Silver Stag. Wyspa Kości - ebook
Silver Stag. Wyspa Kości - ebook
Kapitan Timothy Cuthrow i załoga Silver Stag powracają!
W New Providence powoli formuje się Republika Piratów. Sprawująca rządy Rada, w skład której wchodzą dowódcy cumujących w porcie Nassau niezależnych jednostek, podniosła wyspę z ruin. Handel uprawiany na niebezpiecznych wodach pomiędzy wyspami Bahama kwitnie, a apatyt morskich rabusiów rośnie.
Na jednym z posiedzeń samozwańczych władców Republiki ujawniony zostaje zrabowany kilka dni wcześniej list, który daje nadzieje na pomnożenie majątku i mocno rozbudza piracką wyobraźnię. Z dokumentu wynika, że pewien zamożny kupiec z okolic Panamy planuje przenieść swój interes na Florydę, a część majątku odesłać do Kadyksu, do głównej siedziby rodzinnej faktorii. I nie byłoby w tej wiadomości nic specjalnie interesującego, gdyby nie fakt, że trasa wynajętej przez kupca jednostki El Espectro łączy się z trasą Srebrnej Floty – silnie chronionego konwoju, który raz do roku przewozi kosztowności z Nowego Świata do Europy. Taka obstawa i środki bezpieczeństwa mogą oznaczać tylko jedno. Na pokładzie El Espectro muszą znajdować się przedmioty niebywałej wartości...
Przygodowo-piracka powieść osadzona w realiach historycznych. Kolonialna rywalizacja, zaskakujące zwroty akcji, barwne postaci, efektowne bitwy i niebezpieczne abordaże. Zapach morza i prochu. Kapitan Cuthrow zaprasza na pokład!
„Uczta dla miłośników efektownych bitew, niebezpiecznych abordaży, spragnionych zapachu morza i prochu!” Katarzyna Bonda
Spis treści
Streszczenie Silver Stag. Republika piratów
Rozdział I 13 lipca 1715 roku, sobota
Rozdział II 14 lipca 1715 roku, niedziela
Rozdział III 17 lipca 1715 roku, środa
Rozdział IV 19 lipca 1715 roku, piątek
Rozdział V 21 lipca 1715 roku, niedziela
Rozdział VI 23 lipca 1715 roku, wtorek
Rozdział VII 24 lipca 1715 roku, środa
Rozdział VIII 26 lipca 1715 roku, piątek
Rozdział IX 28 lipca 1715 roku, niedziela
Rozdział X 30 lipca 1715 roku, wtorek
Rozdział XI 30 lipca 1715 roku, wtorek
Rozdział XII 31 lipca 1715 roku, środa
Rozdział XIII 2 sierpnia 1715 roku, piątek
Rozdział XIV 4 sierpnia 1715 roku, niedziela
Epilog
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-950536-9-6 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Silver Stag. Republika piratów
Kapitan Timothy Cuthrow, korsarz działający na zlecenie brytyjskiej korony i wykonujący rozkazy komodora Jonathana Wilsona, zostaje oskarżony o celowe zatopienie statku, który miał ochraniać. Aresztowany, osądzony i skazany na śmierć, czeka w celi na nadejście dnia egzekucji. Wraz z Jacobem ibn Adamem (zwanym przez Anglików panem Adamsem) na kilka godzin przed powieszeniem zostaje wypuszczony z celi przez wicegubernatora Daniela Smitha, człowieka wierzącego, że zarzuty zostały wyolbrzymione, dowody sfabrykowane, a świadkowie przekupieni. Cuthrow początkowo pragnie oczyścić swe imię, z czasem, kiedy zaczyna rozumieć, że nie będzie to takie proste, zaczyna dążyć wyłącznie do zemsty na komodorze. Udaje mu się przedostać przez miasto i dotrzeć do ukrytego w niewielkiej zatoce okrętu, którym dowodził – Silver Stag. By ratować znajdującą się pod jego rozkazami załogę (której członkowie tak jak i on zawiśliby na szubienicy), kapitan postanawia uciec do Nassau na wyspie New Providence, miasta opanowanego przez piratów, gdzie ma nadzieję zaplanować zemstę na byłym przełożonym.
Benjamin Wilson, syn komodora oddelegowany przez ojca na Jamajkę, dowiaduje się o aresztowaniu i ucieczce z celi kapitana Cuthrowa. Postanawia odmówić wykonania rozkazu i rusza na poszukiwanie zbiega. Za to zostaje aresztowany przez Roberta Wattsa, szpiega umieszczonego na pokładzie jego fregaty przez nieufnego komodora. Benjamin, odesłany na Antiguę, wyspę stanowiącą bramę Nowego Świata i siedzibę angielskiego gubernatora Wysp Podwietrznych, zostaje pozbawiony okrętu i poinformowany o tym, że jego ojciec wyraził zgodę, by ten ożenił się z córką gubernatora. Nie jest zainteresowany ożenkiem, nie tyle z Augustą, atrakcyjną marzycielką, co w ogóle. Używając podstępu, przekonuje gubernatora, by ten pozwolił mu dołączyć do pościgu i spróbować pojmać Timothy’ego Cuthrowa. Jako jedyny wie, że komodor sfingował proces, by pozbyć się kapitana, jego wieloletniego kochanka, a zatopienie statku kupieckiego, o którego oskarżono mężczyznę, nie ma tu nic do rzeczy. Ma też świadomość tego, że w świetle prawa obaj powinni zapłacić za romans życiem. Nie chcąc żyć bez Timothy’ego, postanawia bodajże pierwszy raz w życiu przeciwstawić się wpływowemu i surowemu ojcu.
W tym samym czasie załodze Silver Stag udaje się przedostać do Nassau. Nie obywa się jednak bez trudności – wśród niezadowolonej z obrotu spraw załogi dochodzi do podziałów. Wybucha bunt i tylko dzięki sprytowi pana Adamsa kapitan Cuthrow nie traci dowództwa. Przez cały czas musi jednak uważać na spiskowców, którzy próbują przejąć sprawy w swoje ręce, uważając, że kapitan zdradził swoich ludzi. Adams, człowiek niezwiązany z żeglugą, zostaje nieoficjalną prawą ręką Cuthrowa.
Nassau nie okazuje się przedsionkiem piekieł, jak zwykli obrazować to miasto przedstawiciele angielskiej admiralicji, lecz siedliskiem wolnych, przedsiębiorczych i uzbrojonych po zęby ludzi. Fortem zarządza Benjamin Hornigold, skonfliktowany z wieloma innymi piratami samozwańczy gubernator. Jego opozycję stanowią Henry Jennings i Edward England. Po krótkim namyśle to do ich frakcji przystępuje Cuthrow. Na wyspie poznaje też Mary Rose – właścicielkę dobrze prosperującego lupanaru, która darzy Hornigolda najgorszymi uczuciami. Postanawia uwieść ją głównie po to, by zyskać na miejscu sprzymierzeńców oraz oddalić od siebie wszelkie plotki i podejrzenia, jakie mogłyby pojawić się w związku z Benjaminem. Z czasem jednak zakochuje się w niej.
Benjamin Wilson w swoim pierwszym rejsie w poszukiwaniu zbiega natyka się na piracki okręt. Zamiast zaatakować, ku przerażeniu oficerów, wybiera rozmowę. Rozpoznaje w napotkanym człowieku Edwarda Englanda i tłumacząc swym ludziom, że mężczyzna jest przekupny i z pewnością sprzeda informacje o miejscu pobytu Cuthrowa, przechodzi na jego pokład, by porozmawiać. Tam oddaje się w ręce pirackiego kapitana, prosząc, by ten zabrał go do Nassau. W zamian (i w dowód dobrej woli) oferuje podzielenie się planami admiralicji i informacjami o zamierzeniach komodora na najbliższe tygodnie. England, choć zaskoczony i nie do końca przekonany co do prawdziwości chęci przejścia syna dowódcy flotylli na stronę piratów, przystaje na jego propozycję. Początkowo rozważa zażądanie za jego głowę okupu od gubernatora, potem jednak postanawia dotrzymać słowa. Informuje załogę, którą Wilson dowodził, że porywa go dla okupu, podczas gdy w rzeczywistości zabiera go na New Providence.
Kapitan Cuthrow, powiadomiony przez jednego z piratów o tym, że komodor Jonathan Wilson będzie bawił niedaleko Nassau na ślubie córki swojego przyjaciela, postanawia skorzystać z okazji i rozprawić się z wrogiem raz na zawsze. Organizuje wyprawę i napaść na plantację, na której odbywa się uroczystość. Jego załodze udaje się przedostać na miejsce i pozostać niezauważoną. Kapitan staje do pojedynku ze swoim dawnym przełożonym. Pokonuje komodora, samemu zostając ciężko rannym. Konającemu przyznaje, że z Benjaminem łączy go długi związek, a Wilson wyznaje, że zaaranżował ślub, by jego syn się ustatkował i zmienił. Cuthrow postanawia płynąć na Antiguę, by odbić Benjamina, jednak rany, jakie odniósł w walce, skutecznie mu tu uniemożliwiają. Kapitan traci przytomność i dowodzenie nad okrętem, na którym znowu dochodzi do buntu.
Gdy Cuthrow budzi się po kilku dniach, odkrywa, że nie jest na pokładzie Silver Stag, lecz w lupanarze Mary Rose. Kobieta nie ukrywa wściekłości, zaangażowała się w związek i nie ma ochoty zostać wdową w tak młodym wieku. Kapitan dowiaduje się, że nie jest już dowódcą brygu i że ten wpadł w ręce buntowników, którzy wrócili do Nassau, wysadzili go wraz z kilkoma najbardziej oddanymi ludźmi i wrócili na plantację, by dokończyć jej rabowania. Rannego odwiedza Edward England i informuje, że Benjamin jest jego zakładnikiem. Obiecuje wypuścić go, o ile Cuthrow weźmie udział w ataku na fort, który to atak England zaplanował razem z Jenningsem, chcąc pozbyć się raz na zawsze Hornigolda. Cuthrow nie ma wyjścia, zgadza się, choć nie ma ludzi i sam nie jest zdolny do walki.
Atak zostaje przeprowadzony zgodnie z planem i kończy się sukcesem. Hornigolda nie ma akurat na wyspie, a obsada fortyfikacji jest na tyle nieliczna, że udaje się ją pokonać. W chwili gdy zwycięzcy wchodzą na mury, by sprawdzić stan umocnień, okazuje się, że Silver Stag właśnie wchodzi do portu, ciągnąc za sobą trzy angielskie okręty wojenne. Admiralicja, nieświadoma, że Cuthrow stracił dowodzenie, jest przekonana, że to jego – zbiega i człowieka odpowiedzialnego za zamordowanie komodora Wilsona – ściga. Richard Harris – żeglarz, który doprowadził do buntu i przejął dowodzenie – widząc, jak zła jest sytuacja, ucieka z pokładu i znika bez śladu. Pozbawiona dowództwa załoga Silver Stag wprowadza okręt do portu i umożliwia mężczyznom w forcie ostrzelanie angielskich jednostek. Dochodzi do bitwy, w której wygrywają piraci. Koszty są jednak wysokie, kilka jednostek stojących na kotwicy zostaje uszkodzonych, w tym ta, pod której pokładem znajduje się Benjamin Wilson. England, widząc co się dzieje, daje Cuthrowowi klucz do kłódki, którą spięte zostały łańcuchy skuwające syna komodora. Kapitan dociera do portu, po czym dopływa do wraku okrętu. W ostatniej chwili udaje mu się wydostać ze środka Benjamina.
Po pogrzebie poległego w bitwie kwatermistrza Silver Stag, jednego z oddanych stronników Cuthrowa, który przeciwstawiał się buntom, skruszona załoga zwraca się do kapitana o ponowne objęcie dowództwa. Ten zgadza się, dostając znów jednostkę pod swoje rozkazy. Na wyspie England i Jennings tworzą Radę, która ma zarządzać Republiką Piratów. Hornigold, pozbawiony fortu, przyprowadza do Nassau hiszpański man-o’-war, pływającą fortecę.Because the old black rum’s got a hold on me,
like a dog wrapped round my leg.
And the old black rum’s got a hold on me,
will I live for another day?
Hey, will I live for another day?
The Old Black Rum, Great Big Sea
Rozdział II
New Providence, Nassau.
14 lipca 1715 roku, niedziela.
W głównej sali burdelu Mary Rose panowały spokój i cisza. W takim miejscu okolice południa były najodpowiedniejszą porą do prowadzenia dyskretnych rozmów i dobijania interesów. Podopieczne burdelmamy krzątały się po sali, starając się wyglądać na zapracowane. Nieśpiesznie zlewały do dzbanów niedopite trunki, zbierały kubki i kufle, zamiatały podłogę, sprzątając potłuczone naczynia. Wyproszono już klientów, którzy zabawili u dziewczyn całą noc, a do przyjścia nowych zostało jeszcze kilka godzin.
Jedna z dziwek, Agnes, siedziała za szynkwasem i uzupełniała księgę informacjami o opróżnionych butelkach i beczkach. Grace, z którą Agnes coraz bardziej się zżywała, sporządzała listę najpilniej potrzebnych towarów. Od ostatniej wyprawy kapitanów zaprzyjaźnionych z Mary Rose minęło sporo czasu, a niemający wiele do roboty marynarze spędzali wieczory w towarzystwie kobiet, żądając, by co rusz im polewać. Zapasy szybko topniały i półki w piwniczce wyglądały coraz biedniej.
Obserwujący ich pracę Benjamin Wilson nie mógł wyjść z podziwu wobec przedsiębiorczej córki wyzwoleńca. Do tej pory zdawało mu się, że choć opieka nad prostytutkami tradycyjnie należała do kobiecych zadań, prowadzenie podobnego przybytku bez pomocy męskiej ręki nie mogło się udać. Widział w swoim życiu wiele lupanarów i w każdym z nich to oni zarządzali nieruchomościami, decydowali o remontach, prowadzili księgi rachunkowe, pilnowali zaopatrzenia czy wreszcie strzegli porządku. Tu zdecydowaną większość zatrudnionych stanowiły dziewczyny. Towarzyszyło im ledwie kilku najemników opłacanych przez Cuthrowa i paru wyzwoleńców, którzy rządzili w kuchni i zajmowali się rozładunkiem towarów, o ile oczywiście jakiekolwiek dotarły na miejsce.
„W Nassau wszystko stoi na głowie” – pomyślał. – „Córka niewolnika trzyma w szachu pół wyspy, a dawni oficerowie Royal Navy jedzą jej z ręki i robią, co im każe. Na dodatek dziwki zmieniają się w buchalterów, a mężczyźni siedzą przy garach”.
Choć Wilson spędzał sporo czasu pośród załogi, to właśnie lupanar, a nie obozowisko ludzi z Silver Stag, stał się jego domem. Od przybycia na wyspę mieszkał w pokoju przyleg-łym do tego, w którym Burns dochodził do siebie, był częstym gościem w kuchni, kilka razy pomagał też wyrzucić za drzwi przybytku zbyt natarczywych lub spłukanych marynarzy. Dzięki temu zdążył poznać już wszystkich pracujących dla Mary Rose ludzi. Wszystkich, poza kilkoma, którzy zdawali się pojawiać na miejscu sporadycznie – przychodzili w interesach lub, jak się zdawało, gdy ich wzywano. Zamierzał podpytać o nich kobietę, chciał dowiedzieć się więcej szczególnie o dwóch młodzieńcach przemykających chyłkiem do pokoi na piętrze.
– Spokojnie się jest i cicho… Całkiem miło się jest – odezwał się nagle Jacob ibn Adam, wyrywając Wilsona z zamyślenia.
– Nie da się ukryć – odparł siedzący naprzeciw swego doradcy Timothy Cuthrow. Zerknął na Żyda, ciągle nie mogąc wyjść ze zdumienia. Spodziewał się, że mężczyzna, bądź co bądź władający już kilkoma językami, szybko doszlifuje także angielski. Teraz coraz częściej zastanawiał się, czy pozostałymi władał lepiej, czy może też wszystkie kaleczył w podobny sposób. Oczywiście nie mógł odmówić mu postępów, Żyd posługiwał się coraz bogatszym słownictwem, jednak gramatyka najwyraźniej nadal miała przed nim wiele tajemnic. Najbardziej zaskakujące było jednak to, że dodawało to mężczyźnie specyficznego uroku. Zaczynał nawet podejrzewać, że to właśnie pod jego wpływem kontrahenci, z którymi dobijał targu, zawsze proponowali mu zaskakująco korzystne ceny.
– Cóż, panie Adams, nie licząc incydentu, w który zamieszani byli ci głupcy, kapitanowie mego ojca, New Providence rzeczywiście jawić się może jako miejsce dość spokojne, choć nieco dziwne – dodał Wilson.
– Pozory, Ben. To tylko pozory. Zresztą pan Adams zapewne nie miał na myśli tego, co dzieje się na wyspie, lecz to, że jesteśmy sami w miejscu, w którym kilka godzin temu nie znaleźlibyśmy wolnego krzesła.
– Kapitan ma się rację. Spokojnie się jest tu i teraz. Ale miasto się zagotowuje.
– Wrze – podpowiedział Cuthrow. Podrzucanie Jacobowi brakujących słów weszło mu w krew.
– Zrozumiałem, co pan Adams miał na myśli. Atmosfera rzeczywiście jest dość napięta, ale na razie ucierpiały jedynie nasze nerwy. To spokojne miejsce i to się raczej nie zmieni.
– Znaczy się, najazdowania się nie będzie? Pomyśleć się ciężko, że marynarze nam darowują.
– Nie wierzę, by Hamilton miał zamiar sobie odpuścić, ale myślę, że najpierw ograniczy się do dyplomacji – odparł Wilson. – Mógł przypuścić szybki atak zaraz po porażce, ale z jakichś powodów tego nie zrobił. Podejrzewam, że nie zależy mu wyłącznie na rozbiciu nas, ale przede wszystkim na przejęciu kontroli politycznej, a takie rzeczy zawsze wymagają sporo czasu. Siedzi pewnie teraz w tym swoim gabinecie i pisze list za listem.
– Sugeruje Whitehall kandydata na gubernatora, a przy okazji zbiera na nas większe siły? To samo tłumaczyłem ostatnio Radzie.
Benjamin rozlał do kubków resztki z butelki i odpowiedział, starannie dobierając słowa:
– Ja na jego miejscu tak właśnie bym postąpił. Dobrze wiesz, że admiralicja nie dopuszcza do wysokich stanowisk ludzi niedoświadczonych. To zaradni, zdolni i sprawni marynarze, dla których stoczenie niespodziewanej walki nie powinno być problemem. To, że spośród czterech kapitanów, którzy mieli cię znaleźć i doprowadzić przed oblicze kata, wrócił jeden, musiało bardzo zaboleć Hamiltona. Ale wydaje mi się, że on nie należy do ludzi, którzy takie rzeczy próbują zatuszować, choć muszę przyznać, że nie zdążyłem dobrze go poznać. On raczej nie uważa, że jego reputacja ucierpi, jeśli sprawa ujrzy światło dzienne. Raczej zacznie zalewać innych gubernatorów i Londyn prośbami o wsparcie, niż samodzielnie poszuka rozwiązania problemu. Opisze wszystko w odpowiedni sposób, doda kilka słów o przeważających siłach, oceni nasze możliwości, jakbyśmy dysponowali Wielką Armadą, i doprowadzi do tego, że zjawi się tu ich pięciu albo i sześciu na jednego z naszych.
– To niehonorowe jest się… Takie siły?
– Dla niego punktem honoru – wyjaśnił Benjamin, obracając w dłoniach butelkę – jest definitywne zakończenie sprawy Timothy’ego, a nie to, żeby zrobić to samodzielnie, bez pomocy z zewnątrz. Przyznanie się do tego, że potrzebuje się wsparcia, nie dowodzi słabości. Dla niego to dowód na to, z jak silnym wrogiem musi sobie poradzić, i na to, że zaprowadza porządek w zdeprawowanym zakątku świata, nie licząc się z kosztami. Nikt nie miał odwagi się tego podjąć. Jeśli powie, że potrzebne mu takie siły, dostanie je. Może nie dziś, nie jutro, ale w końcu do tego dojdzie.
Adams wsłuchiwał się w słowa Benjamina. Burns znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że mężczyzna coraz bardziej zaczynał się bać. Pozwolił jednak kompanowi kontynuować, uważając, że skoro buchalter stawał się coraz bardziej zaangażowanym i – co musiał przyznać – wpływowym członkiem załogi, powinien w pełni rozumieć, jak miały się sprawy.
– Kapitanowie mojego ojca wpadli w pułapkę, idąc za Silver Stag. Nie spodziewali się, że zostaną ostrzelani z fortu ani że zagrodzi im drogę ta łajba Hornigolda. Przez to, że jeden z nich wyszedł ze starcia, Hamilton i jego poplecznicy wiedzą, jakimi siłami dysponujemy. Prawdopodobnie wierzą też, że jesteśmy w pełni zjednoczeni i działamy razem. Znając sposób myślenia Royal Navy, jestem w stanie przewidzieć, że ludzie, których poprosi o pomoc, nie poprzestaną na siłach równych naszym. Zrobią wszystko, żeby przyprowadzić tu dość piechoty i przewyższyć nas zarówno pod względem uzbrojenia, jak i liczebności. To wymaga czasu, ale kiedy dojdzie co do czego, będziemy mieli poważny problem.
– Whitehall nie da mu sił, o jakie poprosi – odparł Cuthrow. – Oczywiście w Nowym Świecie stacjonuje dość Brytyjczyków, by zablokować port i zalać nas piechotą, ale nikt o zdrowych zmysłach nie pozostawi bez ochrony swojego terytorium. Gubernatorowie mogą udzielić mu pomocy, ale nie rozbroją się na jego rzecz, nawet tymczasowo. Każdy ma swoje problemy: piraci, szmuglerzy, Hiszpanie, miejscowe plemiona czy zbuntowani niewolnicy. Wyprowadzenie garnizonów to proszenie się o katastrofę.
– Nie muszą wyprowadzać całości i odsłaniać się na inne zagrożenia… Nassau jest małe, wystarczy, by kilka garnizonów wysłało swoje reprezentacje. Dwie większe jednostki zablokują przesmyk, jedna czy dwie ostrzelają miasto i fort. Jasne, to nie będzie precyzyjne bombardowanie, ale jeśli zaczną od zniszczenia umocnień, bitwa potrwa kilka godzin i poczyni dość szkód, by nasi ludzie się złamali. Jeśli jedna załoga się wyłamie, morale reszty trafi szlag, a Hamilton świetnie to wie. Potem, kiedy w naszych szeregach zapanuje chaos, nastąpi główny atak, który martwi mnie najbardziej. Gdybym to ja miał go poprowadzić, nie uderzyłbym od zatoki, lecz od strony lądu – wyjaśnił Benjamin, widząc narastającą konsternację Adamsa. – Działa chronią nas od wody, od drugiej strony jesteśmy odsłonięci, brak jakichkolwiek fortyfikacji, wałów czy choćby rowów. Fakt, jest kilka farm, ale nawet jeśli je obsadzimy, nie można traktować tych zabudowań jako poważnego punktu obrony przed większą grupą zbrojnych, zwłaszcza regularnej piechoty. Jest jeszcze las, w którym zarówno im, jak i nam będzie się walczyło niezwykle trudno. Hornigold zmarnował czas, który lekkomyślnie podarowali mu urzędnicy. Siedzimy między wodą a wzgórzami, kiedy więc przyjdzie co do czego, wszyscy zdolni do walki stłoczą się wokół zatoki. Obawiam się, że Rada to zbyt mało, byśmy mogli mówić o zorganizowanej obronie. Powinniśmy wybrać kogoś, kto będzie za nią odpowiedzialny, kogoś z autorytetem, kto wyda rozkazy, których posłucha reszta.
– Jest się rozbrzmiewa bardzo źle. Bardzo źle. Nasze dni są ponumerowane…
– Policzone, panie Adams, jeśli już. Zresztą nie warto martwić się wszystkimi możliwościami, o których tu rozprawiamy. Żeby przeprowadzić taką operację, Hamilton musiałby dysponować olbrzymią armią. To mało prawdopodobne rozwiązanie. Musiałby też mieć na wyspie szpiegów.
– Tego się brakuje… Jeśli się ludzie tu zorientują, że szpiegów się im trzeba szukać, znajdą ich we mnie i Miriam. Conversos z targu też się nie upiecze. Zawsze tak się jest. Jak gdzieś jest się szpieg, to się musi być Żyd.
– Niech się pan nie martwi na zapas. Wiem, o czym pan mówi, panie Adams, rzeczywiście w Starym Świecie często oskarża się Żydów o szpiegostwo, jednak większość ludzi, którzy tu mieszkają, nie ma o tym bladego pojęcia. Szybciej zaczną oskarżać się o zdradę załogi różnych kapitanów, może też dostać się któremuś z Anglików, którzy niedawno przeszli na naszą stronę. To, o czym pan mówi, mógłby zasugerować tylko ktoś z obyciem, świadom pomówień i procesów, które odbywają się w Europie. Ci ludzie nie mają o tym pojęcia. Słyszeli zapewne, że wyzwoleńcy stosują czary, że rzucają uroki i robią dziwne rzeczy z kurami, ale ich wyobraźnia i wiedza dalej po prostu nie sięgają.
– Tim ma rację, nic panu nie grozi. To nie Europa – wtrącił Benjamin, po czym dodał, widząc przerażenie na twarzy buchaltera: – Bez kogoś, kto donosiłby o naszych patrolach, kto umiałby wskazać ścieżki i powiedzieć, jak niepostrzeżenie przeprowadzić ludzi na skraj miasta, nikt nie porwie się na atak od strony lądu. I nie mówię o kimś podejrzanym o szpiegostwo, lecz o zdrajcy z prawdziwego zdarzenia. Walka w lesie przeraża nie tylko nas, ale także ich. Nikt nie wprowadzi oddziału w te zarośla, nie mając zaufanego przewodnika. Z kolei nie wyobrażam sobie kogoś, kto zgodzi się odegrać taką rolę, ryzykując, że stanie się wrogiem wszystkich mieszkańców New Providence. Nikt nie będzie chciał skupić na sobie ich gniewu. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jeśli do czegokolwiek dojdzie, nasi ludzie najpierw zabiją, a potem będą zadawać pytania i dowodzić winy, kłócąc się pod szubienicą. Dodatkowo atak, o którym mówiłem, wymaga współdziałania marynarki i piechoty, a te dwie formacje nie pałają wobec siebie gorącymi uczuciami. Hamilton jest urzędnikiem, nie wojskowym. Nie może wydawać rozkazów bez wsparcia mundurowych. Istnieje szansa, że kapitanowie go poprą, być może nawet zorganizują coś, by pomścić mojego ojca, ale piechota nie ma powodu w tym uczestniczyć.
– Czyli się mówicie o tym, co jest najgorsze i się może zdarzyć, ale uważacie, że szansa jest się niewielka?
– Otóż to, panie Adams. Mój ojciec zdążył zrazić do siebie większość dowódców fortowych regimentów. Powiedzmy, że jego sposób bycia odpowiadał niewielu ludziom. Bez ich wsparcia atak, o którym wspomniałem, nie dojdzie do skutku. Nie mają powodu brać udziału w takiej walce. Wiele ryzykują, nie mogąc praktycznie nic zyskać. Fakt, dla marynarki to kwestia honorowa, tak jak dla Hamiltona, ale dla piechoty honorowe będzie nieangażowanie się i pokazanie tym samym, że to, co spotkało mego ojca, nic ich nie obchodzi. Panowie wybaczą, chyba pora przynieść nową flaszę…
Wstając, Wilson uścisnął delikatnie ramię Jacoba. Miał nadzieję, że nieco go uspokoił. Nie przewidział, że mężczyznę aż tak przestraszą nic niewarte dywagacje. Razem z Timem miał zwyczaj rozważać różne możliwości, wspólnie zastanawiając się nad tym, co prawdopodobnie się wydarzy. Teraz zastanawiał się, czy nie przesadził, choć był przekonany, że buchalter powinien wiedzieć, jak mogła prezentować się najbliższa przyszłość wyspy i jej mieszkańców. Był inteligentnym człowiekiem, czasem tylko dopadały go lęki z przeszłości, zaćmiewając umysł.
– Panie Adams – zwrócił się do buchaltera Burns. Choć Żyd przywykł już nieco do życia pośród marynarzy, towarzyszące wszystkim w ostatnich tygodniach napięcie mocno się na nim odbiło. Kapitan czuł się za mężczyznę odpowiedzialny, poza tym cenił go jako przedstawiciela handlowego i widział w jego obecności wśród załogi nieulegające dyskusji korzyści. – Rada próbuje zapewnić bezpieczeństwo wyspie. Ja zaś staram się działać kanałami dyplomatycznymi, by odwieść Anglików od zrobienia czegoś, czego wszyscy potem pożałujemy. Mamy po drugiej stronie nie tylko wrogów, ale i sprzymierzeńców. Staram się do nich dotrzeć i wiem, że wcześniej czy później uda mi się to zrobić. Niech więc nie traci pan nadziei, choć oczywiście przygotowanie się na najgorsze to zawsze dobre rozwiązanie.
– Najgorsze?
– Tak. Zawsze lepiej być przygotowanym niż zaskoczonym – wyjaśnił. – Mogę też pana zapewnić, że tak długo, jak długo znajduje się pan pod moją ochroną, ze strony załogi Silver Stag nic panu nie grozi. Jeśli na lądzie będzie się pan czuł niepewnie, proszę wrócić na pokład i zostać pod opieką wachtowych.
Jacob spróbował uśmiechnąć się i dać znać, że rozumie obietnicę ochrony i jest za nią wdzięczny. Wiedział, że nie wszyscy na pokładzie w równym stopniu zasługiwali na zaufanie, ale w towarzystwie większości ludzi Burnsa czuł się bezpiecznie.
– Kapitanie, co się do załogi. Ludzie są się niespokojni…
– Wiem, panie Adams. Chce mi pan przypomnieć, że nie mają pieniędzy, prawda?
Jacob kiwnął głową, zmieszany reakcją dowódcy. Zwracanie uwagi dowódcy na kwestie finansowe należało do jego zadań, nawet jeśli był przekonany, że ten świetnie zdawał sobie ze wszystkiego sprawę.
– Ludzie zawsze uważają, że nie mają pieniędzy, nawet wówczas, gdy nie do końca jest to prawdą. Przyzwyczaili się do tego, co znaczy duży pryz, dlatego postrzegają ubóstwo inaczej niż kiedyś. Zresztą niebawem wyruszymy z portu. Wiem, że taka odpowiedź ich nie usatysfakcjonuje, ale proszę im przekazać, by spodziewali się nowych rozkazów w najbliższych dniach. Zresztą rozmawiałem już z Mary, która zgodziła się utrzymać otwarty rachunek dla załogi. Mogą się tu stołować, zabawić i napić. Dług spłacą, gdy będzie ich na to stać, a zapewniam pana, że niedługo będą mogli pozwolić sobie na znacznie więcej.
– Rozumiem się.
– Niech pan nie myśli, że nie rozumiem powagi sytuacji – dodał. Nie musiał tłumaczyć się przed buchalterem. Postanowił jednak wyjaśnić jeszcze kilka spraw, spodziewając się, iż Jacob napomknie o ich rozmowie innym, rozwiązując przynajmniej częściowo problem zniecierpliwienia ludzi. – Załoga wybrała mnie na kapitana, mimo że wcześniej opowiedziała się za Harrisem. Dali mi coś, co można nazwać drugą szansą. Można też spojrzeć na to jak na powrót do pełni władz umysłowych, bo bądźmy szczerzy, Harris jako dowódca zaprowadziłby ich tylko na dno morza lub na szubienicę. Jakkolwiek byśmy to nie nazwali, nie zamierzam dopuścić do kolejnej rebelii. Nie będę sięgał do terroru, są inne, lepsze sposoby. Ważne jest to, jak mnie widzą, i dlaczego mają do mnie szacunek. Ten najłatwiej uzyskać dzięki złotym monetom, ale jest też w słusznych decyzjach i nieszafowaniu zdrowiem czy życiem załogi. Postanowiłem zaplanować wszystko bardzo dokładnie, a to wymaga czasu, dlatego stoimy na kotwicy. Staram się obrać cel, który pozwoli nam napełnić kiesę i jednocześnie nie wyzywać losu ponad nasze możliwości. Rozumiem, że ludzie najchętniej wyszliby w morze już dziś, ale tylko dogłębne przygotowanie da nam pewność, że coś, co być może okupimy ciężką walką, okaże się warte wysiłków.