już zdecydowanie pora na telefon pod numer alarmowy. Na co się zda ukrywanie, jeśli ktoś się włamuje? Podniosła się z materaca i podreptała na palcach przez pokój.

Błagam, Boże... Wiem, że dawno nie rozmawialiśmy, ale...

Gałka u drzwi wejściowych poruszyła się z trzaskiem, kiedy PJ weszła do salonu. Wstrzymała oddech i spojrzała na drzwi. Światło z sypialni odbijało się w mosiężnej gałce.

Przekręciła się.

Jej oddechy stały się płytsze. Myśl, PJ! Chwyciła pierwszą rzecz, jaka wpadła jej w ręce: fiołek w solidnej glinianej doniczce. Pognała do kąta przy wejściu i uniosła roślinę nad głowę. Wtedy drzwi zaskrzypiały i uchyliły się.

Oddech zastygł jej w płucach. Palce zacieśniły się na doniczce. Drzwi otworzyły się gwałtownie, uderzając o jej palce u stóp, odbiły się od nich i walnęły w postać, która stanęła w progu. Mężczyzna. Wysoki i barczysty. PJ stanęła na palcach, wycelowała w jego głowę i opuściła na nią doniczkę, wkładając w to wszystkie siły. Glina rozpadła się na kawałki w jej dłoniach, a z gardła wyrwał się pisk.

Mężczyzna jęknął i zatoczył się. Och, proszę, błagam! Upadł na podłogę z głośnym hukiem.

– Kurczę pieczone, kurczę pieczone! – PJ tańczyła w miejscu. Ręce jej się trzęsły, nogi drżały od nadmiaru adrenaliny we krwi. Włączyła światło, gotowa sięgnąć po kolejną broń.

Ale mężczyzna się nie poruszył. Przeskoczyła nad nim i poszła po telefon. Wstukała numer ratunkowy, a kiedy odezwała się Nancy Lee, opisała włamanie. Kobieta obiecała od razu przysłać na miejsce szeryfa Simmonsa. Ale PJ dobrze wiedziała, co to oznaczało. Szeryf przemieszczał się w tempie ślimaka, a w jej przedpokoju właśnie leżał twarzą w dół groźny przestępca. Bandyta, który w każdej chwili mógł się ocknąć.

Ryan. On dotrze tu szybciej. Połączyła się z bratem przez szybkie wybieranie numeru i opowiedziała mu wszystko serią urywanych zdań.

– Zamknij się w pokoju i weź ze sobą telefon – powiedział. – Już jadę.

PJ rozłączyła się, ze zmarszczonymi brwiami, gapiąc na nieruchomą postać na podłodze. Nie minął jeszcze nawet tydzień odkąd zamieszkała sama, a już musi prosić o pomoc rodzinę.

Mężczyzna miał na sobie dżinsy i ciemny T-shirt. Ciekawe, czemu nie włożył kurtki w ten chłodny majowy wieczór. Może twardziele nie czują zimna. Miał krótkie ciemne włosy i umięśnione ramiona. Jedną rękę wyrzucił za siebie, druga spoczywała tuż przy głowie. Zmrużyła oczy, dostrzegłszy coś na podłodze. Krew?

Przeszła na palcach z powrotem do salonu z sercem walącym jak oszalałe. To była krew – upewniła się, podchodząc bliżej. Ściekała po jego ciemnych włosach, tworząc kałużę na drewnianych panelach, która powiększała się niepokojąco szybko.

Kurczę pieczone. Zabiłam go.

Nie ma mowy, nie będzie sprawdzać jego tętna. Miała tylko nadzieję, że nie wykrwawia się właśnie na śmierć na jej podłodze. Na czole włamywacza wyskoczył guz, ale krwawił z czubka głowy. Bogu dzięki, że Ryan już jechał. Był strażakiem ochotnikiem, sanitariuszem. Czy powinna zatamować krwotok? A co, jeśli on się obudzi? Odsunęła się od mężczyzny i stanęła w otwartych drzwiach, jakby to miało sprawić, że jej brat przyjedzie szybciej.

Kilka minut później usłyszała dźwięk silnika i trzeszczenie żwiru pod kołami. Ryan albo szeryf. Założyłaby się, że ten pierwszy.

Trzasnęły drzwi samochodu i Ryan podbiegł do wejścia. Spojrzał na leżącą na podłodze postać, po czym posłał siostrze gniewne spojrzenie.

– Mówiłem ci, żebyś zamknęła się w pokoju.

– On krwawi.

Pochyliła się tuż nad mężczyzną, czując przypływ odwagi w obecności brata. Trąciła go stopą w plecy, aż się odwrócił.

– Proszę pana? Hej, proszę pana? – Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. – Oddycha. Dzięki Bogu.

Ryan uklęknął, zmierzył mu tętno i obejrzał ranę. PJ przyjrzała się twarzy mężczyzny. Był całkiem przystojny. W stylu Toma Brady’ego , z mocno zarysowaną szczęką i długimi ciemnymi rzęsami opadającymi delikatnie na policzki. Na jego czole błyszczały krople potu. Nie wyglądał na przestępcę, co to to nie.

Jakbyś widziała już setki przestępców!

– Przynieś ręcznik i przyciśnij mu do głowy – powiedział Ryan.

PJ wypełniła jego polecenie, klękając i przykładając nieznajomemu okład do głowy.

– Czym go walnęłaś?

Wskazała roztrzaskaną doniczkę, grudki ziemi i kwiaty.

– Powitalnym kwiatkiem od rodziców. Niestety, długo nie wytrwał.

– No cóż. I tak nie miał większych szans na przetrwanie.

PJ zmierzyła go wzrokiem, a Ryan wziął się za opatrywanie rany.

Minutę później zmarszczył brwi, kładąc dłoń na czole mężczyzny.

– Jest rozpalony.

– Co to znaczy?

– Że jest chory. – Oczy Ryana zalśniły.

– Ale po co chory człowiek włamywałby się do mojego domu?

Ryan rozejrzał się dookoła, poderwał z podłogi coś błyszczącego. Klucz.

– Może wcale się nie włamał.

Wzrok PJ spoczął na czymś jeszcze, czego do tej pory nie zauważyła. Mała szara torba podróżna, która upadła między stolik do kawy a kanapę.

– Patrz.

Ryan podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.

– Wygląda na to, że twój włamywacz wcale nie jest włamywaczem.Cole Evans obudził się z potwornym bólem głowy.

Jego ciałem wstrząsał dreszcz, próbował więc wtulić się w ciepło. Z oddali dochodził czyjś głos. Z kranu leciała woda. A potem poczuł na czole coś chłodnego.

Co to za miejsce? Próbował przebrnąć przez mętlik, który miał w głowie, usiłując otworzyć oczy. Gdzieś zaświergotał ptak. I znowu ktoś coś powiedział. Kobiecy głos, przyjemny, śpiewny. To na pewno sen. A potem usłyszał czyjś śpiew. Fałszywy.

Nawet śnić nie potrafił porządnie.

– Cole? Hej! Cole! Obudź się!

Cole wyrywał się sile, próbującej wciągnąć go w zapomnienie, lecz znów popłynął w stronę snu. W stronę niebiańsko słodkiego zapachu kwiatów. Po drodze napotkał ból. Jęknął.

– A więc żyjesz. Otworzysz oczy? Bo muszę iść do pracy, a nie do końca podoba mi się pomysł zostawiania cię tu samego na cały kolejny dzień.

Cole stoczył zwycięską walkę ze swoimi powiekami. Zobaczył pochylającą się nad nim brązowowłosą anielicę. Miała sarnie oczy i jedwabiste włosy. Piękne usta – jej dolna warga była tak wydatna, że aż wystająca na środku.

– Chwała Bogu. Już się bałam, że cię zabiłam.

– Gdzie jestem? – Zwilżył usta. Gardło miał wyschnięte na wiór.

– Masz. – Podała mu do ust słomkę, a on wypił łapczywie. – Tym razem wydajesz się bardziej pobudzony. Doktor Lewis cię badał. Jesteś poważnie chory. No a do tego... ja trochę walnęłam cię w głowę.

W dzbanku zadźwięczały kostki lodu, kiedy go odłożyła.

Cole opuścił głowę na poduszkę i zamknął oczy, oddychając tak, jakby właśnie stoczył kilka rund walki bokserskiej.

– Masz wstrząśnienie mózgu. Przepraszam. – Skrzywiła się, pochylając nad jego głową. Podniosła coś. Pachniała kwiatami i słońcem. Wziął głęboki wdech.

– Uuu. – Zmarszczyła czoło. – Nie wygląda to dobrze.

Pozwolił swoim powiekom opaść na długą sekundę.

– To gdzie ja jestem?

– Nie pamiętasz? Włamałeś się do mojego domu. No, poza tym że miałeś klucz i kiedy doszedłeś do siebie, to powiedziałeś, że wynająłeś ten dom. Chyba zdarzyła się jakaś pomyłka i z technicznego punktu widzenia wcale się nie włamywałeś. No i tak właściwie to nie jest mój dom, wynajmuję go tylko na lato. To taki mój letni domek z basenem. Tylko że bez basenu, więc powiedzmy, że altanka ogrodowa. A tak w ogóle, to jestem PJ McKinley. Twoje imię już znam. Jesteś Cole Evans. Mój brat przejrzał twój portfel. Przepraszam, ale ześwirował zupełnie, kiedy postanowiłam się tobą zaopiekować i poprosił szeryfa Simmonsa, żeby cię sprawdził. Bez obaw – jesteś czysty. Inaczej nie pozwolilibyśmy ci zostać, jednak lekarz powiedział, że musisz leżeć, a ty mówiłeś, że nie masz dokąd pójść... Pamiętasz coś z tego?

Czy jemu się wydawało, że jej głos był przyjemny? Był zdecydowanie za głośny. Wypowiadała stanowczo zbyt wiele słów. Dokładnie omiótł wzrokiem skromnie umeblowany pokój z oknami na każdej ścianie, przez które wpadało zdecydowanie za dużo światła. Stęknął.

– Boli cię głowa, co? – Panna Susie Słoneczko sięgnęła po coś obok stołu i usłyszał jak w buteleczce zagrzechotały tabletki. Wysypała mu je na dłoń i dalej krzątała się po domu.

Uniósł głowę, żeby wziąć kolejny łyk wody, po czym położył się z powrotem. Pozwolił sobie zamknąć oczy. Spróbował przywołać swoje ostatnie wspomnienie. Jechał w kierunku Chapel Springs w stanie Indiana. Ciało bolało go tak, jakby był po dniu ciężkiego treningu. Skręcało go w żołądku, w głowie miał mętlik.

Chapel Springs. Konkurs. Prezentacja. Otworzył gwałtownie oczy.

– Jaki dziś dzień?

– Środa.

Stracił jeden dzień. Gdzie jego rzeczy? Usiłował wstać. Powstrzymała go, kładąc mu dłoń na piersi.

– Hola, hola! A dokąd to?

Spuścił ubrane w dżinsy nogi za krawędź łóżka i poczuł, jak cały pokój wiruje.

– Gdzie moje rzeczy?

– Słuchaj no. Jesteś ciężko chory. Musisz się położyć z powrotem.

Rozejrzał się po pokoju. Jego wzrok spoczął na szarej torbie podróżnej leżącej na kanapie. Wstał, zamrugał, by odgonić zawroty głowy i przeszedł przez mały pokój.

– Nie powinieneś wstawać. Masz wstrząśnienie mózgu i jesteś chory.

Otworzył zamek torby i grzebał w niej, aż znalazł teczkę. Dopiero wtedy jego łomoczące serce się uspokoiło. Zachwiał się i zakołysał do tyłu.

– Dość tego. Wracaj do łóżka. – Jej dłoń chwyciła go za biceps, bezskutecznie usiłując go pociągnąć.

– Która godzina?

– Rano. Nie żartuję, wracaj do łóżka.

Pozwolił PJ pociągnąć się w kierunku łóżka. Jej dłoń na jego rozpalonej skórze była chłodna. W swojej dłoni ściskał teczkę. Czeka go jeszcze dzisiaj sporo pracy do wieczora. I będzie musiał jakoś rozwiać panującą w umyśle mgłę.

– Zostawiłam tam trochę jedzenia. Na pewno jesteś głodny. Moja mama wpadnie kilka razy sprawdzić, jak się czujesz, tak jak wczoraj. Muszę zostawić otwarte drzwi, bo zgubiłam klucz... Długa historia.

Cole opadł na lichy materac, starając się mruganiem odgonić zawroty głowy.

PJ dotknęła jego czoła, po czym posłała mu długie spojrzenie, jakby próbowała go rozszyfrować.

– Spadła ci temperatura. To dobrze. – Jej wzrok powędrował na klatkę piersiową mężczyzny, po czym powrócił na twarz.

Gdy tak na niego patrzyła, poczuł coś dziwnego w żołądku.

– No dobra... Poradzisz sobie? Bo spóźnię się do pracy. Nic wielkiego, ale nie mam na razie nic innego, a nie mogą mnie wylać, bo stracę dom. A wtedy rodzina nie dałaby mi żyć – ostatnie zdanie wymamrotała pod nosem.

– Będzie dobrze. – Zwłaszcza gdy poukłada wszystkie papiery i odzyska trzeźwość umysłu. I ciszę. To też mu pomoże.

– No to wodę masz tu, jedzenie i leki – tam. Wrócę późno, ale możesz zostać dopóki nie poczujesz się lepiej. W końcu to ja... No wiesz... Dałam ci w łeb.

Cole opadł na poduszkę i czekał aż przestanie mu się kręcić w głowie.

Stojąc w drzwiach, z prostymi włosami opadającymi na ramiona, odwróciła się. Wskazała na niego palcem i zmrużyła oczy.

– Zostań w łóżku.

– Tak jest, psze pani. – Zostanie. Przynajmniej na razie.

A potem wyszła i zabrała ze sobą swój kwiatowy zapach i chaotyczną gadaninę.

PJ wśliznęła się przez drzwi do Babcinego Poddasza i rozejrzała po sklepie z antykami, czekając aż jej wzrok przyzwyczai się do cienia po kontakcie z jasnym majowym słońcem. Dzień w pracy szybko minął. Przez Fabrykę Krówek Fiony przepływał strumień klientów. Ramiona bolały ją od rozrabiania masy krówkowej na marmurowym blacie.

Znajomy zapach starych skarbów wypełnił jej nozdrza, gdy weszła do sklepu. Jako dziecko często spędzała tu letnie popołudnia, bawiąc się w szafach i psując różne rzeczy.

– PJ! – Mama przeszła przez pokój ze ścierką do kurzu w dłoni i ścisnęła córkę za ramię. Joanne McKinley miała rozbrajający uśmiech i błękitne oczy. Wciąż była piękną kobietą. – Wyglądasz jak elegancka businesswoman. Pięknie ci w czerwonym.

– Nie wierzę, że to już. Denerwuję się.

– Spokojnie. Ci ludzie znają cię od dziecka.

– Właśnie tego się obawiam. Pamiętają, jak biegałam w pieluszce po nawie kościelnej, jak pikietowałam pod stoiskiem z lemoniadą Lonnie Terrell, i sto innych wybryków.

– Niezłe było z ciebie ziółko. – Oczy mamy uśmiechnęły się.

PJ obciągnęła spódnicę.

– Wyglądasz pięknie i jesteś świetnie przygotowana. Rozluźnij się i pozwól, żeby twoja pasja przemawiała przez ciebie.

Ktoś przysłał SMS i PJ spojrzała na ekran.

– To Kayla. Życzy mi powodzenia. – Kayla była jej współlokatorką na studiach.

– Opowiedziałaś jej o groźnym włamywaczu? – Usta mamy drgnęły.

– Mówiłam ci, że wpadł przez drzwi jak kula armatnia. Przeraził mnie na śmierć. Jak się dzisiaj czuł?

– Lepiej. Już nie miał gorączki. Jest podenerwowany, tak jak mówiłaś. Grzeczny, ale małomówny.

– Taaak, też już to zauważyłam.

– Wygląda trochę jak Tom Brady – powiedziała mama. – Chociaż mam tupet, żeby to mówić na głos.

– No wiesz, dokładnie to samo pomyślałam. – To było zdecydowanie terytorium Coltów . Patrioci figurowali na tutejszej futbolowej czarnej liście. PJ zakryła usta i kichnęła. A potem drugi raz. – Świetnie. Zaraziłam się grypą. To dostaję w podzięce za opiekę nad chorym nieznajomym. – Kichnęła znowu.

– A może odzywa się twoja alergia na kurz. – Mama machnęła ścierką.

– Aaa. No tak. To też możliwe. – PJ znowu obciągnęła spódnicę. – Nie jest za krótka?

– Skądże. Po prostu przyzwyczaiłaś się do spodni. Unieś podbródek i patrz im prosto w oczy. Masz wspaniały plan dla domu Wishingów i oni to docenią.

– Tak, ale moja konkurencja na pewno też ma świetny pomysł.

– A ty masz przewagę, bo stąd pochodzisz. Pani Simmons cię uwielbia i wie, że chcesz dla Chapel Springs tego, co najlepsze.

– To prawda.

Mama podeszła do frontowych drzwi i przekręciła zawieszkę z „Otwarte” na „Zamknięte”. Spojrzała na zegarek.

– Dobrze. Ja muszę zajrzeć do pewnego młodzieńca, a ty musisz odbyć ważną rozmowę. – Otworzyła drzwi.

PJ przeszła obok niej i odwróciła się na chodniku.

– Życz mi szczęścia!

– Lepiej. Pomodlę się za ciebie.

Ach, tak. To też.

– Dzięki, mamo.PJ zaparkowała obok krawężnika i wysiadła ze swojego monte carlo, rocznik 2002. Spojrzała na rezydencję Wishingów. Miała ponad sto lat i była długim zabytkowym budynkiem, postawionym tuż za centrum miasta przy Main Street. Posiadłość była oddzielona od chodnika kamiennym murem oporowym, który kończył się kilkoma popękanymi betonowymi schodkami prowadzącymi na trawnik. Nad starannie wypielęgnowanym podwórkiem z nieskazitelnymi kwiecistymi klombami górowało kilka starych dębów.

Zmierzyła wzrokiem dwupiętrowy dom: białe okna wnękowe, szeroka weranda, sztukateria biegnąca wzdłuż wysokich okapów, przypominająca domek z piernika. Istna rezydencja. Idealne miejsce na jej hotel łamane przez restaurację.

Nigdy nie będzie sobie mogła pozwolić na taki dom, nawet gdyby pracowała w Fabryce Krówek Fiony przez dwadzieścia lat. I błagam, Boże – wszystko, tylko nie to.

Drżały jej kolana, gdy szła przez podwórko. Weszła po betonowych schodkach na werandę i nacisnęła dzwonek do drzwi.

Evangeline Wishing Simmons pojawiła się chwilę później po zewnętrznej stronie drzwi frontowych. Była niskiego wzrostu, więc PJ mogła spojrzeć na jej siwiznę i drobną sylwetkę niemalże z lotu ptaka. Jak na staruszkę po osiemdziesiątce była żywiołowa i dziarska, i słynęła z niejednego wybryku.

– PJ. Wejdź, proszę. – Jej głos z wiekiem stał się skrzekliwy. – Pięknie wyglądasz.

– Dziękuję. Mam nadzieję, że nie przyszłam za wcześnie.

– Ależ skąd. – Poprawiła na nosie druciane okulary. – Prawie wszyscy już są. Zaczniemy, gdy zjawi się drugi kandydat.

W domu pachniało cytrynowym odświeżaczem powietrza i starym rodzinnym majątkiem. Z sufitu zwisał mosiężny żyrandol wielkości połowy auta PJ, którego światło odbijało się w tysiącu zawieszonych na nim kryształków.

PJ poszła za panią Simmons przez krótki korytarz do pokoju dziennego, z którego dochodziły odgłosy cichej rozmowy, rozbrzmiewające w niemalże pustym domu. Został już opróżniony w związku ze zbliżającą się przeprowadzką pani Simmons do Kolorado, gdzie miała zamieszkać blisko swoich dzieci i wnuków. Mogłaby po prostu sprzedać rodzinną posiadłość, jak normalny człowiek, ale słowem „normalne” nie można było opisać niczego, co robiła Evangeline Simmons.

Elegancki niegdyś pokój był teraz otwartą przestrzenią z wysokimi białymi ścianami i zniszczoną przez upływ czasu drewnianą podłogą. Na tyłach pokoju stał długi stół, za którym siedziało kilka osób patrzących teraz na PJ. Znała tych ludzi bardzo dobrze. Śnieżynka, kotka perska pani Simmons, siedziała na środku i machała miarowo swoim królewskim ogonem.

PJ przywitała się z komisją, położyła na stole swój laptop i usiadła obok pani Simmons. Grupa doradców miała pomóc ustalić wynik ostatniej rundy konkursu, ale PJ domyślała się, że jedyną radą, jakiej posłucha osobliwa pani Simmons będzie jej własna.

Obok pani Simmons siedział Cappy Winters, właściciel lokalnej pizzerii. Dalej Carl Dewitt, właściciel przystani, w której na pół etatu pracował jej szwagier, Beckett. Na końcu stołu rozsiadła się Janet Lewis, członkini komisji do spraw turystyki.

PJ musiała ich przekonać, że jej plan jest najlepszy dla Chapel Springs. Nie po to zdobyła tytuł licencjata, żeby pracować w sklepie z cukierkami. To była dla niej szansa i zamierzała wygrać, bez względu na to, co pomyśli sobie jej rodzeństwo. Była najmłodsza w rodzinie, ale mimo to – zdolna do wielkich osiągnięć. Chociaż nigdy nie usłyszała od najbliższych, żeby uważali inaczej.

Kiedy otworzyła laptopa i uruchomiła swoją prezentację w programie PowerPoint, rozległ się dzwonek do drzwi. Pani Simmons poszła przywitać gościa, a Śnieżynka zeskoczyła ze stołu i podreptała bezszelestnie z gracją za swoją panią. Kotka zatrzymała się w progu i posłała radzie pretensjonalne spojrzenie, po czym kontynuowała przemarsz.

PJ usłyszała dobiegające z foyer głosy, a potem czyjeś kroki. Pani Simmons pojawiła się w progu pokoju, a tuż za nią kroczył jakiś mężczyzna. PJ natychmiast otwarła usta i wydała cichy pisk.

Mężczyzna poruszał się z większą łatwością, niż to zapamiętała. Był ubrany w nieskazitelny czarny garnitur, świeżo wyprasowaną białą koszulę i satynowy czerwony krawat. Miał gładko ogoloną twarz i elegancko zaczesane włosy.

– Członkowie rady i PJ – powiedziała pani Simmons, zatrzymując się przed stołem. – Poznajcie drugiego kandydata, Cole’a Evansa.Cole przebiegł spojrzeniem po wszystkich zgromadzonych, uśmiechając się dopóki nie dotarł do końca stołu. Nawet za mgłą spowodowaną chorobą, nawet w eleganckim koku, starannym makijażu i jaskrawoczerwonym kostiumie – rozpoznał ją.

Miała rozchylone usta i szeroko otwarte ze zdziwienia oczy. Odwrócił wzrok, by skupić się na czymś innym, po czym zajął miejsce po drugiej stronie stołu, kładąc elementy swojej prezentacji na podłodze. Zamroczyło go, gdy się wyprostował. Czuł się tak, jakby ktoś właśnie walił mu w głowę młotkiem. Tabletki przeciwbólowe prawie nie działały.

Nie miał już gorączki – najgorszego z objawów, ale w głowie wciąż panował mętlik. Proszę, Boże. Musisz mi pomóc. Potrzebuję tego. Dzieci tego potrzebują.

– Zanim przyjechaliście, ciągnęliśmy losy – rzekła pani Simmons, gdy już wszystkich przedstawiła. – PJ, zaczynasz.

– O, dziękuję, pani Simmons. – Panna Susie Słoneczko uśmiechnęła się do całej grupy i zaczęła ustawiać swojego laptopa. Minutę później na ekranie zawieszonym z przodu pokoju pojawiło się zdjęcie rezydencji pani Simmons.

Sztalugi, o które poprosił Cole, stały obok ekranu. Spojrzał na trzy ręcznie wykonane plakaty leżące u jego stóp i zaczął wiercić się na krześle.

PJ zaczęła swoją prezentację. Chciała otworzyć hotel o nazwie Życzenie B&B i wykwintną restaurację o nazwie Le Grille. Sprytnie nawiązać w nazwie miejsca do panieńskiego nazwiska pani Simmons . Starszej pani na pewno się to spodoba. Szkoda, że sam na to nie wpadł.

PJ wymieniła swoje kwalifikacje, zaczynając od tytułu licencjata gastronomii i zarządzania w hotelarstwie, a potem od razu skupiła się na korzyściach, które jej biznes przyniesie lokalnej społeczności. Gdy mówiła, błyszczały jej oczy – entuzjazm wylewał się z niej z każdym słowem i dawał się zobaczyć niemalże w każdym ruchu ciała.

Pokazywała slajd za slajdem, ukazujące potencjalny przychód i zwiększone dochody miasta. Przygotowała wykresy obrazujące brak miejsc noclegowych dla turystów przyjeżdżających do miasta i to, jak jej restauracja przyciągnie ludzi z sąsiednich miejscowości i zapewni pracę miejscowym.

Kiedy skończyła mowę końcową, wszyscy członkowie rady się uśmiechali. Bili jej brawo, gdy wyłączała laptopa i usiadła na swoim miejscu po drugiej stronie stołu.

– To było cudowne, PJ. Po prostu cudowne – powiedziała pani Simmons. – Cole, skarbie, jesteś gotowy?

– Tak, proszę pani. – Jego wzrok spoczął na PJ.

Uniosła odrobinę podbródek i jedną brew, jakby rzucała mu wyzwanie.

No to gramy, Panno Słoneczko.

PJ machała nerwowo nogą, gdy Cole podszedł do sztalug, ustawił na nich trzy białe plansze skierowane pustą stroną na zewnątrz i odwrócił się do słuchaczy.

– Jak już państwo wiecie, nazywam się Cole Evans. Mam w życiu jeden cel i to on mnie tutaj sprowadza. – Jego głos był głęboki i cichy, ale wyrażał pewność siebie. W jakiś sposób sprawiał, że pokój wypełnił się kojącym nastrojem.

PJ położyła zaciśnięte pięści na kolanach. Teraz nie wydawał się taki chory. W jego gardle nie siedziała już żadna żaba, na skroniach nie miał kropli potu. Nie mogła uwierzyć, że to dzięki jej opiece jej przeciwnik wrócił do zdrowia. Że pozwoliła mu zamieszkać w swojej altance, bo czuła się winna po tym, jak rąbnęła go w głowę.

Skupiła się z powrotem na Cole’u i jego prezentacji. Opowiadał o domach dziecka i rodzinach zastępczych, w których przebywał. Odwrócił pierwszą planszę. Była wyklejona zdjęciami dzieci.

– To twarze dzieci z domów dziecka i rodzin zastępczych. Znam je wszystkie, ponieważ w którymś momencie życia z każdym z nich mieszkałem. Niektóre z tych dzieci straciły oboje rodziców. Inne mają rodziców narkomanów albo osadzonych w więzieniu, albo takich, którzy z jeszcze innych przyczyn nie mogą sprawować nad nimi opieki. Większość jest już za duża na adopcję, więc spędza dzieciństwo w domach dziecka lub rodzinach zastępczych. Czasami żyje im się tam dobrze. Czasami nie.

PJ poczuła ukłucie bólu i spojrzała na radę. Pani Simmons ocierała łzy z oczu.

– Kiedy jesteś umieszczony w rodzinie zastępczej i kończysz osiemnaście lat, to koniec drogi. Nazywamy to „terminem ważności”. Trzeba opuścić dom – jedyny, jaki masz. Większość z nas nie ma innej rodziny, do której może się udać. W stanie Indiana otrzymujesz minimalne wsparcie finansowe. Jesteś w połowie ostatniej klasy liceum. Nie masz własnego środka transportu, środków do życia ani pomysłu, dokąd pójść, żeby jakoś o siebie zadbać.

PJ łamało się serce. Zarówno z powodu sytuacji, którą opisywał Cole, jak i tego, w jakim kierunku to wszystko zmierzało. Ale coś takiego będzie kosztowało fortunę. Nie dało się na tym zarobić – to finansowa dziura bez dna. Nie przyniesie też korzyści społeczności – a to miało dla pani Simmons znaczenie.

Cole odwrócił drugą planszę, ukazując schludnie narysowane wykresy.

– Statystyki pokazują, że dwanaście do trzydziestu procent młodych ludzi osiągających pełnoletność, nie mając stałej rodziny, walczy z bezdomnością, a czterdzieści do sześćdziesięciu trzech procent nie kończy szkoły średniej. Między dwadzieścia pięć a pięćdziesiąt pięć procent takich osób jest bezrobotnych, a tylko trzydzieści osiem procent z tych, którzy dostają pracę, po roku wciąż ją ma. Dodatkowo, od czterdziestu do sześćdziesięciu procent młodych kobiet zachodzi w ciążę w ciągu dwunastu do osiemnastu miesięcy od osiągnięcia pełnoletności.

Ktoś pociągnął nosem. PJ odwróciła głowę. Janet Lewis mrugała szybko. Węzeł w żołądku PJ zacieśniał się.

Kiedy Cole skończył omawiać tę planszę, odwrócił trzecią. Jeszcze więcej wykresów słupkowych i kołowych. PJ przeczytała wyraźne pismo i serce jej zastygło. Fundusze! Miał już fundusze.

Mówił cicho o zobowiązaniach, które zdążył zabezpieczyć. Potencjalne koszty wyliczył na podstawie danych z domu przejściowego na Florydzie.

Wreszcie zakończył.

– Osiemnastolatkowie to wciąż dzieci. Potrzebują miejsca przejściowego. Miejsca, w którym poczują wsparcie i stabilność, które umożliwi im ukończenie szkoły średniej oraz naukę zawodu albo pójście na studia. Muszą nauczyć się pracować, samodzielnie utrzymywać, prowadzić budżet gospodarstwa domowego, i wielu innych rzeczy. Kiedy zobaczyłem w Internecie ogłoszenie o tym konkursie, wiedziałem, że to odpowiednie miejsce na start. Moim marzeniem jest otworzyć Rozdroża, dom przejściowy dla młodzieży opuszczającej piecze zastępcze. Mam nadzieję, że dacie mi państwo możliwość pomóc tym dzieciakom. Dziękuję.

PJ spuściła wzrok na blat stołu. Serce biło jej na wysokości gardła. Wszystko poszło nie tak. Nawet ona byłaby gotowa otworzyć drzwi dla tych dzieci.

Ale jednym z kryteriów konkursowych były korzyści dla społeczności. Cole nawet o tym nie nadmienił, bo profitów nie było. To byłoby przedsięwzięcie bez zysków. Finansowa czarna dziura.

Nie wspominając już o bandzie głośnych nastolatków, biegających po korytarzach rodzinnego majątku Wishingów. Na pewno nie taki plan miała dla swojego ukochanego domu starsza pani.

– Dziękuję ci, Cole – powiedziała pani Simmons. – Chciałabym przedyskutować teraz wszystko przez kilka minut z moimi doradcami, więc bardzo proszę, żebyście wyszli do foyer.

– Oczywiście. – PJ wstała i podeszła do drzwi, stukając obcasami.

Kiedy byli już w holu, Cole zamknął za nimi drzwi i zostali sami.

Ściągnęła ramiona w tył i spojrzała mu w oczy.

– Dobra robota.

– Wzajemnie.

– Wyglądasz o wiele lepiej. Jakbyś w ogóle nie był chory.

Patrzył na nią długo. Jego oczy miały kolor mchu na pniu drzewa. Ale pojawiały się w nich też przebłyski złota. I brązu, odcienia stopionego karmelu. Zwalczyła siłę, z jaką ją przyciągały i znalazła się na przegranej pozycji. W końcu spuściła wzrok.

– Co to miało znaczyć?

– Nic. Tak tylko mówię.

– Nie wiedziałem, że jesteś drugą kandydatką.

– Oczywiście. Skąd miałbyś wiedzieć? – Serce waliło jej milion uderzeń na sekundę. Co się z nią działo?

– To o co ci chodzi?

– O nic. Zupełnie o nic. – Poza tym, że zaopiekowała się swoim konkurentem i przywróciła go do zdrowia po to, żeby przyszedł i ukradł jej marzenie.

Cole wciąż na nią patrzył, a to nie pomagało jej uspokoić szalonego tętna.

Coś tu śmierdziało. Czy rzeczywiście doszło do pomyłki przy wynajmie domu? Być może on od początku wiedział, kim ona jest. Może grzebał w jej rzeczach, kiedy była w pracy. To było przecież także i jego marzenie. Kto wie, do czego mógłby się posunąć?

– Powiedz mi jeszcze raz: skąd miałeś klucz do mojego domu?

Patrzył na nią przez kolejną długą sekundę.

– Wynająłem ten dom do piątku.

– A ja na cały lipiec.

– I co z tego? To prawda. – Wciąż utrzymywał kontakt wzrokowy.

– Znam Tackettów osobiście. Zarezerwowałam to miejsce ubiegłej jesieni. Pani Tackett jest przyjaciółką mojej rodziny. Dała mi dużą zniżkę.

Wzruszył ramionami.

– Zrobiłem rezerwację miesiąc temu, kiedy dowiedziałem się, że dostałem się do finału.

– Skąd miałeś klucz?

– Był pod doniczką na ganku, tak jak mi powiedziano, Susie...

– Su... Jestem PJ. I zadzwonię do pani Tackett, żeby to wyjaśnić.

– Proszę bardzo.

– I mam nadzieję, że się spakowałeś, bo moja altanka ogrodowa jest już oficjalnie zamknięta. – Uniosła podbródek i zacisnęła szczękę.

Toczyli bitwę na spojrzenia. Walka była nierówna.

Drzwi się otworzyły, a ona wciąż nie potrafiła wyswobodzić się z tych dziwnych sideł, w które ją złapał.

Ktoś odchrząknął.

PJ odwróciła głowę w kierunku pani Simmons.

Jej ołówkowe brwi zbiegły się razem, kiedy zerkała to na PJ, to na Cole’a.

– Wszystko w porządku, kochani?

PJ spojrzała na Cole’a, który się wyprostował.

– Tak, proszę pani.

– Wręcz kapitalnie.

Pani Simmons patrzyła na oboje przez dłuższą chwilę.

– No dobrze. Przyszłam wam powiedzieć, że nasze zadanie jest niezwykle trudne. Rada jest podzielona, a to oznacza, że to ja przejmuję pałeczkę. Obawiam się, że będę potrzebowała kilku dni, żeby wszystko przemyśleć.

PJ czuła, jak żołądek zsuwa jej się do palców u nóg. Głupie obcasy. Ale mimo to pogładziła panią Simmons po szczupłym ramieniu.

– Oczywiście. To ważna decyzja.

– Zadzwonię do was obojga, kiedy ją podejmę. Brzmi fair?

– Tak, proszę pani. – Cole kiwnął głową.

– Dziękujemy, pani Simmons.

– Odezwę się do piątku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: