Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Show - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Show - ebook

Od kiedy szokująca prawda o zespole Play Serafin wyszła na jaw, w życiu braci zaszły wielkie zmiany. Po powrocie do Hiszpanii Leo próbuje szczęścia na castingach, Aarón pozostał sam w Nowym Jorku i próbuje odnaleźć się w rzeczywistości, która przypomina więzienie. Nie wie jednak, że największe wyzwanie dopiero przed nim.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-386-3
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

My make-up may be flaking,

But my smile still stays on.

Queen, „Show Must Go On”

Następne pytanie! – zawołał prowadzący. – Gdzie znajduje się siatkówka i do czego służy? Raz, dwa, trzy, w stonogę strzelasz ty!

Zanim dotarły do mnie jego słowa, skąpo ubrana asystentka podała mi pistolet do paintballa, z którego miałem strzelić do papierowego robaka drepczącego po kartonowej ścianie oddalonej o kilka metrów. W czasie, gdy próbowałem go trafić, mój kolega z drużyny, pulchny dziesięcioletni chłopiec w okularach, pisał odpowiedź na karteczce, która miała się liczyć tylko pod warunkiem, że zdołam ubić przeklętą stonogę.

– Strzelaj! – poganiał mnie chłopiec, jak gdyby presja nagrania na żywo, kamer i setki widzów nie była wystarczająca. – Szybko!

Powstrzymałem chęć, by cisnąć pistoletem o ziemię i opuścić studio, i wystrzeliłem ostatni pocisk…

BUM!!!

– Czaaaas minąąąął! – huknęło przez głośniki.

Chybiłem.

Chłopiec spojrzał na mnie z politowaniem i złapał się za głowę.

– Jesteś fatalny! – powiedział, a publiczność zgodnie wybuchnęła śmiechem.

Zerknąłem na Sarah, która czekała schowana za kamerami, i wzrokiem poprosiłem ją, by zakończyła te tortury. W odpowiedzi pokręciła głową bez słowa, po czym skupiła całą uwagę na swojej komórce.

Nie pozostało mi nic innego, jak ze stoickim spokojem czekać, aż wszystko to dobiegnie końca. Przeprosiłem chłopca.

– Tak niewiele brakowało! – zawołał tuż obok prowadzący, przywołując mnie do rzeczywistości. – Wygląda na to, że nasza stonoga jest bardzo żywotna. Mimo wszystko zdobyliście w sumie dziewięćdziesiąt pięć trafień. Przeciwna drużyna: sto trzydzieści pięć.

Na znak prowadzącego publiczność w studiu na nowo wybuchnęła oklaskami, a ja wbiłem wzrok w przestrzeń, mając nadzieję, że twarz nie zapłonie mi z zażenowania.

Kiedy Sarah Coen powiadomiła mnie poprzedniego dnia, że wystąpię w telewizji publicznej w programie Wykończ stonogę, sądziłem, że zaśpiewam jakąś piosenkę pomiędzy zadaniami wykonywanymi przez zawodników.

Dopiero dziś rano Sarah wyjaśniła mi, że chodzi o specjalne wydanie programu na cele charytatywne, podczas którego dzieci z trzeciej klasy podstawówki będą w drużynie ze sławnymi ludźmi. Zwycięska ekipa przeznaczy nagrodę na jedną z fundacji wybranych przez telewizję, a dzieci dostaną konsolę wideo. Celebryci byli potrzebni oczywiście tylko po to, by przykuć uwagę i zwiększyć oglądalność.

– Przechodzimy do ostatniej rundy! – oznajmił prezenter, dając nam ręką znak, byśmy podeszli do basenu, który jakimś cudem pojawił się na środku studia.

Moją przeciwniczką była niejaka Malenna, kobieta nabrzmiała od botoksu po krańce powiek (jako syn chirurga plastycznego, mam supermoc, która pozwala mi odróżnić prawdę od oszustwa). W czasie gdy robiono mi makijaż, Sarah wyjaśniła, że program Malenny o kinie zdobył wielką popularność w latach dziewięćdziesiątych, ale ja wcześniej nie widziałem kobiety na oczy.

– Jak już z pewnością nasi zawodnicy wiedzą z poprzednich programów – ciągnął prowadzący – następne zadanie polega na wyłowieniu za pomocą tych wędek jak największej ilości butów dla stonogi. Aarón i Malenna będą mieli zawiązane oczy, a ich partnerzy udzielą im wskazówek. Gotowi?

Nie! – pomyślałem.

– A zatem: przedstawienie czas zacząć!

Ta sama asystentka co wcześniej zawiązała mi oczy. Podeszła bardzo blisko, za blisko. Poczułem na szyi jej przyspieszony gorący oddech i nieprzypadkowe muśnięcie palców. Włoski na karku stanęły mi dęba.

– Raz, dwa, trzy, buta wyławiasz ty!

Cholera, rozkojarzenie wywołane zachowaniem dziewczyny sprawiło, że straciłem kilka cennych sekund, co mój partner natychmiast odnotował.

– Rusz się! Opuść wędkę! No kurde, opuść ją! Teraz na prawo! Jeszcze! – Piskliwy głos chłopca przypominał alarm przeciwpożarowy.

Podążałem za jego wskazówkami, jak umiałem. Nic nie widziałem, wrzawa wokół mnie się nasiliła. Hałaśliwa muzyka, doping publiczności, okrzyki dziewczynki z przeciwnej drużyny, błyskotliwe komentarze prowadzącego… To prawdziwy cud, że nie dałem się całkiem skołować i nie zaliczyłem gleby.

W tym momencie w ciemnościach, które zapewniała mi przepaska, zadawałem sobie w duchu pytanie, jakim sposobem robienie z siebie pajaca może przynieść korzyść mojej karierze muzycznej i czy będę to musiał jeszcze powtarzać.

Konkurs zakończył się kilka minut później. Zdołałem wyłowić pięć butów, a moja rywalka, botoksowa dama, osiem. Wręczono nagrodę dziewczynce, pożegnaliśmy się, zgasły kamery. Pani Coen podeszła, żeby poklepać mnie po plecach i pogratulować. Gdybym był moim bratem, dokładnie w tym momencie posłałbym ją do diabła. Niestety, byłem sobą, więc ograniczyłem się do zwieszenia głowy.

Na zwieńczenie wieczoru zmusiła mnie jeszcze do podarowania chłopcu, z którym byłem w drużynie, płyty Play Serafin. Wręczyłem mu ją, a on nawet nie czekając, aż odejdę, wyrzucił CD do pierwszego kosza na śmieci, jaki napotkał.

Urażony i poirytowany spojrzałem na Sarah, ale ona znów całą uwagę skupiła na smartfonie i ruszyła do drzwi.

Za moimi plecami publiczność biła brawo i domagała sie autografów. W eskorcie Hermanna i drugiego ochroniarza, którego imienia nie znałem, skierowałem się do wyjścia. Chętnie zostałbym chwilę z fanami, ale moja „piastunka” zabroniła mi zatrzymywać się dłużej niż to absolutnie konieczne.

Wyszedłem na zewnątrz i od razu usłyszałem głosy skandujące moje imię zza ogrodzenia otaczającego parking. Ci ludzie, choć wydawało się to niemożliwe, stali tam, gdy przyjechaliśmy sześć godzin wcześniej.

– Nie było tak źle. Całkiem dobrze – powiedziała Sarah, po raz pierwszy spoglądając mi w oczy.

– Jeśli ty tak uważasz…

– Ten program ma naprawdę wysoką oglądalność w weekendy, a do tego ludzie mogli się dzięki tobie pośmiać.

– Chciałaś powiedzieć ze mnie – poprawiłem.

– Przy odrobinie szczęścia któraś z twoich wtop zrobi nocą furorę w sieci – dodała z nieobecną miną jak ktoś, kto mówi, że wracając do domu, trzeba kupić chleb.

Wiedziałem, że szkoda czasu, by jej tłumaczyć, że ja, podobnie jak Leo, jestem istotą ludzką, mam jakieś uczucia i tak dalej.

Pochyliłem się na siedzeniu, straciłem z oczu hipnotyzujące światła i powiewające na wietrze flagi Piątej Alei. Przejeżdżając koło biblioteki publicznej, przypomniałem sobie, że kończą mi się książki do czytania. Dochodziła dopiero piąta po południu, ale wstałem o siódmej rano i przez cały czas byłem w ruchu. Wiedziałem, że jeśli na czymś nie skupię uwagi, w jednej chwili zasnę.

Leo wrócił do Hiszpanii ledwie dwa miesiące temu, a ja już czułem, że tracę grunt pod nogami. Próbowałem co jakiś czas rozmawiać z nim przez Internet, ale to nie było to samo. Nieoczekiwana izolacja, jakiej poddał mnie Develstar, osiągnęła takie rozmiary, że jedynie podczas pracy z Haru potrafiłem zapomnieć, jak źle się czuję, nie będąc panem własnego życia.

Po wyjeździe Lea moje wystąpienia publiczne i prace poza studiem można było policzyć na palcach jednej ręki: kilka sesji zdjęciowych i jeden koncert, który miał pokazać oficjalnie nowy (autentyczny) image Play Serafin. W odróżnieniu od Lea prawie w ogóle nie zdążyłem się przygotować do tego wystąpienia.

Nie było konferencji prasowych, imprez ani spotkań z fanami. Przez większą część czasu Develstar trzymał mnie z dala od publiczności, tak że mogłem skupić się na muzyce i opracować z Haru nowe tematy. Choć starałem się o tym zapomnieć, było jasne, że poza schronieniem, jakim stał się dla mnie budynek agencji, świat oszalał na moim punkcie.

Nie zdawałem sobie sprawy z rozmiarów zjawiska aż do tamtego koncertu na Manhattanie. Odbył się on w Powerhouse, niesamowitej księgarni o betonowych ścianach i podłodze, gdzie organizowano liczne prezentacje książek, gale, prywatne imprezy… Gdy usunięto stoły i regały, otwarty dwupiętrowy lokal przeistoczył się w rozległą salę, której Develstar nie zawahał się wynająć na mój wielki dzień. Problem w tym, że choć było specjalne wejście dla dziennikarzy, krytyków, artystów i kilku szczęśliwych fanów mojego kanału na YouTube, około tysiąca osób zablokowało okoliczne ulice tylko po to, by zobaczyć mnie z daleka.

Pierwszy samodzielny występ okazał się niesamowitym zastrzykiem adrenaliny. W końcu zdołałem się uspokoić. Zrozumiałem, że ludzie przyszli specjalnie po to, by posłuchać, jak śpiewam; przyszli, bo podoba im się moja muzyka. Wtedy zapomniałem o bożym świecie i dałem z siebie wszystko. Koszmar zaczął się kilka godzin później: policja interweniowała, by odblokować ulice i wyciągnąć nas stamtąd. Z zaskakującą wyrazistością wciąż brzmiały mi w uszach krzyki fanów i stłumione uderzenia w okno limuzyny. Do dziś na samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki.

Samochód zatrzymał się w pobliżu biur agencji, a ja wróciłem do rzeczywistości. Poczekaliśmy, aż brama otworzy się do końca, a potem wjechaliśmy w mroczne czeluście garażu. Ze względu na dziennikarzy od jakiegoś czasu wchodzenie i wychodzenie głównym wejściem stało się dla mnie niemożliwe i teraz już za każdym razem, gdy chciałem się wymknąć, musiałem używać tej drogi, nawet w tych nielicznych wypadkach, gdy pozwalano mi wybrać się na spacer po Central Parku.

Dwaj ochroniarze odprowadzili nas do windy.

– Odpocznij trochę – powiedziała Sarah, kiedy drzwi otworzyły się przed moim apartamentem. – Postaraj się nie oglądać w Internecie nagrań z dziś ani…

– Dobranoc – przerwałem jej. Obróciłem się na pięcie i odszedłem korytarzem. Jak będę miał ochotę posłuchać bezużytecznych rad, dam jej znać.

W sypialni rozebrałem się, rzucając ubranie, gdzie popadnie, i wszedłem pod prysznic. Po porannej sesji na siłowni i napiętym programie zajęć po południu miałem wrażenie, że zamiast mięśni ktoś włożył mi pod skórę drut kolczasty, który teraz próbuje przebić się na zewnątrz. Odkręciłem wodę. Gorące strużki hydromasażu uderzały o skórę i rozpryskiwały się w drobne kropelki. Najchętniej ulotniłbym się wraz z parą. Westchnąłem wykończony, siadłem na brzegu i zamknąłem oczy, a woda obmywała mi ciało.

Z każdym dniem coraz silniej utwierdzałem się w przekonaniu, że nigdy nie przyzwyczaję się do takiego życia. Nie było tygodnia, by agencja nie wymyśliła nowej normy ograniczającej jeszcze bardziej moją wolność. Sprawiało to wrażenie, jakby bali się, że moje wyjście do kina, na spacer czy wycieczka w wolny weekend natychmiast wywoła katastrofę.

Pod pretekstem niezbędnej ochrony coraz mocniej zaciskano smycz na mojej szyi. A czekało mnie z nimi jeszcze ponad siedemnaście miesięcy! Prawie dwa lata znoszenia naburmuszonego Hermanna, obmierzłego pana Gladstone’a i nieznośnej pani Coen.

Jednak nie to było najgorsze. Nie, najgorsze było, że nawet najlepsze wspomnienia zostały zatrute i wykoślawione przez dziesiątki napływających codziennie wiadomości, w których grałem główną rolę.

Jeśli rozczarowanie miłosne samo w sobie jest prawdziwym koszmarem, to fakt, że wszyscy na każdym kroku muszą ci przypominać twoją ostatnią dziewczynę, jest nieporównywalnie gorszy.

Mój związek z Emmą był bardzo szczególny, ulotny i tajny, natomiast zerwanie okazało się czymś akurat przeciwnym. Powinienem raczej powiedzieć, że „wciąż od nowa okazywało się”, bo choć nie zobaczyłem jej więcej od czasu, gdy spakowała się i bez słowa pożegnania wróciła do Los Angeles zaraz następnego ranka po naszej kłótni, fani i dziennikarze wzięli sobie za punkt honoru, by żaden dzień nie minął bez wspominania tej historii. Pierwsze strony czasopism, pytania przed wejściem do budynku, fora poświęcone naszemu ulotnemu związkowi, spekulacje, plotki, kłamstwa… Presja była tak silna, że korzystałem teraz z Internetu tylko wtedy, gdy chciałem porozmawiać z rodziną i przyjaciółmi. Co do Emmy, nie miałem od niej więcej wiadomości.

Gdybym wiedział z góry, co nastąpi, nigdy nie zdecydowałbym się przedzierać przez rozdzielający nas tłum podczas premiery filmu o Castorfie, brać w ramiona i składać na jej ustach jednego z tych pocałunków, które przechodzą do historii (trafnie powiedziane). A może jednak zrobiłbym to mimo wszystko?

W wieku osiemnastu lat doszedłem do przekonania, że cała ta miłość to jedno wielkie pole minowe, na którym każdy fałszywy krok może doprowadzić do rozerwania człowieka na strzępy. Najpierw Dalila i jej nagły skok do sławy, a teraz Emma… Czy była to moja wina, czy sprawa od samego początku została źle pomyślana? Czemu nie odbywało się to jak w filmach i książkach, gdzie ludzie z pomocą superzaawansowanej technologii decydują, z kim powinni spędzić resztę życia?

Podczas jednego wieczoru media odkryły nie tylko to, że ja śpiewam i komponuję piosenki Play Serafin, ale ponadto jestem zakochany. I o ile mój pierwszy pocałunek z Emmą miał miejsce z dala od świadków, o tyle ostatni odbył się przed setkami kamer, fotografów i dziennikarzy, którzy nie tracili okazji, by uwiecznić ten moment. Powiedzmy sobie szczerze, następnego dnia te zdjęcia zrobiły znacznie większą furorę niż ujęcia z Dalilą Fes w jej spektakularnej sukience.

Niektóre media skupiły się bardziej na tym, że to ja byłem prawdziwym artystą, a nie mój brat, jednak do głównych zmartwień pozostałych mediów należało ustalenie, kim jest ta dziewczyna, dla której najwyraźniej straciłem głowę. Na nieszczęście nikt z nich jeszcze przez wiele dni nie dowiedział się, że tej samej nocy zerwaliśmy ze sobą, a Emma już następnego dnia opuściła Nowy Jork.

Przez następne trzy tygodnie dniem i nocą prasa oblegała budynek Develstaru w nadziei na unikatowy wywiad lub zdjęcie z Emmą. Jedynym, co mnie trochę uspokajało, była świadomość, że przynajmniej ona zdołała uciec, nim wszystko to rozpętało się na dobre, i teraz żyła sobie spokojnie u wujka na Zachodnim Wybrzeżu.

Za to ja miałem problem. Od kiedy brat wrócił do Hiszpanii, ledwo udało mi się wyjść z budynku, a gdy kilka razy to zrobiłem, czułem się jak w piekle osaczony przez flesze, mikrofony i grad wykrzyczanych pytań, na które nie umiałem odpowiedzieć.

W sumie jednak najbardziej dziwiło mnie, że Develstar wcale nie naciskał, bym więcej pokazywał się publicznie. Może miałem jakąś paranoję, ale nie rozumiałem, na co czekają… Dlaczego nie robią ze mną tego samego co w swoim czasie z Leem? Czemu nie zmuszają mnie, bym chodził od studia do studia, promując nowy wizerunek Play Serafin? Kiedy zaplanują mi jakieś koncerty? Gdzie się podziały lekcje dykcji i mowy ciała, jakie brał mój brat? A nauka tańca?

Nie licząc koncertu, program, w którym wziąłem udział tego wieczoru, by zbłaźnić się u boku dziesięcioletniego chłopca, był moim jedynym wystąpieniem przez cały ten czas. Poza tym siedziałem odcięty od świata i pracowałem nad nową płytą lub pobierałem u Haru udzielane z dobrego serca lekcje śpiewu przed publicznością. Z pomocą pana Rottsa jakimś cudem zaliczyłem maturę. Przynajmniej ten problem miałem z głowy i zostawało mi więcej czasu na czytanie i ćwiczenia na siłowni.

Zaczynałem wierzyć, że zmusili mnie do podpisania nowego kontraktu tylko po to, by trzymać mnie u siebie jak więźnia, który dostarczy im rozrywki niczym tresowana małpka. Może zamierzali mną manipulować za pomocą odwróconej psychologii… Albo po prostu byli mili i nie chcieli tak od razu rzucać mnie na pożarcie lwom.

Nie wiem czemu, ale ta ostatnia opcja mnie nie przekonywała…

Niezależnie od wszystkiego próbowałem powstrzymać się od narzekań. Płyta była ciągle na liście najlepiej sprzedających się krążków, a popularność Play Serafin nie tylko nie spadła, a wręcz bardzo wzrosła wraz z moim wkroczeniem do gry. Tak przynajmniej mówiła mi Sarah.

Napięcie w mięśniach zelżało, zakręciłem więc kurki i owinąłem się w ręcznik tak gruby i miękki, że wyglądał jakbym żywcem wziął go z reklamy proszku do prania. Potem założyłem bokserki i rzuciłem się na sofę w salonie z zamiarem poczytania, póki nie zasnę. Nie potrzebowałem rad Sarah, by wiedzieć, że włączanie telewizora w celu innym niż obejrzenie filmu to stanowczo zły pomysł.

Chwilę później bohaterka czytanej przeze mnie powieści zakończyła rewolucję, którą zaczęła przez prosty fakt zjedzenia kilku jagód, i nagle zrobiłem się głodny.

Czekając, aż przyniosą mi zamówioną w restauracji kolację, podszedłem do ogromnego okna, za którym ostatnie światła zmierzchu tonęły w mieście. Wspomnienie chwili, gdy po raz pierwszy odciągnąłem te zasłony i odkryłem ten widok, przepełniło mnie nostalgią. Wtedy sądziłem, że przed nami życiowa szansa, że nasze marzenia stały się rzeczywistością, a my trafiliśmy ekspresem do raju. Leo i ja. Dwaj bracia Serafin stawiający czoło całemu światu. Wspólnie…

Gorzkie wspomnienie ścisnęło mi żołądek. Nagle zadałem sobie pytanie, co też robi w tym momencie mój brat.Step one you say „we need to talk”

He walks you say „sit down it’s just a talk”.

The Fray, „How To Save A Life”

Gumki.

Musiałem kupić paczkę prezerwatyw, zanim Sophie przyjdzie do domu. A biorąc pod uwagę, że już minęła północ, moją jedyną opcją była nocna apteka lub jeden z tych automatów, stojących w ubikacjach i na peronach metra, do których nie miałem zaufania; wydawały mi się podejrzane.

Według cyfrowego zegara na przystanku autobusowym było dwadzieścia osiem stopni. Lipcowy Madryt w czystej postaci.

Przyspieszyłem kroku, kierując się na aleję Menéndeza Pelayo, bo zdawało mi się, że jest tam apteka. Gdy tylko dotarłem na róg, zmrużyłem oczy i rozejrzałem się na obie strony. W oddali odkryłem upragniony zielony krzyż.

– Bingo! – krzyknąłem z tryumfem sam do siebie.

Z nowymi siłami ruszyłem w tamtym kierunku. Byłem już spokojniejszy, sytuacja została opanowana.

Zapukałem w okienko, by zwrócić uwagę trzydziestoletniej sprzedawczyni, która przeglądała czasopismo. Uraczyłem ją moim najbardziej promiennym uśmiechem.

– Dobry wieczór – powiedziałem.

– Czym mogę służyć? – spytała, nie zmieniwszy ani na jotę wyrazu twarzy. Domyśliłem się, że nie rozpoznała mnie w słabym oświetleniu.

– Paczkę prezerwatyw, proszę. Zwykłych.

– Chwileczkę – odpowiedziała, wstała ze stołka i znikła w głębi pomieszczenia.

Czekając na nią, oparłem się plecami o ścianę i zacząłem pogwizdywać. Ostatnia paczka skończyła się nam w przeddzień wyjazdu Sophie do Barcelony, gdzie pojechała zrobić kurs z czegoś tam, a ja zapomniałem dokupić nowych. Uświadomiłem to sobie, gdy zadzwoniła do mnie z lotniska, by powiedzieć, że już jedzie do domu. Wyszedłem szybko, musiałem naprawić niedopatrzenie. Była to kwestia najwyższej wagi i niecierpiąca zwłoki.

– Takie mogą być? – zapytała sprzedawczyni.

Odwróciłem się i odkryłem, że koło mnie stoi kobieta. Nim zdążyłem odpowiedzieć farmaceutce, uśmiechnąłem się do kobiety, a sądząc po jej szeroko rozwartych na mój widok oczach, założyłem, że mnie rozpoznała.

– Doskonałe – powiedziałem, upewniając się, że tego właśnie szukałem.

– Przepraszam, ty jesteś ten z Play Serafin?

Odliczyłem kwotę do zapłaty i spojrzałem na nią. Miała około czterdziestki; zdenerwowana trzymała torebkę obiema rękoma.

– Jestem Leo – przyznałem, uśmiechając się z nieco mniejszym entuzjazmem. Trochę dlatego, że już nie byłem „tym z Play Serafin”, a poza tym nie miałem zbyt wielkiej ochoty, by widziano mnie, jak kupuję prezerwatywy.

– Moja córka jest twoją wielką fanką. Ciągle słucha twojej muzyki. To znaczy tej, którą śpiewałeś. A raczej udawałeś, że śpiewasz. – Nawet w ostrym zielonym świetle, jakie wytwarzał nad naszymi głowami neon apteki, mogłem zobaczyć, że się czerwieni.

– Proszę ją ode mnie pozdrowić.

– Mogłabym ci zrobić zdjęcie?

Zwykle takie pytanie wywoływało u mnie falę zadowolenia i radości, ale nie tym razem.

– Ja wam zrobię – wtrąciła się aptekarka, wręczając mi paczkę prezerwatyw przez okienko. Kobieta podała jej komórkę tą samą drogą, a potem pozując, stanęliśmy koło siebie. Nie zdążyłem nawet przybrać odpowiedniego wyrazu twarzy, a już usłyszałem spust migawki.

Zmęczony tą sytuacją pożegnałem kobiety i oddaliłem się szybkim krokiem. Odszedłem kilka metrów, a kobieta zawołała mnie, wskazując na prezerwatywy, które niosłem w ręku:

– Jesteś wspaniałym przykładem dla współczesnej pustogłowej młodzieży. Możesz być pewny, że powiem o tym mojej córce.

Spojrzałem na własną dłoń, jakbym jej nie rozpoznawał, i wówczas ogarnęły mnie wątpliwości: czy paczkę będzie widać na zdjęciu?

Odwróciłem się i ruszyłem szybko do domu.

Po mojej nowojorskiej przygodzie w Develstarze zostało mi wystarczająco dużo pieniędzy, bym opłacił mieszkanie nieopodal Retiro. Była to jedna z najdroższych dzielnic w mieście, ale zarazem bardzo spokojna i świetnie położona. Mogłem wszędzie dostać się pieszo, a w razie potrzeby miałem do dyspozycji metro i liczne linie autobusowe. Mój budynek przy Sainz de Baranda, naprzeciw bulwaru pełnego ogródków kawiarnianych, należał do najstarszych w dzielnicy i miał hol godny pałacu.

Winda starego typu, z takich z zewnętrzną kratą, zachwyciła Sophie, choć we mnie budziła pewne obawy. Gdy tylko zatrzymała się na najwyższym piętrze, wysiadłem i wszedłem do mojego nowego domu.

Po prawie dwóch miesiącach zamieszkiwania wciąż miałem jeszcze sterty kartonów do rozpakowania, które piętrzyły się po kątach, przywodząc na myśl małe twierdze, jakie w ogrodzie za domem budowaliśmy w dzieciństwie z Aarónem.

Trzeba przyznać, że miejsce było fantastyczne. Sam nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Mieszkanie składało się z kilku sypialni, dwóch łazienek, ogromnego salonu, jadalni, gabinetu i tarasu. Tak, tak… tata oniemiał, gdy zobaczył, co jego kochany synalek zdobył w pocie czoła i pracą własnych rąk.

W wystroju dominowała biel, ale Sophie miała już kilka pomysłów, jak to wszystko przemalować i urządzić. To znaczy wszystko prócz gabinetu. To było jedyne pomieszczenie, w którym pozostawiła mi całkowitą wolność i mogłem przyozdobić ściany plakatami przywiezionymi z mojej sypialni u mamy.

Niestety, cieszyłem się tym wszystkim znacznie mniej, niż bym pragnął. Spędzałem przedpołudnia jako uczestnik kursu aktorskiego, na który zapisałem się na lato, a wieczorami chodziłem na castingi, które wyszukiwała mi agentka Cora Delarte. Stopień mojej popularności wśród śmiertelników nie był tak wielki jak w czasie, gdy byłem twarzą Play Serafin, ale nie mogłem się skarżyć. Nadal wzbudzałem poruszenie na ulicy, o ile nie pilnowałem się, by chodzić w ciemnych okularach i czapce z daszkiem.

Schowałem prezerwatywy do szuflady w szafce nocnej i wróciłem do kuchni, żeby zrobić sos do spaghetti, które już czekało w garnku. Zwykle co dwa dni przychodziła Yvette, ogarniała mieszkanie i gotowała kilka potraw, które zamrażałem na resztę tygodnia. Ale biorąc pod uwagę, że dziś był szczególny wieczór (Sophie wracała do domu), postanowiłem sam coś upitrasić.

Dzwonek do drzwi rozległ się kilka minut później. Wytarłem ręce w ściereczkę, która leżała na blacie i ślizgiem ruszyłem po parkiecie do wejścia.

– Kto ośmiela się zakłócać mój spokój? – zapytałem groźnym głosem.

– Może byłbyś tak miły i otworzył. Jestem obładowana – odpowiedziała Sophie po drugiej stronie drzwi.

Weszła i przeszła obok mnie, dając mi pocałunek tak szybki, że smakował jak powietrze. Włosy zebrała w koński ogon. Miała na sobie biały podkoszulek, krótkie dżinsowe spodenki i wysokie kozaki, które dodatkowo podkreślały jej oszałamiającą figurę.

– Jak podróż? – zapytałem, zamykając drzwi. Czułem się jak groźny wilk wpuszczający jednego z koziołków.

– Jestem wykończona, ale warto było.

Sophie przeciągnęła walizkę do naszej sypialni. Zostawiła ją na łóżku i w czasie gdy wyciągała ze środka ubrania i rzucała na stertę do prania, opowiedziała mi, jak upłynął jej ten tydzień. Miałem ochotę przytulić ją i całować po szyi, ustach i wszystkim co podleci, ale coś mi mówiło, że to nie jest właściwy moment.

– …tak więc, po dwóch pierwszych lekcjach i obejrzeniu mojego portfolio powiedział, żebym się nad tym zastanowiła. I wiesz co? Jeżeli miałabym dostać pracę w tym studiu, wyjazd do Stanów nie wydaje mi się wcale głupim pomysłem…

– Chwileczkę… Jaki wyjazd? – przerwałem. To ostatnie zdanie wyrwało mnie z zamyślenia. – Czemu chcesz wracać tak szybko?

Sophie gwałtownie zamknęła walizkę i spojrzała na mnie.

– Leo, słyszałeś w ogóle, co do ciebie mówiłam? Jak sądzisz, po co zapłaciłam za ten kurs? Tylko dwóm uczestniczkom zaproponowali pracę!

Emocje zawarte w jej spojrzeniu pozwoliły mi zrozumieć, czemu była dla mnie taka oschła po przyjeździe: zawsze kiedy Sophie miała mi coś do wyznania, o czym wiedziała, że mi się nie spodoba, przyjmowała postawę obronną, póki tego z siebie nie wyrzuciła. Mogłem się był spodziewać.

– Nie wiedziałem, że chcesz wyjechać! – odpowiedziałem.

Sophie jeszcze nie znalazła sobie miejsca w Hiszpanii, ale od dwóch miesięcy szukała pracy i wysyłała CV, żeby zająć się tym, co studiowała: wystrojem wnętrz.

– Bo mnie nie słuchasz! Gadasz w kółko o swoich lekcjach, swoich reklamach, swoim bracie, swojej karierze… A ja to co, Leo?

– Przestań, to wcale nieprawda! – obruszyłem się, choć w głębi serca nie byłem pewien, czy mam rację.

– Ach nie? To może odpowiedz mi na takie pytanie: dokąd pojadę, jeśli zdecyduję się przyjąć tę ofertę?

Otworzyłem usta, by odpowiedzieć, ale zaraz je zamknąłem, uświadamiając sobie, że nie mam pojęcia. Naprawdę powiedziała dokąd?

– Dziękuję za potwierdzenie moich podejrzeń – skwitowała z rozgoryczeniem.

Obawiając się nadchodzącego kataklizmu, złapałem się rękoma za głowę.

– Kurka, Sophie, przez pięć sekund cię nie słuchałem, ale to jeszcze nie znaczy, że…

– To znaczy bardzo wiele, Leo. I to nie było pięć sekund ani nie był to pierwszy raz. Czemu tak trudno ci pojąć, że ja też chcę coś zrobić w życiu, zwłaszcza teraz, kiedy proponują mi pracę w uznanym studiu?

A więc o to chodziło.

– Ja wcale nie mówię, żebyś tego nie robiła, ale… akurat w Ameryce?

– Tak, w Ameryce! – zawołała. – Sądzisz, że się nie nadaję? Chyba na coś mi się przydały trzy lata nauki w Szkole Graficznej w Nowym Jorku.

– Myślałem, że przyjechałaś tu na stałe… – mruknąłem wkurzony. Nie taki wieczór sobie planowałem. Sos, spaghetti i prezerwatywy mogą się pieprzyć! Siadłem na skraju łóżka i odgarnąłem włosy z czoła. – No tak, świetnie, teraz chcesz wrócić. Super. To dokąd pojedziesz, jeśli się zdecydujesz?

– Nie mów do mnie w ten sposób, Leo – ostrzegła mnie swoim tonem rozdrażnionej lwicy. Powinienem być urażony, ale zamiast tego poczułem coś w rodzaju… podniecenia? Natychmiast zmusiłem się, by je stłumić. Sophie westchnęła ciężko i usiadła obok mnie. – Do ich siedziby w San Francisco.

Uniosłem brwi i powstrzymałem impuls, by poderwać się na nogi. W każdej innej sytuacji uznałbym to za doskonały pretekst, by pojechać z nią, ale jeszcze nie doszedłem do siebie po ostatnich wydarzeniach i nie czułem się na siłach wracać do Stanów.

– Nie wydaje ci się, że za bardzo się spieszysz?

– To jedna z najlepszych agencji na rynku, Leo – dodała. – Mam unikalną szansę, żeby się tam dostać. Ponadto wydaje mi się co najmniej ironiczne, że akurat ty przywołujesz mnie do rozsądku.

Trafiony i zestrzelony.

– No to super. W takim razie jedź i zostaw mnie samego!

Spojrzała na mnie z ukosa i uśmiechnęła się lekko.

– A więc o to ci chodzi… – powiedziała, a ja uniosłem brew. – Boisz się, że o tobie zapomnę?

Westchnąłem z ironicznym grymasem.

– Bardzo cię proszę, nie rozśmieszaj mnie – odparłem z większą pogardą, niż chciałem. – To jasne, że wybrali cię ze względu na…

Nie skończyłem zdania. Dałem się ponieść wściekłości i uświadomiłem sobie, że skaczę wprost w przepaść. Ale było już za późno.

– To jasne, że wybrali mnie ze względu na… – powtórzyła Sophie. – Proszę, skończ zdanie.

Spojrzała na mnie wyzywająco i w końcu wybuchnąłem.

– Dobrze! Chciałem powiedzieć, że wybrali cię tylko dlatego, że jesteś moją dziewczyną! Zadowolona?

Teraz faktycznie wyprowadziłem ją z równowagi. Schrzaniłem to do reszty.

– Co proszę? – Wstała i zacisnęła wargi. Zauważyłem, jak napinają się mięśnie szczęki pod jej mahoniową skórą. – Jak możesz…? Jesteś… Wynoś się! – wrzasnęła.

– Jak mam się wynosić? – sprzeciwiłem się. – To mój pokój! Mój dom!

– Wynocha, powiedziałam – warknęła, grożąc mi palcem.

Jęknąłem z irytacją i wyszedłem z pokoju, trzaskając drzwiami.

– Jak miło mieć cię znowu pod swoim dachem! – krzyknąłem maksymalnie wkurzony. Założyłem tenisówki, wziąłem klucze, komórkę i wyszedłem z mieszkania. Obawiałem się, że jeśli zostanę dłużej, to powiem jej w końcu coś, czego w gruncie rzeczy nie myślę.

Zszedłem po schodach pełen bezsilnej wściekłości. Za kogo ona się uważa? Jak może być tak beznadziejnie chamska w stosunku do mnie, skoro zawdzięcza mi wszystko, co obecnie ma?

Gdy tylko znalazłem się na ulicy, ruszyłem przed siebie, nie zastanawiając się, dokąd idę. Natychmiast poczułem, że koszulka przylepia mi się do pleców z winy przeklętego, duszącego miejskiego upału. Czemu musiało tu być jak na środku Sahary? Wszystko to było gówno warte.

Być może nie powinniśmy byli tak szybko razem zamieszkać, nagle przyszło mi do głowy. Gdybyśmy dali sobie więcej czasu, żeby pomyśleć na spokojnie, żeby minął mi kac po Develstarze, może nie poprosiłbym jej, by rzuciła wszystko i pojechała ze mną do Hiszpanii…

– Co jest? Zawsze wszystko przeze mnie, tak? – skarciłem sam siebie na głos.

Co miała na myśli, mówiąc, że jej nie słucham? Rzeczywiście ja więcej gadałem podczas wspólnych kolacji i obiadów, ale działo się tak między innymi dlatego, że miałem ciekawsze rzeczy do opowiedzenia. Czy to moja wina, że ona nie znalazła pracy ani żadnego zajęcia, od kiedy tu ze mną przyjechała?

Poirytowany usiadłem na ławce i ukryłem twarz w dłoniach. Zdawałem sobie sprawę, że nie jestem najłatwiejszym towarzyszem życia, ale od tego do korzystania z każdej sposobności, by robić mi wyrzuty z byle powodu, była daleka droga.

Może i Sophie wspomniała parę razy, że czuje się bezradna, bo nic nie rozumie po hiszpańsku, że nieoczekiwanie wiele kosztują ją tak proste czynności jak zakup chleba czy zapytanie o drogę, że bardzo tęskni za rodziną, ale nikt jej nie zmuszał, by wsiadała do samolotu i przylatywała do Madrytu. Czemu odbijała sobie na mnie fakt, że nie znalazła żadnego miejsca, gdzie mogłaby wykorzystać to, czego nauczyła się w Nowym Jorku?

Cóż, niewątpliwie nasze wspólne życie w Hiszpanii wyglądało zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażałem, ale mimo wszystko nie zamierzałem tak łatwo się poddać. Chciałem walczyć o ten związek, choćbym musiał w tym celu zrezygnować z pewnych rzeczy czy zmienić się pod niektórymi względami. W końcu Sophie na to zasługiwała.

– Jestem kretynem… – mruknąłem i walnąłem się w głowę zaciśniętymi pięściami.

Jak to się stało, że nie zauważyłem, na co się zanosi? Co się ze mną działo?

Kierowany wewnętrznym impulsem wziąłem do ręki wisiorek, który miałem na szyi i zapytałem szeptem, czy Sophie mi wybaczy… po raz kolejny. Potem położyłem palec wskazujący na losowo wybranej ściance ikosaedru i podniosłem go do oczu, by odczytać odpowiedź..

„Nie mogę teraz powiedzieć”.

– Ech, Tonya… ty i te twoje tajemnice! – Westchnąłem w ciemności, wypuszczając ją z ręki.

Co ja tu robiłem, zamiast prosić o wybaczenie swoją dziewczynę? Zastanawiałem się, czy najbardziej zabolało mnie, że wieczór tak źle się potoczył, czy to, że Sophie na poważnie zastanawia się nad wyjazdem do kraju, który kiedyś tak podziwiałem, a który obecnie tak bardzo mnie drażnił.

Zachowałem się jak totalny kretyn, odzywając się do niej w taki sposób. Wystarczyło posłuchać, z jaką pasją mówi na ten temat, albo zobaczyć jej prace z uczelni, by wiedzieć, że jeśli tylko zechce, może być najlepszą projektantką świata. Po raz kolejny moje przeklęte ego musiało się wtrącić do rozmowy, nim zdążyłem je przepuścić przez filtr zdrowego rozsądku.

Owszem, martwiło mnie, że zaproponowali jej to ze względu na mnie. Nie mogłem zaprzeczyć. Jednak nie z powodów, o których ona myślała: było mi obojętne, czy stanie się sławniejsza ode mnie. Po prostu bałem się, że zrobili to tylko ze względu na nazwisko. Choć z drugiej strony… Może to tylko moja paranoja? Ludzie nie są aż tak przenikliwi i niebezpieczni jak w kinie. Pewnie w tamtych kręgach nawet o mnie nie słyszeli.

Nieco uspokojony (i niezmiernie zawstydzony), wróciłem do mieszkania. Światła były zgaszone i przez chwilę obawiałem się, że wyszła. W końcu dostrzegłem jednak blask w naszej sypialni. Podszedłem do drzwi i przekonałem się, że są zamknięte na zasuwkę. Usiadłem na podłodze i zacząłem przepraszać za swoje idiotyczne zachowanie.

– Mogę spać na sofie – dodałem na zakończenie.

Nie wiedziałem, czy dotarło do niej choć słowo z mojej przemowy, czy może już śpi. Wstałem gotów spędzić noc przed telewizorem.

W tym momencie usłyszałem odgłos odciąganej zasuwki i Sophie otworzyła drzwi. Założyła białą koszulę, której używała do spania i obcisłe szorty. Oczy miała zaczerwienione od płaczu.

– Przykro mi – powtórzyłem.

Wzruszyła ramionami i spuściła głowę. Uznałem to za oznakę wybaczenia. Złapałem ją rękoma w pasie i pocałowałem w policzek, a potem w usta. Mój Boże, jak bardzo za tym tęskniłem!

Nim zdaliśmy sobie sprawę, co się dzieje, byliśmy w łóżku, wszystkimi zmysłami oddani rozkoszy. Kłótnia poszła w niepamięć jak wszystkie poprzednie.

Ostatecznie wieczór wcale nie kończył się tak źle…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: