Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siepacze bogów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 czerwca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Siepacze bogów - ebook

W świecie pozbawionym zasad, gdzie zbrodnia i okrucieństwo mieszają się z propagandą spętanego łańcuchami kłamstw systemu, jeden człowiek, a właściwie lecące za jego sprawą głowy, ma wpływ na kształtowanie się nowej rzeczywistości. Siepacz pracujący w tych zdradzieckich czasach dla mocodawców wyznających zasadę: zabij jednego, a przestraszysz tysiące, ośmielił się przeciwstawić bezwzględnym ludziom honoru z Pruszklinu. Zadarł z Kastą, która nie zadaje pytań. Kastą, która nie przebacza. Kastą walczącą tylko w swojej sprawie.
Wyrusz razem z nim w poszukiwaniu prawdy spisanej krwią kłamców i prawych ludzi. Chwyć za broń, zadawaj śmiertelne ciosy, poznawaj nieprzyzwoicie śmiesznych kompanów, którzy na pewno na długo zapadną Ci w pamięci. Zawieraj sojusze lub też pal za sobą mosty. Przeżywaj intrygi, smakuj pięknych kobiet i bezgranicznie zatrać się w zaawansowanych równaniach alchemicznych. Dokonuj wyborów fabularnych i zakończ historie zgodnie ze swym sumieniem.
Bacz na to, że Twoje decyzje mają charakter ostateczny.
Niech historia stanie się legendą, a legenda mitem.
Nigdy jednak nie zapominaj, że gdzie kończą się reguły, zaczyna się Pruszklin!!!!

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-941548-3-7
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Informacje o autorze pozyskane z wywiadu środowiskowego:

Eric Absinthe:

młody, aktywny i wciąż jeszcze perspektywiczny kawaler, syn złomiarza i murarki. Spłodzony w bezgwiezdną noc na święcie kaszubskiej truskawki już od dziecka kochał naturę, choć obawiał się psów i słoneczników. Na co dzień zajmuje się zbieraniem najwyższej klasy tytoniu do wyrobu tabaki i konsekwentnie ukrywa się przed złymi ludźmi z Korpolandii. Mieszka w Puszczy Kaszubskiej gdzieś pomiędzy Kartuzami a Kościerzyną. Po burzliwym okresie studenckim na Akademii Paznokcia, gdzie z wyróżnieniem ukończył Kaszuboznastwo, wraz z dwoma kolegami, stręczycielem z Elbląga i ratownikiem z Ostrzyc, próbował swoich sił w biznesie. Niestety lepiej wychodzi mu pisanie niż sprowadzanie niemieckich samochodów otulonych kokosową wonią wywodzącą się z choinki marki Wunderbaum, dlatego po wypełnieniu automobilami dziupli w Żukowie dał się porwać piersiastym córom ziemi puckiej oraz całemu Kołu Gospodyń Wiejskich z Chmielna. Po tych erotycznych ekscesach dochodził do formy trzy miesiące w małej chatce nieopodal Sianowa, ciesząc się płodami ziemi i leśną zwierzyną. W 2014 roku został honorowym prezesem ogródków działkowych w Sierakowicach, choć, jak mówią jego współpracownicy, ma duże problemy z absencją. W swojej książce Siepacze bogów w punk rockowy sposób postarał się połączyć temat mafii, fantastyki z nieprzyzwoicie ognistymi romansami i wielką dawką czarnego humoru.PROLOG: Gdzie kończą się zasady, zaczyna się Kasta

Prolog.

Gdzie kończą się zasady, zaczyna się Kasta

Zanurzyłem się w cień, aby odnaleźć światło. Usłyszałem głos prawdy wołający mego przybycia. Upadłem, lecz powstałem silniejszy. Stąpając po polach lamentu, nizinach bólu, przemierzając góry nienawiści, napotkałem okrutne i opętane zastępy poległych. Nie przeląkłem się ich zatrważającej liczby, wiedziałem, że kres życia plugawych legionów jest bliski. Moi bracia wyciągnęli ręce przeciw nim, przyzwali do walki sługi z zaświatów. Z wnętrza martwych ciał wrogów wydobył się przejmujący grozą skowyt, wskrzeszając hordy nieumarłych do życia. Zaczęli walczyć u naszego boku i dokonywali gorzkiej pomsty na naszych nieprzyjaciołach. Nastały krwawe żniwa. Wśród szczęku oręża, wśród śmierci, wśród skwierczących odgłosów rzucanych przez nas nekromanckich inkantacji przekroczyliśmy trwale granicę życia i śmierci. Zdaliśmy sobie sprawę, że będzie to miało nieodwracalne skutki.

Zaprawdę powiadam wam, nic nie przemija na zawsze, nic także nie trwa wiecznie. Nawet śmierć może umrzeć w imię naszej sprawiedliwości, a my odrodzimy się z popiołów apokalipsy, by trwać na straży naszej Kasty po wsze czasy. Albowiem Kasta jest najważniejsza, a jej sprawa wymaga ofiar obłudników i prawych ludzi. Tylko ona wykorzeni w godzinę sądu człowiecze zło, kiedy dojdzie ono do swego szczytu. Kiedy brat zabije brata, syn nie oszczędzi ojca, ludzie zatracą swą godność. Nadejdzie wtedy zima, słońce nie da ciepła, świat stanie, skuty lodem i bólem, próbując oczyścić się i narodzić na nowo. Insygnia złączą się znów w jedno, istoty żyjące padną przed nami na kolana i zapamiętają, że jam jest Benedicto, jeden z nekromethów.

Alokucja Benedicto, Kasta Skrytobójców

* * * * *

Mówili o nich, że przybyli z Północy, wyłonili się z mgły i okiełznali cień. W pogardzie mieli śmierć i życie. Zrodzeni na nowo z alchemii i czarnej magii, zwani przez uczonych nekromethami. Członkowie Kasty byli artystami sztuki skrytobójczej i doskonałymi nekromantami, ich pragmatyzm pozwalał im oprzeć się wszelkim pokusom doczesnego świata i kontrolować przekraczającą granicę wyobraźni moc. Ognisty wzrok pomagał wytropić cel, a zwierzęce instynkty sprawiały, że mogli wyjść cało z każdej opresji. Czuli bijące serca swych ofiar z wielkich odległości, potrafili także uchylać się przed bełtami. Uwięzieni pod płaszczem strachu i nocy, dzięki swej przemianie i wielu mozolnym próbom na własnych ciałach byli perfekcyjnymi narzędziami zemsty. Kroczyli zawsze we wspólnym dla Kasty kierunku, a sprawiedliwość stąpała wraz z nimi. Uzbrojeni w kryształowe miecze tępiące plugastwo oraz w wymierzające prawo ludziom srebrno-stalowe sztylety zwane bliznami piekieł, w drodze do osiągnięcia celu nie cofali się przed niczym. Nikt nie wiedział, ilu ich jest, nikt nie był świadomy, jak są potężni i jaką rolę odegrają w ówczesnym świecie. Ani jeden z wybitnych uczonych i filozofów nie zdawał sobie sprawy z faktu, iż Wszechziemia to dopiero początek prawdziwego świata. Do tej pory północne tereny, odgrodzone wielkimi morzami i górami, były obce i obojętne skupionym na bogactwach Wszechziemi magom i wojownikom. To był ich ogromny błąd.

Nekromeci władali Insygniami Skrytobójców: symbolem cienia, symbolem mądrości i symbolem krwi.

Symbol cienia był to amulet określany przez badaczy historii jako łamacz czarów. Pozwalał przyzywać zmarłych, ochraniał także noszącego przed większością znanych zaklęć i trucizn.

Symbol mądrości opisany został najpóźniej. Do tej pory wiedza na jego temat jest szczątkowa. Może dlatego, że występował w postaci materialnej tylko w trakcie inicjacji nowego członka Kasty. Był aplikowany bezpośrednio do ciała adepta poprzez wypicie małej ilości eliksiru ekwinokcjum. Powodował rozpoczęcie mutacji, lekkie zatrucie, silne uzależnienie oraz znaczne spowolnienie procesu starzenia się. Dzięki niemu praktycznie zanikał ból i oznaki wysiłku, towarzyszyła jednak temu utrata uczuć i zezwierzęcenie.

Symbol krwi to miecz, którego boją się wszelkie wynaturzenia. Jest wykonany z kryształu, dzięki czemu kryje się w nim skuteczniejsza od stali moc do walki z gnijącym pomiotem.

Z eliksirem ekwinokcjum związany był także, nieużywany przez nekromethów, katalizator infinitium. Stanowił obiekt pożądania nekromantów i alchemików Księstwa Mroku. Pozwalał wraz z użyciem kostura nasączonego w smoczej krwi przyzywać homunkulusy czy posiadających nadludzkie możliwości nieumarłych.

Nekromethów można było poznać po rażącej bieli. Zazwyczaj odziani w białe płaszcze, z podpiętą po lewej stronie czarną lub purpurową peleryną — w zależności od funkcji pełnionej w kaście. Zwierzchnik braci, zwany mistykiem, naprzemiennie ze słowem padre, jak i jego dwóch zastępców nosili czerwone almawiwy. Doradca mistyka, bracia mniejsi i bracia więksi podpiętą mieli do ramion czerń. Na ich plecach znajdował się kryształowy miecz, jedno- lub dwuręczna kusza, przy złotym pasie, symbolizującym nić życia, przypięte były lekko zaokrąglone ostrza zwane bliznami piekieł. Wokół pasa wisiały petardy dymne, garota, noże do rzucania. Asasyni potrafili przyoblec się w cień na parę chwil i dyskretnie dokonać egzekucji.

* * * * *

W wichrowy, wczesny ranek różowe promienie jutrzenki nieśmiało oświetlały mgliste pasmo górskie. Na jednej z pionowych skał wybijających się ponad ten porośnięty lasami masyw górski wisiał skrytobójca. Już od pierwszych metrów wspinaczki nie wiedział, czy może zaufać kamiennym zboczom, ale nie miał innego wyjścia. Powoli piął się po stromej ścianie ponad kłębami gęstego, porannego zamglenia. Tracił czasem oparcie pod nogami i raz zawisł nawet na czubkach palców, jednak wspomagając się zakończonym kolcami karwaszem, wrócił na niebezpieczny szlak.

Wybrał tę drogę, bowiem dzięki swojej trudności pozwalała zachować anonimowość, była też znacznie krótsza niż długi marsz wokół gór. Ostatecznie około południa dotarł na szczyt, którego pilnował uzbrojony strażnik, nerwowo rozglądający się wokół, jakby czekający na jakieś zacne grono. Nekrometha, niewiele myśląc, przyoblekł się w cień i zakradł się za plecy rycerza. Przygotował garotę i jednym zdecydowanym ruchem począł dusić niespodziewającego się towarzystwa żołdaka. Po chwili ten osunął się bezwładnie na kolana, jednak zabójca dla pewności skręcił mu jeszcze kark — tak mocno, że ofierze chrupnęły chyba wszystkie kości szyjne i rdzeń kręgowy stracił ciągłość. Następnie bezceremonialnie zrzucił bezwładne ciało w przepaść.

Poczuł gniew, chciał zadawać ból swym wrogom i wywoływać trwogę — o niczym innym w tej chwili nie marzył. Przypomniał sobie słowa swego brata z Kasty, który przed egzekucją pewnego dosyć znanego króla rzekł:

Wyznajemy pogardę dla władzy i ludzi, którzy nie szanują zasad, na które składają się honor, wierność i lojalność wobec braci.

W obronie tych ideałów jesteśmy bezkompromisowi.

Ty, Tullusie z Laroth, kroczyłeś krętą ścieżką i zasłużyłeś na skarcenie.

Wybiła twoja godzina.

Bogowie, przyjmijcie tę duszę i zanieście przed oblicze najwyższych.

Dark przed egzekucją króla Tullusa z Laroth, Manginur, Kasta Skrytobójców

Nekrometha udał się w głąb góry. Przechadzał się w półmroku skalnym tunelem, zbliżając się do swoich celów. Dzięki wyostrzonym zmysłom widział w ciemności i nie kluczył po tym labiryncie.

Każdy krok stawiał rozważnie, bacznie obserwując drogę. Wysłano go tu w jednym celu: musiał zebrać jak najwięcej informacji o spisku knutym na krańcu jednego z miast-państw Manginuru, krainy ludzi. Pisząc o tym landzie, trzeba sobie zdawać sprawę, że nie było tak, jak powszechnie uważano. Otóż Manginur nie składał się tylko z samych miast, jego struktury dopełniały także obszary uprawne, lasy, wioski okalające dany gród. Tworzyło to swoiste małe państewka, jeżeli małymi można określać krainy wielkości Nivelth.

Zadanie nie przewidywało brania jeńców, określone było kryptonimem: na pohybel zdrajcom!

Skrytobójca na prawej dłoni nosił sygnet przedstawiający kawałek kryształu zatopiony w dziobie sokoła. Wewnątrz kaptura skrywały się jego rozczochrane na wszystkie strony posiwiałe włosy. Twarz miał poharataną bliznami. Był skupiony.

W powietrzu czuł wilgoć pomieszaną z fetorem zbliżonym do zapachu ludzkich ekskrementów. Wiedziony tym odorem przemieszczał się raz w górę, raz w bok wydawać się mogło niekończącym się tunelem. Grobową ciszę przerwały szepty i krótki pisk. W tej chwili oczy nekromethy rozbłysły żywym ogniem. Wyostrzył zmysły. Nasłuchiwał.

Łowca zauważył oddalone od niego o parę kroków wejście do kaplicy zbudowanej z ludzkich czaszek umieszczonych gęsto obok siebie. Na podłodze, na płytach nagrobnych, stali w okręgu rycerz, siostra czarnego księżyca, nekromanta i posłaniec z królestwa Fornorth — tego ostatniego poznał po charakterystycznym lekkim ubytku małżowiny lewego ucha.

Już od pierwszej chwili jego uwagę przykuł gruby rycerz stojący na przedzie zgromadzenia. Na tunice rębajły widniał czarny królik. Skojarzył to z dosyć zabawną historią zasłyszaną w jednej z portowych karczem. Otóż najpewniej ojciec lub przodek tego otyłego, ledwo dopinającego wiązanie napierśnika jegomościa był bohaterem opowieści o królu i hodowcy królików. Pewnego słonecznego dnia, kiedy orszak królewski przejeżdżał przez dosyć ubogą wieś, jedna z księżniczek żywo zapragnęła przygarnąć sobie jedno z tych przemiłych zwierzątek i uczynić je mieszkańcem swego dworu. Aby spełnić prośbę jasnowłosej dziewicy, hodowca wybrał najładniejsze stworzenie ze stadka i postanowił je złapać. Niestety, mały, czarny, lekko opóźniony w rozwoju rozbójnik, okraszony przez naturę białą plamką na czerepie, puścił zdradziecką strugę uryny na jego wiejski pysk, po czym żwawo czmychnął hen, w las, i tyle go widzieli. Król był tak oczarowany całą sytuacją, że nieomal spadł z konia. Aby nagrodzić straty moralne wieśniaka i zmniejszyć jego hańbę w oczach sąsiadów, postanowił zakończyć jego solidarne klepanie biedy, nadając mu kawał ziemi, tytuł szlachecki i herb, który widniał na odzieniu jego potomka.

Obok rycerza asasyn dostrzegł jakby znajomą twarz nekromanty o alabastrowej cerze. Spirytysta stał trochę na uboczu, bacznie obserwując rozmówców, odziany w płaszcz do kolan, ozdobiony herbem pękniętej czaszki. Naprzeciw niego stał posłaniec króla i dosyć intrygująca niewiasta, reprezentująca okultystyczno-alchemiczny Zakon Sióstr Czarnego Księżyca. Skrytobójca zbliżył się jeszcze parę kroków i wtulił w nieoświetlony kąt sali. Obraz się rozmył, kolorowe i wyraźne pozostały jedynie postacie — cele, które prowadziły rozmowę.

— Ostatnimi czasy — zaczął królewski posłaniec, jego twarz była bez wyrazu, sprawiał wrażenie, że recytuje — niespokojna Wszechziemia, targana wojną i cierpieniem ze strony bądź co bądź trochę już spacyfikowanego najeźdźcy, przyjmuje kolejny cios w postaci naszego paktu, panowie... i panie — dodał szybko i zwrócił zakłopotany wzrok w stronę okultystki. — Musimy wykorzystać przymierze z jedynym słusznym władcą, Chanselem, zawarte przez nasze miasto Damroth i iść za ciosem. Na wojnie niekoniecznie trzeba zawsze tracić, my na niej zyskamy, dzieląc granicę i złoża wedle naszego uznania. Marzy nam się przejęcie kilku państewek, a może nawet stworzenie kolonii w państwie wojowników czy magów. Oczywiście będzie to bardzo trudne, postawmy sobie zatem małe, pośrednie cele, a potem może uda nam się stworzyć wspólne imperium. Jest z nami wysłannik z Księstwa Mroku. Przyjacielu, proszę.

— Odpłacę się. — odezwał się nekromanta — Musimy przede wszystkim porozumieć się z królem Marcjuszem, choć nie wiem, czy nie lepiej od razu byłoby skontaktować się z jego siostrą Adrią. Jak wiadomo, to ona wydaje decyzje i umiejętnie rozkładając nogi, steruje doradcami królestwa i innymi władcami. Potrafi wykorzystać dla swoich potrzeb słabość mężczyzn i mity o wyidealizowanej miłości i namiętności. Owinęła brata w bezpieczny kokon, dzięki czemu on myśli, że jest pomazańcem bogów, a tak naprawdę w chwili zagrożenia nawet armia jest na jej rozkaz. To zepsuta do cna, wyrachowana, ale inteligentna kobieta. Jeżeli wyczuje swój interes na pewno rozważy nasze postulaty. Niestety, nie potrafi zajmować się rodziną, dziw bierze, że wydała na świat potomstwo.

— Nie dam o niej złego słowa powiedzieć, ma mocno rozwinięty instynkt macierzyński i brak blokad emocjonalnych — wtrącił gruby rycerz. — Wychowała trzy dorodne dziwki i oddaje się bratu psycholowi.

— Może trzeba by podejść do tego nieco bardziej subtelnie. — oświadczył nagle posłaniec z królestwa Fornorth — Nie jest tajemnicą, że małżonka wielkiego Marcjusza, Cieciora, to przaśna, mdła słowiańska blondynka, której wygląd jest odbiciem osobowości. Cytując jednego z opisujących ją poetów: „zwierciadło płytkości i stolica dwulicowości”. Ma pustkę w oczach, potrafi tylko promować swojego równie pięknego synka, pasącego się na fortunie ojca.

— Czy tak naprawdę te bogactwa należą do jego ojca? — zapytała siostra czarnego księżyca i nie dając zgromadzonym szansy na odpowiedź kontynuowała — W sumie Marcjusz odziedziczył dostęp do jedwabnego szlaku i ogromne bogactwa po swoim ojcu. Sam żył już w nietkniętym wojnami królestwie, uganiając się za kurewkami, z jedną nawet zawarł związek małżeński. Kiedyś podobno stwierdził, że woli, jak kobieta nie podejmuje jego intelektualnego dialogu, a jedynie wiernie i z zafascynowaniem przytakuje jego niepowierzchownym monologom. W sumie, patrząc z mojej perspektywy, czyli osoby skazanej na profuzję stereotypów o okultystkach, mogę zgodzić się z nim, że głupsi, prości ludzie są o wiele bardziej szczęśliwi od tych, umówmy się, bardziej światłych. Żyją sobie w sterowanym i wyimaginowanym świecie i biorą zdanie władców za pewnik. Do czego jednak zmierzam... — ciągnęła wysoka kobieta, odziana w skórzane spodnie i obcisły gorset eksponujący jej potężny dekolt, jej włosy zasłaniał czarny welon, przy pasie wisiały jednoręczne kusze i fiolki z tajemniczymi substancjami. — Co jakiś czas władcy organizują bale charytatywne, zwane przeze mnie targowiskami próżności, mające rzekomo pomóc w wykarmieniu łupionych przez nierealistyczne podatki chłopów i mieszczan. Tam zawsze zjawia się cała elita dam dworu, baronów, szlachciców, magów itd. Tak naprawdę wszyscy przybywają z oddalonych nawet o kilka tygodni drogi landów, aby się nażreć i nachlać darmowej gorzałki. Z doświadczenia wiem, że ci najzamożniejsi są najbardziej napaleni na darmowe jedzenie, nawet przykładową kaszankę. Można by wybrać się tam i zbliżyć choćby do przaśnej Cieciory, wtedy dostęp do władcy Marcjusza mamy gwarantowany... Chyba że wolicie trudną rozgrywkę z jego siostrą. Gra jest warta świeczki, władca przyłączył już dobrowolnie kilka miast-państw i będzie coraz silniejszy, nawet jeśli, przebacz nekromanto, wojna rozstrzygnie się na korzyść zjednoczonej Wszechziemi. Marcjusz pomimo swych różnych dewiacji nie jest głupcem, ostatnio zaczął nawet zlecać swoje sprawy nekromethom.

— Liczyć na jego uczciwość to jak wierzyć w cnotę jawnogrzesznicy — odparł spirytysta. — Cóż, możemy spróbować, ja jednak przychylałbym się do wariantu z jego siostrą. Nie zawsze siła i brutalność to najlepsze rozwiązanie.

— Wracając do tematu. Wszystko wydaje się być na jak najlepszej drodze — zaczął znów posłaniec. — Siostry przeprowadzają próby alchemiczne dla nas i nekromantów. My, niezależnie od ich wyniku, zabezpieczymy przyszłość naszych rodów, choć mogą czekać nas różne scenariusze. Jedyną niepokojącą rzeczą, jest grupa tworząca alternatywne sojusze z władcami, wspierająca nieporadnych wojowników o wolność. Oprócz wspomnianej już pomocy oferuje ona ochronę, oczywiście odpłatnie w złocie i surowcach lub w zamian za pośredni dostęp do władzy. Nekromeci pociągają za sznurki, nie chcą być widoczni, wolą pozostać w cieniu. Lękam się ich.

— Ja może się ich nie lękam, nie zwykłem się bać niczego oprócz mojej głuchoniemej i jednookiej matki — powiedział rębajło, kącik jego ust drgnął nerwowo — ale mam do nich szacunek, miałem albowiem okazję spotkać się z ich bezwzględnością, w której ustępują im nawet demony. Oni nie oferują, nie zadają pytań, oni stwierdzają. Nie możesz wyrzec się ich pomocy, kiedy z nimi zaczniesz. Od wieków czerpią zyski z handlu alkoholem, psychodelicznymi substancjami, z burdeli i wymiany żywym towarem. Wielkie plony widzą w odbudowie i ochronie Wszechziemi, na północy nie są jednak sami. Moi zwiadowcy donieśli mi o dziwnych mnichach wiodących powolną kontemplację istnienia w Dolinie Mgieł, warzących podobno najlepsze piwo świata. Słyszałem, że planują krucjatę nawrócenia w imię nowych bogów.

— Tymi zakonnikami bym się nie przejmowała, a wracając do asasynów, na własne oczy widziałam, jak za wiarołomność i długi wójta jeden z nich poderżnął mu gardło tak umiejętnie, aby nie od razu go zamordować. Przyłożył rękę, tamując krew i jeszcze na parę chwil przedłużając mu życie, chcąc najpewniej, żeby dłużnik widział śmierć swoich pobratymców. W tym czasie ludzie skrytobójcy powiesili całą wioskę, a dość licznej rodzinie wójta obcięto głowy i udekorowano nimi okoliczny mur. Trzeba bacznie się przyglądać działalności tej Kasty. Zdaję sobie sprawę, że oni nigdy nie dołączą do naszego porozumienia, mają własną sprawę. Mówią o nich, że tam, gdzie kończą się zasady, pojawiają się nekromeci z Pruszklinu.

Coś przerwało rozmowę, rozległ się huk, gdy z podłogi wyskoczyły płyty nagrobne. Pośród zamieszania usłyszeć można było zgrzyty i pękające pod naporem pazurów wieka trumien. Nikt nie zdążył zareagować, gdy horda nieumarłych ghuli, przyzwanych w jednym celu, poczuwszy świeże mięso, rozszarpywała ciała spiskowców z nieodpartą żądzą krwi, łechcząc się błogą rozkoszą obcowania z posoką. Sala wypełniła się krzykiem, a posadzkę zalały strugi juchy. Kiedy zakończył się ten teatr, bestie zwróciły się ku ich stwórcy, a ten jednym ruchem ręki za pomocą zaklęcia ognistej zamieci zamienił je w pył. Zasiał tym samym trwogę i rozpacz.

Dziś dowiedział się wiele, może nawet zbyt dużo. Wszędzie pełno jest skurwysynów, którzy za złoto gotowi są sprzedać własnych rodaków. Brzydził się nimi. Dla takich jak oni nie ma miejsca na tym świecie. Postanowił przedstawić swoją wiedzę na zebraniu Kasty Skrytobójców...Rozdział 1. Niewyrównane rachunki

Rozdział 1.

Niewyrównane rachunki

Zamigotał czerwony błysk, rozległ się przeraźliwy dźwięk i w pomieszczeniu zalśniło. Vincenzo Morrtis leżał pozbawiony miecza pod ostrzem topora pamiętającego smak krwi swoich wrogów. Białowłosy skrytobójca z ogniem tlącym się w oczach miał rozcięty płaszcz w taki sposób, że widać było prawie cały jego napierśnik, ozdobiony znakiem Bractwa Światła, który na szczęście wytrzymał dotychczasowe szarże. Chansel zamachnął się mocno. Wiedział, że dosłownie sekundy dzielą go od kolejnego zwycięstwa. Upajał się tą chwilą. Jego ciało, pokryte z wyjątkiem pyska i strony brzusznej ostrymi, czerwonymi kolcami, było odzwierciedleniem żywej nienawiści. Przebrzydła paszcza zakończona rogami, która zdawała się wypowiadać wyrok śmierci na asasyna, patrzyła w stronę ofiary. Lord Demonus, bo takie imię przybrał ongiś Chansel wiedział, jak wiele problemów mógł w przyszłości przysporzyć mu ten młodzieniec. Wsłuchał się w jego przyspieszone bicie serca, widział jego pot spadający na posadzkę. W płomienistych oczach dojrzał strach i bezradność. Przez głowę Vincenza przelatywały tysiące myśli. Gdy patrzył na swojego kata, wydawało mu się, że czas stanął w miejscu.

Znienacka przez witraż w sali tronowej w otoczeniu tysiąca kawałków pękniętego szkła wleciał krwawy smok Vincenza i z całym impetem zaatakował lorda Demonusa. Chansel, zdezorientowany całą sytuacją, odruchowo skontrował natarcie bestii za pomocą pokładów skupionej wrogiej magii, i w efekcie zamienił smoka w kamień, a jego bezwładne, zastygłe w trakcie szturmu ciało posłał falą potężnej energii w miejsce, skąd rozpoczął się heroiczny atak.

Bergamort nie przyglądał się biernie całej sytuacji i wykorzystując okazję, wbił ostrze swego złoto-kryształowego miecza w plecy zaabsorbowanego walką z latającym jaszczurem Chansela. Dźwięk wywołany przez zagłębiającą się w cielsko demona klingę zabrzmiał czysto i wyraźnie. Nie był to jednak koniec walki. Zaślepiony wściekłością Demonus runął do ataku, wyjąc. Bergamort, wyglądający niczym anioł śmierci, zaczekał spokojnie, aż potwór zbliży się na parę kroków, i bez namysłu odepchnął go zaklęciem ściany ognia. Bestia została odrzucona w tył, a jej demoniczna skóra zaczęła żarzyć się w niektórych miejscach ogniem. Pomimo bólu drapieżnik kontynuował walkę. Wodził szybko swymi oczami za ognistą smugą klingi miecza Bergamorta. Ognisty Książę, podobny trochę, może przez białe włosy, do Vincenza, stał niewzruszony z rozpostartymi skrzydłami, pokrytymi fałdami skóry rozpiętymi na kościstym szkielecie, przypominającymi skrzydła nietoperza, i czekał na kolejny ruch bestii. Demonus znów uderzył. Bergamort, wykonując serię uników, wykonał kolejne cięcia. Twarz Demonusa wykrzywiła się w grymasie zaskoczenia i bólu. Potwór z chrząknięciem upadł na kolana. Bergamort obalił go kopnięciem i zamaszyście obciął mu łeb. Rogata paszcza spadła na posadzkę i w tej samej chwili z martwego ciała wystrzelił na cztery strony świata mroczny cień, roztrzaskując przy tym kopułę w drobny pył. Ziemia zatrzęsła się, zamek zadygotał, legły potężne umocnienia, warownia z każdą sekundą zamieniała się w gruzowisko. Bergamort, nie myśląc zbyt wiele, porwał Vincenza w górę i dzięki swym demonicznym skrzydłom wyleciał z nim przez ruiny sklepienia, unikając niechybnego końca. Zatrzymał się dopiero na pobliskim cmentarzysku. Upewnił się, czy chłopak żyje, postawił go na ziemi i wskazał kierunek dalszej ucieczki. Wiązka ognia wystrzelona w miejsce obciętej lewej dłoni młodzieńca odtworzyła mu rękę w taki sposób, że wyglądała, jakby składała się z wiązek cienia.

Vincenzo i Bergamort w pośpiechu przekroczyli furtę wschodniej części nekropolii i znaleźli się w magicznym miejscu, pokrytym mgłą. Przechodzili obok zakrytych mchem grobów, pomników aniołów i dziwnie poskręcanych drzew zanurzonych w białych oparach, wyglądających, jakby unosiły się w powietrzu. Uważali na śliskie kamienie i szczeliny w rozpadających się grobowcach. W centralnym punkcie zauważyli otwartą kaplicę cmentarną, nieopodal której wśród ciał poukładanych w nierówne stosy stały przedziwne istoty. Niektóre z ciał już pękały, na podłogę wypływały wnętrzności drążone przez robactwo. Z ust i oczu trupów wydostawał się cuchnący płyn. Fetor rozkładu był zatrważający. Gdzieniegdzie zmiażdżone czaszki, ciała bez głów i kończyn. Pośród pobojowiska, niby na placu zabaw, bawiły się skrzydlate psy. Vincenzo zacisnął powieki, po czym przetarł ręką oczy. Zobaczył hordę uskrzydlonych ogarów wielokolorowej maści, posturą przypominających dorodnego wieprza, z nienaturalnie przerośniętą, pełną ostrych kłów paszczą, bawiących się swawolnie szczątkami ludzi i demonów.

— Uważaj, Vincenzo — zwrócił się do niego Bergamort. — Wiem, że masz wiele pytań, wiele wątpliwości, ale musimy rychło dołączyć do oblężenia Axeborgu. Żeby się tam dostać, dosiądziemy skrzydlatych psów. Uważaj jednak, ponieważ w ich różnobarwnych ciałach skoncentrowało się wielkie zło. Pożrą cię, jeśli wyczują w tobie strach bądź wątpliwości, upolują cię, pragnąc tego, co w nas czyste i nieskalane. Są poza wszelkim dobrem i złem, są wszystkim tym, co na początku wszechrzeczy oderwało się od czystości. To jedne z najstarszych żyjących istot, są niczym innym jak sługami i niewolnikami. Aby ich dosiąść, wystarczy tylko je złapać i mocno zacisnąć stalową obrożę. Pomimo swego niereprezentacyjnego wyglądu istoty te są bardzo szybkie i wierne. W Księstwie Mroku służą jako konie, pomagają w przemieszczaniu się pomiędzy miastami, a ich koszmarny widok nikogo tu nie dziwi. Każdy ma swoje imię, którym trzeba się do niego zwracać, wygrawerowane o tu, na obroży. — Wskazał mu jedno z nich. — Uważaj, trzeba się dobrze trzymać i dosiąść jak rumaka albo jak wolisz smoka.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: