Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Shuttergirl - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 lipca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Shuttergirl - ebook

Gorący romans bestsellerowej CD Reiss!

Nigdy jej nie zapomniałem. Ani przez minutę. Widzę ją czasami, ale nigdy z nią nie rozmawiam. Przepaść między nami jest zbyt duża. Aż do teraz.

Gdy odszedł, moje życie się rozpadło. Teraz nic dla mnie nie znaczy. Teraz jesteśmy królem i królową po przeciwnych stronach Los Angeles. Nie zamieniamy ze sobą nawet słowa. Aż do teraz.

__

"Zakazane, ale słodkie. Dzięki SHUTTEGIRL uwierzysz, że miłość ma moc przełamywania wszelkich barier. CD Reiss pokazuje nam się od bardziej delikatnej strony, ale zachowuje swój piekielnie seksowny charakter".

– Claire Conteras, autorka "Nie ma światła w ciemności"

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66338-94-4
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Los Angeles należy do mnie.

Od portów San Pedro po skraj Angeles National Forest i od plaży Santa Monica po rów, który nazywamy rzeką – to wszystko jest moje. I tak jak matka i córka należą do siebie wzajemnie, tak i ta własność jest obustronna. Miasto wychowało mnie w swoich objęciach, doprowadziło do dorosłości, jakby ciągnęło mnie ku niej za włosy, kołysało mnie do snu melodią alarmów samochodowych i szumu autostrady.

Dorastałam w dwunastu dzielnicach pod opieką szeregu rodziców zastępczych, którzy guzik się przejmowali tym, że większą część dnia spędzałam poza domem, zupełnie jakby wiedzieli, że jestem dzieckiem miasta. Nauczyłam się kulić między ulicami, ukrywać, pojawiać w nieoczekiwanych miejscach, szeptem wyjawiać miastu swoje zamiary i stać nieruchomo na tyle długo, by usłyszeć jego podpowiedzi. Nie skończyłam liceum. Nie musiałam. Jedyne nauki, jakich potrzebowałam, pobierałam z tętnienia i szumu tej otwartej, seksownej metropolii.

Każda szemrana uliczka prowadzi do okazji. Światła zmieniają się na zielone, kiedy się do nich zbliżam. Ruch uliczny rozstępuje się przede mną niczym Morze Czerwone. Gdy się zatrzymuję, zwalnia się dla mnie miejsce parkingowe. Słyszę w sobie głos miasta, który mówi mi, dokąd jechać. Powinnam napadać na banki lub zostać taksówkarką. Powinnam być gliną lub ratowniczką. Nie tak się jednak potoczyły moje losy. Los Angeles nigdy nie miało wobec mnie takich planów.

Jestem paparazzim. A w zasadzie, jeśli ktoś chciałby być skrupulatny, powinien mi mówić paparazza. Z „a” na końcu.

Docieram na miejsce i oddalam się ze zdjęciem szybciej od pozostałych, i to na obcasach. Jestem ładniejsza, ładniej pachnę i nie kupuję żadnych bzdetów serwowanych przez sławy. Nie pracuję dla nich. Nie kłaniam im się do ziemi ani się nie podlizuję. Jeśli pokazują dupsko publicznie, to należy ono do mnie.

To jest historia pewnej sławy, która podobnie jak miasto jest moja.Rozdział 1

Bolał mnie tyłek. Stopy nie, choć włożyłam buty na obcasach, ani nie ramię, na którym wisiał ważący dziesięć kilogramów aparat. Za to tyłek posadzony na barierce bynajmniej do tego nieprzeznaczonej pulsował jak tłum na parkiecie.

Tom, mój brat z rodziny zastępczej, stał obok mnie z aparatem, który dzierżył niczym oszczep. Miał krzaczastą brodę i hipsterski stosunek do dbania o siebie. Nawet w ostrym świetle dnia przez ziemistą cerę wyglądał jak czarno-białe zdjęcie wklejone w kodachromowy świat. Nocą ledwie go było widać.

– Dzwoni mój telefon – oznajmił.

– Mój też.

Nasze komórki wiecznie dzwoniły. Wygrywały muzyczne tło naszego życia. Zerknęłam na wyświetlacz.

Britt jest w NV.

Za mało. Za późno. O pierwszej w nocy byliśmy już po trzech godzinach sterczenia na tyłach klubu NV i czekania na pojawienie się Britt z jej ukochaną Maryettą. Tylne drzwi prowadziły na parking, pilnowało ich dwóch zwalistych Ormian w skórach, którzy stali za aksamitnym sznurem. Byłam z nimi po imieniu.

Chociaż znałam miasto jak własną kieszeń, nie miałam zielonego pojęcia, kiedy jakaś wściekła na siebie aktorka zmęczy się klubem i postanowi zmiatać do domu. Tak więc czekaliśmy w cuchnących trawką zakątkach uliczki, w głębokim cieniu latarni. Każdy, z wyjątkiem dwóch Ormian, pomyślałby, że uliczka jest pusta, niemniej paparazzi kryli się w kątach i za SUV-ami, wciśnięci pomiędzy samochody i ściany. Dwaj siedzieli na dachu garażu, trzecie drzwi na zachód. Wynajęli ten garaż, żeby mieć dobry widok na klub.

Tom sprawdził swój telefon.

– Kill Photo.

Wciąż korzystał z usług agencji, która przysyłała mu namiary. Ja miałam już za sobą okres odpalania komuś doli w zamian za kontakty. W czasie współpracy z Kill wspaniałe było to, że gazety zawsze najpierw oglądały ich fotki. Jeżeli czasopismo dostaje ponad czterdzieści tysięcy zdjęć dziennie, musisz działać szybko i wiarygodnie. Fotografie Kill obrabiano w mgnieniu oka, a potem trafiały na początek kolejki. Oglądano je w pierwszej kolejności i płacono za nie w terminie.

Dotarłam jednak do punktu, w którym moje zdjęcia wyprzedzały fotki pozostałych z Kill i już nie potrzebowałam agencji. Namawiałam Toma, żeby też ją rzucił. Proponowałam, że pomogę mu lądować na początku kolejki, on jednak za bardzo się bał.

– Napisałem im, że już tu jesteśmy dzięki twojemu wyczuciu. – Przejrzał esemesa od Kill. – Britt. Londyn. Michael. Bla, bla, bla.

W Hollywood w ramach nieodwzajemnionej zażyłości wszyscy nazywali znane postaci po imieniu. Lubiłam dźwięk imienia Michaela, po części dlatego, że zdjęcia z nim zapewniały mi niezłe wpływy, a po części… głównie dlatego, że to był Michael Greydon. Ze trzy lub cztery razy w ciągu kilku lat zdarzyło mi się wyobrażać sobie, że dostrzegł mnie za obiektywem.

– Michael coś wciąga? – spytałam. – Bo zdjęcie ulubieńca Ameryki wciągającego kreskę byłoby warte milion dolarów.

Mówiłam złośliwie, niemniej nie chciałam go krzywdzić. Był idealny: jego zapierający dech w piersiach uśmiech sugerował seks, ale nigdy wprost; zielone oczy patrzyły przez ciebie, a nie na ciebie; poruszał się tak, jakby płynął na prywatnej fali, a jego ciało wprawiało mnie w drżenie. I pragnęłam, żeby taki właśnie pozostał. Olśniewający. Fascynujący. Zniewalający świat i mnie blaskiem swojej osobowości. Zrzucenie go z piedestału za sprawą zdjęcia byłoby przestępstwem.

Parkowacz zatrzymał ferrari przed aksamitnym sznurem. Paparazzi wypełzli z ciemnych zakątków i podnieśli obiektywy niczym tarcze. Tylko z sali VIP-ów można było wezwać parkowacza. Tylne drzwi się otworzyły i Britt Ravenor ostrzyżona w stylu pixie, z dużymi kołami w uszach wytoczyła się z klubu. Parkowacz otworzył jej drzwi po stronie kierowcy. Michael Greydon – obdarzony orzechowymi włosami, szelmowskim uśmieszkiem, gibkim ciałem i ogromnym talentem – wyszedł za nią. Za każdym razem, gdy widziałam go na własne oczy, powalał mnie i musiałam dojść do siebie, zanim ustawiałam aparat przed twarzą. Słyszałam w myślach melodię jego głosu, widziałam, jak porusza ustami i jak jego twarz jaśnieje w czasie uśmiechu. I te jego dłonie… Boże. Mrówki przebiegły mi po plecach. Podniosłam aparat, żeby nad sobą zapanować. Musiałam wziąć się do pracy.

Wiele gwiazd miało swoją świtę, ale nie Michael Greydon. To jego izolowanie się utrudniało mi dostęp do niego, bo nie otaczali go ludzie, z którymi mogłabym się skontaktować. Czarujący i tylko odrobinę wyniosły doskonale sobie radził z kierowaniem swoją karierą i publicznym wizerunkiem – wszyscy podejrzewali, że odziedziczył po swoich rodzicach, gwiazdorskiej parze, Garecie Greydonie i Brooke Chambers, coś więcej niż talent aktorski.

Ja niczego nie podejrzewałam. Znałam go z liceum i już wtedy był pracoholikiem, a nie tylko przystojniakiem. Miałam wrażenie, że w dorosłości to się nie zmieniło.

Parkowacz podał Britt kluczyki. Wyciągnęła po nie rękę, ale nie trafiła. Udało jej się to za drugim razem.

Britt padła ofiarą konkursów piękności jako córka ambitnej samotnej matki, która wywierała na dziewczynę presję tak długo, aż zniszczyła rodzinę. Britt powoli, bo przez dekadę, dochodziła do nadmiernego picia i prowadzenia po alkoholu. A jej matka siedziała w kaftanie bezpieczeństwa w Westonwood. Współczułam Britt, rozumiałam jej życie, niemniej nie przeszkadzało mi to na niej zarabiać.

Flesze błysnęły, kiedy wsiadła do samochodu. Mój nie. Wciąż nie zwalniałam migawki. Nie widziałam ujęcia godnego pieniędzy. Jeszcze nie.

Kiedy Britt zdążyła się już w połowie wgramolić do ferrari, Michael wyciągnął rękę po kluczyki szybkim, zdecydowanym ruchem wyćwiczonym przez lata gry w tenisa. Britt zachichotała, schyliła się i je schowała. Odepchnął ją i próbował usiąść za kierownicą. Siłowała się z nim, więc ją objął i połaskotał, żeby się przesunęła. To była rozkoszna i urocza scenka, która pięknie się zaprezentuje na papierze.

Miałam swoje zdjęcie. Wybrałam tryb manualny, bo się poruszali, a żaden tryb automatyczny nie myśli szybciej ode mnie.

Pstryk. Kasa. Pstryk. Kasa.

Przez cały czas kadr obejmował ich w całości. Pieniądze kryły się w ich kreacjach, od butów po fryzury. Gdy Britt wystawiła rękę, a Michael po nią sięgnął, poruszałam się z nimi, żeby uwiecznić wszystkie dodatki.

Nawet przez obiektyw widziałam, że Britt jest pijana, a Michael próbuje powstrzymać ją przed prowadzeniem auta. Pracowali nad ważnym tytułem godnym Oscara, remakiem klasyka z lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku Kule o zachodzie słońca. Wielkie uczucia. Wielkie łzy. Wielkie pieniądze. Wtedy ojciec Michaela grał zielonego gangstera, a teraz wcielał się w rolę starego dona, który miał zginąć z rąk syna. Film gwarantował ogromne zyski, tym bardziej że Gareth nie występował na ekranie od dziesięciu lat.

Na moim ujęciu, bardzo wyraźnym, na twarzy Michaela malował się cień desperacji, chociaż wydawało się, że zapanował nad partnerką z planu. Miał pecha, bo Britt większość czasu na planie Apokalipsy zombi spędziła pijana – wywinęła mu się, bo miała praktykę.

Przecisnęłam się obok Rogera, stojącego obok mnie paparazziego i wbiłam mu obcas w stopę.

Michael znowu zabiegał o kluczyki, wciąż uśmiechając się olśniewająco, jakby występował w jakimś gagu, a Britt obróciła się i opuściła ręce. Michael pochwycił kluczyki, lecz Britt kopnęła go między nogi. Wycelowała idealnie, a Michael cofnął się dwa kroki i puścił klucze.

Nawet sfora paparazzich jęknęła „auuu”. Strzeliłam jeszcze kilka ujęć i opuściłam obiektyw.

Michael Greydon, największy z gwiazdorów, zwijał się z bólu, a pozostali fotografowali Britt. Też powinnam to robić. Przecież zarobiłabym na tym, a miałam tylko cztery zdjęcia. Przerwałam jednak, bo on na mnie patrzył. To nie wszystko. Patrzył z wdzięcznością. Poczułam falę ciepła na skórze, jakby wsunął mi dłonie pod bluzkę. Dostrzegł mnie.

Przez lata zrobiłam mu setki fotek i zawsze żywiłam przekonanie, że nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Rozpoznał mnie? Cholera. Zastanawiałam się nad tym za każdym razem, gdy znajdowaliśmy się w tym samym kwartale, ale nigdy nie wydawało mi się to prawdopodobne.

Jego spojrzenie trwało chyba tyle, co mrugnięcie migawki, bo gdy odwiesiłam aparat na ramię, znowu patrzył na Britt. Wemknęła się do ferrari, a on trzymał otwarte drzwi i powiedział coś, czego nie udało mi się rozszyfrować. Brzmiało to jak „Nie rób tego”. Silnik ryknął, opony zapiszczały na podjeździe i posłały spod siebie fontanny żwiru. Znalazłam się pod obstrzałem i odskoczyłam tuż przed tym, jak Britt pomknęła przed siebie z otwartymi drzwiami.

Dojechała do skrzyżowania w kształcie litery T, skręciła zbyt gwałtownie w prawo, dzięki czemu siła dośrodkowa zamknęła drzwi, które otarły się o róg budynku. Ferrari ominęło zaparkowaną hondę civic i dwie dziewczyny w połyskliwych kreacjach. Britt zniknęła.

– Już po niej – stwierdził Tom.

– Szkoda – powiedziałam. – Ma talent. Ktoś wezwał policję?

– Raoul ma tam kogoś. Zgarną ją, zanim dotrze do Venice. – Odwrócił się i oczy zrobiły mu się okrągłe. – O Boże.

Wyciągnęłam szyję w kierunku wejścia, ale zobaczyłam tylko dwie dziewczyny w połyskliwych butach czmychające przed samochodem stukniętego kierowcy. Skręciły za rogiem, żeby wejść od frontu budynku.

– Co jest? – Chodziło mu o to, że Michael na mnie popatrzył? Nadal czułam się naga po tym jego spojrzeniu.

– Nic – odparł Tom.

Pozostali paparazzi fotografowali tylne światła ferrari niknące w oddali, ale ja skierowałam obiektyw z powrotem na Michaela Greydona. Śmiał się z jednym z ochroniarzy i pokuśtykał do środka. Potężny Ormianin trzymał przy uchu telefon. Miałam nadzieję, że zgłaszał policji pijanego kierowcę.

Dzióbnęłam Toma obcasem w łydkę.

– Mów do mnie.

– Randee. To ona. Właśnie weszła.

– Ta w lśniących szpilkach?

Potaknął, jakby sparaliżowało mu resztę ciała. Mówił o Randee z zespołu Razzledazzle. Kochał się w niej jak szalony, ale nie mógł przekroczyć granicy fotograf–artysta.

Kiedy nie zarabiał kasy ze mną, fotografował modne fryzury w Silver Lake albo zespoły rockowe grające na parkingach. Miał talent do uchwytywania pasji muzyków i znał się na retuszu. Powinien obsługiwać wyłącznie kluby i artystów estradowych, ale to nie przynosiło pieniędzy. Zapewniały je fotki robione z ukrycia o pierwszej w nocy i pogoń za pijanymi sławami. Przestałam mu obiecywać, że jego kariera rozkwitnie dzięki słodkim fotkom gwiazd. I przekonywać go, że to jest fotoreportaż. Nazywałam to kasą, a on to słyszał.

– Chodź – pociągnęłam go za rękaw. – Przerzućmy zdjęcia w Exploderze, a te lebiegi niech się uganiają za przebrzmiałą historią.

Ruszyliśmy truchtem do Cordova Court, gdzie zaparkował. Przebiegliśmy przez osiedlowy podjazd, który odkryłam w wieku jedenastu lat, pokonaliśmy bramę, z której rzadko korzystano, ogrodzenie z siatki i wąskie przejścia między budynkami, żeby zaoszczędzić siedem minut drogi.

Explorer Toma cuchnął smarem do aparatów, fast foodem i potem. Jeździłam nim kiedyś. Tak bardzo ściągało go w lewo, że ledwie udawało mi się skręcać w prawo. Od tamtej pory nazywałam samochód Exploderem. Wsiedliśmy do niego i niczym ratownicy medyczni natychmiast wypakowaliśmy i rozłożyliśmy swój sprzęt: router Wi-Fi, laptopy, aparaty i telefony komórkowe.

– Cholera, nie mam kabla USB – bąknął Tom.

Regularnie zapominał różnych rzeczy. A ja nosiłam zapasowe specjalnie dla niego. Sięgnęłam do torby po kabel, którego potrzebował raz na parę tygodni.

– Dzięki, Laine. – Podłączył go. – Fajna z ciebie dziewczyna.

– Beze mnie umarłbyś z głodu.

Wzruszył ramionami, jakby wiedział, że to prawda.

Przerzuciłam zdjęcia, szybko obrobiłam najlepsze i zamieściłam na swoim serwerze. Następnie napisałam do swoich kontaktów e-mail, w którym informowałam, że sprzedaję cztery fotografie z serwera przedstawiające Michaela usiłującego odebrać Britt kluczyki, Michaela kopniętego w krocze, Britt uderzającą autem w bok budynku i Michaela Greydona patrzącego na mnie. Przy tym ostatnim się zawahałam. Ten człowiek był skrajnie niedostępny, a jednak zdjęcie emanowało intymnością, jakby jego oczy dotykały miejsc, do których mogą dotrzeć tylko dłonie. Tyle że to była właśnie jego metoda, prawda? Jego zdolności polegały na poszerzaniu kadru do tego stopnia, że wydawało ci się, że patrzy na ciebie, dotyka miejsc, które potrzebują ukojenia, podczas gdy w rzeczywistości podziwiał samego siebie.

Zmieniłam treść wiadomości przed wysłaniem. Oferowałam trzy zdjęcia. To ostatnie budziło we mnie dreszczyk emocji, nawet jeśli tylko to sobie wyobrażałam. To spojrzenie należało do mnie.

Zamknęłam laptopa.

– Co teraz?

– Serwery Kill są takie powolne. – Wpatrywał się w ekran i postukiwał palcami w krawędź laptopa, jakby serwery agencji miały się dostosować do rytmu i przyspieszyć.

– Wejdźmy do klubu – zaproponowałam. – Zdjęcia zrobiliśmy. Poszukajmy twojej przyszłej dziewczyny.

– Że co? Nie możemy tam wejść.

– Wejdziemy od frontu. Tam stoją inni ochroniarze.

– Nie mogę.

– Czy ona w ogóle zna widok twojej twarzy niezasłoniętej obiektywem? – Rzuciłam laptopa na tylne siedzenie. – Czy skierowałeś do niej choćby jedno słowo jako mężczyzna, a nie gość, który fotografuje muzyków?

– To bez znaczenia.

– Odpowiedz na pytanie.

– Nie wejdę tam.

– Nigdy nie zdobędziesz tej dziewczyny, jeżeli wiecznie będzie was oddzielał aparat – oznajmiłam i rozpięłam sięgające do połowy ud kozaki na szpilkach.

– Jezu, Laine, co ty robisz?

– Okej – wysapałam i ściągnęłam kozaki. – Po pierwsze, każdy, kto mógłby nam uprzykrzyć czas, znajduje się w Sali Szmaragdowej. – Rozpięłam dżinsy. – Nie patrz.

Odwrócił wzrok, a ja wykaraskałam się z dżinsów.

– Jesteśmy zwyczajnymi nudnymi klientami – ciągnęłam. – A nie materiałem do Sali Szmaragdowej. – Obciągnęłam bluzkę. To była czarna dzianinowa tunika, która mogła służyć za bardzo krótką sukienkę. – Po drugie, Britt pewnie dmucha w tym momencie do alkomatu, a Michael oberwał w krocze. Nie ma ich tam. Brad pewnie też wyszedł z dziewczyną, na którą akurat miał ochotę. Jestem pewna, że nie znajdziemy w środku żadnej gwiazdy.

Przekonywałam do tego wszystkiego samą siebie, bo pomysł, żeby wejść do klubu po to, by zobaczyć Michaela, był śmieszny i wręcz niewart rozważania, mimo że jego spojrzenie pobudzało do życia moją skórę między nogami.

Ramiączka koszulki ściągnęłam i wetknęłam pod pachy, a następnie zawiązałam z rękawów bluzki kokardę z przodu.

– Nikt w środku nas nie zna i nie przejmuje się tym, czy czailiśmy się przez trzy godziny na parkingu. I kropka.

– Co robisz? – spytał, kiedy się odwrócił.

Poszperałam w torebce.

– Zamierzam wprowadzić cię do klubu. – Znalazłam starą szminkę i przystąpiłam do usuwania pyłków i okruszków spomiędzy sztyftu i obudowy.

– Co chcesz osiągnąć?

– A co to za pytanie? – Zacisnęłam wargi, żeby równo rozprowadzić szminkę.

– Zawsze masz jakiś cel. Jeszcze nigdy nie widziałem, żebyś robiła coś, by to po prostu zrobić.

Wciągnęłam kozaki z powrotem na nogi. Co chcę osiągnąć? Mam mu powiedzieć, że czuję się ożywiona i podniecona, kiedy hollywoodzki gwiazdor Michael Greydon patrzy na mnie tak, jakbym była seksowna i piękna? To byłoby prawie jak wypatrywanie kogoś na Rodeo Drive lub uświadomienie sobie, że po otrzymaniu cynku czaisz się przecznicę dalej od miejsca, gdzie rozgrywa się akcja. Chciałam się znaleźć w centrum porywających zdarzeń, chciałam, żeby Tom poderwał tę dziewczynę. Nie zamierzałam poprzestać na zgarnięciu kasy za zdjęcia i położeniu się spać. Pragnęłam, żeby coś się wydarzyło.

– Zostawimy sprzęt z tyłu. Tylko zamknij samochód. – Podałam mu aparat.

Przytrzymał go przez moment, żeby poczuć jego wagę. Kosztował dwa razy więcej od jego aparatu, a Tom doceniał piękne rzeczy.

Otworzyłam drzwi i wysiadłam.

– Czy każdy musi się czuć jak twój ginekolog? – zawołał za mną.

– Nie wpuszczą nas do środka za sprawą tego, co ty masz na sobie, a ja nie będę ryzykowała zostawiania sprzętu w twoim aucie, żeby mnie odprawiono z kwitkiem. Daj spokój, Tom. Chociaż raz się za czymś pouganiaj. – Trzasnęłam drzwiami, zanim mógł zaoponować.

Dobry był z niego człowiek. Tom uratował mnie przede mną samą, kiedy tego potrzebowałam, i dał mi rodzinę, której nigdy nie miałam. Ojca nie znałam, a matka trafiła do więzienia, gdy miałam pięć lat. Matka Toma miała chłopaka, który był, nazwijmy sprawy po imieniu, bezgranicznie głupi i okrutny. Przylgnęliśmy z Tomem do siebie w młodości i współtworzyliśmy swoje życie. Był dla mnie opoką, całym światem. Chciałam, by towarzyszył mi we wszystkim, co robiłam, bo traktowałam go jak brata – bardziej, niż gdybyśmy mieli wspólnych rodziców.

Nigdy nie aprobował tego, co robiłam, bo tylko tak rozumiał rolę rodziny. Szczególnie ostro traktował moich nielicznych chłopaków. Żaden nie wydawał mu się godny zaufania ani wystarczająco dojrzały. To znaczy, gdybym wybrała kogoś, kto by mnie prowadzał na targ, wybierał ze mną ekologiczny jarmuż, żebym go potem zjadła lekko podduszony przed uprawianiem popołudniowej miłości na skrzypiącym łóżku, Tom pewnie by go zaakceptował. Tyle że ja szukałam kogoś, kto skakałby ze mną przez ogrodzenia. Wkraczał na cudzy teren. Kradł bogatym i dawał biednym. Fantazjowałam, że jestem z mężczyzną, który zostaje ze mną aresztowany, a po wniesieniu prośby o ułaskawienie i wpłaceniu kaucji całuje się ze mną na schodach przed komisariatem.

Dla większości mężczyzn byłam zbyt ostra. Biegałam za szybko, łamałam zbyt wiele zasad i zbyt ryzykowanie balansowałam na granicy prawa. Moje ambicje przerażały nawet przyjaciół, a ja nie czułam się pewnie, jeśli nie miałam jakiegoś zadania do wykonania.

Ruszyłam w stronę aksamitnego sznura, zignorowałam linię i wysuwałam nogi daleko przed siebie, jakby kozaki miały podsumowywać to, kim jestem. Tom wlókł się obok mnie, przystojny, ale ponury – monochromatyczne studium mężczyzny odwracającego ode mnie wzrok, jakby się mnie wstydził. Wykidajło nie stanął mi na drodze i nie przerwał rozmowy, odpiął tylko sznur i przepuścił nas w odpowiednim momencie. Przypiął sznur dopiero po tym, jak Tom wszedł za mną. Znaleźliśmy się w środku.

Teraz wystarczyło znaleźć dziewczynę w błyszczących butach. Wtem poczułam, że żołądek mi się zaciska, jakby sytuacja miała się zmienić. Zignorowałam pragnienie, by uciekać do samochodu. Uniosłam brodę, dodałam do kroku kołysanie biodrami i powiedziałam sobie, że klub NV jest mój.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: