Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siedem dni łaski - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
4 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Siedem dni łaski - ebook

Miłość, zdrada i skomplikowane rodzinne relacje na tle wielkiego zrywu społecznego.

Barcelona, koniec XIX wieku. Mariana, córka wyklętej przez rodzinę Elany, po śmierci matki dorasta w domu dziadków wraz ze swoimi kuzynami Feliksem i Marcialem. Zakochuje się w jednym z braci: Feliksie, młodzieńcu co prawda pięknym, ale o niedobrych skłonnościach. Tymczasem dziadkowie umierają, a między braćmi narasta niechęć, ponieważ „każdy z nich ma to, co pragnie mieć ten drugi”. Dziadek, stary Lledó, zapisuje cały majątek Marcialowi, natomiast Felix ma miłość Mariany. Jednak na mocy testamentu dziadka dziewczyna zostaje zmuszona do poślubienia Marciala. Tymczasem w Barcelonie narastają nastroje rewolucyjne. Rozporządzenie o kolejnym przymusowym poborze do hiszpańskich wojsk kolonialnych staje się przyczyną zamieszek -  najbiedniejsi mieszkańcy miasta występują  przeciwko rządzącym i bogatym, którzy złotem wykupują się od służby wojskowej. Do tej walki zagrzewa ich… Mariana.

Fascynująca opowieść o rodzinnych sekretach, sile namiętności oraz wielkiej polityce.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2363-5
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

***

Wielu o niej zapomniało. Niektórzy nazwali ją buntem. Ale to była wojna. Wojna siedmiu dni. Bez odpoczynku. Bez pokoju. Bez litości.

I bez odpowiedzi. Mijały lata, wieki i nic się nie zmieniło. Ja, zamknięta w tej dzwonnicy, i ty, szukający odpowiedzi. Jak wszyscy. Odpowiedzi na pytania, których nigdy nie powinno się zadać, bo prowadzą ku przepaści, i jeśli raz zostaną zadane, już nigdy nie można się od nich uwolnić.

Félix twierdził, że istnieją tylko dwa typy ludzi: jedni zabijają, a drudzy pozwalają się zabić. Ja należałam do tych drugich. Chociaż w pewnych sytuacjach wszystko ulega zmianie: podczas wojny albo gdy w grę wchodzą tajemnice.

Sekrety – pełznąc po starych murach, które wkrótce runą – potrafią zniszczyć życie i przejść po trupach. Czas nie istnieje; są tylko powtarzające się cykle, obrazy i ta gęsta mgła, która jak sucha krew oblepia i ściąga skórę.

Pani Consol często powtarzała, że więzy krwi są zdradliwe i czynią nas swoimi zakładnikami. „Nie da się poznać wszystkich tajemnic jednej rodziny, Marianno, i nie warto” – dodawała.

Nie miała racji. Wszyscy chcemy obnażać tajemnice, rozwiązywać węzły i podążać po nitce do kłębka. Bez tego nie ma prawdy, a jeśli raz ktoś pozwoli sobie na małe oszustwo, będzie oszukiwał przez całe życie.

Nadszedł czas, abym teraz ja wyjawiła swoją tajemnicę. Naszą tajemnicę. Sekret nas wszystkich, którzy żyliśmy w tamtych latach, szczególnie przez siedem dni. Tych siedem dni. Po to, żebyś o nas nie zapomniał, chociaż już odeszliśmy z tego świata. Abyś uwolnił nas z niesprawiedliwości niepamięci. A co najważniejsze – nie pozwolił sobie na lekkomyślność zapomnienia.Dzień pierwszy

Niedziela, 3 kwietnia 1870 roku

Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą,

błogosławionaś Ty między niewiastami

i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus.

REGENCJA KRÓLESTWA
MINISTERSTWO WOJNY
ROZPORZĄDZENIE

FRANCISCO SERRANO Y DOMINGUEZ, regent królewski z woli Niezawisłych Kortezów, ogłasza wszem wobec, iż:

Zgromadzenie Ustawodawcze narodu hiszpańskiego w imię suwerenności ustanawia i zatwierdza, co następuje:

Art. 5. Gdy dobrowolne wezwanie nie wystarczy na pokrycie strat poniesionych przez armię, Kortezy ustalą liczbę mężczyzn, którzy zostaną zwerbowani do służby wojskowej w drodze losowania .

Art. 10. Przewiduje się możliwość wykupienia za gotówkę.

Dlatego też nakazuję wszystkim sądom, sędziom, dowódcom, gubernatorom, jak też pozostałym organom władzy wojskowej i cywilnej przestrzeganie i egzekwowanie niniejszego rozporządzenia w jego całości.

„Gaceta de Madrid”

środa, 30 marca 1870 roku

EL TELÉGRAFO

W ciągu ostatnich kilku dni rozchodziły się pogłoski o trudnościach związanych z przeprowadzeniem poboru poprzez losowanie. Doszły do nas informacje, że w sąsiednich okręgach Ampurdánu i Tarragony, w których wojsko rozpoczęło werbunek, spotkało się to z ogromnym oburzeniem i wzbudziło niepokój.

Podobne nastroje ogarnęły nasze miasto – wczorajszy dzień upłynął pod znakiem wątpliwości, domysłów i niepewności.

„El Telégrafo”

Barcelona, 3 kwietnia 1870 roku

Bam!

Dzwon na wieży w Gràcii wybił dziewiątą. Było za późno, żeby wyjść. Ale też zbyt wiele zmartwień nie pozwalało pozostać w domu.

Marianna zdjęła fartuch, wzięła oprawioną w skórę Księgę Psalmów i schowała ją pod gorsetem, blisko serca. Włosy zaplecione w warkocz okryła chustą i zapięła znoszony wełniany sweter. Zeszła wąskimi schodami, otworzyła drzwi i osłoniła twarz przed wiatrem, którego nie lubiła.

Szła ulicą Estrella w kierunku placu Constitució. Odgłos jej kroków odbijał się echem od ścian budynków i próbował się wedrzeć przez zamknięte okna. Latarnie rzucały jasne kręgi światła. Nagle usłyszała za plecami głosy. Odwróciła się przestraszona. Mogłaby przysiąc, że jakiś cień zniknął w jednej z bram. Przyspieszyła kroku. Doszła do zamkniętych drzwi Cafè de la Victòria i zapukała dwa razy. Ze środka dochodziły szepty i donośny męski głos:

– Dzisiaj zamknięte!

– To ja, Berenguerze. Zielarka.

Usłyszała skrzypnięcie zasuwy. Po chwili w drewnianej bramie otworzyła się furtka.

Marianna weszła do środka.

W pomieszczeniu tłoczyli się ludzie – jedni siedzieli, drudzy stali – i trudno było się przecisnąć. Dym z cygar unosił się aż po sufit, zasłaniając go całkowicie. Za barem stała Victòria. Nerwowymi ruchami wycierała kubki i gderała pod nosem:

– Jeśli ta banda się nie uciszy, to zamkną nam lokal, Berenguerze. Mówiłam ci, że nie powinniśmy się wdawać w te dysputy.

Marianna zdjęła chustę i przepchnęła się do przodu, wytężając wzrok. Usiadła przy wolnym stoliku przy ścianie. Wszyscy skupili wzrok na Amàlii, znajdującej się w głębi pomieszczenia, która za chwilę miała przemawiać.

– Miarka się przebrała! Niecałe dwa lata temu nadstawialiśmy karku, żeby zdetronizować królową. Wtedy tyle nam naobiecywali: obniżenie podatków, zniesienie werbunku poprzez losowanie…

Amàlia uderzyła ręką w stół tak mocno, że aż podskoczył stojący przed nią kubek.

– Pamiętacie? Przysięgli nam, że jeśli będziemy walczyć u ich boku, przestaną werbować nas do wojska. I co zrobili, gdy przejęli władzę? Znów zarządzili losowanie rekrutów! My dotrzymaliśmy umowy, a oni teraz zapominają o wszystkich swoich obietnicach. Trzeba im pokazać, że nie mogą z nami pogrywać. Musimy zapobiec losowaniu. Pójdziemy za przykładem mieszkańców Vic i Martorell!

Xicarró podniósł rękę z kubkiem wina wypełnionym do połowy.

– Masz rację, Amàlio, ale co my możemy zrobić? Jest nas zaledwie garstka. Wybiją nas jak muchy!

Niektórzy pokiwali głowami.

Kiedy Amàlia wstała, wśród zebranych zapadła cisza.

– Xicarró, nadal możemy zrywać się o świcie i harować w pocie czoła za nędzne grosze, za które nie da się godnie żyć. Pomachamy wam też z radością na pożegnanie, kiedy wezmą was na wojnę, Bóg wie dokąd! Chcesz tego? Może powinniśmy też siedzieć cicho, patrząc, jak bogacze – jedyni, którzy mogą sobie na to pozwolić – wykupują się z werbunku?

– Oczywiście, że nie, ale…

– Ale co? Gdyby dzisiaj odbyło się losowanie, może trafiłoby na ciebie. Chcesz się przekonać, czy jutro dopisze ci szczęście? Kto będzie karmił twoje dzieci, kiedy wyruszysz na pewną śmierć? Kto pocieszy Ramonę, gdy dostanie z wojska list kondolencyjny?

Kilka kobiet zaczęło wymachiwać pięściami, krzycząc, że mają już dość.

– Precz z werbunkiem!

Berenguer podszedł do Marianny z kubkiem wina. Kobieta włożyła rękę do pustej kieszeni.

– Przykro mi, Berenguerze, nie mogę.

– Nie martw się, dzisiaj ja stawiam.

Marianna uśmiechnęła się, wzięła od niego kubek, cicho podziękowała i znów spojrzała na Amàlię.

– Powinniśmy spalić listy rekrutów! Zgadzacie się ze mną?

Kobiety zaczęły klaskać i wiwatować z entuzjazmem. Jedna nawet uniosła kubek i zaproponowała:

– Spalimy listy i cały ratusz, jeśli to konieczne!

Tomeu – korpulentny mężczyzna z zapadniętymi oczami i krzaczastymi brwiami – uderzył pięścią w stół i wstał z takim impetem, że przewrócił krzesło.

– Posuwacie się za daleko!

Wszyscy odwrócili się i spojrzeli na niego.

Jonàs, który siedział obok niego, pociągnął go za rękaw.

– Daj spokój, Tomeu, nie psuj zabawy!

Mężczyzna jednym ruchem odrzucił rękę Jonàsa.

– Zabawy? To wszystko jest dla was tylko zabawą? W cholerę z wami!

Tomeu rzucił na stół monetę i zaczął się szykować do wyjścia.

– Zabrakłoby czasu, gdybym miał wam opowiedzieć o wszystkich wojnach, które przeżyłem. Nie macie o niczym pojęcia. Jesteście bandą głupców!

Jonàs się wyprostował.

– Nie mów tak, Tomeu. Wszyscy tutaj obecni dwa lata temu bronili swojej ziemi i wolności, a zobacz, jak nam się teraz odwdzięczają władze!

– Wiem tylko tyle, że nasłuchałem się tutaj samych bzdur! Nie pozwolę, żeby jakaś banda tępaków, a tym bardziej wariatek, narażała moją rodzinę na niebezpieczeństwo!

Amàlia utorowała sobie drogę między stolikami.

– Twoi bliscy już są w niebezpieczeństwie. Jak sądzisz, jakie czeka ich życie?

Tomeu znieruchomiał.

– Takie samo jak moje! Będą każdego dnia pracować i dziękować Bogu za to, że daje im zajęcie. – Oskarżycielskim palcem wskazał na Amàlię. – Twoja sprawa, jeśli szukasz zwady w imię czegoś, czego nie możesz zmienić, ale nie igraj z życiem innych!

Kobieta zauważyła kroplę potu spływającą po czole Tomeu i przez głowę przemknęła jej myśl, że strach ma wiele twarzy!

– Może masz rację. Zdajmy się na nasz los, pochylmy głowy i róbmy wszystko, co nam każą. Tyle że jeśli my – którzy już przeszliśmy wiele – nie odważymy się zmienić tego stanu, to kto to zrobi? Haruję w fabryce od świtu do zmierzchu, a moje dzieci muszą jakoś przeżyć, żywiąc się jednym posiłkiem dziennie…

– Powinnaś być wdzięczna panu Lledó, że dał pracę tobie i twoim dzieciom! Jemu i innym łaskawcom. Taka jest prawda. – Tomeu rozłożył ręce, jakby chciał nimi objąć zgromadzonych. – Bez nas wszystkich ty i twoje dzieci byście nie przeżyli! Kiedy zmarł twój mąż, drogi nam mistrz Fabra, dostałaś od nas duże wsparcie.

Jonàs zerwał się i złapał Tomeu za szyję, ale Amàlia go powstrzymała:

– Nie, chłopcze! Nie warto.

Chłopak tylko go szturchnął i odsunął się od niego.

– Mój ojciec oddał życie za honor nas wszystkich. Walczył z niesprawiedliwością, której ty – odkąd zająłeś jego miejsce w fabryce i masz więcej do stracenia – nie chcesz się przeciwstawić. Teraz stało się jasne, że nie warto było się poświęcać dla takich ludzi jak ty.

Jonàs splunął pod stopy Tomeu.

Kłęby dymu z cygar pochłaniały niepokój zgromadzonych osób.

Berenguer odchrząknął, podchodząc do mężczyzn.

– Bardzo mi przykro, panowie, ale o tej porze nie życzę sobie żadnych rozrób. Nocny stróż szuka czegoś na mnie i nie chciałbym…

Tomeu poprawił koszulę, podciągnął spodnie i zrobił krok w tył.

– Dobrze, skoro nie chcecie przyjąć prawdy, wychodzę, ale jeszcze wspomnicie moje słowa. Te kobiety mamią was mrzonkami o wolności, która nie jest możliwa z jednej prostej przyczyny: rządzący zawsze wygrywają! Właśnie dlatego są u władzy! Możecie jutro się na nich rzucić z krzykiem, lecz następnego dnia wasze dzieci będą umierać z głodu i opłakiwać śmierć rodziców. Powiedzcie, czy ich cierpienie warte jest waszej chwili chwały?

Na dotychczasowy entuzjazm zebranych padł cień wątpliwości: może on ma rację i sytuacja faktycznie wymyka się spod kontroli?

Marianna wstała, czując na sobie wzrok pięćdziesięciu par oczu. Zacisnęła pięści i wydusiła z siebie:

– Jesteś tchórzem, Tomeu!

Mężczyzna zdjął z haka kapelusz, włożył go i ruszył do wyjścia.

– Kochanieńka, w niebie roi się od ludzi, którzy zbyt wcześnie zapukali do wrót pilnowanych przez świętego Piotra.

– Owszem, ale zapukali w nie bez strachu i z podniesioną głową!

Tomeu odwrócił się do niej i uniósł krzaczaste brwi.

– I kto to mówi? Uboga samotna wdowa, która nawet nie ma nazwiska. – Wzruszył ramionami i rzucił jej drwiący uśmieszek. – Zwą cię Zielarką, prawda? Nic więcej o tobie nie wiemy. Jesteś nikim i w tej wojnie nie masz nic do stracenia.

Nagle podniosła się Ermínia.

– Wszyscy możemy wiele stracić!

Amàlia podeszła do Tomeu i stanęła z nim twarzą w twarz.

– Może masz rację. Mój mąż nie żyje, bo zamiast wykupić się z werbunku – a mógł sobie na to pozwolić – został wylosowany i z wieloma innymi mężczyznami z ludu wysłany okrętem do kolonii, na drugi koniec świata, żeby walczyć w bezsensownej wojnie. Poświęcił swoje życie i rodzinę na znak protestu. Jest oczywiste, że płakaliśmy po nim! Ale wiesz co? To właśnie on nam pokazał, że lepsza jest odważna śmierć niż życie wypełnione strachem.

– Powiedz to swoim najmłodszym dzieciom, kiedy zostaną bez matki i rodzeństwa. – Tomeu spojrzał nad głową Amàlii w stronę Jonàsa. – A jeśli chodzi o ciebie, chłopcze, to wiedz, że tym razem przymknę oko na to, co zrobiłeś, przez szacunek dla twojego ojca, ale jeżeli następnym razem podniesiesz na mnie rękę, możesz nie wracać do fabryki Lledó. Zrozumiałeś?

Nie czekając na odpowiedź i bez słowa pożegnania, Tomeu zniknął w drzwiach, które otworzył Berenguer, żeby wypuścić mężczyznę i tym samym oczyścić napiętą atmosferę.

Dym leniwie unosił się pod sufitem, a w sali znowu zawrzało:

– Po co w ogóle tu przyszedł?!

– Niech się udławi tą pracą!

– Jego stać na wykupienie z werbunku!

Amàlia z bezsilną wściekłością wróciła na swoje miejsce.

– Posłuchajcie mnie! Niech ci, którzy się nie boją i wierzą, że losowanie jest niesprawiedliwością, którą trzeba za wszelką cenę powstrzymać, przyjdą jutro pod ratusz. Przynieście szmaty i wszystko, co waszym zdaniem się przyda: liny, noże, strzelby. Musimy spalić spisy poborowych! Pokażmy władzom, że tym razem nie żartujemy i nie jesteśmy marionetkami!

W pomieszczeniu rozległy się okrzyki jednogłośnego poparcia, które czuć było w powietrzu nawet wówczas, gdy Berenguer zamknął drzwi za ostatnim gościem i odwrócił się do Victòrii z proroczymi słowami:

– Tak, tym razem będą musieli nas wysłuchać!

Bam!

Dzwony wybiły wpół do dwunastej.

Marianna chwyciła Ermínię za rękę.

– Dlaczego masz taką minę?

Ermínia zmarszczyła czoło i wbiła wzrok w ziemię.

– Nie wiem, jak to wszystko się skończy…

– Co więc powinniśmy zrobić? Milczeć?

Ermínia westchnęła.

– Milczenie oznaczałoby pogodzenie się z losem.

Za plecami słyszały kroki pozostałych zebranych, którzy rozchodzili się pospiesznie do domów.

– Są jeszcze tacy młodzi! – biadoliła Ermínia. – Spójrz na Jonàsa. Niedawno skończył dwadzieścia trzy lata. A Magí? To przecież dziecko! Nie możemy ich zachęcać do buntu.

Marianna ścisnęła jej rękę.

– Wolisz, żeby poszli na wojnę? Jeśli mają ryzykować życie, to lepiej na miejscu.

Ermínia westchnęła. Chociaż od lat nie była służącą Marianny, wciąż trudno jej było zwracać się do niej po imieniu.

– Ty mogłabyś powstrzymać zbliżające się nieszczęście…

Marianna odsunęła się od kobiety i spojrzała na nią wyczekująco swoimi modrymi oczami.

Ermínia pokiwała głową.

– Mogłabyś pójść do rezydencji rodziny Lledó i zażądać tego, co ci się należy. Teraz masz niezbity dowód. Fèlix nie może ci nic zrobić.

Imię mężczyzny zabrzmiało dziwnie, jakby zostało wyciągnięte z odległego cuchnącego zakątka pamięci, gdzie nie docierały światło ani powietrze. Nie wymawiały go od dnia, w którym wybuchł pożar.

Marianna usiadła na ziemi, która zaczęła pod nią wirować. Próbowała odzyskać spokój. Położyła rękę na piersi, wzięła głęboki oddech i wyczuła pod gorsetem Księgę Psalmów. A przede wszystkim przypomniała sobie słowa, które zawierała: „Do dziecka, które ma się narodzić: Nie poznam Cię, ale jeśli któregoś dnia dostaniesz tę książeczkę, wiedz, że Ty właśnie nim jesteś i że Cię kochałam”. Dalej napisane było: „Niniejszym oświadcza się, iż…”.

Odkąd dostała psałterz od notariusza, czytała te słowa wciąż od nowa przez wiele dni i nocy.

– Dobrze się czujesz, Marianno?

Kobieta pokiwała głową i próbowała zapanować nad swoimi lękami. Dotknęła twarzy, warkocza i nagle zdała sobie sprawę, że ma odkrytą głowę. Przeszukała kieszenie spódnicy.

– Zgubiłam chustę, Ermínio! Pewnie spadła na podłogę podczas zebrania. Muszę po nią wrócić, zanim Berenguer zamknie tawernę. Idź dalej. Za chwilę cię dogonię.

– Jeśli chcesz, zaczekam…

– Nie ma takiej potrzeby.

Marianna odeszła i skręciła za rogiem. Mogłaby pójść tam następnego dnia, ale chciała przez chwilę pobyć sama. W oknach tawerny nadal było widać światło lamp naftowych. Zapukała do drzwi.

Berenguer otworzył i wpuścił ją do środka. Po chwili kobieta, przepraszając za zamieszanie, wyszła z chustą w dłoni i ruszyła w stronę domu.

Wciąż wiał wiatr i jasno świecił księżyc. Jaśniej niż myśli Marianny, które okrył cień wspomnień i obaw. „Może powinnam pójść do Casa Lledó i zażądać tego, co mi się należy? Nie mogą powstrzymywać mnie przed tym żadne wymówki, strach, złość, obrzydzenie czy sekrety. Warto byłoby to zrobić, żeby zapomnieć, chociaż nie wiem, czy bym umiała”.

Opuściła wzrok i wsłuchując się w rytmiczny odgłos swoich kroków, stłumiła bezsilność. Ulica Estrella wydała jej się węższa niż przed chwilą. Przyspieszyła. Czuła za plecami czyjąś obecność. Odwróciła się. Jakaś ręka popchnęła ją w stronę bramy, przycisnęła do żeber lufę pistoletu i brutalnie zasłoniła usta. Marianna usłyszała głos Calabuiga, ducha z przeszłości:

– Jak miło znów panią spotkać, pani Lledó. – Śmierdzący alkoholem szept był jak uderzenie w policzek. – Minęło już wiele lat. Sądziliśmy, że pani nie żyje. Jaka szkoda! Mój pan będzie zaskoczony, kiedy panią zobaczy. Pójdzie pani teraz posłusznie ze mną i może się modlić, bo tylko to pani pozostało.

Chociaż do tej pory żadna z modlitw pani Consol: „Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, chroń moją córkę; spraw, by powróciła, i niech na mnie spadną Twój gniew i kara”, nie odniosła skutku, tego dnia w niebie otworzyła się dla niej mała szczelina. A może Bóg postanowił trochę się zabawić ludzkim kosztem. W każdym razie w pewnej chwili do kaplicy, w której każdego popołudnia państwo Lledó spotykali się z ojcem Espiną, wpadła Àgata i przerywając modlitwę, szepnęła do ucha swojej chlebodawczyni:

– Wybacz pani, ale to pilne. Pewna kobieta twierdzi, że odnalazła waszą córkę, Helenę.

– Moja córka nie żyje! – warknął pan Pacià, słysząc słowa gospodyni.

Àgata opuściła wzrok i ze strachem schowała ręce za plecami.

Tymczasem pani Consol, która była przede wszystkim matką, a potem żoną, rzuciła się w kierunku wyjścia, próbując opanować zdenerwowanie, i pomyślała: „Boże mój, nie narażaj mnie na takie obawy. Oby prawdą było, że moja córka żyje, i żebym mogła utulić ją w ramionach. O mój Boże!”.

W holu rezydencji rodziny Lledó stała zakonnica o twarzy pomarszczonej jak rodzynek i w znoszonym habicie. Opierając rękę na klamce drzwi wejściowych, wsłuchiwała się w pobrzękiwanie trzystu pięćdziesięciu czterech kryształków żyrandola i wpatrywała się w perski dywan z przeświadczeniem, że już samym przebywaniem w takim miejscu pełnym przepychu łamała śluby ubóstwa.

Pani Consol przywitała ją nerwowym skinieniem.

– Witam w Casa Lledó. Czy zechce siostra przejść ze mną do salonu?

Zakonnica cofnęła się o krok i spojrzała na panią Consol – ubraną w suknię z czarnego adamaszku i naszyjnik z pereł z kameą ozdobioną masą perłową – jak na wcielenie diabła.

– Nie, nie, dziękuję pani.

– W takim razie proszę mi wyjawić powód wizyty.

Zakonnica wzięła głęboki oddech i wskazała palcem na emblemat Hospital de Barcelona wyhaftowany na habicie.

– Jestem siostra Teòfila i należę do Wspólnoty Sióstr Szpitalnych od Świętego Krzyża. Kilka dni temu do bram naszego szpitala zapukała dziewczyna ubrana tylko w bawełnianą koszulę i haftowany szal. Zanosiła się od kaszlu. Bóg jeden wie, że każdego dnia trafiają do nas podobne jej bezdomne dusze, na których wargach wymalowane jest wieczne potępienie. Tymczasem od tej dziewczyny biło coś wyjątkowego. – Zakonnica uniosła wzrok i spojrzała na kryształowy żyrandol. – Może chodziło o jej oczy czyste niczym deszcz.

Pani Consol stłumiła krzyk. Jej córka miała właśnie takie spojrzenie.

Zakonnica chwyciła drewniany różaniec zwisający u jej pasa i mówiła dalej:

– Zapewne pani wie, iż mimo naszych starań i łaskawości markiza de Llupià środki szpitala są bardzo ograniczone. Utrzymujemy się dzięki dobremu sercu darczyńców, a przede wszystkim dzięki błogosławieństwu bożemu i ochronie Dziewicy Maryi. W budynkach szpitalnych jest zbyt mało miejsca, a potrzeby są wielkie. Mogłyśmy jej zaoferować jedynie łóżko i odrobinę strawy. Niestety nie zbadał jej lekarz.

Pani Consol ukryła rozpacz w grymasie uśmiechu.

– To znaczy, że wciąż jest żywa…

Siostra Teòfila odważyła się nadepnąć na perski dywan i podeszła bliżej do kobiety, która coraz bardziej przypominała matkę, a nie diabła.

– Tak, proszę pani. Wczoraj w nocy jej stan był bardzo ciężki. Siedziałam przy niej i słyszałam, jak w gorączce wołała po imieniu swoją matkę.

Pani Consol wyciągnęła do tyłu rękę w nadziei, że stojąca przez cały czas przy niej Àgata uchroni ją przed upadkiem.

Tymczasem zakonnica, ściskając różaniec, mówiła dalej:

– Wiemy, że dziewczyna majaczyła. – Siostra Teòfila obserwowała drżenie ust pani Consol. – Jednak matka przełożona zgodziła się, żebym tutaj przyszła i przekazała państwu tę wiadomość. Nawet jeśli doszło do nieporozumienia i ta dziewczyna jest tylko państwa byłą służącą, która teraz błaga państwa o pomoc, zawsze w podobnej sytuacji staramy się zrobić wszystko, o co prosi chory, ponieważ przy odrobinie szczęścia to może mu uratować życie.

Pani Consol przełknęła ślinę i starała się opanować, aby zrozumieć, że zakonnica nie powiedziała niczego pewnego o jej córce. Może tak było lepiej?

– Jeśli siostra pozwoli, chciałabym się porozumieć w tej sprawie z moim mężem. Proszę zaczekać w salonie. Àgata zaraz siostrze poda mszalne wino i maślane ciasteczka z cynamonem.

Siostra Teòfila powinna się oprzeć tej kuszącej propozycji, ale maślane ciasteczka z cynamonem były jej słabością.

Kiedy pani Consol wróciła do kaplicy, pan Pacià klęczał na ławce przed ołtarzem z marmurową pietą.

– Musimy porozmawiać!

Słysząc głos żony, mężczyzna zmrużył oczy, spojrzał na ojca Espina, a potem poczekał na błogosławieństwo i wstał.

– Mów, kobieto. Co ci naopowiadali?

– Znaleźli ją! Jest chora, ale żyje!

Pan Pacià naciągnął surdut i skinieniem głowy pożegnał księdza, który z chęcią by został, żeby posłuchać relacji pani Consol.

– Kto ją znalazł?

– Zakonnica ze szpitala. Powiedziała, że przed kilkoma dniami w szpitalu zjawiła się bardzo chora dziewczyna, która wołała nas w gorączce.

Pan Pacià wybuchnął śmiechem.

– Ależ jesteś głupia! Z tego powodu tyle zamieszania? Wszyscy biedacy mają urojenia o bogactwie. Każdy może wymawiać nasze nazwisko!

Pani Consol zbliżyła się do męża, ujęła jego rękę i spojrzała na niego świdrującym wzrokiem.

– Zakonnica oznajmiła, że dziewczyna ma jasne oczy.

Pan Pacià wyzwolił się z uścisku żony, odwrócił się i odchrząknął, czując ucisk w gardle na wspomnienie oczu Heleny.

Tymczasem pani Consol mówiła dalej:

– Musimy ją stamtąd zabrać, bo inaczej umrze. Nie chcę myśleć, w jakich przebywa warunkach. Nie widział jej nawet lekarz! Natychmiast tam idę.

Pan Pacià odwrócił się raptownie.

– Co? Nigdzie nie pójdziesz! Mam ci przypomnieć, że twoja córka skalała dobre imię rodziny i zaprzepaściła wszystkie plany, które z nią wiązaliśmy? Dała się zhańbić malarzynie bez nazwiska i pieniędzy! Sama wybrała taki los. To nie jest już moja córka!

– Może nie twoja, ale ja nosiłam ją w swoim łonie i jeśli nie jesteś w stanie jej wybaczyć, ja to zrobię.

Pan Pacià doskonale znał swoją żonę i wiedział, że w pewnych kwestiach nie był w stanie jej przekonać. To była jedna z nich. Wziął głęboki oddech i spojrzał na sufit. Do tej pory nie zwrócił uwagi, że fresk przedstawiający zwiastowanie tak bardzo wyblakł. Powinni go jak najszybciej odrestaurować, aby nie dać ludziom powodów do plotek.

– Czy ktoś ją rozpoznał?

Pani Consol nerwowo potarła dłonie.

– Nie jestem pewna, ale chyba nikt. Musiała podać fałszywe nazwisko, bo zakonnica zasugerowała, że może być naszą byłą służącą. Moja biedna mała córeczka!

– Boże drogi, trochę zdrowego rozsądku! Czy to oznacza, że nikt nie wie, kim ona jest?

– Czuję, że to nasza córka! Sprowadzę ją do domu, a jeśli ktoś się o tym dowie, będziemy musieli się z tym pogodzić.

Pani Consol uznała rozmowę za zakończoną i ruszyła w stronę drzwi. Ale pan Pacià zagrodził jej drogę.

– Nigdzie się stąd nie ruszysz, a tym bardziej nie sprowadzisz jej tutaj. Pamiętaj, że prowadzimy fabrykę. Jeśli interes upadnie, wszyscy na tym ucierpimy. Jeśli cokolwiek musisz zrobić, to powiedz, że to twoja dawna służąca, przekaż jej coś do jedzenia, ale niech pozostanie tam, gdzie jest. W ten sposób pokażemy wszystkim, że służba może liczyć na nasze współczucie i dobre serce, nawet jeśli na to nie zasługuje.

– To ty nie zasługujesz na to, co masz! – Pani Consol próbowała odsunąć męża od drzwi. – Pozwól mi wyjść, Pacià! Przywiozę moją córkę do domu bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie!

Pan Pacià wyobraził sobie, jak jego imperium i nazwisko Lledó, na które pracował w pocie czoła, zamienia się w proch u podnóża piety na ołtarzu. Złapał żonę za ramiona i nią potrząsnął.

– Opamiętaj się, kobieto! Co powiedzą na to twoje przyjaciółki? Nie rozumiesz tego? Przestaniemy być zapraszani na przyjęcia i bale. Baron, którego tak podziwiasz, nie będzie chciał nic o tobie wiedzieć, a ja stracę kredytodawców. Pożegnaj się z przyjaźniami i interesami. W ten sposób zaprzepaścimy szansę na sfinansowanie eksportu naszych produktów. Koniec z rozbudową fabryki i jej rozwojem.

Po tych słowach pan Pacià zauważył, że jego żona zatrzymała się na chwilę, dlatego szybko stwierdził pojednawczym tonem:

– Może powinniśmy ratować Helenę przed sprawiedliwą boską karą, ale zapewniam cię, że w ten sposób zniszczymy siebie. Stracimy ten naszyjnik z pereł, który nosisz, dom i służbę. Nic nam nie pozostanie! Bez możliwości rozwoju przestaniemy istnieć. Pomyśl o naszym synu Domènecu i wnukach, Marçalu i Fèliksie. Jakie czeka ich życie, jeśli stracą nazwisko? Czy naprawdę chcesz upadku rodu Lledó i Doliu? Co powiedzieliby na to twoi przodkowie? Co powiedziałaby twoja matka?

Widząc jednak coraz bardziej surowe spojrzenie żony, pan Pacià powoli schodził jej z drogi.

– Jeśli jesteś gotowa zniszczyć plany całej rodziny, jej dobrobyt, a także okryć hańbą nazwisko twoich przodków, proszę bardzo. Idź, nie będę cię zatrzymywał.

Wychodząc z kaplicy, pani Consol oparła się o drzwi. Słowa męża chłostały jej skórę i wysysały z niej krew. Upadła na kolana. Jej dusza opuściła ciało i błąkała się po kaplicy, obijając się o fresk zwiastowania i postać Matki Boskiej płaczącej nad swoim nieżyjącym synem.

Pan Pacià cofnął się o krok i lekko uśmiechnął.

Zakonnica rzuciła się na maślane ciasteczka jak wygłodniały lew. Na szczęście zanim poczuła wyrzuty sumienia, do salonu weszła pani Consol.

– Bardzo przepraszam, siostro Teòfilo. Na podstawie tego, co mi siostra powiedziała, doszliśmy z mężem do wniosku, że ta nieszczęsna dziewczyna z pewnością jest moją służącą, która opuściła nas kilka miesięcy temu. Jeśli siostra się zgodzi, chciałabym odwiedzić ją jutro rano.

Zakonnica pokiwała głową, zerwała się z kanapy obitej bordowym aksamitem, jakby palił ją ogień piekielny, i ruszyła do wyjścia w towarzystwie diabła z ogonem z adamaszku.

Pani Consol zatrzymała się tuż przed drzwiami.

– Serdecznie siostrze dziękuję za fatygę. Nasz woźnica odwiezie siostrę do szpitala. Wkrótce przekażemy wspólnocie odpowiednią darowiznę. Z wielkim szacunkiem podziwiamy pracę, jaką siostry wykonują.

– Państwa wsparcie będzie mile widziane, proszę pani. Praca ku chwale Pana nigdy nie ma końca. – Zakonnica skłoniła się i chciała już wyjść, ale nikła nadzieja na zbawienie ludzkich dusz, a może wiara w miłosierdzie Matki Boskiej, matki wszystkich matek, kazała się jej odwrócić, gdy przekraczała próg. – Pani Lledó, nie wspomniałam o tym wcześniej, bo myślę, że to niczego nie zmienia, ale… dziewczyna jest w ciąży.

Nie czekając na odpowiedź – siostra Teòfila wiedziała, że zbawienie duszy nie jest kwestią jednego dnia – zeszła po schodach. Z każdym krokiem, z którym oddalała się od Casa Lledó, czuła coraz większą ulgę po tym, jak zostawiła ciężar kiełkujący we wnętrzu pani Consol, który później będzie się rozrastał niczym bluszcz pod czarną błyszczącą suknią, utrudniał oddychanie i mącił myśli. „Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna”.

Przy drzwiach dla służby w rezydencji rodziny Lledó rozległ się dzwonek.

Marianna wolałaby uciec od zapachu tego domu, wielu lat wspomnień i tego, co ją czekało w środku. Zamknęła oczy, czując zimny dotyk lufy pistoletu, który był wycelowany w jej brzuch. Wiedziała, że Calabuig byłby zdolny ją zastrzelić i zrobić jeszcze więcej gorszych rzeczy. Kobieta wzięła głęboki oddech.

Rozczochrany i zaspany służący uchylił drzwi, które Calabuig otworzył na oścież jednym pchnięciem.

– Odsuń się, chłopcze! Czy pan już wstał?

Lampa w rękach służącego zaczęła drżeć.

– Tak, proszę pana. Jest w gabinecie.

Calabuig gwałtownie wyrwał mu lampę, drugą ręką chwycił Mariannę i pociągnął do kuchni.

– Teraz poczekasz tutaj grzecznie, a ja rozmówię się z panem.

Kazał Mariannie usiąść na krześle i szukał wzrokiem służącego, który stał przy drzwiach, nie wiedząc, co ma robić.

– Chodź tutaj, chłopcze! Zwiąż jej tym sznurkiem ręce z tyłu. Mocno i żebym to widział!

Służący posłusznie wykonał polecenie i przywiązał ręce Marianny do oparcia krzesła. Jednak nie miał odwagi zaciągnąć mocno węzła.

Calabuig się zdenerwował.

– Odsuń się, wymoczku! Sam to zrobię!

Naciągnął sznur i zacisnął go na nadgarstkach. Marianna próbowała się wyrwać. Calabuig zbliżył usta do jej ucha.

– Boli? Bardzo dobrze! Przyzwyczajaj się!

Marianna przez zaciśnięte usta wysyczała:

– Ty łajdaku!

Calabuig się zaśmiał.

– Patrzcie państwo, co za maniery! Nie cieszy cię mój widok? A ja włożyłem tyle wysiłku, żeby cię odnaleźć! Wreszcie poszczęściło mi się z tym głupim notariuszem, który potrafił tylko jęczeć z bólu.

– Co mu zrobiłeś? On nic nie wiedział!

– Niby nic nie wiedział? To po co odwiedził cię tydzień temu?

Marianna odwróciła od niego twarz.

Calabuig wciąż się uśmiechał.

– Cóż, przesłuchanie cię pozostawiam panu. Jestem pewien, że się ucieszy!

Calabuig podszedł do służącego, który zrobił krok w tył.

– Zostawiam ją pod twoją opieką. Jeśli zrobi chociaż jeden podejrzany ruch, strzelaj. – Przystawił pistolet do czoła chłopaka. – Ale jeśli wrócę, a jej nie będzie, to zastrzelę ciebie. Rozumiesz?

Służący przełknął ślinę, pokiwał głową i wziął pistolet w drżące ręce.

Calabuig zatrzymał się w progu, jakby coś mu się przypomniało.

– Celuj dobrze, chłopcze, bo ona ma więcej szczęścia niż inni!

Służący wciąż kiwał głową. W końcu za Calabuigem drzwi zamknęły się z hukiem. Chłopak wciągnął koszulę w spodnie, a później oburącz trzymał pistolet, czując wielki ciężar odpowiedzialności.

Marianna uniosła wzrok i przyjrzała się swojemu odbiciu w szybie drzwi. Z rozplecionym warkoczem i opadającymi na czoło kosmykami wyglądała jak żebraczka. Westchnęła, ukrywając wstyd, który jej podszeptywał, że pani Consol by jej nie poznała, gdyby jeszcze żyła. Może on też jej nie pozna?

Światło księżyca wdzierało się do kuchni przez wysokie świetliki i rozjaśniało kontury pomieszczenia. „Właściwie to nic się tutaj nie zmieniło – pomyślała Marianna. – Te same szafki, kredens z talerzami, piec, a pośrodku sosnowy stół, pod którym chowała się z Fèliksem, żeby podkradać maślane ciasteczka z cynamonem”. Po przeciwległej stronie znajdowała się spiżarnia, a w niej błękitne ceramiczne naczynia do przechowywania ziół. Jej ziół.

Marianna przełknęła ślinę. Mocno zacisnęła pięści i pociągnęła za sznur, który ranił jej nadgarstki. Szybko się zniechęciła. Strach pożerał jej myśli. „Boże, który jesteś w niebie, od wielu lat o nic cię nie proszę, ale jeżeli mnie teraz słyszysz, pomóż mi opuścić ten dom, zanim go zobaczę. Boże mój, zanim on mnie zobaczy i powróci do mojego życia. Błagam cię ponad wszystko”. Westchnęła i zerknęła na służącego, który miał delikatną cerę i spojrzenie pozbawione trosk.

– Ile masz lat?

– Czternaście.

Marianna pokiwała głową.

– Kiedy byłam w twoim wieku, też mieszkałam w tym domu.

Służący uniósł brwi, nie opuszczając pistoletu.

Marianna przyglądała mu się z uwagą.

– Czyim jesteś synem?

Chłopiec zawahał się.

– Kucharki Carmety.

– Carmety? Najlepszej cukierniczki w Barcelonie? Robiła najdoskonalsze w mieście maślane ciasteczka z cynamonem!

Na te słowa chłopakowi rozjaśniła się twarz, ale zaraz potem przypomniał sobie o powierzonym mu zadaniu.

– Niech pani milczy, inaczej pan Calabuig…

– Pewnego dnia zrozumiesz, że Calabuig, podobnie jak pan tego domu, nie zawsze ma rację.

Służący cmoknął ze zniecierpliwieniem.

– Z całym szacunkiem, ale czasami inne argumenty biorą górę nad rozsądkiem.

– Pewnie masz rację… Rozgarnięty z ciebie chłopak. Czym się zajmuje twój ojciec?

Marianna zauważyła, że nieznacznie opuścił lufę pistoletu i wypiął pierś.

– Nic pani do tego.

Kobieta spojrzała na niego wyrozumiale.

Chłopak zawahał się i opuścił głowę.

– Zginął na wojnie. Ale to było dawno temu.

Marianna zauważyła ledwo dostrzegalny grymas wściekłości na jego twarzy i zastanawiała się, czy mistrz Fabra i ojciec chłopaka spotkali się po drugiej stronie morza.

– Wiesz, co wyznał mi kiedyś pewien dobry człowiek, który też zginął na wojnie? Powiedział, że Bóg często powierza swoim sierotom bardzo ważne zadania. Czy wiesz dlaczego?

Chłopak jeszcze trochę rozluźnił uścisk na uchwycie pistoletu i pokręcił głową.

Marianna zamknęła na chwilę oczy i wzięła głęboki oddech.

– Dlatego że nie mają nic do stracenia.

Chłopak opuścił wzrok i pistolet.

Nagle zaskoczył ich hałas. Àgata, niemal taka sama, jaką pamiętała ją Marianna, chociaż z bardziej posiwiałymi włosami i większą liczbą zmarszczek wokół ust od nadmiaru spraw, które musiała trzymać w tajemnicy – „gdyby ściany tego domu mogły mówić, rodzina byłaby w potrzasku” – weszła do kuchni pewnym krokiem.

– Co tutaj robisz, Robercie? Och, Najświętsza Panienko, co to za broń? A kto to…?

Zaskoczona Àgata zakryła usta, cofnęła się dwa kroki i uderzyła plecami o drzwi, a potem się o nie oparła.

– Niemożliwe…

Marianna pokiwała głową.

– Tak, tak, to ja, Àgato.

Gospodyni podbiegła do Marianny i odgarnęła jej włosy z twarzy.

– Te same modre oczy…

Àgata objęła ją czule, ale po chwili zauważyła, że Marianna nie mogła odwzajemnić jej uścisku.

– Ależ, panienko…

– Związał mnie Calabuig i rozkazał chłopcu, żeby trzymał mnie na muszce.

Àgata odwróciła się do Roberta i pogroziła mu pięścią.

– Chodź tutaj i pomóż mi rozwiązać panią.

Robert nic z tego nie rozumiał, ale zbliżył się do nich niepewnie i oszołomiony zatrzymał się w pół drogi.

Àgata otworzyła szufladę w stole i wyjęła z niej nóż.

– Dalej, chłopcze, nie słyszałeś mnie? Pospiesz się i odłóż ten piekielny pistolet. Nie wiesz, że to nie jest zabawka? Gdyby matka cię zobaczyła, dałaby ci popalić!

– Ale pan Calabuig…

– Pan Calabuig, pan Calabuig! On nie zawsze ma rację! A nawet gdyby miał, to nie będzie rządził w tym domu! Pracuję tu od ponad czterdziestu lat i zapewniam cię, chłopcze, że ta szumowina nie będzie mi mówiła, co mam robić.

Marianna spojrzała na służącego, puściła do niego oko i się uśmiechnęła. On odwzajemnił jej uśmiech i podszedł do niej, żeby rozwiązać sznur.

Àgata położyła dłonie na policzkach uwolnionej Marianny jak lekarz badający pacjenta.

– Najświętsza Maryjo, wszyscy myśleliśmy, że panienka zaginęła. Albo stało się coś jeszcze gorszego! Jest panienka jakaś… inna.

Marianna wstała i wygładziła spódnicę.

– Minęło wiele lat, Àgato, i dużo się wydarzyło.

Gospodyni po raz pierwszy zwróciła uwagę na bliznę po oparzeniu nad ustami Marianny.

– Co się panience stało?

– To nic takiego. Bruzdy, które pozostawia życie.

Àgata pokręciła głową.

– Nie miała panienka dwudziestu lat, kiedy uciekła… Nawet panienka sobie nie wyobraża, jak żarliwie się modliłam! Gdzie panienka była przez te lata?

Marianna przełknęła ślinę.

– Gdzieś, gdzie nikt nie mógł mnie znaleźć. Przybrałam inne nazwisko i rozpoczęłam nowe życie.

Àgata wyczuła w jej słowach strach.

– W takim razie niech panienka stąd czym prędzej ucieka! – Podeszła do drzwi dla służby i je otworzyła. – Uciekaj, dziecko, zanim wrócą. Odkąd panienka zniknęła, pan bardzo się zmienił. Kto wie, do czego teraz jest zdolny.

Marianna stała nieruchomo, wpatrując się w kuszącą ciemność nocy za drzwiami. Nagle szelest liści poruszonych przez wiatr przywołał pewne wspomnienie. „Dlaczego te ryby się nie ruszają, Fèliksie? Czy one umarły?”. A on odpowiedział: „Nie ruszają się, bo śpią”.

Do kuchni wpadł podmuch powietrza, wprawiając w drżenie płomień lampy naftowej. Marianna usłyszała głosy, jakby potrząsały nią duchy z przeszłości: „Dla mnie liczy się tylko życie u twojego boku, Marianno”. Ręka Fèliksa wycinająca litery na pniu lipy… „Jak mogłeś? To był twój brat! Rodzony brat!”. Deszcz spływający po jej włosach, pelerynie, a potem ucieczka.

Służący podszedł do Marianny.

– Panienko?

Spojrzała na chłopca o delikatnej skórze i beztroskim spojrzeniu i zacisnęła pięści, szykując się, żeby stawić czoło duchom przeszłości.

– Nie, Àgato, tym razem nie będę uciekać.

– Dlaczego te ryby się nie ruszają, Fèliksie? Czy one umarły?

– Nie ruszają się, bo śpią.

– Jak mogą spać o tej porze?

Biel bosych dziecięcych stóp kontrastowała z zielonoburą wodą sadzawki przy Casa Lledó. Na środku stawu stała marmurowa nimfa, która wylewała wodę z dzbana, a ryby migały wśród nenufarów jak czerwone podłużne plamki.

Marianna niechcący zamoczyła rąbek komunijnej sukienki i obawiając się gniewu Sibilli, trochę ją podwinęła i odsłoniła pończochy.

Nagle Fèlix jednym susem wskoczył do stawu. Woda sięgała mu prawie do pasa, a jego krótkie spodnie wydymały się jak napompowane.

– Jeśli chcesz, zerwę dla ciebie lilię!

– Nie, Fèliksie, twoja mama będzie się na ciebie gniewała!

Spojrzał na dziewczynkę, marszcząc nos.

– Zawsze przejmujesz się dorosłymi!

– Nie, to nieprawda!

– Ależ tak! – Wskazał palcem rybę. – Spójrz! Ta ci się podoba? Zobacz, jaka duża!

Ryba mierzyła ponad dziesięć centymetrów. Fèlix pochylił się, żeby lepiej jej się przyjrzeć.

– Wokół oczu ma żółte otoczki! Poczekaj. Zaraz ci pokażę…

Podciągnął rękawy białej lnianej koszuli i odgarnął z czoła kręcone kosmyki. Niczym przyczajony dziki kot powoli zbliżył ręce do wody. Marianna wstrzymała oddech. Miała wrażenie, że nawet pszczoły przestały na chwilę brzęczeć nad lipą. Fèlix zrobił szybki ruch prawą ręką, a lewą złapał rybę.

– Mam ją! Mam ją! Złowiłem ją dla ciebie, Marianno!

Najchętniej wskoczyłaby do sadzawki, żeby obejrzeć rybę, ale w końcu się powstrzymała, żeby bardziej nie zmoczyć sukienki.

– Mogę jej dotknąć?

Fèlix pokiwał głową.

Marianna przesunęła ręką po łuskach.

– Jaka delikatna!

Ryba, poruszając skrzelami, oddychała z coraz większym trudem.

– Biedna, chyba cierpi. Wypuść ją, Fèliksie!

– Już? Dopiero ją złowiłem!

– Nie widzisz, że się dusi? No dalej, wypuść ją…

Fèlix obserwował Mariannę wpatrzoną w cierpiącą rybę, która przestała ruszać ogonem i coraz wolniej oddychała.

Kiedy dziewczynka uniosła na niego wzrok, chłopak poczuł się zakłopotany, a jednocześnie wyprostował się, żeby wyglądać jak prawdziwy mężczyzna.

– Puszczę ją, jeśli mnie pocałujesz!

Marianna spojrzała na niego zdziwiona.

Fèlix, który do tej pory stał w wodzie z rybą w dłoniach, odwrócił się i usiadł w mokrych spodniach na kamiennej barierce obok dziewczynki.

Plusk wody wylewającej się z dzbana nimfy tłumił ich zawstydzenie. Blask słońca odbijał się w wodzie i rozbłyskiwał w oczach Marianny. Dziewczynka zamknęła je i wstrzymała oddech.

Fèlix zbliżył się do niej i dotknął wargami jej ust.

Tym pocałunkiem powiedzieli sobie ciche i słodkie słowa, które na chwilę zatrzymały czas, wodę i pszczoły. Przeniknęły przez ich usta, spłynęły do piersi i zakamarków serc, żeby schować się przed życiem, które ich czekało.

Odzyskali oddech i spojrzeli na siebie.

Fèlix wrzucił rybę do stawu.

Odgłos kroków Marianny idącej przez rezydencję rodziny Lledó brzmiał jak dzwony bijące za zmarłych – pewnie i rozpoznawalnie. Àgata prowadziła ją ciemnymi korytarzami dla służby do schodów na pierwsze piętro.

– Jest panienka tego pewna? Może panienka jeszcze uciec…

Marianna weszła na pierwszy stopień i odwróciła się do Àgaty. Na jej twarzy nie było widać wahania.

– Zbyt długo byłam jak w letargu, Àgato. Zrobiłaś dla mnie już wystarczająco dużo, a wiesz, jak bardzo teraz ryzykujesz. Wracaj do łóżka i nie martw się. Dam sobie radę.

Àgata zmarszczyła czoło, skłoniła się Mariannie z oddaniem, pomrukując pod nosem, że do serca nie trafi się rozumem i wynikną z tego same zmartwienia, a potem przyjrzała się ze smutkiem kobiecie wchodzącej po schodach.

W domu panowała cisza. Marianna weszła do pokoju muzycznego. Księżyc zaglądał przez okna i odbijał się w fortepianie. Jej fortepianie. Powiodła dłonią po brzegach instrumentu i wspominała, jak na nim grała, kiedy jeszcze jej palce nie pierzchły z zimna od wielogodzinnego szycia.

Włożyła ręce do kieszeni spódnicy i wróciła na korytarz. Przez zamknięte drzwi gabinetu słychać było Fèliksa.

– Nie wiem, w co trudniej mi uwierzyć, Calabuigu. W to, że mnie okłamałeś w kwestii jej śmierci, czy w to, że nadal żyje. Gdzie jest teraz?

Marianna wzięła głęboki oddech, zacisnęła pięści i otworzyła drzwi.

– Tutaj.

Fèlix, który stał tyłem do wejścia, nagle się odwrócił. Ich spojrzenia się spotkały.

Calabuig podbiegł do Marianny, złapał ją za ramię i wbił w nie paznokcie.

– Przeklęta czarownico!

Starała się uwolnić od bolesnego uścisku.

Fèlix natychmiast rzucił się na najemnika i odsunął go jednym pchnięciem.

– Puść ją!

– Ależ, panie…

Fèlix wskazał palcem drzwi.

– Wynoś się i zostaw nas samych!

Calabuig spojrzał z nienawiścią najpierw na swojego chlebodawcę, a potem na kobietę i zacisnął zęby. Najchętniej jeszcze raz by wzniecił pożar.

– Jak pan sobie życzy.

Wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi.

Fèlix i Marianna stali naprzeciwko siebie, nie mając odwagi się poruszyć. Tymczasem zegar należący kiedyś do pana Pacià jakby odliczał czas, który minął od ich ostatniego spotkania.

Fèlix zamrugał.

– Więc żyjesz…

– Czy to jest wyrzut?

– Ależ nie, wręcz przeciwnie.

Marianna odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć mu w oczy, i podeszła do kominka.

Nad kominkiem, gdzie wcześniej wisiał portret seniora rodu, pana Pacià, teraz znajdował się portret Fèliksa, który był szczuplejszy od dziadka, miał kręcone włosy zaczesane do tyłu, szare oczy i posępną minę.

Marianna uśmiechnęła się kpiąco.

– Rodzinna rezydencja, fabryka, interesy, portret nad kominkiem… Widzę, że osiągnąłeś wszystko, co chciałeś.

Fèlix milczał, pozwalając, aby trzask ognia zagłuszył ironię tych słów. Podszedł do Marianny od tyłu.

– Dziewięć lat, pięć miesięcy i siedem dni. Gdzie byłaś przez ten czas?

– Z dala od ciebie. W ukryciu. Gdzieś, gdzie mogłam żyć spokojnie.

Mężczyzna westchnął.

Marianna poczuła, że coś wyssało powietrze z jej płuc i zdusiło w niej odwagę. „Boże, daj mi siłę”.

Fèlix położył rękę na jej ramieniu.

– Dlaczego uciekłaś?

Kobieta odwróciła się do niego i rzuciła mu śmiałe spojrzenie.

– Gdybym została, musiałabym wybaczyć coś, co jest niewybaczalne.

Stali tak blisko siebie, że czuła jego oddech, a on przypominał sobie każdy szczegół jej twarzy.

Fèlix przełknął ślinę. Wpatrywał się w zniszczoną przez lata cerę Marianny i jej modre oczy. Wyciągnął rękę i dotknął jej ust.

– Ten ślad…

Odwróciła twarz i przypomniała sobie otaczający ją dym, spadającą belkę i uderzenie w brzuch.

– Naprawdę nie wiesz? Jestem pewna, że twój najemnik może ci to wyjaśnić ze szczegółami.

– Marianno, ja… Gdybym tylko wiedział, że…

Chciał ją pogłaskać po policzku, ale Marianna odwróciła twarz w stronę drzwi.

– Czas na usprawiedliwienia już minął.

Poczuła, jak spojrzenie Fèliksa wchodzi głęboko w jej wnętrze, docierając do miejsca, którego nikt nie widział. Wzdrygnęła się i pozwoliła, aby dotarł do niej jego zapach – mieszanka cedru i cygar.

Mężczyzna znów westchnął.

– Nie masz pojęcia, jak trudno było mi żyć z myślą, że zginęłaś.

Czas stanął w miejscu, ale rany są zbyt głębokie, żeby przerwać milczenie.

Nagle, jakby poruszony ręką pana Pacià, który z zaświatów mścił się za śmierć jednego z wnuków, zegar wybił wpół do trzeciej i przełamał zaklęcie.

Serce Marianny znów ożyło, a żal gdzieś się ulotnił.

– To wszystko nie ma sensu.

Ruszyła w stronę drzwi, a Fèlix podążył za nią. Odwróciła się przed drzwiami.

– Przyszłam tylko, aby cię ostrzec, że wiem o wszystkim i mam w posiadaniu dokument, który potwierdza fakty. Zapewne sądziłeś, że ukryjesz je przede mną na zawsze albo przynajmniej do czasu zaspokojenia swoich ambicji. Nic z tego. Twój brat Marçal był sprytniejszy, niż można się było spodziewać. Dzięki tobie dowiedziałam się, co znaczy nie mieć nic do stracenia!

– Ależ, Marianno…

Nie chciała go słuchać, bo wiedziała, że to ją pozbawi odwagi.

Fèlix podszedł do niej i spojrzał na nią błagalnie.

– Skoro wróciłaś, proszę cię, nie odchodź. Potrzebuję cię.

Marianna zacisnęła rękę na zimnej klamce.

– Nie potrzebujesz mnie.

– Potrzebuję twojej miłości.

– Nie, potrzebujesz przebaczenia, ale nie mojego.

Otworzyła drzwi.

Tymczasem Fèlix złapał ją za ramię.

– Wiedz, że jeśli odejdziesz, będę cię szukał.

Uwolniła się szarpnięciem z jego uścisku.

– A ja będę na ciebie czekała.

Wyszła z gabinetu, przemierzyła hol przy akompaniamencie trzystu pięćdziesięciu czterech pobrzękujących kryształków żyrandola i tuż przed drzwiami wejściowymi wzięła głęboki oddech. Przemknęło jej przez myśl, że skoro nie ma nic do stracenia, może walczyć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: