Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siedem niedoskonałych reguł Elviry Carr - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 sierpnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Siedem niedoskonałych reguł Elviry Carr - ebook

Żeby nagle zrozumieć świat, trzeba mieć jakiś system.

Elvira ma 27 lat i zaburzenia ze spektrum autyzmu, jest więc przez nadopiekuńczych rodziców chowana pod kloszem. Kiedy w tajemniczych okolicznościach umiera ojciec, a matka dostaje udaru, Elvira musi zawalczyć o własną samodzielność.

Opracowuje więc Siedem Reguł, które mają jej pomóc odnaleźć się w świecie "normalnych". Ten przerażający świat wydaje się bardzo skomplikowany, a "neurotypowi" robią różne rzeczy, których Elvira wcale nie chce się uczyć - na przykład kłamią. W dodatku Elvira odkrywa tajemnice rodzinne, o jakich jej się nie śniło.

Okazuje się jednak, że odmienność może być zaletą, a szczerość i dobroć to fajne kompasy w życiu. Zresztą, "wszystko budzi mniejszy lęk, gdy trzymasz w dłoni herbatnika".

Zabawna, ciepła i niezwykle krzepiąca książka; idealna dla tych, którzy są nie całkiem dopasowani - albo wcale nie chcą się dopasować.

Frances Maynard - pisarka, która na co dzień uczy angielskiego dorosłych z zaburzeniami uczenia się, m.in. zespołem Aspergera. "Siedem niedoskonałych reguł Elviry Carr" to jej literacki debiut, nominowany do kilku nagród, m.in. do Mslexia First Novel Competition oraz Lucy Cavendish Prize. W przygotowaniu jest jej druga książka "Maggsie McNaughton’s Second Chance" opowiadająca o dziewczynce z dysleksją.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8169-747-7
Rozmiar pliku: 604 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Grunt to przygotowanie, Elviro

pani Agnes Carr, matka

Kiedy to się stało, właśnie skrobałam ziemniaki.

Matka lubiła je ze skórką, ze względu na Witaminy, ale musiałam starannie wykrawać wszelkie skazy i zielone kawałki. Bolały mnie stopy i właśnie miałam je sobie rozetrzeć, więc zaczęłam zsuwać kapcie, gdy usłyszałam łomot i jęk dobiegające z salonu. Serce zabiło mi mocniej. Domyśliłam się, co zaszło, bo widziałam to w serialu Na sygnale. Starzy ludzie często padali jak kłody, ale nigdy nie sądziłam, że przytrafi się to Matce. Byłam zaskoczona, że na to zezwoliła.

Wolałabym, żeby upadła na Kursie Operowym albo na Popołudniu Brydżowym, gdzie byliby ludzie, którzy wiedzieliby, co należy zrobić. Weszłam do salonu, stopy rwały mnie z bólu. Leżała na podłodze obok swojego krzesła i próbowała podciągnąć się do góry.

– Dobrze się czujesz? – spytałam.

Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji, nie bardzo wiedziałam, co by tu jeszcze rzec.

Skręciłam rąbek fartucha – to był ten z Rasami Psów – i spojrzałam na nią. Zazwyczaj, kiedy Matka widziała, że tak robię, wrzeszczała Fartuch! albo Sweter!, zależy, co tam akurat na sobie miałam, ale tym razem nie patrzyła na mnie. Poza tym nic nie mówiła, co było niezwykłe. Dźwięki, które wydawała, przypominały nawoływania małp z serialu przyrodniczego Davida Attenborough pod tytułem Życie ssaków. Nie były to żadne właściwe słowa, tylko jęki przerywane raptownymi wdechami.

Próbowałam ją podnieść. Matka była osobą raczej chudą, nie to co ja, jednak nie zdołałam jej dźwignąć. Trzymała się kurczowo nogi od krzesła lewą ręką, która aż jej od tego zbielała.

Teraz to ja zmagałam się ze sobą, by móc wydobyć jakieś słowa.

– Czy ty… złamałaś biodro, mamo? – spytałam.

Taki wypadek często przydarzał się starym ludziom. Starszym ludziom. (Nie, po prostu ludziom, burknęłaby Matka. Twierdziła, że ma przedwczesne zmarszczki, ponieważ musiała się ciągle wykrzywiać, by robić wyraziste, łatwo rozpoznawalne dla mnie miny).

Serce wciąż waliło mi mocno i nie mogłam jasno myśleć z powodu nagłości tego wszystkiego. Matka znów jęknęła i wydawało mi się, że usłyszałam znajome słowa: do niczego.

– Czy mam zadzwonić po lekarza, mamo? Mhm… albo pójść do sąsiadów, przyprowadzić Sylvię i Trevora? Co mam zrobić?

Jęki matki stały się głośniejsze. Lekko uniosła głowę. Włosy opadły jej na twarz jak u tej wariatki w Klasycznym Horrorze, który oglądałam z Ojcem, kiedy Matka była na Wyjeździe. Usta miała wykrzywione. Ludzie, którzy dostawali udaru w telewizji, upadali i paraliżowało im jedną stronę ciała, a usta właśnie tak im się wykrzywiały.

– Czy ty miałaś udar, mamo? – spytałam, pochylając się nad nią.

Prychnęła. Zadzwoń po karetkę, pomyślałam. Tak robili ludzie.

Karetka przyjechała bardzo szybko, z dwoma mężczyznami – ich właściwa nazwa to pracownicy paramedyczni – którzy wyglądali na młodych i silnych. Zachowywali się, jakby byli przyzwyczajeni do ludzi, którzy mają udary, i rzucali dużo żarcików. Wiem, że to były żarty, bo ten, który rzucał dowcip, patrzył na drugiego, a potem obaj się śmiali. Nie lubię rozmawiać z Obcymi, ale cieszyłam się, że ci dwaj przyjechali. Poczułam się bezpiecznie. Myślę, że nawet Matka by ich polubiła, gdyby się lepiej czuła. Zanieśli ją na tył karetki: Jesteś lekka jak piórko, kochaniutka. Wczepiła się w krawędź noszy i nadal wydawała te małpie odgłosy, chociaż nikt ich nie rozumiał.

– Zaraz cię zbadają, nie przejmuj się – powiedział do niej jeden, a do mnie: – Czy jedziesz z matką, kochaniutka?

Twarz zaczęła mnie palić z gorąca po tym, jak nazwał mnie kochaniutką.

Czy jedziesz z matką?

Ja przecież prawie nigdzie nie jeździłam. Ojciec umarł, a Matka sprzedała jego samochód. Kiedy sama się gdzieś wyprawiałam, dochodziło do Incydentów. Czasem jeździłam w różne miejsca, na przykład do Dentysty, autobusem i z Matką, ale to było okropne zawracanie głowy i bolały ją przez to kolana.

Teraz nawet chętnie bym się przejechała, jednak wiedziałam, że karetki są przeznaczone tylko dla chorych ludzi.

– Nie, dziękuję. – Patrzyłam na jego ucho. – Nie jestem chora. I jeszcze nie skończyłam szykować obiadu.

Popatrzyli po sobie. Zagięłam rąbek fartucha i mocno go trzymałam. Troczki, na które zawiązuje się fartuch, wrzynały mi się w talię. Mogłabym stracić kilka kilogramów. (Kilkanaście, mawiała Matka, patrząc na mnie i prychając). Żywiłyśmy się zgodnie ze Zdrową Dietą, ponieważ to Matka decydowała o tym, co jadałyśmy, ale mnie interesowały głównie herbatniki. To ja robiłam zakupy – byłam przyzwyczajona do miejscowego sklepu sieci Asda i potrafiłam samodzielnie załatwiać w nim sprawunki – więc kupowałam ciasteczka, czasami bez wiedzy Matki. Lubiłam próbować i porównywać herbatniki różnych rodzajów i marek. To nadawało nowy wymiar mojemu życiu.

– No to jedziemy. – Facet z karetki patrzył na mnie. – Szpital Sandhaven. Daj nam około godzinki, zanim zadzwonisz.

– Dlaczego chcecie, żebym do was dzwoniła? – spytałam, przygryzając wargę.

– Nie do nas, kochaniutka – powiedział, bardzo wolno. Ludzie często mówili do mnie powoli. Ale nie Matka. Ona trajkotała szybko i głośno, nie zostawiając miejsca na odpowiedź. – Zadzwoń do szpitala, żeby dowiedzieć się, jak się czuje twoja mama. Dobrze?

– Ja dobrze, dziękuję.

Nie byłam chora, lecz bolały mnie stopy, serce nadal waliło mocno, a w środku poczułam nieznaną pustkę, która przypominała wrażenie, jakie ogarniało mnie, kiedy patrzyłam w dół ze szczytu schodów ruchomych w Centrum Handlowym.

Bez Matki w domu było tak jakoś dziwnie. Bardzo spokojnie. Zazwyczaj lubię spokój, tym razem było go za dużo. Lubiłam, kiedy Matka wychodziła, ale dlatego że wiedziałam, kiedy wróci. We wtorkowe poranki prowadziła na U3W zajęcia Doceńmy Operę, które były wprawdzie niepłatne, lecz sprawiały satysfakcję. Sądziłam, że U3W to jakiś kod, a może nawet rodzaj kleju, ale Matka wyjaśniła, że to skrót od Uniwersytet Trzeciego Wieku, co oznacza starszych ludzi ćwiczących mózgi. Matka lubiła Opery. Puszczała je na CD w salonie, a hałas wibrował mi w głowie. Matka znała historie związane z Operami. Moje imię, Elvira, wzięła z Opery słynnego kompozytora, który nazywał się Mozart. Matka była jedyną osobą, która nazywała mnie Elvirą. W szkole wołali na mnie Ellie – w każdym razie nauczyciele. Jak zwracała się do mnie również Poppy, koleżanka, koło której siadywałam w stołówce. Sąsiadka Sylvia też mówiła na mnie Ellie.

Matka należała do Stowarzyszenia Miejskiego. Spotykano się w co drugą środę o piętnastej, ulicę dalej. Matka chodziła na zebrania tylko wtedy, gdy akceptowała budynek, który starano się chronić. Byłam niezadowolona, kiedy nie wiedziałam, czy matka się wybiera na spotkanie, czy też nie. Wolę rutynę.

Chodziła też do Klubu Brydżowego w Sali Parafialnej (Brydż to gra karciana, ale zbyt skomplikowana dla ciebie, Elviro) oraz organizowała tam Bufet. Ojciec kiedyś był przewodniczącym i skarbnikiem Klubu Brydżowego, ale musiał nagle zrezygnować z powodu zobowiązań zagranicznych. Matka odeszła z klubu w tym samym czasie, lecz po trzech tygodniach powiedziała A niby dlaczego mam się ukrywać? i wróciła.

Lubiła grać w brydża, chociaż czasem zdarzały się nieprzyjemności. Kiedyś pewien mężczyzna oskarżył ją o ukrywanie karty, i często następowało, jak to nazywała, dochodzenie ze strony partnera. Kiedy byłam młodsza, zazwyczaj złościło ją, kiedy wykrzykiwałam Wojna! w niewłaściwym momencie, więc przypuszczam, że chodziło o coś w tym rodzaju. Widocznie karty wyzwalają to w ludziach.

Kiedy Matka wychodziła, mogłam zdjąć kapcie i czytać harlequina. Lubię harlequiny, ponieważ wiem, co stanie się na końcu. Nie lubię niespodzianek. Runięcie Matki na podłogę było wielką niespodzianką. Nie miałam pojęcia, kiedy ona wróci, i czułam się, jakby pod palcami stóp przesuwał mi się piasek.

Laska Matki, czarna ze srebrną rączką w kształcie głowy lwa, leżała teraz na podłodze, obok miejsca, w którym Matka wcześniej siedziała. Podniosłam laskę i oparłam o podłokietnik fotela, żeby poczuć się, jakby Matka nadal tu była obecna. Oparłam stopy na podnóżku obitym czerwonym aksamitem i zamknęłam oczy, by spróbować przywyknąć do tej sytuacji.

Kiedy je otworzyłam, nadal nie czułam, że przywykłam. Dla mnie uspokajająca była jednostajność, a tej mi zabrakło. Przygotowałam sobie lunch – jajecznicę i dwa tosty oraz filiżankę herbaty – czyli jak zawsze, ale nawet to się zmieniło, ponieważ zazwyczaj jadłam o pierwszej. Przez ten upadek Matki zrobiła się już trzecia. Zjadłam przy kuchennym stole, z harlequinem pod tytułem Sprawy sercowe przed nosem. O dziwo akcja toczyła się w szpitalu na oddziale intensywnej terapii. Zwykle lubię czytać, ale dziś mózg wciąż mi się zacinał na słowie szpital, a potem serce znów zaczynało mi mocno walić, więc musiałam odłożyć książkę.

Kiedy byłam mała, Matka czytała mi przed snem. Sama dokonywała wyboru lektur: książki dla dzieci, których akcja była osadzona w czasach rzymskich (Przynajmniej się czegoś nauczysz, Elviro), historie z Oper albo prawdziwe relacje słynnych badaczek. Lubiłam jedynie książki dla dzieci, tylko że Matka bardzo szybko przelatywała fragmenty opisujące walki albo niewolnictwo, a zatrzymywała się na Historycznych Detalach, by wyjaśniać mi różne rzeczy. Rzeczy, o których wcale nie chciałam wiedzieć. Zazwyczaj zaczynały mi się wtedy kleić oczy, ale nie mogłam pozwolić sobie na zaśnięcie, ponieważ czasami, następnego dnia, Matka pytała mnie o nazwę kraju, który badała jakaś tam kobieta, albo o to, co Rzymianie jadali na śniadanie. Czasami siadała przy mnie, kiedy sprawdzałam w słowniku wyraz, którego nie znałam, a potem go sobie zapisywałam. Lubiłam, jak Matka siedziała przy mnie i mi czytała, a także kiedy mówiła Dobra robota, jeśli pamiętałam dane słowo następnego dnia.

Mruganiem przywołałam się do teraźniejszości i zamknęłam Sprawy sercowe. Matka nie pochwalała czytania harlequinów. Ani żadnych wymyślonych historii. Większość książek w gabinecie należała do ojca. Dużo czytał. Lubił thrillery i historie szpiegowskie. (Matka, prychając, mawiała, że nie brakowało mu czasu na lekturę, skoro nie miał nic innego do roboty, co mnie zawsze dziwiło, ponieważ Ojciec był osobą zajętą i pełną energii). Matka nie znosiła beletrystyki szczególnie wtedy, gdy pochłaniałam ją przy jedzeniu, ponieważ wspólny posiłek oznacza wspólną rozmowę. Zamiast tego cytowała mi urywki artykułów z „Daily Telegraph”. O brutalnych nastolatkach, wyłudzaczach zasiłków czy wegetarianach. Albo odczytywała na głos wskazówki do haseł w krzyżówkach. Często odpowiedź nasuwała jej się już w trakcie, więc natychmiast wpisywała hasło. Ja nie byłam zbyt dobra w krzyżówkach, szczególnie tych opartych na kalamburach.

Świetnie, Mamo, mawiałam, podczas gdy ona opadała na oparcie krzesła i z uśmiechem nakładała skuwkę na swoje pióro marki Sheaffer.

Nieźle jak na siedemdziesięciodwulatkę. Czy rozumiesz, Elviro, dlaczego odpowiedź brzmi…?

Kiwałam głową, bo gdybym powiedziała, że nie rozumiem, westchnęłaby ze znużeniem i maglowałaby wszystko od początku, co zajęłoby mnóstwo czasu.

Kiedy dopiłam herbatę, zadzwoniłam do szpitala. Matka miała zanotowane użyteczne numery, takie jak numer Klubu Brydżowego albo Biblioteki, na pierwszej stronie notesu leżącego przy telefonie. Numery Szpitala, Lekarza i Dentysty były zapisane wielkimi cyframi.

Uczepiłam się rąbka swego fartucha, kiedy słuchałam sygnału po drugiej stronie linii. Bardzo rzadko zdarzało mi się telefonować.

– Jaki oddział?

– Hm. Moja matka. Zabrali ją karetką. Oni…

– Oddział pomocy doraźnej. Łączę.

– Halo. Oddział pomocy doraźnej. Mówi siostra James.

– Moja matka. Przyjechała do was przed lunchem. Pani Agnes Carr. – Słuchawka ślizgała mi się w dłoni. Serce znów zaczęło mi mocno walić. Nie bardzo wiedziałam, co mówić dalej.

– A pani to…?

– Elvira Carr. Mieszkam pod numerem czterdziestym pierwszym… – zaczęłam recytować siostrze James adres, ale mnie powstrzymała. Znam adres na pamięć, z kodem pocztowym, numerem telefonu oraz numerem kierunkowym włącznie. Matka nieraz kazała mi to wszystko sobie powtarzać.

– Jest pani jej córką?

– Tak – powiedziałam. – Jej jedynym dzieckiem. Ona…

– Pani matka miała różne testy.

– Ojej. Czy zdała? – Matka była mądra. Na testach nieźle by sobie radziła.

Nastąpiła chwila milczenia.

– Jeszcze nie ma wyników. Wie pani może, czy matka przyjmuje jakieś lekarstwa?

– Tak, wiem. Jeden Digoxin przy śniadaniu. Niebieski.

Zapamiętałam Digoxin, bo robi się go z naparstnicy oraz ponieważ Tosca, nasz airedale, też go brała, kiedy to ona była stara. Ten lek pomaga na serce. Airedale to rodzaj teriera. Istnieje pięćdziesiąt jeden różnych ras teriera, airedale są drugie, alfabetycznie, po aberdeenach.

– Dziękuję. Jak brzmi zazwyczaj mowa pani matki?

Zmięłam rąbek fartucha. Mowa? Często wygłaszała mowy o Operach na statkach wycieczkowych, ale…

– Panno Carr?

– Tak?

– Czy pani matka mówi w normalny sposób?

To było kolejne trudne pytanie, bo nie wiedziałam, co jest „normalne”. W każdym razie Matka twierdziła, że ja nie jestem.

– Ona dużo mówi. I uczy się włoskiego z płyt CD. Żeby rozumieć wszystkie słowa w Operach.

Znów nastąpiła chwila ciszy.

– Kiedy skończymy badania, przeniesiemy pani matkę na oddział Jerseya, czyli przeznaczony dla starszych ludzi. – Znów milczenie. – Oddział Jerseya – powtórzyła.

Wiedziałam, że Matce by się to nie spodobało, bo nie uważała się za starą. Ani za starszą.

– Jak długo tam zostanie? – Znów mięłam fartuch.

– Doprawdy trudno mi powiedzieć. Wizyty można składać w godzinach od drugiej do czwartej i od siódmej do ósmej. Chce pani to sobie zapisać? – Jednak nim zdążyłam odpowiedzieć, powiedziała: – Dziękuję – i się rozłączyła.

– Dziękuję – zawtórowałam.

Odłożyłam słuchawkę i oparłam się o biurko Ojca z zamkniętymi oczami, czekając, aż serce zacznie mi wolniej bić.

W salonie (Nie w wypoczynkowym, mówiła Matka. Ja nigdy nie leniuchuję) ulubione bibeloty Matki – liczne afrykańskie figurki z ciemnego drewna – tuliły się do siebie na gzymsie kominka. Kupiła je w Nairobi, jeszcze przed moim narodzeniem, kiedy Ojciec był w Wojsku, w sekcji inżynieryjnej. Matka miała tam służbę domową, która zwracała się do niej w uniżony sposób. Rodzice musieli wrócić, kiedy w Kenii zrobiło się za gorąco dla Ojca. Wiem, że Afryka to bardzo gorący region, ale nie sądzę, żeby było w nim mniej gorąco, kiedy tam zamieszkali.

Pośród afrykańskich figurek stał duży francuski złoty zegar pod szklaną kopułą. Otaczały go tłuściutkie dzidziusie ze skrzydełkami (cherubinki, powiedziała Matka). Matka dostała go w prezencie ślubnym od swoich rodziców. Nie poznałam ich, bo umarli przed moimi narodzinami, Ojciec mówił, że mieszkali w zamku. Matce nigdy nie przeszkadzało bicie zegara, nawet kiedy przerywało Operę, której właśnie słuchała, ale twierdziła, że jak ja coś do niej wtedy mówię, to przerywam. Jeśli zadawałam jej pytanie albo wymieniałam jakiś Fakt, o którym się właśnie dowiedziałam, szeleściła tylko „Daily Telegraph”, wcale mi nie odpowiadając. Czasami gazeta podjeżdżała w górę i zasłaniała jej twarz, gdy tylko wchodziłam do pokoju.

Stałam teraz w salonie i gapiłam się na figurki, bujając się trochę na stopach. To były ulubione bibeloty Matki, ale jej tu nie było, nie mogła na nie patrzeć. Ciekawe, czy za nią tęsknią, pomyślałam.

Zegar wybił wpół do piątej. Wieczorem będę musiała pojechać do szpitala. Usiadłam w fotelu Matki, wygładzając zmarszczkę pomiędzy brwiami. Jeszcze nigdy nie byłam sama dłużej niż przez jeden dzień. Zdaniem Matki nie dałabym rady. Stała nade mną, kiedy włączałam piecyk, a potem wracała, by sprawdzić, czy go wyłączyłam, wciąż pociągała nosem, na wypadek gdybym zostawiła odkręcony palnik gazowy. To mnie denerwowało. Teraz też byłam zdenerwowana. Skąd mam wiedzieć, do którego autobusu wsiąść? Jak znajdę właściwy oddział w szpitalu? Nie będę w stanie nikogo spytać, bo prowadzenie rozmów kiepsko mi idzie.

Poszłam na górę, zaciągnęłam zasłony i położyłam się w łóżku, chociaż tylko mój mózg był zmęczony. Leżałam przez dłuższy czas, ale w końcu wstałam z powodu ziemniaków. Zazwyczaj jadłyśmy kolację o siódmej, lecz wtedy nie będzie mnie w domu. Będę składać wizytę Matce, której również w nim wtedy nie będzie.

Matka zwykła mawiać, że nie ma jej w domu, kiedy przychodzili jacyś ludzie, a ona nie chciała ich widzieć. To ja musiałam informować, że jej nie ma, a nie lubiłam tego robić, bo to nie była prawda. Kiedy byłam młodsza, zdarzali się niemile widziani goście, mężczyźni w garniturach z podkładkami na dokumenty albo mężczyźni z ogolonymi głowami, którzy wyglądali jak bokserzy i próbowali zajrzeć za drzwi. Mówili, że są komornikami. To ma coś wspólnego z zabieraniem niechcianych mebli.

Potarłam czoło. Nadal martwiłam się o ziemniaki. Usłyszałam w głowie głos Matki – Grunt to przygotowanie, Elviro – więc pokroiłam je i włożyłam do rondla z zimną wodą, żeby mieć już wszystko gotowe, kiedy wrócę. Wyszczotkowałam włosy, włożyłam buty oraz granatowy wełniany płaszcz, który miałam od ponad sześciu lat, od czasu kiedy sama miałam dwadzieścia jeden. Nadal wyglądał elegancko, chociaż nie mogłam dopiąć dwóch dolnych guzików. Matka mówiła, że moja kurtka z polaru nadaje się tylko na nieformalne okazje, takie jak wyjście do biblioteki. Przygryzłam wargę, kiedy zapinałam górny guzik. Nie byłam pewna, czy wizyta w szpitalu liczy się jako formalna okazja, prawdopodobnie była jednak bardziej formalna niż wyjście do biblioteki. Myśl o pójściu tam mnie przerażała. Nie chodziłam zbyt często w nowe miejsca, a od czasu Incydentów nigdy samodzielnie. Miałam być w szpitalu po raz pierwszy, nie licząc własnych narodzin. Piasek znów przesunął mi się pod stopami.

Szłam główną ulicą i odwróciłam się, kiedy usłyszałam autobus. Miał z przodu wymalowany drukowanymi literami napis SZPITAL SANDHAVEN, więc było tam dotrzeć łatwiej, niż się spodziewałam. Zaskoczyło mnie, że szpital jest taki duży, jasny i lśniący. Aż musiałam zmrużyć oczy, tak mnie raziło. Wszędzie były korytarze, jak w mrowisku. Odnalezienie oddziału Jerseya zajęło mi sporo czasu, bo nie mogłam zrozumieć tych wszystkich strzałek i mapek. Byłoby prościej, gdyby oddziały miały takie nazwy, jak należy, czyli Nerki, Serce, Skóra albo Starzy Ludzie. W końcu podążyłam za starym mężczyzną, który powłócząc nogami, szedł gdzieś z torbą na zakupy, bo uznałam, że być może składa wizytę starej osobie na Oddziale Starsi Ludzie Jerseya. Rzeczywiście tak było, co oznaczało, że okazałam się zaradna, jak mawiała Matka o sobie. Będzie zaskoczona, kiedy jej o tym powiem.

Matka znajdowała się w pokoju ze starymi paniami. Chociaż zawsze mówiła, że wcale nie jest stara, teraz wyglądała staro. Leżała z zamkniętymi oczami. Twarz miała zapadniętą, ciało pod prześcieradłem zdawało się drobne. Przez chwilę myślałam, że nie żyje, ale kiedy powiedziałam: „Mamo?”, jej oczy się rozwarły, zaczęła wydawać różne odgłosy i szarpać prześcieradło lewą ręką.

Rozległ się szelest. Nadeszła pielęgniarka w bladoniebieskim fartuchu, jej buty poskrzypywały na lśniącej podłodze. Miała ciemną skórę i biały uśmiech.

– Pani jest córką Agnes, prawda?

Oczy Matki znów się otworzyły i skupiła wzrok na pielęgniarce. Nie lubiła, kiedy Obcy używali jej imienia. Wykrzywione usta i spozierające gniewnie oczy sprawiały, że wyglądała jak gargulec nad drzwiami parafii kościoła pod wezwaniem Świętej Anny, dokąd chadzała na brydża.

Uśmiech pielęgniarki się skurczył, kiedy spytałam, czy matka miała udar. Zniżyła głos; na to wygląda, ale będą wiedzieli na pewno, jak otrzymają wyniki wszystkich badań. Nie wiedziała też, jak długo Matka będzie musiała zostać w szpitalu. Ocena dopiero nastąpi. Kiedy Matka jęknęła i usiłowała się podnieść, pielęgniarka łagodnie pchnęła ją z powrotem w dół.

– Proszę unikać wysiłku, Agnes. Odpoczynek na tym etapie jest niezbędny.

Oczy Matki się zamknęły. Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby ktoś tak do niej mówił. To ona mówiła tak do innych ludzi.

Było już po wpół do dziewiątej, kiedy wysiadłam z autobusu. Zadzwoniłam do drzwi sąsiadki Sylvii, by powiedzieć jej, co się stało z Matką i że udało mi się ją samodzielnie odwiedzić. Kiedy czekałam, aż Sylvia otworzy, obejrzałam się na nasz dom; nigdy jeszcze nie widziałam go w ciemności, gdy w środku nikogo nie było.

Sylvia zakryła dłonią usta, kiedy jej opowiedziałam, co zaszło, i zauważyłam, że czerwony lakier odprysł jej na dwóch pierwszych palcach. Wyciągnęła rękę, by poklepać mnie po ramieniu, i powiedziała:

– Wpadnę do niej jutro, a potem porozmawiamy.

Zazwyczaj nie lubiłam, kiedy ludzie mnie dotykali. Potem godzinami czułam jeszcze odcisk ich dłoni jak oparzenie, lecz tym razem dotyk sprawił, że miałam pewniejszy grunt pod stopami, kiedy wracałam do naszego ciemnego domu.

Matka powtarzała, że Sylvia jest dobra, ale to prostaczka. Była kierowniczką w Klubie Mężczyzn Pracujących (frytki, piwo i gra w kule, mówiła Matka, wydymając usta), jednak już tam nie pracowała. Do nas czasami wpadała na filiżankę, co oznaczało, że przychodziła, by się napić herbaty. Sylvia podwoziła nieraz Matkę samochodem, a ja kupowałam w sklepie Asda kwiaty, które Matka wręczała jej potem w Dowód Wdzięczności. Co tydzień zanosiłam Sylvii przeczytane przez Matkę egzemplarze „Daily Telegraphs”, a ona wykładała nimi kubeł na śmieci. („Daily Telegraph” ma różne zastosowania ze względu na duży format).

Trevor, mąż Sylvii, nigdy nie wpadał na filiżankę. Przychodził tylko po to, by wymieniać Matce żarówki, ponieważ był wysoki i nie potrzebował drabiny; zgadzał się z nią co do polityki. Patrzył na mnie z góry, z rękami wyciągniętymi do oprawki, z najeżoną brodą, bez słowa. Zawsze się spieszył i z tego powodu nie miał czasu na rozmowę.

Zwykły Wyraz Twarzy Sylvii był łatwy do rozpoznania, bo był taki sam jak na karcie z podpisem Szczęśliwa na wystawie z Wyrazami Twarzy prezentowanej na ścianie w mojej klasie.

Nie bardzo wiedziałam, w jakim wieku jest Sylvia, bo miała blond włosy i nosiła ubrania w jaskrawych kolorach, ale kiedy wieszała w zeszłym tygodniu pranie, wiatr zwiał jej włosy do tyłu i ukazały się białe korzenie, nie żółte. Pod spodem może więc być prawie tak stara jak Matka.

Myśl o tym, że Sylvia jest stara, znów wywołała we mnie wrażenie pustki i przesuwania się piasku pod stopami. Weszłam do łóżka w ubraniu i naciągnęłam kołdrę na głowę. Nie chciało mi się nic robić, nawet umyć zębów, ale później nie dawało mi to spokoju, więc wstałam i je wyszczotkowałam.

Kiedy Sylvia wpadła do mnie po odwiedzinach u Matki, w jej oczach pojawiły się łzy i mówiła do mnie kotku i kochanie. Poza tym mnie objęła, czego się nie spodziewałam. Nie wiedziałam, czy powinnam zrobić to samo, ponieważ nikt mnie nie przytulał od śmierci Ojca i zapomniałam, jak to się robi, więc po prostu pozwoliłam, by moje ręce dyndały, aż przestała. Otarła oczy, a ja poszłam włączyć czajnik. Nie wyjęłam puszki z herbatnikami zza bariery z półmisków w głębi kredensu, chociaż wiedziałam, że jest w niej pełno Bourbonów, ponieważ Matka i ja jadałyśmy herbatniki tylko o jedenastej i o piętnastej. Herbatniki marki Bourbon zostały wprowadzone na rynek przez firmę Peek Freans w roku 1910. Na początku nazywały się Creolas i są niezwykłymi herbatnikami, ponieważ mają czekoladowy smak, choć nie są pokryte czekoladą. (Interesuję się wszystkimi rodzajami herbatników, ich historią i opakowaniami. Sporo wiem na ten temat).

Usiadłyśmy z Sylvią na kanapie, a ona ujęła mnie za rękę.

– Pewnie jesteś w szoku, kotku. – Spojrzała mi w oczy, a ja spuściłam wzrok. – Jak się czujesz?

– Gorąco mi.

– Dobrze zrobiłaś, że pojechałaś odwiedzić mamę. I to samodzielnie!

Zerknęłam na Sylvię. Jej ciemne brwi ułożyły się w dwa doskonałe półokręgi.

– Musiała być z ciebie dumna. – Sylvia ścisnęła mnie za rękę.

– Nic nie powiedziała. Nie mogła mówić. – Wolną ręką zmięłam skraj szarego swetra, a wtedy usłyszałam krzyk Matki: Sweter!, i przestałam.

Moja dłoń w uścisku Sylvii spotniała. Tym razem Sylvia milczała tak długo, że musiałam znów na nią spojrzeć, by sprawdzić, czy nie przegapiłam swojej kolejki mówienia.

– Twoja mama martwiła się, jak to będzie, kiedy zostaniesz sama. Jak sobie poradzisz. – Sylvia zmieniła pozycję.

Pokiwałam głową. Chodziło o to, że zostawiam włączony gaz i przegapiam przecenione warzywa.

Lakier na paznokciach Sylvii, która nadal ściskała moją dłoń, był świeżo nałożony. Powiedziała, że Matka rozmawiała z nią o tym, co się stanie, kiedy… Sylvia nie dokończyła zdania. Potem dodała w końcu wszystkich nas to czeka, kotku.

Koniec miał coś wspólnego ze śmiercią. Wyswobodziłam rękę z uścisku i chwyciłam się siedziska kanapy. Świat zewnętrzny mi się wymykał, a wnętrze ciała miałam jakby wydrążone. Chciałam się położyć.

– Przecież Matka nadal żyje. – Wbiłam spojrzenie w podłogę. Nie lubiłam patrzeć ludziom w oczy, więc po prostu spuszczałam wzrok. Z tego powodu miałam rozległą wiedzę na temat pokrycia podłóg. Dostrzegałam również kurz oraz różne upuszczone przedmioty. Zwracałam też uwagę na obuwie i śmieci.

– Tak, kotku. – Sylvia poklepała mnie po dłoni. – Ale twoja mama może teraz potrzebować stałej opieki.

Kiedy powiedziałam, że to moje zadanie, spytała, jak dałabym radę ją samodzielnie podnieść i jak udałaby się do toalety?

– Jej mózg jest uszkodzony, kotku. Nikt nie potrafi go naprawić.

Pomyślałam o uszkodzonym mózgu Matki. Jej umiejętność rozwiązywania krzyżówek i te wszystkie rzeczy, które wiedziała o Operach i Śmiałym Gotowaniu oraz innych krajach, będą wyciekać i iść na marne.

Sylvia powiedziała, że Matka poczyniła pewne Ustalenia w związku ze mną na wypadek… Serce zaczęło mi mocno walić, ponieważ Ustalenia oznaczały, że ludzie coś organizują bez uzgadniania tego ze mną. Matka już wcześniej tak robiła, na przykład zapisała mnie do Klubu Tenisa Stołowego w parafii kościoła pod wezwaniem Świętej Anny, nie pytając, czy tego chcę. Była na mnie zła, kiedy nie zgodziłam się tam pójść, i wciąż mówiła o moim wskaźniku masy ciała, BMI. Ale Sylvia powiedziała, znów wiercąc się na kanapie, że chodzi o sprawy finansowe, prawne, kotku. Sprawy, które ułatwią ci życie, jak zostaniesz sama.

Sama. Matka mówiła ludziom, że została sama, kiedy umarł Ojciec.

– Oczywiście jest jeszcze Elvira – dodawała.

Patrzyła wówczas na mnie bez uśmiechu, za to osoba, do której się zwracała, odpowiadała uśmiechem i napomykała o pociesze i towarzystwie, a wtedy Matka wydawała z siebie taki odgłos, jakby wydmuchiwała nos bez chusteczki. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam sama. Nie chciałam być sama. Nie przez cały czas, nie na zawsze.

Potem Sylvia powiedziała, że Matka myślała… Przerwała i spojrzała na mnie. Matka myślała, że mogę być bezpieczniejsza w Zakładzie.

Poczułam się, jakby wszystko ze mnie wypłynęło.

– Nie chcę iść do Zakładu.

– Ciii, ciii, kotku. Twoja mama myślała, że tam będziesz miała więcej wsparcia, tylko tyle.

Kiwałam się w przód i w tył.

– Chcę zostać w domu. Nie chcę mieszkać z Obcymi! – Poczułam, jak Sylvia otacza mnie ramieniem.

– Dobrze już, dobrze. Jeszcze zobaczymy, kotku. Sprawdzimy, jak ci idzie.

Co zobaczymy? Co i dokąd idzie? Te słowa były przerażające.

Sylvia nachyliła się blisko i tym razem ujęła obie moje dłonie.

– Na razie pomyślmy o teraz, kotku.

Powiedziała, żebym zaniosła Matce czyste koszule nocne i kosmetyczkę z jej przyborami toaletowymi. A jeśli będę miała ochotę na filiżankę herbaty i rozmowę albo będę chciała się w czymś poradzić, wiem, gdzie ją znaleźć. Pokiwałam głową, wyswabadzając dłonie, które zacisnęłam mocno na skraju swetra. Wiedziałam. Mieszkała po sąsiedzku.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

1. Grunt to przygotowanie, Elviro

2. Solo jest wesoło

3. Nigdy nie polegaj na założeniach

4. Trzeba nadążać za współczesnością

5. Trzeba mieć jakiś system

6. Świnki morskie mają złą prasę

7. Miękkiego herbatnika przynajmniej nie trzeba już namaczać

8. Komputer to twój najlepszy kumpel

Siedem Reguł

9. Czasami życzliwość polega na tym, że się kogoś słucha

Reguła 1

10. Możesz się trochę różnić, ale nie za bardzo

Reguła 2

11. Wyglansowane buty, czysta biała koszula i dobry garnitur daleko cię w życiu zaprowadzą

12. Kiedy coś cię dręczy, znajdź sobie jakieś zajęcie

Reguła 3

13. Każde zwierzę powinno przebywać z przedstawicielami własnego gatunku

14. Maniery to smar na kołach interakcji społecznych

15. Wyznacz na mapie każdą trasę, ostrożnie zaplanuj każdy krok

16. Zawsze to miło, jak ktoś nas doceni. A także kiedy przeprosi

17. Nie ma takiej rzeczy, której nie można by naprawić

18. Nie należy wtrącać się w prywatne sprawy innych ludzi, zanim się dobrze nie sprawdzi, o co właściwie chodzi

Reguła 4

19. Jeśli chcesz iść, wolna wola!

20. Śmiej się z siebie, zanim zrobi to ktoś inny

21. Robienie czegoś nowego to pouczające doświadczenie

22. Wszystko się może zdarzyć

23. Nie zawsze dostajemy to, na co zasługujemy

24. Jak ludzie rzadko się widują, łatwiej im być ze sobą

25. Na zwierzętach można bardziej polegać

Reguła 5

26. Miło duszy, jak się nad nią druga wzruszy

27. Opery ubogacają duszę

28. Bardzo smutno, jak ci mama umiera

29. Umysł płata dziwne figle

30. Ludzie zawierają w sobie pył z odległych planet

31. Jak już się czegoś dowiesz, to nie możesz wymazać tego z pamięci

32. Nie budujcie zamków na piasku

33. Nikt nie jest w stu procentach dobry ani w stu procentach zły

34. Zapisz kilka pomysłów na to, jak zagaić rozmowę

35. To wielkie rozczarowanie, kiedy osoba, którą podziwiasz, sprawia ci zawód

36. Jeśli przyrodni brat jest miły, może być cudownie

37. Przez bawidamków są tylko same kłopoty

38. Jeśli chodzi o tatę, to nigdy nic nie wiadomo, prawda?

Reguła 6

39. Ludzie w końcu zawsze się dowiedzą

40. Ćwiczenia służą zdrowiu

41. Google nigdy nie zapomina

42. Lepiej wszystko z siebie wyrzucić niż dusić w środku

43. Zwierzęta najlepiej czują się w swoich habitatach

44. Zmiany mogą być dobre

Reguła 7

45. …to tylko proch i wspomnienia

Siedem Reguł

Podziękowania
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: